piątek, 26 czerwca 2015

Jak przegrać życie i zyskać faceta - część trzecia

Pairing: Minho x Key; Onew x Taemin (SHINee)
Tematyka: k-popy, schodzenie się par, podrywy szalone
Ostrzeżenia: przekleństwa, nawiązania do seksów, ale właściwie nic specjalnego, fajki



Ki Bum uśmiechnął się do swojego odbicia. Był pod wrażeniem, jak zajebiście może wyglądać zaledwie po dwóch godzinach snu. I po kolejnej nakładania tapety.
Odsunął się od toaletki, głośno przeciągnął i wyciągnął telefon. Musiał dzisiaj odwołać występ, miał ważniejsze rzeczy do roboty. A konkretniej jedną rzecz.



Minho był wkurwiony. Kilkunastominutowe przeszukiwanie sterty papierów nie przyniosło żadnych efektów. Pytań do wywiadu jak nie mógł znaleźć, tak nie znalazł. Victoria wciąż nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie je odłożyła, a reszta personelu była bezużyteczna jak zwykle. Nawet nie mógł niczego wymyślić na poczekaniu. Pierdoleni celebryci i ich autoryzacja.
- Ymm... Minho?
Któraś ze stażystek, jedna z tych nieirytujących i profesjonalnych, postanowiła zaryzykować ewentualną robotą w radiu, by przerwać mu moment gniewu. Cóż, to musiało być zajebiście ważne. Odetchnął głęboko, próbując się opanować.
- Tak?
- Jakiś dzieciak się dobija do budynku. W sensie do ciebie.
Przez ciało Minho przeszedł dreszcz. Podświadomie, całkowicie irracjonalnie zidentyfikował tożsamość „dzieciaka”. Przełknął ślinę.
- Nie mam cza...
Dziewczyna uniosła brwi. Kiedy jego autorytet upadł na tyle, że nawet stażystki traktowały go z góry?!
- Po prostu do niego idź.



Może i Jong Hyun był nienormalny, ale nie można było odmówić mu racji. Tae Min musiał wziąć sprawy we własne ręce. Nie uciekać, nie unikać odpowiedzi, a już na pewno nie zasłaniać się Ki Bumem. Był mężczyzną, nie ciotą. Kiedyś babcia powiedziała mu – choć możliwe, że usłyszał to w którejś dramie – że jeżeli sprawia się wrażenie pewnego siebie, takim się staje. Tae Min zamierzał wprowadzić to w życie. Onew na pewno mu ulegnie! Nie mogło się nie udać!
Zresztą najwyżej będzie musiał po prostu zmienić pracę.
- Jin Ki! - krzyknął, gdy tylko go zobaczył.
Zawołany odsunął się od tabletu. Wyglądał na tak rozczulająco zdezorientowanego, że Tae Min niemal wypadł z roli samca alfy. Głośne wypuszczenie i wciągnięcie powietrza przyciągnęło jednak całą męskość z powrotem.
- Dzień d-dobry... - dukał Onew. - W zasadzie nie dzień dobry, nie jesteśmy w pracy. Chociaż w zasadzie... no... Cześć, po prostu.
Wydawał się tak nieporadny, że Tae Minowi prawie zrobiło się żal siebie samego. Jak mógł obawiać się rozmowy z tym człowiekiem? Jak mógł rumienić się na sam widok jego spojrzenia? Skarcił się w myślach. Był młody, niedoświadczony. Teraz niczego się nie lękał.
- Cześć – rzucił śmiało, czując się niczym Indiana Jones wchodzący do świątyni Kali. Potężny i wszechwładny.
- Nieźle wyglądasz.
I znowu odebrało mu mowę.



Ki Bum wyglądał dokładnie na takiego, jak Minho przypuszczał. Czyli na bardzo zadowolonego, przepełnionego satysfakcją idiotę. Gdyby nie strój, który mógłby zostać nazwany ubraniem tylko w wypadku przedłużenia go o dwadzieścia centymetrów, Minho wygłosiłby jakiś niepochlebny komentarz. Albo opierdolił chłopaka za nachodzenie go w miejscu pracy.
A tak po prostu się zatrzymał. I patrzył.
- Czeeeść! - Ki Bum pomachał, mimo że dzieliło ich góra kilka metrów.
Minho dalej się gapił.
- Tęskniłeś za mną? - Chłopak nieco się speszył, ale wydawał się to ignorować.
Permanentny brak reakcji.
- Wprowadzam się do ciebie.
Okej, to zadziałało.
- Co, kurwa? - Minho aż się odsunął.
Ki Bum wyszczerzył się radośnie, zupełnie jakby powiedział coś akceptowalnego społecznie. Zbliżył się niebezpiecznie, by bez ostrzeżenia objąć Minho.
- Spokojnie, nie stresuj się. - Przesunął dłonią po jego włosach. - Zamierzam się do ciebie wprowadzić. A ty mnie ugościsz. Tak właśnie robią normalni, cywilizowani mężczyźni. Musisz się przyzwyczaić.
Podczas takich rozmów Minho nie potrafił ocenić, czy to on jest niepełnosprytny umysłowo, czy Ki Bum bezwstydnie nienormalny. Co niby miał na to odpowiedzieć?!
- Nie jestem gejem – odchrząknął w końcu – więc raczej mnie takie... praktyki nie dotyczą.
Ki Bum uśmiechnął się z pełnym współczucia politowaniem.
- Spokojnie, wiem, co czujesz. Co prawda, przechodziłem przez to w podstawówce, ale jestem pewien, że twój rozwój w tej kwestii stoi na podobnym poziomie.



Kiedy nawet Ki Bum faktycznie pojawił się w jego drzwiach z kilkoma walizkami pod pachą, Minho wciąż nie mógł uwierzyć w przebieg sytuacji. Jak do tego doszło? I dlaczego na to pozwolił? Szczerze mówiąc, nie mógł sobie w ogóle przypomnieć, żeby zgadzał się na cokolwiek.
- Właściwie – zapytał, kiedy pomógł wnieść wszystkie torby – to dlaczego tutaj w ogóle jesteś?
Ki Bum przeciągnął się dość zjawiskowo, opierając ciężar ciała na jednej stopie. Wyglądało to nietuzinkowo i z pewnością było warte oklasków, ale w żaden sposób nie odpowiadało na nic.
- Zadałem pytanie. - Minho nie zamierzał odpuszczać.
Jego nowy... współlokator wywrócił pretensjonalnie oczami.
- Po prostu okazało się, że moje mieszkanie było „moje” w bardzo... subiektywny sposób. W sensie mój chłopak je wynajął. To znaczy eks-chłopak. Muszę dodawać, że ten tępy chuj przestał za nie płacić, gdy mnie rzucił?
Minho całkowicie popierał działania „tępego chuja”. Sam miał ochotę iść w jego ślady.



Onew absolutnie nie potrafiłby powiedzieć, jak do tego wszystkiego właściwie doszło. Na początku siedzieli spokojnie w kafejce, rozmawiali i wpierdalali ciastka, poszli do klubu, wypili parę drinków, a potem... Nie był do końca pewien, co stało się potem. Za to znał tego skutki. A konkretniej jeden.
Obok niego, w jego łóżku i mieszkaniu spał Tae Min. Całkowicie nagi Tae Min. Całkowicie nagi, nie licząc skarpetek. Leżał do niego plecami, zwinięty w pozycji embrionalnej. Mimo wielu starań Onew nie potrafił rozkoszować się całą sytuacją – rozpuszczone chłopaczysko nawet przez sen usiłowało zrzucić go na podłogę.
- Nie wierć się tak. - Pocałował Tae Mina za uchem, a ten zamruczał w odpowiedzi.
Cóż, może jednak nie było tak źle.



Ki Bum nudził się w nowym mieszkaniu. Szczerze mówiąc, wyobrażał sobie to wszystko o wiele zabawniej. Minho naprawdę pracował. I to w chuj. Wychodził przed siódmą, wracał wieczorami. Jeżeli szedł się napić z Amber, to czasami w ogóle się nie pojawiał. Ki Bum nigdy nie uważał się za bovarystę, jednak tym razem czuł się naprawdę, ale to naprawdę rozczarowany. Do tego stopnia, że postanowił coś zrobić. Sam z siebie. Całkowicie bezinteresownie i za darmo. Matka z pewnością byłaby z niego dumna.
Pierwsza część bycia altruistą obejmowała gotowanie. A konkretniej usmażenie naleśników. Pierwsze dwadzieścia minut zajęło mu ogarnięcie istoty robienia czegokolwiek z mąki, potem poszło tylko lepiej. W skrócie – nie miał najmniejszego pojęcia, co właśnie robił, ale wychodziło mu zajebiście. Nigdy przecież nie twierdził, że nie ma talentu kulinarnego.
- Próbujesz spalić dom? - Minho pojawił się znikąd. Akurat dzisiaj musiał przyjść wcześniej!
Ki Bum obejrzał skwierczące... coś na jego patelni. Potem przeniósł wzrok na meble, które niemalże nie wystawały spod mąki. Nie wyglądało to jak mokry sen podpalacza, ale i w żaden sposób nie przypominało też naleśnika.
Minho nawet nie skomentował, po prostu przejął stanowisko. I wtedy zaczęły dziać się czary. Okazało się, że mleko zaznaczone w przepisie nie było żadną pomyłką, a masę formowało się za pomocą miksera, a nie podrzucania.
- Jesteś aniołem – powiedział wreszcie, gdy Minho postawił przed nim talerz wypełniony naleśnikami. - Prawdziwym aniołem. Tylko takim bez skrzydeł i aureoli.
- Czyli zwykłym człowiekiem.
- Niekoniecznie.
Minho nie odpowiedział, więc Ki Bum wygrał dyskusję walkowerem. Jak zwykle.



Pokój Ki Buma - a raczej pokój, który ten sobie przywłaszczył - niezmiennie nie przestawał zaskakiwać. Ciemne, zmęczone życiem meble (najprawdopodobniej przytargane z wysypiska), czerwone lampy i wielkie, oprawione w ramy kolaże tworzyły... niezwykłą atmosferę. Nawet rozmieszczenie wszechobecnych bibelotów wydawało się starannie zaplanowane. Ki Bum ewidentnie inspirował się cygańskim targiem. Przynajmniej pod względem ilości przedmiotów, które zajebał eks-chłopakowi.
Teraz jednak Minho nie czuł potrzeby do narzekania. Wolał oglądać, jak tamten przygotowuje się do występu na środku obrzydliwego, puchatego dywanu. To znaczy wolałby, gdyby nie był zajęty pracą. Bo był bardzo zajęty. Niesamowicie. Przeglądał newsy z taką determinacją, że niczego nie zauważał. Niczego. Nawet nie zerkał.
A potem Ki Bum przestał tańczyć, włączył komputer i zaczął przeszkadzać. Bo przedtem nie przeszkadzał. Absolutnie.
- Przypomnij – Minho podniósł głowę znad tabletu – dlaczego właściwie pozwoliłem ci zostać?
- Bo jestem spełnieniem twoich wszystkich seksualnych fantazji?
- Nie.
Ki Bum wsunął końcówkę długopisu do ust, intensywnie rozmyślając. Minho zastanawiał się, czy ten idiota robił to wszystko specjalnie czy po prostu naturalnie był...
- Bo mnie lubisz...?
- Tym bardziej nie.
- W takim razie nie mam pojęcia. W końcu nic nie robię – tylko jem, zajmuję miejsce i nie płacę. Bez przerwy przeszkadzam, co nie? No chyba... Chyba że jednak skłamałeś i jestem twoją...
- Zapomnij.
Praca. Musiał skupić się na pracy. Nie na idiocie, który wciąż trzymał ten cholerny długopis w ustach.


Tae Min rozłożył się na kanapie. Pokochał ją od pierwszego wejrzenia, podobnie jak całe mieszkanie Onew. Było idealne. Nawet krzesła były miękkie i puchate. Choć może tak mu się tylko wydawało, nie potrafił być w tej kwestii obiektywny. Osobiście wolał wydawać pieniądze na gry niż na wyposażenie wnętrz. W porównaniu z jego własnymi meblami nawet żelazna dziewica była pieszczotą dla pośladków.
Cóż jednak znaczyła wygodna kanapa wobec zniknięcia Onew? Pozostała po nim jedynie karteczka z najbardziej fałszywą obietnicą na świecie: „zaraz wracam”. Tae Min znalazł ją od razu po przebudzeniu. Czyli dokładnie dwie godziny temu.
Może Onew po prostu nie zamierzał wracać? Może w tych dwóch słowach zawarł jakąś delikatną sugestię, by Tae Min spierdalał? Może tak naprawdę...?
- Wróciłem! - Onew za szybko puścił drzwi, trzaśnięcie przyprawiłoby o zawał serca prawdopodobnie cały oddział senioralny.
Tae Min zacisnął usta w wąską linię. Czuł ulgę – wielką, obezwładniającą ulgę, był gotowy skakać ze szczęścia – ale jednocześnie złość. Rozumiał brak punktualności, niechęć do ponownego spotkania, wszystko, ale...
- To było bardzo długie „zaraz”. - W ostatniej chwili powstrzymał się przed złapaniem pod boki, nie chciał przecież wyglądać jak własna matka.
- Sorry, ja – Onew podrapał się po głowie – właściwie zamierzałem wyjść na chwilę. Ale to poszło za szybko, więc... stałem dwie godziny na klatce. Nie wiedziałem co powiedzieć, jak cię zobaczę. Ani jak się zachować. Chyba spanikowałem – przyznał z rozbrajającą szczerością. - Nie jesteś zły, nie?
Może było to dziecinne, ale Tae Min poczuł się nagle... dorosły. Oraz bardzo, ale to bardzo dojrzały. Okej, spanikował, kiedy obudził sam w łóżku. I obgryzał paznokcie. Ale przynajmniej nie jąkał się ani nie tracił wątku. Przynajmniej nie aż tak bardzo, jak Onew.
- Nie – odparł spokojnie.
- To znaczy wiesz, nie chodzi o to, że nie chciałem zobaczyć. Bo chciałem. Bardzo chciałem, ale nie chciałem też, bo... W ogóle jak to nielogicznie brzmi, cholera jasna. W każdym razie cię przepraszam, jeżeli chcesz, żebym cię przeprosił. I w ogóle kłaniam się w pas. A teraz muszę przestać mówić, bo moje płuca zaraz eksplodują.
Tae Min parsknął. Nie miał pojęcia, że jego... szef(?) jest taki gadatliwy, kiedy się denerwuje. Właściwie o wielu rzeczach związanych z Onew nie miał jeszcze pojęcia. Ale spokojnie, miał czas, żeby się dowiedzieć. Masę czasu.
- Wybaczam.
Położył ręce na ramionach Onew i pocałował go w nos, a potem w usta. Tamten uśmiechnął się szeroko, po czym pogłębił pocałunek. W ostatniej chwili, zanim przestał myśleć, Tae Min obiecał sobie, że wyśle Jong Hyunowi w podzięce bukiet kwiatów. I zestaw farb plakatowych.



- Stary, wyglądasz jak trup. - Amber pokręciła z dezaprobatą głową. - Gdyby mój facet tak wyglądał, to bym przywiązała go do łóżka.
Minho jedynie wzruszył ramionami.
- Tak się składa, że nie mam nikogo, kto podjąłby się tego zadania.
- Naprawdę? Może powinnam zadzwonić do tego twojego... Jak mu było? Ki Bum?
- Nie wspominaj o nim.
Siedzieli na ławce przed całodobową kawiarnią, delektując się kubkiem gorącej kawy i pierwszym porannym papierosem. Choć może raczej delektowała się Amber - Minho wyglądał, jakby bez porządnej dawki kofeiny był w stanie w każdej chwili przejść na drugi brzeg Styksu.
- Skoro go tak nie lubisz, dlaczego po prostu nie go nie wyeksmitujesz? - drążyła dalej.
Fajka niespodziewanie zgasła, więc musiał zapalić ją jeszcze raz. Czy czekał go kolejny pełen porażek dzień?
- Nie chodzi o to, że go nie lubię.
- A o co?
- Nie chcę o nim gadać, to takie interesujące?
- Tak.
Minho policzył do dziesięciu. Miał dość. Niedawno wstał z łóżka, wypierdolił się na którymś z miliarda pluszaków Ki Buma, porzuconym na środku korytarza, a teraz na dodatek zmuszano go do wymyślania kłamstw. Bo wszystko, co zamierzał odpowiedzieć Amber, było kłamstwem. O prawdziwej odpowiedzi na jej pytanie nie chciał nawet myśleć.
- Nie ignoruj mnie. - Dziewczyna kopnęła go w kostkę.
Westchnął ciężko. Zgasił papierosa w zaimprowizowanej popielniczce-butelce, upił łyk kawy i przeciągnął się ospale. Po chwili zastanowienia wyciągnął kolejnego szluga.
- Podoba mi się – rzekł wreszcie. - On mi się podoba.
Powiedział to. Naprawdę to powiedział. W sumie... nie brzmiało to tak źle. Na pewno lepiej niż w jego głowie.
- No i? - Amber nawet nie drgnęła powieka. - Zamierzasz coś z tym zrobić?
Wzruszył ramionami. Skoro ona zamierzała zgrywać beznamiętną kumpelę, to nie mógł być przecież gorszy.
- Nie.
- Jesteś durniem, Choi Minho.
W duchu całkowicie się z nią zgodził.



Kiedy wrócił do domu, Ki Bum pakował walizkę. Ostatnią, cała reszta toreb była poukładana w zaskakująco logicznej kolejności. Na ziemi nie było ani jednego ubrania, posprzątał absolutnie wszystko.
- Co ty robisz? - Minho zamknął za sobą drzwi.
- Wyprowadzam się.
- Co?
- Normalnie. - Ki Bum odsunął się od torby, by zwrócić się w kierunku szafek, prawdopodobnie w poszukiwaniu przeoczonych rzeczy. - Znudziłem się, znajomy zaproponował wspólne zamieszkanie i się zgodziłem. Nic specjalnego, zresztą i tak byłem przecież tylko utrapieniem. - Wsadził do torby poduszkę. - Nie panikuj, wszystko posprzątałem, zostałem, kurwa, Perfekcyjnym Panem Domu, serio. Nawet kibel ci umyłem w podzięce.
Minho stał w przejściu, niemalże ogłuszony. Słowotok Ki Buma sprowadził do jednej informacji: wyprowadzki.
- Nie musisz wyjeżdżać.
Ki Bum oparł nogę na torbie, próbując ją dopiąć. Nie pomogło.
- Oczywiście, że nie muszę, twoje mieszkanie jest naprawdę zajebiste. Ale nudzi mnie mieszkanie samemu, a do tego to się sprowadzało. - Usiadł na walizce, lecz zamek wciąż nie zamierzał się poddać. - Mógłbyś mi pomóc?
Minho pokręcił powoli głową.
- Nie chcę, żebyś się wyprowadzał. Lubię cię i właściwie...
- I właściwie ci się nawet podobam, wiem. - Ki Bum posłał mu ciepły uśmiech. - Nie kłóć się, widzę to. Za wielu facetom się podobałem. - Ponownie pociągnął za zamek. - Nie mam nic przeciwko, też na ciebie lecę. Wiesz, możemy się umówić po pracy i tak dalej, tylko teraz...
- Nie chcę się umawiać. - Minho zbliżył się do niego. - Chcę, żebyś został. Po prostu zostań.
Ki Bum przestał mocować się z upartym zamkiem, ale nie podniósł się z torby. Przesunął dłonią po grzywce, zwilżył językiem wargi.
- Nie mam pojęcia co powiedzieć – rzekł wreszcie.
- Ja właściwie też nie.
Zapadła cisza. Minho stał, Ki Bum siedział i patrzyli na siebie, absolutnie nic więcej. Żadnych niepotrzebnych dźwięków ani ruchów, jedynie dwie osoby i dwa spojrzenia. To nie było wyzwanie ani próba wytrzymałości, to było coś więcej. Ale żaden z nich nie potrafił tego nazwać.
- To ten fragment o sprzątaniu, co nie? - parsknął w końcu Ki Bum, podnosząc się z tej cholernej, niedopiętej torby. - To on cię tak przekonał. Uwiodło cię, że umyłem dla ciebie kibel, przyznaj!
Minho wyszczerzył się w odpowiedzi, mimo że rozsądek informował go chłodno, że zachowuje się (i wygląda) jak ostatni debil. Nie dbał o to.
- Zamierzasz zostać z kimś, kto zaczął na ciebie lecieć, bo umyłeś mu kibel?
Ki Bum jedynie skinął głową. I z jakiegoś pojebanego powodu wydawało się to bardziej wiążące niż kredyt mieszkaniowy.



Budzik standardowo wygrywał z trąbami jerychońskimi, gotowy rozjebać ścianą dźwięku nie jedno miasto, a trzy galaktyki. Minho po omacku wyciągnął rękę w jego kierunku, jednak zamiast przedmiotu napotkał ramię. Bardzo ciepłe ramię. I bez wątpienia nienależące do niego. Z wyraźnym oporem otworzył oczy.
Leżący obok Ki Bum objął go nogą, ziewając przeciągle. Mimo najszczerszych chęci Minho nie mógł porównać go do zaspanego kociaka, bardziej do wyrwanego ze snu konia. Co oczywiście nie czyniło go mniej słodkim. A raczej nie czyniłoby, gdyby Minho używał takich słów jak „słodki” czy „uroczy”.
- Muszę wstać do pracy – wymamrotał, dziwnie stremowany.
- Nie musisz. - Ki Bum pocałował go, co było równocześnie bardzo przyjemne i bardzo dziwne, o wiele dziwniejsze niż poprzedniego wieczora.
- Ty chyba też masz jakąś robotę?
Ki Bum wywrócił oczami i pacnął go poduszką.
- Wyjdę za godzinę, daj mi spać. - Odwrócił się na drugi bok.
Rok później wciąż siedział w mieszkaniu. I w łóżku. Czasami także w kuchni, choć obaj starali się tego unikać. Żaden ze znajomych nie potrafił tego zrozumieć, nawet Amber miała z tym problem. Na wszystkie pytania dotyczące rozpoczęcia związku nie mieli odpowiedzi. Stało się i tyle. To znaczy Minho nie miał. Ki Bum, pomimo intensywnych sprzeciwów swojego faceta, nazwał to po prostu „miłością od pierwszego włożenia”. 

sobota, 20 czerwca 2015

SM Youth Detention Center - special (Minho) 1/2

Pairing: Minho x Sehun (powiedzmy)
Ostrzeżenia: samobójstwa, przekleństwa, jakaś tam przemoc, propozycje seksualne od nieletnich (a konkretniej ich preludium), papierosy (więc niech dzieci nie czytają!!!)
Halo halo: Jak już kilka osób się dowiedziało, Minho jest jedną z moich ulubionych postaci (coś jak Joffrey dla George'a Martina). Nie można było więc pominąć jego wkładu w całą historię, tym bardziej, że mimo wszystko większość problemów naszego biednego Luhana jest z nim związanych. 
Ten specjalny speszjal miał mieć jeden rozdział, ale niestety (albo i stety) wyszły dwa. Nic na to nie poradzę, jednak spokojnie - żeby nie zaprzepaścić ciągu fabularnego, następny rozdział będzie bieżący. Czyli powrócimy do narrator Luhana, który przynajmniej dla mnie jest o wiele przyjemniejszy niż Minho.
Miłej lektury!

Po prawej macie taką ładną ankietę >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
I tak, to nowe zacznę pisać dopiero po skończeniu poprawczaka, spokojnie.



Miałem pięć lat, kiedy po raz pierwszy poruszono ten temat.
- Zresztą ten młody, ten Jonghyun czy jak mu tam, wcale nie lepszy! - Mama plotkowała na ganku z sąsiadką. - Wykapany braciszek, jak nic też w poprawczaku wyląduje!
Podniosłem głowę znad klocków.
- Poprawczaku? - nie znałem tego słowa i nie miałem pojęcia, dlaczego ktoś miałby tam trafić za bycie „wykapanym”.
- Nic takiego, kochanie, baw się dalej. - Pogłaskała mnie po głowie, a ja posłusznie wróciłem do zabawy.
- Twój Minho to anioł, nie dziecko – zauważyła przymilnie sąsiadka.
Mama uśmiechnęła się z prawdziwą dumą. Nigdy nie wyłapywała fałszywych nut w głosach swoich zazdrosnych przyjaciółek, naprawdę była ucieszona.
- Prawda? - Znowu przesunęła dłonią po moich przydługich kosmykach. - Nie to, co to chłopaczysko z naprzeciwka, mówiłam ci.
Tym chłopaczyskiem z naprzeciwka, który według całego sąsiedztwa powinien wylądować w więzieniu, był Kim Jonghyun, mój najlepszy przyjaciel. Ale wtedy tego nie zrozumiałem. Tylko bawiłem się klockami.


***


Jonghyun był niskim, okrągłym dzieckiem, z którym dziwnie wszyscy próbowali się zadawać. Nie z powodu jego charakteru – wbrew pozorom był podły i egoistyczny – ale wyczynów. Jego rodzice w ogóle nie uznawali istnienia czegoś takiego jak dyscyplina, więc Jonghyun nie miał żadnych oporów przed robieniem najniebezpieczniejszych i najbardziej zabronionych rzeczy jak rzucanie kamieniami w okno czy uciekanie z podstawówki. Nie musiał bać się paska.
Chciałem być taki jak on. Wszyscy chcieli. A z jakieś nienormalnej przyczyny Jonghyun chciał się przyjaźnić tylko ze mną.


***


W gimnazjum nasza więź nie osłabła, wciąż zadawaliśmy się głównie ze sobą. Musiałem dzielić czas na naukę – rodzice zabroniliby mi się z nim spotykać, gdybym się opuścił – i włóczenie się z tym idiotą. Właściwie nie miałem pojęcia, jak mi się to udawało, ale jakoś wychodziło. W drugiej klasie jednocześnie dostałem nagrodę za trzecią najlepszą średnią w szkole i szósty mandat za wandalizm. Rodzice nigdy nie powiedzieli, jak przekonali dyrektora, by nie wywalił mnie ze szkoły.
Przez Jonghyuna zacząłem palić papierosy. Wystarczyło, że nazwał mnie ciotą, a już następnego dnia wypaliłem na balkonie całą paczkę. Bo przecież nie mogłem pokazać, że kaszlę od jakichś pierwszych lepszych fajek.


***


- Faktycznie się zaciągasz. - Jonghyun patrzył na mnie z jakimś zagadkowym podziwem. - Stary, odwołuję wszystko!
Skupiłem się na oglądaniu błyszczącego żaru, byle tylko się nie uśmiechnąć. Czułem dumę, w gruncie rzeczy to było przecież jakieś osiągnięcie.
- Mówiłem.
Jonghyun roześmiał się i uderzył mnie w plecy. Tak, że niemal wyplułem papierosa. On nigdy się nie powstrzymywał. Kiedy ja robiłem wszystko, by ograniczyć emocje, on wydawał się bombą, która notorycznie wybuchała. Raz była to radość, innego razu gniew – zawsze wszystko przeżywał tak samo głośno i intensywnie.
- Sorry, że w ciebie wątpiłem. - Stuknął mnie jeszcze raz. - Nie wziąłeś tego do siebie, co nie?
Zmełłem w ustach przekleństwo. Jonghyun mógł nie sięgać mi do ramienia, ale przyjebać potrafił. Nawet w żartach.
- Jasne, że nie, w końcu jesteśmy kumplami. - Wzruszyłem ramionami.
- Najlepszymi kumplami – uzupełnił.
Tym razem ja też się uśmiechnąłem.


***


Potem przyszło liceum i wszystko zaczęło się sypać. Nie nagle, nie doszło do żadnego trzęsienia, po prostu światy moje i Jonghyuna powoli przestawały się przenikać. Zapierdalałem do egzaminów, nie mogłem wychodzić, on kompletnie o to nie dbał. I o ile początkowo moje odmowy wyjścia z nim traktował jako chwilową aberrację, tak po pierwszym semestrze całkowicie się odciął. Znalazł nowych przyjaciół. Ja zresztą też.
Tylko że moi przyjaciele byli grzecznymi, zapracowanymi licealistami, a jego składali się głównie z odrzutków z dużą ilością wolnego czasu. I mózgiem tak nieużywanym, że nie wpadli na ukrywanie swoich tożsamości podczas włamań, napadów i innego gówna, które robili. Pewnego dnia po prostu ktoś rozpoznał ich na ulicy i zgłosił policji. A oni wsypali całą... paczkę, gang, w cokolwiek się to zmieniło.
Jonghyun wylądował w poprawczaku.


***


Matka mówiła, że na to zasługiwał. Ojciec milcząco się z nią zgadzał. Oboje czuli irytującą, wręcz obrzydliwą ulgę. I nie ukrywali tego. Ja... nie czułem niczego specjalnego. Nie widywałem się już z Jjongiem, nasza przyjaźń autentycznie należała już do przeszłości. Było mi trochę przykro, fakt. Ale nic poza tym.
Przynajmniej dopóki nie pojawił się na przepustce.
Babcia dowiedziała się o tym na jednym z tych strasznych zlotów starszych pań, na których rozwiązują tajemnice wszechświata. Do zobaczenia z nim zmusiły mnie wspomnienia dawnej bliskości i napomnienia babci, nie było w tym za wiele entuzjazmu. Nic zaskakującego.
Blok Jonghyuna wyróżniał się na całym osiedlu. Drugiego tak zniszczonego – albo, jak wolał mówić Jjong, u d o s k o n a l o n e g o – graffiti chyba nie dało się znaleźć w żadnej z dzielnic. Podwórko było prawie puste, niepogoda przegoniła dzieci i pragnących poplotkować sąsiadów. Za jedyne towarzystwo służył rząd wypełnionych po brzegi pojemników na śmieci, otoczonych jakże kuszącym fetorem odpadów.
Wszedłem na klatkę, znalazłem mieszkanie i nacisnąłem klamkę. Widok na brudny przedpokój, kilka pomazanych drzwi.
- Dzień dobry! - zawołałem. - I cześć!
- Do kogo? - rozległ się z głębi niski, kobiecy głos.
- Do Jjonga! - wykrzyknąłem.
Stałem w progu, nie wszedłem. Nigdy nie wchodziłem. Zawsze otwierałem drzwi, dawałem znać i wycofywałem się na schody. Taka była umowa.
Oparłem się ramieniem o ścianę i zapaliłem papierosa. Trzeba to rozegrać, jak gdyby nic się nie stało. Żadnych komentarzy, pytań. Jonghyun sam powinien wszystko opowiedzieć. Jeżeli zaproponowałby wyjście, miałem kilka godzin wolnego czasu. Mogłem je spędzić nawet na krawężniku, spokojnie – tak, spokojnie, zwyczajnie – rozmawiając o wszystkim.
- Czego?
Minęła chwila, nim zorientowałem się, że to on. Nie chodziło o wygląd, nawet z brodą, w okularach i kapeluszu można byłoby poznać go na kilometr. Raczej o... wszystko inne. Jonghyun stał wyprostowany niemal jak na musztrze, oczy wydawały się równie matowe jak jego cera. Nie widziałem, nie potrafiłem dostrzec w nim choć jednej cechy osoby, z którą się przyjaźniłem.
- Przyszedłem do ciebie, w końcu długo się nie widzieliśmy.
Nie odpowiedział, jedynie mnie obserwował. Chyba był zdziwiony moją obojętnością. Cóż, mógłbym zachować kamienną twarz nawet w obliczu apokalipsy. Pewnie o tym zapomniał.
- Naprawdę długo – sarknął. - Ile to było? Dwa lata?
Skinąłem głową.
- I nagle chcesz się ze mną widzieć? Bo mnie zamknęli? To takie zabawne? Przyszedłeś sobie popatrzeć? - jego głos osiągał coraz wyższe tony. - Teraz pewnie się cieszysz, że mnie zostawiłeś? Cieszysz się, że ciebie w to nie wciągnęli, nie?
- Nie – odparłem, mimo że właśnie błogosławiłem za to Boga.
Jonghyun potrząsnął głową. Nie uwierzył, to było oczywiste.
- Ja bym się cieszył.
Odwrócił się nagle, by ruszyć ku drzwiom. Nie miałem pojęcia, kiedy stał się taki... rozhisteryzowany. Jeszcze przedtem, nawet po tym, jak nasze drogi się rozeszły i widywaliśmy się tylko na ulicy, wydawał się niezmieniony. Wściekły albo wesoły, nic ponad te dwa stadia.
- Jjong...
Chciałem złapać go za ramię, odwlec od odejścia, ale nie udał mi się nawet chwyt. Jonghyun odskoczył niespodziewanie, by uderzyć mnie w brzuch. Nie miałem czasu na reakcję. Zatoczyłem się jak pijany. Nie biłem się od gimnazjum, zdążyłem zapomnieć o wszystkim. On nie.
- Zostawcie mnie w spokoju. Wszyscy.
Wszedł do mieszkania, trzasnął drzwiami. Zapanowała cisza. Wyprostowałem się z trudem, by rozejrzeć wokół. Wszyscy? Na korytarzu byłem tylko ja.


***


Po powrocie do domu popłakałem się z bezsilności. Mogłem wmawiać sobie wiele rzeczy, ale tęskniłem za nim. Jak cholera. Zobaczenie go tak... zmienionego jeszcze wszystko pogorszyło.
Wieczorem zaplanowałem sobie kolejne odwiedziny. Nie wiedziałem, ile ma czasu przed powrotem do ośrodka, więc nie mogłem tego przekładać. Może jeśli spotkalibyśmy się raz jeszcze, wszystko by się wyjaśniło. Ja bym wszystko wyjaśnił. I Jonghyun wreszcie zacząłby być normalny.
Z tą myślą położyłem się do łóżka.
Rano matka poinformowała mnie, że Jjong się powiesił.


***


Tym razem autopsja nie zamknęła sprawy. Ślady pobicia i przypaleń jedynie postawiły więcej pytań. Zrobiło się o tym głośno, jakiś pierdolony dziennikarzyna nawet chciał przeprowadzać ze mną wywiad. Szczęśliwie nigdy nie zapytał mnie o to wprost. Nie miał możliwości, nie wychodziłem z domu. Ani z pokoju.
Jonghyun nie żył. To brzmiało tak surrealistycznie, że nie potrafiłem dopuścić tego do świadomości. Nie żył. Facet, z którym grałem w piłkę na podwórku, deptałem samochody niefajnych chłopaków i paliłem pierwsze papierosy, popełnił samobójstwo. I już się nie ruszał. Chyba to najbardziej mnie przerażało. To, że już nie podskakiwał, nie wymachiwał pięścią i nie biegał. Teraz tylko leżał. Pewnie był zadowolony, uwielbiał leżeć. Chociaż nie byłem pewien, czy koniecznie w trumnie.


***


Wróciłem do szkoły. Wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem, nauczyciele pozwalali na przesunięcie terminów testów, uczniowie wciskali kondolencje pomiędzy „siema” a „ta stara pizda znowu dała mi szmatę”.
Śledztwo nie pozostawiło wątpliwości. Jonghyuna po prostu dręczono, przynajmniej tak to ujęto. Dręczono ze skutkiem śmiertelnym.
Telewizja nie miała oporów z transmitowaniem sprawozdań – ponoć sprawcy, dzieciaki z tego samego poprawczaka, nigdy przedtem nie były agresywne, miały przepustki za dobre sprawowanie i w ogóle zasługiwały na drugą szansę. Nie obchodziło mnie to. Nienawidziłem ich wszystkich. Wszystkich.


***


Nakręcałem się. Gromadziłem wszystko – najpierw o całej sprawie, potem tych popierdolonych dzieciakach, potem już o wszystkich poprawczakach. Nie obklejałem tymi ścian ani nikogo nie zadręczałem, po prostu chłonąłem. I coraz bardziej gardziłem. Kto w ogóle mógł wpaść na pomysł, żeby tworzyć takie ośrodki? Dlaczego nie wrzucano młodocianych przestępców prosto do więzienia? Jaki był sens traktowania ich aż tak dobrze, skoro ponad połowa i tak później lądowała za kratkami? Nie potrafiłem tego zrozumieć. A nikt nie umiał wytłumaczyć.

***


Wchodząc pierwszy raz do poprawczaka, czułem się jak szpieg. Jakiś zjeb na usługach KGB właśnie wkraczający do Pentagonu. To było w pewien sposób stymulujące, zupełnie inne niż przedtem sobie wyobrażałem. Lepsze.
Rozmowa z naczelnikiem była zaskakująco formalna i konkretna, naprawdę czułem się jak urzędnik państwowy. Ale tylko przez chwilę. Potem przypomniałem sobie, że ta praca polega na „opiekowaniu się”, przebywaniu z młodocianymi kryminalistami. I że do aplikowania wymagane było jedynie wykształcenie podstawowe. Czekał mnie co najmniej rok z dnem społecznym i idiotami. Cudownie.
Nie miałem żadnego pomysłu, co powinienem zrobić po dostaniu pracy. Kiedy pomyślałem pierwszy raz o pracy w poprawczaku, miałem kilkanaście lat i chciałem odpłacić się za... za wszystko. Potem sama idea mnie zaciekawiła. A w końcu doszedłem do wniosku, że chcę mieć styczność z tym środowiskiem. Zobaczyć, jak żyją i funkcjonują mali przestępcy. I co zrobić, by ich zmienić. Nieważne, czy na lepsze, czy na gorsze.


***


Przeglądałem akta przestępców, zajmowałem się nimi, obserwowałem. Każdy był porażką wychowawczą nierokującą żadnej poprawy. Gardzili prawem, mną, sobą nawzajem. Nie byli specjalni, mieli niczego na tyle ciekawego, by zasługiwali na trzymanie w tak dobrych warunkach. Posługiwali się tylko wyzwiskami i pięścią; próbowali przechytrzyć opiekunów nie po to, żeby zasmakować wolności czy chociażby porozmawiać, lecz żeby móc w spokoju się bić. Zwierzęta.
Wkurwiało mnie to. Na samym początku. Chciałem coś zrobić, każda ofiara agresji przypominała mi Jonghyuna. Latałem do naczelnika jak opętany, szukałem dowodów, angażowałem się. Potem ofiara okazywała się być napastnikiem w kolejnej sprawie, musiałem znowu zmieniać stanowisko. W końcu nie wytrzymałem. Zobojętniałem.
Do tego stopnia, że pewnego dnia na widok kilku przestępców tłukących małego, po prostu odwróciłem się i odszedłem. Miałem ciekawsze rzeczy do roboty.
Dwa dni później zobaczyłem jednego z nich skulonego we wnęce na ostatnim piętrze. To jego bito. Tym razem też chciałem udawać, że nic się nie dzieje. Nie pozwolił mi.
- Nienawidzisz nas wszystkich, prawda?
Zatrzymałem się, choć to nie pytanie mnie zdziwiło. Raczej nie trzeba było posiadać nadzwyczajnych umiejętności obserwatorskich, by to zauważyć. Zaskakujący był raczej oschły ton... dzieciaka, bo nie dawałbym mu więcej niż czternaście lat.
- Też ich nienawidzę – odpowiedział sam sobie. - Wszystkich.
Odchrząknąłem. Bardziej dla zachowania pozorów niż ze zmieszania. Usiadłem obok chłopaka, który posłusznie zrobił mi miejsce. Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Dlaczego cię biją?
Wzruszył ramionami. Taki zdystansowany - czy raczej pozujący na zdystansowanego – prezentował się cholernie dorośle. Pozbawione błysku oczy sprawiały, że przypominał... Odetchnąłem głęboko. Nie mogłem o tym myśleć. Nie chciałem o tym myśleć.
- Jestem mały, chudy i nie lubię mówić.
Taka odpowiedź uznał za wystarczającą? Zmarszczyłem brwi. Nie miałem pojęcia... o niczym. Dlaczego w ogóle go zapytałem, jak miałem zinterpretować tę odpowiedź, czy powinienem zarzucić jakąś radą. Czułem się jak na kolokwium.
- Przede wszystkim – przerwałem niekomfortową ciszę – musisz się zacząć wtapiać w tłum. Albo nie wychodzić z pokoju poza zajęciami, to też jakieś rozwiązanie.
Oczy dzieciaka spoczęły na mnie i miałem wrażenie, że studiuje cały mój mózg, badając historie rodziny od czasów wojny koreańskiej.
- Nie umiem – stwierdził wreszcie.
Powstrzymałem się przed niedojrzałym wywróceniem oczami i wstałem. Spędziłem tutaj i tak już za dużo czasu. Do kolacji miałem jeszcze kilkanaście minut, powinienem zdążyć na papierosa.
- Jesteś moim opiekunem, nie pomożesz? - Dzieciak wypowiedział to nie jak prośbę, raczej jak... prowokację. Poczułem się nieswojo. - Powinny cię obchodzić problemy wychowanków.
- Ale nie obchodzą.
Szedłem szybko, zatrzymałem się dopiero na schodach. W klitce, która tymczasowo służyła mi za pokój – blok mieszkalny dla pracowników był gruntownie remontowany – wypaliłem na szybko dwie fajki. A potem jeszcze jedną. Tym razem pierdoliłem godziny posiłków. Nie chciałem znowu spotkać dzieciaka, byłem gotowy nawet iść na L4. Dożywotnie.
To nie tak, że się wystraszyłem. To nie było spotkanie rodem z horroru czy ciężkiego dramatu, po którym człowiek nie chce się odzywać. Było jednak na tyle dziwne, że nie chciałem już przeżywać czegoś podobnego. Nigdy. Pozostawało mieć nadzieję, że dzieciak się po prostu odczepi.


***


Ale się nie odczepił. Chodził za mną na obchody. Dosłownie. Szedł kilka kroków za mną, stąpając, w jego mniemaniu, niezwykle cicho i ostrożnie. Co gorsza, nie mogłem go za to opierdolić, w końcu nie robił nic niedozwolonego. Musieliśmy wyglądać jak postacie z kreskówki.
Zdążyłem dobić targu z kilkoma „ważniejszymi”, popieranymi przez większość gówniarzami – oni nie robili określonych rzeczy, ja przymykałem oko. W pewien sposób siatka zależności oplatająca cały poprawczak była naprawdę fascynująca. Przypominali klany, skłócone i spiskujące przeciwko sobie. Nie zamierzałem im tego utrudniać. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że się pozabijają.
Obecność dzieciaka wszystko utrudniała. Czułem jakieś opory przed sprzedawaniem przestępcom umówionych papierosów czy ignorowaniem konkretnych akcji, kiedy nieustannie spoczywał na mnie wzrok cienia.
A potem dzieciak postanowił przestać być cieniem.
- Nie musisz ciągle biegać do swojego pokoju, żeby zapalić.
Prawie podskoczyłem. Tak przywykłem do jego obecności, że niemal o nim zapomniałem.
- Co? - Uniosłem brwi.
Skinął enigmatycznie głową. Zanim zadałem więcej pytań, chwycił moją dłoń i pociągnął. Jego palce były zaskakująco ciepłe, choć prawdopodobnie tylko tak mi się wydawało. Albo cierpiałem na niedokrwienie.
Nie skomentowałem, po prostu dałem się prowadzić. Biorąc pod uwagę, ile dzieciak mówił przedtem, pewnie właśnie przekroczył miesięczny limit. Prawdopodobnie nie uzyskałbym odpowiedzi na żadne pytanie, więc wolałem nie strzępić języka.
Byłem zdziwiony, gdy okazało się, że prowadzi mnie na dach. Zaręczano mnie, że drzwi są nieodwracalnie zamknięte. Nigdy tego nie próbowałem zweryfikować, zabawne.
Stanąłem na środku dachu i głośno wciągnąłem powietrze. Otwarta przestrzeń, tego mi brakowało. Przeciągnąłem się leniwie, czując przypływ jakieś idiotycznej radości. Ukradkiem spojrzałem na dzieciaka – też się uśmiechał. Tym razem nie wyglądał niepokojąco, tylko uroczo. Albo to nadmiar świeżego powietrza uderzył mi do głowy.
- Teraz też będziesz musiał coś dla mnie zrobić. - Przechylił głowę. - Tylko jeszcze nie wiem co.
Uniosłem brwi. Jeżeli teraz stawiał warunki, nie był najlepszym strategiem. Co nie oznaczało, że nie zamierzałem go wysłuchać. Byłem gotowy zrobić wiele dla kogoś, kto znalazł miejsce od palenia niebędące cuchnącym stęchlizną pokoikiem.
- Może teraz wszystko przemyślisz i dopiero później mi powiesz? - zaproponowałem.
Znowu pokiwał głową.
- Tylko nie zapomnij, że zawdzięczasz to Oh Sehunowi, nikomu innemu – ostrzegł niezwykle poważnym głosem.

***


Niby przestał za mną chodzić, ale zawsze był w pobliżu. Zaczął mówić, choć tak naprawdę rozmawialiśmy jedynie na dachu. Poza tym wolał ograniczać się do półsłówek i gestów.
Był strasznie zamknięty, zupełnie inny niż ludzie, do których przywykłem. Od dzieciństwa zadawałem się z samymi ekstrawertykami. Skakali, krzyczeli, władowywali się w kłopoty. Dzieciak nie robił nic takiego. Mówił cicho i powoli, zawsze krzyżował nogi albo dłonie i starał się całkowicie kontrolować dotyk. Przynajmniej tyle udało mi się zaobserwować.
Mniej więcej po kilku tygodniach uzmysłowiłem sobie, że nie myślę o nim jak o przestępcy. W jakiś irracjonalny sposób oddzieliłem go od grupy gówniarzy. Nie zaliczał się do nich, nie był taki jak oni. Nie był... prymitywny. Nie był, mimo że doskonale wiedziałem o tym, co zrobił. I co powiedział w sądzie. On mógł. On po prostu mógł.


***


Posłuchał moich rad. Starał się wtapiać tłum i, kurwa, wychodziło mu to doskonale. Tylko niekoniecznie z pozytywnym skutkiem dla mnie. Im bardziej stawał się niewidzialny dla innych, tym bardziej go zauważałem. Ta zależność była niewytłumaczalna i pozbawiona sensu, ale była. I nie mogłem nic z nią zrobić.
Mieliśmy zajęcia wychowawcze, potem planowo wypadał czas wolny. Po wszystkim zaczekał na mnie i razem ruszyliśmy na dach. Czułem na sobie jego wzrok, kiedy odpalałem papierosa.
- Pamiętasz naszą obietnicę? - Siedział w samym podkoszulku, mimo że wiało jak cholera. - Wiem już, czego chcę.
Podniosłem na niego wzrok, lekko zdezorientowany. Prawie zapomniałem o tej obietnicy, nigdy o niej nie wspominał.
- Chcę, żebyś dawał mi papierosy – odpowiedział na niezadane pytanie.
Parsknąłem głośno.
- Nawet o tym nie myśl.
Uniósł wysoko brwi.
- Powiedziałeś, że spełnisz moje życzenie.
- Nie pamiętam. I to nie ma znaczenia, i tak nie dałbym ci fajek. To straszne gówno. - Jakże adekwatnie wypuściłem dym. - Ludzie nie powinni się warunkować na własne życzenie. A już na pewno nie piętnastolatkowie.
Sehun zbladł ze wściekłości. Drażnienie go było niemal tak zabawne jak nastawianie przeciwko sobie całego poprawczaka. Tylko wymagało nieco więcej planowania.
- Nie oszukuj mnie – wycedził.
Otworzyłem fajkę i bez słowa podałem. Wyglądał na autentycznie zdziwionego, jednak nic nie powiedział. Nieumiejętnie wsunął papierosa między zęby, a ja pochyliłem się ku niemu i podałem ogień. Kiedy zaczął się krztusić, nie powstrzymałem śmiechu.


***


Z czasem tego pożałowałem. Sehun nie wpadł w nałóg, on w nim głęboko zanurkował. I nie zamierzał się wynurzać. Gdy tylko przestał kaszleć, zaczął ciągnąć fajkę za fajką, niemal pozbawiając mnie zapasów. I nic nie zapowiadało, że zamierzał przestać.
- Dzisiaj już wziąłeś, nie dam ci. - Jak zwykle byliśmy na dachu.
- To tylko jeden papieros – i tak nie odpuszczał.
Wzruszyłem ramionami. Sadystycznie powoli zapaliłem swojego szluga i głośno się zaciągnąłem. Niech cierpi, kurwa mać.
- Daj – zaczynał mnie powoli irytować.
Odchyliłem głowę. Milczałem przez moment, udając zastanowienie.
- A co niby dostanę w zamian? Masz jakieś propozycje?
Otaksował mnie chłodnym spojrzeniem.
- Mogę ci obciągnąć.
Fajka wypadła mi z dłoni.
- Co, kurwa?!
Sehun w ogóle nie wyglądał na przejętego moją reakcją. Ani swoimi słowami. Na przejętego czymkolwiek.
- To była tylko propozycja.
Patrzyłem na niego. Nic więcej. To było tak idiotyczne i niespodziewane jednocześnie, że prawie chciało mi się śmiać. Gdyby ktoś mnie zapytał, prawdopodobnie nie potrafiłbym nawet powiedzieć, jak mam na imię. Ani czym w ogóle jest imię.
- Myślałem, że akurat ty nie będziesz miał nic przeciwko. - Podniósł z ziemi moją fajkę. - Tym bardziej, że to uczciwa wymiana.
Pokręciłem głową. Raz słabo, drugi o wiele bardziej stanowczo.
- O czym ty pieprzysz?
- Byłoby zwyczajnie wygodnie.
To było popierdolone. Po prostu popierdolone. Brakowało słów, które mogłyby to opisać. Pierwszy szok już minął, pozostała jedynie świadomość, jak pojebane jest to, co właśnie się stało.
Sehun odszedł z papierosem na drugi koniec dachu, pozostawiając mnie samego. Ciekawe, czy myślał, że rozważam jego słowa. Nie, zastanawianie się nad tym też był popierdolone. Nie wiedziałem, czy potrafię się do tego odnieść, czy w ogóle powinienem się do tego odnosić. Zresztą ledwo byłem w stanie myśleć.
To był piękny dzień. Białe chmury nieznacznie odznaczały się na tle nieba, przepuszczając przez siebie słoneczne promienie. Powinniśmy teraz leżeć na środku dachu i rozmawiać o gówniarzach, których nie lubił. Zazwyczaj potem informowałem któregoś z wannabe gangsterów, że danemu osobnikowi należy spuścić wpierdol. I Sehun nie miał już kłopotów.
Dzisiaj nie leżeliśmy razem, nie rozmawialiśmy, nawet nie staliśmy obok siebie. I chyba nie należało tego zmieniać.

***


- Zaproponowałeś to komuś kiedyś?
Zostawiłem Sehuna po zajęciach, po prostu nie mogłem zlekceważyć tego tematu. Musiałem zrozumieć.
- To raczej mi to kiedyś zaproponowano. - Sehun uśmiechnął się bardzo nieszczerze.
- I co się wtedy stało?
- To ciebie nie dotyczy. Nic ciebie nie dotyczy. - Patrzył w ścianę, choć udawał, że nie unika mojego wzroku.
Straciłem cierpliwość. I tak byłem dla niego stanowczo za miły.
- Jeżeli proponujesz, że zostaniesz moją dziwką, to myślę, że jednak coś mnie dotyczy. Wiem, że minimalnie, ale jednak.
Wywrócił oczami. Przez kilkanaście sekund się nie ruszał, by wreszcie rozwalić się na fotelu. Spojrzał na mnie wyzywająco, jakby oczekiwał mojej reakcji. Czego się spodziewał? Że każę mu grzecznie usiąść i się wyprostować?
- To zresztą nie ma znaczenia – powiedział wreszcie. - Zaproponowałem to tobie, bo mniej więcej się lubimy, ale jak nie ty, to ktoś inny, nie ma pro...
Szarpnąłem go za koszulkę, zmuszając do wstania. Był przerażająco lekki jak na swój wzrost, miałem wrażenie, że mógłbym go zabić jednym uderzeniem. Ale to nie powstrzymało mojej wściekłości. Nie wiedziałem, co mną kierowało, wiedziałem jedynie, że nie potrafię tego powstrzymać.
- Wytłumaczę ci jedną rzecz – powiedziałem bardzo spokojnym, ciepłym tonem. - Nie mam pojęcia, co i dlaczego ci się popierdoliło. Nie obchodzi mnie to. Ale możesz być pewien – nie chcesz już tego proponować komukolwiek innemu. Rozumiemy się?
Sehun wpatrywał się we mnie szeroko rozwartymi oczami. Cisza.
- Zostaw mnie w spokoju – jęknął w końcu. - Wszyscy zostawcie mnie w spokoju.
Poczułem, jakby ktoś mnie uderzył. Mocno, w przeponę. On i Jonghyun w ogóle nie byli podobni, Sehun nawet w najgorszych chwilach nie wyglądał, jak on wtedy, ale teraz... To było za wiele. Na moment straciłem oddech. Pewnie parę lat temu łzy napłynęłyby mi do oczu albo dostałbym ataku paniki, jednak teraz mój organizm był na to zbyt dumny. Puściłem chłopaka i potrząsnąłem głową.
- Nie.


Na zakończenie: Uprzedzając ewentualne pytania - tak, fakt, że Sehun ma ciągoty do prostytucji jest psychologicznie spójny. To nie jest reguła, ale w przypadku osób molestowanych w dzieciństwie często występuje pewien dualizm. Tak jak w tym przypadku, kiedy Sehun nie ma problemu, wręcz wychodzi z propozycją bycia utrzymankiem Minho (i to za papierosy, cóż za waluta), a jednocześnie atakuje Luhana za próbę dotyku. To są zupełnie inne płaszczyzny relacji, więc i reakcje nie są takie same. Skomplikowane trochę, ale nie poradzę.

sobota, 13 czerwca 2015

Tonight I'm screaming out to the stars - część V

Pairing: HunHan
Ostrzeżenia: trochę toksycznie, przeklinajo
Szczerze mówiąc: Ostatnio jakoś wyłoniło się stałe grono komentujących i... omg, to takie fajowe. Nie mam nic specjalnego do przekazania, chcę tylko pokazać, że czytam wszystkie Wasze spostrzeżenia, że jaram się Waszymi uwagami, w ogóle wszystkim. Nie odpisuję Wam "dziękuję" pod każdym postem, robię to tutaj tak... zbiorowo. Dzięki straszne.
I miłego czytania~!


Przede wszystkim musiałem postawić sprawy jasno.

W trakcie rozmowy Sehun był pijany albo naćpany, więc jego słowa nie znaczyły absolutnie nic.

Ewentualnie wymyślił całą scenkę, żeby wymusić na mnie poczucie winy. Pewnie chciał, żebym poczuł się gorzej, żeby móc czerpać jeszcze większą satysfakcję z całego zerwania.

Istniała oczywiście możliwość, że nie kłamał. Odrzuciliśmy ją z Amber na samym początku.


>>


Wygrałem ten pieprzony konkurs. Wygrałem i opijałem to przez następne dwie noce. Do tego stopnia, że wyrzucali nas z knajp. Ponoć. Nie, żebym cokolwiek pamiętał.

Co prawda, z pieniędzy z wygranej nie mogłem postawić Neuschwanstein, ale wreszcie pozwoliło mi to na wynajęcie mieszkania i wyprowadzenie się od Amber. Od niej, jej świetnego chłopaka i idealnego życia. Dodatkowo zatrudniłem się w pomniejszym studiu fotograficznym. To nie był szczyt moich marzeń, właściciel nie odróżniał Juergena Tellera od Terry'ego Richardsona, ale przynajmniej udostępniali mi salę do własnych projektów. I przygotowań do kolejnych konkursów. Może nie mierzyłem sił na zamiary, lecz czułem, dosłownie CZUŁEM, że teraz wreszcie wszystko się uda.

Wszystko.


>>


Kiedy zorientowałem się, że zostawiłem część sprzętu w starym mieszkaniu, mieszkaniu Sehuna, ledwo się opanowałem. Byłem gotowy panikować, krzyczeć i wymiotować. A przecież to nie było nic takiego. Nic. Musiałem tam tylko wejść, wziąć rzeczy i wyjść. Zresztą i tak już go tam nie było.


>>


A jednak był. Robił coś na komputerze, pewnie przeglądał chujowoe sesje reklamowe, w których brał udział i zachwycał się kompozycjami. Był typem modela, któremu podobało się wszystko, o ile był tego częścią. W ogóle takim typem człowieka.

Na jego widok wyprostowałem się, boleśnie napinając ramiona. Nie przywitałem się, bezpośrednio ruszyłem do swojego pokoju. Z pewnym zdziwieniem zaobserwowałem, że nie zmienił niczego. Nie pozostawiłem tam zbyt wielu rzeczy, same nieistotne bibeloty i fotograficzne przyrządy, jednak Sehun nie pokusił się nawet o wyrzucenie śmieci. Ciekawe, czy chociaż tutaj wszedł.

Kretyńsko wrzucałem rzeczy do torby, nie przejmując się ich delikatnością. Chciałem po prostu stąd wyjść. Jak najdalej od niego. Kurwa, myślałem, że jednak mi przeszło.

- Rozmawialiśmy niedawno. - Sehun wszedł do pokoju, a ja nieomal upuściłem na stopę stelaż. - W sensie dzwoniłem do ciebie.

Odłożyłem torbę, by stanąć naprzeciwko niego. Uniosłem brew w wyrazie uprzejmego zainteresowania.

- Naprawdę?

Sehun wzruszył ramionami.

- Jeżeli zwyzywałem całą twoją rodzinę do trzech pokoleń wstecz, to wybacz, byłem napierdolony.

- Właściwie to nie, nie wreszczałeś ani nikogo nie obraziłeś. - Wróciłem do pakowania. - Tylko wyznałeś mi miłość.

Nie odpowiedział. W tej chwili żałowałem, że znowu się odwróciłem i nie mogłem zobaczyć jego twarzy. Był wściekły? Zdezorientowany? Po raz pierwszy w życiu zmieszany?

- Niemożliwe - sarknął wreszcie.

- A jednak. - Zapiąłem torbę.

Sehun przestąpił z nogi na nogę.

- Cóż - zaczął wreszcie - widocznie nawet pijany nie przestaję cię okłamywać.

Nie poczułem niczego. Zarzuciłem torbę na ramię i wyszedłem z mieszkania. Żadnego rozczarowania, smutku, niczego. Byłem przygotowany, bardziej niż przygotowany. To nie było nic nowego ani zaskakującego, ja...

Chciało mi się wyć.


>>


W jakiś chory sposób to wszystko jedynie zmotywowało mnie do cięższej pracy. Zbliżały się targi, mogłem kogoś zainteresować, pokazać się znowu. Miałem tysiące pomysłów, ustawień i projektów. Z kreatywnością nigdy nie miałem problemów. Z pieniędzmi - jak najbardziej.

Czym w końcu mogłem zachwycić bez modeli? Szczególnie specjalizując się w fotografowaniu ludzi. I nie, nie tych na ulicy. Przedtem nie stanowiło to problemu - Sehun traktował moją pasję jako zabawne hobby i zwyczajnie ściągał kolegów. Teraz nie było takiej możliwości. A ja nie byłem geniuszem, nie mogłem nagle zmienić specjalizacji.

Olśnienie pojawiło się - całkowicie standardowo - w trakcie chlania soju. Roześmiałem się na głos, zadziwiony swoją głupotą. Jak mogłem nie pomyśleć o Kaiu?


>>


Prawdopodobnie nie zrobiłem tego dlatego, że podświadomie pamiętałem o jego zbliżającym się wyjeździe do Japonii. I dlatego, że nie zdawałem sobie sprawy, jak zajebistym przyjacielem jest.

- Właściwie - Kai dokończył piwo - mogę po prostu dać ci ten hajs. W sensie wiesz, nie na zawsze. Będziesz musiał mi oddać, jak już zostaniesz światowej sławy fotografem. Z odsetkami!

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.

- Nie zrobisz tego. To może się nie zwrócić, nie będę miał jak ci oddać i...

- Daj spokój, kumple tak robią. - Machnął ręką. - Dam cynk w agencji, ogarnę kilka osób i ich do ciebie wyślę, okej? Tylko naprawdę zrób coś zajebistego, bo mnie obedrą żywcem ze skóry.

Parsknąłem, ale wciąż nie mogłem wyjść ze zdumienia. To nie była zwykła przysługa, to było więcej niż dał mi kiedykolwiek ktokolwiek. To było wybawienie, szansa, nadzieja, wszystko.

W takim wypadku nie pozostawało mi nic innego. Musiałem wybaczyć mu przyjebanie mi glanem w czaszkę.


>>


Odzew był... zaskakujący. Może nie utonąłem pod stertą zgłoszeń, ale było ich na tyle, że przeklinałem swój budżet za niemożność zatrudnienia asystenta. Szczególnie w przypadku zainteresowanych internetowych modeli, których trzeba było ogarniać o wiele bardziej ze względu na tendencję do fotoszopowania portfolio.

Siedziałem w studio i przeglądałem zdjęcia, czując się niemal profesjonalnie. W sumie byłem profesjonalny. Gdyby nie fakt, że jeszcze nie zarabiałem nic na byciu fotografem, na co dzień musiałem robić nowożeńcom rzygogenno-kiczowate sesje zdjęciowe i zapierdalałem na studiach, mogliby już dopisywać moje nazwisko do fotograficznego Hall of Fame.

Usłyszałem zgrzyt rozsuwanych drzwi, podniosłem głowę. I natychmiast tego pożałowałem. Czy ten człowiek mnie stalkował? Czy już mogłem wnosić o zakaz zbliżania się?

- Portfolio bezpośrednio do ciebie? - Sehun rozejrzał się po pomieszczeniu. - Żadnych asystentów, recepcji, nic?

Głośno zamknąłem laptopa. Jeżeli ten idiota przyszedł tu tylko po to, żeby kpić... Cóż, wciąż byłoby lepiej, niż gdyby przyszedł tu po to, żeby...

- Chcę być twoim modelem.

Parsknąłem. Nie mogłem się powstrzymać. On? Kiedy ze sobą byliśmy, nigdy tego nie zaproponował. Gdy poprosiłem go bezpośrednio, odmówił bez podania powodu. Teraz nagle zmienił zdanie?

- Nie. - Z powrotem otworzyłem komputer, przeklinając się za brak opanowania.

- Jak to "nie"?

- Nie chcę z tobą pracować.

Usiadł na kanapie naprzeciwko mnie. Wydawał się spokojny, o wiele spokojniejszy ode mnie.

- Może nikt cię nie uświadamiał, ale odrobina profesjonalizmu w tym zawodzie jednak się przydaje.

Dalej uparcie wpatrywałem się w ekran. Nie miałem siły na rozmowę, na kłótnię, na cokolwiek, co zamierzał wywołać. Wiedziałem tylko, że nie chcę go na swoich zdjęciach. Gdyby był tylko ciałem, przyjąłbym go z ucałowaniem stóp. Ale on był sobą, był Sehunem. I to za bardzo bolało.

- Będziesz mnie ignorować? - Sehun patrzył na mnie z politowaniem.

Ledwo powstrzymałem się przed ponownym przyjebaniem w klapę laptopa. Dość, dość, dość. Oddychaj, Luhan.

- Po co tutaj właściwie przyszedłeś? - zapytałem wręcz łagodnie. - Co ci da, że powkurwiasz mnie jeszcze trochę? Nie widziałeś moich zdjęć, nie masz o niczym pojęcia, przyszedłeś, żeby mnie zirytować. A ja już nie chcę się irytować. Więc wypierdalaj.

Sehun powoli wstał. Przez jeden, pełen nadziei moment byłem pewien, że wyjdzie, jednak on postąpił kilka kroków ku mnie. Stanął naprzeciwko biurka, zamknął laptop i pochylił się nad blatem, opierając o niego dłonie.

- Widziałem twoje zdjęcia.

Podniosłem wzrok. Czułem się jakoś... mały w stosunku do niego, jego poza całkowicie przygniatała. Nie ruszyłem się jednak w obawie przed krytyką. Nie mógł zauważyć mojej potulności.

- Mieszkaliśmy przez rok - ciągnął - więc to chyba oczywiste, że je oglądałem, to byłoby fizycznie niemożliwe. Poza tym naprawdę wydaje ci się, że byłeś na tyle ważny, żebym miał siłę męczyć się w t a k i c h warunkach tylko po to, żeby zrobić ci na złość? Za kogo ty się uważasz?

Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Obraził mnie i pogratulował jednocześnie. Głośno zlekceważył mnie jako człowieka, a pochwalił pracę. Jak właściwie powinno się reagować na coś takiego?

- Nigdy... nie powiedziałeś nic o moich zdjęciach - chyba drżał mi głos - W sensie nigdy, nigdy nawet o tym nie wspomniałeś.

- A po co miałbym? - zapytał, autentycznie zaskoczony. - Skoro były dobre, to były dobre. Narzekałbym, gdyby były chujowe.

Potrząsnąłem głową. Za wiele informacji naraz, musiałem to wszystko przeanalizować gdzieś na chłodno.

- Nieistotne, i tak nie chcę ci robić zdjęć. Nie pasujesz do konceptu, jesteś...

- Oczywiście, że zamierzasz - przerwał twardo. - Jak skończysz ogarniać zgłoszenia, to do mnie zadzwonisz. W końcu znasz numer na pamięć.

Wyszedł, zanim zdążyłem zaprotestować. Zanim w ogóle zdążyłem pomyśleć o takiej możliwości. Powinienem czuć wściekłość czy poniżenie, lecz w tej chwili w ogóle o tym nie myślałem. Ważne było to, że mu zależało. Na czymś związanym ze mną.

niedziela, 7 czerwca 2015

Tonight I'm screaming out to the stars - część IV


Pairing: HunHan, KaiLu
Ostrzeżenia: przekleństwa, papyrosy, lizanie sodomitów



Byłem zdziwiony, kiedy okazało się, że nie wylądowałem na satanistycznej parapetówce dla nerdów. Nie, żebym wątpił w normalność Kaia, ale... Ludzie z wydziału informatycznego zawsze wydawali się opętanymi przez maszyny wariatami. Albo naoglądałem się za dużo produkcji, w których przedstawiano ich jako żądnych mordu, pryszczatych maniaków.

Biorąc pod uwagę natężenie odjebanych facetów na metr kwadratowy, zdecydowanie przesadziłem z filmami. Nie chodziło o to, że wszyscy mi się podobali, raczej każdy z nich MÓGŁBY się podobać. Gdyby nie fakt, że aktualnie nie miałem ochoty na nikogo.

I tak, właśnie z tej niechęci zgodziłem się z miejsca pójść na imprezę z ledwo poznanym chłopakiem. Kurwa, byłem hipokrytą nawet we własnej głowie.

Kai czekał na mnie w jednym z kątów. Opierał się o ścianę, wyglądając jak uosobienie znudzenia. Przynajmniej dopóki nie znalazłem się na linii wzroku. Zastanawiałem się, na ile jego ekscytacja była udawana. I jakim cudem i tak mnie urzekała.

- Chciałem rzucić jakimś standardowym komplementem, ale chyba zabrakło mi słów. - Wyszczerzył się.

Otworzyłem usta, zamknąłem je i znowu otworzyłem. Po czym zamknąłem. Ostatecznie skupiłem się tylko na uśmiechaniu - co do tego miałem przynajmniej pewność, że wyjdzie. Okej, wyglądałem zajebiście, sam musiałem to przyznać, ale... byłem nieprzyzwyczajony. Sehuna nigdy nie bawiły czułości. Uważał, że powinienem traktować jako naturalny fakt, iż wyglądam dobrze. Przecież inaczej by się ze mną nie pieprzył.

- Spoko, widzę, że nie tylko mi. - Machnął ręką. - Właściwie spóźniłeś się, wręcz w chuj. Bałem się, że nie przyjdziesz. W sumie właśnie zamierzałem stąd uciekać na imprezę obok, ale... No, twoje zwiastowanie nieco mi przeszkodziło.

- Możemy tam iść, jeżeli tutaj jest aż tak źle. - Wzruszyłem ramionami.

Uniósł brwi, próbując wyglądać na dogłębnie urażonego.

- Nie zapraszałbym cię tutaj, gdybym nie wierzył w siłę tego miejsca. - Wyjął z kieszeni zmaltretowaną paczkę fajek. - Aczkolwiek tam pewnie będzie jednak fajniej. Wiesz, świat zepsutych modeli, rozbitych mercedesów, rzygających księżniczek...

- Modeli? - powtórzyłem. - Czyli Sehun...?

Kai nie ukrył rozbawienia.

- I właśnie dlatego wciąż siedzimy tutaj.


>>


Byłem pijany. Ostatnimi czasy przestało to być czymkolwiek dziwnym. Nie potrafiłem stwierdzić - w tej chwili naprawdę mało rzeczy byłem w ogóle w stanie zauważyć - czy kiedyś nie lubiłem alkoholu, czy po prostu dopasowałem się do roli szofera Sehuna. Który z kolei zalewał się w trupa bez najmniejszego problemu i oczekiwał od swojego wiernego chłopaka podwożenia i odwożenia absolutnie wszędzie. Nie potrafiłem wytłumaczyć, dlaczego dawałem się tak traktować.

Ktoś pociągnął mnie na parkiet, próbował objąć w pasie. Nie zwracałem uwagi na jego twarz - w obecnym stanie mogłem tańczyć z każdym. Czułem, jak ciepło i przyjemne mrowienie ogarniają całe ciało.

- Jesteś bardzo najebany? - To był jednak Kai.

Potrząsnąłem głową. Jego oddech na moment przyprawiał o zawrót głowy - Kai był chyba jeszcze bardziej nawalony ode mnie. Wiedziałem, gdzie trzyma ręce. Wiedziałem, jak zachowują się ludzie po alkoholu. Tego, jak po pijaku zachowuję się ja, właśnie zaczynałem się dowiadywać.

Tańczyliśmy, a raczej poruszaliśmy w przód i w tył. Czucie w nogach powoli zanikało. To był moment, kiedy kierował mną alkohol, nie mózg. Chciałem zejść z parkietu i usiąść, lecz nie ufałem własnej koordynacji.

Starałem się patrzeć w oczy Kaia, jednak mimowolnie nieustannie odwracałem wzrok. Nie potrafiłem tego tłumaczyć. On też na mnie patrzył. Tym razem nie było w tym nic przyjaznego, przypominał mi raczej Sehuna, kiedy się poznaliśmy. Kiedy wylądowaliśmy w łóżku.

Mój wzrok bezwiednie padł na jego usta. Były za duże, nie pasowały mi. Powinny być o wiele mniejsze, szersze i jaśniejsze. W ogóle wszystko mi się nie podobało, nawet te jego wielkie oczy, których lśnienie dostrzegałem pomimo ciemności i odurzenia alkoholowego.

Albo i nie. Może byłem zbyt wybredny. Może przesadzałem. Może tak naprawdę nadeszła pora, żeby przestać się przejmować.

Podniosłem się na palcach i po prostu go pocałowałem. Czekał na to. Wsunął mi rękę we włosy, drugą mocniej zacisnął w pasie. Całowanie po pijaku chyba nie było dla niego najmniejszym problemem. Nie zamknąłem oczu w obawie przed mdłościami, więc mogłem do woli wpatrywać się w jego długie rzęsy, ciemną skórę i zaciśnięte powieki.

Chciałem pogłębić pocałunek, jednak Kai się odsunął. Wyciągnął ostatniego, niemalże połamanego papierosa i zapalił. Nie spuszczałem z niego wzroku, nie nadążałem za rejestrowaniem całego wydarzenia.

- Zastanawiałem się przedtem, dlaczego Sehun z tobą był. Teraz - wskazał fajką moje wargi - chyba jednak rozumiem.

Zwymiotowałem.


>>


Rano Kai mnie przeprosił. Przyznał, że zachował się jak gnojek, a zawartość mojego żołądka na jego spodniach tak naprawdę było karą boską. Nie ciągnąłem tematu. Naprawdę nie miałem powodów do wkurwienia. Pracowali ze sobą, znali się - logiczne, że chciał zrozumieć, dlaczego Sehun wybrał jakiegoś nieznanego nikomu studenciaka. Kai mnie nie skrzywdził ani nie wykorzystał - leciał na mnie, co najmniej chciał się zaprzyjaźnić. Pocałowaliśmy się i zwyczajnie mu się wymsknęło. Powinienem być wdzięczny, że nie poszliśmy do łóżka. Po pijaku robiłem się żenująco łatwy.

Wytrzeźwiałem, ale wciąż czułem mdłości.


>>


Mijały wykłady, dni, tygodnie. Sehun wciąż się nie odzywał. Albo nie przychodził na zajęcia, albo unikał mojego towarzystwa. Czułem irracjonalną zazdrość. I rozczarowanie. Jak mogłem z góry założyć, że będzie próbował to ciągnąć po tak zdecydowanej odmowie? To ja go kochałem, nie on mnie.

To mi zależało, nie jemu.


>>


Po dwóch miesiącach wydarzyło się coś, co zepchnęło Sehuna na dalszy plan. I wszystko inne.

Email miał kilkanaście linijek, z czego sześć zmarnowano na wymienienie nazwisk i tytułów komisji. W żaden sposób nie obniżało to jego wartości. Te niepełne dwadzieścia wersów czytałem nieprzerwanie przez dwie godziny. Wydrukowałem wiadomość czterokrotnie, bezmyślnie wybierając złe ustawienia.

Moje amatorskie zdjęcia zostały zauważone na jednej ze stron internetowych i ocenione nadwyraz pozytywnie. Ja zaś sam, jako rokujący nadzieje młody artysta, zostałem zaproszony na spotkanie ze szlachetnym gronem. I nominowany do pieprzonego konkursu za serię zdjęć. 

Wysłałem wiadomości do rodziców i wszystkich bliskich znajomych. Czyli do całych sześciu osób. Każda z nich zwróciła uwagę na najpierw na literówki, a dopiero potem na treść. Chuj, nie mogłem jednocześnie być Sienkiewiczem i jego korektorem jednoczesnie. Nie w takim stanie.


>>


Siedziałem w wannie, pławiąc się nie w pianie, a we własnej chwale. Nie powinienem jeszcze tak się cieszyć. Mogli się pomylić, zmienić zdanie albo po prostu nie przyznać nagrody. I tak wręcz skomlałem ze szczęścia.

Nie miałem pojęcia, dlaczego poszedłem się myć z komórką. Ani dlaczego ją odebrałem. Tym bardziej, że wyświetlacz pokazywał numer, który już co prawda skasowałem z bazy kontaktów, lecz wciąż nie umiałem wyrzucić z głowy.

- Co? - zapytałem machinalnie.

W odpowiedzi usłyszałem jedynie bełkot, zagłuszany przez głośną klubową muzykę. Ktoś wołał, żebym się rozłączył, z innej strony słychać było śmiech. Naprawdę zamierzałem odłożyć telefon. Ale po chwili ktoś kogoś uderzył, ktoś zaklął, muzyka zamieniła się w pogłos.

- Luhan? 

Wyprostowałem się. Ten głos bez wątpienia należał do Sehuna, tego nie mogłem podważyć. W porównaniu do całej reszty. Musiałbym być idiotą, by uwierzyć, że mój pierdolony były chłopak potrafi brzmieć, jakby nie był czegoś pewny, jakby się bał, jakby był stanie doprowadzić głos do drżenia. Nie zrobiłby nic takiego, jeżeli nie przyniosłoby mu to żadnych korzyści. A ja w jego świecie byłem kompletnie bezużyteczny.

- Czego, kurwa, chcesz? - warknąłem.

- Luhan, przepraszam.

Przesłyszałem się. Nie było innej opcji. A nawet jeżeli naprawdę to powiedział, nie miał tego na myśli. To musiało znaczyć zupełnie coś innego, niż mi się wydawało, zawsze wydawało mi się za dużo, zawsze...

- Co? - wydusiłem z siebie.

- Luhan, kocham cię.

Telefon spadł do wody.