środa, 31 lipca 2013

Antyfraza wreszcie zmartwychwstała!

Cud nad cudy, dziewica na świat wydała syna!
Po naprawdę długim męczeniu się z samą sobą, zredagowałam pierwszy ff na tej stronie, a mianowicie "Antyfrazę BDSM". Miałam o tym powiadomić mnóstwo osób, które o to prosiły, ale z tego powodu, iż zwyczajnie nie znam numerów/zgubiłam je/zapomniałam kto, gdzie i jak - zamieszczam tę informację w postaci postu.
Dziękuję za uwagę.



wtorek, 30 lipca 2013

Wielki Plan Uświadomienia Jonghyunowi, Gdzie Jest Jego Miejsce część IV

Pairing: MinKey, JongKey
Tematyka: kpop, yaoi, angst
Ostrzeżenia: przekleństwa
Od Autorki: Prawdopodobnie przedostatnia część, o ile nie przyjdzie mi do głowy jakiś genialny pomysł. Pisząc, cały czas czułam się, jakbym opisywała kogoś cierpiącego na schizofrenię... Doprawdy, powinnam kiedyś napisać opowiadanie rozgrywające się w zakładzie psychiatrycznym. W tym rozdziale zapraszam na cudowną dawkę angstu i pomstowania na Jonghyuna – ostatnie wydarzenia zobowiązują.


Leżał, ściśle otulony pościelą. Już trzeci tydzień nie robił niczego innego. Nie wstawał na jedzenie, nie mył się ani nie rozmawiał z kimkolwiek. Czasem, kiedy przychodził Min Ho, zdobywał się na podniesienie głowy. Mężczyzna dużo mówił, a on tylko potakiwał. Potem dostawał kanapkę albo coś słodkiego i musiał to zjeść przy koledze. Taki układ bardzo mu pasował. Nikt niczego większego od skonsumowania posiłku nie wymagał, nie krzyczał ani nie zmuszał do podniesienia się z łóżka. Choi zabrał mu nawet komórkę, gdy zaczął krzyczeć z powodu kolejnego telefonu od Jjonga. Ten nie potrafił przestać. Cały czas dzwonił i czegoś od niego chciał. Nie umiał zrozumieć tego, iż Key nie ma zamiaru się z nim zobaczyć, mimo że Min Ho do niego pojechał. I wytłumaczył wszystko. Chyba, dokładnie nie pamiętał. W końcu to było tydzień temu. Bardzo dawno.
Patrzył w sufit już któryś dzień z rzędu, lecz dalej nie potrafił powiedzieć co się na nim znajduje. Może żyrandol? Albo jakieś kolory? Czy to było istotne? Na pewno nie. Ale chyba już wszystko utraciło swoją ważność. Słowa Min Ho, to, co zrobił Jong Hyun i w końcu barwy. To było fascynujące. Patrzenie na coś kompletnie nieistotnego. Szczególnie, kiedy taki był cały świat.
Usłyszał kroki współlokatora. Nagle zastanowiło go, dlaczego mieszkają razem. Przecież mógł się przenieść do swojego mieszkania. Ale nie, chyba wtedy tego nie chciał. Wtedy, czyli trzy tygodnie temu. Przyciągnął do siebie mocniej okrycie.
Choi wszedł do pomieszczenia. Czyżby znowu przyniósł jedzenie? Za wcześnie. Nie lubił jeść, kiedy nie był głodny. Tamten nie potrafił tego zrozumieć.
Teraz jednak nie miał nic w rękach. Ki Bum wątpił, by chciał porozmawiać. Jakiś czas temu oczywiście tak robił, wierząc pewnie, że dzięki temu wstanie, lecz w końcu się opanował. Zauważył, iż chłopak nie podniesie się tylko po to, by poczuł się lepiej. Bo nie chciał. A nie robił rzeczy, na które nie miał ochoty.
Na pewno coś próbował zrobić. Normalnie nie zwróciłby na to uwagi, ale tym razem zdecydowanie chodziło o niego. Był za blisko; szedł ewidentnie w jego stronę. Może pragnął zainscenizować Śpiącą Królewną? W sumie dalej go to nie interesowało. Odwrócił się demonstracyjnie. Jeżeli nawet żądał jakiejś interakcji z nim, to teraz powinien zmienić zdanie. Spostrzegł, iż ta technika działa parę dni temu. Min Ho chyba nie chciał zadręczać ludzi, którzy nie mieli ochoty z nim rozmawiać. Przynajmniej do teraz.
- Bummie... - zaczął cicho. Key z trudem zrozumiał słowa tamtego. Dawno już nie przyjmował do wiadomości czyichś wypowiedzi. - Wstaniesz?
Nie odpowiedział. To było oczywiste. Choi chciał go wywabić. Nakłonić, by wyszedł z łóżka. Już raz prawie mu się udało. Wtedy na moment zaczął przejmować się światem. Ból, który nastąpił w tamtej chwili... Nie miał zamiaru odczuć go ponownie. Ma wyjść? By znowu w to wpaść? Nie ma pieprzonej mowy. Już raz się nabrał, teraz nie...
- Może chociaż spróbujesz? - Zignorował. Nie pozwoli mu zapuścić sideł. Nie będzie rozmowy. Żadnej. - Pójdę po poduszki. Będę dzisiaj tutaj z tobą spał, dobrze?
Mimowolnie podniósł głowę. To było coś nowego. Ale nie niepokojącego. Po prostu... zaskakującego. Jeszcze nie wiedział w jakim sensie. Dobrym czy złym. Na razie brzmiało po prostu rozsądnie. Min Ho brakowało towarzystwa, a on nie miał nic przeciwko bilansowi ciepła. O ile to drugie ciało nie będzie chciało niczego więcej. Na przykład rozmowy.
Po chwili wrócił. Podniósł mu głowę i włożył pod nią poduszkę. Przedtem jej nie było? Położył się obok niego i próbował odebrać okrycie. Na to nie mógł już pozwolić. Chodziło o bezpieczeństwo. Jeszcze w nocy odebrałby ją całkowicie. Szarpaniem i prychnięciami zmusił kolegę, by sam sobie przyniósł kołdrę.
Choi przytulił go. Tak jak wtedy. Tak jak trzy tygodnie temu. Zabolało. Przecież nie wyszedł z łóżka! Nie miało prawa! Odsunął się gwałtownie, ale dalej czuł. Zaczął krzyczeć. Mężczyzna ponownie przyciągnął go do siebie, ignorując szloch i uderzenia. Gładził po włosach i uciszał zapewnieniami, iż jest przy nim. Key przestał protestować. A kiedy tamten splótł jego palce ze swoimi, bolało już trochę mniej.



***


Obudził się w jasnym, zdecydowanie za jasnym pomieszczeniu. Nie miało okien, tak jak poprzednie, tylko żarówki halogenowe. Wszędzie. Wszystkie działały, rażąc światłem. Nigdy ich nie lubił.
Siedział, co skonstatował ze zdziwieniem. Przecież był w łóżku. Obok Min Ho. Spali razem już ponad tydzień, więc to, że zasypia i budzi się obok niego stało się czymś naturalnym. Nie zdarzyło się, by usnęli na krześle. Jednoosobowym na dodatek. I żeby Choi wstał, nie czekając, aż się obudzi.
Spojrzał przed siebie i zamarł. Ktoś na niego patrzył. Ktoś przerażający. Miał podkrążone, czerwone o płaczu oczy, przeraźliwie bladą, godną skacowanych imprezowiczów twarz i rozszerzone z przerażenia źrenice. Spadające na twarz włosy mogłyby w pozytywny sposób odwrócić uwagę od tego widoku, gdyby nie to, że same przedstawiały się okropnie. Przetłuszczone, zaniedbane – przedtem widział takie tylko u przedstawicieli najniższych warstw społecznych. Kim mógł być ten człowiek? Czyżby jego przyjaciel często zapraszał takich Ktosiów do domu?
Przeniósł wzrok nieco wyżej, by nie musieć patrzeć na tego Ktosia. Ujrzał ramkę. Wstrzymał oddech. Z powrotem popatrzył przed siebie. Ktoś dalej patrzył. Spojrzał w lewo, dalej go obserwując. Tamten uczynił to samo. To było lustro.
Wypuścił ze świstem powietrze. Powoli podniósł się z krzesła, by przyjrzeć się samemu sobie. Dopiero wtedy spostrzegł, iż nie ma przy sobie pościeli. Ani nie leży w łóżku. Zadrżał. To był podstęp. To zrobił Min Ho. Zabrał te rzeczy. Zabrał poczucie bezpieczeństwa. Zdobył jego zaufanie, by móc je ukraść.
Nie mógł jednak teraz spanikować. Wtedy Choi przekona się, że z nim wygrał. Że bez rzeczy Ki Bum jest bezsilny. A nie był. Wcale. Dlatego z trudem podszedł do umywalki, która znajdowała się pod lustrem. Musi wyglądać na zwycięzcę. Tryumfatora. A kiedy Min Ho w to uwierzy, odzyska katalizatory bezpieczeństwa.
Na jednej z szafek dostrzegł swoją kosmetyczkę. Była pełna, nikt nic z niej nie zabrał. Pewnie oszust nie przypuszczał, że ją zobaczy. Ani tym bardziej użyje. Spróbował roześmiać się złowieszczo. Dawno tego nie robił, jednak zabrzmiało całkiem przekonująco. Pokaże mu, kto jest słaby.
Wszedł pod prysznic, szybko zrzucając z siebie ubrania. Woda była zdecydowanie za zimna, lecz w tym momencie nie dbał o to. Musiał się szybko umyć i wyjść, by... Nieopacznie spojrzał w lustro. Jong Hyun.
Omal nie rzucił agletem o ścianę. Pieprzony Jjong. Nie było żadnych bezpiecznych rzeczy, złego Minho ani Ktosiów. Był tylko pierdolony skurwiel, który doprowadził go do tego stanu. Przez którego nie potrafił samodzielnie wyjść z łóżka, a co dopiero mówić o mieszkaniu. Wyrzucił go z głowy. Nie chciał go pamiętać. Teraz musiał i nie zamierzał zapominać.



***


Spędził w łazience trzy godziny. Na szczęście nikt go nie niepokoił – szanowny opiekun ewidentnie nie zamierzał interweniować. Musiał mu potem pogratulować przebiegłości. Gdyby nie zainstalował go w łazience, Key prawdopodobnie nie wyszedłby spod pościeli. Pogrążony w smutku i swoistej nicości, wylądowałby w psychiatryku. W tej chwili był tylko wściekły. Kurewsko wściekły.
- Co powiesz na wycieczkę? - wrzasnął, gdy tylko wszedł do kuchni.
Choi popatrzył na niego wzrokiem godnym pasterza, któremu właśnie zwiastował anioł. Ewentualnie był po prostu przerażony nagłą zmianą zachowania. Nie obchodziło go to.
- Daj spokój, przecież to logicznie, że kto jak kto, ale ja potrafię szybko się ogarnąć. - Wydął wargi.
Tamten dalej nie zareagował. Dopiero gdy podszedł do lodówki, by wziąć cokolwiek zdatnego do konsumpcji – niespodziewanie poczuł ogromny głód – usłyszał cichy śmiech. Momentalnie się odwrócił.
- „Potrafię szybko się ogarnąć”, tak? - parsknął Min Ho. - Mówisz to, będąc człowiekiem, który bał się wyjść z łóżka przez ponad miesiąc?
- Wypadek przy pracy – odwarknął. - Jedziemy do Jjonga. Muszę wziąć od niego swoje rzeczy. I nie, nie – nie pozwolił mu nic powiedzieć – nie zapewniającą bezpieczeństwo pościel, panie zabawny.
Choi pokiwał głową. Dał mu parę swoich ubrań, które, choć za duże, i tak prezentowały się na nim lepiej niż niezmieniany od kilku tygodni zestaw. Znowu zamilkł, co jednak było dla niego naturalnym stanem. Ki Bum zaniepokoił się dopiero wtedy, gdy mężczyzna wyszedł z pomieszczenia i długo z niego nie wychodził. A kiedy podszedł do drzwi, usłyszał stłumiony szloch. Przekonał się jednak, iż tylko tak mu się wydawało. Na wszelki wypadek wrócił do łazienki. Nie chciał znać powodu, przez który ktoś taki jak Choi Min Ho nie hamuje łez.



***


Nawet nie zmienił zamka. Key pokręcił z niedowierzaniem głową. Czyżby spodziewał się jego powrotu? Ludzie zaiste są nielogiczni. Przekręcił klucz, krzywiąc się lekko. Wiązał z tym mieszkaniem już tylko jedno wspomnienie. Nie sprawiało ono, że z chęcią tu wracał.
- Ki Bum...? - Zza drzwi prowadzących do kuchni wyjrzał jego chłopak. Jego były chłopak, poprawił się szybko.
- Jeżeli tu jest jakaś baba, to każ jej się schować. W tej chwili jestem w stanie zajebać Kim Dzong Una, a co dopiero was – wycedził.
Jong Hyun odsunął się lekko. Wyglądał cudownie. Był rozczochrany, z fryzurą „dopiero-co-wstałem”, ale już ubrany. Prawdopodobnie właśnie robił sobie kawę. Dwie łyżeczki wrzucane do pełnego wrzącej wody kubka. Nigdy nie potrafił zrozumieć tej maniery. Przecież to się prawie nie rozpuszczało.
Nie podobało mu się to, że tak dobrze go zna. Będzie trudniej. O wiele trudniej niż zakładali z Minho, kiedy wymyślali co mu powie. Westchnął ciężko. Jeżeli nie będzie zwracał na niego uwagi, pójdzie i szybciej, i łatwiej.
Chodził od pokoju do pokoju, zabierając swoje rzeczy i znosząc do kilku przywiezionych toreb. Nie zostawił nic, co mogłoby uchodzić za ślad jego obecności. Zdjęcia, na których byli razem, po prostu potłukł i wrzucił do śmietnika. Jjong nie protestował; jedynie patrzył w całkowitym milczeniu. To było najgorsze.
Zapiął ostatnią z walizek i przeniósł wzrok na byłego partnera. Uśmiechnął się krzywo, wykonując parodię ukłonu.
- Dziękuję za współpracę.
- Bummie... - zaczął, ale ujrzawszy uniesioną brew, zamilkł na moment. - Ki Bum, przepraszam. To była... Nie potrafię tego wytłumaczyć. Chwila. Miałem z nią przemalować mieszkanie, by zrobić ci niespodziankę, ale...
- Ale doszedłeś do wniosku, że jednak zabawniej byłoby ją przerżnąć. Bo mnie nie było. Bo byłem na meczu. Bo oglądałem tę zasraną piłkę nożną, by sprostać twoim wymaganiom.
- Wiesz... Ja nie mówię, że cię nie zdradziłem, zrobiłem krzywdę i tak dalej. - Mógłby sobie darować ostatnie wyrażenie, bo zabrzmiało to tak, jakby bagatelizował całą sprawę. Key znowu poczuł ogarniającą go złość. - Tylko że to był raz. Przypadek. Dałem się ponieść, za co proszę cię o wybaczenie. Pomyśl o nas. O tym, jak długo ze sobą byliśmy. O tym, jak razem żyliśmy i jak było nam dobrze.
Trafił celnie. Cholernie celnie. Mimo wszystko nie mógł zanegować jego słów. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż gdyby to on zdradził, tłumaczyłby się tak samo. I Jjong raczej na pewno by mu wybaczył. W tym momencie to jednak nie było istotne. On nie potrafił. Nie zapomniał ani nie odpuścił win. Nie umiałby żyć z człowiekiem, który do tego stopnia zawiódł zaufanie.
- Teraz ty mnie uważnie wysłuchaj, kochanie. - Przedtem planował pożegnać się w ułudzie zgody, może przytulając się ten ostatni raz. Teraz zrozumiał, iż nie mógłby tak uczynić. Musiał to zakończyć ostatecznie i dosadnie. - Nie obchodzą mnie historyjki z cyklu „jak było”. Widzisz, kiedy jestem w tym mieszkaniu przewija mi się tylko obraz ciebie i tej kobiety. Pieprzycie się przy pierdolonych otwartych drzwiach, bo ty nawet nie pomyślałeś, że ja mogę przyjść. Że mogę się dowiedzieć. - Znowu mówił za wysokim głosem, ale nie irytowało go to już tak jak poprzednio. - Mogłem cię zdradzić milion razy. Naprawdę milion. Setki z tych, o których mówię było miliard razy ładniejszych, inteligentniejszych i bardziej pociągających od ciebie. Ale nie zrobiłem tego. Bo, kurwa mać, z tobą byłem. I myślałem, że się kochamy. Ty, niestety, nawet nie zdradziłeś mnie z jakąś swoją wspaniałą przyjaciółką, supermodelką czy chociażby kimś w jakiejkolwiek dziedzinie wybitnym, tylko z babą, z którą malowałeś ściany. I nawet nie pobiegłeś za mną, kiedy na ciebie nakrzyczała. Czy my żyliśmy w jakimś, kurwa, związku otwartym?
Mówił chaotycznie, nieskładnie i za dużo, lecz kiedy już zaczął, nie potrafił się pohamować. Nie chodziło tylko o zawiedzione zaufanie czy złamane serce, ale także o dumę. Teraz, kiedy już się otrząsnął, czuł, iż najbardziej ucierpiała na tym właśnie ona.
Jong Hyun słuchał go w ciszy, nie wtrącając się ani nie protestując. Obaj wiedzieli, iż nie miał prawa zanegować prawdy zawartej w tych słowach. Po prostu tak było i żaden nie mógł tego zmienić. Key z ulgą jednak przyjął jego postawę. Gdyby zaczął się kłócić, być może pogodziliby się. Nie chciał trwać w opartym na fałszu związku.
- Pomóc ci znosić? - zapytał po dłuższej chwili Jjong.
Posłał mu zdziwione spojrzenie. Może wizja spokojnego pożegnania nie była aż tak odległa?
- To znaczy... Min Ho ma mi pomóc, więc... - Bawił się rączką od torby.
- Jesteś z nim?
Usłyszał je. Usłyszał pytanie, którego tak strasznie się bał. Nie wiedział. Zwyczajnie nie wiedział. Kim był dla niego mężczyzna, który nie przestawał się nim opiekować, choć nie reagował na żadne bodźce, a jeżeli już to głównie po to, by okładać go pięściami? Czuł wdzięczność, to pewne. Ale zbyt był przytłoczony bólem po zdradzie, by móc zastanowić się nad tym, czy coś więcej. W tej chwili musiał to określić. Nie wątpił, że Choi się w nim podkochuje. Nie robiłby jednak tego wszystkiego, co robił tylko z tego powodu. Zadurzenie nie jest tak silne. Chodziło bardziej o przywiązanie. O te parę lat, które ze sobą spędzili. Tak, czyli to była przyjaźń. Nic więcej. Pewnie i tak mu przeszło.
Dlatego Key pokręcił głową.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Wielki Plan Uświadomienia Jonghyunowi, Gdzie Jest Jego Miejsce część III

Pairing: MinKey (SHINee), JongKey (SHINee), Jonghyun x random
Tematyka: kpop, yaoi, angst
Ostrzeżenia: wyjątkowo brak
Od Autorki: Dawno nie napisałam czegoś tak krótkiego. Na usprawiedliwienie mam to, iż musiałam trzymać się terminu. Poza tym w tym rozdziale nie może dziać się nic więcej. Zwyczajnie niezbyt by to pasowało.



Dlaczego fangirle uwielbiały motyw wspólnego oglądania meczu? Dlaczego pomyślał, że może mają rację? Dlaczego dał się namówić na pójście na stadion rozochoconemu Min Ho? Doprawdy, nawet Kim Ki Bum zachowywał się czasem nielogicznie. Tak jak teraz. Tylko że on musiał za to cierpieć tysiąckroć bardziej niż zwykły śmiertelnik.
Zziębnięty, zmęczony z powodu zbyt wczesnej pobudki siedział na trybunach obok nieprzyzwoicie zadowolonego głównego rapera. Tu nawet nie chodziło o jego masochistyczną radość z siedzenia w takim miejscu, ale o kompletny brak zainteresowania stanem kolegi. Key nigdy nie przypuszczałby, że ostatni etap stawania się „męskim” będzie aż tak straszny; po tych wszystkich wielogodzinnych sesjach w galeriach handlowych spodziewał się czegoś przyyjemnego. Ewentualnie z większą ilością roznegliżowanych mężczyzn – w końcu to piłkarze.
A gunwo. Nie dość, że sportowcy byli okutani na wzór europejskich rycerzy, to na dodatek niesamowicie się męczył. Ponoć tylko siedzieli. Tak przynajmniej powtórzył kilka razy Choi. Nie miał pojęcia czym jest siedzenie bez celu. Tępe wpatrywanie się w bezsensownie biegających facetów, którzy raz po raz nie trafiają w syntetyczny zamiennik świńskiego żołądka. Marznięcie pod cienką kurtką bez żadnej idei, w imię której można byłoby się tak poświęcić. Bo nie widział związku między oglądaniem meczu a stawaniem się szowinistycznym pseudosamcem.
Najgorsze było to, iż nie mógł po prostu wyjść. Musiał udowodnić Jjongowi, że jest ponad nim. Szczególnie po ich ostatniej kłótni. Niestety, Dino nie uwierzył w historię o bohaterskim obronieniu Min Ho – co oczywiście było winą kiepskich zdolność aktorskich głównego rapera, a nie poziomu wiarygodności opowieści – i nie wahał się o tym wspomnieć swojemu chłopakowi. W sposób nader niemiły, warto zaznaczyć.
Ki Bum zacisnął zęby. Wspomnienie tamtej sytuacji nadal go bolało. Omal wtedy nie zerwali.
- Nudzisz się? - odezwał się nagle naczelny fan spoconych graczy w piłkę nożną. Jego inicjatywa była bardzo niepokojąco. Nie dość, że mówił, to jeszcze bez przymusu. - Bo zawsze możemy sobie iść...
Mógł mu przytaknąć. Najlepiej jeszcze ziewnąć albo potrzeć oczy. Lub po prostu odegrać scenkę pt.: „Jestem tak zmęczony, że zaraz umrę, hyuuuung”. Ale nie uczynił tego. Zwyczajnie MUSIAŁ wytrzymać. Pokręcił głową z najweselszym uśmiechem, na jaki było go w tym momencie stać. Podziałało.
Niestety dla jego silnej woli, na krótko. Przez kilka minut Choi cały czas zerkał na niego nerwowo, by wreszcie mocno uścisnąć jego dłoń. Nie na tyle, by krzyczał z bólu, lecz nieco za... stanowczo.
- Bummie, naprawdę się nie zmuszaj. Ty powinieneś to polubić, a nie „przeżyć”. To nie jest zrywanie błony dziewiczej.
Porównanie było dość ciekawe, przyznał mu to. Ale nie skomentował. Nie tylko dlatego, iż cisnęło mu się na usta za wiele utrudniających dalszą konwersację rzeczy, lecz także dlatego, że bał się załamania. Bardzo chciał wyjść i każde podjęcie rozmowy mogłoby skutkować powiedzeniem o tym. Wielce go to kusiło; odliczał każdą sekundę przybliżającą do opuszczenia stadionu, jednakże... Trudno, konsekwencja jest najważniejsza.
- Wychodzimy – zawyrokowało ucieleśnienie chórów anielskich. - I nie protestuj, przecież widzę, że ci się nie podoba.
Tym razem nie ośmielił się zaprzeczyć. Dał się wyprowadzić z budynku, nieporadnie podążając za ciągnącym go przyjacielem. Nie był zły, choć miał do tego pewne prawo. Nie wyartykułował swoich potrzeb, a tamten przemocą zabrał go z meczu. To podchodziło pod jakiś tam paragraf. Dlatego przyjął obrażoną minę, kiedy tylko zorientował się, iż kolega przystanął. Niech się przekona, co oznacza niewysłuchiwanie Kim Ki Buma!
- Nie dąsaj się. - Choi przewrócił oczami. - Tak się na mnie patrzyłeś, że praktycznie słyszałem, jak krytykujesz najpopularniejszy męski sport.
- Co nie zmienia faktu - skrzyżował ręce na piersiach – iż nie zwracasz uwagi na to, co mam do powiedzenia.
- Przecież ja cię cały czas słucham. - Uśmiechnął się, obniżając ton głosu w okropny, cudowny sposób.
- Niby jak? - Dlaczego musiał mówić tak piskliwie?!
- Oczami.
W normalnej sytuacji zabrzmiałoby to idiotycznie. Pseudowzniośle i ogólnie... źle. Tyle że to nie była normalna sytuacja. I nie mówił tego normalny człowiek, ale Minho. Choi Min Ho, jego najlepszy przyjaciel, który ostatnio bywał... Nie, to było zbyt żenujące. Miał chłopaka, a fakt, że myślał czasem o koledze w sposób mało niewinny wynikał z braku seksu, sfrustrowania związkiem oraz litości, którą czuł do tamtego z powodu nieszczęśliwego zakochania.
- Wracajmy – rzekł od rzeczy.
- Jesteś pewien, że już chcesz? Mecz kończy się za ponad godzinę, więc Jong Hyun od razu zorientuje się, iż wyszliśmy. Może...
- Nie – przerwał stanowczo. - W tej chwili pierdoli mnie Jjong – a nawet, kurwa, nie – ja chcę tylko wrócić do domu. Mam cię dość.
Główny raper zamarł. Wyglądał jakby ktoś uderzył go z całej siły. Key powstrzymał inwazję wyrzutów sumienia. Musiał ograniczyć kontakty z kolegą. Dla siebie, Dino i samego Minho. Trójkącik miłosny był najokropniejszą rzeczą, w jakiej uczestniczył.
Tak jak przypuszczał Choi nie odezwał się już do niego. Odszedł, by zamówić taksówkę i pozostał w tamtym miejscu, dopóki nie przyjechała. Chłopak ze zdziwieniem spostrzegł, że na jego ramieniu wisi PINee, które dał mu Onew. Przygryzł wargę, widząc, iż mężczyzna domalował jej usta, z powodu których braku Ki Bum zawsze jej się bał. Czemu tego wcześniej nie zauważył?



***


Wiedział, że coś jest nie w porządku, gdy Choi otworzył i natychmiast zamknął drzwi. Nie miał tylko pojęcia co konkretnie. Tym bardziej, że przyjaciel zablokował przejście, stając w nim.
- Co się dzieje? - zapytał z przerażeniem, którego nie udało się dostatecznie zamaskować.
- Nic. Co powiesz na to, żebyśmy gdzieś wyszli? To ważne.
Min Ho unikał jego wzroku. Nakręcał przydługi kosmyk na palec, zawzięcie obserwując jakiś punkt znajdujący się za drugim raperem. Prawie nigdy się tak nie zachowywał. Key nawet nie wiedział, co powiedzieć, by przekonać go do zmiany zdania. Wyglądał na zbyt zdecydowanego.
- Co się dzieje? - powtórzył powoli.
Mężczyzna złapał go za obie ręce. Teraz patrzył mu prosto w oczy. Ki Bum naprawdę zaczął się bać. Było za poważnie, za strasznie, za dużo wymagała od niego sytuacja. Roześmianie się nie rozładowywałoby sytuacji, tylko dodatkowo ją obciążyło. Nienawidził czegoś takiego. W najgorszych momentach swojego związku z Jong Hyunem rzucali się talerzami i wyzywali od najgorszych, lecz nigdy nie przeprowadzali poważnych, zimnych rozmów, bo reagował na nie histerycznie.
- Kim, obiecaj mi, że cokolwiek... Przysięgnij, że nie będziesz płakać. Ani panikować. Ani się oskarżać. Ani nic.
Bardzo chciał się odgryźć, iż chyba nie ma pojęcia do kogo mówi. Był ostatnią osobą, która mogłaby się samobiczować. Tylko że w tym momencie potrzeba zripostowania nie była aż taka mocna. Pragnął się dowiedzieć, jaki jest powód niepokoju przyjaciela. Dlatego jedynie pokiwał głową.
- Przysięgnij mi. Bo to będziesz mnie bolało też, debilu. Nienawidzę, kiedy płaczesz.
Obrażanie osoby, której nie chcesz powiedzieć o co chodzi, powinno być karalne. Najlepiej dożywociem i cotygodniowymi torturami. Albo karą śmierci. Niehumanitarną, na wzór tych sprzed setek lat.
- Przysięgam, idioto – odparł niechętnie.
- Na pewno chcesz wejść? Sądzę, że mnie nie zauważyli, ale...
Nie dał mu skończyć. Po prostu podszedł do drzwi i je otworzył. Dopiero w tym momencie dotarły do niego słowa tamtego. Nie zauważyŁ. ZauważyLI.
Jak na zawołanie rozległ się jęk. Długi i przeciągły. Tak odmienny od tego, który wydawało się pod wpływem zranienia. Tak odmienny od tego wydawanego przez niego albo Jjonga. Kobiecy.
Powoli zbliżył się do ich sypialni. Nawet nie zamknęli drzwi. Tylko je uchylił, doskonale wiedząc, co za nimi zastanie. Najpierw zauważył zmianę koloru ścian. Przynajmniej połowiczną. Po walających się pędzlach i kubłach wywnioskował, iż przerwali pracę w połowie. Dlaczego mu nie powiedział, że przemalowuje pokój na kwiatowy róż? Chyba po to, by móc zrobić mu niespodziankę.
- Ki Bum... - Jong Hyun podniósł się do pozycji półsiedzącej. - To...
Zamknął drzwi. Jjong jeszcze coś mówił, ale nie potrafił tego zrozumieć. Chyba planował wstać, ale powstrzymał go stanowczy głos towarzyszki. Słysząc ją, obrócił się na pięcie i wyszedł z mieszkania.
Na jego widok Choi też otworzył usta. Czy ludzie naprawdę nie mogą przez chwilę milczeć? Ciągle tylko mówią i mówią jakby bali się być cicho. Czasami bez słów jest o wiele lepiej. Nawet on zapewniał, że słucha go tylko oczami. Może kłamał? Mógł. Przecież wszyscy kłamią, dlaczego Min Ho też nie miałby tego robić?
Nie rozumiał tego, co do niego mówił. Może chodziło mu o tamtą kobietę i Jjonga? Aaa, żeby się nie przejmował. A czemu miałby? Nie zamierzał przyjmować do wiadomości istnienia tej baby i jej wysokiego, okropnego głosu. Jakby ktoś ją bił, a ona zamiast wrzeszczeć, artykułowałaby jakieś idiotyzmy.
Ta nagła myśl niesamowicie go rozbawiła. Nie miał pojęcia dlaczego. Po prostu zaczął się śmiać. Nawet nie brzmiał źle. Głos mu się zmienił. Wydawał się jakiś ochrypły; chyba taki mieli ludzie, którzy powstrzymywali się od płaczu.
Przeniósł wzrok na przyjaciela, oczekując zdziwionego, przerażonego spojrzenia. Dostrzegł jedynie błysk zrozumienia i nagle znalazł się w jego silnych ramionach. Przestał mówić. Teraz Key zrozumiał, że głos nie zmienił mu się bez powodu. Najpierw pojedynczo, potem strużkami po policzkach zaczęły spływać łzy. Przylgnął do mężczyzny, wtulając twarz w bawełnianą bluzę. Szlochał coraz głośniej, a Min Ho przytulał go coraz mocniej, uspokajająco gładząc po włosach. Przypomniał sobie, iż kiedyś cały czas mu powtarzano, że kiedy się wypłacze, to rozpacz minie. Że nie powinien powstrzymywać łez, bo dzięki temu szybciej przejdzie. Tylko że on dalej płakał, a ból nie znikał. 

niedziela, 28 lipca 2013

Droga w dół rozdział I

Pairing: T.O.P x G-Dragon (BIG BANG)
Tematyka (jako całej serii): kpop, yaoi, BDSM, prostytucja, przemoc, AU
Ostrzeżenia (w tym rozdziale): przekleństwo
Wymagany wiek (w tym rozdziale): 12+
Od Autorki: Nienawidzę pisać dużych, telenowelastych opowiadań (z wyjątkami oczywiście, lecz one potwierdzają regułę), ale na prośbę pewnej znajomej rozpoczęłam batalię z własnym lenistwem i brakiem kreatywności. Sama seria będzie dość drastyczna ze względu na tematykę, mimo to wierzę, iż to nie przeszkodzi w odbiorze.



Padało. Cholernie padało. Cytując jego starego dziadka: aniołki wiozły bułki dla legionów walczących. Normalni ludzie nie potrzebowali takiej ilości pieczywa. Według staruszka te fakty potwierdzały tezę, iż to rząd jest winny takiej pogody.
Seung Hyuna jednak w tym momencie nie obchodziły ani bułki, ani armia. Marzył o szybkim dotarciu do pewnego cholernego garażu, zapomnieniu o stosie czekających papierów i odbyciu próby ich nowego zespołu. Mianem „nowego” określił go jeden z członków, Dae Sung. Choi nie widział w tym sensu z racji tego, że zarówno skład, jak i styl gry nie uległ zmianie. Nazwy także dalej nie było.
Spojrzał spode łba na roztaczający się widok zatłoczonego, rozpoczynającego nocną wędrówkę miasta. Ludzie spieszyli się jeszcze bardziej niż rano, samochody pojawiały się kompletnie znikąd, a neony wydawały się agresywniejsze. Nawet kolory odbierał intensywniej. Powoli zaczynał podejrzewać się o synestezję.
Jedynie dźwięk był przytłumiony. Trąbienie klaksonów naciskanych przez coraz bardziej zdenerwowanych kierowców, tupot kroków praktycznie biegnących ludzi, dobiegające z głośników hasła reklamowe i obwieszczenia wydawały się znajdować za ścianą; zbytnio przywykł do takiego hałasu, by w ogóle zwracać na niego uwagę.
Pogrążony we własnych rozmyślaniach po godzinie opuścił centrum. Pragnął znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Musiał jedynie wreszcie dotrzeć na parking, by móc rozpocząć świętowanie weekendu.
Wśród opuszczonych, niezbyt reprezentacyjnych uliczek naprawdę było cicho. Rozlatujące się budynki sprawiały wrażenie martwych, mimo pozapalanych tu i ówdzie świateł. Ponuro przesuwające się pod wpływem wiatru papierki także nie nastrajały pozytywnie. Z niesmakiem przypomniał sobie setki horrorów rozgrywających się w takiej scenerii. Jak na zawołanie rozległ się krzyk.
Trudno było mu zrezygnować z wpajanych od urodzenia ideałów. Pluł sobie w twarz tysiące razy, a i tak nie powstrzymywał napadów bohaterstwa. Tak jak i tym razem. Przynajmniej nie pobiegł, lecz powoli zbliżył się w wytypowanym kierunku.
Ujrzał dość standardową scenkę: jakiś dryblas groził kobiecie, w jednej dłoni trzymając nóż. Seung Hyun wyciągnął broń, by w razie czego móc zastraszyć. Po chwili jednak przystanął. Nie zgadzało się parę dość istotnych rzeczy. Po pierwsze atakujący nie był zwykłym agresywnym pijaczkiem, ale perfekcyjnie ubranym, posiadającym na ręce Urwerka mężczyzną. Po drugie kobieta wyglądała na bardzo spokojną, mimo że krzyczała. Jakby była wręcz weteranką tego typu sytuacji. Po trzecie i praktycznie najistotniejsze... Kobieta była mężczyzną.
To stwierdzenia zabrzmiało bardzo dziwnie w jego głowie, ale nie potrafił inaczej tego określić. Nie dało się zaprzeczyć, iż po dłuższym przyjrzeniu się można było to zauważyć. Oczywiście istniała możliwość, że atakowany jest zwyczajną atakowaną lubiącą przebierać się za chłopców czy czymkolwiek z przedrostkiem -trans, lecz wolał nie być aż tak ekstremalny.
Powoli zbliżył się do napastnika i bez zbędnych ceregieli uderzył go w tył głowy. Rycerskość też ma swoje granice. Siła ciosu omal nie powaliła rabusia. Choi nie zamierzał jednak czekać na kontratak, więc machnął w powietrzu scyzorykiem, grożąc tamtemu po angielsku. Już dawno nauczył się, że lepiej udawać obcokrajowca, najlepiej z korpusu dyplomatycznego. O takich się upominają. Mężczyzna patrzył na niego z przerażeniem, ewidentnie nie potrafiąc na tyle pozbierać myśli, by móc składnie odpowiedzieć. Seung Hyun znów przeciął bronią powietrze, by dać do zrozumienia, gdzie przeciwnik ma się udać. Ów pojął aluzję i oddalił się w zaskakująco szybkim tempie.
Odwrócił się w stronę Wizualnego-Znaku-Zapytania, który właśnie podnosił torbę. Nałożył ją na ramię i przeniósł na niego swój wzrok. Choi podrapał się po głowie. Nie miał pojęcia, co powinien w takiej sytuacji zrobić. Gdyby to była kobieta, to owszem, wystarczyłoby przytulić, zapewnić o bezpieczeństwie i cieszyć się ewentualnym numerem. Jednak w tym wypadku...
- Dziękuję. - Od razu uderzył go suchy ton chłopaka. Czy tak się błogosławi obrońcy? Młody przejechał dłonią po swoich długich, ciemnych włosach, przystępując z nogi na nogę. - Często ratujesz biednych randomów?
Seung Hyun roześmiał się słabo. Nie powinien oczekiwać od każdego wylewności. Może to zwykłe „dziękuję” znaczyło coś wielkiego?
- Zawieźć cię gdzieś?
- Nie. - Szybko. Za szybko.
- Czekasz na kogoś?
- Owszem.
Nie wiedział, co dalej powiedzieć. Odpowiadanie półsłówkami niezbyt pomagało w prowadzeniu rozmowy. Poza tym trapił go fakt, że chłopak umówił się z kimś w TAKIM miejscu. Nie, żeby się jakoś wybitnie nim przejmował, lecz czułby się fatalnie, gdyby następnego dnia przeczytał w gazecie, iż ktoś taki został zamordowany. No i mogliby odnaleźć jego odciski palców, butów, wszystkiego. Skazywano już ze słabszym materiałem dowodowym.
- Umówiłeś się konkretnie tutaj?
- Nie.
- To może pojedziemy w nieco... bezpieczniejsze miejsce i stamtąd zadzwonisz?
Chwila zawahania.
- OK.
Ruszył przed siebie, wierząc, że tamten podąży. Stało się tak, choć młody szedł kilka metrów za nim. W kompletnej ciszy doszli na parkingu. Kiedy dalej w milczeniu wsiedli do auta, zaczęło go to męczyć. Nic mimo to nie mówił, czekając aż towarzysz podróży raczy się odezwać.
- Gdzie jedziemy? - Niebiosa, jednak żył!
- Na egzekucję* - odpowiedział wesoło.
Młody omal nie wyskoczył z samochodu. Zmierzył go spode łba, westchnąwszy ciężko. Zaczął bawić się breloczkiem przedstawiającym jakiegoś Pokemona albo coś równie dziwnego. Choi aż zmienił swój obiekt zainteresowania z drogi na poznanego.
- Żartowałem – sprostował spanikowany. - Naprawdę tylko żartowałem!
Tamten natychmiast się rozluźnił. Dalej opierał się głównie o drzwi, jednak przeniósł na niego wzrok. Uniósł kącik ust, jak gdyby chciał go uspokoić. Nie przestał machać breloczkiem.
- Więc gdzie?
- Do kafejki. Pierwszej lepszej, mówiąc szczerze.
- Po co?
To pytanie nieco go skonfundowało. Do tej chwili był pewien, że gorąca herbata/czekolada/kawa działa uspokajająco i raczej każdy, którego omal nie pozbawiono życia jest skory ją wypić. Tak na rozluźnienie. Współczułby sobie, gdyby zaprzyjaźnił się z chłopakiem. Cały czas musiałby modyfikować swój sposób myślenia.
- Bo chyba chcesz się czegoś napić, tak? - zasugerował.
- Jak już coś, to wódki. - Roześmiał się ochryple.
- Słuchaj, młody – znów zaczął ignorować drogę – ile ty masz lat?
- Dwadzieścia cztery, psze pana. - Wystawił język.
Nie uwierzył. To było niemożliwe, by ten dzieciak był od niego młodszy tylko o rok. Wyglądał, zachowywał się... Tylko po cholerę miałby kłamać?
- Dobra, pieprzyć to. Wysadź mnie tutaj. - Głos tamtego z powrotem stał się zimny i nieprzyjemny. Widocznie coś po raz kolejny mu przestało się podobać.
- Na pewno? - wolał się upewnić.
- Czy ja naprawdę wyglądam ci na wiecznie zmieniającą zdanie babę? - zdenerwował się. Choi uniósł brew z uśmiechem, wywołując pełne oburzenia prychnięcie. - Wal się!
- Wiem, wiem, szczerość boli. - Pokiwał głową z uśmiechem.
Cudem znalazł miejsce, na którym mógłby na moment zaparkować. Z pewnym żalem popatrzył na wysiadającego chłopaka. W ciągu niecałej godziny zdążył go polubić, choć jednocześnie nie przestawał czuć irytacji.
Młody opuścił deszcz z niezbyt zadowoloną miną. Zmierzył krzywo niebo, z którego bez przerwy lała się woda. Nie miał ani kaptura, ani parasolki, więc w ciągu niecałej minuty był cały przemoczony.
- Chcesz parasol? - zaproponował wesoło Seung Hyun.
- Nie będę miał ci jak oddać.
Aha, więc chłopak od razu możliwość ponownego zobaczenia się. Choi w sumie nawet przez moment tego nie pragnął ani na to nie liczył, jednakże nie spodobało mu się to. Powinien chociaż wyrazić nieszczerą chęć.
- Jakoś cię znajdę. - Rzucił mu wspomniany przedmiot. - O, jak się nazywasz?
Tamten momentalnie się wyprostował. Otworzył w ciszy parasol, przygryzając nerwowo palce. Nie odzywał się przez parę chwil, lecz w końcu spostrzegł, że nie wymiga się od odpowiedzi.
- Pseudonim czy imię?
- Imię.
- Raczej znajdziesz mnie pod pseudonimem.
- Czy nie rozumiesz tego, co do ciebie mówię?
Choi był już poważnie rozdrażniony. Cała ta sytuacja sprawiła, iż bardzo zapragnął poznać imię chłopaka. Niestety, im bardziej ktoś się opierał w udzieleniu informacji, tym bardziej on chciał je zdobyć. Tak było i tym razem.
- Ji Yong – wymówił to niepewnie, jak gdyby od dawna nie musiał tego robić.
- Miło mi było cię poznać, Ji Yong. - Uśmiechnął się tryumfalnie.
Młody pokiwał głową, odwrócił się i oddalił niemal biegiem. Mężczyzna jeszcze przesz dłuższy czas wpatrywał się w niego, czekając, aż zniknie mu z oczu wśród tłumu ludzi. Niespodziewanie bardzo zaczęło mu zależeć na odzyskaniu parasola.


*niezamierzona gra słów bohatera; ”egzekucja” według slangu prostytutek oznacza tak zwaną „bazę”, siedzibę władz agencji towarzyskiej

piątek, 12 lipca 2013

Powrót

Pairing: T.O.P x G-Dragon (BIG BANG)
Tematyka: kpop, yaoi, pseudoangst
Ostrzeżenia: przekleństwa



Już trzeci raz przyłapuję się na chęci stchórzenia. Odwaga nigdy nie była moją stroną, szczególnie jeżeli chodziło o kwestie... towarzyskie. Teraz jednak nie mogę po angielsku wycofać się tylnym wyjściem. Wracam.
Samochód praktycznie nie rusza się z miejsca. Gdyby nie gigantyczny korek, w którym tkwimy niczym owady zalane w butelce, byłbym pewien, iż kierowca próbuje subtelnie dać mi czas do przemyśleń. Wolałbym już być na miejscu i nie musieć zastanawiać się nad tym wszystkim. Bóg albo światła nie chcą ułatwiać zadania. Dlatego przenoszę wzrok na drogę, by zająć się czymkolwiek innym. W pewnym sensie brakowało mi tych zatłoczonych ulic, ciągle trąbiących samochodów, odrzucających jaskrawymi barwami neonów, które nie gasną nawet w dzień... Seulu w jego środowisku naturalnym, nie z pocztówek, serwisów informacyjnych czy rozmów telefonicznych. Kurwa mać, naprawdę wracam.
Dojeżdżamy. Zabawne, jak bardzo cieszą mnie te słowa. Wystarczy jedynie, że wysiądę, przejdę się do niego i... To już nie zależy ode mnie. Nie mogę zaplanować tego z jaką siłą dostanę w twarz. Cholernie mi się należy, choć Daesung zapewniał mnie, iż miałem prawo. Gówno, a nie prawo. Zapalam papierosa, mimo że za chwilę pokażę się legionom czekających fanek i reporterów. Gdyby tutaj ze mną był, właśnie doświadczyłbym okraszonego bogatym słownictwem poszerzenia horyzontów, które usłyszałoby pół ulicy. Czasami wygodniej było bawić się w samotnego. Wysiadam, słysząc okrzyki i wypowiadane bez przerwy pytania. Uśmiecham się i powtarzam sobie po raz trzeci: wracam.
Gaszę szluga i powoli wchodzę do budynku. Jest w studiu. Stoi do mnie tyłem i krzyczy na Bogu Ducha winną Bommie, która nie potrafi się dopasować do jakiejś wielkiej wizji. Dziewczyna z uwagą wysłuchuje, doskonale zdając sobie sprawę, że on uwielbia jej głos, ale próbuje ją jakoś zmotywować. Na mój widok zastyga, niepotrzebnie zwracając jego uwagę.
Ji Yong odwraca się do mnie i także zamiera. Wydaje się, że w ogóle nie cierpiał z powodu mojego odjazdu. Żadnych worów po oczami ani ubytków w... Nie, kiedy podchodzi bliżej natychmiast zmieniam zdanie. To tylko warstwa kosmetyków.
Dalej na mnie patrzy, nic nie mówiąc. Kątem oka dostrzegam, jak Bom półgłosem wygania ekipę i sama wychodzi. Zawsze potrafiła doskonale zrozumieć sytuację. Późniejsze tłumaczenie wszystkim dlaczego G-Dragon próbował mnie zajebać, zajęłoby za dużo czasu, a sama informacja na pewno by przeciekła.
Znowu skupiam się na chłopaku. W tej chwili nasze twarze dzieli może kilkadziesiąt centymetrów. Wyciąga rękę, a ja odruchowo przymykam oczy. Nie uderza. Powoli sunie dłonią po moim policzku. Już zapomniałem jak lubiłem ten dotyk. Uśmiecham się lekko, nieco niepewnie, lecz on nie odwzajemnia. W końcu odsuwa rękę. Otwieram usta, by coś powiedzieć i w tym momencie policzkuje mnie z całej siły.
Boli. Cholernie boli. Musiał naprawdę włożyć całą duszę w ten cios. Nie jestem zdziwiony, raczej się na to przygotowałem. On odsuwa się ode mnie i wyciąga papierosy. Modlę się, by jakiś głupiec podczas mojej nieobecności nie zainstalował tu czujników dymu. Druga taka sytuacja raczej się nie powtórzy.
- Jesteś - mówi nieco ochrypłym głosem, wypuszczając z ust dym.
- Jestem - odpowiadam cicho.
Patrzy na mnie nieufnie, jakbym zaraz miał zniknąć albo przynajmniej wybiec z budynku. Dłuższą chwilę milczy, lecz nie nalegam.
- Wróciłeś.
- Wróciłem. - Wiem, że tego potrzebuje. Zapewnienia, czegoś, w czego uzyskanie nie wierzy ze względu na nasze wcześniejsze relacje.
Podchodzę bliżej, ale on cofa się o krok. Nie pozwala mi zmniejszyć dystansu. Drży, tak jak zawsze, kiedy próbuje powstrzymać płacz. Nerwowo bawi się szlugiem, patrząc w jakiś znajdujący się za mną punkt.
- Zostaję - odpowiadam cicho na niezadane pytanie.
Z jego piersi wydobywa się płytki, urywany oddech. Wreszcie przenosi na mnie wzrok i wyciąga z ust papierosa. Pozwala mi podejść bliżej.
Wróciłem.

środa, 10 lipca 2013

Wielki Plan Uświadomienia Jonghyunowi, Gdzie Jest Jego Miejsce część II

Pairing: MinKey, JongKey
Tematyka: kpop, yaoi, wzgardzona miłość, oh mein
Ostrzeżenia: przekleństwa


Key nigdy nie sądził, że „bycie męskim” - oczywiście w sensie kompletnie zacofanym – może być tak zabawne. Jak na razie wszystko sprowadzało się do chodzenia po sklepach, wybierania ładnych, formalnych ubrań i wysłuchiwania reprymend Min Ho. O ile to ostatnie momentami bywało nużące, to inwencja twórcza przyjaciela, wciąż tworzącego nowe określenia jego pasji kupowania niezmiennie fascynowała. Na początku, co prawda, był pewien, że udusi głównego rapera, gdy ten po raz kolejny wygłoszał jakąś krytyczną uwagę odnośnie wybranej rzeczy, lecz szybko zaczęło go to bawić. Nie przejmując się niesłusznymi, pełnymi idiotycznych argumentów reprymendami, podbiegał do kasy z wypatrzonym ciuchem, by w przeciągu kilkunastu sekund zostać odciągniętym. Mimo wszystkich swoich wad Choi był godzien miana przyjaciela. Usain Bolt mógł mu lizać buty.
- Dobra, na dzisiaj koniec.
Nie, jednak nie był taki wspaniały. Niszczył każdą zabawę. Teraz przynajmniej udawał zmęczonego, ale Ki Bum nie miał zamiaru traktować tego jak usprawiedliwienie. W końcu minęły góra cztery godziny. Może trochę więcej? Cóż... Chyba pięć. Albo trochę ponad. Zresztą to było nieistotne! Ważne, że Minho usiłował się wykręcić od kontynuowania kształcenia. Doprawdy, czuł się rozczarowany postawą mentora.
Oczywiście i tym razem powstrzymał się od komentarza. Kilkaset minut zabawy całkowicie naładowało akumulatory cierpliwości. Nie nalegał także dlatego, by móc spokojnie wrócić do domu przed Jong Hyunem i obejrzeć nabyte ciuchy. Z rezygnacją spojrzał na stos toreb, teraz jeszcze noszonych przez kolegę. Przystąpił do powolnego odbierania ich, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
W sumie to było niesprawiedliwe. Każdy kulturalny człowiek, który zabiera innego na zakupy, powinien czuć się wręcz zobowiązany, by pomóc tamtemu w przeniesieniu ich do miejsca zamieszkania. Może nawet nie o tyle pomóc, ile to zrobić. Szczególnie jeżeli zabranym był Kim Ki Bum.
Nie chciał mówić tego wprost, więc jedynie intensywnie wpatrywał się w towarzysza niedawnych wojaży. Ten jednak nie reagował, choć co jakiś czas posyłał mu pełne zakłopotania spojrzenie. Czyżby się wahał? Zmagał z osobistym Mr Hyde'em? Niewykluczone. W każdym razie ową batalię przegrał, gdyż nie zaoferował się z pomocą. Zamiast tego zupełnie nielogicznie z powrotem odebrał mu torby nie po to, by mocniej ścisnąć je w dłonie i ruszyć ku schodom – o co posądził go w przypływie wiary w jego inteligencję – tylko po to, by położyć je na ziemi. Główny raper musiał być farbowanym blondynem. Nie było innej opcji. Dobrze przynajmniej, że pewien limit bezsensownych zachowań powinien się wyczerpać. I tym razem jednak okazało się, że nie miał racji, co poważnie nadwątliło jego zaufanie do stabilności wszechświata. Otóż Choi Minho zbliżył się o wiele za blisko niż pozwalały dowolne zbiory zasad dobrego wychowania i pocałował go. Key już kątem oka widział mdlejące z przerażenia guwernantki, przerażone taką śmiałością. Szczerze mówiąc, on sam nie miałby nic przeciwko spotkaniu z ziemią, gdyby tylko przeszła odpowiednie testy czystości. Nie musiałby się przejmować tym, co przyjaciel uczynił po chwili. W jakiś przerażający, zdegenerowany sposób zawładnął jego umysłem i sprawił, że odpowiedział na ten okropny atak na nietykalność cielesną. Ale nie tak jak powinien. Nie uderzył kolegi stojącą obok lampą, wykrzykując treść artykułu kodeksu karnego, tylko objął szyję „napastnika”. Mimo wszystko przecież pokrzyczeć mógł później.


~~~


- Muszę iść – jakimś cudem te słowa przeszły mu przez gardło.
Minho zamrugał gwałtownie, chyba nieco zdziwiony nagłym przerwaniem milczenia. Po chwili jednak nie wyglądał na zdezorientowanego, bardziej na złego. Key zauważył, iż mężczyzna ostatnio cały czas przy nim wydaje się być wściekły albo co najmniej rozdrażniony. Istniała też możliwość, że po prostu ogranicza go mimika – nigdy nie posądzał go o zbytnią ekspresję. W końcu ten człowiek twierdził, że bycie aegyo jest kompromitujące.
- Naprawdę muszę iść. – Nie doszedłby do niczego, gdyby nie był konsekwentny. Przynajmniej minimalnie. - Jjong będzie się martwił – próbował wytłumaczyć.
W momencie gdy skończył, zorientował się, iż powiedział coś nie tak. Twarz tamtego stężała, brwi zbiegły się – dzięki Bogu, że nie obdarzył go monobrwią, już jej namiastka wyglądała dostatecznie strasznie – a sam Choi przeklął:
- Kurwa mać.
Skrzywił się. Nie przepadał za obrażaniem rodziców, ale to w końcu nie była jego sprawa. Z jednej strony pragnął wysłuchać opowieści o problemach rodzinnych kolegi, z drugiej zaś nie wydawało się to tak kuszące, jako że ów nie był Taeminem. Wyrzuty w jego ustach na pewno nie brzmiałyby dostatecznie słodko, by zrekompensować mu stracony czas.
- Jesteś popieprzony. - Główny raper ponownie zabrał głos.
Zaraz. Sekunda. Moment! Nikt za nim nie stał. Min Ho zwracał się do niego.
- Niby dlaczego? - Skrzyżował ręce na piersiach.
- Totalnie nie szanujesz innych ludzi! Rozumiem, że tak trudno powiedzieć, że dalej kochasz Jonghyuna, ale mógłbyś to chociaż po ludzku wywrzeszczeć, a nie spierda...
- Jesteś we mnie zakochany? - przerwał mu słabym głosem. Nie, żeby był zdziwiony, iż cały świat pragnie upaść mu do stóp, ale Choi należał raczej do introwertyków.
- Czy ty naprawdę jesteś tak głupi, że nie uważasz pocałunku za, nie wiem, jakiś pieprzony miłosny gest?!
- A skąd mam wiedzieć, co się roi w twojej ograniczonej łepetynie?! - Teraz i on był wściekły.
- Powiedziała zapatrzona w siebie diva, która nie potrafi zrozumieć, że czasami powinna podziękować!
Key przez chwilę nie odpowiadał. W normalnej sytuacji od razu by zripostował, lecz teraz zwyczajnie nie miał pojęcia, o czym tamten mówi. Zmrużył oczy, przyjmując minę rozważającego nad losem wszechświata.
- Mam być wdzięczny za to, że pocałowałeś mnie wbrew mojej woli czy za to, iż teraz wyzywasz mnie w miejscu publicznym?!
Wbrew pozorom nikt nie zwracał na nich uwagi. Tym razem nie narzekał. Nie miał nic przeciwko okładkom, ale wizja ujrzenia setek dywagacji na temat rozpadu SHINee spowodowanych kłótniom dwójki raperów nie wydawała się zbyt zachęcająco. Tak samo jak obejrzenie w niebiańskim wieczornym BBC, iż został zamordowany przez trójkę wściekłych wokalistów. Ewentualnie dwójkę – zawsze wierzył w miłosierdzie Onew. W sumie to nie miałby nic przeciwko takiemu rozwojowi sytuacji, gdyby nie to, że po śmierci spotkałby Boga. Powiedzenie istocie, którą wyznawał od kilkudziesięciu lat, iż jest od niej lepszy wydawało mu się bardzo krępujące.
- Jakoś nie sprawiałeś wrażenia osoby wielce urażonej. - Warknięcie z powrotem zwróciło jego uwagę na postać kolegi.
- A miałem pobić cię na środku ulicy, ćwierćinteligencie?!
- Oczywiście, że tak. - Minho uśmiechnął się złośliwie. - Z pewnością wielu ludzi chciałoby obejrzeć, jak próbujesz mi cokolwiek zrobić swoim powalającym uderzeniem, drogi Shaversie.
- Czyżbyś nieudolnie usiłował mi dogryźć?! - Jedyną rzeczą, czasem go w sobie samym irytującą był głos, który stawał się niesamowicie piskliwy, kiedy tylko się irytował. Tak jak teraz. - To, że większość miejsca po twym szlachetnym mózgu zajęły mięśnie, co sprowadziło cię do poziomu orangutana, nie sprawia, iż jesteś ode mnie lepszy!
- Dokładnie. To, że jestem lepszy sprawia fakt, iż jakikolwiek mózg jednak tam mam.
- Ty pseudosamcu!
- Pedał!
- Palant, którego istnienia jedynie niepotrzebnie zajmuje przestrzeń!
- Matoł z kompleksem publiki!
- Genialny ornitolog, zaliczający hipopotama do ptaków!
- Hipokrytyczny maniak iPoda!
To była dziecinada. Choi naprawdę zachowywał się niesamowicie niedojrzale, chociaż później oczywiście będzie powtarzał, że to nie on zaczął. Nie mógł zaprzeczyć, iż reagował na zaczepki i zaangażował się w przerzucanie wyzwiskami, ale po prostu musiał dostosować się do jego poziomu. Gdyby ripostowałby tak, jak powinien zgodnie ze swoim intelektem, nikt by go nie zrozumiał. Naturalnie.
- Pieprznięty ekshibicjonista z życiowym celem pokazywania mi się bez koszulki przy śniadaniu!
- Ciota, która nie potrafi nie zgrzytać zębami podczas snu!
- Poje... Skąd to wiesz?! - Cała złość została zastąpiona przez narastające zdziwienie.
- A co cię to w tej chwili obchodzi, do kurwy...! - Wypuścił głośno powietrze.
- Nic mnie nie obchodzi! - wrzasnął, teraz już przyciągając wzrok przechodzących obok ludzi. - Tak samo jak nie obchodzi mnie to, że się we mnie durzysz i wyżywasz, bo nie mam zamiaru w tempie ekspresowym wskakiwać ci do łóżka! Jak mogłem uważać cie za przyjaciela?! Pewnie od samego początku chciałeś mnie przelecieć!
Na co Minho złamał mu nos.



~~~


Key lubił przychodzić do kościoła. Kiedy miał czas wolny, często chodził tam z Siwonem. Jonghyunowi zawsze wydawało się to nienormalne. Nawet kiedyś posądzał go o to, iż używa mszy jako wymówki, by go zdradzać. Nic bardziej mylnego. Zwyczajnie sprawiało mu to przyjemność. Siedzenie na twardej, niewygodnej ławce jakimś cudem relaksowało – nie, żeby był masochistą, tylko ignoranci są masochistami – a wsłuchiwanie się w głos pastora poprawiało humor, nieważne czy mówił o dobrodziejstwie miłości, czy o głodujących dzieciach w Chinach.
Teraz jednak nie przyszedł, by odpocząć. Umierał. Po raz pierwszy w życiu czuł jak opuszczają go siły. Co prawda, konował stwierdził, że nic mu nie jest, ale chłopak nie potrafił wierzyć człowiekowi, który na pożegnanie opowiedział mu o swoim marzeniu zostania patologiem. Na początku zareagował histerycznie, teraz zwyczajnie czekał na śmierć. Był gotowy przyjąć ją z otwartymi ramionami. Słyszał, iż umierający zawsze kontaktują się z bliskim, by odejść w pokoju, lecz on nie czuł takiej potrzeby. Nic dziwnego. Po raz kolejny okazał się wyjątkowy. Poza tym zwyczajnie chciał wywołać wyrzuty sumienia u Minho. Nawet zobowiązał do tego Taemina w sporządzonym godzinę temu testamencie.
Do dzisiejszego dnia nie zastanawiał się, jak będzie wyglądać jego pogrzeb. Musiał więc pisać na szybko co mu ślina na język przyniosła. Mimo wszystko był zadowolony. Miał tylko nadzieję, iż jego przyjaciołom uda się zorganizować wielką paradę uliczną, w której centrum, na podium będzie leżała jego trumna. Bez ogromnej publiczności cała uroczystość nie wypadnie tak fenomenalnie. Największym problemem było w tym wszystkim to, że jako zwłoki nie mógłby nadzorować ekipy. Był pewien, iż niezależnie od ilości wytycznych, które przedstawi w dokumencie, ktoś coś zepsuje. A on nie będzie miał jak naprawić.
Westchnął ciężko. Wolałby już umrzeć i przestać się tym przejmować. Może Bóg pozwoliłby mu zarządzać wszystkim z nieba? Tak, na pewno by Go przekonał. Zaraz po nakłonieniu do wpuszczania gejów do raju. Lesbijek już nie. Trzeba być nienormalnym, by chcieć się męczyć z kobietą, dodatkowo będąc kobietą. Prawdopodobnie masochistą. A masochistami byli tylko igno...
- Key, co ty tu robisz? - zagadnął ktoś wesoło.
Odwrócił się bardzo powoli, dawkując nowo przybyłemu widok swojej twarzy. Wiedział, że wygląda okropnie, ale tylko dlatego, iż połowę facjaty zakrywały bandaże. Co nie zmieniało faktu, że przeciętnemu śmiertelnikowi i tak wydawał się idealny. Stojący przed nim Onew bez wątpienia zaliczał się do tej kategorii, więc kompletnie nie potrafił zrozumieć, czemu obdarzył go pełnym zaniepokojenia spojrzeniem.
- Umieram – warknął, zirytowany faktem, że życie jeszcze potrafi go zaskoczyć. - Możesz dać spokój osobie, która zaraz będzie wiecznej pamięci?
- Nie, ok, nie ma sprawy. - Ki Bum posłał mu pełne oburzenia spojrzenie, teraz zraniony brakiem współczucia lidera. - Ale wiesz co... Wszystko względnie okej?
- Jak najbardziej, poza tym, że właśnie umieram. Wystarczy?
Jinki nie wydawał się ani trochę przejęty. Wcisnął mu do ręki coś paskudnie żółtego i uśmiechnął się promiennie. Skojarzenia z Gollumem pojawiły się w jego głowie całkowicie bezwiednie.
- Niech ci dotrzyma towarzystwa – rzucił i ruszył ku wyjściu.
Wydawało się, iż przyszedł do kościoła, wiedząc, że Key jest w środku. Może rzeczywiście tak było. Z niechęcią przyznał, iż Onew jest jedną z niewielu osób, których nigdy nie zrozumie.
Przeniósł wzrok na to, co trzymał w dłoniach. Po dłuższych oględzinach rozpoznał przedmiot. To było PINee. Okropne, szczerzące się przerażająco – brak ust nie uniemożliwiał złowieszczego uśmiechania się, co powtarzał cały czas zirytowanemu jego „manią prześladowczą” Minho – ananasopodobne coś z białymi okularami.
Wstał z miejsca, pragnąc natychmiast zwrócić „podarunek” koledze, lecz tamten już dawno zniknął. Odechciało mu się umierania. Najpierw musiał wyjaśnić liderowi, co sądzi o dawaniu PINee jako prezentów pogrzebowych.


~~~


Oczywiście go nie znalazł. Ani w studiu, ani w dormie. Jinki czasami przybierał postać ducha, by móc spokojnie konsumować kurczaki i wymigać się od pracy. Zawsze temu jednak zaprzeczał. Ki Bum nie dał się zwieść. Przeprowadził kilkumiesięczne badanie tego zjawiska i mógł udowodnić swoje racje. Mimo to Minho i Jonghyun nie dali się przekonać. Zgadzał się z nim tylko maknae, choć mu nie zdążył przedstawić żadnych dowodów. On po prostu WIEDZIAŁ.
Omal leżał na biurku, malując długopisem po blacie. Nie rysował pięknie, ale tylko dlatego, że nie ćwiczył. W końcu był wszechstronnie utalentowany, o czym cały czas przypominali mu reporterzy. Mimo wyraźnych niedociągnięć technicznych każdy mógłby rozpoznać, iż rysuje PINee. Jako koneser horrorów od razu wpadł na pomysł unieszkodliwienia bestii. Rysunek przedstawiający ją samą powinien zneutralizować złe moce potwora. Na moment podniósł głowę, by ze zgrozą popodziwiać dzieło.
- PINee srajni – mruknął niechętnie, widząc parę niedoróbek.
- Jeszcze możesz zrymować z „SHINee” - podpowiedział mu człowiek, którego zdążył zaliczyć do kategorii Tych-Których-Nie-Chcę-Widzieć-Bo-Zajebię.
- Po co tu przyszedłeś?
- Widziałeś Jjonga?
- Owszem. Siedzi pod stołem i robi mi dobrze. - Omal nie parsknął szczeniackim śmiechem. - I tak, wiem, że wolałbyś być tam zamiast niego.
- Wyimaginowany świat w twojej głowie musi być wspaniały. - Głos Choia można było spokojnie wysłać w szranki z tą częścią Chin, której obaj szczerze nienawidzili z powodu odmrażającego genitalia zimna. - A tak szczerze, to co robisz?
- Rozmawiam – odburknął.
- Z ananasem?
- Nie pojmiesz.
Lubił tak odpowiadać. Zazwyczaj wtedy nikt nie naciskał. Na szczęście tym razem kolega go nie rozczarował. Niestety też nie zrezygnował. Usiadł obok niego na jednym z obskurnych krzeseł, których widoku Key tak nienawidził. Fakt, iż ten okropny człowiek nie miał nic przeciwko tym meblom, nie poprawił ich notowań.
- Przepraszam – mruknął główny raper. Ki Bum ze zdziwieniem zauważył, że lubi, kiedy tamten mówił niskim głosem. Ale cóż, pewnie ludzie wyrzucający jedzenie też mają jakieś zalety. Każdy ma. - Naprawdę nie chciałem cię wtedy... uszkodzić.
- A ja nie chciałem mieć złamanego nosa. To znaczy wiesz, jeżeli masz jakąś magiczną różdżkę... Weź, przestań – syknął, gdy Choi wybuchnął śmiechem. - Więc jeśli posiadasz w swoich cudownych spodniach coś niebędące przyrodzeniem, a noszące miano różdżki, którą mógłbyś naprawić mi nos w szybciej niż w dwa tygodnie, to o wszystkim zapominam i się przyjaźnimy. Jak nie, to wypierdalaj.
- Przepraszam, Bummie... - Popatrzył na niego okropnym spojrzeniem zranionego psa. Nienawidził tego. Potem miał wyrzuty sumienia. - Naprawdę przepraszam. Nie wiem, co mnie opętało, ale...
- A ja wiem! - Odwrócił się nagle, by dźgnąć go w tors. - Jesteś zazdrosny!
- Nie, ja...
- Oczywiście, że jesteś!
- Nie próbuj mi wmawiać, czy jestem zazdrosny, czy nie!
- Wiesz, w tym wypadku tylko zawiść o moje względy mogłaby cię usprawiedliwić, ale skoro tak się wypierasz... - Teatralnie zawieszony głos zawsze dawał znakomity efekt. Do tego wystarczył jeszcze nieznacznie nadąć policzki i złożyć skrzyżowane ręce na kolanach. Niesamowicie bawił go obserwowanie twarzy Minho, który ewidentnie walczył ze swoją dumą. W końcu się ugiął.
- Tak, byłem zazdrosny. Teraz mi wybaczysz?
Key nie odpowiedział, tylko pocałował w policzek, mimo uwierającego opatrunku. Podniósł się z miejsca i podszedł do drzwi, balansując biodrami w sposób, który Jong Hyun wprost uwielbiał. Niech dziecko wie, co traci.

- Może. Pod jednym warunkiem. Albo dwoma. Ewentualnie trzema. - Pokazywał na palcach. - Po pierwsze, nie będziesz mnie napastować. Po drugie, powiesz mojemu facetowi, że napadł na nas jakiś facet, ja rzuciłem się na niego i, choć wyszedłem z połamanym nosem, pokonałem, a ty jesteś niewysłowienie wdzięczny. Po trzecie, od jutro kontynuujemy lekcje. Zabawne, że to akurat ty uczysz mnie, jak mam zerżnąć Jjonga. Nie przyjmuję odmów.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Wielki Plan Uświadomienia Jonghyunowi, Gdzie Jest Jego Miejsce część I

Pairing: Jak na razie JongKey
Tematyka: kpop, yaoi, walka o utraconą pozycję w stadzie
Ostrzeżenia: niezbyt dosłownie opisana scena seksu, słowotok, słowotok i jeszcze raz SŁOWOTOK


Głośny jęk wydobył się z jego ust. Jeszcze mocniej objął Jonghyuna nogami, wyginając się niczym rosyjska gimnastyczka.
- Jjong, nie sądzisz, że...
Nie pozwolił mu się wypowiedzieć. Key bardzo lubił, kiedy zamykano usta pocałunkiem, lecz nie w momencie, gdy próbował coś rzec. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego nikt nie pozwala mu się werbalnie uzewnętrznić podczas seksu. Przecież wtedy właśnie powinno się prowadzić najszczersze rozmowy. Ale nie. Ważne było tylko uczucia pana Kim Jong Hyuna.
- Posłuchaj! - Tym razem sprytnie odsunął twarz. - To niesprawiedliwe!
Z niezadowoleniem odnotował zdziwienie na twarzy mężczyzny. No pewnie, oczywiście, że nie zauważył. Skupiał się cały czas na sobie. Teraz nawet nie robił mu dobrze, zakładając, że jest blisko orgazmu. A nie był. Wcale. Ani trochę. A Dino się nawet nie upewnił. Ki Bum doszedł do wniosku, iż powinien się obrazić. I zrobi to. Tylko najpierw wyartykułuje sprawę nieco ważniejszą.
- O co ci chodzi? - wysapał Jjong, przerywając gwałtownie. To także niesamowicie go zirytowało. Czy naprawdę tak trudno jednocześnie konwersować i pieprzyć?!
- Powinienem być na górze! - mówił szybko, jako że ściana, na której się opierał coraz bardziej wrzynała mu się w plecy. Ale to w końcu nie on wybierał to miejsce. Niekompetencja jego partnera zaczynała być irytująca. - Przepraszam serdecznie, ale jesteśmy już ze sobą ponad rok i...
Znowu to zrobił. Nie, naprawdę musi poinformować go, co sądzi o takim całowaniu. Niedawanie się wysłowić drugiej osobie świadczy o braku argumentacji. Ale to potem. W myślach dopisał to do ciągnącej się przez wiele zwojów mózgowych listy pt.: „Za co należy skarcić Idiotę”.
Przez chwilę jednak zwrócił uwagę na coś innego. Mimo wszystko mógł zrobić ten wyjątek dla szczytowania.


~~~


- W każdym bądź razie – użył godnej spalenia na stosie kontaminacji – nie życzę sobie, byś wiecznie rżnął. Ja też mam swoje potrzeby i...
Jong Hyun roześmiał się nieco zbyt bezczelnie. Co prawda, po chwili zajął się całowaniem jego szyi, ale to nie zwalniało go z obowiązku przeproszenia. Którego oczywiście nie wypełni.
- Kocie, to niemożliwe. - Wreszcie wydał z siebie coś więcej niż niezidentyfikowane dźwięki.
- Niby dlaczego? - Demonstracyjnie przykrył się kołdrą.
- Czułbym się źle, gdyby dominowała mnie diva, kochanie.
Próbował się do niego przytulić, ale odskoczył jak oparzony. Nieco już z większą godnością podniósł się z łóżka.
- Czyżbyś insynuował, iż jestem za mało męski?
- Lisie mój piękny, ty w ogóle nie jesteś męski.
Key zamarł. Nie wiedział do końca, czy powinien wybuchnąć gniewem czy pełnym pogardy śmiechem. Dywagacje zajęły za dużo czasu. Główny wokalista parsknął na widok jego miny.
Poczuł się zraniony. Dogłębnie. Tak jakby przeszyło go ostrze albo coś równie okropnego dla aichmofobika. Z niego nie wolno się śmiać. Był wspaniałą gwiazdą na koreańskim firmamencie. Prawie bogiem. A przecież z Boga się nie śmieje. Zapragnął poinformować o tym mężczyznę za pomocą odpowiednio poszerzającego horyzonty słownictwa, lecz nagle przypomniał sobie, skąd mogło się wywieść tak skandaliczne zachowanie tamtego. Jego partner był przecież ateistą. Złość minęła – teraz już mu współczuł. Nic dziwnego, że się śmiał. W końcu chorował na pewną okropna chorobę zwana ignorancją. Smutne, ale niestety prawdziwe. Może nie powinien się wściekać? Wybaczyć? Nie należy dręczyć gorszych od siebie.
Zachwycony własną łaskawością z powrotem opadł na posłanie i nawet dał się objąć. W głowie jednak kiełkował mu paskudny plan. Już on mu pokaże. Zobaczymy, kto będzie komu wypominał brak męskości, panie Jong Hyunie.


~~~


Siedział na obrotowym krześle, tępo wpatrując się w ścianę. To znaczy bynajmniej nie tępo. Zły dobór słów. Po prostu spełniał wolę Konfucjusza: myślał. Niesamowicie skupił się na pewnej sprawie, dlatego jego spojrzenie wydawało się nieco nieprzytomne. Nie dostrzegał błahych przeszkód w rodzaju tak prymitywnie materialnej przeszkody odgradzającej go od świata zewnętrznego. Na wszelki wypadek przeniósł wzrok na tablicę korkową. Jeszcze jakiś idiota by go posądził o bycie niedostatecznie inteligentnym. 
Nie miał pojęcia, do kogo mógłby się zwrócić, by utrzeć Dinozaurowi nosa. Rozważał samodzielną akcję, ale nie był tak pewien jej powodzenia. W końcu Jjong był ignorantem. Mógłby nie zrozumieć swojej porażki, gdyby została opracowana tylko przez takiego geniusza jakim był Ki Bum.
Najgorsze jednak okazało się to, że nie ma z kim się tym zająć. Nie posiadał zbyt wielu przyjaciół z racji niskiego intelektu większości Ziemian, a ci, których za takowych uważał, nie zaliczali się do stereotypowego, krzywdzącego i kompletnie idiotycznego stereotypu ludzi męskich. Postanowił zawęzić poszukiwania pomocnika do najbliższego grona. Nie chciał popełnić społecznego samobójstwa w oczach „tych dalszych” poprzez powiedzenie im, iż nie wie jak się ubrać, by wyglądać okropniej od swojego chłopaka.
Normalny człowiek w takiej sytuacji sprawdziłby stylizację jakiegoś fashionisty. Problem polegał na tym, iż to on był drugim najlepszym znawcą mody. Mimo całego szacunku do G-Dragona stwierdził, że musi polegać na sobie i ewentualnej małej grupce asystentów. Tylko że dalej nie potrafił ich wytypować.
Po paru minutach doszło do niego, że w takim wypadku może zaangażować w to jedynie SHINee.
Jonghyun. Onew. Taemin. Minho.
Pierwsza trójka odpadła z przyczyn oczywistych. Proszenie o pomoc maknae byłoby samoobelgą, poza tym Jjong dowiedziałby się o tym od razu. Nagle naszła go myśl, że tamci są za blisko. Natychmiast ją odrzucił.
Co do reszty... Już słyszał pełen oburzenia okrzyk lidera. Niestety tamten za bardzo nadwątlił jego zaufanie podczas ich poprzedniej wizyty w Japonii. To nie tak, że go nie lubił. W sumie to nawet nie miał nic przeciwko mieszkańcom Kraju Kwitnącej Wiśni. Ale kłanianie się to inna sprawa. Tak samo jak zmuszanie go, by oglądał stopy jakiegoś okropnego prezesa w pozycji skłonu. Tylko idiota kazałby mu uczynić coś takiego. A Onew właśnie takim idiotą się okazał.
Włączył komputer, by z rezygnacją obserwować ostatnią sesję. Do niedawna od razu pogratulowałby wyglądu reszcie zespołu, ale sam słyszał krytyczne, pełne złośliwych uwag wobec stylistów wypowiedzi głównego wokalisty. A to przecież jego miał porazić źle pojmowaną męskością.
Podjechał krzesłem bliżej ściany i uderzył w nią głową w ostatecznym geście rozpaczy. Słyszał, że Europejczycy w ten sposób dają upust swoim emocjom. Jednak nie poczuł się lepiej. Widocznie Koreańczycy mają inaczej zbudowane czaszki. A przynajmniej on. W końcu był specjalny.
Niespodziewanie ta myśl go pokrzepiła. Podniósł głowę i doznał olśnienia. Nagły pomysł wydał mu się równie orzeźwiający i dobry jak postawienie wentylatora w studiu. Pokręcił głową, zadziwiony własną genialnością. Może jednak ci Europejczycy nie byli tacy głupi.


~~~


- Próbujesz przekonać mnie, bym nauczył cię być męskim?
Min Ho ewidentnie miał problemy z przetwarzaniem informacji. Ale Key mu tego nie powiedział. Wolał nie nastawiać go negatywnie wobec Wielkiego Planu Uświadomienia Jonghyunowi, Gdzie Jest Jego Miejsce. Nigdy nie mówił o tym jako o WPUJGJJM-ie. Jako akronim ta nazwa brzmiała niesamowicie głupio, poza tym wolał rozkoszować się każdym wyrazem.
- Szczerze mówiąc, nie, nie o to chodzi. Tak naprawdę chcę, byś pokazał mi, jak powinien się zachowywać samiec według standardów czysto przestarzałych i nie do przyjęcia w dzisiejszym społeczeństwie, bym mógł udowodnić swojemu facetowi, iż nie liczą się mięśnie, którymi można przygnieść, tylko mózg, któremu bezwarunkowo mu brakuje. Poza tym pragnę tym samym zniszczyć swój wizerunek androgynicznej divy - który oczywiście mi nie przeszkadza, ale zmiany zawsze sprzyjają temu, by o mnie mówili – jako iż zamierzam wytrącić z ręki ewentualne argumenty naszemu kochanemu głównemu wokaliście – omal się nie zapowietrzył. Przewrócił oczami, nie dostrzegając żadnych oznak zrozumienia. - Tak, chcę, byś pokazał mi, jak to być tak męskim jak ty.
- Fascynuje mnie, jakim cudem z takiego grzecznego, cichego chłopca wyrosło coś takiego. – Rozmówca wydawał się być pogrążony we wspomnieniach.
Ki Bum posłał mu pełne urazy spojrzenie. Nie był „czymś takim”. To raczej Choi był „czymś takim”, ale powstrzymał język. Z autopsji wiedział, iż nazywanie „czymś takim” człowieka, którego prosi się o pomoc czasami doprowadza do bezsensownych wybuchów złości. Jakby to nie on zaczął. Ludzie naprawdę byli strasznie nielogiczni.
- Dobra, nie ma sprawy. To może być nawet zabawne. - Wreszcie pokiwał głową. - Zaplanowałeś już coś na początek?
Tak, byli też niekompetentni, zapomniałby. A raczej chciał zapomnieć. Życie widzącego pośród ślepców czasami irytowało niewymiernie. Z wielką chęcią złapałby teraz przyjaciela i zaciągnął przed ścianę, by zaznajomić z genialną metodą europejskich myślicieli i wykrzyczeć, że to nie on jest od planowanie „lekcji”, ale nie miał sił. Zdobył się jedynie na pokręcenie głową.
- Hmm... - Key z zaciekawieniem słuchał, jak ktoś naprawdę mówi „hmm”. Przedtem słyszał o czymś takim tylko w książkach. - W takim razie najpierw pójdźmy do jakiegoś sklepu czy coś. Wiesz, żeby załatwić ci w miarę ludzkie ubranie.
Jak ci ludzie śmieli wytykać mu kobiecość?! Co jak co, lecz to nie on pierwszy zaproponował pójście na zakupy. I tym razem o tym nie wspomniał, nie chcąc urazić swojego mentora. To dbanie o uczucia innych ludzi zaczynało robić się męczące.
- Nie chcę nic sugerować, ale ja, z małą pomocą Ha Sang Baeka, ubieram także ciebie, więc chyba lepiej się znam...
- Mój drogi imienniku nazwiskowy Kim Dzong Una, mam ci pomagać czy nie? - Główny raper pochylił się nad nim, uśmiechając się niezbyt przyjemnie.
- Mam halitofobię! - Odsunął się gwałtownie i całkowicie niesłusznie. Min Ho miał o wiele przyjemniejszy oddech niż Jjong. Ale to było naprawdę nieistotne. W tej chwili. Na szczęście okazało się, że tamten nie ma pojęcia, co właśnie powiedział, bowiem nie zareagował w żaden sposób jak człowiek obrażony. Albo średnio przejmował się inwektywami. Ki Bum uśmiechnął się więc pokornie, wykorzystując 80% swojego uroku osobistego. - Rób jak chcesz, nie zamierzałem cię urazić.
Zadziałało. Przyjaciel zniszczył mu starannie poukładaną fryzurę, wsunąwszy rękę we włosy, lecz nie przejął się tym zbytnio. To, co zamierzał uczynić wymagało poświęceń. Irokez był pierwszą ofiarą, którą kładł na ołtarz Cernunnosa. Sama nazwa tego boga już brzmiała idiotycznie, podobnie jak to, co reprezentował, ale musiał. Dla Jong Hyuna. Siebie samego. I ich przyszłego seksu, po którym to nie on nie będzie mógł wstać.

Przyszłość zapowiadała się naprawdę obiecująco.

wtorek, 2 lipca 2013

Rozmowy nocne kursywą spisane część II

Pairing: T.O.P x G-Dragon (BIG BANG)
Tematyka: kpop, yaoi
Ostrzeżenia: przekleństwa, tak bardzo lekkie aluzje erotyczne, że nie ma sensu dawać ratingu




Dużo się zmieniło. O wiele za dużo. Seung Hyun nie lubił, kiedy cokolwiek się przeistaczało w coś innego. Przyzwyczajanie się do takiego stanu rzeczy niesamowicie go irytowało. Nigdy jakoś nie fascynowały go zjawiska przemian fazowych, które tak uwielbiały obserwować małe dzieci. Zmiana zawsze wydawała mu się czymś niepokojącym.
Zdecydowanie gorzej było z ludźmi. Nie zmieniali się tylko powierzchownie, całkowicie odwracalnie jak woda, którą w każdym momencie można przeobrazić w lód i odwrotnie, ale zazwyczaj stawali się nowymi osobami, których dawną tożsamość można było zauważyć jedynie dzięki drobnym nawykom z wcześniejszych lat. On wtedy też dopasowywał się do nich, choć czuł się jakby miał do czynienia z rozchwianymi emocjonalnie.
Niestety, z takimi też musiał się zadawać. A konkretnie z takim. Od paru miesięcy nie był w stanie dostrzec Kwona Ji Yonga – teraz znał jedynie lidera jednego z najpopularniejszych zespołów, G-Dragona. Chłopak cały czas pracował, imprezował i szmacił z przypadkowymi kobietami. Każdą sekundę miał dokładnie wyliczoną i wpisaną w plan dnia. Nawet podczas zwykłej wymiany zdań spoglądał na zegarek. A przynajmniej robił tak, gdy ostatnim razem rozmawiali.
Aktualnie w ogóle nie kontaktowali się poza studiem. Choi nie mógł pominąć w tym swojej winy. To on przerwał przyjacielowi jego arcyważny wywód na temat wpływu sytuacji ekonomicznej Koreańczyków na popularność ich zespołu – od kiedy Ji Yong mówił o takich rzeczach?! - tekstem, iż nie mają o czym rozmawiać. Tamten po prostu wyszedł i przestał się do niego odzywać. Ale nie zaprzeczył. Mimo to do teraz T.O.P nie chciał przyznać sobie racji.
Czasami, kiedy rozmyślał o tym wszystkim, zastanawiał się, jak takie analizy muszą zimno brzmieć. Pozbawione przemyśleń, suche wnioski. Nie było tak, że się tym nie przejmował. Przeciwnie – bolało bardziej niż ich wcześniejsze rozstanie. Wtedy przynajmniej dalej naprawdę uważali się za przyjaciół, nie za współpracowników. Ale przysiągł sobie, iż nie będzie zamartwiać się nad czymś, co nie zależy od niego. Gdyby Kwon wykazał minimalną chęć nawiązania dialogu, mógłby zacząć rozpamiętywać. W innym wypadku wyszedłby po prostu żałośnie.
Najgorsze było jednak to, że od kilku dni się łudził. Od ostatniego koncertu, cała opinia publiczna wieszała psy na liderze. Młody za gwałtownie chciał zmienić swój wizerunek, co spotkało się z ogromnym sprzeciwem społeczeństwa i oskarżeniami o deprawację młodzieży. Fakt, iż na występ wpuszczano tylko tych, którzy ukończyli dwudziesty pierwszy rok życia umknął każdemu z wielkich obrońców moralności. G znosił to bardzo źle – gdy poprzedniego dnia minęli się na korytarzu wyglądał gorzej niż muzy turpistów – nie spał i omijał reporterów. Wydawał się poszukiwać osoby, która byłaby w stanie go pocieszyć. Kiedy pokłócił się z ponad połową członków wytwórni, bo nie spodobał mu się jeden – w przekonaniu innych całkowicie niewinny – z komentarzy Dary, reszta zaczęła go unikać. Beat boxer był praktycznie pewien, iż tamten wreszcie zwróci się do niego. Tak się jednak nie stało.
Oczywiście, chłopak co jakiś czas próbował nakłonić go do rozpoczęcia rozmowy, ale Choi udawał, iż tego nie zauważa. Miał dość odgrywania roli przyjaciela w każdej sztuce. Też posiadał jakieś tam uczucia i nie zamierzał do końca życia służyć za poduszkę, która jakimś magicznym sposobem zawsze czeka, nie narzekając na zaniedbywanie.
Westchnął głośno, wystawiając język odbiciu. Nie wiedział, dlaczego uległ namowom Jonha Lee, by powiesić lustro w każdym pomieszczeniu. Ponoć miało to pomagać w odbudowie samooceny, która według tamtego była zdecydowanie za niska.
Nagły dźwięk wydobywający się z dzwonka do drzwi niemal nie doprowadził go do zawału. Zamrugał kilkakrotnie, przejechał dłonią po włosach i podniósł się z miejsca. Kilkanaście minut spędzonych w pozycji siedzącej sprawiło, iż pojawił się przy wejściu w niezbyt dobrym humorze. Bolące kończyny zazwyczaj nie wprowadzały ludzi w nastrój, który powinno się mieć podczas rozmów z innymi.
- Cześć, Tabi.
Przed nim stał tak dawno niegoszczący w jego mieszkaniu Ji Yong. Przez jedną krótką chwilę chciał zatrzasnąć drzwi, ale powstrzymał się. Nie był pogrążoną we własnym nieszczęściu nastolatką, która na wszystko reaguje emocjonalnie. Przynajmniej miał taką nadzieję.
Skinął na niego głową i lekko się odsunął, by mógł wejść. To chłodne przyjęcie jednak odprężyło kompozytora. Chyba oczekiwał wybuchu gniewu i awantury na kilka godzin.
- Więc?
Choi był wręcz zdziwiony swoim brakiem szacunku do samego siebie. Może na początku pragnął jeszcze dogryźć koledze, wspominając o jego zachowaniu, lecz teraz o tym nie pamiętał. Było tak jak dawniej. G przyszedł do niego, by mu się wyżalić, a on nie potrafił się nim nie przejmować. Dlatego od razu przystąpił do wysłuchiwania tamtego, odkładając żal na dalszy plan.
- Mam rozprawę. – Jego oczy szkliły, lecz dzielnie starał się pohamować łzy. - Podali mnie do sądu, Tabi. Za propagowanie złych wzorców wśród dzieci i tak dalej. A tym, że, kurwa mać, był rating 21 to się nikt nie przejmuje... - Przełknął ślinę, potrząsając głową. - To wszystko – machnął chaotycznie dłońmi – nie jest dla nich ważne. Wszyscy...
T.O.P z przerażeniem patrzył, jak człowiek, którego od zawsze uważał za niezłomnego nonkonformistę, zanosi się płaczem, z trudem utrzymując się na nogach. Bez zastanowienia zbliżył się i objął lidera. Pozwolił jego głowie opaść na ramię, by móc gładzić go po włosach. Nie ponaglał go ani nic nie mówił.
- Seung Hyunie – wyszeptał ochryple – pomóż mi.
Znów schował twarz w jego ramieniu, nieudolnie tłumiąc szloch. Choi odsunął się, delikatnie ujął go delikatnie za podbródek i westchnął cicho. Nie chciał już nigdy więcej widzieć przyjaciela w takim stanie. Nagle zdał sobie sprawę, dlaczego chłopak nie przyjął oskarżeń rzucanych w jego stronę tak beznamiętnie, jak się wszyscy spodziewali. Zbyt długo pozował na silnego G-Dragona, nawet na moment nie pozwalając sobie na bycie Ji Yongiem. Teraz pękł, nie mógł już dalej się powstrzymywać.
Wyczuł na sobie badawczy wzrok chłopaka. Uśmiechnął się, przystępując do spełniania prośby. W ciszy, przerywanej szlochem tamtego, pocieszał go słowami, pocałunkami, dotykiem. I w końcu Ji Yong przestał płakać.


(- Dziękuję.
- Ja też.
- Tylko jest problem, wiesz? Ja... Nie kocham cię.
- Jeszcze nie.)


- Tak jak ja cię nienawidzę, to nie nienawidziła nawet Królowa Śnieżki - jęknął Kwon.
T.O.P nie zareagował na zaczepkę. Absolutnie mu się nie dziwił. Od kilku godzin oddawali ducha w studiu i to praktycznie tylko z jego winy. Nie miał pojęcia, dlaczego nagle zaczął tak intensywnie wspierać prezesa w dążeniu do powstania GD&TOP. Chyba na początku wydawało mu się to interesujące. W obecnej sytuacji, kiedy nie spali od kilku dni, by dokończyć jedną piosenkę... 
- Jestem pracoholikiem, Tabi. Jestem pieprzonym pracoholikiem. A i tak mam teraz dość- utyskiwaniom tamtego nie było końca. 
Jego głowa zasłaniała kawałek kartki z tekstem; prawie całym ciałem rozłożył się na stole. W innej sytuacji Choi skomentowałby to złośliwie, ale on sam też nie miał siły. Ani na pracę, ani tym bardziej na utarczki słowne. Co prawda, przyjaciel nieco go zdenerwował - skąd miał wiedzieć, jakie będą reperkusje chwilowego zaangażowania?! Mimo to postanowił jakoś załagodzić wojowniczo-oskarżający nastrój tamtego.
- Pocieszę cię, Ji, jeżeli uświadomię ci, iż skoro ty odchodzisz na drugą stronę Styksu z przepracowania, a jesteś maniakiem, to co dopiero ja...?
Udało się. Młody roześmiał się tryumfalnie i przestał się odzywać. Chyba doszedł do wniosku, że łaskawie nie będzie dobijać leżącego. Seung Hyunowi taka postawa jak najbardziej odpowiadała - mógł w spokoju kontemplować nad swoim godnym pożałowania stanem fizycznym i psychicznym. Za oknem łagodnie prószył śnieg, a on - niszcząc tym samym swoją reputację romantyka - nawet nie miał ochoty się nim zachwycać. Nie chciał zajmować się rosnącym stosem książek, które "trzeba przeczytać", oglądać setek ciągle wychodzących filmów, tworzyć muzyki ani nawet rozmawiać z przyjaciółmi. Sprowadził wszystko do podstawowej potrzeby: spania. Problem polegał na tym, iż nawet jej nie udało mu się zaspokoić.
- Tabi - Kwon ewidentnie nie był jeszcze wystarczająco zmęczony, by zaprzestać konwersacji - myślisz, że to jeszcze długo potrwa?
- Wydajemy 24, więc...
Miał nadzieję, iż chłopak zrozumie, że krótkie wypowiedzi mają na celu uzmysłowienia mu, iż ma się odczepić. Przez chwilę, gdy zapanował kompletna cisza, gratulował sobie subtelnego dotarcia do poszukiwanego od wieków mózgu Ji Yonga, ale tamten znów otworzył usta.
- To mamy jeszcze dużo czasu.
Choi z rezygnacją przyjął tę konkluzję. Już dawno przywykł do tego, że kolega posługuje się truizmami, lecz tym razem nie miał pojęcia, do czego ten zmierza. W sumie to nie chciał wiedzieć, bo skupienie się na tym wymagałoby wysiłku.
- Nie sądzisz, że mielibyśmy więcej czasu i ogólnie lepiej by się nam pracowało, gdybyśmy zamieszkali razem?
Chęć spania nagle zniknęła. Przecież trzy godziny dziennie to i tak za dużo.


(- Ta sesja... Wyglądasz jak bardzo, ale to bardzo tani alfons, wiesz?
- A ty jak bardzo, ale to bardzo tania dziwka.
- No popatrz, faktycznie idealnie do siebie pasujemy.)


Mieszkali razem ponad rok. Nie mieli wspólnej sypialni, określali się mianem "współlokatorów" ani nie obdarzali się niczym więcej poza przyjacielskimi gestami. Gdyby nie tysiące wymienianych pocałunków przy śniadaniu i nieznikające, wciąż zastępowane nowymi ślady paznokci tamtego na jego plecach, mężczyzna pomyślałby, iż z nieznanych powodów utrzymuje irytującego, zarozumiałego kumpla.
Mimo tego, że obaj mieli nie za łatwe charaktery, żyli we względnej harmonii. Może unikanie trudnych tematów nie było dobre, ale za to niesłychanie wygodne. W końcu jednak nawet on zaczął się przejmować.
Ji Yong strasznie łatwo się uzależniał. Za łatwo. Dopóki chodziło o pracę czy jazdę na deskorolce, T.O.P nie wyrażał najmniejszego sprzeciwu. Co prawda, pracoholizm przyjaciela wydawał mu się niezbyt bezpieczny, ale nie zamierzał się wtrącać. Mimo wszystko wolał, gdy ciągłe przesiadywanie w studiu uszczęśliwiało chłopaka.
Inaczej jednak traktował alkoholizm. Ilekroć o tym wspomniał, Kwon oskarżał go o hipokryzję, bo wszyscy wiedzieli, iż pije najwięcej. Tylko że on po prostu miał cholernie mocną głowę i zawsze wiedział kiedy przestać. Lider dopiero odkrywał istnienie granicy, po której przekroczeniu umiera się w łazience przez kilka dni. Niestety, Choi nie zamierzał spędzać sobotnich poranków na trzymaniu włosów facetowi z kulejącą artykulacją.
Rozmowa na ten temat nie dała nic. Skończyła się sromotną klęską beat boxera - młodszy doskonale wiedział, co powiedzieć, by po prostu go zranić i zamknąć dyskusję. Seung Hyun mógł po prostu zmusić go do ograniczenia pijaństwa, ale nie chciał tego. Bo wściekły Ji Yong mógłby odejść.


(- Dlaczego znowu pijesz?
- A ty dlaczego masz bulimię?
- To nie jest to samo. U mnie... To choroba.
- Ja i moja butelka doskonale cię rozumiemy, skarbie.)


Od kilku dni coś wisiało w powietrzu. G unikał go absolutnie niesubtelnie, a kiedy nie mógł tego uczynić, zbywał idiotycznymi wymówkami albo po prostu się nie odzywał. Tak jak teraz.
Siedzieli w salonie, każdy z laptopem na kolanach. Chłopak nerwowo stukał w klawiaturę, jakby próbując przekonać samego siebie, iż faktycznie coś robi. T.O.P bez wglądu w jego ekran mógł stwierdzić, że po prostu wpisuje słowa, które wpadną mu do głowy. Tak naprawdę żaden z nich nie zwracał uwagi na wyświetlany tekst.
- Tak nie może dalej być. - Lider z trzaskiem zamknął urządzenie. - Nie udawaj, że obchodzi cię dług publiczny, Tabi, i odłóż tego laptopa.
Choi spojrzał na ekran, by ze zdziwieniem zauważyć, że istotnie włączył jakiegoś bloga, którego autor, ewidentnie bardzo znudzony człowiek, omawiał gospodarkę Korei. Posłusznie odstawił komputer obok siebie i wbił spojrzenie w przyjaciela.
- Odchodzę. Ja... - Kwon odetchnął głęboko. - Nie możemy tak dalej. Oni... Wszyscy zaczynają się orientować.
Słuchał go w spokoju, z niewzruszonym wyrazem twarzy. Złożył ręce i podparł na nich palce. Wraz z pierwszym słowem młodego zbladł, czując jakby ktoś go spoliczkował. Im dłużej tamten mówił, tym jego rysy tężały. Mimo to był całkowicie spokojny. Nie cierpiał z powodu pękającego serca, nie widział otaczającej wszystko ciemności ani żadnej rzeczy, o których tyle czytał. Po prostu nie czuł nic. Kiedy przyjaciel umilkł, sam się odezwał, by nie przerwać konwersacji. Pragnął jej kontynuacji, czegokolwiek, co zraniłoby go i sprawiło, iż znów zacząłby czuć.
- Jeżeli chcesz ze mną zerwać, jeżeli tak to można nazwać, bo naczytałeś się w Internecie...
- Nie - zaprzeczył niemal od razu. - Yang zauważył. Rozumiesz? Yang zau-wa-żył! On nie był w stanie spostrzec, że byłem z Chae Rin, chociaż pieprzyłem się z nią w studiu... Zresztą tu nie chodzi tylko o mnie. - Ledwo powstrzymał się od przygryzienia paznokcia. - Idziesz do wojska. Gdyby się dowiedzieli...
- Więc próbujesz mi wmówić, że robisz do dla mojego dobra? - Roześmiał się ochryple.
Ji Yong wyprostował się, odgarnąwszy włosy z czoła.
- Zwyczajnie się boję. Reakcji rodziny, tego... Nie masz pojęcia, co czułem, kiedy te wszystkie skandale...
- Mam - tym razem to on przerwał mu ostro. - Byłem wtedy z tobą.
Chłopak podniósł się z miejsca. Rzucił mu zalęknione spojrzenie, jakby czekając na reakcję. Stawiając wolne, niezdecydowane kroki zbliżył się do drzwi.
- Tchórzę, prawda? - Roześmiał się nieprzyjemnie. - Powinieneś mi teraz przyłożyć albo coś... Wiem, że teraz będziesz mnie...
- Nie będę. - Seung Hyun przerwał mu z trudem. - Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Nie widzę powodu, żeby niszczyć to wszystko, bo... się skończyło - zakończył nieco koślawo.
Kwon patrzył na niego ze zdziwieniem. Choć on sam nie wierzył w to, co mówił, młody ewidentnie tego pragnął. Uśmiechnął się, dalej zaskoczony i wykonał parodię ukłonu.
- Czyli wszystko w porządku? Nie ma żadnej dramy, trzaskania drzwiami ani nic?
- Tak, wszystko w porządku. Jak najlepszym.
Potem, kiedy pomógł już się Ji Yongowi spakować i odprowadził go do drzwi, upadł na łóżko z najgorszym alkoholem, jaki znalazł w stanowczo za dobrze wyposażonej lodówce. Teraz wszystkiego wydawało się za dużo jak na jedną osobę. Był jednak pewien, że nawet gdyby sprowadził sobie jakąś kobietę, uczucie dziwnego osamotnienia dalej by nie zniknęło.


(- Słuchaj, idioto. Może byś z łaski swojej wreszcie...?
- Ram zam zam! Tutaj Kwon Ji Yong, powszechnie znany jako najcudowniejszy człowiek na świecie! Jeżeli nie odbieram, to po prostu nie mogę, więc zadzwoń pono...
- Dlaczego mam dziwne wrażenie, że ty w swoim samouwielbieniu nawet onanizujesz się przed lustrem?
- No chyba cię popierdoliło!
- Skarbie, żeby nie umieć podszywać się pod własną pocztę...)


G zmienił zdanie. Trwało to zdecydowanie za długo. Gdyby zmieścił się w paru miesiącach, T.O.P czekałby na niego z otwartymi ramionami. Teraz jednak jego życie było zbyt uporządkowane i pozbawione problemów, by zapragnął zburzenia tego wszystkiego na rzecz powrotu przyjaciela. Po prostu było mu wygodniej. Z pewną konsternacją skonstatował, iż od pościgu za wiecznym, kolorowym dzieckiem woli żyć w świecie, którego centrum stanowi on z małym dodatkiem w postaci wesołego mężczyzny, zawsze spoglądającego ze zrozumieniem spod modnych ćwierćwiecze temu okularów.


(- Jesteś z Lee, prawda?
- Jestem.
- Nie wrócisz do mnie?
- Nie.)


Kwon szybko się pocieszył. Nie dziwiło go to zbytnio. Kiedy wspierać cię po zerwaniu jest gotowych połowa mieszkanek stolicy, mało kto dalej przejmowałby się złamanym sercem. Co prawda, Choi momentami przyłapywał się na tym, iż patrzy na kolegę z pogardą, ale nic poza tym. Nie komentowali nawzajem swoich poczynań - mimo wszystko on też po zostawieniu Johna sypiał z kim popadnie.
Ostatnio jednak chłopak wydawał się strasznie poważny. W wywiadach wypowiadał się na wszystkie możliwe tematy, próbując pokazać wszystkim, że dojrzał. Według jego znajomych średnio mu się to udawało, lecz większość dziennikarzy była zachwyconych.
Siedzieli przed budynkiem, paląc papierosy. Ji Yong kilkaset razy próbował przekonać samego siebie, iż powinien rzucić dla dobra swojej cery, ale jak na razie największym rekordem było wytrzymanie jednego dnia. Ilekroć Seung Hyun mu to przypominał, zostawał nazywany cheaterskim zwycięzcą loterii genetycznej, po którym nie widać jakichkolwiek oznak poddawania się zgubnemu nałogowi. Tłumaczenia, że po prostu nie pali bardzo adekwatnie do przydomku, nie były w ogóle brane pod uwagę.
- Wiesz, że ostatnio zyskałem nowy przydomek? "Dojrzały" - wymówił słowo, jakby się nim delektował. - Popatrz, "Dragon The Mature". Czy to nie brzmi jakoś tak... dostojnie?
T.O.P nie miał serca powiedzieć mu, że ani trochę. Jedynie pokiwał głową, próbując zamaskować śmiech kaszlnięciami. Lider nie zauważył albo po prostu nie chciał. Zbytnio był pogrążony w rozpływaniu się nad samym sobą.
- Biorąc pod uwagę twoją konduitę, polemizowałbym, ale... - Uśmiechnął się lekko. - Zdajesz sobie sprawę, iż mówienie, że mógłbyś ożenić się w każdej chwili nie sprawia, iż społeczeństwo uważa cię za człowieka dojrzałego w jakimkolwiek stopniu?
- Ale ja dodałem, że tylko wtedy, gdybym miał z kim! - pufnął oburzony, omal nie upuszczając fajki.
- A nie masz? - zainteresował się mimowolnie.
Ji Yong nie odpowiedział od razu. Rzucił na ziemię papierosa, przydeptał go z wielką uwagą i powoli podniósł wzrok. Miał zimne dłonie, co Choi zauważył dopiero wtedy, gdy wziął je w swoje.
- A mam?
Chłopak zapytał na tyle cicho, że większość w ogóle nie spostrzegłaby, iż coś powiedział. On usłyszał. Nie myślał już, że miał dzisiaj poznawać smak zupełnie innych ust i że różowe włosy na poduszce wyglądają zupełnie inaczej niż czarne.