piątek, 29 maja 2015

Tonight I'm screaming out to the stars - część III


Pairing: HunHan, jakieś tam zalążki KaiLu
Ostrzeżenia: przekleństwa, cierpiące Luhany, paskudne Sehuny, czyli w gruncie rzeczy chuja, jeszcze niczego nie ma



Obudziłem się w łóżku. Na dodatek nieswoim. I kompletnie mi nieznanym. Dotąd nigdy nie przypuszczałem, że po pijanemu potrafię przechodzić do rzeczy w takim tempie. Westchnąłem ciężko, przeciągając się. Przynajmniej tyle dobrego, że nie miałem kaca. Wbrew pozorom rzadko się to zdarzało. Moja głowa była równie twarda jak moje serce, więc na miejsce w skali Mohsa nie miałem co liczyć.

Dopiero po kilkunastu sekundach zorientowałem się, że nie tylko nie jestem nagi, to jeszcze ktoś przebrał mnie w jakieś dresy. Czyżbym zaliczył przygodę na jedną noc z Matką Polką? Podniosłem się z łóżka, rozejrzałem po niepokojąco luksusowym pokoju i spanikowałem. Czy to była loża jakiego sułtana-porywacza? Nie, niemożliwe, aż tak dobrze nie było. To może jakiś pomniejszy gangster odkupił mnie na organy?

W szafkach nie było nic. Dosłownie. Żadnych ubrań, bibelotów czy zagubionych skarpetek. Nic nie mogło posłużyć za broń. Ewentualną broń, rzecz jasna. Wcale się nie bałem. I nie miałem żadnej paranoi.

Nieśmiało wychyliłem nos zza drzwi, a gdy nic na mnie nie napadło, wyszedłem na korytarz. Projektant wnętrz się nie przepracował - niemal wszystko było czarno-białe. Zastanawiałem się, kim jest właściciel. Czyżbym przypadkowo przespał się z jakąś szychą?

Wszystkie wątpliwości rozwiały się w chwili, kiedy wszedłem do salonu. Czy to była kara za życzenie mu śmierci? Jaką kurwą była stara matka karma?

Sehun siedział przy szklanym stole, obracając w dłoni jakiś magazyn. Pewnie o modzie, raczej nie czytał innych rzeczy. Choć nie byłem pewien, na ile czasownik "czytał" w tym wypadku pasował do czasopism modowych. Wątpiłem, by było w nich cokolwiek poza zdjęciami.

- Zarzygałeś mi pokój - przywitał się.

Zaczerwieniłem się. Bynajmniej nie z zażenowania. To znaczy jasne, pewnie jakaś cząstka mnie była zawstydzona, ale bez oporów przemieniła się w gniew. Niby powinienem czuć się jak cham okazyjnie zalewający wymiotami mieszkania znajomych, ale byłem zwyczajnie zły. Ton Sehuna był wkurwiający. Jakby mnie obwniał. Zresztą chuj, byłby wkurwiający, gdyby nawet przepełniało go bezgraniczne uwielbienie.

- Myślisz, że jak nie będziesz się odzywał, to zapomnę o romantycznej godzinie ze ścierką, miską i twoimi rzygami?

- Właściwie to mnie to wali - odparłem niezbyt mądrze, lecz niewątpliwie szczerze.

Uniósł brwi.

- Nie zamierzasz mi podziękować?

Wzruszyłem ramionami.

- Nie.

Zacisnął usta w wąską kreskę. Był blady, pewnie też powstrzymywał wściekłość. To było takie śmieszne, że wydawał się wręcz bardziej wkurwiony ode mnie. Zupełnie jakby to nie on był wszystkiemu winny.

- Dobrze wychowany człowiek by podziękował - wycedził wreszcie.

- Dobrze wychowany człowiek nie próbowałby zajebać swojemu pijanemu ex-chłopakowi.

Skrzywił się, tym razem tego nie ukrył. Wyprostowany, ewidentnie odczuwał dyskomfort. Poczułem jakiś rodzaj irracjonalnej satysfakcji. Kiedy niemalże dramatycznym gestem odłożył magazyn, ledwo powstrzymałem śmiech.

- Nigdy bym cię nie uderzył. - Podniósł się.

Chciałem zakpić, że właśnie wygląda, jakby zamierzał to zrobić, ale... Nie potrafiłem tego powiedzieć. Był poważny, był zajebiście poważny. I mimo wszystko przemoc fizyczna pojawiła się w naszym związku jedynie w dniu zerwania. Z mojej strony.

- Jasne, bo przecież bym ci oddał - zbagatelizowałem asekuracyjnie.

Nie odpowiedział, jedynie stał i na mnie patrzył. Wsadziłem ręce do kieszeni przydużych spodni, w które mnie ubrał, i nerwowo rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie lubiłem nowych miejsc, nie lubiłem nie mieć nic do powiedzenia i jeszcze bardziej nie znosiłem Sehuna. Ze stresu nie potrafiłem rozpocząć rozmowy ani żadnej akcji. A tym bardziej tak śmiałej jak wyjście z mieszkania. Zamknięty krąg.

- Nigdy tutaj nie byłem - zauważyłem wreszcie.

- To moje drugie mieszkanie. - Usiadł ponownie. - Nie dla ciebie.

Skinąłem głową. Podszedłem do starannie zaprojektowanej biblioteczki. Mogłem dać głowę, że Sehun nie przeczytał żadnej z poukładanych według tytułów pozycji. Pewnie nawet ich nie dotknął. Tak jak i reszty rzeczy. Wszystko było lśniące, modne i estetyczne. Sehun na pewno tutaj nie żył - bałaganił tak naturalnie jak i oddychał, a nie uznawał istnienia pomocy domowej. Jeżeli pozwolił komuś sprzątać, nie mógł nazywać tego miejsca domem. Po prostu tutaj spał, czasami jadał i...

- Zabierałeś innych do tego mieszkania, prawda? - Odsunąłem się od książek. - Jak jeszcze byliśmy ze sobą.

Czyli dokładnie tydzień temu.

- Tak.

Parsknąłem żałośnie nieszczerym śmiechem. Spodziewałem się innej odpowiedzi? Nie. Ale i tak zabolało, tym bardziej, że nawet nie starał się tłumaczyć. Byłem gotowy przełknąć wiele kłamstw, naprawdę wiele. W obliczu prawdy potrafiłem jedynie zaciskać zęby, by rozpaczliwie powstrzymać się od płaczu. Tak jak teraz.

- Tak a propos, to nie chcę naszego starego mieszkania - odezwał się nagle, w jego głosie nie dało się usłyszeć nawet odrobiny emocji. - Możesz tam wrócić.

Był takim idiotą. Oczywiście, że nie mogłem.


>>


Leżałem na chłodnej, wilgotnej trawie tuż przed budynkiem uniwersytetu. Nie miałem ochoty uczestniczyć w wykładach, więc wybrałem zajęcia... w terenie. Konkretniej próbowałem zrobić jakieś wartościowe, nadające się do czegoś więcej niż wykasowanie zdjęcie. Nie wychodziło.

Łup!

Miałem wrażenie, że głowa właśnie rozpadła się na kawałki, ochlapując mózgiem wszystkich przechodniów. Nie do końca pewien, czy w tym wypadku mogłem już jęczeć z bólu, czy było to jeszcze niemęskie, złapałem się czaszkę. Grad czy meteoryt? Oto jest pytanie.

A był to jedynie but. Glanopodobny twór, zakończony nadzwyczaj ostrym szpikulcem. Podniosłem głowę. Tym razem nie wytrzymałem i głośno stęknąłem.

- Dziękuję, że go złapałeś.

Łzy napływające do oczu zepsuły nieco odbiór obrazu. Zamrugałem kilkakrotnie, by rozpoznać twarz mówiącego do mnie nieznajomego. Który z kolei aż tak nieznany się nie okazał. Kojarzyłem go - nie zamieniliśmy słowa, ale bez wątpienia znaliśmy się z widzenia. Może przemknął mi na ulicy albo byliśmy razem na któreś z imprez.

Usiadłem z trudem, ręką odpychając jakąkolwiek pomoc. Wolałem nie ufać ludziom miotającym glanami. Ani uważającym "złapania" za synonim "uderzenia".

-"Złapałem"? - powtórzyłem. - Dostałem nim w czubek głowy.

Chłopak był w moim wieku, ewentualnie - ale ewentualnie w ten filmowy, pełen zwrotów akcji sposób - kończył liceum. Brak mundurka oraz emblematu przemawiał jednak na korzyść uniwerka. Przylegający bezrękawnik sugerował ignorującego przepisy czwartorocznego, a przybrudzony jakąś tajemniczą substancją palec bezpośrednio wskazywał na kierunek chemiczny. Doprawdy, mogłem bez trudu konkurować z Sherlockiem Holmesem.

- Kai, drugi rok grafiki komputerowej. - Wyciągnął rękę.

Albo jednak nie.

- Luhan. - Potrząsnąłem nią. - Często rzucasz w ludzi butami?

- Tylko w ładnych. - Wyszczerzył się.

Nie wiedziałem, czy pozwolić policzkom przybrać kolor kwitnących buraków, czy uderzyć głową w pień drzewa.

- Jeżeli wydaje ci się, że dzięki czemuś takiemu nie będę...

- Nie, nie wierzę w cudy - przerwał nonszalancko. - Ale myślę, że impreza dzisiaj mogłaby stanowić już poważną podstawę do zastanowienia się nad wybaczeniem mi.

Otworzyłem usta, nie do końca sprawnie przetwarzając jego słowa. Znowu się uśmiechał, musiałem przyznać, że akurat to robił nieziemsko dobrze. Białe zęby wydawały się wręcz błyszczeć na tle jego ciemnej skóry, fałdy nosowo-wargowe uwydatniały uroczo szeroki nos, a oczy zaciskały się w niemal idealne łuki. Gdyby suszył zęby bez przerwy, pewnie wybaczyłbym mu morderstwo całej rodziny.

Wstał, a ja automatycznie razem z nim. Był wysoki, o pół głowy większy ode mnie. Jasne, w porównaniu do Sehuna może nie wypadał specjalnie atrakcyjnie, ale... Kurwa. Koniec. W porównaniu do Sehuna każdy wypadał atrakcyjnie. Absolutnie każdy. Bo nie mógł być aż takim chujem jak on.

- Skoro aż tak błagasz, nie mogę...

Nie zdążyłem odpowiedzieć - czyjaś niebezpiecznie znajoma ręka zatkała mi usta.

- Co ty właściwie robisz, Jongin? - Sehun, pierdolony, pojawiający się znikąd Sehun właśnie nastawał na moją nietykalność cielesną.

Nie byłem cholerną Bellą Swan, nie zamierzałem dać mu się pomiatać. Szarpnąłem się gwałtownie. Kiedy mimo to nie puścił, wymierzyłem sprawiedliwość kopnięciem w kolano. Tym razem się poddał.

- Spierdalaj - warknąłem wojowniczo.

Kai - jego imienia używał Sehun, nie zamierzałem być taki jak on - parsknął wymownie.

- Chyba nie muszę ci odpowiadać, skoro to nie twoja sprawa. - Wskazał na mnie, prawdopodobnie wyglądającego jak, nie łudźmy się, nastroszona fretka.

Byłem absolutnie przekonany, że Sehun uśmiechnie się z uprzejmym politowaniem i kilkoma jadowitymi słowami zmiecie chłopaka z powierzchni globu. Albo powie coś, co zaboli mnie na tyle, że nie będę wychodził z mieszkania przez kolejny tydzień.

Nie zrobił ani jednej z tych rzeczy.

- Jasne - powiedział bardzo, bardzo powoli, zupełnie jakby analizował wypowiedź Jongina - to nie moja sprawa.

Wsunął palce w rozjaśnione niemal do białego, acz wciąż absurdalnie zadbane włosy, rzucił mi krótkie spojrzenie i odszedł. Po raz pierwszy w życiu za nim nie pobiegłem. 

niedziela, 24 maja 2015

SM Youth Detention Center - rozdział XIII

Pairing: HunHan, choć dość jednostronny
Ostrzeżenia: przekleństwa, straszni ludzie, groźby, thug life
Sprostowanie: Prawdopodobnie większość z Was ogarnia, że w Korei termin "pedofilia" opisuje jedynie kontakty z dzieciakami. I że teoretycznie wszystkie seksy z osobnikiem starszym niż hot 13 są legalne. ALE tamtejszy Akt o Ochronie Dzieci i Nieletnich przed Wykorzystywaniem Seksualnym jasno stanowi, iż jako "stosunek pod przymusem" (czyli po prostu gwałt) uważa się seks z nieletnim, jeżeli jego partner przykładowo był znacząco starszy bądź pełnił funkcję urzędnika państwowego.
Tak więc prawnie Minho jest gwałcicielem, mimo że Sehun na wszystko się zgadzał. 



- Miałeś kiedyś kogoś? - Sehun przeglądał zdjęcia na moim laptopie.
Byłem niemal pewien, że kiedyś już o tym mówiliśmy, więc poczułem lekką irytację. Nie nudziło go słuchanie o tym? A może bawiło?
- A ty? - jakże sprytnie odbiłem piłeczkę.
Sehun podniósł głowę znad komputera, by posłać mi pełne politowania spojrzenie.
- Cóż, może... Minho? - sarknął.
Gratuluję, Luhan. Co to było za pytanie? Jesteś pierdolonym idiotą. Jak mogłem je zadać dzieciakowi, który... Westchnąłem ciężko. I tak chuja dało się zrobić. Nie potrafiłem cofnąć tego pytania, tym bardziej nie znałem się na zmienianiu przeszłości. Nie byłem w stanie sprawić, żeby to całe gówno, w którym był Sehun, nagle wyparowało. Ale... mogłem wpłynąć na przyszłość. Mimowolnie obróciłem w dłoni telefon.
Mogłem zadzwonić do Amber.


***


Dwa dni temu, gdy przedstawiła mi propozycję spotkania się z Minho, wyśmiałem ją. Nie chciałem mieć nic wspólnego z tym człowiekiem, poza tym wątpiłem, by jakakolwiek rozmowa mogła coś zdziałać. A już szczególnie nie chciałem mieszać w to przyjaciółki, która była zwolenniczką szybkich i bezwzględnych rozwiązań. Znanych powszechnie jako pobicia. Nie chodziło nawet o to, że wolałem nie robić sobie kłopotów, zwyczajnie ona nie zdawała sobie sprawy, z kim będzie miała do czynienia. To nie był zarozumiały cwaniaczek, którego mogła rozgromić jednym ciosem ani tępy dryblas, rzucający się bezmyślnie po jednej uwadze o jego orientacji homoseksualnej. Amber mogła być przywódczynią naszego małoletniego gangu, ale Minho był dorosłym. Nie miała z nim szans, ja tym bardziej.
Dlatego nie miałem absolutnie żadnego pojęcia, co robiliśmy przed drzwiami do jego klatki schodowej.
Najgorsze było to, że wszystko wydawało się całkowicie, wręcz niemal groteskowo normalne. Zwykłe białe drzwi, zwykły szary domofon, zwykły jasny blok. Żadnych kraczących kruków, obniżających lot sępów, nie było nawet tabliczki: „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie.”. Jasne, nie oczekiwałem niby wrót rodem z Alcatraz, jednak... Ta pospolitość była w jakiś sposób niekomfortowa. Kojarzyła się z tymi naprawdę przerażającymi horrorami, gdzie potworem nie okazywał się duch ani szalony milioner, tylko pierdolony sąsiad z mieszkania obok. Wzdrygnąłem się.
Tak naprawdę już od początku chciałem tutaj przyjść, chciałem porozmawiać z Minho, lecz nie miałem żadnego planu. Odwagi zresztą też nie – zamierzałem uciekać, gdybym tylko zobaczył jego głowę w którymś z okien.
- Dzień dobry.
Ja pierdolę.
Odwróciłem się bardzo powoli, starając jak najbardziej odsunąć w czasie ten moment. Nie wyszło. Żołądek podszedł mi do gardła.
Kurwa mać.
- Dzień dobry – powtórzył cierpliwie Minho. - Co cię sprowadza aż pod mój dom, Luhanie?
- Chęć skopania ci mordy – odpowiedziała bezbłędna jak zawsze Amber. Nie miałem pojęcia, czy chcę ją zabić za pierdoloną lekkomyślność, czy paść przed nią na kolana. - Przynajmniej z mojej strony.
Minho zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem, w którym nie było jednak ani pogardy, ani wściekłości. Po czym ułożył usta w coś, co prawdopodobnie większość ludzi wzięłaby za serdeczny uśmiech. Mnie napawało to jedynie przerażeniem.
- Miło mi poznać. - Mężczyzna wyciągnął rękę, a zdezorientowana dziewczyna podała swoją. - Nazywasz się...?
- Amber.
Znowu się uśmiechnął. Musieliśmy wyglądać na totalnie skonsternowanych, bo parsknął bez najmniejszego skrępowania.
- Zakładaliście, że was pożrę?
Razem z kośćmi? Jak, kurwa, najbardziej.
- Jesteśmy po prostu... troszeczkę zdziwieni. - Amber przyglądała mu się nieufnie.
- Jasne, masa skrajnych emocji. - Machnął dłonią. - Nie stójmy tutaj, wyglądamy jak kryminaliści.
Wszedł do klatki schodowej, a my bezwolnie podążyliśmy za nim. Patrzyłem, jak prowadzi nas, wesoło podśpiewując, i czułem się coraz bardziej jak jakiś jebany baranek prowadzony na rzeź. Tu nie chodziło o to, że „coś było nie tak”, tu WSZYSTKO było nie tak. Minho zachowywał się jak w dniu, kiedy go poznałem. Żadnych gróźb, agresji, jedynie pełna życzliwości ironia. Miałem ochotę zwymiotować.
Jego mieszkanie też było standardowe. To jednak wyjątkowo mnie nie niepokoiło – Minho jako opiekun na stałe mieszkał w poprawczaku. Te kilka pokoi musiał po prostu wynajmować. Żaden normalny człowiek nie wydałby milionów monet na lokum, w którym miałby okazję przebywać kilka razy do roku.
Odwiesiliśmy kurtki, on wszedł do któregoś z pomieszczeń. Zastanawiałem się, czy wróci z nożem, by żywcem obedrzeć ze skóry dwójkę głupich nastolatków, którzy sami zgodzili się wejść do jego domu.
Gdy jednak w salonie czekał z herbatą, nie bronią, musiałem wreszcie dopuścić do świadomości jedną rzecz. Choi Minho, pojebany strażnik, który zrobił z Sehuna swoją dziwkę, kilkakrotnie mnie uderzył i manipulował całym poprawczakiem, nie był potworem. Był normalnym człowiekiem. Wesołym, bezpośrednim facetem, który po wyprowadzce od rodziców nie zapomniał o dobrych manierach. Świetny kumpel, chłopak, syn. Znowu poczułem mdłości.
Wszystkie ściany pokoju były puste – nie powiesił nawet najmniejszego obrazu czy zdjęcia. Usiedliśmy na wyciągniętej żywcem z katalogu, nieużywanej kanapie i skupiliśmy spojrzenia na Minho.
- Więc co was do mnie sprowadza? - Nonszalancko założył nogę na nogę. - To znaczy ciebie, Luhanie - twoja wspaniała koleżanka już wszystko wyjaśniła.
Amber uśmiechnęła się z godnością. Dobry Jezu a nasz Panie, nikogo tak nie błogosławiłem jak ją za to, że była teraz obok.
- Chciałem porozmawiać.
Parsknął z wyraźną już drwiną.
- Powiedzmy, że to zdążyłem zauważyć.
- Chciałem porozmawiać o tym, co... robisz – podjąłem na nowo, o wiele mniej pewnie.
- A co takiego robię?
Kurwa, chciałem mu przypierdolić. Podnieść rękę, przyjebać mu w tę zadowoloną z siebie twarz i, kurwa... Odetchnąłem głęboko. Musiałem się opanować. Irytacja nie tylko wypłukiwała mój słownik, zastępując co drugie słowo przekleństwem, lecz również pozbywała zdolności logicznego myślenia. Nie mogłem uderzyć Minho.
- Wiesz, o czym mówię. Doskonale wiesz. - Przechyliłem się nad stołem. - Chcę to rozwiązać w ten sposób, bez żadnych przepychanek w ośrodku.
Z jego oczu nie znikało rozbawienie. Upił łyk herbaty i przechylił głowę, udając niezrozumienie. Zupełnie jak Tao. Jak Tao prowokujący do bójki, drażniący Sehuna. W głębi duszy przysiągłem już nigdy nie wkurwiać się na chłopaka za chęć przyjebania jakże jedynej i prawdziwej miłości Krisa.
- Do czego zmierzasz? - zapytał zdawkowo.
- Ja pierdolę – zirytowałem się – wiem, że szantażujesz pieprzonego Kaia, że napuszczasz na siebie dzieciaki i że gwałciłeś Sehuna.
Uniósł brwi.
- Gwałciłem? Rozumiem, że go idealizujesz, ale...
- Prawnie go zmuszałeś – uściśliłem.
Na moment, dosłownie sekundę Minho zastygł. Nie planowałem zagrać tą kartą, zdecydowanie powiedziałem za dużo, ale dla tej chwili było to warte. Nawet wiadomość własnej krótkowzroczności i bezmyślności tego nie przyćmiła.
- Nieźle się przygotowałeś. - Uniósł kącik ust, znowu był zblazowany. - Tylko czy masz jakieś dowody? Jakiekolwiek? Coś poza słowami kilkunastoletniego matkobójcy?
Odsunąłem się bezwiednie. Trafił w punkt. Myślałem o tym wcześniej, dlatego nie chciałem przedtem w ogóle o tym mówić, jednak teraz dałem się ponieść i... Przełknąłem ślinę.
- Właściwie – Amber po raz pierwszy włączyła się do rozmowy – z jakiej racji tak o nim, kurwa, mówisz? Nikogo nie będzie obchodziło, że zabił kogoś tam kiedyś tam, jak pozwie cię o molestowanie.
- Nie będzie? - Roześmiał się otwarcie. - Faktycznie, nie powinno to nic znaczyć. Szczególnie, jeżeli jego słowa poprze inny dzieciak skazany za rozbój. A może dołączy też Tao? Co powiesz na taką grupę wsparcia...?
Gwałtownie się podniosłem.
- Kurwa, przestań! Ogarniam, próbujesz mnie przestraszyć, ale nie pierdol, że...
- Tak cię to przeraża? - Minho też wstał. - Boisz się, że was nie wysłuchają? Że wasze słowa nie mają najmniejszej wartości? Że twoi koledzy to popieprzeni przestępcy i właśnie za takich będą brani?
Sposób, w jaki to powiedział był patetyczny, żałosny i absolutnie przesadzony. Przynajmniej tak chciałem myśleć. Mylił się, prawo nie rozróżniało ludzi na gorszych i lepszych, nigdy nie brałby go bardziej poważnie niż nas, zupełnie nikt. Na pewno.
- Nie, ja...
- To takie trudne do zrozumienia? - parsknął. - Za kogo ty was uważasz? Za paczkę przyjaciół ciemiężoną przez chujowe prawo i okrutnego Minho? Kim wy w ogóle jesteście? - Postąpił krok w moim kierunku. - Kim są twoi przyjaciele, Luhan? Biedny małoletni morderca, pierdolony psychopata i narkoman. Świetna paczka, nie sądzisz?
Cofnąłem się mimowolnie, jak zahipnotyzowany wpatrując się w mężczyznę. Nie byłem przerażony ani wściekły, nie byłem nawet sfrustrowany. Nie potrafiłem tego nazwać, to słowo nie figurowało pewnie w żadnym słowniku. Chyba że ktoś opracował termin określający walący się w pierdolonych posadach świat.
- Kris – wydukałem. - Kris, on nie jest...
- Masz rację - zgodził się sardonicznie. - Kris akurat jest normalny, cała kadra go uwielbia. Szkoda tylko, że jego najlepszym przyjacielem jest dzieciak chwalący się zamordowaniem kolegi, nie sądzisz?
Miałem w głowie pustkę. Totalną pustkę. Żadnego pomysłu na odpowiedź, ripostę, reakcję. Stałem i wpatrywałem się w twarz Minho. W twarz człowieka, którego nienawidziłem, któremu pragnąłem przyjebać w każdej sekundzie swojego życia i względem którego nie potrafiłem się nawet zdobyć na to, by mu teraz odpowiedzieć. I świadomość tego, że nie umiałem powiedzieć nic, by obronić swoich przyjaciół, była najgorsza.
W książkach takie sytuacje zawsze są bolesne jak przebicie sztyletem albo uderzenie młotem. Bohaterowie wtedy drżą, łkają bądź stoją zamurowani przez całą ekipę Boba Budowniczego.
Ja po prostu uciekłem.


***


Rodzice nie nękali mnie pytaniami, mimo że zauważyli moje zaczerwienione oczy i brak kurtki. Zasługiwali na wdzięczność, w sumie potem pewnie będę im dziękował.
Teraz leżałem na łóżku w pozycji embrionalnej, powstrzymując się od gryzienia paznokci. Skupiałem na tym cały swój umysł, wszystko, żeby nie myśleć o tym, co powiedział Minho.
Nie chodziło o to, że prawda z jego ust przeszyła mnie na wskroś. Tak naprawdę nie znał konkretnych sytuacji, generalizował i zajebiście przesadzał. Jasne, Lay był narkomanem – skądinąd chciałbym ogarnąć, skąd Minho się tego dowiedział - ale czy to kogokolwiek krzywdziło? O Sehunie wiedzieć nie mógł – mimo wszystko tylko ja i on znaliśmy sytuację. Co do Tao... Cóż, miał całkowitą rację. Normalnie całkowicie o tym zapominałem, żeby się nie bać. Tao był psycholem. Z drugiej strony traktowanie jako argument przeciwko Krisowi tego, że prawdopodobnie się kochali, było całkowicie debilne.
Problem polegał na tym, że w jednej okropnej kwestii Minho miał rację – w stosunku do niego byliśmy kompletnie bezbronni. Nie zdawałem sobie z tego przedtem sprawy. To znaczy... nie byłem na tyle głupi, by wierzyć w obiektywizm ludzi. Jednak do teraz, dopóki Minho nie stanął przede mną, tak naprawdę miałem nadzieję, iż w razie czego państwo, prawo, inni dorośli nas uratują. Że wszystkim się zajmą, wypuszczą i uszczęśliwią. Dzisiaj zrozumiałem, że na nic takiego nie mogę liczyć.


***


Lay wyszczerzył się do mnie radośnie, entuzjastycznie machając zdrową ręką. Druga, unieruchomiona miała niedługo znowu być zdolna do użytku. Przynajmniej taką miałem nadzieję.
Kiedy patrzyłem na jego rozpromienioną twarz, czułem wyrzuty sumienia, że dopiero teraz przyszedłem go odwiedzić. W ciągu tych paru miesięcy nasza przyjaźń nieco się zjebała, ale wciąż był tym samym chłopakiem, który na początku gimnazjum uczył mnie jeździć na deskorolce. I który mniej więcej od tego czasu ćpał.
- Ja pierdolę, nigdy w życiu nie byłem na większym detoksie – jęknął na powitanie.
Doskonal wiedziałem, do czego zmierza. Niestety, niczego mu nie przyniosłem. Po pierwsze nie zamierzałem wspierać jego narkomanii. Po drugie nie byłem na tyle głupi, żeby pozwolić mu mieszać leki z dragami. Po trzecie nie chciałem wywoływać jeszcze większej afery. W szpitalu wszystko wyszło, jego rodzice się dowiedzieli, prawdopodobnie czekał go odwyk – inaczej mówiąc, miał przejebane.
Dlatego zignorowałem tę jakże oczywistą aluzję. I skupiłem się na sprawie, dla której tak naprawdę przyszedłem. Czasami byłem obrzydliwym pragmatykiem.
- Lay, jak teraz wyglądają twoje stosunki z – szukałem odpowiedniego słowa - gangiem? W sensie z D.O?
Wyprostował się.
- Staaary, oni mnie zepchnęli ze schodów. O jakich stosunkach ty mówisz? - parsknął.
Tego się obawiałem. Musiałem skontaktować się z D.O, tylko to mi pozostało. W poprawczaku taka rozmowa mogłaby się skończyć wpierdolem, wolałem ogarnąć wszystko przed powrotem tam. W momencie, gdy mój jedyny kontakt wysiadł... Kurwa.
- Będziesz tam musiał wreszcie wrócić – zauważyłem chłodno. - Co wtedy zrobisz? Zaczniesz ich ignorować, odejdziesz? Myślisz, że cię za to nie pobiją?
Wyglądał na wstrząśniętego, zupełnie jakby nie myślał o tym w trakcie pobytu. To było całkiem możliwe, nigdy nie odznaczał się jakimś wyjątkowo realistycznym podejściem do życia. Tak jak i odwagą. Lay był absolutnie przerażony. Już czułem wyrzuty sumienia.
- Ja... ja nie mam pojęcia, to... to wszystko mnie przerasta – wystękał. - Stary, nie mogę tam teraz wrócić! Oni mnie pożrą, przetrawią, wyrzygają i zjedzą jeszcze raz.
Potrząsnąłem głową.
- Wrócisz – byłem bezwzględny. - Wrócisz, będziesz chodził ze spuszczoną głową i ignorował ich przytyki. Zrobisz to, rozumiesz? Żeby w nic cię już nie wmieszali.
Chyba byłem zbyt bezpośredni. Lay był tchórzem, jednak w życiu nie zamierzał się do tego przyznać. Uniósł wysoko podbródek i potrząsnął głową.
- Nie dam sobą pomiatać.
- To nie będzie pomiatanie! - zaprotestowałem żywiołowo. - Też tak staram się robić, by nie mieć problemów. Tylko że jednocześnie, wiesz, staram się ich rozwalić. Ty będziesz mógł zrobić to samo, ale o wiele lepiej, bo od zewnątrz.
Nie wyglądał na przekonanego, jednak przynajmniej z jego twarzy zniknęło już oburzenie.
- Niby jak?
Pochyliłem się konspiracyjnie ku niemu, niemal jakby to nie pielęgniarka, a D.O stał obok i robił wszystko, by nas podsłuchać.
- Potrzebuję twojej pomocy.


***


Próbowałem skontaktować się z Amber od dwóch dni. Odkąd uciekłem od Minho, nie odpowiadała ani na telefony, ani na esemesy. Nie wiedziałem nawet, czy zabrała od niego moją biedną kurtkę. Było mi przykro, mimo że całkowicie ją rozumiałem. Gdyby to ona zostawiła mnie samego w mieszkaniu psychopatycznego nieznajomego, prawdopodobnie w zamian porwałbym i torturował całą jej rodzinę.
- Luhan.
Automatycznie podniosłem wzrok znad komórki. Nie zauważyłem, kiedy tato wszedł do mojego pokoju. Ani kiedy zaczął przeglądać moją playlistę wyświetlaną na komputerze. Odsunął się od ekranu, by przenieść całe zainteresowanie na mnie.
- Luhan – powtórzył – czy ty i twoja d z i e w c z y n a... To jest na poważnie?
Spuściłem wzrok na podłogę. To było żenujące. Dlaczego nikt mnie przez całe życie nie przygotował na taką rozmowę? Nigdy nie przeprowadziliśmy takiej nawet dotykającej t e g o tematu. Kiedy skończyłem szesnaście lat, na moim biurku wylądowała paczka prezerwatyw – tak wyglądała moja edukcja seksualna. Istnym cudem było to, że nie uważałem chorób przenoszonych drogą płciową za spisek żydomasonerii. Powinni mi dziękować za bycie gejem – inaczej wychowywaliby już dwójkę wnuków.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziałem nadspodziewanie szczerze.
Tato poprawił okulary. Jego policzki płonęły jak pochodnie, widziałem to nawet w tym świetle. Nie bawiło mnie to – właśnie po nim odziedziczyłem niemożliwe do ukrycia rumieńce.
- Więc to nie jest na poważnie – był równie zmieszany jak ja – a i tak już...?
To pytanie było tym głupsze, że zadał mi je własny ojciec. Kurwa. Tato wypytywał mnie o seks z innym chłopakiem. Nigdy nie sądziłem, że tego dożyję. Podrapałem się po karku, próbując telepatycznie wymazać tacie wspomnienia o tym zdarzeniu.
- Luhan, zapytałem.
Misja zakończona niepowodzeniem.
- Taaatooo – jęknąłem. - Naprawdę musimy przez to przechodzić?
Nie odpowiedział, tylko podjechał ku mnie na krześle obrotowym. Wyciągnął telefon, by napisać jedno słowo: mama.
Wszystko jasne. Dlatego wciąż mówił o „dziewczynie” zamiast używać imienia Sehuna! Rozejrzałem się, irracjonalnie mając nadzieję złapać rodzicielką na chowaniu się za szafką. Jednak... skąd niby się dowiedziała?
Posłałem tacie pytające spojrzenie, a on nonszalancko wzruszył ramionami. Zbyt nonszalancko. Super, wygadał się. Wiedziałem, że nie powinienem na nim polegać. Chociaż mimo wszystko nie było tak źle. W końcu powiedział mamie o pięknej jak pierwiosnek dziewczynie, nie o chłopaku z poprawczaka. Pewnie odkładała już pieniądze na mieszkanie dla ukochanego syna i jego wybranki. Nie mogłem jej teraz rozczarować. Zamordowałaby mnie, gdyby dowiedziała się prawdy. Albo zaczęłaby płakać, co byłoby jeszcze gorsze.
- Więc – tato głośno przełknął ślinę – nie chcesz, żeby to było na poważnie?
- Oczywiście, że chcę! - wyrwało mi się.
Ciszę, która zapadła, Kris z pewnością nazwałby "refleksyjną". Dla mnie była zwyczajnie niezręczna, zresztą jak cała rozmowa. 
Tato nie wyglądał na specjalnie zszokowanego. Zdawałem sobie sprawę, że wolał mnie w heteroseksualnym wydaniu, lecz nie zamierzał mnie krzyżować za bycie z chłopakiem. Zdziwił go jedynie poziom entuzjazmu w moim głosie, musiałem się nieźle wydrzeć. Plułem sobie w brodę za niedostrzeganie przez kilkanaście lat, jak tolerancyjny i wspaniały jest. Gdybym trochę pomyślał i powiedział mu o wszystkim kilka lat temu, nie musiałbym się chować przed homofobicznymi zjebami ze szkoły.
- Czy w takim razie nie powinieneś tego po prostu powiedzieć? - Tato wydawał się całkowicie poważny, oprawki jego okularów błyszczały filmowo. - Teraz zbadasz teren, wszystko wyznasz, za chwilę wyjdziesz z poprawczaka i wszystko będzie okej, nieprawdaż?
Mój entuzjazm nieco opadł. Z takimi radami mógł iść do Rozmów w toku, nie do mnie. Niczego nie rozumiał. Moim problemem było właśnie to, że tak szybko wychodziłem z poprawczaka.


***


- Ktoś z dorosłych jest w domu?
- Nie – niemal odwarknąłem do domofonu.
Kulturalni ludzie tak nie reagowali. Kulturalni ludzie odpowiadali uprzejmie, nieporuszeni faktem, że ich kilkunastoletni głos bez zastanowienia wzięto za niepełnoletni. I nie mieli z tego powodu kompleksów. Cóż, ja nigdy nie byłem zbyt kulturalny. Ani dojrzały.
Gdy dzwonek rozbrzmiał niecałe dwie minuty później, niemal dostałem zawału. I poczułem swego rodzaju tryumf. Czyżby to kurier wrócił na ścieżkę rozsądku i postanowił potraktować mnie jak dorosłego?
Otworzyłem zamaszyście, by natychmiast tego pożałować. Szarpnąłem drzwiami, jednak był zbyt szybki, nie zdążyłem ich zamknąć. Jak on mnie, kurwa, znalazł?
- Spokojnie. - Minho wszedł do mieszkania. - Przyszedłem odnieść kurtkę.