niedziela, 22 marca 2015

SM Youth Detention Center - special (KaiSoo)

Pairing: KaiSoo (Kai x D.O)
Ostrzeżenie: seksy, przekleństwa, papierosy u nieletnich
Wyjaśnienia: Jako że niezbyt macie do czynienia z tym pairingiem podczas samego opowiadania z racji relacji Luhan-D.O, postanowiłam zmajstrować speszjala.
Narracja z punktu widzenia Kaia, są jakieś wzmianki o wydarzeniach, w których brali udział inni bohaterowie, ale raczej się na nich nie skupiam. Są jedynie jako odnośniki.
I mam nadzieję, że nikt nie będzie rozczarowany brakiem „normalnego” rozdziału D:



Z każdą sekundą przebywania w zakładzie poprawczym miałem wrażenie, że oszaleję. A byłem tam od trzydziestu ośmiu minut. Dwa tysiące dwieście osiemdziesiąt sekund czystej udręki.
Dotąd resocjalizowanie dzieciaków wydawało mi się misją. Powołaniem, o wiele ważniejszym od tego religijnego czy stricte pedagogicznego. Jak na razie dowiedziałem się, że poprzedni psycholog dosłownie stąd uciekł, a moja robota sprowadza się do wypełniania papierów. O rozmawianiu z „młodymi kryminalistami”, jak określił ich oprowadzający mnie strażnik, mogłem sobie pomarzyć. Chyba że w formie ogólnych wykładów o szanowaniu bliźniego i BHP, których nikt nie będzie słuchał.
Obejrzałem gabinet, czując coraz większe rozczarowanie. Obrzydliwie nowe meble, infantylnie pastelowe ściany, niewygodne krzesła. Obrazu nudy i rozpaczy dopełniała jeszcze pierdolona paprotka stojąca w kącie. Projektant wnętrz naprawdę zadbał, żeby nadać pomieszczeniu jak najgorszą atmosferę. Jak mogłem wzbudzać jakiekolwiek zaufanie, siedząc w pokoju na kształt biura księgowej w średnim wieku?

***


Korytarze były za jasne i kolorowe. Nikogo na nich nie było i, szczerze mówiąc, pozostawała mi jedynie nadzieja, iż tak zostanie. Z ciemnymi okularami na nosie wyglądałem jak palant, ale nie zamierzałem ich ściągać. Zrobiłem to dopiero, kiedy zaczęły mi przeszkadzać odgłosy dobiegające zza zamkniętych drzwi. Koniec z izolowaniem. Nigdy nie byłem aspołeczny, wręcz przeciwnie. Czyżby pierwsza godzina pracy wyhodowała we mnie niedowracalną awersję do ludzi?
Przyspieszyłem kroku. Musiałem zapalić i wreszcie się uspokoić. Jako psycholog nie mogłem pozwolić sobie na chwilę słabości. A tym bardziej na problemy psychiczne.

***


Wejście na dach znalazłem po dwóch godzinach. Byłem humanistą, nikt nie wymagał ode mnie orientacji w terenie. Ani zaprzestania palenia. Wszechobecne tabliczki przeciwników szlachetnych wyrobów tytoniowych po prostu olewałem.
Nie, żebym nie był świadomy skutków pompowania sobie do płuc całego tego gówna. Oczywiście, że byłem. Uczestniczyłem nawet w zajęciach, podczas których oglądaliśmy różne organy palaczy, zdjęcia ich ciał et cetera. I absolutnie mną to nie ruszyło.
Wejście na dach było – jak większość rzeczy w ośrodku – zwyczajnie okropne. Sama struktura schodów wydawała się krzyczeć: „nie używaj nas!”. Wystarczyło zresztą wspomnieć, że podczas wchodzenia na tę prywatną Golgotę wywaliłem się dwukrotnie.
Na zewnątrz temperatura przekroczyła akceptowalną liczbę stopni. Nie miałem pojęcia, w jakiej temperaturze ścina się białko, ale byłem pewien, że moje właśnie ulega denaturacji. Czułem się jakby ktoś zaprosił mnie na wielkiego grilla. Tylko że w charakterze kiełbaski. Odechciało mi się palić, w końcu palenie równało się użyciu zapalniczki, na chwilę obecną miałem dość jakiegokolwiek dodatkowego źródła ciepła. Jedna iskra mogła przesądzić sprawę, nie chciałem skończyć jako kupka popiołu.
Zamierzałem wrócić do budynku, ale wtedy drogę zastąpił mi on. Wydawał się wściekły i upiornie rozbawiony jednocześnie, palił. Wtedy jeszcze oczywiście nie był nim, był niskim dzieciakiem ze skręcanym szlugiem w dłoni, który nagle postanowił zabawić się w ludzką barykadę.
- Co ty tu odpierdalasz? - zapytał bezpardonowo.
Odgarnąłem z czoła włosy, które dzięki Bogu jeszcze nie ociekały potem. To było właściwie piekielnie dobre pytanie. Co ja tu odpierdalałem? Nie chciałem palić, nie chciałem być na zewnątrz, w ogóle nie chciałem już tej pieprzonej pracy, która...
- I kim ty w ogóle jesteś? - nie zaprzestawał werbalnego ataku.
Znowu nie wiedziałem co odpowiedzieć. Kim byłem? Co powinienem odpowiedzieć? Czy wykraczałem poza bycie nędznym, organicznym, opartym na pochodnych węgla tworem? Pieprzona filozofia, nigdy nie powinienem był w ogóle zaczynać tego studiować, nigdy nie...
Niższy o dobre pół głowy małolat szarpnął mnie za koszulkę. Jedynie szok sprawił, że go nie powstrzymałem. Przysunął mnie do siebie, próbując groźnie zmarszczyć brwi. Prawdopodobnie gdybym był w jego wieku, już bym panikował. Ale nie byłem. I wbrew pozorom całkiem znałem się na samoobronie.
- Za kogo ty się, kurwa, uważasz? Czemu mi nie odpowiadasz?!
Poczułem ulgę, gdy wreszcie pojawiły się pytania, na które byłem w stanie bez wahania odpowiedzieć.
- Zastanawiam się, dlaczego atakujesz swojego nowego opiekuna. - Mrugnąłem do niego filuternie.
Natychmiast się odsunął. Nie wyglądał na zbyt przekonanego, ale wolał nie ryzykować. Nonszalancko poprawiłem bluzkę.
- Nie powiem, że wyjątkowo miło mi poznać, ale mam nadzieję, iż drugie wrażenie będzie lepsze. - Wyciągnąłem rękę. - Kim Jong In.
Skrzywił się, ale uścisnął moją dłoń. Zrobił to z niechęcią, lecz bez żadnego wahania. Na pewno był zdezorientowany i zły, jednak nie zamierzał tego okazać. Przez moment zastanawiałem się nad jego pozycją w tym miejscu. Nauczył odgrywać się bardzo pewnego siebie, poza tym był agresywny – prawdopodobnie należał do grona lokalnych przywódców. Cóż, w takim wypadku zdecydowanie nie chciałem go do siebie zrazić. Mógłby jeszcze namieszać w głowach reszcie chłopców.
- Do Kyung Soo.
Mimo całego wyuczonego zarozumialstwa momentami nie potrafił panować nad swoją mimiką. Znowu się skrzywił. Nie podobało mu się. Nie wiedziałem tylko, czy czuł jakoś awersję do sposobu przedstawienia, imienia, czy zwyczajnie do mnie.
- Tylko tyle? - zapytałem z uśmiechem. - Żadnego przezwiska, nic?
Puścił moją rękę, by wsadzić obie dłonie w kieszenie. Podniósł głowę. Chciał sprawić wrażenie, że patrzy mi w oczy, ale tak naprawdę kierował wzrok na któryś z fragmentów mojej twarzy. Powstrzymałem uśmiech.
- Może mi pan mówić D.O.
Pokiwałem głową.
- W takim razie możesz mówić mi Kai.
Po raz pierwszy spostrzegłem u niego zwątpienie. Nie wiedział jak zareagować. Cóż, pozostało mi jedynie mieć nadzieję, iż tak pozostanie.


***


Trzy następne dni kompletnie rozwiały złudzenia. Psycholog w tym ośrodku był tylko z powodu kwestii formalnych. Nikogo nie interesowały moje pomysły, nauczyciele nie stosowali się do porad, a wychowankowie zdawali się w ogóle nie mieć pojęcia, gdzie znajduje się mój gabinet. A Do Kyung Soo, zagubiony młodociany palacz, okazał się być największym kryminalistą w całym poprawczaku. Przeglądanie jego akt, uwag od profesorów oraz opiekunów zajęło mi całe popołudnie.
Prawopodobnie dlatego nie wydawał się zbyt zdziwiony, gdy zatrzymałem go na koytarzu i poprosiłem o rozmowę. Nakazał dwójce swoich goryli poczekanie i podążył za mną. Zignorowałem kpiące komentarze, które wywołały śmiech jego kumpli.
- Nieźle się tu pan urządził. - Objął wzrokiem w posiadanie całe pomieszczenie. - A gdzie zdjęcia narzeczonej? Albo uśmiechniętych dzieci z psem? - zapytał szyderczo.
Mimowolnie przejrzałem się w ekranie laptopa. Naprawdę wyglądałem na kogoś z dzieciakami? Przecież jeszcze nie zbliżyłem się aż tak bardzo do trzydziestki!
- Czego pan ode mnie chce? - Nie usiadł.
Uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że wyglądam tak sympatycznego, za jakiego zawsze uważali mnie wykładowcy.
- Dlaczego zwracasz się do mnie tak strasznie formalnie? - Spojrzałem na niego z rozbawieniem. - To tylko rozmowa.
- To tylko rozmowa?
Skinąłem głową.
- Czyli mogę w każdej chwili wyjść?
Ponownie potwierdziłem.
Kyung Soo bez zastanowienia odwrócił się ku drzwiom. Bezmyślnie podniosłem się z krzesła, omal nie strącając sterty papierów. D.O z powrotem zwrócił się do mnie. Nie ukrywał pełnego satysfakcji uśmieszku. Był sprytny. Przekląłem w duchu swoją porywczość.
- Czyli jednak nie chcesz, żebym wyszedł, kiedy będę miał ochotę?
Ostatkiem sił powstrzymałem się, by nie spojrzeć na niego spode łba. Istniały pewne granice kompromitacji. Opadłem z powrotem na krzesło.
- Przede wszystkim chcę z tobą porozmawiać – odpowiedziałem neutralnym tonem.
- O czym?
- A o czym możesz mi opowiedzieć?
Chyba zbiłem go z tropu. Wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę. Potem oczywiście wzruszył ramionami, zupełnie jakby nie obchodziły go moje słowa, ale nie dałem się oszukać. Nie spuszczałem z niego wzroku.
- I co się, kurwa, gapisz? - warknął odruchowo.
Uniosłem brew, a on zaczerwienił się z zażenowaniem. Mógł zgrywać twardziela przed kolegami, ale musiał zdawać sobie sprawę z konsekwencji obrażania pracownika ośrodka. Chciał coś powiedzieć, lecz machnąłem dłonią.
- Możesz przeklinać, naprawdę. Jeszcze niedawno byłem studentem, naprawdę przywykłem.
Parsknął. Nie byłem pewien, czy tak bawi go wizja mnie jako studenta, czy po prostu gardził edukacją. Zgodnie z informacjami zawartymi w aktach nie pochodził ze zbyt bogatej rodziny, w sumie odpowiedniejszym określeniem były tutaj „niziny społeczne”. Nic dziwnego, że został przestępcą.
- Mogę ci opowiedzieć o dzisiejszym obiedzie – zaproponował drwiąco.
- Zdecydowanie powinieneś to zrobić.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Skąd to wiesz? Jedliśmy może z kilkanaście minut temu!
Uśmiechnąłem się jedynie tajemniczo i ponownie wskazałem mu krzesło. Szczerze mówiąc, nie miałem o niczym pojęcia. Ale rzecz jasna nie zamierzałem tego zdradzać.
- Dlatego będzie lepiej, jeżeli usłyszę jeszcze twoją wersję, nie sądzisz?
Wywrócił oczami, ale wreszcie usiadł. Skrzyżował dłonie na piersi.
- To on zaczął.
Zabrzmiało to tak dziecinnie, że niemal wybuchnąłem śmiechem. Czasami nienawidziłem bycia psychologiem. Gdybym był normalną jednostką, mógłbym teraz leżeć na ziemi, dusząc się rechotem. Niestety, jako szanowany naukowiec zajmujący się psychiką mogłem jedynie pozwolić sobie na przybranie uprzejmie zdziwionego wyrazu twarzy.
- To on zaczął – powtórzył z przekonaniem największy bandyta w ośrodku, kompletnie nie zdając sobie sprawy, iż przypomina oburzonego posądzeniami o uderzenie kogoś łopatką trzylatka.
- Co takiego zrobił?
Kyung Soo wzruszył ramionami.
- Umówiliśmy się, że będzie mnie słuchał, a tego nie zrobił.
- „Umówiliście”?
Ponownie wywrócił oczami. Wbrew temu, co przedtem o nim sądziłem, był ekstrawertykiem. Zamkniętym w introwertycznym pokrowcu.
- Tak. Poszedłem do niego, zapytałem i się zgodził.
- Bez kolegów?
- Z kolegami.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nie było w nim nic drwiącego, ale nie był też zupełnie szczery. Wyglądał raczej jak zmaterializowane pytanie, kąciki wydawały się układać w litery, a wargi w słowa. „Co mi zrobisz?” - mówił ten uśmiech. A ja nie miałem pojęcia, jak na to zareagować. Jak zareagować na ten uśmiech i tego dzieciaka. Bezczelnego, prymitywnego, kłamliwego i jednocześnie pełnego takiego popieprzonego uroku osobistego, który sprawiał, że nie potrafiłem wkurwić się o to, że pobił, zastraszył czy co tam, kurwa, zrobił jakiemuś innemu dzieciakowi.
- Więc nie chciał spełnić twojego polecenia – przełknąłem ślinę – bo...?
- Bo jest pieprzonym brudasem, któremu nie chciało się posprzątać.
Zamrugałem. Do gorączkowo budowanego obrazu Kyung Soo doszła jeszcze jedna cecha - pedantyzm. Zupełnie niespodziewana, musiałem przyznać. Powinienem był zauważyć to wcześniej – jedyną rzeczą, którą chłopak miał brudną były rozpieprzone do cna trampki. Czym były zachlapane, wolałem nie wnikać, ale wyglądało jak krew. I być może nią było.
- A nie mogłeś zareagować inaczej?
Spojrzał na mnie z takim politowaniem, że poczułem się jak ostatni idiota, jak autostopowicz pytający o drogę do Hamburga w centrum Pekinu, jak pytający na lesbijskiej imprezie, co to właściwie jest t.A.T.u.
- Ty chyba naprawdę nie masz pojęcia, co to jest przywództwo, nie? - sarknął.
Oczywiście, że miałem. Przeczytałem kilkadziesiąt książek na ten temat, byłem na setkach zajęć i wykładów. Potrafiłem od punktu do punktu przedstawić sposoby wywierania nacisku czy zarządzania masami ludzkimi. Nie umiałem tylko zrozumieć siedzącego przede mną dzieciaka.
- D.O, to chyba jasne, że wiem, o co...
- W takim razie po prostu przeczytaj dzisiaj jeszcze raz wszystkie swoje mądre książki i zadaj to pytanie ponownie.
Wyszedł z gabinetu.


***


Zaproponowałem naczelnikowi rozpoczęcie nowej serii zajęć-rozmów ze wszystkimi wychowankami. Ku mojemu zdziwieniu nie wyraził żadnych obiekcji. Chyba nawet był zadowolony.
Dzieciaki okazały się dokładnie takie jak opowiadano mi na zajęciach. Agresywne, zagubione i łatwo podatne. Początkowo nie były zbyt chętne do jakiejkolwiek konwersacji, jednak ostatecznie zawsze się do mnie przekonywały. Prawie zawsze.
Pierwszym problemem okazał się być wysoki, wyglądający na chronicznie niedożywionego dzieciak. Oh Sehun. Całkowicie wycofany, nie mogłem nawiązać z nim żadnego kontaktu. Odpowiadał tylko „tak”, „nie”, czasami pojawiało się też „może”. Jego akta napawały mnie przerażeniem. Nie miałem pojęcia, jakim cudem nie znalazł się w zakładzie psychiatrycznym. W sumie nawet nie chciałem wiedzieć. Zresztą nawet gdybym tego pragnął, nie dano by mi możliwości. Wydawało się wręcz, iż cały ośrodek nie chce o nim mówić. Na wszelkie pytania o to, skąd znalazł fioletową farbę do włosów, dlaczego pozwalano mu nosić biżuterię czy jakim cudem nie da się go nigdy znaleźć w klasie, Minho – opiekun jego grupy – jedynie wzruszał ramionami. Siwona wolałem nie kłopotać.
Drugim problemem był oczywiście D.O. Choć tak naprawdę problem nie leżał w jego osobie, tylko we mnie. Nie umiałem go nakierowywać, manipulować nim ani wydobywać informacji. Mówił mi, co chciał, momentami ewidentnie kłamał, a ja nie potrafiłem przemóc się na tyle, by odpowiednio zaprotestować. Kiedy obracał moją naganę w żart, śmiałem się razem z nim. Gdybym miał pojęcia, jak chujowym psychologiem się okażę, nigdy nie poszedłbym na studia.


***


Kyung Soo zdecydowanie za bardzo polubił moje towarzystwo. Może byłem jedyną osobą, przy której nie musiał grać samca alfa, może zwyczajnie ciekawiły go nasze rozmowy, a może po prostu wolał przesiadywać ze mną niż lekcjach. Niezależnie od powodu stało się to problemem. Utrudniał mi spotkania z innymi, uciekał z zajęć i nie pozwalał zajmować się papierkową robotą. No i wyłudzał ode mnie papierosy. Nieustannie i całkowicie bezwstydnie.
- Czy ty jesteś kleptomantem? - zapytałem z rezygnacją, gdy kolejny raz po prostu wyciągnął fajkę z leżącej na biurku paczki.
Zmarszczył brwi.
- Kim?
- Kleptomanem.
Obrócił papierosa w dłoni. Zaczerwienił się, aczkolwiek wątpiłem, by wstydził się swoich niecnych kradzieży.
- Kto to jest „kleptoman”? - Wpatrywał się w jasnobrązową końcówkę szluga.
Nie wiedziałem, czy powinno mnie to zdziwić, czy nie, ale nawet nie mrugnąłem. Normalnego człowieka wyśmiałbym za takie pytanie. Go nie. Kyung Soo mógł nie wiedzieć takich rzeczy. Wiedział, ile wódki trzeba wypić, żeby się najebać, ale nie stracić przytomności, ile razy można komuś wybaczyć nieposłuszeństwo, zanim się go pobije i jak wyprowadzić mnie z równowagi. Tyle wystarczyło.

***


A potem pojawił się Luhan. Luhan był sympatyczny, przerażony i zdecydowanie za empatyczny jak na swoj wiek. Jak na jakikolwiek wiek. Co w połączeniu ze zdolnościami obserwacyjnymi i niezwykłą umiejętnością bycia zawsze w złym miejscu i czasie tworzyło iście śmiercionośną mieszankę. Dla niego.
Kyung Soo oczywiście całkowicie zaprzeczył jakimkolwiek zarzutom. Przysiągł z ręką na sercu, że nowe buty znalazł. Byłem wściekły, ale nie miałem żadnych dowodów. Odkąd się poznaliśmy, przestał tak ostentacyjnie sprawiać kłopoty. Zmuszał innych wychowanków do łamania regulaminu, nasyłał ich na siebie, lecz sam przestał się w to mieszać. Chyba w obawie, że mógłbym to z niego wyciągnąć.
Nie wiedział, że nie chciałem niczego z niego wyciągać. Nie chciałem niczego wiedzieć. Niczego, o ile niszczyło mi to wizję jego jako piekielnie inteligentnego, szyderczego, lecz również i w gruncie rzeczy dobrego dzieciaka.
Uświadomienie sobie, że jestem w nim zadurzony nie zajęło mi zbyt wiele czasu. Nie byłem jak bohaterowie kiepskich filmów, nie potrzebowałem nieprzespanych nocy. Zwyczajnie zanotowałem swoje reakcje na niego, zmierzyłem tętno i sprawa się rozwiązała. Nie byłem zbyt zdziwiony – podczas studiów byłem przez trzy lata bezwstydnie zakochany w sześćdziesięcioletnim wykładowcy z dwójką dzieci.
W tym przypadku również nie zamierzałem nic z tym robić. Nie byłem pieprzonym pedofilem.


***


Rzecz jasna, na zapewnieniach się skończyło. I to w jakim stylu! Sam fakt, że nie wytrzymałem i próbowałem pocałować Kyung Soo został całkowicie zdominowany przez nakrycie nas przez Luhana. Gdyby nie to, jak żenujący był to moment, prawdopodobnie wybuchnąłbym śmiechem.
D.O unikał mnie przez jakiś czas. Niby nie było to coś strasznego, ale czułem się trochę jak znaleziona przez alkoholika niedopita butelka wódki. Wciąż lepsza niż pusta, lecz mimo wszystko chujowa.
A potem Luhana pobito. I choć zaprzeczał, choć nie powiedział ani słowa, doskonale wiedziałem kto to zrobił. Wpadłem w furię, byłem wkurwiony jak Kim Dzong Un na widok Koreańczyków niepłaczących po śmierci jego ojca. Szkoda tylko, że w porównaniu do niego nie miałem do dyspozycji głowic atomowych.
Zaciągnąłem Kyung Soo do gabinetu, wyjątkowo nie dbając o jego uczucia. Mógł być obrzydzony, zły, chuj mnie to obchodziło. Byłem zadurzony, cholerni zadurzony, ale nie miałem zamiaru ignorować jego popierdolonego działania.
- Wiem, o co chcesz zapytać. - D.O wsadził ręce do kieszeni. - Niczego nie zrobiłem. Przynajmniej nie osobiście.
Oczekiwał salwy śmiechu, jednak tym razem nawet się nie uśmiechnąłem. Oparty o biurku, po prostu na niego patrzyłem, zdając sobie sprawę, jak chujową robotę odwaliłem. Pozwoliłem mu myśleć, że w tym, co robi nie ma nic złego. Byłem tak samo winny jak on.
- Kyung Soo, to nie jest... śmieszne – próbowałem dobierać względnie neutralne słowa. - Nie mam pojęcia, co chciałeś w ten sposób osiągnąć, ale to nie był dobry sposób.
Uśmiechnął drwiąco, lecz kiedy nie dostrzegł w moich oczach nawet odrobiny rozbawienia, natychmiast zmienił taktykę.
- Powiedziałem, że niczego nie zrobiłem.
- Doprawdy?
- Od kiedy tak cię to obchodzi?
Pragnąłem stanąć przed ścianą i uderzyć w nią parę razy. Głową. Byłem chujowym psychologiem, pedagogiem, dorosłym. Dlaczego w ogóle pomyślałem, że ośrodek poprawczy będzie idealną pierwszą robotą? Nie miałem żadnego pieprzonego doświadczenia! Gdybym tylko miał jakiekolwiek pieniądze, natychmiast rzuciłbym tę robotę. Dla dobra swojego i tych dzieciaków.
- Posłuchaj, wiem, że indukowałem ci...
Kyung Soo uniósł brwi.
- Mów po ludzku.
Westchnąłem ciężko.
- D.O, nie możesz bić innych ludzi, rozumiesz? Nie obchodzi mnie, co pomyślą o tym twoi koledzy. Nie będę tego popierał, więc przestań się chwalić.
Chciałem jeszcze dodać, że na wypadek otrzymania jakiegokolwiek potwierdzenia od Luhana, co do niego jako sprawcy pobicia, natychmiast pójdę do naczelnika, ale wolałem nie przeciągać struny. Musiałem uniknąć sytuacji, w której Kyung Soo wymusiłby milczenie na chłopaku.
- Ja pierdolę, przestań być tak nudny jak inni dorośli.
- Kyung Soo, ja jestem tak samo nudny jak inni dorośli. Jeżeli dbanie o innych nazywasz „nudą”.
Zapadła cisza. Słyszeliśmy jedynie szumy dobiegające zza okna, szelest liści na wietrze. Kyung Soo przerwał ją pierwszy.
- Myślałem, że jednak jesteś inny – zauważył kwaśno.
Opadły mi ręce.
- Dodaj jeszcze jakiś ambitny tekst z amerykańskiego hip-hopu i będziemy mieli idealne rozstanie – zirytowałem się.
Wypuścił głośno powietrze. Nie patrzył na mnie, skupił się na suficie. Z uniesioną głową wydawał się jeszcze niższy niż w rzeczywistości, zupełnie nie mogłem zrozumieć, jakim cudem udawało mu się kogokolwiek sterroryzować. Po jego minie nie mogłem osądzić, czy zamierza się wkurwić, czy rozpłakać, więc na wszelki wypadek postanowiłem nie dać mu czas na zastanowienie. I zwyczajnie go pocałowałem.
Dla mnie wszystkie pocalunki były takie same. Nic specjalnego, wymiana śliny, uaktywnienie się hipotalamusu, hormony. Wszystko tak naprawdę zależało od tego, z kim się całowałem. I w jaki sposób.
W gruncie rzeczy ten był najgorszy z możliwych. Kyung Soo był wystraszony, zdezorientowany i podniecony jednocześnie. W jego ruchach było więcej improwizacji niż w dziele Mickiewicza. Przypominał trochę szczeniaka rzucającego się na nogi przypadkowych ludzi. Czy to jednak mnie zniechęciło?
Oczywiście, że nie. Nie przeszkadzałoby mi, gdyby nawet próbował wydłubać mi oczy. Dopóki nie chciał przestać.
W sumie nie miałem pojęcia, co robię, ważne było tylko to, że robię cokolwiek. Kyung Soo stał na palcach, by móc gryźć mój pieprzony język, który pewnie bolałby mnie, gdybym się na nim skupił. Ale zamiast tego wolałem ograniczyć się do ściągania z niego tego koszmarnego, szaroburego stroju, zobaczenia wreszcie jak wygląda bez niego. Mięśnie ramion Kyung Soo były zaznaczone, ale nie wyróżniały się jakoś szczególnie. Nigdy nie nazwałbym go wątłym, jednak dzięki Bogu nie wyglądał jak któryś ze swoich klocowatych pomocników.
Sięgnąłem do paska, sprzączka odpięła się z głośnym, za głośnym brzękiem. Kyung Soo odsunął na moment głowę, jednak przyciągnąłem go z powrotem. Chuj, to naprawdę nie był moment, kiedy mogłem przestać.
Docisnął mnie do siebie, prawie do pęknięcia kości, uderzyłem nogą o biurko. Chyba coś spadło, parę dokumentów wylądowało na ziemi, pod naszymi butami zamieniły się w pogięte kartki. Przełknąłem ślinę, gdy wyciągnął mojego penisa. Podniósł na mnie wzrok, totalnie skonfundowany. Nie miałem pojęcia, co powiedzieć, on nie wiedział, co zrobić. Idealne zestawienie.
Zdecydowanym, jak miałem nadzieję, ruchem sięgnąłem ku niemu. Przesunąłem dłonią po jego piersi, brzuchu, podbrzuszu, do majtek. Pocałowałem go, starając się przegonić niezręczność. Wyciągnąłem jego pulsującą erekcję, ciągle go całowałem. Kiedy na moment odchylił głowę, poczułem, że mógłbym dojść od samego patrzenia na jego twarz. W pewnym momencie zorientował się, że nie stanowi centrum całej sytuacji, także zaczął mnie dotykać. Wygiąłem się w stronę jego dłoni, niemal tracąc równowagę. Do nozdrzy dochodził jedynie jego zapach – połączenie mydła, potu i ciepłej skóry. Wzdychałem, on jęczał, brzmiało to niemal synchronicznie. Moja dłoń odruchowo zacisnęła się w pięść, gdy Kyung Soo doszedł ze świszczącym w uszach okrzykiem.


***


- Słyszałem, że D.O się zmienił.
Podniosłem wzrok znad papierów na stojącego w drzwiach Minho. Nie przepadałem za nim. Jego zachowanie, słowa, wszystko wskazywało na to, iż jego sympatyczna, zabawna osobowość to tylko kreacja. Nie ufałem mu.
- Zmienił? - Odłożyłem dokumenty. Jeżeli chłopak znowu sprawił jakieś kłopoty, musiałem o tym z nim porozmawiać. Najlepiej między zajęciami, kiedy nie miał zbyt wiele czasu i nie mógł po prostu odwrócić mojej uwagi seksem.
- Dokładnie. - Wychowawca uśmiechnął się nieprzyjemnie, zamykając za sobą drzwi. - Sprawia mniej kłopotów, jest milszy w obyciu... Słyszałem, że to z powodu nowego przyjaciela.
Nie opanowałem drżącej ręki. Co on wiedział...?
- Nowego przyjaciela?
- Właśnie. - Stanął przed biurkiem, nie spuszczając ze mnie pełnego rozbawienia wzroku. - Właściwie skłamałem. Nie „słyszałem” o czymś takim. Ja to w i d z i a ł e m. A nawet zarejestrowałem.
Nawet nie mrugnąłem. Byłem wystraszony, byłem, kurwa, przerażony, ale nie okazałem tego. Choć raz w życiu przydały mi się wskazówki z zajęć z opanowania. Wyprostowałem się.
- Zarejestrowałeś?
Minho zacmokał z dezaprobatą.
- Spodziewałem się, że będziesz jakoś bardziej wygadany. Chociaż... Cóż, na tych nagraniach też za wiele nie mówisz.
Czułem, jak cała krew odpływa mi z twarzy. Nie chciałem jednak dać mu satysfakcji. Nie byłem dzieciakiem, którego mógł zastraszyć.
- Po co tu właściwie przyszedłeś? - warknąłem.
Położył dłonie na oparciu krzesła. Nie odzywał się przez dłuższy moment, jedynie się uśmiechał. Ciekawe, czy gdybym mu przypierdolił, zmieniłby ten wkurwiający wyraz twarzy...?
- Chodzi mi o przysługę. - Niespodziewanie nachylił się ku mnie. - To naprawdę nic takiego. Pamiętasz może jeszcze Sehuna i Luhana? - Poczekał, aż skinę głową. - Byłoby wspaniale, gdybyś się już przestał mieszać. Tak zupełnie. Czegokolwiek by nie robili.
Zacisnąłem usta. To było niewykonalne. Po prostu nie. Sprawa związana z tymi chłopakami zapewniła mi zbyt wiele nieprzespanych nocy, nie mogłem jej ot tak porzucić.
Minho dostrzegł moje wahanie.
- Naprawdę chcesz przez to przechodzić? - zapytał. - Przez rozmowę z naczelnikiem, utratę pracy, sąd, jakieś kary, może i więzienie...?
- Nie – niemal wyplułem to słowo.
- W takim razie oddasz mi tę przysługę. - Poklepał mnie po ramieniu. - I na twoim miejscu zrezygnowałbym też z bieganiem za D.O. Tak na wszelki wypadek.
Wyszedł. Tak zwyczajnie. Nie dał mi nawet chwili, bym to wszystko przemyślał, bym zareagował albo chociaż zażądał zwrotu nagrań, zdjęć czy cokolwiek tak miał. Uderzyłem pięścią w blat. Nożyk do papieru rozciął mi skórę.


***



Gdy powiedziałem Kyung Soo, że kogoś mam i musimy przestać, nawet nie zaprotestował. Jedynie wsadził dłonie do kieszeni.
- Spokojnie, to był tylko seks. Nie musisz od razu wyskakiwać z wytłumaczeniem w postaci laski, serio. Chyba że coś sobie wyobrażałeś – parsknął drwiąco.
Milczałem. D.O wzruszył ramionami i w zupełnej ciszy opuścił gabinet. Schowałem twarz w dłoniach.
Tak, wyobrażałem sobie.

niedziela, 8 marca 2015

SM Youth Detention Center - rozdział XI

Pairing: bardzo smutny HunHan i jeszcze smutniejszy Taoris
Ostrzeżenia: przekleństwa, narkotyki, jakieś tam wzmianki o seksach - nihil novum
O kurwa: Może wspólnie poudajemy, że ostatniego rozdziału wcale nie było w grudniu?




Obudziło mnie brutalne dźgnięcie pod żebra. Twarz Sehuna pojawiła się przede mną, zanim wydałem pierwszy przepełniony bólem jęk. Chłopak w ogóle nie wyglądał na przejętego. Po prostu patrzył, w jego oczach nie dostrzegłem żadnych emocji. Wyglądał niemal dokładnie tak jak w dniu, kiedy się poznaliśmy. Zimny, niewzruszony i obcy. Nie sądziłem, że będę musiał go oglądać takiego po... wczoraj. Myślałem, że coś się zmieni, że...
Parsknął nagłym, gwałtownym śmiechem. Gdy odsunął głowę, nie było w nim już nic przerażającego. Wciąż się uśmiechał się.
- Jesteś miękki. - Usadowił się na moim brzuchu.
- A ty ciężki.
Prychnął jak rozdrażniony kot, nawet podobnie zmrużył oczy.
- Nic nie poradzę, że mój mózg waży aż tyle.
- Jaki mózg...?
Zasłonił mi usta dłonią.
- Udam, że tego nie słyszałem.
Zeskoczył ze mnie, zabrał rzeczy i wyszedł do łazienki. Westchnąłem ciężko. Męczący. Tak, zdecydowanie taki był. Nic się nie zmieniło. No może jedynie pokłady mojej cierpliwości – trochę się zmniejszyły. Z drugiej strony nie mogłem być hipokrytą i narzekać. Gdybym szukał porządnej roboty dającej satysfakcję i rezultaty, nie biegałbym za Sehunem, tylko zostałbym seryjnym mordercą.


***


Zacisnął dłoń na mojej, kiedy weszliśmy do stołówki. To było szczeniackie, nierozsądne i absolutnie przecudowne. Próbowałem odszukać wzrokiem Minho, ale chyba urodziłem się pod wyjątkowo tępo szczęśliwą gwiazdą, bowiem mężczyzny nie było na sali.
Sehun spojrzał na mnie z ukosa, źle odczytując zaniepokojenie.
- Boisz się, że znowu cię pobiją, pedale? - parsknął.
Wywróciłem oczami.
- Wielu ludzi chodzi za rękę.
Sehun natychmiast wyplątał palce z moich.
- Ja nie.
Westchnąłem z rozbawieniem przemieszanym z irytacją. Obraził się? Seriously? Kto by pomyślał, że nagłe otworzenie się przede mną wyzwoli w nim tak kapryśne instynkty. Nie, żeby wcześniej był miły, potulny i zdatny do życia.
- Ej, papugi! - Tao wstał od stołu, żeby zwrócić naszą uwagę. Kris jedynie pomachał.
Odebraliśmy z blatu miski z fascynującą glutowatą substancją, nazywaną w tym ośrodku „mlekiem”, i dołączyliśmy do ich stolika.
- Dlaczego „papugi”...?
- Macie cudowne odrosty. - Tao przechylił się przez stół, by potarmosić włosy Sehuna.
- Spierdalaj – syknął mój ideał chłopaka.
- Long time no see, tęskniłem za tym!
- Nie widziałeś ich od kolacji. - Kris nawet nie podniósł oczu znad książki. Widok jej tytułu: „Biologia molekularna” skutecznie zniechęcił mnie do zapytania o treść.
- Co z tego? I tak się stękniłem!
Wiedziałem, że robił to tylko po to, by jeszcze bardziej zirytować już podminowanego Sehuna, jednak wciąż mnie to bawiło. W gruncie rzeczy wszystko, co polegało na drażnieniu chłopaka doprowadzało mnie do śmiechu. Przynajmniej dopóki główni zainteresowani nie obrócili się w moim kierunku.
- A ty co się szczerzysz? - warknął Sehun.
- Nic specjalnego, po prostu jesteś prześmieszny.
- Odpierol się.
Jasne, czyli absolutnie wszystko wróciło do normy.


***


- Gdzie masz w takim razie te narkotyki? - Kris założył parę podebranych z kuchni gumowych rękawiczek.
- W sumie... nie mam pojęcia.
Sięgnąłem dłonią, by podrapać się po głowie, lecz chłopak uniemożliwił mi to, unieruchamiając nadgarstek.
- Przede wszystkim nie dotykaj siebie. Włosy albo naskórek mogą przejść na rękawiczkę, stamtąd na paczuszkę i leżymy.
Skinąłem bez przekonania głową. Odkąd podczas obiadu przypadkowo wspomniałem mu o dragach, nie dawał mi spokoju. Najpierw się zirytował, że nic o tym nie wiedział, potem przypomniał sobie, kim jest Lay, by wreszcie dojść do wniosku, iż musimy się pozbyć materiału dowodowego. Podszedł do tego tak przygotowany, że obiecałem sobie, iż jeśli rozpocznę świetlaną karierę Waltera White'a, mianuję Krisa naczelnym asystentem.
- Posłuchaj – próbowałem go opanować – tam i tak są odciski z połowy poprawczaka, nie ma sensu, żebyśmy...
Wyprostował się z godnością i powrócił do bezceremonialnego przeszukiwania pokoju. Zupełnie jakbym był jedynie irytującym, lecz niezbędnym elementem tła. Niewyłączalnymi poradami podczas gry. Chyba zraniłem jego uczucia.


***


Znaleźliśmy saszetkę dopiero po wieczornych zajęciach, kilkanaście minut przed ciszą nocną. Sehun odmówił jakiejkolwiek pomocy i polazł na fajkę.
Kris zapakował dragi w jeszcze jedną torbę. Wcale nie wyglądało to podejrzanie. Absolutnie. Gdybyśmy byli bohaterami któregoś z uwielbianego przeze mnie seriali, obstawiałbym, iż postać Krisa jest skorumpowanym, działającym przeciwko mojej tajniakiem. W prawdziwym życiu nie mogłem tak zrobić. A przynajmniej nie chciałem.
Kiedy opuściliśmy piętro, by przenieść dragi do pokoju Taorisa, zrobiło się jeszcze gorzej. Z trudem przemknęliśmy niezauważenie obok patrolującego korytarz nauczyciela, by niemalże wpaść na D.O. Oczywiście wraz z jego nieodłączną gwardia przyboczną.
- O, siema, Luhan. - Czy on w ogóle znał inne powitania? - Akurat o tobie rozmawialiśmy.
Przełknąłem ślinę, prostując się nienaturalnie. Kris nie stanowił żadnego wsparcia – no może poza werbalnym. Pierdoleni pacyfiści, wszyscy powinni być przymusowo wcielani do wojska. Tak, w takich momentach mentalnie popierałem Kim Jong Una.
- O mnie? - zapytałem, starając nadać głosowi luzacki ton. - Naprawdę jestem aż tak absrobujący? A co z innymi tematami? Dzisiejsze zajęcia, bójki, kobiety?
Kącik ust D.O uniósł się jedynie w parodii uśmiechu.
- Co powiesz na romantyczne rendez-vous, Luhan? Możemy też zaprosić Sehuna.
Stojąca za nim mugolska wersja Śmierciożerców zarechotała cicho. Prawdziwi buntownicy – nie bali się wyśmiewać i grozić innych, byleby tylko przypadkiem nie usłyszał tego nauczyciel.
Próbowałem powstrzymać rumieniec, który nadawał mojej twarzy kolor świeżej zupy pomidorowej. A więc wiedzieli. Zajebiście.
- Nie trzeba – nie zamierzałem dać się zgnoić. - Mam nadzieję, że podołasz w pojedynkę.
Tym razem to Kris parsknął. Szybko złapałem go za łokieć i pociągnąłem wzdłuż korytarza. Nikt nas nie powstrzymał.


***


Z rozbawieniem obserwowałem Tao entuzjastycznie przedstawiającego Krisa swojej matce. Kobieta nie wyglądała na zbyt zdziwioną – na pewno zdążyła już o nim usłyszeć. Zresztą chyba nawet ona uważała fakt, iż jej synek zamordował jakiegoś dzieciaka za nieco ważniejszy od tego, że od dziewczynek woli chłopców.
Jej całkowite przeciwieństwo stanowił Kris, którego policzki płonęły jak pochodnie. Opanowanie eleganckiej matki Tao zdawało się krępować go jeszcze bardziej. Prawdopodobnie podobnie jak wszyscy wyobrażał sobie ją jako jakąś niezrównoważoną dzikuskę, nie wystylizowaną bizneswoman z krwistoczerwoną szminką na ustach.
Uniosłem kciuk, próbując okazać ukradkiem Krisowi jakiekolwiek wsparcie, ale nie wyglądał na przekonanego. Cóż, też bym nie był.
Przeniosłem wzrok na drugą stronę sali, gdzie znajdowali się Sehun z ojcem. Chłopak siedział sztywny i wyprostowany, niemalże jakby rozmowa była dla niego dyskomfortem. Dzięki bogom, zarówno ja jak i jego ojciec doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że tak nie było. Przynajmniej taką miałem nadzieję.
Rozłożyłem się na krześle. Moi rodzice mieli zaraz wejść. Dzisiejsze odwiedziny były wyjątkowo wyluzowane, tak naprawdę nikt ich nie wyczekiwał. Wydali już przepustki – za kilka dni mieliśmy się rozjechać po domach. "Powrót do domu" - brzmiało to równie surrealistycznie jak prawdopodobnie również i było.
Wreszcie pojawili się szlachetni dawcy mojego życia. Wyglądali na jeszcze bardziej pogodzonych z losem niż poprzednio. Chyba skupili się na odliczaniu dni do mojego wypuszczenia zamiast na rozpaczaniu. Chwała im za to.
Rozmawialiśmy niezobowiązująco, w sumie po raz pierwszy w życiu nie wiedziałem właściwie o czym im mówić. Do niektórych tematów nie mogłem tutaj publicznie nawet nawiązywać, jeszcze innych w ogóle nie chciałem poruszać. Wyczuli to, ale nie naciskali.
W pewnym momencie się rozluźniłem, atmosfera się polepszyła, przy wszystkich stolikach ludzie zaczęli się śmiać i żartować. Jakby wszyscy w tym samym czasie załapali, że zaraz ich tu nie będzie, że na kilka dni wrócą do domu, by...
Zastygłem, gdy drzwi otworzyły się po raz kolejny. Stali w nich rodzice Krisa. Rzuciłem zaniepokojone spojrzenie na chłopaka, którego roześmiana twarz stężała i zbladła. Podniósł się od stołu, skłonił matce Tao i sztywnym krokiem się do nich zbliżył. Tamci jedynie zmierzyli od stóp do głów rozwalonego na blacie Tao, jego rodzicielkę – kobieta odpowiedziała im równie ostrym spojrzeniem – po czym bez słowa zajęli miejsca.
Kris był jedynym wychowankiem, który mógł nie wyjechać na przepustkę. Wszystko zależało od jego popierdolonych rodziców. Zacisnąłem pod stołem kciuki. Nic więcej nie mogłem zrobić.


***


Sehun oczywiście siedział na dachu. Nie udało mi się porozmawiać ani z Krisem, ani z Tao – moi rodzice musieli jechać wcześniej niż ich. Martwiłem się, jednak nie zamierzałem przesadzać. Nie tym razem. Musiałem nauczyć się reagować odpowiednio do sytuacji, zamiast dostawać ataku histerii. Nie chciałem zejść na serce przed dostaniem pierwszej emerytury.
Panika pojawiła się później, kiedy ujrzałem Sehuna stojącego na murku, tuż na samym końcu dachu. Zachwiałem się, chciałem jednocześnie zemdleć i ratować idiotę, dopóki nie zauważyłem z jaką lekkością się porusza. Nie było w tym nic z szaleństwa ani suicydalnego napadu. Po prostu chodził po murku. Na którym jeden krok mógł przesądzić o życiu i śmierci. Nic specjalnego.
Miałem ochotę ściągnąć go stamtąd i potrząsać tak długo, aż wszystkie klepki wskoczyłyby mu z powrotem na miejsce. Nie wiedziałem, czy ogarnęło go szaleństwo, czy nagle zapragnął zostać superbohaterem-ryzykantem, lecz byłem pewien, iż gdyby Spiderman przypadkiem był martwy, niechybnie przewróciłby się w grobie, widząc taką nieostrożność.
- Skończyłeś już? - nie zdzierżyłem.
Zeskoczył z murka, obdarzając mnie radosnym uśmiechem. Próbowałem zgromić go wzrokiem, lecz uległem totalnie, gdy wyciągnął fajki. To by było na tyle, jeżeli mówimy o konsekwencji.
Paliliśmy w milczeniu. Sehun chyba czekał, aż zacznę mówić. Nie zacząłem.
- Zastanawiałem się – odezwał się wreszcie – co zamierzasz z tym zrobić. W sensie... ze mną. - Uniosłem brwi, ale mu nie przerwałem. - I nie wymyślaj sobie niczego, chodzi mi o ten czas, kiedy będziemy na wolności. W zasadzie obaj mieszkamy w Seulu, więc... W razie czego mógłbym mieć dla ciebie trochę czasu.
Powstrzymałem uśmiech. Oczywiście. Sehun nie mógł po prostu powiedzieć: „chcę się z tobą zobaczyć”, musiał zaznaczyć, iż to JA tego pragnę, a on ŁASKAWIE może poświęcić mi kilka chwil swojego cennego czasu. Co z tego, że prawdopodobnie poza poprawczakiem nie miał żadnych znajomych. Zresztą w ośrodku też w sumie nikt go nie lubił.
Czy chciałem się z nim spotkać podczas przepustki? Z pewnością. Nie pragnąłem niczego bardziej niż porozmawiania, bycia z nim na neutralnym gruncie. Bez całej tej karnej otoczki, ciszy nocnych, ukrywania się przed popieprzonymi kryminalistami. I bez Minho wiszącego nam nad głowami.
No i musiałem przedstawić go Amber. Mimo tak długiej rozłąki wciąż traktowałem ją jak zwierzchnika. Przyjaciółkę, zajebistą przyjaciółkę, ale jednak szefową, która znała się na wszystkim lepiej ode mnie. Także na facetach. Po prostu potrzebowałem jej pomocy. Książki Kaia rozwiały wiele moich wątpliwości, lecz tak naprawdę niewiele pomogły. Nie umiałem jeszcze właściwie rozmawiać z Sehunem, nie potrafiłem...
- Powiedz coś.
Nagle zorientowałem się, że jego twarz pojawiła się niebezpiecznie blisko mojej. Biła od niego jakaś dziwna determinacja, całkowicie porzucił pseudowyluzowaną pozę. Nie wiedziałem, czy przestałem go słuchać, czy zamilkł w momencie, gdy skupiłem się na sobie. Inaczej mówiąc, po prostu wpatrywałem się w niego jak pozbawiony mózgu kretyn.
- Coś bardzo dzisiaj zimno – rzuciłem na próbę niezobowiązujący komentarz.
Nie powiodła się.
- Ja pierdolę, co to w ogóle za odpowiedź?! - Złapał mnie za koszulkę. - Przestań udawać głupiego! - Moje całkowicie szczere i równie bezmyślne oblicze jedynie go zdezorientowało. Puścił mnie, robiąc kilka kroków w tył. - Jezus Maria, ty nie udajesz.
- A czego ty się spodziewałeś?! - burknąłem, idiotycznie oburzony.
- Że jesteś podwójnym agentem i tak naprawdę tylko ukrywasz inteligencję za fasadą ignorancji?
Zwątpiłem.
- Nawet przez chwilę tak nie myślałeś.
Bez słowa pstryknął mnie w nos. Zapiekło. Chciałem mu oddać, jednak bez żadnego wysiłku zablokował moją dłoń. Chyba nie miałem sił ani ochoty, by z nim walczyć. Poddałem się.
- Masz rację – zgodził się. - Nawet przez sekundę.
Skrzywiłem się przesadnie, ale kiedy nie odpowiedział w podobnym tonie, poczułem się nieswojo. Przełknąłem ślinę.
- To źle?
Jego twarz natychmiast się rozjaśniła. Uniósł moją rękę, by pocałować kawałek mojego środkowego paliczka. Zupełnie bez związku przypomniałem sobie, że był to palec obrączkowy. Fascynujące, jak wiele szkolnych informacji przypominałem sobie w momentach, kiedy powinienem rozkoszować się chwilą.
- Absolutnie nie.


***


Rodzice Krisa nie zgodzili się na przyjęcie go do domu. Całą dwutygodniową przepustkę miał spędzić sam w poprawczaku. Ponoć zawsze tak się kończyło – jeżeli była to prawda, chłopak za każdym razem przeżywał tak samo.
Siedzieliśmy w milczeniu, skupieni na własnych talerzach. Kris w ogóle się nie odzywał. Jadł powoli i elegancko, jak zawsze, ale nie było w tym nic z opanowania, które dotąd mu towarzyszyło. Wyglądał raczej jakby za wszelką cenę, wręcz desperacko starał się utrzymywać pozory spokoju, żeby nie wpaść w histerię. Siedzący obok Tao chyba też to zauważył – nieustannie rzucał mu zaniepokojone spojrzenia, ale także milczał. Nawet Sehun nikogo nie zaczepiał.
Pierwszy wstałem od stołu. Nie mogłem znieść tej ciszy. Nie wiedziałem co powiedzieć, próby pocieszania w tej sytuacji wypadłyby co najwyżej żałośnie.
Ledwo opuściłem stołówkę, a już poczułem uderzenie z tyłu głowy. Odwróciłem się momentalnie, gotowy do kontrataku. Pieprzony poprawczak przynajmniej w tym sensie mnie zahartował, zacząłem odruchowo reagować agresją na agresję. Przynajmniej dopóki nie zobaczyłem napastnika.
- Zastanawiałem się ostatnio, jak ci idzie. - Minho uśmiechnął się szeroko.
Ogarnęły mnie mdłości. Cofnąłem się chwiejnie, moje plecy natrafiły na ścianę. Wybitna strategia ucieczki, panie Luhan. Gdybym miał jeszcze przypadkiem moc przenikania przez beton, byłaby prawie inteligentna.
- Jak mi idzie? - powtórzyłem, modląc się o utrzymanie stałości głosu. - W sensie co?
Zbliżył się niebezpiecznie, wciąż nie przestając się uśmiechać. Był wkurwiony, wkurwiony bardziej niż Sauron, kiedy odjebali mu palec z Pierścieniem, ale próbował utrzymać pozory. Ewentualnie mnie przestraszyć. Jeżeli chodziło o to drugie, jak na razie wychodziło mu doskonale.
- Pamiętasz może jeszcze, o czym rozmawialiśmy jakiś czas temu? - zapytał słodko.
- To znaczy oczekujesz, że będę kojarzył, co pieprzyłeś, kiedy twoje ręce zaciskały się na moim gardle? - odparowałem bezczelnie.
Jego brwi zmarszczyły się, nadając mu niepokojąco dzikiego wyglądu. Ale po chwili uśmiech znowu powrócił na swoje miejsce. Miałem wrażenie, że moje serce przekroczyło jakąś dopuszczalną norme uderzeń na sekundy.
- Dokładnie, wspaniale, że to pamiętasz. - Poprawił czapkę. - Czy muszę się powtarzać?
W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego jak zgrywanie idioty. Nie, żebym robił to na co dzień.
- Ale że o czym ty mówisz?
Na moment dostrzegłem zdziwienie w jego oczach, które jednak szybko przerodziło się w gniew. Nie mógł mnie uderzyć, nie na otwartym korytarzu, ale w każdej chwili był w stanie zaciągnąć mnie do któregoś z pobliskich pomieszczeń i spuścić wpierdol. I to bez żadnych konsekwencji, bo trzymał w kieszeni psychologa, który bez problemu zeznałby przed Siwonem, że jestem popieprzonym, wdającym się w bójki kryminalistą. Cholerny Kai, kto mu kazał się tak podkładać?! Gdyby potrafił się powstrzymywać od ruchania z wychowankiem, nikt nie miałby na niego żadnego haka.
- Miałeś odpierdolić się od Sehuna, Luhan. - Pochylił się tak, by jego twarz znajdowała się dokładnie naprzeciwko mojej. - Czego nie zrozumiałeś? Co sprawiło, że odczytałeś w tej komendzie jakieś podprogowe polecenie przekonania Sehuna do zaprzestania zabawy ze mną? Do porzucenia wszystkich korzyści na rzecz...? No właśnie, na rzecz czego?
Zacisnąłem dłonie w pięści. Ogarnęła mnie wściekłość, która nie mogła znaleźć ujścia. Uderzenie Minho równałoby się z podpisaniem wyroku śmierci, pozostało mi jedynie stanie i wysłuchiwanie jego pieprzonego monologu. Za kogo on się uważał? Za kogo on, kurwa, uważał Sehuna?!
- Tobie się naprawdę wydaje, że postępujesz dobrze. - Minho pokręcił z rozbawieniem głową. - Albo etycznie. Tak, to chyba to słowo. Drogi Luhanie, jak ty sobie to wyobrażasz? Że Sehun się w tobie zakocha, naprawdę przestanie do mnie przychodzić, da sobie odebrać telefon, papierosy, książki od ojca, wszystkie te rzeczy, których nie powinien mieć zgodnie z regulaminem, ale które ma dzięki mnie?
Przełknąłem ślinę. Nie pomyślałem o tym. Zdawałem sobie sprawę, że te kwestie są problematyczne, więc celowo wyrzuciłem je z pamięci. Na wszelki wypadek. Wolałem nie komplikować i tak pojebanej relacji z Sehunem. Na próżno.
- Nie wiesz co odpowiedzieć, mój drogi? - kontynuował bezlitośnie. - Nie rozważałeś tego? Nigdy? Ale za to myślałeś o innych rzeczach, prawda? Na przykład o tym, co stanie się z Sehunem, kiedy ty, wielki obrońca moralności, wyjdzie z poprawczaka. To już zaplanowałeś? Uzgodniłeś z nim, co będzie musiał robić, gdy już zostawisz go na pastwę losu?
Zacisnąłem zęby. Chciałem go uderzyć, zetrzeć ten okrutny uśmiech z twarz, pokazać... Albo chociaż uzmysłowić mu, że się myli. Że naprawdę to wszystko opracowałem. I że nikogo nie zostawiam.
Nie mogłem.
Minho jedynie parsknął śmiechem. Odsunął się ode mnie, otrzepał ręce i odszedł swobodnym krokiem. Schowałem twarz w dłoniach.


***


Łazienka opustoszała. Wszyscy byli już na zajęciach, zostaliśmy jedynie ja z Sehunem. Zastanawiałem się, czy chłopak jest świadomy tego, iż nikt nie usprawiedliwia jego absencji. Że Minho bez żadnego problemu nie załatwia mu zwolnienia, umożliwiającego poruszanie się po budynku bez żadnych ograniczeń jak uczestnictwo w zajęciach resocjalizacyjnych czy lekcjach. Pewnie nie miał o tym pojęcia.
- Luhan? - Zapalił następnego papierosa, mimo że pierwszy wciąż jeszcze znajdował się w jego ustach.
Podniosłem głowę. Wbrew świadomości o uspokajających funkcjach nikotyny nie chciało mi się palić. Szlug pomiędzy moimi palcami smętnie się dopalał, pozostawiony na pastwę losu.
- Miałeś rację. - Obrócił w dłoniach nową fajkę. - Z Minho.
Perfekcyjnie. Idealny moment na taką rozmowę, naprawdę. Kurwa, czy to była ta chwila, kiedy człowiek porzuca wiarę w Boga na rzecz praw Murphy'ego. Postrzymałem jęk.
- Jasne.
- Przedtem próbowałem zasłaniać się argumentami z rzeczami i tym wszystkim, ale... - Zgasił wypalonego do filtra papierosa. - Właściwie przesadzałem. Bez tego też da się żyć. Muszę z ubolewaniem przyznać, iż bywasz zabawniejszy od mojego telefonu.
Właśnie o tym mówił Minho. To ja bywałem zabawniejszy. To ja liczyłem się dla niego bardziej niż rzeczy. Ja, który miałem opuścić poprawczak za trzy miesiące. Opuścić Sehuna.
- Posłuchaj – zacząłem z wahaniem – a może... Może powinieneś to przemyśleć?
Przechylił głowę, nie rozumiejąc, o czym mówię. Wziąłem głęboki wdech.
- Może nie powinieneś tak beztrosko z tego rezygnować? - spróbowałem znowu. - Musisz... Zrozum, że nie zawsze tak to będzie wyglądało. Za jakiś czas wyjdę, zostaniesz sam i...
Jego twarz przybrała odcień papieru. Tylko dwa razy widziałem go w takim stanie. Otworzyłem usta, żeby sobie zaprzeczyć, przekonstruować wypowiedź, lecz żaden dźwięk nie wydobył się z moich ust.
- O czym ty pierdolisz? - Głos Sehuna był bardzo cichy.
Przesunąłem dłoń, by położyć na jego, jednak mnie odtrącił. Wpatrywał się we mnie z oczekiwaniem połączonym ze złością. I niepokojem. Chociaż nie, to nie był niepokój. To było pieprzone, zwierzęce przerażenie.
- Nie... Nie odbieraj tego w ten sposób, nie chcę, żebyś do tego wracał, po prostu ja... - tłumaczyłem się.
Rzucił papierosa na kafelki i przygniótł leżącym obok kubkiem. Bez słowa zbliżył się, by brutalnie popchnąć mnie ziemię. Przed oczami mignęła mi ciemność z całym orszakiem anielskim, gdy uderzyłem głową o posadzkę.
Sehun zawisł nade mną, wpatrując się intensywnie. Byłem zbyt zamroczony, by zareagować, w jakikolwiek sposób odpowiedzieć na atak. Leżałem sztywno, z szeroko otwartymi oczami. Chłopak w milczeniu złapał mnie za włosy i ponownie przyjebał moją głową o kafelki.
Kolejne uderzenie sprawiło, że odzyskałem władzę w kończynach. Szarpnąłem się, chcąc zrzucić go z siebie. Zamarłem jednak, gdy poczułem jego usta na swoich. Nie poruszał nimi ani nie wysunął języka, zwyczajnie dotykał wargami moje. Kiedy odchylił głowę, znowu wyglądał normalnie. Jakby przed chwilą prawie nie rozpierdolił mi łba.
- Luhan, to... Nie chcę, żebyś... - miał problem ze złożeniem zdania. – Nie możesz... Nie zostawiaj mnie.
Ścisnęło mnie w gardle. Chciałem móc go zapewnić, że tego nie zrobię. Ale nie potrafiłem. Stać mnie było tylko na pokiwanie głową.
- Nie chcę – zapewniłem.
Jego dłoń wyswobodziła się spomiędzy moich włosów, po chwili poczułem jego palce zaciskające się na nadgarstkach. Sehun spojrzał na mnie jeszcze raz. Nie uwierzył mi. Nic dziwnego. Nie powiedział jednak nic, tylko pochylił się i zaczął całować. Papieros wypadł mi z dłoni. Dopalił się na posadzce, brudząc kafelki.