środa, 12 czerwca 2013

Rozmowy nocne kursywą spisane część I

Pairing: T.O.P x G-Dragon (BIG BANG)
Tematyka: kpop. yaoi, wspominanie
Ostrzeżenia: przekleństwa
Od Autorki: Opowiadanie złożone jest z dwóch części - ta jest zdecydowanie mniej angstowa. Najprawdopodobniej druga zostanie opublikowana za około dwa tygodnie i nie jest to obietnica bez pokrycia, gdyż muszę dotrzymać pewnego terminu. Miłego~



- Nie możesz z nami grać – oświadczył sucho Hyo Rim, samozwańczy kapitan ich podwórkowej drużyny. - Sorry, ale po prostu jest nas po równo bez ciebie. No i... Przeszkadzałbyś nam.
Seung Hyun dalej wpatrywał się w swoje buty. Dobrze wiedział, że tak się to skończy. Odkąd przyłączył się do nich jeszcze jeden chłopak, odmawiali zabawy z nim. Nie dziwił się im. Prawie zawsze to jego drużyna przegrywała. Nie potrafił szybko biegać, celnie kopać ani sprytnie faulować. Za szybko się męczył i łatwo tracił orientację. Nadawał się raczej na ofiarę niż na zawodnika i znakomicie zdawał sobie z tego sprawę.
Choć był przyzwyczajony do takiej sytuacji, tym razem odmowa kolegi bardzo go zabolała. Jego siostra obiecała, że przyjdzie w czasie meczu, by zobaczyć jak gra. Mimo swojego zdecydowanie kobiecego wyglądu i stylu bycia, uchodziła za jednego z najlepszych sportowców w całej dzielnicy. Czasami udawało się jej nawet wyprzedzić jakiegoś męskiego rówieśnika. Słowem – była kwintesencją wszystkiego, czego oczekiwał ojciec od swojego syna. Problem polegał na tym, iż te oczekiwania nigdy nie zostały spełnione. Dlatego ich rodzic przelał całą swoją ojcowską miłość na pierworodną – to ją zabierał na mecze, oglądał filmy czy grał w koszykówkę. Nigdy go nie zawiodła i bezwzględnie jej ufał. Gdyby tylko powiedziała, że Seung Hyun świetnie się spisał podczas gry, od razu zostałby przywrócony do łask taty. Problem polegał na tym, iż nie mogła zobaczyć efektów kilkudziesięciodniowych przygotowań chłopca, bo nie chciano z nim grać.
Młody Choi przygryzł wargę, hamując napływające do oczu łzy. W tym momencie nie chciał się upokorzyć chociaż przed tymi kretynami. Doskonale opanował wszystkie sztuczki i był pewien, że gdyby tylko pozwolili... Pragnął im udowodnić, że się mylą, ale nie miał jak. Przełknął głośno ślinę, by chociaż dumnie opuścić kolegów.
- Nie ogarniam... - zaczął ktoś z nieznanym mu głosem. - Dlaczego niby nie może grać? - Słowa te wydały się Seung Hyunowi zbyt nierealne, by mogły zostać wypowiedziane naprawdę. Tak jednak było. Odsiecz przybyła, choć z dość dużym opóźnieniem. - Jesteście nielogiczni – stwierdził namacalny przedstawiciel wybawienia. To nie miało prawa się dziać. Choć jeszcze tamci nawet nie zdążyli zmienić decyzji, już czuł się jak świadek zwiastowania.
Anioł nie wydawał się jednak zbyt anielski. No chyba że pobrudzona ziemią twarz, poobgryzane paznokcie i znoszone ubrania uważane są za dowody przynależności do tej rasy. Nie, zdecydowanie wybawienie nie wyglądało tak jak powinno. Czy dzieciak w przekrzywionej czapce został przed chwilą uznany za pełnoprawną odsiecz? Cóż, skonstatował nieco zbyt cynicznie jak na swój wiek niedoszły, jaka Matka Boska taki Gabriel.
- Niby czemu? - Hyo Rim skrzyżował dłonie na ramionach. - Nawet jeżeli ty dojdziesz, Ji, to piłka dalej będzie lepiej sunąć twojemu przeciwnikowi bez niego. - Skonsternowany Seung Hyun zauważył, że tamten nieudolnie próbuje kopiować komentatorów sportowych. Z jeszcze większym zdziwieniem stwierdził, iż wychodzi mu to nad wyraz żałośnie.
- Powiedz mi – przybyły wskazał dłonią całkiem niezłą imitację bramki – ile to ma centymetrów?
- Ze sto pięćdziesiąt – odezwał się inny młody piłkarz po chwili ciszy.
- A czy nasz kolo jest szeroki? - Bezpośredniość pytania „Ji” nieco uraziła Choia.
- Tak. - Hyo Rim z zadowoleniem odpowiedział na coś, co do czego miał stuprocentową pewność.
- Dalej nie myślisz? - Usta dzieciaka wygięły się w nienaturalnie kpiącym uśmiechu. - Zgadnij, kto będzie dzisiaj stał na budzie w MOJEJ drużynie.



(-To było żałosne, wiesz? Miałeś nad każdym z nich okropną przewagę. Gdybyś chciał, zmiótłbyś ich jednym uderzeniem.
- Przepraszam, wolałem poczekać, aż pojawi się jakiś irytujący facet, który pobawi się w anioła.
- Czułem się wtedy raczej jak Bernardo O'Reilly czy Chris Adams, ale jak chcesz...
- Faktycznie, bardziej pasujesz na kowboja... Odstające uszy zdecydowanie nie zaliczają się anielskich atrybutów.)




Seung Hyun powoli konsumował trzymanego w ustach lizaka. Cały jego świat niedawno obrócił się o kilkaset stopni, a on teraz próbował go uporządkować. Problem polegał na tym, że słowo „próbował” za doskonale oddawało jego sytuację.
Od kilkunastu dni cały czas grał z chłopakami, nawet raz w rozgrywkach z drużyną z innej dzielnicy. Dzisiaj wybrano go na bramkarza kosztem Gong Yoo, mimo że gorąco protestował, jako że chodził z nim do klasy. Wizja męczenia się ze złym humorem tamtego na lekcjach znacząco osłabiła jego chęci wykazania się, ale Hyo Rim zignorował to. Bez słowa wręczył mu piłkę, po czym kazał się wszystkim ustawić do wybijania.
Oczywiście, chłopiec nie mógł zignorować faktu, że znacząco przyczynił się do tego ten nowy, Ji Yong. Kiedy tylko w malowniczy sposób opisał nieudolność Gong Yoo, wszystkim nagle odechciało się z nim grać. Na początku Choi miał ochotę za to dzieciaka udusić – teraz, kiedy siedzieli razem na murku czuł, iż byłoby to wielce nie na miejscu. Odnotował tę myśl z niepokojem. Chłopcy w wieku lat dwunastu nie powinni rozmyślać o ewentualnych konsekwencjach zamordowania okropnego kumpla. Zastanawianie się nad takimi rzeczami stanowiło domenę dorosłych.
- Dziękuję – rzekł wreszcie, wyciągnąwszy z ust lizaka. - Naprawdę.
Kolega na moment odwrócił wzrok od oglądanych mrówek. Jednym spojrzeniem omiótł sylwetkę Seung Hyuna, by po chwili stracić nim zainteresowaniem. Powrócił do obserwowania robaków, wywołując wśród nich popłoch nagłym dźgnięciem jednego.
- Nie ma sprawy. To tylko 10 wonów.
Choi zamrugał. Kompletnie pozbawiona sensu odpowiedź wytrąciła go z równowagi. Podrapał się po kostce i nagle go olśniło. Popatrzenie na trzymany w ręce słodycz zaowocowało parsknięciem śmiechem.
- Nie o to mi chodzi, idioto.
- Tak?
Tym razem zobaczył zafascynowanie w oczach młodszego, które nie zniknęło tak jak poprzednio. Usiadł po turecku na cienkiej konstrukcji i znów na niego spojrzał. Seung Hyun ze zdziwieniem spostrzegł, iż ów naprawdę nie wie o co mu chodziło. Komiczne przechylenie głowy na bok znów skwitował śmiechem. Spoważniał jednak, by wszystko wytłumaczyć.
- Wiesz, we wtorek... Wtedy, jak mi pomogłeś... Dzięki.
Uprzejme zainteresowanie na twarzy dzieciaka sprawiło, że miał ochotę parę razy uderzyć głową w ścianę. Jego wyjaśnienie nie było najlepsze, ale przeciętnie inteligentny człowiek powinien zrozumieć co miał na myśli. Przynajmniej tak mu się wydawało.
- Pomogłem ci? - Niespodziewanie powtórzył kolega. - Przecież ja tylko stwierdziłem fakt.
- I sprawiłeś, że inni też zaczęli na ten „fakt” zwracać uwagę. O to mi właśnie chodzi.
- Aha.
Lakoniczna odpowiedź Ji Yonga nieco pozbawiła obu chęci na prowadzenie rozmowy. Przez parę minut siedzieli w całkowitej ciszy. Choi bawił się już nieco przydługimi włosami, ale nie spuszczał wzroku z kolegi. On zaś czynił wszystko, by udowodnić światu, że jego powołaniem jest zoologia albo chociaż botanika progresywna. Wreszcie zostawił w spokoju Bogu Ducha winne stworzenia i znów zwrócił uwagę na starszego.
- Podziękowałeś mi?
- Yhym...
- Dziękuje się za coś, prawda?
- No tak.
- I zazwyczaj wtedy robi się coś w zamian?
- Wiesz, przyjaciele nie...
- Jeszcze nie jesteśmy przyjaciółmi – przerwał mu chłodno. - W każdym razie – powinieneś mi zadośćuczynić, tak?
- Nie jestem pewien, czy to słowo pasuje w tym... - przez chwilę szukał w głowie odpowiedniego wyrazu – kontekście, ale tak. Chcesz ode mnie czegoś konkretnego? - zaniepokoił się.
- Daj mi swój adres.
Seung Hyun zmarszczył brwi. Nie miał pojęcia, po co tamtemu potrzebny są jego dane, ale nie mógł odmówić. Umowa to umowa. Z pewnym ociąganiem podyktował mu ulicę i numer mieszkania. Znowu zamilkli; dzieciak ewidentnie pogrążył się w jakichś głębszych rozmyślaniach, bo całkowicie ignorował biegającą w tę i we w tę faunę.
- No! - odezwał się po chwili Ji. Naskrobał coś szybko na murku, po czym wskazał napis rękoma. - To mój adres.
- Dzięki... - Nie był pewien, co powinien w takiej sytuacji uczynić. To było... dziwne.
Kolega podszedł do niego, by złapać go za rękę. Jego spojrzenie wydawało się nad wyraz poważne, jakby właśnie podejmował ważną życiową decyzję. Przygryzł wargę i stał tak bez słowa przez moment. Nagle, jak gdyby zorientował się, że cisza staje się krępująca, zwrócił się do kolegi.
- Teraz już jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Choi odruchowo pokiwał głową.
A wtedy dzieciak zaprezentował mu coś, czego istnienia przedtem nawet nie podejrzewał. Całkowicie szczery, pozbawiony jakiejkolwiek drwiny uśmiech Kwona Ji Yonga.



(- Tak, witaj, geniuszu pana G-Dragona. Jeżeli przyjaźń równa się podanie adres to te wszystkie dzi... Ok, ok, wiem, że nie lubisz jak tak mówię. Po prostu... Dalej nie mam pojęcia, o co mi wtedy chodziło.
- Je sais.
- Naprawdęęę? Mów.
- Kiedyś zrozumiesz. Jak dorośniesz.
- Nie chcę cię obrażać, ale mam dwadzieścia pięć lat. Według naszego cudownego prawa jestem dorosły od dobrych paru lat.
- Liczba lat nie świadczy o dorosłości. Szczególnie w twoim przypadku, Ji.)



Tempo wypuścił ze świstem powietrze. Już od kilku minut stał przed drzwiami ku rozbawieniu starszej siostry. Hye Yoon co jakiś czas sprawdzała, czy jej braciszek dalej nie może się zdecydować. Nie mógł.
Nie zwracał na nią uwagi. Natarczywie wpatrywał się w malutkie, przypominające wnętrze klucza do Krainy Czarów okienko. To, co obserwował nie cieszyło go zbytnio. Szczerze mówiąc,ten obraz był dla niego kompletnym przeciwieństwem wyrażenia „przyjemny widok”.
Teraz nawet stukający ponuro deszcz irytował go. Grube, wyjątkowo głośne krople za wszelką cenę usiłowały go rozdrażnić jeszcze bardziej. Gong Yoo często twierdził, że przeczekiwanie deszczu nie ma sensu. Choi zawsze mu zaprzeczał. Przecież to kłóciło się ze wszystkim co wiedział o pogodzie. Światem rządził czas, a nie jakieś zjawiska atmosferyczne. Dzisiaj, w obecnym stanie był gotów zgodzić się zarówno z Gong Yoo, jak i z deszczem – czas nie miał za wiele do powiedzenia. Pogoda robiła co chciała, a że aktualnie jej głównym zajęciem było denerwowanie go, to czyniła to w sposób niesamowicie gorliwy.
Jeszcze raz popatrzył na znajdującego się na zewnątrz chłopaka. Mókł już od kilkudziesięciu minut, ale widocznie nie miał zamiaru się ruszać. To także nie podobało się nastolatkowi. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego najlepszy przyjaciel wyczekuje pojawienia się na balkonie Hye Yoon. Nie wiedział, dlaczego denerwowało go to aż tak bardzo. Większość spośród szkolnych kolegów przychodziło do niego tylko po to, by zapoznać się ze sławetną panienką Choi, lecz to nie uważał za tak wkurzające. To było jednak co innego. Teraz chodziło o Ji Yonga. Go ani myślał oddawać komukolwiek. Nawet siostrze.
Zamrugał, zdziwiony ostatnią myślą. Nie widział nic złego w zazdrości o kolegę, ale nagle wydało mu się to złe. Przecież już przedtem, gdy byli młodsi, planowali, iż młodszy ożeni się z Hye Yoon, by całą trójką mogli razem zamieszkać. Tylko że wtedy nie brzmiało to tak idiotycznie realnie.
Seung Hyun przejechał dłonią po twarzy. Złapał pierwszą lepszą parasolkę i z miną cierpiącego na krzyżu Glaukusa otworzył na oścież drzwi. Zignorowawszy fakt, iż na jego nogach znajdowały się kapcie, ruszył w stronę stojącej naprzeciwko jego domu postaci.
Mimo że starał się robić jak największy hałas, tamten nawet go nie zauważył. Skryta kapturem głowa była lekko pochylona, jakby jej właściciel wpatrywał się w jakąś linię biegnącą do domu nastolatka. Zamaskowany kiwał się lekko do przodu na czubkach nowych, jeszcze niedawno czystych butów.
Choi bez słowa otworzył nad nim parasol. Następnie chrząknął znacząco, choć „obcy” omal się nie wywrócił na dźwięk rozpościerania.
- Moja siostra i ja – zaczął kwaśnym tonem – chcemy się dowiedzieć, dlaczego stoisz przed naszym domem od sześciu godzin, Ji Yong.
Przez parę chwil był pewien, iż jego przyjaciel nie odpowie. Ten jednak zrzucił z głowy kaptur, by zaprezentować mu swój prześmiewczy uśmieszek. Oparł się o pobliski słupek, jak gdyby zupełnie nie zauważał kropel nacierających na nich z determinacją oddziału Rohirrimów. Tempo jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że jest to tylko poza kolegi. I choć zawsze wydawało mu się to zabawne, teraz czuł dziwną irytację
- Obserwuje panoramę miasta. Jako przedstawiciel narodu ograniczonego pewnie nie zdajesz sobie sprawy, ileż to rzeczy widać sprzed twojego...
- Znajdujemy się wśród pagórków, Kwon – przerwał mu ostro. - Jedyną rzeczą, jaką możesz stąd poobserwować jest niebo.
- A może właśnie o to mi chodziło? - Uniósł palec wskazujący. - Astronomia miłośnicza jest ostatnio niesamowicie popularna w na...
- Oczywiście – po raz kolejny nie dał mu skończyć. - Dlaczego po prostu do niej nie pójdziesz i nie powiesz, że dołączasz do grona jej młodocianych wielbicieli?
Chłopiec uśmiechnął się z politowaniem, co nie wywołało najmniejszego efektu. Obaj wiedzieli, że próbuje ukryć zmieszanie. Mimo całej złości Seung Hyuna śmieszyła pewna uraza w oczach kumpla, który wydawał się być wręcz urażony tym, iż ktoś odkrył jego arcygenialny plan.
- Bo ja nie chcę być młodocianym wielbicielem – burknął w końcu.
- Więc stoisz przed moim domem, by zaprezentować swoją wiarę w wolność jednostki, tak? Cudownie. Boję się, co będziesz robić z okazji świąt narodowych. - Wsadził mu parasol do ręki. - Do widzenia.
Nie zdążył się nawet odwrócić. Kolega położył mu rękę na ramieniu, nie pozwalając mu odejść. Wydawał się poddenerwowany, ale Choi nigdy nie uważał się za genialnego znawcę uczuć ludzkich, więc zignorował niespokojne przypuszczenia.
- Przeprowadzam się. - Ji Yong przygryzł wargę. Jego palce wpijały się w ramię Tempo. - Raczej nie będę się już tutaj pokazywać.
- Już nigdy nigdy? - Przeklął w duchu swój nienaturalnie wysoki głos. - Masz tutaj rodzinę, twoi rodzice znajomych... Na pewno będziecie przyjeżdżać, nie przesadzaj. - Ze zdziwieniem odnotował, że to on pociesza chłopaka, a nie odwrotnie.
- Nie bardzo, ale... - Nerwowo przejeżdżał dłonią po obojczyku. - Jakby co, mam twój telefon, prawda?
Seung Hyun złapał go w pasie i przyciągnął do siebie. Gdy zdezorientowanie minęło, Kwon także się do niego przytulił. Choć wypadł mu parasol, nie przerwali uścisku, by go podnieść. Stali tak przez moment w milczeniu, nie potrzebując niczego sobie tłumaczyć. Kiedy wreszcie się od siebie odsunęli, żaden nie wyglądał na zawiedzionego. Tyle im wystarczyło.
- Weź w domu lekarstwa, bo się znowu pochorujesz. - Potargał młodszego po włosach.
- Chyba śnisz. Jeżeli ci zależy, to mogę ci je przynieść. - Wystawił mu język.
Chciał już odejść, ale Choi znowu go przytulił. Tym razem jednak wypuścił go znacznie szybciej. Nie lubił przedłużać pożegnań.
- Trzymaj się, kocie – rzucił.
Nie było żadnego pojawiającego się znikąd światła, tęczy czy chociażby pędzącego samochodu, który mógłby dodać przynajmniej dramatyzmu. Deszcz dalej padał, okolice wyglądała tak samo szaro jak zazwyczaj, a wiatr nawet nie był na tyle mocny, by któremuś z nich porwać jakąś rzecz. Z tandetną, starą parasolką jego siostry, przemoczonymi ubraniami i łzami w oczach Ji Yong odszedł z jego życia na kilka lat, pozostawiając go na deszczu w przemoczonych kapciach.



(- Boże, moja matka dalej ma tę parasolkę. Kazała mi z nią wszędzie chodzić, a ja nie mogłem jej rozwalić, choć próbowałem za wszelką cenę, zaręczam cię.
- Chciałeś rozwalić prezent ode mnie?! Ej... Czekaj... Czy to była...?
- Owszem. Twoja siostra musiała za nią tęsknić, prawda?
- Może, nie wnikam. Ale wiesz... Ona...?
- Tak, kurna mać, tak! Byłem nastolatkiem maszerującym po świecie z RÓŻOWĄ parasolką!
- A, to dlatego moi sąsiedzi się mnie potem pytali, czy mam dziewczynę...
- Naprawdę?! Co im powiedziałeś?
- Nie chcesz wiedzieć, możesz być pewien.)



Naprawdę go nie oczekiwał. Nie był żadną niewyżytą z braku towarzystwa księżniczką, a Ji Yong zdecydowanie nie należał do królewskiego rodu. Zresztą, nawet jeśli już znaleźliby się w tego typu opowieści, to rozłożenie ról wyglądałoby zupełnie inaczej.
Mimo tego, iż wcale nie przesiadywał w wieży, modląc się o przyjazd bajkowego ukochanego, z jakiegoś dziwnego, absurdalnego powodu nie zdziwił się, kiedy przyjaciel pojawił się przed jego domem. Zaprosił go uprzejmie do środka, jak gdyby wcale nie stracili kontaktu, Kwon nie był wschodzącą gwiazdą, a on nie należał do zarządu jego fanklubu.
- Urosłeś – zauważył Ji.
- Zabawne, bo ty wręcz przeciwnie.
- Jeżeli chodzi o wszerz, to na pewno cię nie pobiję.
Nie znalazł odpowiednio ciętej riposty, więc tylko potrząsnął głową z uśmiechem. Usiedli razem w salonie. Seung Hyun nie chciał zaprowadzać chłopaka do swojego pokoju, obklejonego wzdłuż i wszerz plakatami z jego wizerunkiem. Bycie prezesem organizacji fanowskiej G-Dragona zobowiązywało, ale nie miał zamiaru niczego tamtemu udowadniać.
- Po co przyjechałeś? - zapytał po chwili milczenia.
Zdziwienie na twarzy młodszego rozbawiło go. Czy naprawdę myślał, że jeżeli zjawi się znikąd i przez chwilę pobawi się w dobrego przyjaciela, to absolutnie nie wyda się to nikomu podejrzane?
- Nie mogę po prostu do ciebie wpaść? - Uniósł jedną brew w ten niesamowicie irytujący sposób.
- Po takim czasie? Nie sądzę.
- Zawsze uwielbiałem to, że we mnie wierzysz... - zawiesił głos. Złożył dłonie, wyprostował w fotelu i już całkowicie pozbył się pozy niesłusznie oskarżanego. - Mam się rozeznać, czy nie przyjechałbyś na casting. Werbujemy biedne dzieci do boysbandu.
Chociaż mówił suchym, formalnym tonem nie udało mu się ukryć pewnego rozczarowania w głosie. Choi doskonale wiedział, dlaczego tak było. Jego dawny przyjaciel został pozbawiony szansy zadebiutowania w duecie wraz z jakimś innym chłopakiem na rzecz nowego boysbandu. Mianowano go przyszłym liderem i opóźniono pojawienie się na scenie o kolejne kilka lat. Teraz jednak nie potrafił zdobyć się na to, by mu współczuć.
- Po cholerę przyjechałeś z tym do mnie? - nie silił się zbytnio na bycie miłym.
- Jesteś dobry. Ja... Oni tak uważają. - Zauważywszy nieprzekonaną minę Tempo, jedynie przewrócił oczami. - Nie jesteś aż tak undergroundowy jak myślisz. Ta ostatnia piosenka jest dość popularna, a poza tym podoba się Yangowi. Powiedziałem im, że się znamy, więc mnie do ciebie wysłali. Tyle, żadnych spisków ani tajemniczych planów.
- W takim razie zmarnowałeś swój czas. - Podniósł się z miejsca.
- Dlaczego?
- Naprawdę myślisz, że przyjęliby mnie do zespołu idoli?! - parsknął. - Nie łudźmy, nie jestem atrakcyjny fizycznie – zdecydowanie posłużył się eufemizmem.
Ji Yong także wstał. Nie wyglądał na zawiedzionego, raczej na wściekłego. Ułożył wargi w kpiącym uśmieszku, którym zazwyczaj maskował gniew. Przynajmniej tak było kiedyś – teraz być może znaczyło to co innego. Seung Hyun nagle uświadomił sobie, iż denerwuje go to, że nie potrafi idealnie rozpoznawać nastrojów dawnego kumpla.
- Masz talent. Świetnie rapujesz, co w połączeniu z twoim głębokim głosem wypada świetnie. Świetnie się wysławiasz, jesteś po prostu... ciekawy, inny. W porównaniu do reszty wypadasz genialnie. - Odetchnął głęboko, patrząc na niego z naciskiem.
- Ok – zgodził się z nim. - A teraz powiedz mi coś, czego nie kazał ci powiedzieć facet od Public Relations.
Kwon uśmiechnął się z niedowierzaniem. Poprawił pasek torby, kręcąc powoli głową. Nie zaszczycił go nawet spojrzeniem, tylko od razu skierował się ku drzwiom. Tempo obserwował, jak z ociąganiem ubiera buty, czując swego rodzaju wyrzuty sumienia. Chłopiec nacisnął klamkę, lecz nie wyszedł. Obrócił się w jego stronę, by trzasnąć go w głowę.
- Nie sądziłem, że aż tak bardzo spieprzysz sobie samoocenę. - Choi syknął – w domu wciąż byli jego rodzice. - Szczerze mówiąc, kompletnie nie obchodzi mnie to, czy będziesz w tym zespole czy nie, ale wiesz co? Gdybyś się zgłosił, udowodniłbyś mi, że coś tam w tobie jeszcze jest. Że nie wróciłeś do czasów zakompleksionego dzieciaka, który nie potrafi uwierzyć w swoje możliwości. Teraz tylko pokazujesz, że należysz do tych okropnych ludzi, którzy nic nie zrobią, by móc w razie czego powtarzać, że są cudowni, bo nie popełnili błędu w porównaniu do Niektórych. Bo nie mieli go jak popełnić, bo nigdy nie podjęli żadnego ryzyka. Niedawno jeden amerykański żołnierz powtórzył mi pewne jankeskie przysłowie: „Ludzie bojący się każdego ryzyka narażają się na największe ryzyko”. Ty – rozchylił nieco szerzej drzwi – właśnie tak ryzykujesz. Nigdy nawet nie spróbujesz po coś sięgnąć, tylko tkwisz w durnej stagnacji. Będziesz nieszczęśliwy, żałując, iż ten jeden jedyny raz nie zrobiłeś kroku naprzód. I wiem, że teraz będziesz sobie powtarzał, że jestem nadużywającym tych samych spójników - czy jak to się to cholerstwo nazywa – idiotą, ale po raz pierwszy w życiu mogę powiedzieć, że jestem mądrzejszy od ciebie, Seung Hyunie. Bo ja zaciskam zęby i próbuję dalej, a nie chowam się przed światem.
Niemal wybiegł z domu, nie czekając na odpowiedź starszego. Tempo zresztą nawet nie zamierzał jej udzielić. Po prostu stał w milczeniu i wpatrywał się w znikającą sylwetkę kolegi. Mowa tamtego wcale nie była niesamowicie skonstruowana ani głęboka, ale zabolała. Chłopak celnie uderzył w to, o co obwiniał się od jakiegoś czasu. Cały czas uciekał od podejmowania decyzji, byleby tylko nie podjąć złej; strach krył za maską kpiny. Fakt, iż Ji Yong zauważył to, choć nie widzieli się od dawna, dodatkowo go sfrustrował.
Przeczesał dłonią włosy, podszedł do lustra i wnikliwie przyjrzał się swojemu odbiciu. Nie zobaczył tam nic godnego zainteresowania, o czym zresztą co jakiś czas przypominali mu „koledzy” ze szkoły. Musiał zgodzić się z byłym przyjacielem – naprawdę posiadał mnóstwo kompleksów. Według niego całkiem słusznie. Westchnął z irytacją.
Z drugiej strony Kwon stwierdził, że dobrze rapuje. Sam w ogóle tak nie myślał, co nie przeszkadzało mu w cyklicznym publikowaniu nowych utworów. Był niemal jednak pewien, że gdyby nie wsparcie jego dziewczyny, nie przemógłby się na tyle, by poddawać swoje kawałki ocenie innych. Przypomniał sobie, iż tamten rzekł także, że prezes YG wyraził zainteresowanie jego osobą. To oczywiście nie mogła być prawda – Ji Yong powiedział to, by go przekonać – ale komuś musiał się spodobać. Inaczej by nie wysłano jego młodszego kolegi. Czyżby naprawdę...? Ze świstem wypuścił powietrze. Co mu szkodzi spróbować? Taaak... Naprawdę zwariował.



(- Spieprzyłeś mi wtedy życie, wiesz? Nie dostałem się, więc jeszcze bardziej spadła mi samoocena, zostawiła mnie dziewczyna...
- Ale i tak spróbowałeś jeszcze raz.
- Za bardzo uderzyłeś mnie ambicjonalnie, bym miał zrezygnować. Poza tym wtedy, kiedy omal nie popłakałeś się ze złości, gdy mnie nie przyjęli...
- Uznałeś, że musisz udowodnić światu, że coś znaczysz?
- Nie. Wtedy doszedłem do wniosku, iż tak naprawdę nie jest tak, że nie obchodzi cię to, czy będę z tobą w zespole, czy nie.)



- Wszystko poszło dobrze, jesteście cudowni! To naprawdę był najlepszy prezent, jaki mogliście mi dać, serio... - Kwon przełknął głośno ślinę. - Serio, najlepszy debiut tego roku, dekady, wszystkiego! Nikt nie zwymiotował, nie popłak... Seung Ri, przestań niszczyć mi mowę! - Przejechał palcami pod oczami, próbując opanować łzy. - Nie rycz, idioto!
Po chwili dołączył do płaczącego maknae. W ślad za nim poszedł Dae Sung, a moment później także Taekwon. Znajdowali się w pustym parku, więc nikt nie zwrócił uwagi na tę osobliwą scenę. Jedynie kilka osób wyjrzało przez okna, słysząc tak późno podniesione głosy.
T.O.P obserwował ich z rozbawieniem, mieszającym się ze wzruszeniem. Nie mógł dołączyć do grupowego łzawienia – uchodził przecież za głównego opiekuna. Czując się jak matka gromadki dzieciaków, objął przyjaciół.
Nie przestawali szlochać jeszcze przez kilka minut. Gdy tylko skończyli, od razu wymogli na nim obietnicę, iż nikt się nie dowie o ich chwili słabości. Oczywiście, podczas składania przysięgi mężczyzna skrzyżował palce – nie, żeby ten gest miał jakiekolwiek znaczenie, ale wykonanie go na pewno nie zaszkodzi.
Zaproponował wyjście na piwo, lecz niespodziewanie okazało się, iż nawet szczęśliwi koledzy są fanatycznymi abstynentami. Co prawda, Victory wykazał pewne niezdrowe zainteresowanie tym tematem, ale przerażony poziomem zdeprawowania chłopca lider natychmiast kazał mu wrócić do domu z obstawą w postaci niepijących.
Tym sposobem na placu boju zostali tylko dwaj ohydni alkoholicy, czyli właśnie Seung Hyun i Ji Yong. Po niezbyt legalnym zakupie napojów wysokoprocentowych udali się z powrotem do parku. Co prawda, czuli się nieco jak pijacy, jednak nie mieli zbyt wielu opcji do wyboru – w bardziej reprezentacyjnym na pewno natknęliby się na dziennikarzy, którzy chętnie opisaliby zdemoralizowanie członków nowego zespołu. Dlatego zwyczajnie usiedli na trawniku i rozpoczęli konsumpcję.
- Naprawdę poszło nam świetnie – powiedział cicho Kwon. - Wiesz, tyle pracowaliśmy i... Jestem szczęśliwy, wiesz?
- Zdążyłem zauważyć. - Posłał mu rozbawione spojrzenie. - Dotychczas zaszczyt zobaczenia twojego zapłakanego oblicza spotykał mnie tylko podczas wspólnego oglądania jakże głębokich dram.
- Spadaaaj! - Przesunął dłońmi po policzkach, by zamaskować ślady swojego „upokorzenia”.
Choi z irytacją przyznał przed samym sobą, iż chłopak wygląda uroczo. Nie lubił tak o nim myśleć. Tu nawet nie chodziło o to, że normalnie jego lider żadną miarą słodki nie był, ale o pewien niesmak, który pozostawiała tego typu konkluzja. Mógł rozgłaszać legendy o czarującym przyjacielu w każdej możliwej telewizji czy rozgłośni radiowej, lecz nie powinien sam tak myśleć. To był tylko idiotyczny fanserwis, którego nikt nie brał na poważnie. Oczywiście.
- Cieciuuu! – Ji Yong dźgnął go w brzuch. - Ignorowanie mnie świadczy o twoim braku umiejętności prowadzenia konwersacji i wystosowywania odpowiednich argumentów!
- Nie mów jak ja. - Pokręcił z uśmiechem głową.
Kwon popatrzył na niego z rozdrażnieniem. Odłożył butelkę, wstał z miejsca i ustawił się dokładnie naprzeciwko niego. Ujął się pod boki, pragnąc sprawiać wrażenie istoty nad wyraz zdenerwowanej.
- Będę, jeżeli nie przestaniesz mnie lekceważyć – ogłosił tonem godnym Azraela.
- Tak, tak. - Także się podniósł. Wziął w dłonie twarz przyjaciela, by obdarzyć go poważnym spojrzeniem. - Obiecuję, że nie będę cię już lekceważył, okej?
Lider nie odpowiedział. Kiwnął głową, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Seung Hyun podjął fikcyjne wyzwanie, jakim było wytrzymanie tej niewerbalnej rozmowy. Wpatrywał się z kolegę z intensywnością człowieka pozbawionego innych bodźców. Zresztą, po co były mu one potrzebne, skoro twarz Ji Yonga wydawała się o wiele ciekawsza.
Nigdy nie należał do przesadnych romantyków, ale brązowe oczy naprawdę wyglądały fascynująco. Szczególnie, jeżeli ich właściciel także nie spuszczał z niego wzroku. W końcu jednak postanowił skupić się na czym innym. Nos pozostawił bez komentarza – nie był przecież fetyszystą, by zwracać uwagę na coś takiego. Przez parę chwil skupił się na kościach policzkowych, ale zbyt szybko jego uwagę przykuły usta tamtego. Nieco niepasujące do reszty, wręcz naturalnie przystosowane do układania się w ten idiotyczny dzióbek, którego tak nienawidził. Obdarzał je dezaprobującym spojrzeniem, dopóki nie wygięły się w lekkim półuśmiechu. Teraz wyglądały o wiele lepiej. Z zażenowaniem przyznał, iż w pewien sposób wydawały się... kuszące.
Bardziej pod wpływem impulsu niż tak opiewanej przez mężczyzn chłodnej oceny sytuacji przysunął twarz. Kiedy Kwon w żaden sposób nie zareagował, stopniowo zaczął zbliżać się do jego warg. Niemal przed samym ich złączeniem, jego kolega odwrócił głowę. Tak idiotycznie, teatralnie i filmowo.
Także się odsunął, ledwo powstrzymawszy nagłe pragnienie nawrzeszczenia na młodszego. Nie chciał jednak, by w jakikolwiek sposób tamten odebrał to w jakiś zły, niezdrowy sposób. Tu nie chodziło o nic nienormalnego. Nie zdążył nawet zgryźliwie skomentować całego zajścia.
- Nie mówiłem ci tego przedtem, ale...Tak, tak, to megadziecinne. - Lider uśmiechnął się do niego z zakłopotaniem. - Jesteś taką cząstką domu, wiesz? Nie jestem sam. Ja... Cieszę się, że jesteś ze mną tutaj. Naprawdę.
Cała wściekłość wyparowała. Nie żałował już przerwania tego... No właśnie, czym było to coś w porównaniu do podziękowań najlepszego przyjaciela? Te słowa były ważniejsze niż jego niekontrolowanie popędu. Stanowiły wszystko, co chciał usłyszeć od tego dzieciaka, którym tamten jeszcze niewątpliwie był.
Nagle nawet ucieszył się, iż tamten to przerwał. Gdyby chłopak przestraszył się jego zachowania i powstrzymałby się od takiej deklaracji, plułby sobie w brodę przez kolejne kilka lat. Inna kwestia, że wtedy nie wiedziałby, iż kumpel ma zamiar mu coś takiego powiedzieć.
Objął go ramieniem i pocałował w policzek. Bezwiednie przypomniał sobie, że w niektórych kulturach tego typu zachowanie uważane jest za pedalskie. Zasłonił dłońmi twarz i parę razy pokręcił głową. Ji Yong nawet nie skomentował – twierdził, iż jest przyzwyczajony do jego odpałów. Jedynie poczekał, aż skończy i złapał go za rękę. Razem wrócili do dormitorium, pozostawiając niedopity alkohol i przeczucie, że właśnie odłożyli rozwiązanie pewnej sprawy na kilka kolejnych lat.


( - Lubiłem cię takiego. Byłeś uroczy, nieogarnięty i przynajmniej udawałeś, że całe twoje życie nie sprowadza się do seksu.
- Mówisz jak kobieta, naprawdę. Co było niby we mnie wtedy takiego fajnego?
- Nie cuchnąłeś papierosami.
- Ano. Wtedy byłem jeszcze w okresie buntu – tani alkohol, te sprawy.
- Dalej pijesz.
- Ale wyrosłem już z okresu buntu, Tabi. Nie robię już jakichś debilizmów tylko po to, by robić wszystkim na złość.

- Doprawdy?)


Koniec części I