Pairing: hide (Hideto Matsumoto) x Pata (Tomoaki Ishizuka)
Ostrzeżenia: aluzje stosunku seksualnego, przekleństwa, przemoc, uzależnienia
Od autorken: Zabawnie, bo skończyłam to sto lat wcześniej, ale nie miałam jakieś opory przed udostępnieniem. Może ze względu na fakt, iż tekst jest ciągle niezbetowany, może z powodu jakiejś irracjonalnej awersji do poważnego pisania o dżejrokach. W każdym razie wreszcie się przemogłam. Enjoy~!
Adnotacja:
Odległość
dzieląca pomnik hide i Tokio wynosi ponad 70 km.
O ścianie można było
powiedzieć wszystko, prócz tego, że była biała. Oczywiście
wytrwały znawca z pewnością dopatrzyłby się białego odcienia,
ale Pata nie był ani wytrwały, ani nie cieszył się opinią
znawcy. Wpatrywał się więc bezmyślnie w tę kolorową ścianę,
która wyglądała, jakby hide rozbił na niej wszystkie puszki
wypełnione farbami.
Prawdopodobnie naprawdę
to zrobił.
- Nie wierzę, że
wciąż palisz to świństwo. - Hideto oparł się o framugę.
Próbował utrzymać tackę z dwiema filiżankami i dzbankiem kawy –
ręce mu drżały, ale nadrabiał miną.
Tomoaki nie
odpowiedział na zaczepkę. Kiedyś palił, by prezentować się na
imprezach, podkreślać swój charakter samotnika i móc rozmawiać z
innymi wyizolowanymi, cuchnącymi tytoniem. Z czasem zrozumiał, że
poświęcając się nałogowi, nie myślał tak naprawdę o żadnej z
tych rzeczy. Papierosy stały na jego drodze od samego początku, nie
mógł nic na to poradzić. Ta sama siła, która sprawiała, iż
latał w kolorowych dzwonach i kurtce w brązowe kropki, działała w
tym przypadku. Nigdy nie zaczął palić, od zawsze był palaczem.
Kiedyś po prostu nie miał papierosów.
- Nie mam co liczyć,
że to Mild Seven, prawda? - hide westchnął ze zrezygnowaniem.
On również palił.
Zaczął w szkole, następnego dnia po tym, jak dyrektor placówki na
apelu uroczyście zabronił uczniom nawet dotykania wyrobów
tytoniowych. Kierując się słowami Thoreau: „Nie urodziłem się
po to, by ktoś mnie zniewalał!”, od razu poleciał do sklepu po
fajki. Nie przestał palić, bo twierdził, że w ten sposób wciąż
się buntuje. Na pytanie przeciwko komu i czemu, odpowiadał, że
zawsze ktoś się znajdzie.
- Za to ja mogę liczyć
na przepyszną gorącą wodę z równie wyśmienitym ciemnym osadem.
- Ishizuka zmarszczył brwi.
hide skrzywił się
komicznie, ale postanowił przemilczeć tę jawną obrazę w stosunku
do kawy. JEGO kawy. Sam uważał, że smakiem dorównuje ona
nektarowi i ambrozji razem wziętymi, reszta świata po prostu
szczyciła się mianem ignorantów. W szczególności Pata z jego
ohydnymi szlugami. Dobra kawa nie mogła być ciemna, gorzka i gęsta
jak smar samochodowy, musiała smakować jak tania lura podawana w
najpodlejszych artystycznych kawiarniach. Inaczej rozkoszowało się
nią, zamiast wypić jak najszybciej i skupić na pijącym równie
okropną kawę rozmówcy.
Tomoaki odebrał z
niechęcią parującą substancję. Z taką samą nienawiścią na
twarzy hide wyciągnął z paczki jednego papierosa.
- Jutro będzie po
wszystkim, prawda? - zapytał po chwili Pata.
Matsumoto skinął
głową.
- Już dawno jest po
wszystkim, mimo że wciąż nie mogę się zorientować, w którym
momencie tak naprawdę, tak dosłownie „było po wszystkim”.
Kilka lat temu? Miesiąc? Wczoraj?
Ishizuka uśmiechnął
się lekko. Strzepał papierosa, zaciągając się z lubością.
Widok Hideto krztuszącego się z gracją młodocianego palacza
sprawiał mu pewną satysfakcję.
- I oni ciągle nic nie
wiedzą, tak?
hide nie odpowiedział
od razu. Nie patrzył w dal ani nie zastanawiał się co zrobić.
Pata najmocniej kochał go właśnie w takich momentach. Wtedy hide
nie był różowowłosym symbolem buntu, odrzucenia i wszechobecnej
wolności, tylko zagubionym Hideto Matsumoto, który niczym
przerażony, analizujący utwór liryczny uczniak próbował ubrać
swoje uczucia w słowa.
- Nie wiedzą. - I nie
potrafił tego zrobić tak jak i ta przerażona ofiara systemu
edukacji.
Pata jedynie kiwnął
głową i upił łyk słabej, obrzydliwej kawy, myśląc, że w tej
kwestii nic się nie zmieniło.
Oni zawsze dowiadywali
się ostatni.
- To
jest Pata, będzie z nami grał! - zawołał wesoło hide.
Drzwi
trzasnęły z hukiem, oczy wszystkich obecnych skierowały się na
Tomoakiego. Hideto ukłonił się dworsko, wskazując obiema dłońmi
nowo przybyłego. Przyprowadzony wyglądał na znacznie mniej
zadowolonego z przyjścia do siedziby X. Znudzony, prawdopodobnie
również skacowany oparł się o ścianę.
-
Grał? Jako kto? - odezwał się wreszcie Yoshiki, reszta wciąż nie
otrząsnęła się ze zdumienia.
hide
czasami nie rozumiał tych ludzi. Sami mówili, że brakuje im
gitarzysty, a kiedy wreszcie im jakiegoś przyprowadził, nie
okazywali radości. Westchnął ciężko.
-
Myślałem, że przeprowadzimy jakieś castingi... - odezwał się
Taiji.
- Też
tak myślałem. - Matsumoto pokiwał głową. - Jednak posłuchałem
trochę Paty i stwierdziłem, że to nie ma sensu. Po co udawać, że
znajdziemy kogoś lepszego?
Yoshiki
zmarszczył brwi. Nie wyglądał na przekonanego, bardziej na
zirytowanego. Wiele lat później sam przyznał, że w tamtym okresie
nie był jeszcze przyzwyczajony do... „hidetości” Hideto
Matsumoto.
-
Możesz chociaż przez moment być racjo...? - przerwał, gdy hide
przyłożył mu palec do warg.
Wszyscy
zamilkli, kiedy ujął gitarę w dłonie. Zamknął oczy.
Pokój
zniknął. Otwarta, ciemna przestrzeń. hide był sam, pełen lęków,
tęsknot i namiętności. W pustce nie było nic poza nim i jego
myślami. I nutami, pojawiającymi się bez ostrzeżenia,
wydostającymi się z pustki dzięki ruchowi jego palców, dźwiękowi
wydobywającemu się z instrumentu. On sam tego nie słyszał.
Odseparowany, stojący za nie szklanym, ale kamiennym murem, zza
którego nawet nie mógł dojrzeć świata zewnętrznego.
Nagle
przestał być sam. Druga gitara przebiła się przez stworzoną w
głowie hide ciszę zdławionym jak płomień wystawionego na wiatr
znicza dźwiękiem. Matsumoto był nagi, owiany jedynie mocną, a
zarazem przypominającą jesienny ciepły wiatr muzyką. Nie potrafił
się skupić, nie mógł zorientować się w sytuacji. Ten utwór nie
był zagrany wybitnie - wyższe dźwięki gryzły jak cierpka,
przypadkowo połknięte cytryna. Niósł jednak ze sobą coś, czego
hide nie potrafił opisać. Dlatego odetchnął głęboko, poddając
się drżeniu i wręcz bolesnemu napięciu w oczekiwaniu na element
kulminacyjny.
Sam
nie grał, wypuścił gitarę z rąk, ale nie powrócił myślami do
pokoju. Wciąż znajdował się gdzieś indziej i nie chciał stamtąd
wrócić. Hideto nie czuł się już nagi, raczej otwarty na prawdę
i dźwięki, w których nie dało się usłyszeć tykających tryb
maszyn, wykalkulowanego naśladowania.
Nagły
rozbłysk.
Otworzył
oczy. Pata wciąż grał, lecz teraz jedynie po to, by dokończyć
utwór. W barze, w którym się spotkali, Matsumoto zdążył
zauważyć, że chłopak nie lubił nie dokańczać piosenek. Teraz
jednak o tym nie myślał, po prostu na niego patrzył. Ishizuka
uśmiechał się delikatnie, kompletnie nie zwracając na nich uwagi,
i na jeden głupi moment hide był pewien, że chciałby codziennie,
do końca życia słuchać tej piosenki i widzieć ten uśmiech.
Przeniósł
wzrok na chłopaków. Twarz Yoshikiego wygładziła się, reszta
otwarcie szczerzyła zęby. Jak zwykle miał całkowitą rację.
Pata
został.
- Myślę, że nie
powinieneś wszystkich traktować w taki sposób. - Ishizuka
westchnął ciężko. - Zabiją mnie.
- Nie traktuję
wszystkich w taki sposób. - hide toczył papierosem po blacie. - Ty
wiesz wszystko. - Zapalniczka zacięła się, jednak w końcu udało
się zapalić końcówkę szluga. - Kolejny papieros, tym razem z
dedykacją dla ciebie. - Pochylił głowę w parodii ukłonu.
Roześmiali się.
Tomoaki wzniósł filiżankę znów wypełnioną po brzegi cuchnącą
kawą. Upił łyk, nie spuszczając wzroku z Hideto.
Nie był idiotą, by
uwierzyć w deklarację tamtego. Nie wiedział wszystkiego, nawet się
się nie łudził, że wie.
Ale wiedział dużo. Za
dużo. Zdecydowanie.
Na tyle, by zaczęło
mu naprawdę zależeć.
Nie
nazwałby tego wzniesieniem, raczej wykopem z nadmiarem ambicji.
Niezależnie jednak od nazewnictwa nie dało się zignorować
istnienia skarpy. Ani tego, że hide chodził wzdłuż niej, z
zaciekawieniem spoglądając w dół. Pata przełknął ślinę.
Zszedł
na dół na tyle szybko, na ile pozwoliło mu na to nierówne,
pokryte rosą zbocze. Hideto odwrócił się, gdy tylko podszedł
odpowiednio blisko. Nie cofnął się jednak od przepaści.
- Od
razu słychać, że to ty. Poruszasz się z dość
charakterystycznym, acz nieco przyciężkawym wdziękiem. - Pokręcił
głową, by po chwili zmienić temat. - Pomyśleć, że jeszcze nikt nigdy
stąd nie skoczył...
Ishizuka
szybko przestudiował w głowie listę tekstów, które zazwyczaj
wypowiadało się, by przekonać próbującego popełnić samobójcę
do pozostania po odpowiedniej stronie Styksu. Nie znalazł nic
odpowiedniego dla hide. Nie mógł się odwołać do jego poczucia
obowiązku wobec pracy, rodziny, społeczeństwa ani do typowego,
powiązanego z instynktem samozachowawczym lęku. Matsumoto nie
uznawał autorytetów, nie bał się o zmianę pozycji rodziny i nie
przejmował się reakcją przyjaciół. Był wolny od tego
wszystkiego, więc z miejsca stawał się nieprzewidywalny. Także
dla samego siebie.
hide
wyciągnął do niego rękę. Całą swoją postawą zdawał się
proponować: „chodź, zaryzykujmy bezsensownie życie”. Jak miał
odmówić?
Dotąd
zawsze był pewien, że nie ma lęku wysokości. Po wykonaniu kilku
kroków w kierunku Hideto musiał ekspresowo zweryfikować tę
opinię. Matsumoto jednak nie odpuścił, tylko pociągnął go ku
sobie.
Stali
nad przepaścią, która nagle urosła do niewyobrażalnych
rozmiarów. Pata zamknął oczy, obiecując sobie, że ich nie
otworzy, dopóki się nie oddalą. Wytrwał w postanowieniu kilka
sekund – hide bez ostrzeżenia pociągnął go w dół. Nawet nie
zdążył krzyknąć, czuł, że spada i spada, aż... Uderzył
kością ogonową o ziemię.
hide
siedział obok, przypatrując mu się z wręcz naukowym
zainteresowaniem. Siedzieli na skraju skarpy, ich nogi dyndały w
powietrzu. Tomoaki wypuścił głośno powietrze.
-
Wiesz, co jest przerażające? – odezwał się nagle Matsumoto. -
Gdybym stąd uciekł, nawet uciekł tutaj, w dół, to nic by się
nie zmieniło. Absolutnie nic. O, kolejny trup, kilka linijek w
kronice policyjnej i... I nic. - Roześmiał się. - Teraz, mimo
całej swojej pieprzonej empatii, myślę, że to nie wojny, nie
głodujące dzieci w Afryce, ale ta pieprzona bezsilność jest
najstraszniejszą rzeczą. Czegokolwiek bym nie zrobił, wszyscy o
mnie zapomną.
Przeszył
ich zimny wiatr, typowy dla tak wczesnej pory. Ptaki zaczęły się
kolejno budzić.
- Też
się nad tym zastanawiałem. - Widząc jego zdumione spojrzenie, Pata
pokiwał głową. - Tak, ja też czasami bawię się w filozofa.
Problemu jednak nie stanowi to, że nie zostaniesz zapamiętany,
problemem jest to, że martwisz się tym, zamiast zapamiętanym
zostać.
Hideto
zawahał się.
-
Nieważne, co zrobię, niczego nie zmienię. Tu nie chodzi o
podejście – stwierdził wreszcie. - Wszystko się rozwija,
zmienia, przebiega, kształtuje, a mój wpływ na to oscyluje między
zerem a minus jedynką.
Tomoaki
pokiwał głową, nucąc pod nosem ich ostatni kawałek. Wbrew
pozorom nie lekceważył go, po prostu nie koncentrował na hide
całej uwagi.
-
Gdyby ci to naprawdę przeszkadzało, zrobiłbyś z tym coś. A potem
odszedł w chwale, żeby nie spieprzyć wielkiego dzieła.
Matsumoto
pochylił się do przodu, by przyjrzeć się przepaści.
-
Naprawdę chcę być... kimś. - Przesunął dłonią po mokrej
trawie. - Nie gwiazdą, nie naukowcem, którego będą znać tylko
studenci biologii, wkurwieni zakuwaniem nazwisk jakichś poronionych
gości na pamięć.
-
Inaczej mówiąc, chcesz, żeby za dwadzieścia lat Amerykanie
stworzyli hidemana – bohatera ratującego świat swoją
nienastrojoną gitarą.
hide
energicznie, nieco infantylnie pokręcił głową.
- Nie,
chciałbym być w stanie skoczyć stąd bez myślenia o tym, że
pamiętać będzie o mnie tylko jakiś debil znany jako Tomoaki
Ishizuka.
- A po
co skakać?
- Żeby
być wolnym.
- A co
to znaczy „wolność”?
Nie
odpowiedział. Odwrócił się, by podnieść leżącą na trawie
gitarę. Pata obserwował, jak wyjmuje ją z futerału, bierze w
dłonie i przejeżdża dłonią po strunach. Potem usłyszał znajome
dźwięki „Jokera”.
Siedzieli
obok siebie, wydzierając się na całe gardło. Horyzont przybrał
delikatnie różową barwę, gdy świt równomiernie brał niebo we
władanie, przenosząc się z zachodu na wschód. Promienie słońca
padały tylko na Patę.
- Ponoć wolność to
samotność. - Nie pili, ale głowa Ishizuki zaczynała mu ciążyć.
Nie wiedział, czy czuł się zbyt przytłoczony, czy hide naprawdę
dosypywał do kawy truciznę, jak twierdził Toshi. Oparł czoło na
blacie. - Jesteś samotny?
Hideto parsknął,
wyraźnie rozbawiony.
- Być samotnym? Z
tobą?
- To, że ty masz mnie,
nie oznacza, że ja mam ciebie.
Przewrócił oczami,
wprawiając Patę w zażenowanie. Zazwyczaj nie raczył go takimi
uwagami: nie pasowały do nich ani do ich rozmów, ale... Kiedy miał
powiedzieć coś wzniosłego, jak nie teraz?
- To nie jest takie
trudne, wiesz? - odezwał się nagle hide.
Ishizuka nie
skomentował, jedynie spojrzeniem zachęcił go do kontynuowania. Nie
mówił zbyt wiele, szczególnie nie znosił zadawania
podtrzymujących konwersację pytań. Wiedział, że drugi
gitarzysta, który ciągle domagał się reagowania na swoje słowa,
kiwania głową i pełnych zainteresowania „co?”, nie rozumiał,
nie znosił tej awersji. Nic jednak nie mógł na to poradzić, więc
wypracowali cały system spojrzeń, którymi Pata obdarzał go w
zależności, czy był zainteresowany, czy znudzony.
- Bycie samotnym –
ciągnął dalej. - Nie jest wcale trudne, jeżeli jest się bardzo
biednym i przegranym. I najlepiej jeszcze pijanym, choć to nie jest
obowiązkowe.
- Biedny nie jesteś.
Matsumoto zaciągnął
się ze świstem, zapomniawszy o obowiązku krzywienia się przy
każdym kontakcie z dymem. Pata podejrzewał, że mężczyzna już
dawno polubił jego papierosy, ale za wszelką cenę nie chciał
zniszczyć ich cotygodniowego rytuału.
- Przegrany też nie. –
Hideto westchnął po chwili ciszy. - Kiepski ze mnie samotnik, nie
powiem. Jedyne co mnie ratuje, to fakt, że zazwyczaj jestem pijany.
Na tyle pijany, żeby rzucać się na każdego, co niedługo
szczęśliwie uczyni mnie biednym i przegranym.
Tomoaki uśmiechnął
się pod nosem.
Żeby rzucać się na
każdego, mężczyzna nie potrzebował nawet być pijanym.
hide
nie był tylko znanym gitarzystą. Przez wielu pracujących w
gastronomii Japończyków został zapamiętany jako jeden z
najczęstszych gości ich nędznych przybytków. Jeżeli tylko były
barami serwującymi alkohol, rzecz jasna.
W
ciągu ostatnich trzech miesięcy wdał się w dziesięć pijackich
bójek. Za każdym razem był, o ironio, najbardziej trzeźwy z
całego towarzystwa, włączając właściciela. Rozpoczynał
bijatykę, zanim zdołał się chociażby upić, na co nigdy nie
zapomniał poskarżyć się znajomym.
Po
ostatniej sfrustrowany tak bezmyślnym niszczeniem wizerunku zespołu
Yoshiki sprecyzował jasno, czego od niego oczekuje:
-
Jeżeli ktokolwiek doniesie o tym mediom, wylatujesz na zbity pysk.
hide
bez zbędnego ociągania lojalnie przeprosił go oraz resztę ekipy.
Hideto
Matsumoto zestawił chęć walki o poglądy i korzyści wynikające z
bycia posłusznym pieskiem. Rzecz jasna, całkowicie zignorował
lidera.
Tego
wieczoru pojawił się w lokalu wyjątkowo późno. Niemal wszystkie
stoliki były puste, jednak przy tych dwóch zajętych toczyła się
głośna debata. Starsi, prawdopodobnie niemający ochoty wrócić do
domu po nocnej zmianie pracownicy zachowywali się jak stojące przy
stoiskach z warzywami plotkary. hide postanowił jednak wziąć
przykład z pochrapującego przy odbiorniku radiowym staruszka i
całkowicie nie zwracać na nich uwagi.
Prawie
mu się udało.
-
Pieprzone muzyczne beztalencia – trzy magiczne słowa wypowiedziane
przez najgrubszego w towarzystwie sprawiły, że zastrzygł uszami.
Przystanął
przed samym barem i bardzo powoli odwrócił się w stronę
zapełnionych stolików. Kilku sympatyków grubasa wydało z siebie
pełne aprobaty pomruki.
- To
wszystko ich wina! - kontynuował mężczyzna. - Stali się
„wspaniałymi” bohaterami, którzy odwrócili wszelkie
hierarchie, odwrócili do góry nogami cały system tradycji!
Młodzież już nie robi tego, co powinna, nie da się odróżnić
mężczyzny od kobiety, a to wszystko... Proszę...?
-
Przepraszam serdecznie – przerwał mu Hideto z perfekcyjnym
uśmiechem, po czym przygładził różowe włosy i pochylił się
nad stołem.
Pata
wszedł do baru mniej więcej w momencie, w którym hide został powalony na ziemię. Sam mężczyzna nie przechodził
tutaj przez przypadek – dowiedział się od przyjaciela na próbie,
że ma zamiar tutaj się najebać, więc postanowił się do niego
przyłączyć. Co prawda, nie zakładał, iż w ten sposób zostanie
zaangażowany w bójkę.
Śpiący
staruszek, jak nazwał go Matsumoto, był już całkiem rozbudzony.
Obserwował walkę z wypiekami na twarzy, raz po raz dając głośniej
lecące w radio Satisfaction Rolling Stones. Ishizuka
uśmiechnął się w duchu, rozbawiony doborem soundtracku.
Rozejrzał
się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegokolwiek zdatnego do walki.
Krzesła znajdowały się za daleko, stół był za ciężki.
Westchnął ciężko, zsunął futerał na ziemię i wyciągnął z
niego gitarę.
Czterech bijących się z hide mężczyzn nawet go nie zauważyło, piąty,
który odwrócił się ku niemu, otrzymał cios w głowę. Przeciwnik
wydał z siebie niewyobrażalnie wysoki jęk, po czym upadł na
podłogę. Przyciągnął jednak zainteresowanie reszty grupy.
Tomoaki
cofnął się nieznacznie. Skrzywił się, czując kości pod nogami.
Musiał nastąpić na któregoś z rozłożonych przez przyjaciela
gości. Nie żałował go, bardziej żałował siebie stającego
naprzeciwko czterech dorosłych mężczyzn.
Chyba
planowali go otoczyć, ale byli zbyt otumanieni. Krążyli
bezsensownie, dopóki jeden z nich, najtęższy, nie zbliżył się
do Paty. Wystawił pięści, niezgrabnie imitując pozycję
bokserską. Ishizuka odruchowo trzasnął go gitarą.
Może
nie wyglądało to tak elegancko jak w wykonaniu Audrey Hepburn, ale
efekt był ten sam - głowa grubasa przebiła otwór rezonansowy.
Mężczyzna wykonał kilka kroków w tył, mrugając nieprzytomnie,
by po chwili upaść z hukiem na ziemię. Jego koledzy wybiegli z
baru.
Pata
pochylił się nad przeciwnikiem, przeklinając pod nosem. Przez tego
idiotę zniszczył gitarę.
W sali
rozległy się oklaski. Odwrócił się, by zobaczyć klaszczącego
na stojąco staruszka i uśmiechniętą twarz podnoszącego się z
trudem hide. Warga Matsumoto była rozcięta, całą twarz miał
zalaną krwią, lecz wyglądał na rozbawionego.
Staruszek
przełożył kasetę i piosenkę Stonesów zastąpiło We Are the
Champions Queen. Pata wyszarpnął szczątki instrumentu
spomiędzy głowy mężczyzny. Skłonił się nisko, tak że jego
skłębione loki połaskotały odstające we wszystkie strony struny
gitary.
Po
czym pochylił się nad pokonanym niszczycielem instrumentów i
przyłożył mu jeszcze raz.
- Cały czas się
zastanawiam, po cholerę mu wtedy znowu przyłożyłeś. - Hideto
przesunął dłonią po niemal niewidocznych z powodu nadmiaru
pierścionków palców.
- To oczywiste. -
Przerwa na zwilżenie ust kawą, która już dawno zaczęła mu
smakować. - Skrzywdził człowieka, którego kocham. I musiałem
przez niego kupić nową gitarę.
- I dlatego omal go nie
zabiłeś?
- Nie – żachnął
się. - Zrobiłem to, żeby zrozumiał, że jedyną osobą, która
może krzywdzić ludzi, których kocham, jestem ja.
hide zrozumiał to już
dawno temu.
hide stał przy otwartym
na oścież oknie, opierając się łokciami o parapet. Był
zmęczony, cholernie zmęczony, ale nie potrafił oprzeć się
zapachowi nocnego miasta. Rozsądniej byłoby się położyć,
wiedział o tym. I całkowicie to ignorował.
Pata oparł głowę na
jego barku i objął w pasie. Szorstki materiał swetra Tomoakiego
drażnił skórę Hideto, ale nie miał zamiaru o tym mówić.
Kolorowe, przydługie swetry stanowiły nieodłączną część Paty.
Poza tym każdy negatywny komentarz zostałby prawdopodobnie
zlekceważony.
- Wychodzę – mruknął
Ishizuka.
- Po co?
- Kupić fajki.
hide westchnął bardzo
głośno i wymownie. Nie miał nic do palenia ani palaczy, ale nie
tolerował gówna, które z masochistyczną przyjemnością popalał
Tomoaki. Przynajmniej starał się nie tolerować, bo przecież nie
mógł zabronić dorosłemu facetowi palenia, nawet jeżeli ów palił
totalne świństwo.
- Znowu będzie całe
mieszkanie tym zajeżdżać – jęknął teatralnie.
Pata pokręcił głową,
przykładając ją do jego szyi. Uśmiechał się.
Puścił go i poszedł do
przedpokoju, by założyć którąś z tych okropnych par butów.
Hideto wolał się nie odwracać w obawie przed ujrzeniem wyboru
Ishizuki. Nie sprzeciwiał się łączeniu kolorów, wzorów ani
materiałów, ale butów tamtego szczerze nienawidził. Coraz więcej
tych rzeczy, których szczerze nienawidzę, parsknął w duchu.
Swetry, buty, co jeszcze? A, końcówki włosów! Mimo całego
uwielbienia do Tomoakiego Ishizuki, hide nienawidził tych
pieprzonych kosmyków, które wsuwały mu się do ust, ilekroć
opadał obok niego. Kiedy normalni mężczyźni po dobrym seksie szli
spać, on kurwił pod nosem na wszystko, co chociażby miało związek
z keratyną.
Paty nie było przez dwa
tygodnie.
hide nigdy tego nie
powiedział, ale podczas tamtych nocy najbardziej tęsknił za
splątanymi, wsuwającymi się wszędzie włosami.
Nie potrafił stwierdzić,
co czuł, gdy usłyszał przekręcany w zamku klucz. Wściekłość
czy irytację? Nie martwił się, byli za starzy, żeby martwić się
takimi głupotami, ale... mógł chociaż powiedzieć, że nie wróci
przez jakiś czas.
- Nie było cię dwa
tygodnie. - Hideto znowu był przy oknie. Niemal nie ruszał się
stamtąd od kilku dni. Wypatrywał.
- Nie było – zgodził
się uprzejmie Pata.
Miał we włosach kolorowe
liście, koszulę, która na pewno nie należała do niego, i
pokiereszowane spodnie. Uśmiechał się ciepło, jakby dopiero
wrócił ze słonecznego, krótkiego spaceru. Za oknem szalała
burza, woda wpadała do środka pomieszczenia.
- Nic nie powiedziałeś.
- Odwrócił się do niego.
- Nie planowałem tego. -
Rozłożył dłonie.
- Mówiłeś, że idziesz
po fajki.
- Fajki przyniosłem.
hide nie powiedział nic
więcej. W końcu nie tylko on miał prawo znikać. Obaj mogli
wychodzić bez słowa kiedy tylko chcieli, żaden nie musiał się
martwić o drugiego.
Przecież zawsze wracali z
powrotem.
W ciemnościach nie
istniało nic poza poczuciem wyzwolenia i odgłosem nierównych
oddechów. Po chwili Hideto odsunął się, ale Pata nie usłyszał
od niego nic, poza krótkim, nieco chrapliwym śmiechem. Ishizuka
przewrócił się na drugi bok.
- Chyba się starzeję
– jęknął, szukając po omacku na szafce paczki papierosów.
hide zmarszczył brwi.
Podniósł się na łokciu, by zmierzyć podejrzliwym wzrokiem jego
twarz.
- Jakoś nie widzę. -
Opadł z powrotem na poduszki. - I nie chcę zobaczyć. Nie, żebym
kwestionował piękno starości, ale... Okej, nie będę pieprzył,
starość nie jest piękna.
Odebrał od Tomoakiego
fajkę i głęboko się zaciągnął. Czasami, kiedy wypalał
ostatniego w pudełku papierosa, zastanawiał się nad rzuceniem.
Następnie wywracał na zewnątrz wszystkie kieszenie swoje i Paty –
niemal nie nosili ze sobą pieniędzy, mając przy sobie większe
sumy czuli się jak złodzieje – i lecieli po reklamowaną przez
kaukaską modelkę paczkę. Potem bardzo długo przepraszał się ze
szlugami za tak haniebne myśli.
- Bycie starym nie jest
powiązana z wiekiem – żachnął się Pata. - Możesz mieć
kilkadziesiąt lat i...
- Co nie zmienia faktu
– przerwał hide - że podziwiam cię za chęć stania się
przeciekającym szkieletem oplecionym masą coraz bardziej
wystających rurek.
Ishizuka przesunął
delikatnie ręką po jego różowych włosach, by nagle jeszcze
bardziej zburzyć zniszczoną fryzurę przyjaciela.
- Jak umrzesz, też
będziesz tylko cieknącymi rurkami – odparł neutralnym tonem.
- Może. - hide ziewnął
przeciągle. - Ale przynajmniej w krematorium będę wyglądał
najlepiej z całego towarzystwa.
Zmienił pozycję na
embrionalną, odpychając od siebie kołdrę. Pata przewrócił
oczami, ale jedynie przykrył go nią z powrotem. Pocałował go w
szyję i odsunął się nieznacznie – na tyle, by czuć ciepło
ciała Matsumoto i jednocześnie go nie dotykać. Hideto nie lubił
być przytulany w łóżku.
Kiedy usłyszał, jak
oddech hide wyrównuje się, zamknął oczy.
- Bogowie, jeżeli
naprawdę istniejecie, sprawcie, żeby w przyszłym życiu ten idiota
tyle nie pił.
Ich
pierwszy raz był chujowy. Nawet nie dlatego, że pieprzyli się na
podłodze w jego domu, że obaj byli pijani, że po wszystkim
wymiotował przez kilkanaście minut, a Matsumoto, zamiast mu pomóc,
zataczał się ze śmiechu. Płeć nie była problemem – Pata po
pamiętnej szkolnej wycieczce, w trakcie której został praktycznie
wrzucony przez kolegów do łóżka dziewczyny z młodszej klasy,
zadeklarował się jako gej. Idąc do łóżka z hide, czuł pewne
wyrzuty sumienia ze względu na stan upojenia alkoholowego tamtego i
ich długoletnią przyjaźń, ale był w stanie ścierpieć.
Najgorsza
była atmosfera. Hideto był przerażony, ewidentnie przerażony,
mimo że sam naciskał na seks. Jego ręce drżały, cuchnący sake
oddech był przyspieszony i urywany, a oczy błyszczały
niespokojnie. Zachowywał się jak prawiczek: gdyby nie znali się
wcześniej, Tomoaki myślałby, że jest jego pierwszym partnerem.
Może faktycznie był. Matsumoto nigdy nie mówił nic o swoich
homoseksualnych skłonnościach.
Zanim
całkowicie się rozebrali, Pata zorientował się, że to nie o to
chodzi. Nie wiedział dlaczego, ale był pewien, że hide nie bał
się ich seksu, bał się tego, co z niego wyniknie. Ishizuka był
przyzwyczajony, wielu jego facetów miało ten sam problem – obawa
przed zobowiązaniem. Z nieznanych mu, mitycznych powodów byli
pewni, że pójście do łóżka pociąga ze sobą szereg
konsekwencji. Że następnego dnia trzeba będzie obudzić partnera
śniadaniem, pocałunkiem i zainicjować kolejne spotkanie. Albo
przynajmniej zostawić kartkę z numerem telefonu.
Dla
Tomoakiego, zwolennika ruchu hippisowskiego, takie rozumowanie było
zbyt abstrakcyjne. Nie potrafił uspokoić obaw przyjaciela, więc
złapał go za dygoczącą, bladą dłoń.
-
Jutro nie będziemy niczego pamiętać. - Uśmiechnął się
zachęcająco.
Matsumoto
zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem. Nie zapominał dzięki
alkoholowi, zauważył to już dawno temu. Pamiętał nawet to, co
działo się w czasie jego słynnych kilkunastodniowych serii, które
polegały na zapijaniu jakichkolwiek oznak trzeźwości.
Wtedy
jednak, kiedy opierał dłonie na twardej drewnianej podłodze, był
chyba zbyt pijany, żeby kłócić się z Patą. Zamknął oczy, a
Ishizuka w jakimś tandetnym filmowym geście zrobił to samo.
Wrzucał do torby
wszystkie swoje rzeczy, które znajdowały się w zasięgu wzroku. Te
pozostawione wczorajszej nocy, miesiąc temu jak i te sprzed dwóch
lat. Ishizuka był niemal pewien, że gdyby tylko mógł, hide
zabrałby też kłębiące się w kątach kawałki swoich włosów,
błoto pochodzące z podeszw jego butów. Zachowywał się, jakby nie
chciał zostawić mu żadnej pamiątki. Pata krzywił się przy
każdym zauważonym przedmiocie, ale nie protestował. Kłócenie się
o cokolwiek z Hideto Matsumoto nie miało sensu. hide nie miażdżył
nikogo argumentacją, po prostu ignorował drugą osobę, aż w końcu
dawała mu spokój.
- Nic mi nie zostawisz?
- Tomoaki westchnął ciężko. - Nie, żeby mi zależało, ale
Yoshiki też ma dużo twoich rzeczy, a zabierasz tylko mi.
Hideto przewrócił
oczami. Stanął na środku pomieszczenia, by je omieść wzrokiem.
Klasnął w dłonie, zadowolony ze swojej skuteczności.
- Yoshiki sobie beze
mnie nie poradzi – oświadczył. - Kojarzące się ze mną
przedmioty pomogą mu wziąć się w garść. - Odwrócił się do
Paty. - To mój przyjaciel, nie chcę, żeby zdechł z rozpaczy.
- A ja sobie bez ciebie
poradzę? - Naprawdę nie chciał, żeby zabrzmiało to tak żałośnie.
Nie umierał z bólu, nawet nie myślał o umieraniu. Taka była
kolej rzeczy, dawno już zorientował się, do czego dąży hide.
Jednak nie potrafił się powstrzymać.
- Jak to beze mnie? -
sarknął. - Jeżeli nie są totalnymi idiotami – a nawet jak są,
to wierzę, iż zadbasz o to, by nawrócić ich na właściwą
ścieżkę – będę 70 kilometrów od ciebie. - Wzruszył
ramionami. - Biorąc pod uwagę, że całkiem niedawno siedziałem w
tym pieprzonym LA, powinieneś skakać ze szczęścia.
Musnął jego usta i
odsunął się tak szybko, że Tomoaki nawet nie zdążył pomyśleć
o tym jako o pocałunku. Uśmiechnął się krzywo, sztucznie, o
wiele sztuczniej niż zwykle. Drzwi trzasnęły z hukiem, wstrząsając
całą budowlą.
Pata nie zamierzał
nawet na nie spojrzeć. Przeszły go dreszcze, zupełnie niepodobne do tych, jakie pojawiały się, kiedy wychodził zimą z domu bez
wierzchniego okrycia. Zamknął oczy, przesunął dłonią po
rozczochranych włosach.
Nie powinien był mu na
to pozwalać, ale czy hide przejąłby się brakiem pozwolenia?
Jeżeli jakakolwiek koncepcja zdołała go oczarować, nie potrafił
jej porzucić. Właśnie dlatego nigdy nie zaakceptował rozpadu X
Japan. Kazać Matsumoto zmienić zdanie to tak jakby powiedzieć
Julii: Zabij Romea, przeżyjesz i będzie ci wygodniej.
- Przestań o tym,
kurwa, myśleć – warknął do siebie.
Musiał coś zrobić.
Cokolwiek, by całkowicie się na tym skupić. Gitara była za
daleko, więc może coś równie zajmującego jak papierosy...?
Sięgnął do szafki, w której zazwyczaj z Hideto trzymali... w
której zazwyczaj trzymał szlugi. Cofnął się o krok, przełykając
ślinę.
Nie zabrał ze sobą
wszystkiego.
W kącie szafki leżało
nieotwarte opakowanie kawy.
Jeżeli
Egipcjanie mieli rację i każdy ranek przynosił nowy świat, hide
ciągle był w jednym i tym samym. Nie odradzał się, nie wstawał z
popiołów, po prostu w pewnym momencie nie był już w stanie
ignorować dźwięków dobiegających z zewnątrz. Po raz pierwszy
jednak obudził go świergot ptaków, tupanie i muzyka, która nie
miała swojego źródła u sąsiadów, ale pochodziła z jego
własnego mieszkania. Podniósł głowę.
Naprzeciwko
niego na kanapie siedział Pata. Miał na sobie tylko byle jak
zapięta, białą koszulę, w ustach trzymał dopalającego się
papierosa. Grał na gitarze, nucąc pod nosem. Matsumoto zamrugał,
próbując pojąć, jakim cudem mężczyzna robi to wszystko naraz.
Dał sobie spokój, gdy zauważył przypięte do nogi Tomoakiego
tamburyno. Pewnych rzeczy lepiej było nie tłumaczyć.
- Masz
fajki? - jęknął ciężko. - Jakiekolwiek.
Ishizuka
rzucił w niego paczką, nawet nie spojrzawszy. Hideto skrzywił się,
widząc markę papierosów, ale wyjątkowo nie protestował. Jedynie
się skrzywił. I stęknął. Na tyle głośno, żeby zwrócić uwagę
Paty.
-
Mówiłeś jakiekolwiek.
- Poza
tym gównem, myślałem, że to oczywiste. - Opadł na plecy,
rozkładając się w pozie „cztery łapy w cztery strony”. -
Nawet nie mam siły przygotowywać ci kawy w ramach zemsty, chcę
tylko wypalić jakieś pierdolone, przyzwoite fajki, po których nie
będę zwracał wszystkiego, co zjadłem wczoraj.
Brwi
Ishizuki powędrowały ku górze.
- Już
zwracałeś – zauważył spokojnie.
- Jak
palę coś takiego, to nic dziwnego, że mam bulimię – skwitował
pod nosem.
Pata
zignorował tę uwagę, wracając do grania. Hideto obserwował przez
moment jego palce, po czym usiadł na ziemi. Położył nogi na
łóżku, lokując głowę na stopach Tomoakiego. Dźwięk tamburyna
nieco go rozpraszał, lecz poza tym miejsce było idealne.
Nie
odzywali się przez kilkanaście minut – Ishizuka skupiony na grze,
Matsumoto leżący na ziemi i wpatrujący się w sufit.
- O co
chodzi?
hide
podniósł rękę, malując w powietrzu gwiazdy. Początkowo milczał,
zaabsorbowany. Pata nie miał pojęcia, po co mężczyzna to robi,
ale nie przerywał. Nigdy mu w niczym nie przerywał, nawet jeżeli
nie rozumiał o co chodzi. Prawdopodobnie dlatego Hideto zazwyczaj
tłumaczył mu później cel swoich działań.
- Co
byś zrobił, gdybyśmy przenieśli się autem do alternatywnej
rzeczywistości, w której nie byłoby bibułek, tylko ludzie
paliliby – zastanawiał się przez kilka sekund – trawkę w
ustach, a mnie by się zachciało bardzo, ale to BARDZO zapalić?
Tomoaki
uniósł nieco brwi, ale odpowiedział bez kpiny w głosie:
-
Ściąłbym jakieś drzewa, przerobił ich cienką korę na
opakowanie warte prawdziwego skręta i zapalilibyśmy razem.
Mężczyzna
przechylił głowę, by spojrzeć w oczy Paty. Uśmiechnął się
zawadiacko, zapalając papierosa.
- Od
dawna chciałem cię o to zapytać – westchnął wreszcie.
Teraz
nawet Ishizuka pozwolił sobie na uniesienie kącików ust.
Nie
spuszczał z niego wzroku, skupiając się na jednym, konkretnym
kolczyku w jego uchu, ciemnych okularach założonych przed chwilą i
dymie wydobywającym się z jego ust. I na zapachu, którego
pochodzenia nie mógł określić, co do którego nawet nie miał
pewności, czy nie jest tylko urojeniem. Woń była niezwykle
specyficzna, ostra jak tanie papierosy, jednocześnie słodkawa jak
któryś z ich ostatnich pocałunków, podczas którego wyjątkowo
żaden nie zajeżdżał wódką ani szlugami.
-
Tomoaki – odezwał się nagle hide. - Naprawdę byś to zrobił?
Ściął te drzewa, przerobił korę i...?
-
Zrobiłbym. I kiedyś, jak już przeniesiemy się do alternatywnej
rzeczywistości, na pewno to zrobię.
W
obliczu tego „kocham cię” brzmiało zbyt trywialnie.
- A jednak nie
zrobiłem.
Obserwował dym
unoszący się z papierosa, szedł przez ścieżkę otoczoną
wilgotną jeszcze po ostatnim deszczu trawą. Z gałązki przypadkowo
potrąconego krzaka chlusnęła woda, by z charakterystycznym
pluśnięciem spaść Pacie na spodnie. Zatrzymał się na moment,
obserwując jak spływa powoli, aż na buty. Przejechał palcem po
strużce i przysunął go do ust. Jak obłok próbowały owinąć go
złe wspomnienia, momenty, w których mógł postąpić inaczej, ale
każdy odpychał jak najdalej od siebie. Nie zamierzał pogrążać
się w rozpaczy jak Yoshiki.
Odsunął papierosa od
ust, dym rozwiał się błyskawicznie. Na tle zimnych, błyszczących
gwiazd dostrzegał jedynie blady, dogorywający Księżyc. Pod tym
wszystkim jakiś nierozważny idiota postawił cmentarz.
Nagrobki były albo za
duże i tandetne, albo za małe i odrażające. Marmurowe pomniki
przypominały miniaturowe mauzolea, których istnieniem właściciele
próbowali zakryć własne nowobogackie kompleksy. Odrażające
wazony wypełnione po brzegi plastikowymi kwiatami zasłaniały
tabliczki z nazwiskami zmarłych. Nic dziwnego, nieboszczyk nie był
tak atrakcyjny jak możliwość popisania się przed sąsiadami nowym
obmierzłym bukietem brudnoróżowych chryzantem.
Pomnika Hideto jednak
nie dało się nie znaleźć. Naprawdę najwięcej kwiatów
otrzymywało się na własnym pogrzebie. Pata z trudem był w stanie
zidentyfikować monument, który przecież wybierano praktycznie przy
nim – musiał bardzo niegrzecznie przejść po stosie usypanym z
bukietów.
Wpatrywał się
bezmyślnie w płytę. Nie snuł żadnych refleksji, nie wspominał
zmarłego. Nie czuł żadnej motywacji, by zmienić cokolwiek z
powodu tego... wydarzenia. I wtedy zrozumiał.
Przecież już to
przeżył. Kilka lat temu. Przeżył już swoją melancholię, swój
smutek i wspominanie wszystkich, którzy odeszli – przeżył to
razem z hide. Wszystkie ich rozmowy powinny zostać dawno temu
spisane i wydane przez najznakomitszego filozofa epoki, o ile tacy
ludzie jak filozofowie na tym świecie jeszcze istnieli. Nie miał
czym się zadręczać, nie miał czego wypominać. Zrobił tak wiele
rzeczy, że nie miał już czego robić.
Szczerze mówiąc, chuj
go obchodził, co go jeszcze czeka, podobnie jak nie miał nawet
ochoty myśleć o tym, co było już za nim. Nic go nie dręczyło,
niczego nie żałował. Absolutnie nic. Nie miał celów, przyszłości
ani jutra. Umarły. Pozostała tylko teraźniejszość. Dzień po
dniu, dopóki nie zapije się na śmierć i dołączy do swoich
gryzących ziemię celu, przyszłości i jutra.
- Zostawiłeś u mnie
kawę – odezwał się po chwili. Nie miał pojęcia dlaczego mówi
do pomnika, w którym nawet nie znajdują się szczątki Hideto, ale
nie potrafił się powstrzymać. - Muszę przyznać, że jest równie
okropna jak zawsze i nawet powtarzanie sobie, iż powinienem
uszanować jej smak ze względu na twoją śmierć nie pomagają. -
Uśmiechnął się powoli, nienaturalnie naciągając mięśnie. -
Cóż, postanowiłem, że przyniosę ci coś w zamian.
Rano cmentarz uległ
metamorfozie. Choć wieńce dalej były porozrzucane, woda zmyła
ślady butów Ishizuki. Oświetlone słońcem nagrobki nie wyglądały
nawet tak szpetnie, plastikowe jasne kwiaty wydawały się wręcz
posępnie surowe, nie tandetne.
Procesja fanów,
czekająca od kilku godzin na wpuszczenie na teren sanktuarium ich
idola starała się iść godnie, zachowując powagę.
Widząc leżący na
samym środku przedmiot, marszczyli brwi albo kręcili głową. Brak
szacunku, szeptali. Próbowali zasłonić ten wyraz dyshonoru wobec
hide kwiatami, rysunkami oraz prezentami, ale nadspodziewanie silny
wiatr jakby celowo przesuwał ich rzeczy tak, by odsłonił okropny
przedmiot z powrotem.
W końcu odeszli.
Obracali się co chwilę, jakby mieli nadzieję, że za którymś
razem ta rzecz zniknie. Oczywiście nie znikła, przeciwnie - została jeszcze bardziej wyeksponowana przez otaczające ją bukiety.
Kiedy zapadał zmrok,
teren cmentarza zamykano. Tak było i tym razem. Nie pozostał w nim
nikt poza bezsensownie sprzątającym idealnie usypane białe ścieżki
mężczyźnie. On także zdziwił się na widok wolnej przestrzeni
między stosami rzeczy, jednak nie zareagował tak jak pozostali.
Jedynie uśmiechnął się ciepło, jakby ze zrozumieniem.
Na środku płyty
leżała nienaruszona paczka tanich papierosów.