Tematyka: kpop,
yaoi, angst (D: )
Ostrzeżenia: przekleństwa
Od
Autorki: Mój pierwszy w życiu angst, a raczej opowiadanie
angstopodobne. Nie potrafię i nie lubię pisać o uczuciach, więc
prawdopodobnie wyjdzie mi coś bardzo, ale to bardzo dziwnego,
jednakże nie mogę się teraz wycofać. Głupia Alisse, dlaczego
powiedziałam Ci, że mam nastrój na tworzenie podobnych rzeczy?!
Odstawiając moje problemy na bok - enjoy~!
Oczywiście cytaty pochodzą z piosenki "Cafe" BigBangu, tylko że z wersji angielskiej.
I
remember when you walked through that door
sat down in that chair
the times that we shared
but you’ve been here
sat down in that chair
the times that we shared
but you’ve been here
Przecież
to niemożliwe. On nie może być AŻ takim skurwysynem.
Od
kilku minut wpatruję się w tekst, który mi dał, ale równie
dobrze mógłbym na nim medytować przez kilka lat. Dalej nie
potrafiłbym skomentować tego, co trzymam w dłoni. Przejeżdżam
opuszkami palców po kartce, chcąc się upewnić, że ona naprawdę
istnieje.
Patrzy
na mnie, jestem tego pewien. Przymrużone powieki, lekko dostrzegalny
uśmiech - tak, na pewno tak teraz wygląda. Zastanawia się, jak
zareaguję. Ma wiele opcji do wyboru i nie wyklucza żadnej, widząc
mój wyraz twarzy. Zawsze po mojej minie odgaduje, co myślę.
Ciekawi mnie, czy teraz też wie, iż pragnę wyjść, rzucić tym
papierem o ścianę albo po prostu podejść do niego i uderzyć go w twarz. Nie mogę zrobić żadnej z tych rzeczy, by nie dać mu
satysfakcji. Dlatego milczę, próbując stłamsić tę ogromną chęć
uczynienia czegoś innego.
Jak
zwykle, to on nie wytrzymuje. Dopiero kiedy zaczyna mówić, unoszę
lekko wzrok. Strzał w dziesiątkę - naprawdę miał taką minę.
Resztki krzywego uśmiechu znikają z jego ust, nie umykając mojej
uwadze. Nic już nie mówi, rozdrażniony moim spokojem.
Czuję,
że wszyscy na nas patrzą. Są ciekawi, dlaczego najlepsi kumple,
za jakich uchodzimy, zachowują się jak dwa obce koty. Takie, które
na swój widok chcą wydrapać sobie oczy, lecz przytrzymywane przez
właścicielki, jedynie patrzą na siebie z pogardą. Nie zdają
sobie sprawy, że rok temu przestaliśmy się przyjaźnić, a dwa
miesiące temu także nasz związek zaczął występować w czasie
przeszłym. "Spostrzegawczość" członków "BigBang" nigdy mnie nie przestała zaskakiwać, ale w tym wypadku nie można im się dziwić. Patrząc na nasze uśmiechy, chodzenie za ręce czy pełne
sympatii rozmowy, nikt nie miał prawa domyślać się, iż coś jest
nie w porządku.
Problem
polegał na tym, że było.
Cholernie.
- I
remember when you walked through that door, sat down in that
chair... - czyta cicho Ji Yong. Naprawdę pragnie mnie
sprowokować, lecz ja nie reaguję. Przynajmniej dopóki nie zadaje
pytania. - Seung Hyunie, pamiętasz?
Dźwięk
rozdzieranego papieru uświadamia mnie, że właśnie zniszczyłem kartkę. Nie obchodzi mnie na to. Odrzucam ją na ziemię
i, nie panując nad sobą, uderzam go pięścią w podbródek. Upada
na ziemię z tak pełnym niedowierzania wyrazem twarzy, iż mam
ochotę się roześmiać. Nie jestem jednak w stanie.
Przejęła nade mną władzę cała wściekłość, która kumulowała
się we mnie od kilku tygodni. Pierwsze lepsze pobicie przyczyny
moich problemów z miejsca mnie nie uszczęśliwi. Pochylam się, by
uderzyć go jeszcze raz, ale nie robię tego. Nie czuję już nawet
gniewu, tylko zimną nienawiść. Prostuję się i bez słowa udaję
do wyjścia, błagając Boga o silną wolę. Modląc się o to, by
nie odwrócić się i zacząć go przepraszać.
Jakimś
cudem udaje mi się to. Nikt mnie nie zatrzymuje; doskonale słyszę,
że żaden z obecnych się nie poruszył. Nawet po to, by pomóc
kochanemu liderowi. Teraz jednak nie zwracam na to uwagi, tylko
przemierzam korytarz studia, bezwiednie naśladując sposób
chodzenia pozostawionego w sali gnojka. Wyprostowany, z kpiącym
uśmiechem i chłodnym spojrzeniem, z pewnością nie sprawiam
wrażenia osoby, która przegrała w życiu praktycznie wszystko.
Mijane
kobiety obdarzają mnie pełnymi podziwu spojrzeniami, rozpływając
się nad moim męskim, władczym opanowaniem. Spoglądam w wiszące
na ścianie lustro i parskam śmiechem. Czy ci ludzie naprawdę są
ślepi? Nikt nie widzi, że zaraz wybuchnę, nieważne czy płaczem
czy gniewem?! Wychodziło na to, iż jeden jedyny człowiek byłby
zdolny zorientować się, w jakim jestem stanie. Tylko że on leży
na podłodze, pobity przez mnie minutę temu.
Opieram
się o pobliski regał i zjeżdżam po nim powoli, osuwając się na
ziemię. Mam dość. Nie tylko tej całej sytuacji, ale też w s z y
s t k i e g o. Chwilowe odreagowanie nie zmieni nic. Będę musiał w
końcu przyjść i przeprosić całą załogę. Dragon znowu będzie
się teatralnie zastanawiał, by w końcu roześmiać się
nieszczerze i przytulić mnie, wygłaszając jakiś zabawny
komentarz. A potem odsunie się ode mnie, szepcząc do ucha, iż nie
dziwi mi się, że jestem zazdrosny o Se7ena. I znowu będę go
nienawidzić, a on się na mnie wyżywać. Zamknięty krąg.
Seung
Hyunie, pamiętasz?
Chciałbym,
kurwa, zapomnieć.
***
Only
the white chair that you sat in
Has your scent on it
You left leaving only a heartless silence
Waiting for you, this little cafe
Has your scent on it
You left leaving only a heartless silence
Waiting for you, this little cafe
The
usual Ice Coffee, Espresso double shot
Close your eyes,
Let it slide smoothly down your throat,
Close your eyes,
Let it slide smoothly down your throat,
Music
we used to love
My heart beats faster
The tremors when i first met you
My heart beats faster
The tremors when i first met you
- Co
powiesz na espresso double shot? - zapytał Kwon.
Często
nadużywał angielskich słów, jednak mi to nigdy nie przeszkadzało.
Lubiłem to nawet, chyba tylko dlatego, że było jego. On także
coraz mniej posługiwał się czystym koreańskim, gdy się
dowiedział, iż mi to pasuje. Przynajmniej tak stwierdziła to Dara,
która uwielbiała bawić się w mojego spowiednika.
Jak
zawsze nie czekał na odpowiedź, której i tak bym mu nie udzielił,
zbytnio skupiając się na nim niż na jego słowach. Westchnął
więc jedynie z irytacją i pociągnął mnie w stronę jakiegoś
małego lokalu z ogromną witryną. Cała przytulność tej malutkiej
kawiarenki psuła właśnie ta szyba, ale nie powiedziałem tego,
widząc szczery zachwyt na twarzy przyjaciela. Skinienie, które
uczyniła w jego stronę zaparzająca kawę kobieta, sprawiło, iż
zrozumiałem, że nie jest tu po raz pierwszy. Podziękowałem
Opatrzności, iż nie podzieliłem się z chłopakiem swoją opinią
na temat tego miejsca. Naprawdę musiało mu się tu podobać.
Usiedliśmy
na dość specyficznie zbudowanych, białych krzesłach, należących
do rodzaju tych, na których nie da się wygodnie rozłożyć. Jakimś
cudem G się to udało, ale, jak pocieszyłem siebie w duchu, on miał
za sobą lata opanowywania tej umiejętności. Widząc jego
rozbawiony wzrok, już nie byłem tego taki pewien.
- Co
panowie zamawiają? - Spod ziemi wyłoniła się kelnerka.
- Ice
Coffee - wypowiedziałem nazwę pierwszego napoju, który przyszedł mi do głowy i nie był espresso.
Pogardliwe
prychnięcie zignorowałem.
- A
pan?
- To,
co zwykle.
Kobieta
odeszła, mimo to dalej nie odzywaliśmy się do siebie. Patrzyłem
na niego wyczekująco, a on odwdzięczał się takim samym
spojrzeniem. Obaj zdawaliśmy się przeklinać pierwsze randki, choć
żaden nie dawał tego po sobie poznać. Czy to "pierwsze
spotkanie o podłożu romantycznym", jak określiła je moja
matka, naprawdę powinno tak wyglądać?! Cisza, ponaglający wzrok i
absolutnie brak jakiejkolwiek rozmowy? Obarczyłem winą za jego
przebieg lidera, bo niby dlaczego to ja zawsze miałem się
wykazywać?! Zaproszenie na tę cholerną randkę, najgorszy, ale
pierwszy, pocałunek i chodzenie za rękę w nieco... inny sposób -
to wszystko wynikło z mojej inicjatywy! Ji Yong tylko się ze mnie
śmiał i traktował jak zakochaną nastolatkę, która usilnie
potrzebuje kontaktu. Co to, to nie, zaprotestowałem wojowniczo w
duchu.
-
Kawy dla panów - przerwała moją cichą deklarację obsługująca
nas przedstawicielka płci wątpliwie piękniejszej.
Uśmiechnęła
się współczująco w moim kierunku, kiedy Dragon wypuścił głośno
powietrze, dość bezczelnie obierając za obiekt swojego
zainteresowania espresso. Nie zareagowałem, gdyż jej zachowanie
doprowadziło mnie do niezbyt przyjemnych wniosków. Prawdopodobnie
nie byłem pierwszą osobą, którą chłopak tutaj przyprowadził.
Upiłem łyk napoju, żałując, iż nie mam przy sobie papierosów.
Zwiększenie dramatyzmu tej sceny z pewnością zdenerwowałoby
mojego towarzysza.
Spojrzałem
na niego i zamarłem. Kwon wpatrywał się we mnie z irytacją,
unosząc lewą brew. Jedną dłonią stukał w blat stołu, czym
narażał na atak apopleksji siedzących obok ludzi. Przeniosłem
wzrok na swoje kolana, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Znów
zacząłem sączyć kawę, co doprowadziło do zwiększenia siły, z
jaką tamten uderzał palcami w stolik. Zerknąłem na niego z coraz
większym zdziwieniem. Posłałem mu pełne podziwu spojrzenie, po
raz pierwszy widząc tak wysoko znajdującą się brew, czym go
jednak rozzłościłem. Odruchowo wzniosłem filiżankę, by
zamaskować konsternację chęcią napicia się, ale on złapał mnie
za rękę, w której trzymałem naczynie.
- Nie
odginaj tego cholernego palca - wycedził, wbijając paznokcie w moją
dłoń. Musiałem mieć chyba wyjątkowo głupią minę, bo po chwili
westchnął ze znużeniem. - Tak robią tylko nuworysze, kotku.
Osłupiały,
zamrugałem parę razy, nim dotarł do mnie cały absurd tej
sytuacji. Odłożyłem filiżankę i odciągnąłem jego rękę,
powstrzymawszy się od śmiechu. Następnie wziąłem jego dłoń w
swoją, zaciskając nieco niedelikatnie.
- To
boli - poinformował mnie.
-
Odwdzięczam się tylko - odparłem, nie przestając.
Skwitował
moje słowa przewróceniem oczami, po czym zaczął się wyrywać.
Kiedy nie puściłem, mimo ataków kubkami, rurką oraz paznokciami,
westchnął z rezygnacją.
- O
co znowu chodzi? - zapytał protekcjonalnie.
-
Sprawdzam, ile zajmuje ci dojście do najprostszego wniosku. Jak na
razie znajdujesz się w najniższej kategorii, bo nawet moja,
pięcioletnia wtedy, siostra była w stanie zrozumieć, o co chodzi.
-
Przepraszam...? - powiedział niepewnie po kilkunastu sekundach.
- I
tak pan oblał - wystawiłem mu język.
Zwolniłem
"blokadę" i obaj roześmialiśmy się. Cała ta sytuacja
nie była jakoś wybitnie śmieszna, można raczej powiedzieć, że
głupia, ale po tylu latach znajomości nauczyłem wreszcie
przepraszać tego idiotę. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Kiedy
przyciągnął mnie za podbródek, tylko utwierdziłem się w tym
przekonaniu.
Musnął
moje wargi, kładąc jedną dłoń na moim karku. Pozwolił sobie
odgarnąć włosy za ucho, jednak nie przestał mnie całować.
Zatracałem się powoli w tym akcie, z pewnym zdziwieniem dając mu
wolną rękę. Skwitował to uśmiechem, po czym wsunął swój język
do moich ust, by niespiesznie poznawać ich wnętrze. Czynił to tak
powoli, iż w końcu postanowiłem zainterweniować. Nasze organy
smaku splotły się, metaforycznie łącząc nas w jedno ciało.
Nachyliłem się jeszcze bardziej do przodu, byleby tylko nie
przerywać pocałunku. Choć moje receptory protestowały z całych
swoich „antykawowych” sił, pragnąłem dalej zaznajamiać się z espresso, którym tamten smakował. Niestety, po raz kolejny on
okazał się mieć inne plany.
-
Seung Hyunie... – zaczął, oderwawszy się ode mnie. Niezadowolone
prychnięcie zbył uśmiechem. - Kochasz mnie?
Zamarłem.
Nie miałem pojęcia, jak odpowiedzieć na takie pytanie. Powiedzenie
mu, że podkochiwałem się w nim, odkąd spotkaliśmy się w YG,
wydawało mi się żenujące. Podrapałem się po głowie, próbując
ukryć zmieszanie. Jego ponaglający, a zarazem pełny jakiegoś
zrozumienia wzrok, konsternował mnie coraz bardziej. Irytował się
wprost proporcjonalnie do długości mojego milczenia. W końcu
parsknąłem śmiechem, przypominając sobie sytuację sprzed chwili.
Z dumą zauważyłem, iż zaskoczyłem go tym, co zdarzało mi się
dość rzadko.
- Oczywiście, że tak.
Pytanie brzmi: czy zasłużyłeś, ale to już inna sprawa –
pstryknąłem go w policzek.
Zmierzył mnie ciężkim
spojrzeniem, choć sam dobrze wiedział, iż wywoła tym u mnie
kolejny napad wesołości. Wyglądał cudownie idiotycznie, kiedy
usiłował udawać wściekłego. Miałem ochotę go przytulić, by
zdenerwować go jeszcze bardziej.
- Jesteś idiotą, Tabi.
Miał rację. Dlaczego,
kurna, zawsze musiał ją mieć?!
***
The
Cafe helps me remember that attraction
I always helped her get the syrup
Now I hate that sticky sweetness
I always helped her get the syrup
Now I hate that sticky sweetness
Oh
please don’t leave me alone
What have you made me do?
In a night when everyone is asleep
Why am I left alone?
What have you made me do?
In a night when everyone is asleep
Why am I left alone?
Stoję
przed tą cholerną kafejką, wpatrując się w tę okropną witrynę.
Od jakiegoś czasu żywiłem do niej pewną osobistą urazę, choć
jej dokładnych podstaw nie jestem w stanie podać. Chyba wszystko
zaczęło się wtedy, kiedy zobaczyłem ich tutaj razem. Oczywiście,
mogło mi się to szkło nie podobać już wcześniej, jednakże
teraz darzę ją prymitywną nienawiścią. Obrzydliwa, niedająca
się ominąć. Zawsze spoglądam na nią, kiedy przechodzę obok. Zawsze wtedy siadam i obserwuję ludzi, którzy są w
środku. Zawsze widzę ich.
Jestem
żałosny. Siedzę przed tym pieprzonym lokalem już blisko pół
godziny tylko po to, by oglądać swojego pieprzonego byłego z jego
pieprzonym chłopcem. Wzdycham z irytacją, choć tak naprawdę mam
ochotę wyć. Ciekawe, co zrobiłaby ta siedząca obok staruszka,
gdybym faktycznie tak zrobił. Prawdopodobnie dostałaby ataku serca,
tak jak i reszta otaczających mnie ludzi. Pragnienie staje się
coraz większe, więc wstaję, by go przypadkiem nie zrealizować.
Po
raz ostatni spoglądam na kafejkę i zamieram. Dragon patrzy na mnie,
uśmiechając się lekko. Oczywiście, mówi coś do niego, ale
wydaje się kompletnie ignorować jego osobę.
W
tej chwili jednak nie zwracam na to uwagi, tylko odpowiadam hardo na
jego spojrzenie, choć mam ogromną ochotę uciec. Wiem, że nawiązał
kontakt wzrokowy, by urządzić jakieś przedstawienie, którego
wcale nie chcę oglądać. Mimo to nie ruszam się, czując się jak
sparaliżowany.
On
dostrzega moje wahanie - jestem tego pewien - więc decyduje się na
rozpoczęcie spektaklu. Zaczyna całować się z tamtym, mierząc
mnie prowokującym spojrzeniem. Zapomniał, że tego typu akcje
przestały na mnie działać już kilka tygodni temu. Przynajmniej
starałem się dać mu do zrozumienia, iż tak było, dlatego teraz
muszę utrzymać pozory. Dlatego nie odchodzę, choć z każdą
chwilą moja dusza jest rozrywana coraz bardziej. Zaciskam zęby, omal
nie rozgryzając sobie wargi i dalej uśmiecham się z politowaniem.
Pragnę go rozgniewać, rozbawić, cokolwiek, byleby przerwał i
pozwolił mi tym samym z honorem odejść. Nie robi żadnej z tej
rzeczy. Twarz zaczyna mnie boleć od utrzymywania wymuszonego
uśmiechu, ale nie zwracam na to uwagi. Nie mogę oddychać, z każdą
chwilą czując rwanie w sercu. Człowiek, który śmiał stwierdzić,
że ból oczyszcza, tak naprawdę nigdy go nie poznał. Nie miał
pojęcia, co przeżywa osoba, której raz po raz wbija się nóż w
klatkę piersiową. Łapię się ze serce i oddycham coraz szybciej.
Wydaje mi się, iż całe moje ciało jest poszarpanym, pulsującym
ciałem, z którego to cały czas są wyrywane kolejne kawałki
mięśni. Ziemia wydaje się być o wiele bliższa niż zazwyczaj,
ale nie mogę pozwolić sobie na spotkanie z nią. To byłoby
okazanie słabości.
Nie
potrafię jednak dłużej obserwować tego wszystkiego. Wystawiam
liderowi środkowy palec, nie dbając o dziecinność tego gestu.
Odwracam się nagle, omal nie wywracając. Mam dość. Po raz kolejny
w ciągu tych miesięcy, chcę odpocząć od tego wszystkiego. Życia.
Niego.
***
Tell
me the truth,
Unlike yesterday, I’m a little late today
All that we promised,
all that we talked about
It’s all lies,
Unlike yesterday, I’m a little late today
All that we promised,
all that we talked about
It’s all lies,
Don’t
make me a fool
Nie
pamiętam, kiedy dokładnie w naszym życiu pojawił się Se7en. On
po prostu był tam od zawsze. Kwon znał go odkąd skończył
jedenaście czy tam dwanaście lat, a ja, kiedy pojawiłem się w YG,
praktycznie od razu się z nim zaprzyjaźniłem. Mówiłem mu o
wszystkim – jako jedyny został powiadomiony o związku moim i G –
a on mi. Nawet z Ji Yongiem nie upiłem się tyle razy, ile z nim,
kiedy to zerwała z nim dziewczyna. Nikt też się nie cieszył tak
jak ja, gdy zadzwoniła do niego po kilkunastu godzinach, by
przeprosić. On też pierwszy dowiedziałby się o naszym zerwaniu,
gdyby nie... No właśnie.
Czasami
zastanawiam się, jak długo Dragon mnie okłamywał. Przecież to nie mogło
trwać tylko kilka dni, tym bardziej że dalej ze sobą są. Ile razy
był u niego, kiedy mówił mi, że zostaje na noc w studiu albo
idzie na imprezę? Zdaję sobie nagle sprawę, iż nie chcę tego
wiedzieć. Mam dość ckliwego użalania się nad sobą, choć
doskonale wiem, że nie przestanę tego robić. Jak mogłem śmiać
się z Wertera i Kordiana?! Pamiętam jeszcze, jak razem z moim byłym chłopakiem wyśmiewaliśmy dzieła europejskich romantyków. Teraz jednak
zaczynam ich rozumieć...
Bawi
mnie to, iż mimo tylu dni, które minęły od tamtej chwili, dalej
jestem w stanie ze szczegółami sobie ją przypomnieć. W sumie nic
dziwnego, ponieważ analizowałem ją kilkaset razy, raniąc się na
własne życzenie. Jakim cudem? - zadawałem sobie wtedy to pytanie i
do dzisiaj to robię. Nie umiem na nie odpowiedzieć.
***
You
don’t need me anymore
Please don’t say that
Do you mean that you hate me now?
Lying to yourself
Etched on that old table are our names
But now let it be buried in memories and the past
Please don’t say that
Do you mean that you hate me now?
Lying to yourself
Etched on that old table are our names
But now let it be buried in memories and the past
Ten
dzień wydawał mi się na początku całkiem zwykłymi
kilkudziesięcioma godzinami, które po prostu trzeba przeżyć. Brak
słońca i nieregularnie spadające krople nie przeszkadzały mi, a
nawet wręcz przeciwnie. Uwielbiałem tego typu pogodę, gdyż wtedy
nasz kochany lider nie kazał nam długo pracować. Jako samozwańczy
meteopata, wolał leżeć w domu. Najczęściej ze mną.
Przechodziłem
obok „naszej” kawiarni. Dalej nie wiem, jakim cudem się tam
znalazłem, na tych „ okolicach przedmieści przedmieściańskich”,
jak mówił Kwon, kiedy tylko się w niej pojawialiśmy.
Zignorowałbym ją, nie zaszczycając nawet spojrzeniem, gdyby nie
głos, który usłyszałem.
-
Masz ochotę na espresso double shot? - zapytał mój chłopak.
Natychmiast
się odwróciłem, choć byłem pewien, że nie mówił do mnie. Nie
zaniepokoiło mnie jednak to, iż zwracał się do Se7ena, w końcu
przyjaźnili się i nie widziałem nic złego w ich spotkaniach.
Miałem zamiar się odwrócić, śmiejąc się z własnych urojeń,
ale w tym momencie Ji Yong złapał go za koszulę i pocałował.
Nie
zrobiłem nic. Nie krzyknąłem, nie podbiegłem ani nie zaniosłem
się płaczem, jak zazwyczaj robią bohaterowie w filmach. Jedynie
stałem i patrzyłem. Nie czułem; otaczała mnie pustka. Ogarniała
mnie pozbawiona emocji nicość, której nie potrafiłem się
przeciwstawić. Wydawało mi się, że zastygł cały mój organizm,
ale głośne, niewzruszone bicie serca pozbawiło mnie tego wrażenia.
Mimo to dalej nie byłem w stanie nic zrobić.
Zauważyli
mnie. Przez przypadek Dang Wook odwrócił się i zamarł, lekko
szarpiąc za rękaw swojego towarzysza. Dragon zmierzył mnie
beznamiętnym spojrzeniem. W ogóle nie wydawał się być
zdenerwowany, zresztą nasz kolega także nie zachowywał się jak
osoba, którą właśnie nakryto na zdradzaniu przyjaźni.
Oczywiście, był lekko zmieszany, lecz nic poza tym. Na początku z
tego powodu ogarnęła mnie wściekłość, jednak po chwili, kiedy
mój mózg przeanalizował sytuację, doszedłem do prostego,
brutalnego wniosku. Kwon musiał go okłamać i powiedzieć, że już
z nim nie jestem. To stwierdzenie zabolało, jednak nie mogło być
inaczej. Szybko przypomniałem sobie, że w ciągu ostatniego
miesiąca nie spotykaliśmy się z Se7enem, bo mój chłopak sobie
tego nie życzył.
Moim
ciałem wstrząsnął gniew. Pragnąłem zabić osobę, która do
tego doprowadziła. Tego pieprzonego gnoja, który teraz jedynie
uśmiechał się drwiąco, nie puszczając ręki tamtego. Mimo
wszystko poczułem żałosny przypływ nadziei, iż to wszystko tylko
sobie uroiłem. Wolno, równo stawiając kroki, podszedłem do nich.
-
Cześć – powiedziałem zdawkowym tonem. - Ji Yong, czy my jeszcze
do niedawna nie byliśmy ze sobą?
-
Byliśmy – potwierdził zapytany.
Dwuznaczność
tego słowa zabolała, tym bardziej, że chodziło o to drugie
znaczenie. Miał rację. My „byliśmy” ze sobą, nie jesteśmy.
Przełknąłem ślinę, nie przestając uśmiechać się uprzejmie.
Mięśnie twarzy zaczęły mnie boleć, ale nie chciałem pokazać,
co właśnie przeżywam. Nawet nie pragnąłem go uderzyć, wiedząc,
iż odebrałby to jako niedojrzałe, zbyt emocjonalne zachowanie.
Nagle parsknąłem śmiechem, uświadomiwszy sobie, że nie mam po co
teraz przejmować się jego zdaniem.
-
Co cię tak bardzo bawi? - zainteresował się G, nie rozumiejąc
mojego zachowania.
Z
uśmiechem walnąłem go w szczękę. Słysząc, jak pęka kość,
czułem jak to samo dzieje się z moim sercem.
***
Oh
my God, even if it is buried away
It’s just comes back to me again,
It’s just comes back to me again,
Facing
my fear
My wandering heart is frightened
Alone and lonely, lying in a lightless room
Thinking of you, remembering you, this pathetic painter
My only masterpiece is our love tragedy
My heart is an art gallery filled with you
Without you, Seoul is but a desolate desert
My wandering heart is frightened
Alone and lonely, lying in a lightless room
Thinking of you, remembering you, this pathetic painter
My only masterpiece is our love tragedy
My heart is an art gallery filled with you
Without you, Seoul is but a desolate desert
Kolejna
bezsenna noc spędzona przed komputerem. Przesiaduję na nim cały
czas, kiedy tylko wrócę ze studia. Nie istnieję dla znajomych,
rodziny, nawet matki, która wydzwania co kilka godzin. Ale nie mogę
cały czas nie spać.
Z
pewnym rozżaleniem wyłączam kartę witryny, którą ostatnio
odwiedzam najczęściej. Zastanawia mnie, kiedy zacząłem świadomie
szukać informacji o sposobach popełnienia samobójstwa. Na początku
robiłem to nieświadomie, pragnąc po prostu zrobić cokolwiek,
byleby nie myśleć o Ji Yongu, ale teraz weszło mi to w nawyk.
Laptop
się znowu zaciął, więc mam okazję jeszcze przez kilka sekund
pooglądać obrazki przedstawiające rytuał harakiri. Fascynujące,
jak bardzo inteligentni są Japończycy. Ok, może powinienem ich nie
szanować ze względu na odwieczny konflikt między naszymi krajami,
jednakże nie potrafię odmówić im pewnej pomysłowości. Gdyby
tylko zorganizować sobie sekundanta...
Zamykam
oczy, wypuszczając głośno powietrze. Nie bądź idiotą, do jasnej
cholery, krzyczę w duchu. Mogę bawić się w Wertera, użalającego
się nad utraconą miłością, nawet pozwalam samemu sobie strzelić
sobie w skroń, lecz bez przesady. Popełnienie seppuku jest
najidiotyczniejszym pomysłem, jaki przyszedł mi do głowy, a
planowałem już nago wskoczyć pod rozpędzony samochód. Parskam
śmiechem, przypominając sobie, skąd w ogóle wpadło mi do głowy
coś takiego.
-
Jesteś debilem – mówię głośno i wyraźnie.
Patrzę
na leżące nieopodal zdjęcie, na którym jesteśmy. Ja i on.
Zastanawia mnie, dlaczego go jeszcze nie wywaliłem. Chyba chodziło
mi o to, by udowodnić sobie, że nie muszę się od niego odcinać.
Ale to było kiedyś. Łapię ramkę i rzucam nią w stronę
śmietnika. Jak zwykle nie trafiam. Dźwięk pękającego szkła
jeszcze nigdy dotąd mnie tak nie irytował. Wzdycham, podnosząc się
z miejsca.
Wstaję
z miejsca pod wpływem impulsu. Otwieram komodę, by mieć pełen
dostęp do szafki. Wyciągam niepozorne, szarobure pudełko. Nieco
niepewnie podnoszę pokrywę, uśmiechając się nerwowo. Jeszcze tam
jest.
Czarny
– przynajmniej taki powinien być, bo teraz jest cholernie
przybrudzony – stary i ciągle naładowany. Idiotyczne, iż go nie
zabezpieczyłem. Chyba nie potrafiłem. Dotykam delikatnie uchwytu,
jednak od razu cofam rękę. Przecież dalej nie umiem zajmować się
bronią. Teoretycznie G mi to pokazywał, lecz... To było tak dawno.
Po
chwili bezruchu dochodzę do wniosku, że nie muszę tego robić. Po
cholerę? Pistolet wydaje się nie mieć nic przeciwko, a ludzi,
którzy mogliby zaprotestować, nie ma tutaj. Czując się jak
bohater romantyczny, zaciskam palce na broni.
Pewnie,
zostanę pieprzonym Werterem! Ciekawe, czy też będę zdychał przez
siedem godzin. Przejeżdżam dłonią po kabłąku spustowym i
wypuszczam ze świstem powietrze. Teoretycznie wystarczy dobrze
wymierzyć. Tylko skąd mam, kurwa, wiedzieć, gdzie powinienem
przystawić lufę?! Trudno, mam dość. Mając do wyboru umieranie
przez kilkaset minut i codzienne cierpienie, łatwo zgadnąć, co
wybiorę. Ręce mi drżą, lecz odważam się podnieść pistolet.
Czuję
się żałosny. Do niedawna sam głosiłem, iż zabijają się tylko
ckliwi tragicy, którzy za wszelką cenę próbują wywołać u
swoich bliskich jakieś emocje. Potrafiłem wygłaszać monologi na
ten temat przez długie godziny, używając wielu argumentów. Teraz
chciałbym znaleźć choć jeden powód, by żyć. Ja sprzed roku
zaśmiałby się, mówiąc, że przecież za parę miesięcy się
odkocham. To nie tak, iż w to nie wierzę. Po prostu nie widzę
takiej potrzeby. Nie pragnę cierpieć ani wyrzucić go ze swojej
głowy. Pozostaje mi samobójstwo. To egoizm? Owszem, tak jest mi
wygodniej. Odejdę z bolesnym westchnieniem bólu i okrzykiem
radości. On pozostanie w moim sercu, ale nie będzie mnie to już
ranić.
Ostatni
raz spoglądam w okno. Na zewnątrz panuje okropna wichura,
prowadząca swoiste reconquérir,
pozbawiając społeczeństwo wszelkiej maści parasoli. Jasna
cholera, tak nie może być! Nie chcę być nieznaną kroplą w
jakimś morzu rozpaczy! Skoro ja, jeden z największych męskich
idoli, mam się zabić, to niech cały świat o tym usłyszy. Niech
huk wystrzału usłyszą w całym Seulu albo i nawet w Phenian! USA
może się o tym dowiedzieć z porannego wydania wiadomości.Parskam śmiechem, przerażony swoją głupotą. Mimo wszystko odkładam pistolet. Zamachu na własne życie nie mogę przeprowadzić jak kompletny amator. Zamykam pudełko i wsadzam je do szuflady, porządkując sobie w głowie listę rzeczy do zrobienia.
Kupić nowy garnitur.
Zdobyć przynajmniej dwie paczki papierosów.
Porządnie się nawalić.
Odczekać dwa-trzy dni, w zależności od pogody, by jako tako wyglądać.
Wysłać list do matki.
Odwiedzić pewną jebaną kafejkę.
Ten punkt mógłbym wykonać nawet dzisiaj, o ile się przejaśni. Wstaję z klęczek, by spełnić swoje zamierzenie. Spojrzę na niego ostatni raz, po czym wrócę do mieszkania i strzelę sobie w łeb.
Kurewsko romantycznie.
***
I
will always be waiting for you
When i think of you, i call your name
The coffee I made for you, and the folded bookmark
And the rain falls down
on the white house that belongs to only you, baby
When i think of you, i call your name
The coffee I made for you, and the folded bookmark
And the rain falls down
on the white house that belongs to only you, baby
Nucę
sobie piosenkę, którą niedawno skomponował. Nienawidziłem jej,
ale brzmi cudownie, więc nie potrafiłem jej zapomnieć. Teraz nawet
zaczyna mi się podobać. Teraz, kiedy idę, wiedząc, że niedługo
umrę. Fascynujące, iż w takim momencie człowiek wyzbywa się
wszelkich emocji. Nigdy nie sądziłem, że zostanę socjopatą.
Zaprawdę, codziennie dowiadujemy się o sobie nowych rzeczy.
Ze
zdziwieniem stwierdzam, iż kawiarnia w ogóle się nie zmieniła.
Moje zdumienie jest irracjonalne, jednakże... Wydarzyło się tyle,
a ona pozostała dalej, bawiąc się w lokalowego św. Piotra.
Spoglądam
na zegarek. Wpół do trzeciej. O tej porze na pewno już tam są.
Udaję się na „swoją” ławkę, jednak ze zdziwieniem zauważam,
iż jest zajęta przez jakiegoś zasłoniętego gazetą mężczyznę.
To karygodne. Zawsze na niej siadałem, by móc w spokoju oglądać
Ji Yonga i Se7ena. Nikt NIGDY jej nie zajmował.
Nieco
urażony ignorancją złodzieja miejsc, zajmuję ławkę obok.
Przygryzam wargę, tak jak zwykle, kiedy mam patrzeć na moich byłych
przyjaciół, którzy, nie wiedząc o tym, iż na nich patrzę,
zupełnie się nie hamują. Chyba jednak nie jestem socjopatą.
Przełykam głośno ślinę, hamując napływające do oczu łzy.
Przez
moment szukam go wzrokiem. Zawsze odnajdywałem ich po dziwnej
fryzurze Dang Wooka, tym razem jednak nie potrafię jej zauważyć.
Kiedy spostrzegam Dragona, wydaję z siebie zdziwiony okrzyk. Se7ena
nie ma. Chłopak siedzi naprzeciwko CL. Gładzi ją po dłoni i
częstuje espresso, wywołując jej śmiech.
Wpatruję
się w nich dalej, dopóki nie słyszę szelestu gwałtownie
zamykanego czasopisma. Oskarżany przed chwilą o kradzież miejsca
człowiek chowa twarz w dłoniach. Poznaję go, choć z całych sił
staram się zaprzeczyć.
Mój
były najlepszy przyjaciel siedzi przed lokalem, w której zdradzał
mnie z moim chłopakiem i płacze, widząc jak ten robi to samo z
naszą wspólną przyjaciółką. Nie wiem, co zrobić. Z jednej
strony pragnę do niego podejść i pocieszyć, z drugiej chcę...
Właśnie, czego?
„Nikt
nie wie, co będzie dalej. Nieznany teren. Brak mapy. Nie dowiemy
się, co nas czeka za zakrętem, dopóki nie skręcimy.”
Jest
źle. Przypominam sobie słowa jakichś sławnych Japończyków.
Jednak... Czy one nie są prawdziwe? Nie zamierzam się już cofać
ani tym bardziej umierać z jakichś durnych, górnolotnych powodów.
Podnoszę się i zdecydowanym krokiem podchodzę do tamtego. Zanim
pomyślę, zaczynam mówić:- Masz ochotę na espre... - milknę, nie chcąc znowu przywoływać złych wspomnień. Po chwili znów zaczynam, pewniejszym tonem. - Co powiesz na gorącą czekoladę?
Dang Wook podnosi lekko głowę, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Czuję bicie własnego serca, kiedy czekam na jego odpowiedź. To jest o niebo gorsze od zaproszenia G na randkę. Widząc jego wahanie, chcę odejść, lecz on łapie mnie za rękę. Uśmiecha się.
Muszę nauczyć się więcej skręcać.