sobota, 27 września 2014

SM Youth Detention Center - rozdział VII

Pairing: HunHan, Taoris
Ostrzeżenia: przekleństwa, papierosy, mnóstwo przemocy każdego rodzaju (a przynajmniej wzmianki)
Jedno zdanie: NIKT SIĘ NIE SPODZIEWA HISZPAŃSKIEJ INKWIZYCJI (a nawet poprawczaka)!




Uderzenie w twarz przywróciło mnie do rzeczywistości.
Nie było mocne, raczej niespodziewane. Cofnąłem się, odruchowo przymykając oczy. Gdy je otworzyłem, Sehun wciąż stał przede mną. Bardzo powoli wyciągnął dłoń. Zesztywniałem, gdy przesunął palcami po moim wciąż pulsującym bólem policzku. Nie miałem pojęcia, jak zareagować, bałem się w ogóle odezwać. Podniosłem niepewnie wzrok, a wtedy chwycił mnie za gardło.
- Za kogo ty się, kurwa, uważasz?! - warknął.
Podniosłem ręce, jednak nie uspokoił się, wręcz przeciwnie. Napierał na mnie, zmuszając, bym przesuwał się do tyłu. Moje plecy natrafiły na ścianę, lecz on nie przestawał. Nie udało mi się odgiąć jego palców, uderzeniem w brzuch skutecznie mnie od tego odwiódł. Zaczął dusić jeszcze mocniej jakby w odwecie za próbę sprzeciwu. Zwolnił uścisk dopiero, kiedy przymknąłem oczy.
- Za kogo ty się, kurwa, uważasz?! - powtórzył. - Pojebało cię?! Czego ode mnie chcesz, pieprzony...?!
Nie dokończył, skupiając się na zgniataniu mojego gardła. Palce z każdą chwilą coraz mocniej naciskały na grdykę. Podjąłem ponowną próbę wyswobodzenia się, ale teraz także nie dałem rady. Ignorował mój zdławiony charkot, wpatrując się we mnie z jakąś popieprzoną satysfakcją. Obraz zaczął się powoli rozmazywać.
Bez wahania kopnąłem Sehuna w żołądek. Nie włożyłem w to za wielkiej siły, nie byłem w stanie, lecz chłopak i tak stracił równowagę. Uderzył plecami o podłogę, z jego ust wydostał się cichy jęk. Nie chciałem się bić, ale jeszcze bardziej nie zamierzałem dać się zabić. Odkaszlnąłem, trzymając się gardło, i ruszyłem ku niemu. Nie mogłem dać mu czasu na reakcję - podduszanie wbrew pozorom nie polepszyło mojej kondycji.
Ledwo zdążył się podnieść, a dzięki kolejnemu ciosowi z powrotem posłałem go na posadzkę. Usiadłem na jego brzuchu, próbując metodą Tao zablokować łokcie przeciwnika za pomocą kolan. Nie wyszło, więc na wszelki wypadek jeszcze raz uderzyłem Sehuna w twarz. Litościwie ominąłem niedawno wyleczony nos.
- Mnie pojebało? - Złapałem go przód koszulki. - M n i e?
Z ust wypływała mu krew, na twarzy były widoczne ślady pięści, ale w żaden sposób nie przypominał cierpiącej ofiary. Wpatrywał się we mnie ze złością, krzywiąc gniewnie usta. Nie poddał się, nawet o tym nie myślał. Przestał się ruszać tylko po to, by uśpić moją czujność.
- Za kogo się uważam? - parsknąłem. - Za twojego jebanego przyjaciela. I tak, pocałowałem cię. Ja pierdolę, to takie straszne, żeby próbować mnie udusić? - Potrząsnąłem nim. - Nie podobało ci się to? To mogłeś, kurwa mać, powiedzieć, a nie mnie atakować. Mieliśmy tego nie robić, słyszysz?!
Szarpnął się, jednak byłem na to przygotowany. Bez skrupułów przyłożyłem mu kolejny i kolejny raz. Pilnowałem się, by nie robić tego za mocno, ale nie potrafiłem kontrolować wściekłości.
- A może tak naprawdę jesteś homofobem? - odezwałem się nagle przesłodzonym, tak niepasującym do mnie głosem. - Może całowanie przez innego chłopca boli cię do tego stopnia, że musisz go zaatakować? - Nie reagował, wpatrując się w sufit. - Jeżeli się mylę, to dlaczego nie zaprzeczysz? A jeżeli nie, to wytłumacz mi, dlaczego masz problem z byciem całowanym przez mnie, a przed rozkładaniem nóg dla Minho już nie...?
Spojrzał mi w oczy. Nie dostrzegłem w nich gniewu, żadnej irytacji ani złości, jedynie... Bezwolnie puściłem jego koszulkę. Opuścił głowę na podłogę i przymknął powieki. Wstałem bez słowa, starając się na niego nie patrzeć. Dlaczego to powiedziałem, jak...?
- Podaj mi fajki - rozkazał niespodziewanie stanowczym, mocnym głosem.
Natychmiast wykonałem polecenie. Kucnąłem przy jego głowie, po czym pomogłem wsunąć do ust zapalonego papierosa. Sehun palił w kompletnym bezruchu, nie spuszczając wzroku ze znajdującej się nad nami lampy. Z zamyśleniem włożył dwa palce do ust. Gdy uniósł je naprzeciwko twarzy, kilka kropli krwi spoczęło na jego nosie.
- Nie chcę zgrywać cnotki, ale chyba trochę przesadziłeś - zauważył.
Skinął na mnie, odsuwając fajkę od ust. Pomogłem mu się podnieść do pozycji siedzącej. Pochylił się do przodu i zakaszlał; podłogę przykryły kolejne plamy krwi. Jeżeli dotąd nie poczułbym wyrzutów sumienia, ogłosiłbym się socjopatą godnym Sherlocka Holmesa.
- Zamierzasz mdleć czy coś? - zapytałem się. - Nie znam się na pierwszej pomocy, więc...
Uniósł dłoń.
- Spoko, ja też. Nie będę wiedział, co robisz źle.
Parsknęliśmy obaj, zupełnie jakby parę chwil wcześniej nic się nie stało. Chyba tak właśnie całą sprawę chciał zakończyć Sehun. Ja nie.
- Mogę coś jeszcze zrobić? - zadałem kolejne idiotyczne pytanie.
- Nie bić mnie więcej. - Papieros wrócił na miejsce. - Albo chociaż nie pierdolić od rzeczy, kiedy to robisz.
- I vice versa. - Usiadłem obok niego.
Spojrzał na mnie krzywo.
- Może nie zauważyłeś, ale to nie ty skomlesz teraz z bólu, leżąc na podłodze.
- Siedząc - uściśliłem.
Przewrócił oczami.
- Pierdol się. A potem idź spać. Tylko jak najdalej ode mnie, bo jeszcze znowu mnie trafisz.
Posłusznie wlazłem na łóżko, odwróciłem plecami do Sehuna i okryłem kołdrą. Oczywiście nie zamierzałem zasnąć, chciałem przeczekać, aż chłopak to zrobi. Jedynie w kompletnej ciszy mogłem ogarnąć myśli. Dzisiaj takie podsumowanie zdecydowanie by się przydało. Musiałem przeanalizować to, co zaszło, reakcje Sehuna, swoje zachowanie i...
- Luhan? - Chłopak odezwał się nagle. - Jeszcze jedna sprawa... Nie rób tego więcej. Nie dotykaj mnie.
Nie odpowiedziałem.


***


Wychodziłem z pralni, gdy nagle czyjaś dłoń zasłoniła mi oczy, a druga złapała w pasie. Znieruchomiałem, podobnie napastnik. Po kilkudziesięciu sekundach stania w kompletnym bezruchu, odwróciłem się nieśmiało i niemal od razu parsknąłem śmiechem.
Tao.
- Jakim cudem zorientowałeś się, że to ja? - Objąłem go. - Śledziłeś mnie?!
Przesunął dłonią po moich włosach, chyba równie zadowolony jak ja. Prawdopodobnie bardziej cieszył go fakt, iż wypuścili go z izolatki niż zobaczenie się ze mną, ale nie mogłem mieć o to pretensji.
- Usłyszałem twoje kroki na korytarzu i założyłem, że albo zaraz usłyszę krzyk jakiegoś stratowanego przez wściekłego byka nieszczęśnika, albo to ty postanowiłeś wynurzyć łeb ze swej jaskini - wytłumaczył. - Musisz wiedzieć, iż stąpasz z niezwykłym, acz nieco przyciężkawym wdziękiem.
Spiorunowałem go wzrokiem, jednak nawet się nie zająknął. Odsunął się i bez oglądania się na mnie ruszył korytarzem. Okej, do śniadanie zaczęło się kilka minut temu, ale nie musiał się tak spieszyć. Naprawdę nikt nie był takim idiotą, by próbować podebrać mu porcję. Nikt nie był takim samobójcą.
- Słyszałem o twojej przygodzie z D.O - odezwał się nagle, tuż przed samymi drzwiami do stołówki. - Co prawda, strażnicy wspominali jedynie, że ktoś cię pobił; tożsamość tego gnojka wydedukowałem sam. Mylę się?
Rozejrzałem się niespokojnie. Nikogo za nami nie było, chyba nikt nas nie podsłuchiwał, ale... Tao skinął głową, kładąc mi palec na ustach. Rozumiał.
Przedarliśmy się przez kolejkę, obdarzyliśmy parom inwektywami stawiające się towarzystwo, jakimś cudem bezproblemowo zdobyliśmy jedzenie. Na tym jednak zakończyła się dobra passa - po paru krokach Tao zatrzymał się gwałtownie, łapiąc mnie za łokieć.
- Co Kris robi obok tego pieprzonego Sehuna? - syknął.
Kurwa. O tym nie pomyślałem. Dwójka moich genialnych przyjaciół siedziała przy jednym stoliku, żywo dyskutując. Dawno nie widziałem tak zaoferowanego Sehuna, w sumie nigdy nie widziałem go jakkolwiek zaoferowanego. No chyba że próbą pobicia mnie. Obaj nieustannie kręcili głowami - prawdopodobnie się kłócili, ale w sposób zupełnie niepasujący do tego miejsca. Gdyby ubrać im garnitury, mogliby bezproblemowo udawać polemizujących ze sobą studentów filozofii. 
Tao bezwiednie przesunął palcami po rączce plastikowego noża, którego wciąż mu wciskano. Szybkim krokiem zbliżył się do stolika, przy którym siedzieli tamci; tacka z trzaskiem uderzyła o blat.
- Cześć. - Na twarzy Tao pojawił się nieszczery uśmiech. - Jak bardzo przeszkadzam i czy mogę bardziej?
Sehun skrzywił się ostentacyjnie, ale mój ciężki wzrok przekonał go do milczenia. Dzięki bogom, podziałało. Tao nie ciągnął tematu, tylko złapał Krisa za rękę i wyciągnął z sali. Westchnąłem ciężko. Zdążyłem zapomnieć, jak bardzo absorbowali siebie nawzajem. Nie było tam miejsca dla innych.
- Czy wszystkie gejowskie pary zachowują się w ten sposób? - Sehun zgarnął kanapki z bezmyślnie pozostawionych tacek naszych znajomych. 
Przygryzłem wargę, czując, iż moja twarz przybiera kolor gaci Supermana. 
- Nie mam pojęcia - odparłem niechętnie.
Chłopak aż przerwał konsumpcję. Przechylił głowę, przypatrując mi się z niezrozumieniem.
- Jak to "nie masz pojęcia"?
Wywróciłem oczami. No ciekawe, serio. Odpowiedź sama się nie nasuwa, skądże. Podniosłem do ust kanapkę, zmuszając go do skorzystania z takiego śmiesznego zbiorowiska synaps i komórek nerwowych. 
- W sumie ja też nie mam pojęcia, więc możemy razem obserwować zachowania obiektów - zaproponował prześmiewczo.
- K, ale to ty notujesz.
Wybuchnął śmiechem, a ja bezwiednie zacisnąłem dłonie. Kurwa, naprawdę mi się podobał. Nawet umazany majonezem, z kawałkiem rzodkiewki na policzku. Czyżbym nagle z fana Johnny'ego Deppa przekwalifikował się na miłośnika niezrównoważonych dzieciaków? I to na dodatek moich przyjaciół? Z trudem powstrzymałem się od włożenia głowy w jedzenie. Może to by mi przywróciło zdrowy rozsądek.
Idiota, idiota, idiota.


***


Szczerze mówiąc, przychodzenie do Kaia zaczęło mnie już wkurwiać. Mogłem zrozumieć, że zaprosił mnie raz, dwa, a nawet pięć. Ale on chciał, żebym stawiał się u niego praktycznie codziennie. I wciąż chodziło mu o to samo.
Zabawna sprawa, bo jego upartość ostatecznie przekonała mnie, iż naprawdę nie był zamieszany w pobicie. Było to pocieszające i wkurwiające zarazem. Niby cieszyłem się, że chociaż tutejszy staff nie chce mnie wykończyć, ale z drugiej strony niczego to nie zmieniało. Wciąż byłem położonym na podkładce robakiem, którego zaraz jeden debil z drugim dźgną szpilką, a który nie ma na tyle rozumu, żeby spierdalać z podkładki jak najszybciej. Tak poetycko ujmując.
- Kto to? - Psycholog podniósł głowę znad laptopa.
- Objazdowy cyrk niemy - burknąłem.
Wpatrywał się we mnie przez kilkanaście sekund jakbym co najmniej wyznał mu miłość. Albo był D.O. Westchnął ciężko, po czym wskazał krzesło. Usiadłem, krzywiąc się teatralnie. Stalowa, niemalże nieobita rama wrzynała mi się w ciało. Czasami zastanawiałem się, czy Kai celowo nie zamieścił go tutaj, by podprogowo zmusić rozmówców do mówienia prawdy. Nawet żelazna dziewica w porównaniu do tego krzesła wydawała się prawdziwą pieszczotą dla tyłka.
- Luhan, dobrze wiesz, dlaczego tu jesteś. Możesz mi powiedzieć...
Wyłączyłem się. Tak po prostu. Szczęśliwie kilka dni wykształciłem w mózgu filtr, który rozpoczynał pracę, ilekroć tylko Kai zaczynał mówić, bo chuj mnie to obchodziło. To nie było nic osobistego, zwyczajnie miałem dość wysłuchiwania rozmów, z których nic nie wynikło i prób perswazji. AdBlock w mózgu uwalniał mnie od tego wszystkiego na dłuuugie minuty. Przynajmniej dopóki Kai nie orientował się, iż go nie słucham.
- Ej! - Tym razem nastąpiło to wyjątkowo szybko. - Nie chcę, żebyś mnie ignorował, tylko współpracował.
Głośno wypuściłem powietrze.
- Naprawdę musimy to przerabiać po raz kolejny? Nie będę ci nic mówił, bo nie chcę. Siwon to zrozumiał, ty nie możesz?
Kai odchylił się na krześle, mrużąc oczy. Też był tym znużony, ale chyba rzeczywiście mu zależało. Zabawny człowiek. To był moment, kiedy pozwalał mi wyjść, krzywiąc się z rozczarowaniem. Normalnie wyczekiwałem tej chwili, dzisiaj nie zamierzałem tak szybko opuścić gabinetu. Miałem plan.
- Z drugiej strony - zacząłem - mógłbym ci o wszystkim powiedzieć.
Od razu się ożywił. Wyprostował się, założył włosy za ucho i przechylił przez biurko. Przygryzłem wargę, walcząc z irracjonalną obawą przed porażką.
- Mogę ci powiedzieć - podjąłem - jeżeli ty zrobisz coś dla mnie. - Cień przemknął przez jego twarz, jednak pozwolił mi kontynuować. - Obaj chcemy uzyskać informacje, obaj mamy z tym problem i obaj możemy sobie pomóc - brzmiałem nieco jak gangster z filmu klasy C, ale chyba przywykł do takich tekstów, bo nawet się nie roześmiał. - Jeśli powiesz mi, za co Sehun tutaj trafił i dlaczego cały czas go przesłuchujesz, będziesz miał dzisiaj nazwiska wszystkich sprawców pobicia.
Zapadło milczenie. Kai przesunął dłonią po włosach, wpatrując się z notatki. Wyraźnie bił się z myślami. Byłem pewien, że momentalnie mi odmówi, jednak naprawdę brał moją propozycję pod uwagę. Czyżby obcinali mu pensję za nieujętych sprawców?
Wskazówki zegara przesuwały się powoli, Kai wciąż się nie odzywało. Westchnąłem teatralnie i ostentacyjnie podniosłem się z miejsca. Zatrzymał mnie tuż przed drzwiami.
- Zgoda - rzekł jedynie.
Uprzejmie się odwróciłem, by posłać mu wyczekujące spojrzenie. 
- "Przesłuchuję", jak to ująłeś, go cały czas, bo Sehun jest psychopatą.
Uniosłem brwi, siłą woli powstrzymując się od parsknięcia. Jednak naprawdę wszyscy psychiatrzy i psychologowie byli tacy sami. Za wszelką cenę próbowali przylepić każdemu etykietkę pojeba.
- Psychopatą? - powtórzyłem. - Takim małym Hannibalem Lecterem, którego wepchnięto tutaj za zjadanie móżdżków?
- Luhan, nie próbuj być szyderczy. To tak do ciebie nie pasuje... Wróć lepiej do przerażonych spojrzeń i poddenerwowanego jazgotu, który o wiele lepiej odpowiada twojemu charakterowi - sarknął ze zniecierpliwieniem. Otworzyłem usta, by zaprotestować, jednak uciszył mnie gestem. - Tak, twój wspaniały Sehun jest psychopatą. Cztery lata temu zastrzelił matkę i ojczyma. Bez żadnego powodu. W sądzie oświadczył, że bardzo się z tego cieszy i niczego nie żałuje.
Wpatrywałem się w Kaia w całkowitym niezrozumieniu. Sehun? Psychopata? Zastrzelił? Cofnąłem się o krok. Psycholog coś mówił, a kiedy nie odpowiedziałem, podniósł się z miejsca. Natychmiast odwróciłem się do drzwi i wybiegłem. Nie gonił mnie.


***


To wszystko było tak pojebanie sensowne, że zastanawiałem się, dlaczego wcześniej na to nie wpadłem. Jego odruchy, jego... wszystko. To, iż nie pozwalał się dotykać. Bał się, że mnie napadnie, że... 
Zacisnąłem dłonie na poduszce. Nie miałem pojęcia, która jest godzina, pewnie olałem lekcje, ale wyjątkowo mnie to pierdoliło. Dlatego nic nie mówił, nie podejmował tematu, nikt niczego nie wiedział. Nie chciał mnie przestraszyć. Tylko jakim cudem w takim razie był tutaj zamiast w psychiatryku? Kiedyś wspomniał przypadkowo o tym, że jego rodzina to niemal sami prawnicy - może to oni załatwili mu miejsce ? Wielu ludzi pewnie uważało, iż psychiatryk jest gorszą alternatywą niż poprawczak. Może chcieli wykazać jakąś dobrą wolę, skoro i tak nie zamierzali go odwiedzać? 
Drzwi rozsunęły się. Przez moje plecy przebiegły dreszcze, całe ciało zesztywniało. Bałem się poruszyć, a jednocześnie nie chciałem dać mu do zrozumienia, że wiem. Mógłby zareagować agresywnie, mógłby...
- Widzę, że jesteś prawie tak obowiązkowy jak ja. - Sehun usiadł naprzeciwko mojego łóżka. - Planowałem pobawić się w dobrego, więc poszedłem, ale Kai przyprowadził jakąś laskę, która chciała rozmawiać z nami o rodzinach, więc... - Uśmiechnął się nieznacznie.
- Dlaczego nie chciałeś rozmawiać o rodzinie? - zapytałem cicho.
Uśmieszek zszedł mu z ust, jednak nie wyglądał na spiętego. W przeciwieństwie do mnie. Podniosłem się z trudem, skupiając się na ukrywaniu strachu.
- Próbowałem stamtąd uciec - ciągnął, puszczając mimo uszu pytanie - ale któryś z tych strażniczych chujów mnie przyuważył. Musiałem udać, że...
- Dlaczego nie chciałeś rozmawiać o rodzinie? - przerwałem.
Sehun nawet nie zmienił wyrazu twarzy.
- Dowiedziałeś się.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Tylko tyle miał mi do powiedzenia...?
- Dowiedziałem. - Skinąłem głową. - I doszedłem do wniosku, że nie powinienem z tobą mieszkać. Myślałem, że twoje wybuchy złości wiążą się z jakimś niezrównoważeniem, nie z...
Natychmiast podniósł się z podłogi. Przestąpił krok w moją stronę, jednak cofnąłem się. Uniósł dłonie w zamierzeniu uspokajającym geście. Wybrałem przycisk otwierania drzwi.
- Luhan, nie możesz... - zamilkł, by podjąć na nowo. - To nie była moja wina.
Potrząsnąłem głową.
- Naprawdę wydaje ci się, że po takim tekście usiądę, by wysłuchać twojej jakże przekonującej wersji?
Nigdy dotąd nie widziałem, by ktoś mógł aż tak zblednąć. Odcień jego skóry dodatkowo potęgował efekt. Sehun wyprostował się nienaturalnie.
- Ty... mi nie wierzysz?
Przez moment poczułem wyrzuty sumienia. A potem przypomniałem sobie to, co powiedział Kai: "oświadczył, że bardzo się z tego cieszy i niczego nie żałuje". Pokręciłem głową i, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wybiegłem z pokoju.


***


Uspokajałem się z każdym wypalonym papierosem. Przeszedłem wszystkie fazy według teorii Kubler-Ross. Wszystkie, prócz akceptacji. Nie mogłem tego zrozumieć, nie chciałem tego zrozumieć. Wszystko niby do siebie pasowało, lecz kawałki układanki były zbyt gładkie, zbyt łatwo było je zebrać. Nie wierzyłem w proste rozwiązania. A przynajmniej pragnąłem nie wierzyć.
Na dachu wziąłem moje zachowanie za żałosne. Przecież przyjaźniłem się z Tao - przyjaźniłem się z gościem, który wręcz chwalił się brutalnym zabójstwem. Tylko że to było co innego. Tao z pewnością był jebnięty, ale nie zabił nikogo w wieku dwunastu lat. Nie zabił swoich rodziców, nie atakował mnie, nie próbował mnie udusić ani...
- Luhan...?
Nad ośrodkiem rozpościerał się szarawy, pęczniejący wilgocią namiot chmur. Słońce topiło się w nim, firmament powoli przechodził w granat, by znowu wpaść w szarość. Dostrzegłem zarys jego sylwetki; stał u szczytu schodów, cały zaczerwieniony, chyba z wysiłku. Jak zwykle nie potrafił się odpowiednio ubrać, więc pierwszy podmuch wiatru sprawił, iż objął się ramionami. 
- Luhan. - Przykucnął naprzeciwko. 
Oparty o murek, nie zaszczyciłem go nawet spojrzeniem. Nie chciałem go ponaglać w obawie, iż zniechęcę; pragnąłem jedynie, by mówił, by jakoś przedstawił mi to wszystko inaczej. Albo ominął sprawę tak, jak zawsze to robił.
- Mogę ci opowiedzieć bajkę? - Usiadł obok.
Zmarszczyłem brwi, ale skinąłem głową. Zdecydowanie nie tak powinien się tłumaczyć, jednak wolałem nie przerywać.
- Był sobie chłopiec - zaczął niemal niesłyszalnym głosem - którego rodzice się rozwiedli. Nic specjalnego, historia jakich wiele. Mamusia chłopca bardzo cierpiała, więc chłopiec ucieszył się, gdy zaczęła poznawać nowych panów. Niektórzy byli mili, inni mniej, ale mamusia nie była toksyczna, dlatego wzięła ślub z tym... najmilszym. - Wyciągnął papierosa z kieszeni i odpalił od mojego. - Pan najmilszy miał tylko jedną wadę.
Cisza, odwieczny rytuał naszej relacji, zapadła ponownie. Tytoniowy dym wznosił się ponad mury poprawczaka, w kierunku przybierających barwę czerni chmur. 
- Jaką? - zapytałem.
- Od mojej mamusi niestety wolał chłopców. - Sehun spojrzał na mnie. - M a ł y c h chłopców.
Kolejne milczenie. Tym razem nie odważyłem się go przerwać. Sehun zaciskał dłoń na fajce, nieświadomy tego, iż zaraz ją zgniecie. 
- Mamusia oczywiście się dowiedziała - znów zaczął mówić bezbarwnym, pozbawionym intonacji głosem - ale co mogła zrobić? Co robią mamusie, kiedy dowiadują się o czymś takim? - zwrócił się bezpośrednio do mnie; zdobyłem się jedynie na pokręcenie głową. - Moja... mamusia chłopca doszła do wniosku, że nic się nie dzieje. Że chłopiec przesadza. 
Poczułem, jak coś nieokreślonego napiera na moje gardło; niemal jak wcześniej jego ręka, tylko że z większą siłą. Miałem wrażenie, że się duszę, choć nic takiego nie miało miejsca, że dławię się każdym z tych słów, które wypowiadał. Sehunowi nawet nie drgnęła powieka.
- Prawdziwy tatuś chłopca o niczym nigdy się nie dowiedział. Chłopiec nie chciał mu mówić, odreagował... to agresją w szkole. Tatuś chłopca nauczył go strzelać z wiatrówki; w dzień dwunastych urodzin chłopca mieli razem jechać na polowanie na kaczki. Tatuś jednak zachorował, więc chłopiec musiał spędzić całe urodziny z najmilszym panem mamusi.
Kawałki zmiażdżonego papierosa wypadły spomiędzy jego palców. Sehun nie ruszył się, mimo że wciąż ściskał żar w dłoni. Wyciągnąłem rękę, by się go pozbyć, lecz bałem się zaskoczyć chłopaka jakimkolwiek ruchem.
- A wiesz, co zrobił wtedy chłopiec? - parsknął przesadnie radośnie. - Wieczorem, kiedy było już po wszystkim, kiedy najmilszy pan mamusi zapinał już spodnie, podszedłem do gablotki, w której trzymał broń i odstrzeliłem mu jaja. I możesz być pewien, że bolało go to mniej niż mnie za każdym razem. A potem poszedłem do kuchni i zabiłem tę pierdoloną sukę, która próbowała mnie przekonać, iż nie można zabijać "mamusi".
Roześmiał się. Tak po prostu, jakby to, co powiedział sprawiało mu to przyjemność. Tak, że byłbym w stanie uwierzyć we wszystko, co powiedział Kai. Byłbym, gdybym nie widział, jak bezsilnie ściska pozostałości po papierosie. Nie otwierał dłoni, zupełnie jakby od tego zależało jego życie, jakby był tonącym pośrodku pustego morza, trzymającym się ostatkiem sił zniszczonej tratwy. Nie zamierzałem pozwolić, by utonął.
- Jesteś bezpieczny - powiedziałem cicho. - Jesteś już bezpieczny.
Nie dotykałem go, brzydziła mnie sama myśl o zrobieniu tego bez jego zgody. Pokazałem mu otwartą dłoń, a wtedy złączył ją ze swoją. Śmiech powoli ustawał, by przerodzić się w płacz. Jeszcze głośniejszy, jeszcze bardziej niepokojący. Szloch targnął ciałem Sehuna, którego palce kurczowo zacisnęły się wokół mojej ręki. Dygotał, pochylony do przodu. Tak samo zachowywał się podczas koszmaru, tak samo panicznie reagował jak i garnął się do dotyku. Mocniej chwyciłem jego dłoń. Tym razem też nie zamierzałem go opuścić.


sobota, 20 września 2014

SM Youth Detention Center - rozdział VI

Pairing: HunHan, zasugerowane Minho x Sehun
Ostrzeżenia: przekleństwa, więcej papierosów niż w życiu wypaliłam, gejowacenie
Przedmowa: Nowy odcinek po 18 dniach, dedlajny się mnie nie imają. Jak tak dalej pójdzie, poprawczak będzie wychodzić regularnie.
Ten odcinek jest wyjątkowo troszeczkę krótszy niż pozostałe, ale, wybaczcie, nie mogłam się oprzeć pokusie urwania w tym momencie.
Enjoy.





Po raz pierwszy od przyjazdu do poprawczaka przeleżałem cały dzień w łóżku. Sehun poszedł do Minho i wyżebrał dla mnie usprawiedliwienie na dwa dni. W to, jakim cudem wychowawca dał się przekonać, wolałem nie wnikać.
Sehun również. Kiedy uznał, iż przyjąłem do wiadomości podane informacje, usiadł na parapecie i zapalił. Dym dotarł do moich nozdrzy, gardła, płuc, stając się stokroć bardziej kuszący niż wszyscy pokryci tatuażami mężczyźni świata. No może oprócz Johnny'ego Deppa. Chrząknąłem znacząco, by przypomnieć światu o istnieniu jeszcze jednego palacza, ale Sehun bezczelnie mnie zignorował. Zgasił fajkę, uśmiechnął się parszywie i wyszedł z pokoju. Tak po prostu. Zostawił mnie cierpiącego, przykutego do łóżka i na głodzie. Wspomniałem już, że go nienawidzę?
Naciągnąłem prześcieradło na głowę. Przepuszczało nieco światła, ale chyba udało mi się oszukać organizm, iż jest już noc, gdyż po kilku minutach ogarnęła mnie senność. Przez moment zastanawiałem się, czy nie spróbować wstać. Ostatecznie zrezygnowałem. Nie mogłem znaleźć najmniejszego powodu, by wstać z łóżka. Wtuliłem głowę w poduszkę. Tutaj chociaż byłem bezpieczny.


***


Obudziłem się wieczorem. Nie miałem jak stwierdzić godziny, ale ciemność panująca w pokoju była całkiem niezłym punktem odniesienia. Mimowolnie stęknąłem przy próbie poruszenia nogami. Czułem, jakbym znajdował się na wielkim, nabijanym stalowymi kolcami łożu. W pakiecie z podpiekaniem i polewaniem wrzącym olejem. Zacisnąłem zęby i spróbowałem ponownie. Nie było aż tak źle jak wczoraj - wtedy chciałem wyć, dzisiaj jedynie powstrzymywałem łzy. 
Usłyszałem świst i na moim torsie wylądowała otwarta paczka papierosów. Z zaskoczeniem zauważyłem obecność siedzącego na drugim łóżku Sehuna. Skinął na mnie, a gdy podniosłem jedną z fajek, przechylił się w moją stronę z zapalniczką w dłoni. 
- Długo cię nie było - odezwałem się dopiero wtedy, kiedy zyskałem absolutną pewność, iż zbawienny i obrzydliwie rakotwórczy dym czyni spustoszenie w moich płucach.
- Widziałem się z Kaiem. - Musiałem mieć bardzo zdezorientowaną minę, bo szybko uściślił. - Chodzę do niego regularnie, kazał mi. Ewidentnie ma tutaj za mało problemów zawodowych.
- Dlaczego musisz do niego chodzić?
- Twierdzi, że blokuję swój proces resocjalizacji z powodu traum w dzieciństwie. - Wzruszył ramionami. - Problem polega na tym, iż nie mam żadnych traum, a on próbuje się ich wszędzie dopatrzeć.
Skrzywiłem się. Kłamał. Stwierdzenie tego nie wymagało wielkiej znajomości mowy ciała ani wiedzy o modulacji głosu. Wystarczyło to, że go po prostu znałem. Może myślał, iż trzyma mnie na dystans, ale cały czas bezwiednie się przede mną obnażał. Znałem jego nawyki, powiedzenia, zachowania i doskonale potrafiłem wskazać, kiedy mówi nieprawdę. Tak jak teraz. 
Zauważył to. Przez moment jedynie lustrował mnie wzrokiem, po czym ostentacyjnie przewrócił oczami, wstał z łóżka i ulokował się na parapecie, tak bym nie mógł go dostrzec.
- Dlaczego nie możesz mi po prostu powiedzieć prawdy? - zapytałem.
Odpowiedziała mi cisza.


***


Kiedyś jednak musiałem wstać.
Dwudniowy urlop się skończył, nadeszła pora na powrót do chujowej rzeczywistości, którą niektórzy określali mianem "szarej". Jeżeli ich świat był szary, musieli być światowej klasy optymistami. Mój w najlepszym wypadku był czarny.
Sehun pomógł mi w dotarciu na stołówkę, gdzie płynnie przeszedłem pod kuratelę Krisa. Czułem się nieco ubezwłasnowolniony, gdy chłopak nakładał mi porcję śniadaniową, ale wolałem nie protestować. Mimo wszystko było to całkiem wygodne. Odmówiłem jednak oparcia się o wysunięte ramię, wolałem nie wychodzić na mięczaka na oczach wszystkich wychowanków. Tym bardziej, że wśród nich znajdowali się ci gnoje, którzy mnie pobili.
Wyrwałem tackę z dłoni Krisa i przemaszerowałem z wysoko uniesioną głową do najbliższego stolika. Przyjaciel z trudem dotrzymał mi kroku. Opadłem na miejsce, mając wrażenie jakby wszystkie moje kości zmieniły położenie.
- Chodziły plotki, że D.O zatłukł cię na śmierć, a strażnicy ukrywają twoje ciało, by sprawa nie przedostała się do mediów - zaczął w nietypowy dla siebie, niesamowicie delikatny sposób Kris. Choć wypowiedział to niefrasobliwym tonem, czułem na sobie jego badawczy wzrok. - Sehun niespecjalnie pomagał w rozjaśnieniu sytuacji, bo potwierdzał dokładnie wszystkie teorie. Te z kosmitami również.
- Kosmitami? - prychnąłem. - Niezbyt ambitnie, nie wysilili się. Gdybyś ty zniknął, rozgłaszałbym wszędzie, że przerobiono cię na mechaniczną pluskwę-zabójcę.
Kris posłał mi jedno z tych pobłażliwych spojrzeń, które miało mi uzmysłowić, iż mentalnie wciąż siedzę w przedszkolu. Nie uzmysłowiło. Zresztą jak zawsze.
- Cóż, nigdy nie twierdziłem, że tutejsi plotkarze odznaczają się wyjątkową fantazją. - Wzruszył ramionami, wpatrując się w coś za mną.
Odruchowo odwróciłem się, by zlokalizować przykuwające jego uwagę istnienie. Zamiast tego napotkałem wzrok D.O. Siedział dokładnie stolik za mną, otoczony przez swój gang. Zastygłem z dłonią zaciśniętą na widelcu. Moje mięśnie napięły się, serce przyspieszyło, ale ja sam nie byłem w stanie się ruszyć. Wtedy, kiedy mnie pobili, byłem przestraszony. Teraz byłem przerażony. Przerażony świadomością tego, co jeszcze mogą zrobić.
D.O napotkał moje spojrzenie. Powiedział coś do siedzącego obok chłopaka; jak na zawołanie cała banda odwróciła się w moją stronę. Nie musieli nic mówić ani zmieniać wyrazu twarzy, wystarczyło, że po prostu patrzyli. Byłem jak pieprzony dzieciak okrążony przez polujące psy. Z jednym, dwoma mogłem sobie poradzić, ale przed wszystkimi nie dałem rady nawet uciec.
Oni też zdawali sobie z tego sprawę. Kącik ust D.O uniósł się nieznacznie, w jego oczach pojawił się tryumf. Reszta, podążając za szefem, również uśmiechnęła się pogardliwie. A wtedy ja, jak ostatni idiota, wyszczerzyłem się w odpowiedzi. Nie odwróciłem głowy, dopóki ostatni z nich nie otrząsnął się szoku. 
Może byłem debilem, może byłem pieprzonym samobójcą, ale nie zamierzałem dać się zaszczuć. 


***


- Z kim się biłeś?
Siwon po raz siódmy zadał to samo pytanie. Wciąż milczałem, uparcie wpatrując się w ziemię. Dlaczego on po prostu nie mógł zrozumieć, że nie będę na nikogo donosił? To byłoby żałosne. 
- Luhan, próbujemy ci pomóc - dołączył się siedzący w kącie gabinetu Kai.
Jego też zignorowałem. Pomijając już fakt, że nie zamierzałem nikomu niczego mówić, zaufanie psychologowi akurat po t y m wydarzeniu byłoby przejawem skrajnego idiotyzmu. Prawdopodobieństwo, iż doskonale wiedział o wszystkim, było za wysokie. Mimo wszystko to z jego powodu D.O postanowił doprowadzić mnie do stanu agonalnego. I całkiem mu się to udało. Wyglądałem gorzej niż Sawyer po pobycie u Innych.
- Czy grozili ci, że pobiją cię drugi raz, jeżeli cokolwiek nam powiesz? - To znowu Kai, Siwon nie zadałby takiego pytania. Naczelnik zdawał sobie sprawę, że wcale nie chodzi o żadne groźby. 
- Czy zamierzasz nam cokolwiek powiedzieć?
Pokręciłem głową.


***


Otworzyłem drzwi, gdy tylko usłyszałem pukanie. Kiedy tylko zaczęły się rozsuwać, zdałem sobie sprawę z własnej głupoty. Przecież to mógł być każdy. Także ktoś, kto chce spuścić mi wpierdol. W końcu w samym pokoju nikt nie zainstalował kamer. Znając ich ustawienie na korytarzu, można było niepostrzeżenie zjawić się tutaj i zatłuc mnie na śmierć. Na szczęście tym razem skończyło się jedynie na obawach. W drzwiach stał Lay.
- Cześć. - Szybko wszedł do środka. - Jak się czujesz?
- Tak jak wyglądam.
- W takim razie pogrzebali cię tydzień temu - zaśmiał się, jak zawsze rozbawiony własnym żartem.
Parsknąłem nieco wymuszenie. Nie rozmawialiśmy od dłuższego czasu, otwarcie przyznał, iż do wyjścia z poprawczaka woli się ze mną nie zadawać, a teraz...
- O co chodzi? - Zamknąłem drzwi.
Przez jego twarz przemknął cień. Chyba nie spodziewał się takiego traktowania. Zupełnie jakbym to ja zrobił coś złego. To z jego winy "zawiesiliśmy" przyjaźń. Może i dzięki wsparciu D.O miał plecy w ośrodku, tylko że, do chuja, przyjaciele nie powinni tak postępować. 
- Jest sprawa. - Znowu się uśmiechnął. - Pewnie nie wiesz, ale będą dzisiaj przeszukiwać pokoje. To znaczy te pokoje normalnych ludzi, których współlokatorzy nie dają dupy strażnikowi - twojego nie ruszą. - Wyciągnął z kieszeni dość pokaźny, owinięty ciemną szmatką woreczek. - Mógłbyś to przechować na czas...?
- To twoje? - przerwałem mu. - To twoje czy... gangu?
- Moje.
Zacisnąłem dłoń na materiale spodni. Dlaczego wszyscy nagle zaczęli mnie okłamywać? Przełknąłem ślinę, po czym skinąłem głową.
- Spoko, mogę wziąć. Tylko zgłoś się po nie jutro.
Rzucił woreczek na moje łóżko i zasalutował, wyszczerzony od ucha do ucha. Nie zmusiłem się do odpowiedzenia na ten uśmiech.


***


Termin dozwolonych odwiedzin jakoś magicznie zbiegł się z wyleczeniem obrażeń. Oczywiście, nie znaczyło to, iż wróciłem do poprzedniej kondycji, jednak niemal wszystkie siniaki ulotniły się z mojej twarzy. Inaczej mówiąc, choć wciąż poruszałem się gracją weterana z amputowaną nogą, mogłem już startować w wyborach Mistera Korei. Dziękowałem za to losowi i bogom, każdemu z osobna. Wolałem nie spotykać się z rodzicami jako nieudolnie ucharakteryzowany statysta z "The Walking Dead". W sumie na chwilę obecną wolałem w ogóle się z nimi nie spotykać.
Nie tak, że obawiałem się jakichś pretensji czy krzyków. Zdążyli się już nawrzeszczeć, gdy zadzwonili do nich z komisariatu. Kiedy dowiedzieli się, iż idę do poprawczaka, zareagowali względnie pozytywnie. Po przejściu etapu płaczu, biadolenia i chodzenia na msze matka doszła do wniosku, że dzięki atakowi z użyciem broni udowodniłem wszystkim ciotkom swoją odwagę, a kilkumiesięczny pobyt w tym zakamuflowanym psychiatryku pomoże mi "stać się prawdziwym mężczyzną". Ojciec za to był przekonany, że mnie zgwałcą, więc do przetransportowania do poprawczaka byłem zadręczany nauką samoobrony. Która chuja się przydała, nawiasem mówiąc.
Atmosfera na śniadaniu była ożywiona jak nigdy. Cóż, prawdopodobnie także ci najwięksi recydywiści nie mogli się doczekać zobaczenia rodziców, rodzeństwa czy przyjaciół. Nawet D.O wyglądał sympatyczniej niż zazwyczaj, tym bardziej, iż od epizodu na stołówce wyraźnie mnie unikał. Pewnie uznał mnie za obłąkanego masochistę. Albo po prostu dał sobie spokój.
W całym tym tłumie facetów, z których każdy wydawał się tak podekscytowany jak dzieci przed pierwszą przejażdżką diabelskim kołem, tylko dwie osoby nie podzielały ogólnej radości. I oczywiście byli to moi przyjaciele. Kris wraz z Sehunem od rana nie zamienili ze mną ani słowa. O ile jeszcze w przypadku Sehuna mogłem uznać to za stan naturalny, o tyle pozbawiona wyrazu twarz Krisa napawała mnie niepokojem. Pamiętałem słowa Tao odnośnie do jego rodziny, jednak...
- Kto do was przychodzi? - zapytałem niemalże beztroskim tonem.
- Matka i ojciec - odparł sztywno Kris.
Sehun nawet nie mrugnął.
- U mnie będą rodzice z przyjaciółką, o ile się załapała. Nie jestem pewien, nie mamy w końcu tutaj z nimi kontaktu, ale ona jest takim przysłowiowym cwaniakiem, który się wszędzie wciśnie. Jakby był koniec świata i tak jak w "2012" najbogatsi mogliby uciec tymi wielkimi statkami kosmicznymi, ona wlazłaby na nie bez płacenia i nikt by jej nie powstrzymał - pieprzyłem bez ładu i składu, próbując wciągnąć ich w rozmowę.
- Wspaniale - skomentował beznamiętnym głosem Kris.
Sehun bez słowa wstał od stołu. 


***


Wpuszczali nas grupami ułożonymi według jakiegoś idiotycznego schematu. Na pewno nie miało to nic wspólnego ani z kolejnością alfabetyczną, ani średnią wiekową, ani tym bardziej z jakąkolwiek logiką. Kiedy Kris oznajmił, iż kompletnie nie ogarnia sposobu przydziału, uznałem, że nie ma sensu o tym myśleć. W momencie, kiedy jesteś humanem, a znajdujący się obok umysł ścisły przyznaje się do nierozumienia czegoś, powinieneś po prostu ignorować tego istnienie. Tak też zrobiłem.
Spotkania odbywały się w sali do złudzenia przypominającą stołówkę - pomieszczenia różniły się tylko ilością okien. Gdybym nie miał na sobie więziennego uniformu, a komendy strażników zagłuszałby huk silników, czułbym się jak na jakiejś sali odlotów.
Kazali nam usiąść, po czym wpuścili pierwszą grupkę rodziców. Moi znajdowali się na samym przedzie; sądząc po minach reszty, wywalczyli to miejsce łokciami i pazurami. Kurwa, chyba jednak za nimi tęskniłem.
- Wyobrażasz sobie, że przeszukali moją torebkę?! - Matka wyglądała na autentycznie wzburzoną.
- Nic dziwnego, w tej sukience każdy wziąłby cię za przemytniczkę narkotyków. - Ojciec wyszczerzył się do mnie.
Obaj parsknęliśmy śmiechem. Mama niebezpiecznie zmrużyła oczy.
- Widzę, że nie chcecie dostać obia... - Zamarła w pół słowa, po czym nagle wybuchnęła płaczem.
Natychmiast znalazłem się przy niej. Ojciec objął ją ramieniem, ja po prostu chwyciłem za ręce. Matka rzadko zachowywała się nieracjonalnie: kiedy nawet płakała z powodu mojego skazania, nie histeryzowała jakoś szczególnie. A teraz... Cóż, tato wyglądał na tak samo zdezorientowanego jak ja. Przyciągnęła mnie, by pocałować w oba policzki.
- Tak strasznie pusto bez ciebie, Lu - załkała. - Tak za tobą tęsknimy...
Zacisnąłem dłonie na materiale jej sukienki. Ja też, mamo, ja też.


***


Opuściłem pomieszczenie po pół godzinie, ustępując miejsca kolejnej grupy. Był w niej Lay; dopiero teraz przypomniałem sobie, że wciąż nie odebrał narkotyków. Usiadłem naprzeciwko drzwi z zamiarem złapaniem go, kiedy będzie wychodził. Wciąż były otwarte, widocznie strażnicy zamykali je tylko wtedy, gdy czekający na korytarzu wychowankowie za głośno się wydzierali. 
Dopiero po paru minutach spostrzegłem, iż w sali znajdował się również Kris. Siedział naprzeciwko dwójki wysokich, ubranych na ciemno ludzi. Mieli zaciśnięte usta, oczy skupione na sylwetce zgarbionego chłopaka. Ani razu nie poruszyli ulokowanymi na stole rękami. Przypominali zestawy klocków, ułożone idealnie zgodnie z instrukcją i pozostawione dla ozdoby na półce. Jeżeli naprawdę byli to jego rodzice, mogłem uwierzyć we wszystko, co powiedział o nich Tao.
Jeszcze raz przeczesałem wzrokiem pomieszczenie, szukając kogoś znajomego. Znalazłem i w tej samej chwili podniosłem się z podłogi. Tam był również D.O. Co prawda, śmiał się z czegoś, rozmawiając z jakimś sympatycznie wyglądającym staruszkiem, ale nie zamierzałem ryzykować. Lay mógł kiedy indziej przyjść po dragi.
Przeszedłem przez wypełniony po brzegi korytarz. Ci, którzy skończyli, mogli wrócić do pokoi albo iść do świetlicy. Nikt nie musiał tego pilnować, wszędzie były kamery, a poza tym w samym ośrodku naprawdę nie było nic innego do roboty. Odwróciłem wzrok od obserwującego mnie spod przymrużonych powiek Chena, zignorowałem niecenzuralne okrzyki ludzi, których rąk przypadkowo nie wyminąłem. Nigdzie nie było Sehuna.


***


Chyba nawet się nie zdziwił, kiedy ujrzał mnie na szczycie schodów. Stał na dachu, kurczowo zaciskając palce na paczce papierosów. Druga, zgnieciona znajdowała się pod jego bosą stopą. 
- Sehun, jest trzynaście stopni. - Zbliżyłem się do niego.
Wzruszył ramionami. Wsadził do ust kolejną fajkę i skinął na mnie. Odruchowo podałem ogień. Wokół niego znajdowało się kilkanaście niedopałków, wszystkie wyglądały na nowe. Spojrzałem na niego z pewnym podziwem - gdybym wypalił tyle za jednym razem, rzygałbym przez dwa dni.
- W jakiej jesteś grupie? - Usiadłem, opierając się o murek. - Nie powinieneś tam być, żeby...?
- Nie jestem w żadnej grupie. I... nie będę o tym rozmawiać, ok?
Zamilkłem na moment. Nie zauważyłem, by powiedzenie tego sprawiło mu ból, ale bił od niego jakiś przerażający chłód. Nie próbował mnie zbyć, on rzeczywiście nie chciał o tym rozmawiać. Wyciągnąłem dłoń po papierosa. Bez słowa podsunął całą paczkę. Kiedy tego nie skomentowałem, jego ramiona nieznacznie się rozluźniły. Naprawdę pragnął ciszy.
Milczeliśmy zgodnie przez kilkadziesiąt minut, czas odmierzałem wypalanymi fajkami. Robiło się coraz zimniej. Podmuchy wiatru przenikały przez mój gruby sweter, wywołując dreszcze. Wolałem nie myśleć o tym, jak odczuwa temperaturę niemal nieubrany Sehun. Wystarczał widok jego sinych stóp.
- Powinniśmy wracać - odezwałem się w końcu.
- Możesz iść.
- Powinniśmy wracać - powtórzyłem z naciskiem. - Temperatura spada, pewnie zaraz zamarzniesz na śmierć.
- Nie chcę wracać. Jak już mówiłem, możesz iść.
Wstałem z cichym jękiem. Nie dość, że wciąż jeszcze nie doleczyłem się po pobiciu, to na dodatek przesiedziałem bez ruchu na zimnej posadzce niemal godzinę. Stanąłem naprzeciwko chłopaka.
- Sehun, zaraz skończą ci się fajki - zmieniłem taktykę. - Jeżeli już tak musisz palić, to rób to chociaż w pokoju. Wiesz, że mi to nie przeszkadza, więc nie widzę problemu, byś...
- Co z tego, że się skończą? Przeżyję bez.
Powstrzymałem się od zjadliwego komentarza. Nie miałem go obrażać, tylko przekonać. Odetchnąłem głośno i podjąłem jeszcze jedną próbę.
- Coś się stanie, jeśli zejdziesz z tego pieprzonego dachu i...? - Przypadkowo musnąłem dłonią jego.
- Odpierdol się! - Odskoczył ode mnie. - Co cię to, kurwa, obchodzi, gdzie będę?! Nie chcę rozmawiać, nie chcę rozmawiać z tobą, więc po chuj się narzucasz?!
- Przestań histeryzować, chcę się tylko dowiedzieć, co się dzieje - wycedziłem. - Jesteś moim przyjacielem, to logiczne, że...
- Przyjacielem?! - parsknął. - Czy ja ci, kurwa, wyglądam na kogoś, kto chce się z tobą zaprzyjaźniać?!
- Tak.
Zamarł. Papieros zwisał smętnie z jego ust, wyciągnięta dłoń zastygła w powietrzu. Sehun wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem graniczącym z przerażeniem, całkowicie nie zwracając uwagi na otoczenie. Nie zamierzałem czekać, aż znowu zacznie. Zacisnąłem palce na jego nadgarstku i pociągnąłem w stronę schodów. 
Usłyszałem jakieś niezrozumiałe protesty dopiero piętro niżej. Oczywiście kompletnie je zignorowałem. Puściłem go w momencie, gdy przekroczyliśmy próg naszego pokoju. Na wszelki wypadek zamknąłem drzwi.
- Zadowolony? - prychnął drwiąco.
Wyszczerzyłem się od ucha do ucha.
- Z ogrzewania? Jak najbardziej. 
Wywrócił oczami, po czym teatralnie odwrócił się plecami. Nie zdołał jednak ukryć uśmiechu.


***


- Minęło już tyle czasu - zaczął Kai - więc pomyślałem, że pewnie przemogłeś się na tyle, by powiedzieć mi co się stało.
Bezwiednie zacisnąłem dłonie w kieszeniach spodni. Siedzieliśmy w jego gabinecie, lustrując się wzrokiem. Naprawdę oczekiwał, iż powiem mu cokolwiek, skoro prawdopodobnie sam brał w tym udział? A może wcale tak nie było, może nie miał z tym nic wspólnego i teraz naprawdę się martwił? Nie zamierzałem sprawdzać, która z tych opcji jest prawdziwa.
- Luhan, musisz zrozumieć, iż cokolwiek się nie stało, stoję po twojej stronie - ciągnął dalej. - Nie musisz kryć sprawców, przeciwnie. Ich groźby są bez pokrycie, będziemy ich nadzorować i niczego ci nie zrobią.
- Nadzorować? - parsknąłem mimowolnie. - Za pomocą czego? Waszych ultranowoczesnych kamer?
Nie dał się sprowokować. 
- Ok, wiem, wtedy spieprzyliśmy, ale teraz już wiemy, kogo i przed kim mamy pilnować, tak? - Złączył dłonie. - Luhan, pobicie nie jest problemem, który możesz rozwiązać sam. To nie jest bójka jeden na jeden, przecież to widać. Nie skończysz tego bez niczyjej pomocy.
- Sorry, ale nie mam najmniejszego powodu, żeby ci wierzyć. - Podniosłem się z krzesła. - Nie słyszałem jeszcze, żebyś rozwiązał jakikolwiek problem.
- Co masz na myśli?
Wspaniale, to był ten moment, kiedy powinienem się ugryźć w język. Albo udawać, iż doskonale wiem, o czym mowa. Rzecz jasna, wybrałem drugą opcję.
- Sehun chodzi do ciebie cały czas, a jakoś nie potrafisz mu pomóc. Dlaczego ze mną miałoby być inaczej?
Kai zesztywniał. Raczej nie uderzyłem w jego czuły punkt, chyba naprawdę przejmował się Sehunem. I wiedział, jaki ten ma problem. Poczułem mimowolną irytację. Naprawdę powiedział nawet temu psychologowi, a mi...?
- U Sehuna... sprawa ma się nieco inaczej - odparł wreszcie. - Ty musisz tylko wymienić sprawców i mi zaufać.
- Inaczej? - zignorowałem drugą część wypowiedzi. - Czyli jak?
- Sam go zapytaj.
Zanim zdążyłem zadać jeszcze jedno pytanie, wskazał mi drzwi. Rozmowa zakończona.


***


Sehun wrócił do pokoju rano, dokładnie o trzeciej czterdzieści osiem. Nie spałem, wpatrywałem się w ekran jego telefonu, wyłamując sobie palce. Chyba nie powinienem tego robić, chyba wpływało to źle na stawy czy coś innego, ale o trzeciej czterdzieści osiem nie miało to znaczenia. O tej godzinie ludzie albo śpią snem niekoniecznie sprawiedliwych, lecz na pewno zmęczonych, albo wyrzygują pozostałości żołądka w kiblach kończących pracę klubów; nikt nie myśli wtedy o wpływie wyłamywania palców na resztę ciała.
- Hej, dlaczego nie śpisz? - Ściągnął koszulkę przez głowę i rzucił ją na pożarcie zalegającym na podłodze śmieciom. - Coś się spieprzyło?
- Nic, po prostu nie mogłem zasnąć. - Podniosłem się z jego łóżka.
- I dlatego kontemplowałeś nad zegarkiem w moim telefonie?
Jego intensywne spojrzenie przeszło mnie na wskroś. Miałem jakieś idiotyczne wrażenie, iż zorientuje się, jeżeli skłamię.
- Martwiłem się... trochę - przyznałem. - Zastanawiałem się, gdzie jesteś.
- A gdzie mogłem być? - Uśmiechnął się krzywo.
Przysiadłem na parapecie. Wyciągnąłem z kieszeni fajkę i zapaliłem. Sehun uniósł brwi - wiedział, że nie mam własnych papierosów, więc mu je podkradłem - ale nic nie powiedział. Przeciągnął się, ziewając głośno. Z łoskotem opadł na łóżko.
- Nie przeszkadza ci to? - zapytałem cicho.
- A tobie? - Podniósł głowę. - Przecież tak jest lepiej. Mamy fajny pokój, telefon, nikt nas nie sprawdza, kiedy są kontrole, możemy wychodzić kiedy chcemy i...
- Dałoby się przeżyć bez tego. - Skupiłem wzrok na żarzącej się końcówkę papierosa.
Usłyszałem, jak podnosi się z łóżka. Przeszedł przez pokój, wsadził do ust szluga, ale ostatecznie zrezygnował. Rzucił fajką o ziemię i zgniótł piętą. Może wreszcie zauważył, iż przesadza z paleniem.
- To chyba... nie twoja sprawa. - Musiał być wyjątkowo zmęczony, bo nawet nie zaklął.
- Wiem. - Skinąłem głową. - Tylko mówię, że jakby co to... możesz zrezygnować. Nikt nie będzie z tym miał problemu.
Nie odpowiedział. Patrzyliśmy się na siebie przez kilkadziesiąt sekund w całkowitym milczeniu. To było... zajebiście niekomfortowe, zupełnie jakby usiłował ocenić moje intencje, ale nie mogłem pierwszy odwrócić wzroku. Ostatecznie przerwałem to nagłym wypuszczeniem dymu z ust. Zasłonił oczy dłonią, lecz nie odsunął się.
- Dlaczego cię to obchodzi? - Nawet nie zadał tego pytania szeptem, to była jedna z tych wiadomości, którą poznać można było tylko dzięki umiejętności czytania z ruchu warg albo telepatycznie. Niestety, telepatą byłem mniej więcej takim jak dresikiem, a Sehuna otaczał dym, więc prawdopodobnie powiedział coś innego. Ale to nie miało znaczenia.
Wyciągnąłem fajkę z ust, rzuciłem na ziemię i tak jak on zmiażdżyłem stopą. Kawałek, który przygniótł wciąż palącą się część, zapulsował bólem, jednak zignorowałem to. Zacisnąłem palce na dłoni Sehuna i pociągnąłem ku sobie. Zachwiał się, zdezorientowany, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, pocałowałem go.





wtorek, 2 września 2014

SM Youth Detention Center - rozdział V

Pairing: HunHan, KaiSoo, TaoRis
Ostrzeżenie: PRZEMOC, przekleństwa, papierosów moc
Parę słów, których i tak nikt nie czyta: Tak na rozpoczęcie roku szkolnego - pamiętajcie, że inni mogą mieć gorzej niż wy! Wy nie musicie siedzieć w poprawczaku jak biednego Egzo.

Miłego czytania!



Siedziałem z Krisem na parapecie, uparcie ignorując złowrogie spojrzenia przechodzących obok. Mój rozmówca określiłby to jako „usilne uczucie deja vu”, ja nazwałem to po prostu „pieprzoną powtórką z rozrywki”. Dwóch przeciwko tysiącom – to naprawdę było fajne tylko w filmach akcji. Wybitnie niskobudżetowych filmach akcji. Z młodym Jackie Chanem. Gorzej, że naszego Jackiego Chana zabunkrowali na dwa tygodnie. Powiedzenie „żyć, nie umierać” jeszcze nigdy nie było tak trudne do wprowadzenia w życie.
- Słuchaj, nie możesz – zwróciłem się do Krisa – jakoś... zawiesić tego swojego pacyfizmu? Wiesz, tylko na czternaście dni, tak na wszelki wypadek. Potem Tao wypuszczą, a ty wrócisz do umiłowanego świata bez przemocy, ale...
Urwałem, widząc jego zmarszczone brwi. Przez dłuższą chwilę nie odzywał się, tylko przesuwał dłonią wzdłuż przydługiego kosmyka swoich ciemnych włosów. Miałem wrażenie, iż próbuje ułożyć w głowie możliwie jak najmniej obrażającą mnie odpowiedź. Może byłem przewrażliwiony, jednak...
- Luhan, to nie działa w ten sposób – rzekł wreszcie. - Ja sobie tego ot tak nie wymyśliłem, zostałem pacyfistą po wielu dyskusjach oraz przemyśleniach. To nie kaprys. - Zamilkł na moment. - Powiedz mi, dlaczego nie atakujesz na ulicy niewidomych staruszek?
- Bo... nie wiem. - Wzruszyłem ramionami. - Po prostu tego nie robię. Nie powinno się krzywdzić słabszych.
- A krzywdzić ludzi już można? - Spoglądał na mnie badawczo. - Na jakiej podstawie osądzasz, kto jest słabszy, a kogo można atakować? Są jakieś ustalone odgórnie kryteria? Oburza cię jedno, po czym bez wahania uczestniczysz w bójce? To brzmi dla ciebie logicznie? Czy ojciec bijący dziecko...
Podniosłem się gwałtownie. Nie miałem zamiaru dać sobie mącić w głowie. Tak, jeszcze tego by tutaj brakowało – zostania pacyfistą w momencie, gdy co druga osoba próbuje zafundować mi wpierdol.
- Kris, nie chcę z tobą debatować o etyce, okej? - Stanąłem naprzeciwko niego. - Po prostu twoje zaangażowanie w ewentualna bijatykę znacząco zwiększyłoby nasze szanse. Nie zamierzam niczego wywoływać, ale musimy się bronić! Nie będziesz walczył nawet w samoobronie?! Przecież te zjeby nie zmienią poglądów, tylko zatłuką cię na...
Przerwał mi ruchem dłonią. Chyba się wkurzył. Jego zimne spojrzenie wbiło mnie w ziemię i dla pewności kilkakrotnie polało cementem.
- Nie jestem naiwny, Luhan. Nie będę nikogo nawracał, jednak nie będę brać w tym wszystkim udziału. Po prostu. Wbrew pozorom wcale nie powinniśmy „przygotowywać się do obrony”, bo nie jest żadna wojna. Musimy zwyczajnie unikać co agresywniejszych.
Westchnąłem głośno, ale ponownie zgromił mnie wzrokiem. No tak. Po co mnie słuchać, przecież wystarczy nie zadawać się z całym poprawczakiem! Łatwizna. Może dla niego - wyglądał względnie groźnie i potrafił wzbudzić popłoch jedną groźną miną. Ze mną sprawa przedstawiała się nieco gorzej. Dałem się okraść z butów bez słowa skargi, co skutkowało wizerunkiem osoby, którą można pobić bez większego wysiłku. Najgorsze było to, że prawdopodobnie była to prawda.


***


Sehun przestał się do mnie odzywać. Początkowo czułem jedynie irytację – w końcu to raczej ja powinienem być na niego zły – która jednak szybko przerodziła się w pewien rodzaj smutku. Lubiłem mówić. Naprawdę lubiłem mówić. Sehun może nie był wyśmienitym partnerem do rozmowy, jednak zawsze mnie słuchał, po czym częstował jakimś złośliwym komentarzem. Kiedy przestał reagować na moje słowa, kiedy zmusił mnie do zmierzenia się z pogrążonymi w ciszy, pustymi wieczorami, poczułem się dziwnie samotny. Nie była to szlachetna, przeszywająca całe moje ciało samotność; pewnie według wielu było to uczucie nawet niewarte wzmianki, jednak nie mogłem go zignorować. Za każdym razem, gdy wchodziłem do pokoju, ogarniał mnie jakiś dziwny żal.
Leżałem na łóżku, tępo wpatrując się w znajdujący się na brzuchu zeszyt. Gdzieś daleko, w głębinach podświadomości czułem, iż powinienem go podnieść i chociaż zacząć wypracowanie, ale ciało stawiało czynny opór. Ilekroć w mojej głowie pojawiała się myśl związana ze wstaniem, nagle czułem ból w którejś z kończyn. Cóż, nie mogłem nie słuchać własnego organizmu.
Nasłuchiwałem, jak rozłożony na podłodze Sehun gasi kolejnego papierosa w zaimprowizowanej popielniczce, po czym z jękiem podnosi się z podłogi. Nie ruszał się przez chwilę, by wreszcie przemaszerować przez pomieszczenie i położyć się na swoim łóżku. Nie musiałem na niego patrzeć – z powodu założonego opatrunku musiał oddychać przez usta. I robił to naprawdę głośno.
Zaraz po bójce, gdy stanąłem przed majestatem Siwona, zastanawiałem się, czy nie załagodzić jakoś konfliktu z Sehunem, ale naczelnik skutecznie wybił mi to z głowy. Wydobył ze mnie przebieg całego zajścia, opieprzył za wszczęcie konfliktu, po czym kazał być nieugiętym młodym mężczyzną. Na dodatek nawet na moment nie podniósł głosu. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy bardziej gościa lubię, czy bardziej się go boję.
Przechyliłem głowę, by widzieć współlokatora. Sehun natychmiast odwrócił wzrok. Po co się na mnie gapił? Oczekiwał, że go przeproszę?! Rzuciłem mu gniewne spojrzenie, na które tym razem odpowiedział. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, aż w końcu pozwoliłem sobie na ciężkie westchnienie.
- Będziemy tak w nieskończoność? - zapytałem.
Natychmiast odwrócił się do mnie plecami. Okej, czyli dalej się nienawidzimy. Wszystko w normie.


***


Samotne siedzenie na dachu wcale nie było takie fajne, jak mi się wydawało. Z każdym wypalonym papierosem czułem, jak ogarnia mnie jeszcze większe znużenie. Chyba wolałbym już nawet myć podłogi niż być zmuszonym do takiego... nicnierobienia.
Może i mogłem w spokoju nacieszyć się pięknem otaczającej nas okolice, ale... Nigdy nie należałem do osób, które usiłują za wszelką cenę wmówić sobie, iż zachwycają się przyrodą. Podobały mi się wysokie góry oraz wzburzone morze, jednak nie zamierzałem poświęcać się kontemplacji nad nimi całe życie. Podobnie tutaj – uważałem otaczający poprawczak las za niesamowicie klimatyczny, lecz w gruncie rzeczy mnie walił. A o siódmej rano ostatnią rzeczą, o jakiej myślałem, była przeurocza okolica.
Dreszcz przeszedł moje ciało. Wiatr wzmógł się niespodziewanie, dodatkowo obniżając już i tak niewysoką temperaturę. Z bólem serca zgasiłem fajkę. Odkąd Sehun przestał na mnie zwracać uwagę, musiałem mu je podkradać. Uzależnienie było jednak strasznie wkurwiające.
Cicho zszedłem po schodach, by następnie chyłkiem przemknąć do pokoju. Przynajmniej tak planowałem. Już za pierwszym zakrętem natrafiłem się na dwóch gości. Uniknąłem zauważenia dzięki natychmiastowej reakcji. Cofnąłem się kilka kroków i zakląłem pod nosem. Ludzie, do chuja, jest jebana niedziela! Naprawdę jesteście aż tak popieprzeni, żeby latać o siódmej rano po korytarzach, kiedy możecie spać?!
- Co ty tu, kurwa, robisz...? - zapytał któryś ze znajdujących się za rogiem gości. O, przynajmniej jeden trzeźwo myślący. - Wracaj do łóżka, jest cholerna siódma rano.
Jeszcze nigdy nie byłem tak pewien, że znalazłem bratnią duszę. Wychyliłem się nieznacznie, by ocenić sytuację. Otworzyłem ze zdziwienia usta.
Naprzeciwko siebie stali Kai i D.O. Nie mieli na sobie piżam, tylko zwykłe ubrania. Niezbyt ciepłe, więc raczej nie zamierzali wyjść na dach na papierosa. W takim razie musieli popaść w obłęd – nikt o zdrowych zmysłach nie wstawał tak wcześnie bez żadnego powodu. W świetle pomrukującej energooszczędnej żarówki wyglądali jakby znajdowali się za zasłoną, co jedynie potęgowało ich nieco obłąkane oblicza.
- Obserwujesz mnie – stwierdził D.O. Nie wyczułem jednak w jego głosie oskarżenia, raczej... zainteresowanie. - Wiesz, że o tej porze zawsze idę na dach, więc poszedłeś za mną.
Złapałem się za serce. Bóg musiał istnieć. Po prostu musiał. Inaczej na pewno wpadłbym na tego psychopatę, a dotychczas zawsze jakimś cudem go wymijałem. Szczerze mówiąc, nie brałem nawet pod uwagę, iż ktokolwiek poza mną i Sehunem może na dach chodzić. Byłem idiotą, idiotą, idiotą. Ale przynajmniej idiotą z niebiańskim wsparciem.
Kai nic nie odpowiedział. Zamiast tego odchylił się i oparł o ścianę, analizując od stóp do głów sylwetkę chłopaka. To był ten rodzaj spojrzenia, który przekonałby mnie do najszybszego spierdolenia od jego właściciela, jednak D.O trzymał się zaskakująco dzielnie.
- Sam zabiegasz o moje towarzystwo – rzekł w końcu psycholog. - Teraz nagle przeszkadza ci uwaga z mojej strony? W takim razie po co tak biegałeś do mojego gabinetu?
Chłopak wzruszył ramionami. Kai podszedł bliżej, nie spuszczając z niego wzroku. Miałem pełną świadomość, iż nadszedł moment, w którym powinienem się przyzwoicie ulotnić, ale coś trzymało mnie na miejscu.
- W porównaniu do reszty ludzi tutaj jesteś całkiem spoko – oznajmił D.O. - Lubię z tobą rozmawiać, lubię cię i...
- Wiem – przerwał mu.
Nie byłem bohaterem idiotycznego serialu – doskonale zdawałem sobie sprawę, co właśnie oglądam. Tak mniej więcej wyglądały wszystkie wstępy do pornoli, które miałem nieszczęście oglądać. Brakowało jedynie kiczowatego soundtracku i zbliżeń na krocza, ewentualnie klatki piersiowe.
Niemal stykali się nosami. Tu nie było miejsca na niedomówienia czy znaki zapytania. Usta Kaia wygięły się w powolnym uśmiechu, natomiast D.O wyglądał na przerażonego. Kolejny, który dopiero teraz odkrywał homoseksualne skłonności? Naprawdę tylko ja miałem wspólną szatnię po wuefie? Orientacja nie spada jak z grom z jasnego nieba, do chuja! Jak chcesz go przelizać, to przestań udawać, że nie!
Obaj jednocześnie spojrzeli w moją stronę.
Chyba. Powiedziałem. To. Na. Głos.
Psycholog otworzył usta, ale uciszyłem go szybkim machnięciem ręki. Był tak zdziwiony, iż posłuchał. Zacząłem się cofać, powoli i niemal niezauważalnie. Nagle D.O ruszył w moją stronę. Cały misterny plan trafił szlag. Wydałem z siebie jakże męski okrzyk, po czym rzuciłem się do ucieczki.
Nie gonili mnie. Co w sumie było o wiele bardziej przerażające, niż gdyby pobiegli za mną z bejsbolami.


***


Intensywne światło słoneczne raziło mnie w oczy. Ostentacyjnie zasłaniałem twarz w dłonią, ale nauczycielka pozostała nieugięta. Na każdej lekcji powtarzała bzdury o wspaniałości słońca i nie zamierzała zasłaniać go nawet za cenę ślepoty u połowy uczniów. Ona nie o tyle nie lubiła rolet, ona im po prostu nie ufała. Zapytana o możliwość spuszczenia ich zachowywała się jak chrześcijanin, któremu zaproponowano wyznawanie Szatana – krzyczała i machała rękami. Poza tym była całkiem nudna.
I prowadziła najgorsze zajęcia na świecie – etykę. Nauczycielka trąciła wątek szybciej niż słuchający jej wykładów uczniowie, bez przerwy głosiła teorie spiskowe i, co najgorsze, uniemożliwiała spanie na lekcjach. Nawet Kris jej nie znosił. Po każdej lekcji zmuszał mnie do wysłuchania skróconego opisu wszystkich błędów profesorki. Przy nikim nie czułem się tak głupi, jak przy nim.
Nie wspomniałem Krisowi nawet słowem o porannym zajściu. Wyczuł, iż jestem rozchwiany emocjonalnie, więc próbował się dowiedzieć, lecz odpuścił po moim pierwszym „nieważne”. Nie usiłował mnie przekonywać ani szantażować, nie uciekł się do żadnej formy manipulacji. Kazał mi przyjść do siebie w razie czego i bez zająknięcia zmienił temat. W gruncie rzeczy był fantastycznym kumplem.
- Wciąż jestem pod wrażeniem, że cię nie ukarali. - Pokręcił głową. - Żadnego karnego zmywania podłóg, obniżenia sprawowania czy izolatki. Przyznaj się, kim są twoi rodzice w rządzie?
Parsknąłem cicho.
- No, Siwon totalnie olał sprawę, nawet... on mi tak jakby pogratulował.
- Pogratulował?
- Ta, gotowości obrony jakiejś tam godności, lojalności wobec przyjaciół oraz dobrego lewego sierpowego.
Zasłoniliśmy usta dłońmi, starając się zamaskować wybuch śmiechu. Nie udało nam się – etyczka zawisła nad nami w pozie orła dopadającego uciekające gryzonie. Wstrzymaliśmy oddech. Odruchowo pochyliłem głowę. Oczywiście zauważyła ten ruch i upatrzyła mnie na ofiarę.
- Nie śpimy, czuwamy – Północni się zbroją, Chińczyków przybywa! - ryknęła znienacka.
Tryumfującym uśmieszkiem podsumowała chwilowy atak paniki brutalnie wybudzonej klasy, po czym krokiem marszowym zbliżyła się do tablicy i zaczęła pieprzyć o wizji zdobycia świata by Kim Dzong Un. Zgodnie z jej opisem nie mieliśmy wcale do czynienia z rozpuszczonym władcą zapadniętego gospodarczo kraju, tylko z Tywinem Lannisterem i Voldemortem w jednej osobie z featuringiem w postaci Saurona jako Chiny. Wyłączyłem się po czterdziestu sekundach.
Przerwa nadeszła, zanim zdążyłem sobie odpowiednio ponarzekać. Powinienem przystopować. Odkąd tutaj trafiłem, stałem się zajebistym pesymistą. W końcu nie było tak źle, mogłem jedynie w każdej chwili dostać wpierdol od przypadkowego...
BUM!
Oparłem się o ścianę, kuląc się z bólu. Czyjś łokieć z całej siły trafił mnie pod żebra. Z trudem podniosłem głowę. Chyba nikt nie chciał mnie zaatakować pośrodku pełnego ludzi korytarza?! Nie byli na tyle głupi, żeby....?
Nie, nie byli. Napastnik przez moment patrzył mi w oczy, po czym oddalił się szybkim tempem. Znałem go, na pewno go znałem, ale... To Lay. Lay zaatakował mnie bez ostrzeżenia. Mój najlepszy przyjaciel właśnie omal nie złamał mi żebra. Zacisnąłem dłonie w pięści.
Opanowałem oddech. Chciałem się wyprostować, jednak moją uwagę przykuła leżąca na ziemi, zgnieciona kartka papieru. Nieczęsto patrzyłem pod nogi, ale tym razem byłem całkowicie pewien, iż przedtem podłoga była pusta. Schyliłem się z trudem. Rozwinąłem kartkę. Lay swoim charakterystycznym, koślawym pismem napisał na niej tylko trzy słowa:
Uważaj na nich.
Dzięki, stary, za tę wyczerpującą radę. Wyobraź sobie, że dokładnie to planowałem robić. I nie musiałeś wcale atakować mnie z łokcia, żeby to przekazać.
Ponownie zgniotłem kartkę. Odszukałem wzrokiem najlepszego przyjaciela. Lay stał nieopodal, w jednej z grupek niby przypadkowo zgromadzonych bardzo blisko siebie. Wydawał się do nich pasować, nawet śmiał się podobnie. Gdybym go nie znał, traktowałbym cały ten tajny gang jako jednolitą masę. Nie zwróciłbym najmniejszej uwagi na jednego chłopaka, którego szeroki, chełpliwy uśmiech nie obejmował oczu.


***


Wieczór nie wiele różnił się od innych; nie poszedłem na dach, może tylko to wniosło pewną odmianę. Na nową palarnię wyznaczyłem świetlicę. Umieścili tam kamerę, ale ustawiony pod odpowiednim kątem, mogłem zasłonić papierosy. Gdy odpaliłem pierwszą fajkę, obserwując falujące za oknem drzewa, zniknął cały spokój, dzięki któremu utrzymywałem się przy zdrowych zmysłach. Bałem się, cholernie się bałem. Nie bójek, nie bólu – tego już zdążyłem doświadczyć aż za wiele. Z każdym kolejnym zaciągnięciem przypominałem sobie o tych wszystkich sprawach, które spieprzyłem, myślałem o tym wszystkim, czego nigdy nie zrobię dobrze. Mieniący się żar papierosa zbliżał się do skóry między palcami, a ja nie spuszczałem wzroku z lasu.
I nagle zapanowała ciemność.
Odruchowo zgasiłem papierosa. Dokładnie w tym momencie drzwi zasunęły się, wydając z siebie wyjątkowo głośne kliknięcie. Momentalnie odwróciłem się przodem do okna. Dostrzegłem kilka cieni – spod drzwi wydobywała się strużka światła – ale wciąż niczego nie widziałem. Zacząłem się cofać wzdłuż ściany.
Ktoś przesunął stolik po podłodze w kierunku migoczącego światełka kamery. Po chwili i ono zniknęło pod ciemnym materiałem. Nabrałem powietrza w płuca, ale cios uprzedził próbę wołania o pomoc. Skrzywiłem się, jednak nie wydałem żadnego dźwięku. Może jeden zdążył przyzwyczaić wzrok do ciemności, ale reszta prawdopodobnie jeszcze mnie szukała. Nie mogłem tak łatwo zdradzić swojej lokalizacji.
Zerwałem się do przodu, lecz kolejne uderzenie z powrotem pchnęło mnie na ścianę. Oparłem się o nią dłońmi. Mój wzrok wyostrzył się, zaczynałem dostrzegać więcej niż tylko sylwetkę przeciwnika. Widziałem, jak kieruje ku mnie swoją pięść, ale nie zdążyłem się odsunąć. Przetrzymałem to, napinając mięśnie twarzy.
Poczekałem, aż przeciwnik znów podejdzie bliżej. Z całej siły kopnąłem go w krocze. Zgiął się wpół, wydając cichy okrzyk. Chyba nie spodziewał się, iż nie dam się po prostu pobić.
Ponownie przylgnąłem bliżej ściany. Zostało jeszcze czterech. I wszyscy szli na mnie. To nie byli pocieszni gangsterzy ze szkoły, którzy odpuszczali, gdy tylko powoływało się na rodziców-prawników, tylko jebani nastoletni kryminaliści. Nie miałem najmniejszych szans.
W akcie desperacji wskoczyłem pod najbliższy stolik. Zacisnąłem kurczowo dłoń na nodze mebla na wypadek, gdyby zamierzali go podnieść. Oddychałem o wiele za głośno, byłem pewien, że mnie słyszą. Całkiem słusznie.
- A przez chwilę pomyślałem, że jest odważny – zakpił któryś z nich. Kojarzyłem jego głos, na pewno słyszałem go więcej niż kilka razy...
- D.O, wykurzyć go stamtąd?
Nie dosłyszałem odpowiedzi. Silne szarpnięcie za kostkę pozbawiło mnie złudzeń. Napastnicy zbliżyli się do stolika, jeden z nich starał się mnie wyciągnąć. Rzucałem się, krzycząc. Nagle przestał. A potem zaczęli mnie kopać.
Byłem przygotowany na ból, jednak w niczym to nie pomogło. Ich ciężkie buty spadały na moją twarz, deptały brzuch i miażdżyły dłonie. Wrzeszczałem, wrzeszczałem najgłośniej, jak potrafiłem, ale nikt nie przychodził z pomocą. Śmiali się, chyba chodziło im o mnie, ale nie dbałem o to. Liczyło się tylko to, że nie przestawali.
Czyjaś ręka gwałtownie złapała mnie za włosy i wyszarpnęła spod blatu. Kopniaki ustały. D.O podciągnął moją głowę do góry, jednak nawet nie bolało to aż tak bardzo, jak się spodziewałem. Wystarczyło, iż reszta ciała płonęła żywym ogniem. Wyplułem na podłogę napływającą do ust krew.
- To było tylko ostrzeżenie. - D.O przykucnął naprzeciwko mnie. - Ostrzeżenie na wypadek, gdyby wpadł ci do głowy jakiś debilny pomysł.
Puścił mnie, zanim zdążyłem chociaż skinąć głową. Chłopak podniósł się i wydał kilka poleceń. Zapalili lampę, zbliżyli się do ściany, po czym jeden z nich nagle zerwał bluzę z kamery. Drzwi rozsunęły się, a oni wybiegli z pomieszczenia. Zniknęli.
Straciłem przytomność.


***


Na czole ktoś położył mi mokrą szmatkę, jakiś płyn spływał po mojej twarzy i karku. Miałem nadzieję, że to woda.
- Powinieneś ją najpierw wycisnąć! – syknął ktoś głosem Krisa. Prawdopodobnie on sam. - To jakieś abstrakcyjnie trudne? Wziąć pieprzoną szmatkę, obrócić, ścisnąć i dopiero wtedy położyć mu na głowę?!
Kris. Był. Wkurwiony. K r i s. Otworzyłem oczy. Głowa, cale ciało napierdalało mnie jak cholera, jednak nie mogłem tego przegapić. Chociaż miałbym potem płakać z bólu.
Znajdowałem się w swoim pokoju, na swoim łóżku. Obok mnie na przytaszczonych, sądząc po wyglądzie, ze stołówki krzesłach siedzieli Kris wraz z Sehunem, Mój współlokator trzymał na kolanach miskę wypełnioną po brzegi wodą, która niemal przelewała się przy każdym jego ruchu.
- Tak się drzesz, że go obudziłeś – mruknął Sehun. Wpatrywał się w podłogę, wyraźnie unikając mojego spojrzenia.
- Co ja tu robię? - zapytałem słabym głosem. Boże, naprawdę nie miałem zabrzmieć tak żałośnie beznadziejnie. Nie byłem na łożu śmierci, do cholery!
- Sehun znalazł cię i, ignorując wszystkie zasady dotyczące pierwszej pomocy, przeniósł cię do pokoju. - Kris podniósł się z głośnym westchnieniem. Chyba siedział tu już naprawdę długo. - Skoro jesteś przytomny, wszystko będzie w porządku. Przynajmniej tak zakładam. Wszystkie kości w dobrym stanie i na swoich miejscach. Siniaki są okropne, ale... - Przystanął przed drzwiami. - Ej, możesz mi jeszcze raz powiedzieć, jak mam ominąć kamery?
Sehun wstał bez słowa. Wybrał na panelu rozsuwanie drzwi, wychylił przez nie głowę i przywołał gestem drugiego chłopaka. Rozmawiali półgłosem przez kilka minut, wyraźnie dbając o to, bym nie słyszał. Wreszcie Kris skinął mu głową, po czym opuścił pomieszczenie. Byłem pod wrażeniem tego, jak uprzejmie się względem siebie zachowywali. Prawie jakby Sehun wcale nie był tym idiotą, który posłał Tao do izolatki, tylko nowym znajomym.
Zapanowała cisza. Teraz, gdy Kris wyszedł, nie mieliśmy powodu, by znowu zacząć rozmawiać. Zamknąłem oczy. Wystarczało mi, że bolał mnie dokładnie każdy jeden mięsień, nie zamierzałem jeszcze dodatkowo katować się tym pozbawionym sensu, wrogim milczeniem. Mogłem zasnąć i...
- Ej, Luhan. - Czy jakiś pradziadek próbował komunikować się ze mną z drugiego brzegu Styksu...? - Nie ignoruj mnie!
Otworzyłem oczy, wciąż nie wychodząc ze zdziwienia. Przy wezgłowiu mojego łóżka siedział Sehun. Wpatrywał się we mnie niezrozumiałą irytacją. Położyłem dłonie płasko na pościeli i próbowałem się podnieść, ale wszystkie mięśnie momentalnie zapłonęły w zdecydowanym proteście. Wspaniale, nie mogę się ruszać. Teraz tylko wózek, Alzheimer i eutanazja.
- Ja pierdolę – na nic więcej nie było mnie stać.
Sehun wzruszył ramionami.
- Nic dziwnego.
Znowu umilkliśmy. Chłopak nie spuszczał ze mnie wzroku, który gdzieś tam w odmętach odpowiedzialnej za wyobraźnię półkuli wziąłem za zatroskany.
- Możesz iść spać – przełamałem krępującą ciszę – jeżeli chcesz. Nie zamierzam umierać. - Szczerze mówiąc, śmierć była aktualnie na jednym z pierwszych miejsc na mojej liście życzeń, ale wolałem to przemilczeć.
Nawet nie drgnął. Wbiłem spojrzenie w sufit, próbując zamaskować konsternację. Zostałem jakimś obiektem badawczym? Kosmitą? Strefą 51 w wersji koreańskiej?
- Czy pobili cię bez powodu?
Odwróciłem twarz na poduszce tak, by móc ujrzeć jego całą twarz.
- Nie.
- Aha.
Wciąż siedział. Wydawało mi się, że chce coś powiedzieć, lecz z nim nie można było być niczego pewnym. Może po prostu miał ochotę siedzieć obok mojego łóżka. Albo został niekorzystającym z materacy ascetą.
- Ej, Lu. - Przechyliłem głowę. - Przepraszam. Za tamto z Tao.
Bezmyślnie rozdziawiłem usta. Naprawdę to powiedział?! Sehun wywrócił oczami, wyraźnie zażenowany. Nie powstrzymał jednak uśmiechu.
- Co to za zmiana nastawienia? - zapytałem, zsuwając z głowy kompres. Chłopak od razu położył mi kolejny.
- Nie szczerz się tak, Kris kazał poprawić ci humor – próbował brzmieć nonszalancko, ale nie wypadł zbyt przekonująco. Przynajmniej dla mnie, bo sam wyglądał na zadowolonego.
- W takim razie opowiedz mi jakiś dowcip – zażądałem.
Uniósł brwi. Milczał przez chwilę, ignorując mój wyczekujący wzrok.
- Powinieneś iść spać, musisz odpocząć.
Chciałem się sprzeciwić, lecz zasłonił mi usta dłonią. Jego palce pachniały papierosami i krwią, której zapachu przeniknął do skóry, pomimo zmycia samej substancji. Spojrzałem prosto w jego oczy, po czym uśmiechnąłem się szeroko. Ku mojemu zdziwieniu natychmiast cofnął dłoń.
- Ej, miałeś mi poprawiać nastrój! - zaprotestowałem.
Westchnął z rezygnacją typową dla rodzica pięciolatka.
- Posiedzę tu z tobą, dopóki nie zaśniesz, oke? - zaproponował z miną stąpającego po szafocie skazańca. - Tylko nie każ mi opowiadać żadnych dowcipów.
Skinąłem głową. Nie, żebym aż tak wątpił w jego drugą, żartobliwą naturę, po prostu... Chuj, wątpiłem.
- Jak już bawimy się w czuwanie przy grobie zdychającego, to możesz mnie potrzymać za rękę – zaryzykowałem.
Nie odpowiedział żadnym kąśliwym komentarzem, w ogóle się nie odezwał. Zbladł nieznacznie, ale poza tym sprawiał wrażenie, jakby moja prośba była czymś normalnym. Bo była. Przynajmniej w założeniu. Chyba.
Ujął mój nadgarstek dwoma palcami i przysunął bliżej siebie. Przez moment zawiesił wzrok na siniakach, które pokrywały niemal cała powierzchnię mojej ręki, jednak szybko się zreflektował. Splótł palce z moimi, po czym mocno zacisnął. Oparł się plecami o łóżko, nie rozłączając naszych dłoni.
- Dobranoc – rzucił niedbale.
Kiwnąłem niemrawo głową. Próbowałem skupić myśli, ale byłem zbyt słaby. Choć usiłowałem skoncentrować się na dotyku dłoni Sehuna, nie mogłem przestać myśleć o bólu. Bólu, który odczuwałem przy każdej próbie poruszenia. Oddychałem płytko, wyczuwając nadchodzącą falę senności. Albo słabości, może powoli traciłem przytomność. To nie miało znaczenia.


***


Obudziłem się, gdy pierwsze promienie słoneczne wpadły do pokoju. Bolały mnie plecy, chyba spałem na nich całą noc. Chciałem zmienić pozycję, gdy nagle coś mi przeszkodziło, coś uniemożliwiającego poruszenie lewą ręką.
Sehun wciąż siedział oparty o łóżko, trzymając moją dłoń. Spał.