Pairing:
KaiSoo (Kai x D.O)
Ostrzeżenie:
seksy, przekleństwa, papierosy
u nieletnich
Wyjaśnienia:
Jako że niezbyt macie do
czynienia z tym pairingiem podczas samego opowiadania z racji relacji
Luhan-D.O, postanowiłam zmajstrować speszjala.
Narracja z punktu widzenia Kaia, są jakieś wzmianki o wydarzeniach, w których brali udział inni bohaterowie, ale raczej się na nich nie skupiam. Są jedynie jako odnośniki.
Narracja z punktu widzenia Kaia, są jakieś wzmianki o wydarzeniach, w których brali udział inni bohaterowie, ale raczej się na nich nie skupiam. Są jedynie jako odnośniki.
I
mam nadzieję, że nikt nie będzie rozczarowany brakiem „normalnego”
rozdziału D:
Z każdą sekundą
przebywania w zakładzie poprawczym miałem wrażenie, że oszaleję.
A byłem tam od trzydziestu ośmiu minut. Dwa tysiące dwieście
osiemdziesiąt sekund czystej udręki.
Dotąd resocjalizowanie dzieciaków wydawało mi się misją. Powołaniem, o wiele ważniejszym od tego religijnego czy stricte pedagogicznego. Jak na razie dowiedziałem się, że poprzedni psycholog dosłownie stąd uciekł, a moja robota sprowadza się do wypełniania papierów. O rozmawianiu z „młodymi kryminalistami”, jak określił ich oprowadzający mnie strażnik, mogłem sobie pomarzyć. Chyba że w formie ogólnych wykładów o szanowaniu bliźniego i BHP, których nikt nie będzie słuchał.
Dotąd resocjalizowanie dzieciaków wydawało mi się misją. Powołaniem, o wiele ważniejszym od tego religijnego czy stricte pedagogicznego. Jak na razie dowiedziałem się, że poprzedni psycholog dosłownie stąd uciekł, a moja robota sprowadza się do wypełniania papierów. O rozmawianiu z „młodymi kryminalistami”, jak określił ich oprowadzający mnie strażnik, mogłem sobie pomarzyć. Chyba że w formie ogólnych wykładów o szanowaniu bliźniego i BHP, których nikt nie będzie słuchał.
Obejrzałem gabinet,
czując coraz większe rozczarowanie. Obrzydliwie nowe meble,
infantylnie pastelowe ściany, niewygodne krzesła. Obrazu nudy i
rozpaczy dopełniała jeszcze pierdolona paprotka stojąca w kącie.
Projektant wnętrz naprawdę zadbał, żeby nadać pomieszczeniu jak
najgorszą atmosferę. Jak mogłem wzbudzać jakiekolwiek zaufanie,
siedząc w pokoju na kształt biura księgowej w średnim wieku?
***
Korytarze były
za jasne i kolorowe. Nikogo na nich nie było i, szczerze mówiąc,
pozostawała mi jedynie nadzieja, iż tak zostanie. Z ciemnymi
okularami na nosie wyglądałem jak palant, ale nie zamierzałem ich
ściągać. Zrobiłem to dopiero, kiedy zaczęły mi przeszkadzać
odgłosy dobiegające zza zamkniętych drzwi. Koniec z izolowaniem. Nigdy nie byłem
aspołeczny, wręcz przeciwnie. Czyżby pierwsza godzina pracy
wyhodowała we mnie niedowracalną awersję do ludzi?
Przyspieszyłem kroku. Musiałem zapalić i wreszcie się uspokoić. Jako psycholog nie mogłem pozwolić sobie na chwilę słabości. A tym bardziej na problemy psychiczne.
Przyspieszyłem kroku. Musiałem zapalić i wreszcie się uspokoić. Jako psycholog nie mogłem pozwolić sobie na chwilę słabości. A tym bardziej na problemy psychiczne.
***
Wejście na
dach znalazłem po dwóch godzinach. Byłem humanistą, nikt nie
wymagał ode mnie orientacji w terenie. Ani zaprzestania palenia. Wszechobecne tabliczki przeciwników szlachetnych wyrobów tytoniowych po prostu olewałem.
Nie, żebym nie był świadomy skutków pompowania sobie do płuc całego tego gówna. Oczywiście, że byłem. Uczestniczyłem nawet w zajęciach, podczas których oglądaliśmy różne organy palaczy, zdjęcia ich ciał et cetera. I absolutnie mną to nie ruszyło.
Nie, żebym nie był świadomy skutków pompowania sobie do płuc całego tego gówna. Oczywiście, że byłem. Uczestniczyłem nawet w zajęciach, podczas których oglądaliśmy różne organy palaczy, zdjęcia ich ciał et cetera. I absolutnie mną to nie ruszyło.
Wejście na
dach było – jak większość rzeczy w ośrodku – zwyczajnie
okropne. Sama struktura schodów wydawała się krzyczeć: „nie
używaj nas!”. Wystarczyło zresztą wspomnieć, że podczas
wchodzenia na tę prywatną Golgotę wywaliłem się dwukrotnie.
Na zewnątrz temperatura przekroczyła akceptowalną liczbę stopni. Nie miałem pojęcia, w jakiej temperaturze ścina się białko, ale byłem pewien, że moje właśnie ulega denaturacji. Czułem się jakby ktoś zaprosił mnie na wielkiego grilla. Tylko że w charakterze kiełbaski. Odechciało mi się palić, w końcu palenie równało się użyciu zapalniczki, na chwilę obecną miałem dość jakiegokolwiek dodatkowego źródła ciepła. Jedna iskra mogła przesądzić sprawę, nie chciałem skończyć jako kupka popiołu.
Zamierzałem wrócić do budynku, ale wtedy drogę zastąpił mi on. Wydawał się wściekły i upiornie rozbawiony jednocześnie, palił. Wtedy jeszcze oczywiście nie był nim, był niskim dzieciakiem ze skręcanym szlugiem w dłoni, który nagle postanowił zabawić się w ludzką barykadę.
- Co ty tu odpierdalasz? - zapytał bezpardonowo.
Odgarnąłem z czoła włosy, które dzięki Bogu jeszcze nie ociekały potem. To było właściwie piekielnie dobre pytanie. Co ja tu odpierdalałem? Nie chciałem palić, nie chciałem być na zewnątrz, w ogóle nie chciałem już tej pieprzonej pracy, która...
- I kim ty w ogóle jesteś? - nie zaprzestawał werbalnego ataku.
Znowu nie wiedziałem co odpowiedzieć. Kim byłem? Co powinienem odpowiedzieć? Czy wykraczałem poza bycie nędznym, organicznym, opartym na pochodnych węgla tworem? Pieprzona filozofia, nigdy nie powinienem był w ogóle zaczynać tego studiować, nigdy nie...
Niższy o dobre pół głowy małolat szarpnął mnie za koszulkę. Jedynie szok sprawił, że go nie powstrzymałem. Przysunął mnie do siebie, próbując groźnie zmarszczyć brwi. Prawdopodobnie gdybym był w jego wieku, już bym panikował. Ale nie byłem. I wbrew pozorom całkiem znałem się na samoobronie.
- Za kogo ty się, kurwa, uważasz? Czemu mi nie odpowiadasz?!
Poczułem ulgę, gdy wreszcie pojawiły się pytania, na które byłem w stanie bez wahania odpowiedzieć.
- Zastanawiam się, dlaczego atakujesz swojego nowego opiekuna. - Mrugnąłem do niego filuternie.
Natychmiast się odsunął. Nie wyglądał na zbyt przekonanego, ale wolał nie ryzykować. Nonszalancko poprawiłem bluzkę.
- Nie powiem, że wyjątkowo miło mi poznać, ale mam nadzieję, iż drugie wrażenie będzie lepsze. - Wyciągnąłem rękę. - Kim Jong In.
Skrzywił się, ale uścisnął moją dłoń. Zrobił to z niechęcią, lecz bez żadnego wahania. Na pewno był zdezorientowany i zły, jednak nie zamierzał tego okazać. Przez moment zastanawiałem się nad jego pozycją w tym miejscu. Nauczył odgrywać się bardzo pewnego siebie, poza tym był agresywny – prawdopodobnie należał do grona lokalnych przywódców. Cóż, w takim wypadku zdecydowanie nie chciałem go do siebie zrazić. Mógłby jeszcze namieszać w głowach reszcie chłopców.
- Do Kyung Soo.
Mimo całego wyuczonego zarozumialstwa momentami nie potrafił panować nad swoją mimiką. Znowu się skrzywił. Nie podobało mu się. Nie wiedziałem tylko, czy czuł jakoś awersję do sposobu przedstawienia, imienia, czy zwyczajnie do mnie.
- Tylko tyle? - zapytałem z uśmiechem. - Żadnego przezwiska, nic?
Puścił moją rękę, by wsadzić obie dłonie w kieszenie. Podniósł głowę. Chciał sprawić wrażenie, że patrzy mi w oczy, ale tak naprawdę kierował wzrok na któryś z fragmentów mojej twarzy. Powstrzymałem uśmiech.
- Może mi pan mówić D.O.
Pokiwałem głową.
- W takim razie możesz mówić mi Kai.
Po raz pierwszy spostrzegłem u niego zwątpienie. Nie wiedział jak zareagować. Cóż, pozostało mi jedynie mieć nadzieję, iż tak pozostanie.
Na zewnątrz temperatura przekroczyła akceptowalną liczbę stopni. Nie miałem pojęcia, w jakiej temperaturze ścina się białko, ale byłem pewien, że moje właśnie ulega denaturacji. Czułem się jakby ktoś zaprosił mnie na wielkiego grilla. Tylko że w charakterze kiełbaski. Odechciało mi się palić, w końcu palenie równało się użyciu zapalniczki, na chwilę obecną miałem dość jakiegokolwiek dodatkowego źródła ciepła. Jedna iskra mogła przesądzić sprawę, nie chciałem skończyć jako kupka popiołu.
Zamierzałem wrócić do budynku, ale wtedy drogę zastąpił mi on. Wydawał się wściekły i upiornie rozbawiony jednocześnie, palił. Wtedy jeszcze oczywiście nie był nim, był niskim dzieciakiem ze skręcanym szlugiem w dłoni, który nagle postanowił zabawić się w ludzką barykadę.
- Co ty tu odpierdalasz? - zapytał bezpardonowo.
Odgarnąłem z czoła włosy, które dzięki Bogu jeszcze nie ociekały potem. To było właściwie piekielnie dobre pytanie. Co ja tu odpierdalałem? Nie chciałem palić, nie chciałem być na zewnątrz, w ogóle nie chciałem już tej pieprzonej pracy, która...
- I kim ty w ogóle jesteś? - nie zaprzestawał werbalnego ataku.
Znowu nie wiedziałem co odpowiedzieć. Kim byłem? Co powinienem odpowiedzieć? Czy wykraczałem poza bycie nędznym, organicznym, opartym na pochodnych węgla tworem? Pieprzona filozofia, nigdy nie powinienem był w ogóle zaczynać tego studiować, nigdy nie...
Niższy o dobre pół głowy małolat szarpnął mnie za koszulkę. Jedynie szok sprawił, że go nie powstrzymałem. Przysunął mnie do siebie, próbując groźnie zmarszczyć brwi. Prawdopodobnie gdybym był w jego wieku, już bym panikował. Ale nie byłem. I wbrew pozorom całkiem znałem się na samoobronie.
- Za kogo ty się, kurwa, uważasz? Czemu mi nie odpowiadasz?!
Poczułem ulgę, gdy wreszcie pojawiły się pytania, na które byłem w stanie bez wahania odpowiedzieć.
- Zastanawiam się, dlaczego atakujesz swojego nowego opiekuna. - Mrugnąłem do niego filuternie.
Natychmiast się odsunął. Nie wyglądał na zbyt przekonanego, ale wolał nie ryzykować. Nonszalancko poprawiłem bluzkę.
- Nie powiem, że wyjątkowo miło mi poznać, ale mam nadzieję, iż drugie wrażenie będzie lepsze. - Wyciągnąłem rękę. - Kim Jong In.
Skrzywił się, ale uścisnął moją dłoń. Zrobił to z niechęcią, lecz bez żadnego wahania. Na pewno był zdezorientowany i zły, jednak nie zamierzał tego okazać. Przez moment zastanawiałem się nad jego pozycją w tym miejscu. Nauczył odgrywać się bardzo pewnego siebie, poza tym był agresywny – prawdopodobnie należał do grona lokalnych przywódców. Cóż, w takim wypadku zdecydowanie nie chciałem go do siebie zrazić. Mógłby jeszcze namieszać w głowach reszcie chłopców.
- Do Kyung Soo.
Mimo całego wyuczonego zarozumialstwa momentami nie potrafił panować nad swoją mimiką. Znowu się skrzywił. Nie podobało mu się. Nie wiedziałem tylko, czy czuł jakoś awersję do sposobu przedstawienia, imienia, czy zwyczajnie do mnie.
- Tylko tyle? - zapytałem z uśmiechem. - Żadnego przezwiska, nic?
Puścił moją rękę, by wsadzić obie dłonie w kieszenie. Podniósł głowę. Chciał sprawić wrażenie, że patrzy mi w oczy, ale tak naprawdę kierował wzrok na któryś z fragmentów mojej twarzy. Powstrzymałem uśmiech.
- Może mi pan mówić D.O.
Pokiwałem głową.
- W takim razie możesz mówić mi Kai.
Po raz pierwszy spostrzegłem u niego zwątpienie. Nie wiedział jak zareagować. Cóż, pozostało mi jedynie mieć nadzieję, iż tak pozostanie.
***
Trzy następne
dni kompletnie rozwiały złudzenia. Psycholog w tym ośrodku był
tylko z powodu kwestii formalnych. Nikogo nie interesowały moje
pomysły, nauczyciele nie stosowali się do porad, a wychowankowie
zdawali się w ogóle nie mieć pojęcia, gdzie znajduje się mój
gabinet. A Do Kyung Soo, zagubiony młodociany palacz, okazał się
być największym kryminalistą w całym poprawczaku. Przeglądanie
jego akt, uwag od profesorów oraz opiekunów zajęło mi całe
popołudnie.
Prawopodobnie dlatego nie wydawał się zbyt zdziwiony, gdy zatrzymałem go na koytarzu i poprosiłem o rozmowę. Nakazał dwójce swoich goryli poczekanie i podążył za mną. Zignorowałem kpiące komentarze, które wywołały śmiech jego kumpli.
- Nieźle się tu pan urządził. - Objął wzrokiem w posiadanie całe pomieszczenie. - A gdzie zdjęcia narzeczonej? Albo uśmiechniętych dzieci z psem? - zapytał szyderczo.
Mimowolnie przejrzałem się w ekranie laptopa. Naprawdę wyglądałem na kogoś z dzieciakami? Przecież jeszcze nie zbliżyłem się aż tak bardzo do trzydziestki!
- Czego pan ode mnie chce? - Nie usiadł.
Uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że wyglądam tak sympatycznego, za jakiego zawsze uważali mnie wykładowcy.
- Dlaczego zwracasz się do mnie tak strasznie formalnie? - Spojrzałem na niego z rozbawieniem. - To tylko rozmowa.
- To tylko rozmowa?
Skinąłem głową.
- Czyli mogę w każdej chwili wyjść?
Ponownie potwierdziłem.
Kyung Soo bez zastanowienia odwrócił się ku drzwiom. Bezmyślnie podniosłem się z krzesła, omal nie strącając sterty papierów. D.O z powrotem zwrócił się do mnie. Nie ukrywał pełnego satysfakcji uśmieszku. Był sprytny. Przekląłem w duchu swoją porywczość.
- Czyli jednak nie chcesz, żebym wyszedł, kiedy będę miał ochotę?
Ostatkiem sił powstrzymałem się, by nie spojrzeć na niego spode łba. Istniały pewne granice kompromitacji. Opadłem z powrotem na krzesło.
- Przede wszystkim chcę z tobą porozmawiać – odpowiedziałem neutralnym tonem.
- O czym?
- A o czym możesz mi opowiedzieć?
Chyba zbiłem go z tropu. Wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę. Potem oczywiście wzruszył ramionami, zupełnie jakby nie obchodziły go moje słowa, ale nie dałem się oszukać. Nie spuszczałem z niego wzroku.
- I co się, kurwa, gapisz? - warknął odruchowo.
Uniosłem brew, a on zaczerwienił się z zażenowaniem. Mógł zgrywać twardziela przed kolegami, ale musiał zdawać sobie sprawę z konsekwencji obrażania pracownika ośrodka. Chciał coś powiedzieć, lecz machnąłem dłonią.
- Możesz przeklinać, naprawdę. Jeszcze niedawno byłem studentem, naprawdę przywykłem.
Parsknął. Nie byłem pewien, czy tak bawi go wizja mnie jako studenta, czy po prostu gardził edukacją. Zgodnie z informacjami zawartymi w aktach nie pochodził ze zbyt bogatej rodziny, w sumie odpowiedniejszym określeniem były tutaj „niziny społeczne”. Nic dziwnego, że został przestępcą.
- Mogę ci opowiedzieć o dzisiejszym obiedzie – zaproponował drwiąco.
- Zdecydowanie powinieneś to zrobić.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Skąd to wiesz? Jedliśmy może z kilkanaście minut temu!
Uśmiechnąłem się jedynie tajemniczo i ponownie wskazałem mu krzesło. Szczerze mówiąc, nie miałem o niczym pojęcia. Ale rzecz jasna nie zamierzałem tego zdradzać.
- Dlatego będzie lepiej, jeżeli usłyszę jeszcze twoją wersję, nie sądzisz?
Wywrócił oczami, ale wreszcie usiadł. Skrzyżował dłonie na piersi.
- To on zaczął.
Zabrzmiało to tak dziecinnie, że niemal wybuchnąłem śmiechem. Czasami nienawidziłem bycia psychologiem. Gdybym był normalną jednostką, mógłbym teraz leżeć na ziemi, dusząc się rechotem. Niestety, jako szanowany naukowiec zajmujący się psychiką mogłem jedynie pozwolić sobie na przybranie uprzejmie zdziwionego wyrazu twarzy.
- To on zaczął – powtórzył z przekonaniem największy bandyta w ośrodku, kompletnie nie zdając sobie sprawy, iż przypomina oburzonego posądzeniami o uderzenie kogoś łopatką trzylatka.
- Co takiego zrobił?
Kyung Soo wzruszył ramionami.
- Umówiliśmy się, że będzie mnie słuchał, a tego nie zrobił.
- „Umówiliście”?
Ponownie wywrócił oczami. Wbrew temu, co przedtem o nim sądziłem, był ekstrawertykiem. Zamkniętym w introwertycznym pokrowcu.
- Tak. Poszedłem do niego, zapytałem i się zgodził.
- Bez kolegów?
- Z kolegami.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nie było w nim nic drwiącego, ale nie był też zupełnie szczery. Wyglądał raczej jak zmaterializowane pytanie, kąciki wydawały się układać w litery, a wargi w słowa. „Co mi zrobisz?” - mówił ten uśmiech. A ja nie miałem pojęcia, jak na to zareagować. Jak zareagować na ten uśmiech i tego dzieciaka. Bezczelnego, prymitywnego, kłamliwego i jednocześnie pełnego takiego popieprzonego uroku osobistego, który sprawiał, że nie potrafiłem wkurwić się o to, że pobił, zastraszył czy co tam, kurwa, zrobił jakiemuś innemu dzieciakowi.
- Więc nie chciał spełnić twojego polecenia – przełknąłem ślinę – bo...?
- Bo jest pieprzonym brudasem, któremu nie chciało się posprzątać.
Zamrugałem. Do gorączkowo budowanego obrazu Kyung Soo doszła jeszcze jedna cecha - pedantyzm. Zupełnie niespodziewana, musiałem przyznać. Powinienem był zauważyć to wcześniej – jedyną rzeczą, którą chłopak miał brudną były rozpieprzone do cna trampki. Czym były zachlapane, wolałem nie wnikać, ale wyglądało jak krew. I być może nią było.
- A nie mogłeś zareagować inaczej?
Spojrzał na mnie z takim politowaniem, że poczułem się jak ostatni idiota, jak autostopowicz pytający o drogę do Hamburga w centrum Pekinu, jak pytający na lesbijskiej imprezie, co to właściwie jest t.A.T.u.
- Ty chyba naprawdę nie masz pojęcia, co to jest przywództwo, nie? - sarknął.
Oczywiście, że miałem. Przeczytałem kilkadziesiąt książek na ten temat, byłem na setkach zajęć i wykładów. Potrafiłem od punktu do punktu przedstawić sposoby wywierania nacisku czy zarządzania masami ludzkimi. Nie umiałem tylko zrozumieć siedzącego przede mną dzieciaka.
- D.O, to chyba jasne, że wiem, o co...
- W takim razie po prostu przeczytaj dzisiaj jeszcze raz wszystkie swoje mądre książki i zadaj to pytanie ponownie.
Wyszedł z gabinetu.
Prawopodobnie dlatego nie wydawał się zbyt zdziwiony, gdy zatrzymałem go na koytarzu i poprosiłem o rozmowę. Nakazał dwójce swoich goryli poczekanie i podążył za mną. Zignorowałem kpiące komentarze, które wywołały śmiech jego kumpli.
- Nieźle się tu pan urządził. - Objął wzrokiem w posiadanie całe pomieszczenie. - A gdzie zdjęcia narzeczonej? Albo uśmiechniętych dzieci z psem? - zapytał szyderczo.
Mimowolnie przejrzałem się w ekranie laptopa. Naprawdę wyglądałem na kogoś z dzieciakami? Przecież jeszcze nie zbliżyłem się aż tak bardzo do trzydziestki!
- Czego pan ode mnie chce? - Nie usiadł.
Uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że wyglądam tak sympatycznego, za jakiego zawsze uważali mnie wykładowcy.
- Dlaczego zwracasz się do mnie tak strasznie formalnie? - Spojrzałem na niego z rozbawieniem. - To tylko rozmowa.
- To tylko rozmowa?
Skinąłem głową.
- Czyli mogę w każdej chwili wyjść?
Ponownie potwierdziłem.
Kyung Soo bez zastanowienia odwrócił się ku drzwiom. Bezmyślnie podniosłem się z krzesła, omal nie strącając sterty papierów. D.O z powrotem zwrócił się do mnie. Nie ukrywał pełnego satysfakcji uśmieszku. Był sprytny. Przekląłem w duchu swoją porywczość.
- Czyli jednak nie chcesz, żebym wyszedł, kiedy będę miał ochotę?
Ostatkiem sił powstrzymałem się, by nie spojrzeć na niego spode łba. Istniały pewne granice kompromitacji. Opadłem z powrotem na krzesło.
- Przede wszystkim chcę z tobą porozmawiać – odpowiedziałem neutralnym tonem.
- O czym?
- A o czym możesz mi opowiedzieć?
Chyba zbiłem go z tropu. Wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę. Potem oczywiście wzruszył ramionami, zupełnie jakby nie obchodziły go moje słowa, ale nie dałem się oszukać. Nie spuszczałem z niego wzroku.
- I co się, kurwa, gapisz? - warknął odruchowo.
Uniosłem brew, a on zaczerwienił się z zażenowaniem. Mógł zgrywać twardziela przed kolegami, ale musiał zdawać sobie sprawę z konsekwencji obrażania pracownika ośrodka. Chciał coś powiedzieć, lecz machnąłem dłonią.
- Możesz przeklinać, naprawdę. Jeszcze niedawno byłem studentem, naprawdę przywykłem.
Parsknął. Nie byłem pewien, czy tak bawi go wizja mnie jako studenta, czy po prostu gardził edukacją. Zgodnie z informacjami zawartymi w aktach nie pochodził ze zbyt bogatej rodziny, w sumie odpowiedniejszym określeniem były tutaj „niziny społeczne”. Nic dziwnego, że został przestępcą.
- Mogę ci opowiedzieć o dzisiejszym obiedzie – zaproponował drwiąco.
- Zdecydowanie powinieneś to zrobić.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Skąd to wiesz? Jedliśmy może z kilkanaście minut temu!
Uśmiechnąłem się jedynie tajemniczo i ponownie wskazałem mu krzesło. Szczerze mówiąc, nie miałem o niczym pojęcia. Ale rzecz jasna nie zamierzałem tego zdradzać.
- Dlatego będzie lepiej, jeżeli usłyszę jeszcze twoją wersję, nie sądzisz?
Wywrócił oczami, ale wreszcie usiadł. Skrzyżował dłonie na piersi.
- To on zaczął.
Zabrzmiało to tak dziecinnie, że niemal wybuchnąłem śmiechem. Czasami nienawidziłem bycia psychologiem. Gdybym był normalną jednostką, mógłbym teraz leżeć na ziemi, dusząc się rechotem. Niestety, jako szanowany naukowiec zajmujący się psychiką mogłem jedynie pozwolić sobie na przybranie uprzejmie zdziwionego wyrazu twarzy.
- To on zaczął – powtórzył z przekonaniem największy bandyta w ośrodku, kompletnie nie zdając sobie sprawy, iż przypomina oburzonego posądzeniami o uderzenie kogoś łopatką trzylatka.
- Co takiego zrobił?
Kyung Soo wzruszył ramionami.
- Umówiliśmy się, że będzie mnie słuchał, a tego nie zrobił.
- „Umówiliście”?
Ponownie wywrócił oczami. Wbrew temu, co przedtem o nim sądziłem, był ekstrawertykiem. Zamkniętym w introwertycznym pokrowcu.
- Tak. Poszedłem do niego, zapytałem i się zgodził.
- Bez kolegów?
- Z kolegami.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nie było w nim nic drwiącego, ale nie był też zupełnie szczery. Wyglądał raczej jak zmaterializowane pytanie, kąciki wydawały się układać w litery, a wargi w słowa. „Co mi zrobisz?” - mówił ten uśmiech. A ja nie miałem pojęcia, jak na to zareagować. Jak zareagować na ten uśmiech i tego dzieciaka. Bezczelnego, prymitywnego, kłamliwego i jednocześnie pełnego takiego popieprzonego uroku osobistego, który sprawiał, że nie potrafiłem wkurwić się o to, że pobił, zastraszył czy co tam, kurwa, zrobił jakiemuś innemu dzieciakowi.
- Więc nie chciał spełnić twojego polecenia – przełknąłem ślinę – bo...?
- Bo jest pieprzonym brudasem, któremu nie chciało się posprzątać.
Zamrugałem. Do gorączkowo budowanego obrazu Kyung Soo doszła jeszcze jedna cecha - pedantyzm. Zupełnie niespodziewana, musiałem przyznać. Powinienem był zauważyć to wcześniej – jedyną rzeczą, którą chłopak miał brudną były rozpieprzone do cna trampki. Czym były zachlapane, wolałem nie wnikać, ale wyglądało jak krew. I być może nią było.
- A nie mogłeś zareagować inaczej?
Spojrzał na mnie z takim politowaniem, że poczułem się jak ostatni idiota, jak autostopowicz pytający o drogę do Hamburga w centrum Pekinu, jak pytający na lesbijskiej imprezie, co to właściwie jest t.A.T.u.
- Ty chyba naprawdę nie masz pojęcia, co to jest przywództwo, nie? - sarknął.
Oczywiście, że miałem. Przeczytałem kilkadziesiąt książek na ten temat, byłem na setkach zajęć i wykładów. Potrafiłem od punktu do punktu przedstawić sposoby wywierania nacisku czy zarządzania masami ludzkimi. Nie umiałem tylko zrozumieć siedzącego przede mną dzieciaka.
- D.O, to chyba jasne, że wiem, o co...
- W takim razie po prostu przeczytaj dzisiaj jeszcze raz wszystkie swoje mądre książki i zadaj to pytanie ponownie.
Wyszedł z gabinetu.
***
Zaproponowałem
naczelnikowi rozpoczęcie nowej serii zajęć-rozmów ze wszystkimi
wychowankami. Ku mojemu zdziwieniu nie wyraził żadnych obiekcji.
Chyba nawet był zadowolony.
Dzieciaki okazały się dokładnie takie jak opowiadano mi na zajęciach. Agresywne, zagubione i łatwo podatne. Początkowo nie były zbyt chętne do jakiejkolwiek konwersacji, jednak ostatecznie zawsze się do mnie przekonywały. Prawie zawsze.
Pierwszym problemem okazał się być wysoki, wyglądający na chronicznie niedożywionego dzieciak. Oh Sehun. Całkowicie wycofany, nie mogłem nawiązać z nim żadnego kontaktu. Odpowiadał tylko „tak”, „nie”, czasami pojawiało się też „może”. Jego akta napawały mnie przerażeniem. Nie miałem pojęcia, jakim cudem nie znalazł się w zakładzie psychiatrycznym. W sumie nawet nie chciałem wiedzieć. Zresztą nawet gdybym tego pragnął, nie dano by mi możliwości. Wydawało się wręcz, iż cały ośrodek nie chce o nim mówić. Na wszelkie pytania o to, skąd znalazł fioletową farbę do włosów, dlaczego pozwalano mu nosić biżuterię czy jakim cudem nie da się go nigdy znaleźć w klasie, Minho – opiekun jego grupy – jedynie wzruszał ramionami. Siwona wolałem nie kłopotać.
Drugim problemem był oczywiście D.O. Choć tak naprawdę problem nie leżał w jego osobie, tylko we mnie. Nie umiałem go nakierowywać, manipulować nim ani wydobywać informacji. Mówił mi, co chciał, momentami ewidentnie kłamał, a ja nie potrafiłem przemóc się na tyle, by odpowiednio zaprotestować. Kiedy obracał moją naganę w żart, śmiałem się razem z nim. Gdybym miał pojęcia, jak chujowym psychologiem się okażę, nigdy nie poszedłbym na studia.
Dzieciaki okazały się dokładnie takie jak opowiadano mi na zajęciach. Agresywne, zagubione i łatwo podatne. Początkowo nie były zbyt chętne do jakiejkolwiek konwersacji, jednak ostatecznie zawsze się do mnie przekonywały. Prawie zawsze.
Pierwszym problemem okazał się być wysoki, wyglądający na chronicznie niedożywionego dzieciak. Oh Sehun. Całkowicie wycofany, nie mogłem nawiązać z nim żadnego kontaktu. Odpowiadał tylko „tak”, „nie”, czasami pojawiało się też „może”. Jego akta napawały mnie przerażeniem. Nie miałem pojęcia, jakim cudem nie znalazł się w zakładzie psychiatrycznym. W sumie nawet nie chciałem wiedzieć. Zresztą nawet gdybym tego pragnął, nie dano by mi możliwości. Wydawało się wręcz, iż cały ośrodek nie chce o nim mówić. Na wszelkie pytania o to, skąd znalazł fioletową farbę do włosów, dlaczego pozwalano mu nosić biżuterię czy jakim cudem nie da się go nigdy znaleźć w klasie, Minho – opiekun jego grupy – jedynie wzruszał ramionami. Siwona wolałem nie kłopotać.
Drugim problemem był oczywiście D.O. Choć tak naprawdę problem nie leżał w jego osobie, tylko we mnie. Nie umiałem go nakierowywać, manipulować nim ani wydobywać informacji. Mówił mi, co chciał, momentami ewidentnie kłamał, a ja nie potrafiłem przemóc się na tyle, by odpowiednio zaprotestować. Kiedy obracał moją naganę w żart, śmiałem się razem z nim. Gdybym miał pojęcia, jak chujowym psychologiem się okażę, nigdy nie poszedłbym na studia.
***
Kyung Soo
zdecydowanie za bardzo polubił moje towarzystwo. Może byłem jedyną
osobą, przy której nie musiał grać samca alfa, może zwyczajnie
ciekawiły go nasze rozmowy, a może po prostu wolał przesiadywać
ze mną niż lekcjach. Niezależnie od powodu stało się to
problemem. Utrudniał mi spotkania z innymi, uciekał z zajęć i nie
pozwalał zajmować się papierkową robotą. No i wyłudzał ode
mnie papierosy. Nieustannie i całkowicie bezwstydnie.
- Czy ty jesteś
kleptomantem? - zapytałem z rezygnacją, gdy kolejny raz po prostu
wyciągnął fajkę z leżącej na biurku paczki.
Zmarszczył brwi.
- Kim?
- Kleptomanem.
Obrócił papierosa w dłoni. Zaczerwienił się, aczkolwiek wątpiłem, by wstydził się swoich niecnych kradzieży.
- Kto to jest „kleptoman”? - Wpatrywał się w jasnobrązową końcówkę szluga.
Nie wiedziałem, czy powinno mnie to zdziwić, czy nie, ale nawet nie mrugnąłem. Normalnego człowieka wyśmiałbym za takie pytanie. Go nie. Kyung Soo mógł nie wiedzieć takich rzeczy. Wiedział, ile wódki trzeba wypić, żeby się najebać, ale nie stracić przytomności, ile razy można komuś wybaczyć nieposłuszeństwo, zanim się go pobije i jak wyprowadzić mnie z równowagi. Tyle wystarczyło.
Zmarszczył brwi.
- Kim?
- Kleptomanem.
Obrócił papierosa w dłoni. Zaczerwienił się, aczkolwiek wątpiłem, by wstydził się swoich niecnych kradzieży.
- Kto to jest „kleptoman”? - Wpatrywał się w jasnobrązową końcówkę szluga.
Nie wiedziałem, czy powinno mnie to zdziwić, czy nie, ale nawet nie mrugnąłem. Normalnego człowieka wyśmiałbym za takie pytanie. Go nie. Kyung Soo mógł nie wiedzieć takich rzeczy. Wiedział, ile wódki trzeba wypić, żeby się najebać, ale nie stracić przytomności, ile razy można komuś wybaczyć nieposłuszeństwo, zanim się go pobije i jak wyprowadzić mnie z równowagi. Tyle wystarczyło.
***
A potem pojawił
się Luhan. Luhan był sympatyczny, przerażony i zdecydowanie za
empatyczny jak na swoj wiek. Jak na jakikolwiek wiek. Co w połączeniu
ze zdolnościami obserwacyjnymi i niezwykłą umiejętnością bycia
zawsze w złym miejscu i czasie tworzyło iście śmiercionośną
mieszankę. Dla niego.
Kyung Soo oczywiście całkowicie zaprzeczył jakimkolwiek zarzutom. Przysiągł z ręką na sercu, że nowe buty znalazł. Byłem wściekły, ale nie miałem żadnych dowodów. Odkąd się poznaliśmy, przestał tak ostentacyjnie sprawiać kłopoty. Zmuszał innych wychowanków do łamania regulaminu, nasyłał ich na siebie, lecz sam przestał się w to mieszać. Chyba w obawie, że mógłbym to z niego wyciągnąć.
Nie wiedział, że nie chciałem niczego z niego wyciągać. Nie chciałem niczego wiedzieć. Niczego, o ile niszczyło mi to wizję jego jako piekielnie inteligentnego, szyderczego, lecz również i w gruncie rzeczy dobrego dzieciaka.
Uświadomienie sobie, że jestem w nim zadurzony nie zajęło mi zbyt wiele czasu. Nie byłem jak bohaterowie kiepskich filmów, nie potrzebowałem nieprzespanych nocy. Zwyczajnie zanotowałem swoje reakcje na niego, zmierzyłem tętno i sprawa się rozwiązała. Nie byłem zbyt zdziwiony – podczas studiów byłem przez trzy lata bezwstydnie zakochany w sześćdziesięcioletnim wykładowcy z dwójką dzieci.
Kyung Soo oczywiście całkowicie zaprzeczył jakimkolwiek zarzutom. Przysiągł z ręką na sercu, że nowe buty znalazł. Byłem wściekły, ale nie miałem żadnych dowodów. Odkąd się poznaliśmy, przestał tak ostentacyjnie sprawiać kłopoty. Zmuszał innych wychowanków do łamania regulaminu, nasyłał ich na siebie, lecz sam przestał się w to mieszać. Chyba w obawie, że mógłbym to z niego wyciągnąć.
Nie wiedział, że nie chciałem niczego z niego wyciągać. Nie chciałem niczego wiedzieć. Niczego, o ile niszczyło mi to wizję jego jako piekielnie inteligentnego, szyderczego, lecz również i w gruncie rzeczy dobrego dzieciaka.
Uświadomienie sobie, że jestem w nim zadurzony nie zajęło mi zbyt wiele czasu. Nie byłem jak bohaterowie kiepskich filmów, nie potrzebowałem nieprzespanych nocy. Zwyczajnie zanotowałem swoje reakcje na niego, zmierzyłem tętno i sprawa się rozwiązała. Nie byłem zbyt zdziwiony – podczas studiów byłem przez trzy lata bezwstydnie zakochany w sześćdziesięcioletnim wykładowcy z dwójką dzieci.
W tym przypadku
również nie zamierzałem nic z tym robić. Nie byłem pieprzonym
pedofilem.
***
Rzecz jasna, na
zapewnieniach się skończyło. I to w jakim stylu! Sam fakt, że nie
wytrzymałem i próbowałem pocałować Kyung Soo został całkowicie
zdominowany przez nakrycie nas przez Luhana. Gdyby nie to, jak
żenujący był to moment, prawdopodobnie wybuchnąłbym
śmiechem.
D.O unikał mnie przez jakiś czas. Niby nie było to coś strasznego, ale czułem się trochę jak znaleziona przez alkoholika niedopita butelka wódki. Wciąż lepsza niż pusta, lecz mimo wszystko chujowa.
A potem Luhana pobito. I choć zaprzeczał, choć nie powiedział ani słowa, doskonale wiedziałem kto to zrobił. Wpadłem w furię, byłem wkurwiony jak Kim Dzong Un na widok Koreańczyków niepłaczących po śmierci jego ojca. Szkoda tylko, że w porównaniu do niego nie miałem do dyspozycji głowic atomowych.
D.O unikał mnie przez jakiś czas. Niby nie było to coś strasznego, ale czułem się trochę jak znaleziona przez alkoholika niedopita butelka wódki. Wciąż lepsza niż pusta, lecz mimo wszystko chujowa.
A potem Luhana pobito. I choć zaprzeczał, choć nie powiedział ani słowa, doskonale wiedziałem kto to zrobił. Wpadłem w furię, byłem wkurwiony jak Kim Dzong Un na widok Koreańczyków niepłaczących po śmierci jego ojca. Szkoda tylko, że w porównaniu do niego nie miałem do dyspozycji głowic atomowych.
Zaciągnąłem
Kyung Soo do gabinetu, wyjątkowo nie dbając o jego uczucia. Mógł
być obrzydzony, zły, chuj mnie to obchodziło. Byłem zadurzony,
cholerni zadurzony, ale nie miałem zamiaru ignorować jego
popierdolonego działania.
- Wiem, o co chcesz zapytać. - D.O wsadził ręce do kieszeni. - Niczego nie zrobiłem. Przynajmniej nie osobiście.
Oczekiwał salwy śmiechu, jednak tym razem nawet się nie uśmiechnąłem. Oparty o biurku, po prostu na niego patrzyłem, zdając sobie sprawę, jak chujową robotę odwaliłem. Pozwoliłem mu myśleć, że w tym, co robi nie ma nic złego. Byłem tak samo winny jak on.
- Kyung Soo, to nie jest... śmieszne – próbowałem dobierać względnie neutralne słowa. - Nie mam pojęcia, co chciałeś w ten sposób osiągnąć, ale to nie był dobry sposób.
Uśmiechnął drwiąco, lecz kiedy nie dostrzegł w moich oczach nawet odrobiny rozbawienia, natychmiast zmienił taktykę.
- Powiedziałem, że niczego nie zrobiłem.
- Doprawdy?
- Od kiedy tak cię to obchodzi?
Pragnąłem stanąć przed ścianą i uderzyć w nią parę razy. Głową. Byłem chujowym psychologiem, pedagogiem, dorosłym. Dlaczego w ogóle pomyślałem, że ośrodek poprawczy będzie idealną pierwszą robotą? Nie miałem żadnego pieprzonego doświadczenia! Gdybym tylko miał jakiekolwiek pieniądze, natychmiast rzuciłbym tę robotę. Dla dobra swojego i tych dzieciaków.
- Posłuchaj, wiem, że indukowałem ci...
Kyung Soo uniósł brwi.
- Mów po ludzku.
Westchnąłem ciężko.
- D.O, nie możesz bić innych ludzi, rozumiesz? Nie obchodzi mnie, co pomyślą o tym twoi koledzy. Nie będę tego popierał, więc przestań się chwalić.
Chciałem jeszcze dodać, że na wypadek otrzymania jakiegokolwiek potwierdzenia od Luhana, co do niego jako sprawcy pobicia, natychmiast pójdę do naczelnika, ale wolałem nie przeciągać struny. Musiałem uniknąć sytuacji, w której Kyung Soo wymusiłby milczenie na chłopaku.
- Ja pierdolę, przestań być tak nudny jak inni dorośli.
- Kyung Soo, ja jestem tak samo nudny jak inni dorośli. Jeżeli dbanie o innych nazywasz „nudą”.
Zapadła cisza. Słyszeliśmy jedynie szumy dobiegające zza okna, szelest liści na wietrze. Kyung Soo przerwał ją pierwszy.
- Myślałem, że jednak jesteś inny – zauważył kwaśno.
Opadły mi ręce.
- Dodaj jeszcze jakiś ambitny tekst z amerykańskiego hip-hopu i będziemy mieli idealne rozstanie – zirytowałem się.
Wypuścił głośno powietrze. Nie patrzył na mnie, skupił się na suficie. Z uniesioną głową wydawał się jeszcze niższy niż w rzeczywistości, zupełnie nie mogłem zrozumieć, jakim cudem udawało mu się kogokolwiek sterroryzować. Po jego minie nie mogłem osądzić, czy zamierza się wkurwić, czy rozpłakać, więc na wszelki wypadek postanowiłem nie dać mu czas na zastanowienie. I zwyczajnie go pocałowałem.
- Wiem, o co chcesz zapytać. - D.O wsadził ręce do kieszeni. - Niczego nie zrobiłem. Przynajmniej nie osobiście.
Oczekiwał salwy śmiechu, jednak tym razem nawet się nie uśmiechnąłem. Oparty o biurku, po prostu na niego patrzyłem, zdając sobie sprawę, jak chujową robotę odwaliłem. Pozwoliłem mu myśleć, że w tym, co robi nie ma nic złego. Byłem tak samo winny jak on.
- Kyung Soo, to nie jest... śmieszne – próbowałem dobierać względnie neutralne słowa. - Nie mam pojęcia, co chciałeś w ten sposób osiągnąć, ale to nie był dobry sposób.
Uśmiechnął drwiąco, lecz kiedy nie dostrzegł w moich oczach nawet odrobiny rozbawienia, natychmiast zmienił taktykę.
- Powiedziałem, że niczego nie zrobiłem.
- Doprawdy?
- Od kiedy tak cię to obchodzi?
Pragnąłem stanąć przed ścianą i uderzyć w nią parę razy. Głową. Byłem chujowym psychologiem, pedagogiem, dorosłym. Dlaczego w ogóle pomyślałem, że ośrodek poprawczy będzie idealną pierwszą robotą? Nie miałem żadnego pieprzonego doświadczenia! Gdybym tylko miał jakiekolwiek pieniądze, natychmiast rzuciłbym tę robotę. Dla dobra swojego i tych dzieciaków.
- Posłuchaj, wiem, że indukowałem ci...
Kyung Soo uniósł brwi.
- Mów po ludzku.
Westchnąłem ciężko.
- D.O, nie możesz bić innych ludzi, rozumiesz? Nie obchodzi mnie, co pomyślą o tym twoi koledzy. Nie będę tego popierał, więc przestań się chwalić.
Chciałem jeszcze dodać, że na wypadek otrzymania jakiegokolwiek potwierdzenia od Luhana, co do niego jako sprawcy pobicia, natychmiast pójdę do naczelnika, ale wolałem nie przeciągać struny. Musiałem uniknąć sytuacji, w której Kyung Soo wymusiłby milczenie na chłopaku.
- Ja pierdolę, przestań być tak nudny jak inni dorośli.
- Kyung Soo, ja jestem tak samo nudny jak inni dorośli. Jeżeli dbanie o innych nazywasz „nudą”.
Zapadła cisza. Słyszeliśmy jedynie szumy dobiegające zza okna, szelest liści na wietrze. Kyung Soo przerwał ją pierwszy.
- Myślałem, że jednak jesteś inny – zauważył kwaśno.
Opadły mi ręce.
- Dodaj jeszcze jakiś ambitny tekst z amerykańskiego hip-hopu i będziemy mieli idealne rozstanie – zirytowałem się.
Wypuścił głośno powietrze. Nie patrzył na mnie, skupił się na suficie. Z uniesioną głową wydawał się jeszcze niższy niż w rzeczywistości, zupełnie nie mogłem zrozumieć, jakim cudem udawało mu się kogokolwiek sterroryzować. Po jego minie nie mogłem osądzić, czy zamierza się wkurwić, czy rozpłakać, więc na wszelki wypadek postanowiłem nie dać mu czas na zastanowienie. I zwyczajnie go pocałowałem.
Dla mnie
wszystkie pocalunki były takie same. Nic specjalnego, wymiana śliny,
uaktywnienie się hipotalamusu, hormony. Wszystko tak naprawdę
zależało od tego, z kim się całowałem. I w jaki sposób.
W gruncie rzeczy ten był najgorszy z możliwych. Kyung Soo był wystraszony, zdezorientowany i podniecony jednocześnie. W jego ruchach było więcej improwizacji niż w dziele Mickiewicza. Przypominał trochę szczeniaka rzucającego się na nogi przypadkowych ludzi. Czy to jednak mnie zniechęciło?
Oczywiście, że nie. Nie przeszkadzałoby mi, gdyby nawet próbował wydłubać mi oczy. Dopóki nie chciał przestać.
W sumie nie miałem pojęcia, co robię, ważne było tylko to, że robię cokolwiek. Kyung Soo stał na palcach, by móc gryźć mój pieprzony język, który pewnie bolałby mnie, gdybym się na nim skupił. Ale zamiast tego wolałem ograniczyć się do ściągania z niego tego koszmarnego, szaroburego stroju, zobaczenia wreszcie jak wygląda bez niego. Mięśnie ramion Kyung Soo były zaznaczone, ale nie wyróżniały się jakoś szczególnie. Nigdy nie nazwałbym go wątłym, jednak dzięki Bogu nie wyglądał jak któryś ze swoich klocowatych pomocników.
Sięgnąłem do paska, sprzączka odpięła się z głośnym, za głośnym brzękiem. Kyung Soo odsunął na moment głowę, jednak przyciągnąłem go z powrotem. Chuj, to naprawdę nie był moment, kiedy mogłem przestać.
Docisnął mnie do siebie, prawie do pęknięcia kości, uderzyłem nogą o biurko. Chyba coś spadło, parę dokumentów wylądowało na ziemi, pod naszymi butami zamieniły się w pogięte kartki. Przełknąłem ślinę, gdy wyciągnął mojego penisa. Podniósł na mnie wzrok, totalnie skonfundowany. Nie miałem pojęcia, co powiedzieć, on nie wiedział, co zrobić. Idealne zestawienie.
Zdecydowanym, jak miałem nadzieję, ruchem sięgnąłem ku niemu. Przesunąłem dłonią po jego piersi, brzuchu, podbrzuszu, do majtek. Pocałowałem go, starając się przegonić niezręczność. Wyciągnąłem jego pulsującą erekcję, ciągle go całowałem. Kiedy na moment odchylił głowę, poczułem, że mógłbym dojść od samego patrzenia na jego twarz. W pewnym momencie zorientował się, że nie stanowi centrum całej sytuacji, także zaczął mnie dotykać. Wygiąłem się w stronę jego dłoni, niemal tracąc równowagę. Do nozdrzy dochodził jedynie jego zapach – połączenie mydła, potu i ciepłej skóry. Wzdychałem, on jęczał, brzmiało to niemal synchronicznie. Moja dłoń odruchowo zacisnęła się w pięść, gdy Kyung Soo doszedł ze świszczącym w uszach okrzykiem.
W gruncie rzeczy ten był najgorszy z możliwych. Kyung Soo był wystraszony, zdezorientowany i podniecony jednocześnie. W jego ruchach było więcej improwizacji niż w dziele Mickiewicza. Przypominał trochę szczeniaka rzucającego się na nogi przypadkowych ludzi. Czy to jednak mnie zniechęciło?
Oczywiście, że nie. Nie przeszkadzałoby mi, gdyby nawet próbował wydłubać mi oczy. Dopóki nie chciał przestać.
W sumie nie miałem pojęcia, co robię, ważne było tylko to, że robię cokolwiek. Kyung Soo stał na palcach, by móc gryźć mój pieprzony język, który pewnie bolałby mnie, gdybym się na nim skupił. Ale zamiast tego wolałem ograniczyć się do ściągania z niego tego koszmarnego, szaroburego stroju, zobaczenia wreszcie jak wygląda bez niego. Mięśnie ramion Kyung Soo były zaznaczone, ale nie wyróżniały się jakoś szczególnie. Nigdy nie nazwałbym go wątłym, jednak dzięki Bogu nie wyglądał jak któryś ze swoich klocowatych pomocników.
Sięgnąłem do paska, sprzączka odpięła się z głośnym, za głośnym brzękiem. Kyung Soo odsunął na moment głowę, jednak przyciągnąłem go z powrotem. Chuj, to naprawdę nie był moment, kiedy mogłem przestać.
Docisnął mnie do siebie, prawie do pęknięcia kości, uderzyłem nogą o biurko. Chyba coś spadło, parę dokumentów wylądowało na ziemi, pod naszymi butami zamieniły się w pogięte kartki. Przełknąłem ślinę, gdy wyciągnął mojego penisa. Podniósł na mnie wzrok, totalnie skonfundowany. Nie miałem pojęcia, co powiedzieć, on nie wiedział, co zrobić. Idealne zestawienie.
Zdecydowanym, jak miałem nadzieję, ruchem sięgnąłem ku niemu. Przesunąłem dłonią po jego piersi, brzuchu, podbrzuszu, do majtek. Pocałowałem go, starając się przegonić niezręczność. Wyciągnąłem jego pulsującą erekcję, ciągle go całowałem. Kiedy na moment odchylił głowę, poczułem, że mógłbym dojść od samego patrzenia na jego twarz. W pewnym momencie zorientował się, że nie stanowi centrum całej sytuacji, także zaczął mnie dotykać. Wygiąłem się w stronę jego dłoni, niemal tracąc równowagę. Do nozdrzy dochodził jedynie jego zapach – połączenie mydła, potu i ciepłej skóry. Wzdychałem, on jęczał, brzmiało to niemal synchronicznie. Moja dłoń odruchowo zacisnęła się w pięść, gdy Kyung Soo doszedł ze świszczącym w uszach okrzykiem.
***
- Słyszałem,
że D.O się zmienił.
Podniosłem wzrok znad papierów na stojącego w drzwiach Minho. Nie przepadałem za nim. Jego zachowanie, słowa, wszystko wskazywało na to, iż jego sympatyczna, zabawna osobowość to tylko kreacja. Nie ufałem mu.
- Zmienił? - Odłożyłem dokumenty. Jeżeli chłopak znowu sprawił jakieś kłopoty, musiałem o tym z nim porozmawiać. Najlepiej między zajęciami, kiedy nie miał zbyt wiele czasu i nie mógł po prostu odwrócić mojej uwagi seksem.
- Dokładnie. - Wychowawca uśmiechnął się nieprzyjemnie, zamykając za sobą drzwi. - Sprawia mniej kłopotów, jest milszy w obyciu... Słyszałem, że to z powodu nowego przyjaciela.
Nie opanowałem drżącej ręki. Co on wiedział...?
- Nowego przyjaciela?
- Właśnie. - Stanął przed biurkiem, nie spuszczając ze mnie pełnego rozbawienia wzroku. - Właściwie skłamałem. Nie „słyszałem” o czymś takim. Ja to w i d z i a ł e m. A nawet zarejestrowałem.
Nawet nie mrugnąłem. Byłem wystraszony, byłem, kurwa, przerażony, ale nie okazałem tego. Choć raz w życiu przydały mi się wskazówki z zajęć z opanowania. Wyprostowałem się.
- Zarejestrowałeś?
Minho zacmokał z dezaprobatą.
- Spodziewałem się, że będziesz jakoś bardziej wygadany. Chociaż... Cóż, na tych nagraniach też za wiele nie mówisz.
Czułem, jak cała krew odpływa mi z twarzy. Nie chciałem jednak dać mu satysfakcji. Nie byłem dzieciakiem, którego mógł zastraszyć.
- Po co tu właściwie przyszedłeś? - warknąłem.
Położył dłonie na oparciu krzesła. Nie odzywał się przez dłuższy moment, jedynie się uśmiechał. Ciekawe, czy gdybym mu przypierdolił, zmieniłby ten wkurwiający wyraz twarzy...?
- Chodzi mi o przysługę. - Niespodziewanie nachylił się ku mnie. - To naprawdę nic takiego. Pamiętasz może jeszcze Sehuna i Luhana? - Poczekał, aż skinę głową. - Byłoby wspaniale, gdybyś się już przestał mieszać. Tak zupełnie. Czegokolwiek by nie robili.
Zacisnąłem usta. To było niewykonalne. Po prostu nie. Sprawa związana z tymi chłopakami zapewniła mi zbyt wiele nieprzespanych nocy, nie mogłem jej ot tak porzucić.
Minho dostrzegł moje wahanie.
- Naprawdę chcesz przez to przechodzić? - zapytał. - Przez rozmowę z naczelnikiem, utratę pracy, sąd, jakieś kary, może i więzienie...?
- Nie – niemal wyplułem to słowo.
- W takim razie oddasz mi tę przysługę. - Poklepał mnie po ramieniu. - I na twoim miejscu zrezygnowałbym też z bieganiem za D.O. Tak na wszelki wypadek.
Wyszedł. Tak zwyczajnie. Nie dał mi nawet chwili, bym to wszystko przemyślał, bym zareagował albo chociaż zażądał zwrotu nagrań, zdjęć czy cokolwiek tak miał. Uderzyłem pięścią w blat. Nożyk do papieru rozciął mi skórę.
Podniosłem wzrok znad papierów na stojącego w drzwiach Minho. Nie przepadałem za nim. Jego zachowanie, słowa, wszystko wskazywało na to, iż jego sympatyczna, zabawna osobowość to tylko kreacja. Nie ufałem mu.
- Zmienił? - Odłożyłem dokumenty. Jeżeli chłopak znowu sprawił jakieś kłopoty, musiałem o tym z nim porozmawiać. Najlepiej między zajęciami, kiedy nie miał zbyt wiele czasu i nie mógł po prostu odwrócić mojej uwagi seksem.
- Dokładnie. - Wychowawca uśmiechnął się nieprzyjemnie, zamykając za sobą drzwi. - Sprawia mniej kłopotów, jest milszy w obyciu... Słyszałem, że to z powodu nowego przyjaciela.
Nie opanowałem drżącej ręki. Co on wiedział...?
- Nowego przyjaciela?
- Właśnie. - Stanął przed biurkiem, nie spuszczając ze mnie pełnego rozbawienia wzroku. - Właściwie skłamałem. Nie „słyszałem” o czymś takim. Ja to w i d z i a ł e m. A nawet zarejestrowałem.
Nawet nie mrugnąłem. Byłem wystraszony, byłem, kurwa, przerażony, ale nie okazałem tego. Choć raz w życiu przydały mi się wskazówki z zajęć z opanowania. Wyprostowałem się.
- Zarejestrowałeś?
Minho zacmokał z dezaprobatą.
- Spodziewałem się, że będziesz jakoś bardziej wygadany. Chociaż... Cóż, na tych nagraniach też za wiele nie mówisz.
Czułem, jak cała krew odpływa mi z twarzy. Nie chciałem jednak dać mu satysfakcji. Nie byłem dzieciakiem, którego mógł zastraszyć.
- Po co tu właściwie przyszedłeś? - warknąłem.
Położył dłonie na oparciu krzesła. Nie odzywał się przez dłuższy moment, jedynie się uśmiechał. Ciekawe, czy gdybym mu przypierdolił, zmieniłby ten wkurwiający wyraz twarzy...?
- Chodzi mi o przysługę. - Niespodziewanie nachylił się ku mnie. - To naprawdę nic takiego. Pamiętasz może jeszcze Sehuna i Luhana? - Poczekał, aż skinę głową. - Byłoby wspaniale, gdybyś się już przestał mieszać. Tak zupełnie. Czegokolwiek by nie robili.
Zacisnąłem usta. To było niewykonalne. Po prostu nie. Sprawa związana z tymi chłopakami zapewniła mi zbyt wiele nieprzespanych nocy, nie mogłem jej ot tak porzucić.
Minho dostrzegł moje wahanie.
- Naprawdę chcesz przez to przechodzić? - zapytał. - Przez rozmowę z naczelnikiem, utratę pracy, sąd, jakieś kary, może i więzienie...?
- Nie – niemal wyplułem to słowo.
- W takim razie oddasz mi tę przysługę. - Poklepał mnie po ramieniu. - I na twoim miejscu zrezygnowałbym też z bieganiem za D.O. Tak na wszelki wypadek.
Wyszedł. Tak zwyczajnie. Nie dał mi nawet chwili, bym to wszystko przemyślał, bym zareagował albo chociaż zażądał zwrotu nagrań, zdjęć czy cokolwiek tak miał. Uderzyłem pięścią w blat. Nożyk do papieru rozciął mi skórę.
***
Gdy
powiedziałem Kyung Soo, że kogoś mam i musimy przestać, nawet nie
zaprotestował. Jedynie wsadził dłonie do kieszeni.
- Spokojnie, to był tylko seks. Nie musisz od razu wyskakiwać z wytłumaczeniem w postaci laski, serio. Chyba że coś sobie wyobrażałeś – parsknął drwiąco.
Milczałem. D.O wzruszył ramionami i w zupełnej ciszy opuścił gabinet. Schowałem twarz w dłoniach.
Tak, wyobrażałem sobie.
- Spokojnie, to był tylko seks. Nie musisz od razu wyskakiwać z wytłumaczeniem w postaci laski, serio. Chyba że coś sobie wyobrażałeś – parsknął drwiąco.
Milczałem. D.O wzruszył ramionami i w zupełnej ciszy opuścił gabinet. Schowałem twarz w dłoniach.
Tak, wyobrażałem sobie.