niedziela, 11 sierpnia 2013

Wielki Plan Uświadomienia Jonghyunowi, Gdzie Jest Jego Miejsce część VI

Pairing: MinKey
Tematyka: kpop, yaoi, deptanie godności, porażki klasy rozmaitej
Ostrzeżenia: przekleństwa, aluzje seksualne
Mowa pogrzebowa Autorki: Ostatnią część mojej shinee'akowej epopei dedykuję pani nieżywemupłonącemulasowi (owszem, to pani), która od początku brała czynny udział w powstawaniu opowiadania, narzekając praktycznie na wszystko. Nie masz pojęcia, ile z Twoich niewykorzystanych rad użyję w przyszłych tekstach.
Lud chciał seksu, lud ma seks. Nie byłam w stanie jednak opisać całej scenki, więc macie... Zresztą same się przekonacie. Od razu zaznaczę, iż sam fakt oddania Wam tego wzbudza we mnie niepohamowaną wesołość, więc nie liczcie na coś ani perwersyjnego, ani opisanego.
Dziękuje za dotrwanie ze mną do końca tej opowieści (chyba że pokuszę się o alternatywne zakończenie z JongKey) i... Miłego przetwarzania~!



Powiedzenie, iż Key się nudzi, miałoby tyle sensu, co stwierdzenie, że zamek Löwenburg jest ładny. Aby określić zarówno uczucia targające chłopakiem, jak i wygląd wspomnianej budowli, należało użyć nieco większych słów. Dla rapera nie istniało coś takiego jak hiperbole. Były tylko wyrazy trafniej określające jego stan.
Nie znał lokalizacji Min Ho, a uprzytomnienie tego sobie doprowadziło do powiększenia nudy. Nie mógł nawet z nim porozmawiać, pokpić ani zademonstrować wielkości. Konwersacja z lustrem była zajmująca – w końcu czy jest coś lepszego od nigdy niewtrącającego się rozmówcy? - jednak na dłuższą metę niesatysfakcjonująca.
Gdzie on był? Może w studiu? Albo z przyjaciółmi? Ostatnio cały czas gdzieś wychodził. Nawet niedawno u nich spał. Pytanie brzmiało: spał? A konkretniej: czy spał tam sam niczym eremita? Nie, nie musiał się przejmować. Choi chciał z nim iść na randkę. Nie sypia się z innymi ludźmi, kiedy się chce iść na randkę. Przynajmniej Ki Bum tak nie robił. Jak skłonić go do szybszego powrotu? Może zadzwonić i oznajmić mu coś fascynującego? Coś w rodzaju: „Jak bardzo kochałeś zabytkowe lustro, będące pamiątką po babci?” albo „Czy twoja konsola była dla ciebie aż taka ważna?”.
Miał ochotę zrobić coś złego. Tak złego, żeby Min Ho już nigdzie nie wychodził. Przynajmniej dopóki by mu nie pozwolił. Uśmiechnął się, zadowolony z obfitości możliwości – mógł zrobić wszystko włącznie z pułapką w postaci spadającego na głowę żyrandola (letalność tej opcji niestety ją wykluczyła) oraz ogólnym całkowitym zrujnowaniem mieszkania. Tylko że wybieranie też stałoby się nudne.
Zaraz! Randka! Pełna bezsensownych wtrąceń przemowa Choia wyświetliła się przed nim niczym na tablecie. Czcionka Times New Roman, poprosił grzecznie, ale został zignorowany. Mimo to postanowił się nie obrażać, ale przypatrzyć tekstowi. Było w nim sporo dziur, ponieważ niezbyt, musiał to przyznać, słuchał kolegi. Kluczowe fragmenty jednak były wyraźnie zaznaczone pogrubieniem i setką podkreśleń.
Miejsce docelowe: wesołe miasteczko
Cel: randka
Czas: dzisiaj, godzina 18:00
Dzisiaj, godzina 18:00
Zerwał się na równe nogi. Jeszcze na moment popatrzył na latające przed nim słowa, uśmiechają się na widok niepozbawionego tysiąca wykrzykników kawałka: „Ciekawy jestem, ile się spóźnisz. Chociaż udawaj, że mnie słuchasz, do cholery!” Och, Min Ho, Min Ho... Nie potrzebuję nawet tego, by niemal z całkowitą precyzją powtórzyć twoją wypowiedź. Oto właśnie przewaga mego intelektu nad tym zwykłych ludzi! I twoim, nawiasem mówiąc.
Uśmiechnął się aprobująco. Nadeszła pora pokazania swojej – jak cały czas powtarzał: w idiotycznym pojęciu ludzi ograniczonych – męskości. Uczeń przerósł mistrza, tego był pewien. Pozostało tylko to udowodnić.


***


To była zemsta. To musiała być zemsta. Żaden normalny człowiek nie bierze drugiego do wesołego miasteczka, kiedy wie, że tamten jest normalny. I nie przepada za kołami młyńskimi. Ani kolejkami. Ani tym całym syfem, który przeczy logice. Bo to nie jest lęk wysokości, tylko zwyczajny instynkt samozachowawczy. Przecież to może spaść. Albo się uszkodzić. Albo stanąć tak na zawsze. Albo zostać przejęte przez terrory...
- Bummie... - Usłyszał szept. - Wszystko w porządku?
Choi wpatrywał się w niego z pewnym przerażeniem. Jak mógł go wziąć na diabelski młyn? Nie pamiętał już o jego ostatniej reakcji? Oczywiście, że nie. A to ponoć Ki Bum był egoistą. Pieprzony świat.
- Nie. Nic nie jest w porządku! - Wyszarpał swoją rękę z uścisku przyjaciela. - Boję się! Mam pierdolony lęk wysokości, a ty...! - Głos mu się załamał.
Zaszlochał. Tylko trochę. To była reakcja stresowa, nic specjalnego. Nie był wcale jakoś specjalnie przerażony, powiedział tak, bo...
Poczuł, iż Minho go obejmuje. Taa... Teraz mógł sobie być miły. Ale Key już nie chciał. Nie obchodziło go to, co teraz tamten próbuje zrobić. Powinien wiedzieć, że nie przepada za wesołymi miasteczkami. I z pewnością by mu te wszystkie rzeczy powiedział, gdyby nie rozpłakał się jeszcze głośniej, wtulając w bardzo przyjemnie pachnącą koszulę kolegi.
- Przepraszam – mruknął Choi. Normalnie zachwyciłby się tym mruczeniem albo chociaż zdenerwował, iż tak na niego działa, lecz teraz nie miał siły. Wolał skupić się na szlochaniu. - Zaraz zejdziemy. I... Przepraszam.
Chłopak popatrzył na niego spode łba. Kiedy nie skupiał się na rozpościerających się pod nimi widokami, odzyskiwał dawny rezon. Teraz przyszła pora na danie ujścia złości.
- Nie obchodzi mnie to! Powinieneś pamiętać o moich fobiach, których przecież nie jest nikt pozbawiony! Ja tak się staram, by znać twoje wszystkie idiotyczne nawyki, a ty nawet nie potrafisz czegoś takiego zauważyć! Pewnie, wcale przy tobie nie płakałem podczas tego cholernego pro...
Z irytacją spostrzegł, iż tamten się śmieje. Wiedział, że niektórzy reagują nerwowym chichotem na sytuacje stresowe, jednak tego dudnienia naprawdę nie można było nazwać „nerwowym chichotem”.
- Ja... naprawdę... naprawdę próbuję zrozumieć twój... ból, ale... - Min Ho usiłował coś powiedzieć, targany histerycznym śmiechem – mówisz to za... O Boże, jak to idiotycznie brzmi!
Tego było już za wiele. Gdyby nie ostrzegawczy wrzask obsługującego tę szatańską machinę, główny raper SHINee wylądowałby za barierką. I mógłby się śmiać w niebiańskim kole młyńskim, w najlepszym wypadku.
- Kiedy tylko stąd zejdziemy, zginiesz śmiercią marną, męczeńską i długą – ostrzegł wściekły Key, nie bacząc na ewentualny brak logiki swojej wypowiedzi.
Choi nie wydawał się zbyt przejęty. Przestał się rechotać, co nieco wydłużyło jego dalszy żywot, jednak z ust nie zniknął mu debilny, rozbrajający uśmiech. Ki Bum skrzywił się ostentacyjnie, powodując powiększenie tego idiotycznego wyszczerzu. Jakim cudem? Nie potrafił pojąć rozumowania przyjaciela. O ile oczywiście jakieś istniało.
Parę sekund później okazało się, że nie. Chłopak naprawdę nie mógł pojąć, dlaczego tamten stwierdził, iż Key ma ochotę się z nim pocałować. Akurat teraz. Po tym jak zdążył go zwyzywać, popłakać się i omal nie wprowadzić w życie groźby zabójstwa. Ignorując jednak motywacje głównego rapera, Ki Bum musiał przyznać przed samym sobą, że też nie jest bez winy. Był za dobry. Nie sądził, iż tak kiedykolwiek się okaże, jednak... Naród powinien kiedyś postawić mu pomnik. Za cierpliwość, miłosierdzie i ogólnie za sam fakt, że zamiast wrzeszczeć obelgi, odwzajemniał pocałunki. Mimo wszystko krzyczenie byłoby niemęskie nawet w jego neutralnym, postępowym pojęciu. Mężczyzna może na chwilę ulec, ale histeryczna kapitulacja? Nigdy!


***


- Szczerze? To była najgorsza randka w moim życiu – oznajmił ciężko Key. - Nawet wyjście, które zafundował mi Jjong, a którego kluczowe wyrażenia: „trzecia nad ranem”, „stanie w korku”, „plaża pełna turystów”, „nieustający deszcz”, „brak parasola” i „zepsuty samochód” powinny sporo wyjaśnić ustępuje temu pola. - Westchnął głośno. - Ale i tak było wspaniale.
Minho zatrzymał się, by teatralnie ukazać swoje zdziwienie. Otworzył szeroko usta – co nawet według Ki Buma wyglądało bardzo źle, a on przecież nie był wcale aż takim zboczeńcem – i posłał mu pełne zaszokowania spojrzenie.
- Kim jesteś?! - zakrzyknął z emfazą.
- Owszem, po tatusiu – odparł bardzo dowcipnie.
Nie, żeby się nie spodziewał, jednak śmiech tamtego nieco go rozproszył. Czyżby przyjaciel miał aż tak złe poczucie humoru? A może on się nie docenia? Albo jest to reakcja wywołana...
- Co tak cicho? Śluby milczenia złożyłeś? - przeraził się tym razem nieco bardziej główny raper. - Chociaż... W sumie to byłby nawet całkiem niezły pomysł. - Nie, jednak się nie przejął.
Key podniósł wzrok, kręcąc powoli głową.
- Świata nie rozumiem, ludzi nie rozumiem, siebie nie rozumiem, ale ciebie, to mimo wszystko, chciałbym jako-tako zrozumieć. Koegzystencja by nam się zwyczajnie poprawiła.
- A jest zła? - zapytał tamten przekornie.
- Mogłaby być lepsza. - Wzruszył ramionami.
Przez chwilę obaj milczeli. Choi otworzył drzwi od mieszkania, bardzo dbając o to, by nie pobudzić sąsiadów i pozwolił mu pierwszemu przejść. Jeszcze godzinę temu Ki Bum irytowałby się za takie traktowanie, uwłaczające jego męskiemu „ja”, jednak teraz po prostu przeszedł. Dopiero po chwili zorientował się, iż został przechytrzony przez władze patriarchatu. Trudno, bywało gorzej. Wystarczy, że przechytrzy teraz ciemiężcę w jakiś sprytny, tajny sposób. Na przykład... Okręcił się wokół własnej osi, skutecznie umożliwiając współlokatorowi wejście do domu. O, może zrobi kolację? Nie wątpił w swoje umiejętności kulinarne, a ponoć w ten sposób wielu facetów demonstruje uczucia. Co prawda, Key nie miał pojęcia, po co komuś gotować, zamiast po prostu wyznać mu miłość czy inne idiotyzmy, ale Jonghyun robił takie rzeczy. Może Minho też?
Zignorował przeszkodę w postaci świadomości, iż w mieszkaniu łatwiej znaleźć pięciolistną koniczynę, niż cokolwiek jadalnego. Widział wiele pustych lodówek, jednak ta przekroczyła większość jego wyobrażeń. Doprawdy, dlaczego Choi był tak leniwy i tego nie uzupełniał? Pokręcił z irytacją głową.
- Chciałem okazać ci łaskę i przyrządzić kolację, ale... - zawiesił dramatycznie głos.
- To ty byłeś dzisiaj sam w domu. Mogłeś zrobić zakupy. - Przypominał starą, zrzędliwą żonę. - Poza tym nie musisz zajmować się takimi sprawami.
- A jakimi powinienem?
- Mniej trywialnymi.
Ki Bum miał wrażenie, iż rozmawia z dzieckiem, które za wszelką cenę próbuje dać do zrozumienia rodzicom, że ma już parę rzeczy za sobą, jednak nie chce być zbyt dosłowne. Min Ho kluczył i kluczył, nie ujmując niczego bezpośrednio ani nawet pośrednio. Uniósł brew, skrzyżował ręce na piersiach i spojrzał na współlokatora wyzywająco. Skoro nie chce mówić, to trzeba go do tego zmusić!
- Czyli...?
Główny raper naprawdę nie lubił dużo mówić. Key także tym razem nie doczekał się żadnej odpowiedzi, przynajmniej werbalnej. Mężczyzna stanął naprzeciwko niego, kładąc ręce po obu stronach znajdującego się za nim blatu. Patrzyli na siebie przez kilkadziesiąt sekund, bez wypowiedzenia jakiejkolwiek sugestii, słowa czy wydania dźwięku. Oglądali nawzajem swoje twarze – po raz pierwszy mogąc robić to tak otwarcie. Ki Bum odnotowywał w pamięci każdy pieprzyk, zgłębienie, niedoskonałość na twarzy przyjaciela, aż w końcu zapragnął ją dotknąć, poczuć to, co teraz pożerał wzrokiem. Delikatnie przejechał opuszkami po policzku tamtego. Otworzył usta, chcąc przerwać milczenie, jednak po chwili je zamknął. Ta cisza nie była dziwna, niezręczna. Przeciwnie, wydawała się naturalnym zjawiskiem, którego naruszenie skutkowałoby zniszczeniem magii chwili. Mimo to pragnął podzielić się swoimi odczuciami z kolegą, nie bacząc, że naruszyłby coś, czego nie powinien naruszać. Choi uśmiechnął się lekko, jakby doskonale wiedział, co próbuje zrobić. Na wargach chłopaka położył palec, lecz gdy to nie zadziałało, zastąpił go ustami. Ich przyspieszone oddechy, ciche jęki i szelest ubrań przerwały ciszę. Key nie wiedział dlaczego, ale jakoś zbytnio mu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie.


***


Taemin biegł po schodach, nie zwracając uwagi na ciszę nocną. To w końcu nie był jego apartamentowiec i to nie on będzie miał nieprzyjemności. Zawsze uważał się za miłego i nastawionego raczej prospołecznie, jednak istniały pewne priorytety. Potrzebował porozmawiać z Ki Bumem i zamierzał to zrobić nawet za cenę mandatu, oberwania tłuczkiem od wściekłej sąsiadki oraz wyzwisk samego przyjaciela.
Dowiedział się ponad dwa miesiące temu od Min Ho, że chłopak terminuje u niego „na mężczyznę”. Na początku wzbudziło to jego śmiech, jednak po paru dniach poszedł w ślady drugiego rapera. Nie chodziło o to, iż czuł się jakoś przytłoczony przez Onew – chodziło tylko o pewien dyskomfort, który odczuwał następnego dnia po seksie. Mimo wszystko był głównym tancerzem i, do jasnej cholery, nie mógł cały czas być na dole!
Nie mógł ocenić wyników pracy nad sobą ze względu na abstynencję seksualną, którą narzucił im lider po ostatniej kłótni, jednak czuł się nieco niepewnie. Wolał poradzić się starszego, bardziej doświadczonego kolegi, który mógłby coś podpowiedzieć. Co prawda, ta myśl wpadła mu do głowy dopiero teraz, lecz od razu uznał ją za całkiem trafną. Między innymi dlatego gnał teraz na złamanie karku.
Stanął przed drzwiami mieszkania przyjaciół – cały czas nie potrafił zrozumieć, dlaczego Key i Minho mieszkali razem, skoro nie łączyły ich żadne romantyczne relacje – i otworzył je bez zbędnych ceregieli. Nigdy nie dbał o pukanie, przez które traciło się jedynie czas. Jak na razie nikt nie miał mu tego za złe. Słodki wizerunek nieogarniętego dziecka czasem się przydawał.
Od razu dobiegł go długi, wysoki jęk. Czyżby jednym z etapów nauki było oglądanie pornoli? Brzmiało całkiem ciekawie, o wiele ciekawiej niż to, co przedtem opowiadał mu Choi. Dyskretnie zbliżył się w kierunku pokoju, z którego usłyszał dziwne dźwięki i zajrzał. Z trudem powstrzymał wrzask. Naprawdę?! Przy otwartych drzwiach?!
Z jeszcze większym rozczarowaniem skonstatował, iż jego ewentualną pomoc w walce z hegemonią łóżkową Onew znajduje się na dole. Zarówno metaforycznie, psychicznie et cetera, jak i dosłownie. Odsunął się od drzwi i powoli udał się do wyjścia. Opór Ki Buma został zdławiony, nie przeciwstawi się już byciu wiecznym uległym. Po chwili – jakby to był wyreżyserowany film – na potwierdzenie rozległ się kolejny długi jęk.
Został sam na placu boju.


***


Porażka. Défaite. Dissipabis. Dǎbài. Make.*
Ki Bum przypominał sobie po kolei wszystkie cytaty dotyczące klęski i tego, co powinien w związku z tym zrobić, jednak żaden nie pasował. Inaczej – wszystkie pasowały i wpędzały go w jeszcze większą depresję. Za najgorsze uznał słowa Huxleya: „Co należy zrobić po upadku? To, co robią dzieci: podnieść się.”. Same słowa nie były takie głupie, problem polegał na tym, że on właśnie nie mógł się podnieść. Naprawdę nie mógł. Kilkanaście tygodni bez aktu seksualnego zrobiły swoje.
Zmierzył nienawistnym spojrzeniem swojego głupiego współlokatora, który do tego doprowadził. Zaraz... Współlokatora? Nie powinien chyba już tak o nim mówić... Dobra, kolegę. Ok, też źle... Ch... Kurna! Dobra, chłopaka! Omal nie krzyknął z irytacją.
- Wiesz... - zaczął ten obleśny typ, którego z jakiegoś niezbadanego przez moce boskie i ziemskie musiał już uznać za partnera - W sumie WPUJGJJM zakończył się sukcesem...
WPUJGJJM? Czym jest, kurna, WPUJGJJM?! Ach! Wielki Plan Uświadomienia Jonghyuna, Gdzie Jest Jego Miejsce! Naprawdę Min Ho pamiętał takie rzeczy? Może jednak nie jest aż tak żabowaty, za jakiego go uważał. Tylko... Do czego on zmierzał? Key zmrużył podejrzliwie oczy, czekając na rozwinięcie.
- Pokazałeś mu, gdzie jest miejsce, nie sądzisz? - Mężczyzna usiadł naprzeciwko łóżka i uśmiechnął się lekko.
- Problem polega na tym, że ten plan miał na celu uczynienie ze mnie tak męskiego faceta, że mógłbym go zerżnąć – odparł zgryźliwie.
Choi wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę.
- No to faktycznie nie wypalił – przyznał w końcu.
Ki Bum wzniósł oczy ku niebu, w tym wypadku sufitowi. Uśmiechnął się jednak, co tamten skonstatował z ulgą. Chyba obawiał się wybuchu złości albo płaczu po byłym chłopaku. Co to, to nie. Nie jest kobietą, mimo tego, co próbował cały czas wmówić mu przyjaciel. Może teraz poległ, jednak...
Podniósł się gwałtownie do pozycji półsiedzącej, ignorując ból dolnych partii ciała. Uśmiechnął się szeroko na widok leżącego w kącie pokoju sprzętu elektronicznego. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak Minho nienawidzi przegrywać. A w szczególności ww piłkę nożną. A w jeszcze większej szczególności w konsolową piłkę nożną. Wiedział także, iż z powodu częstych nieobecności Choi nie miał pojęcia, co robił Key, kiedy się nudził. Nie widział, jak przez długie godziny uczy się grać i pokonuje setki przeciwników w internetowych rozgrywkach. Ki Bum pokiwał głową. Przegrał bitwę, ale wojna jeszcze przed nim.
Wielki Plan Uświadomienia Minho, Gdzie Jest Jego Miejsce – to nawet nie brzmiało tak głupio.



*franc., łac., chin., jap. "porażka"

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Milczenie

Pairing: G-Dragon x Seung Ri (BIG BANG)
Tematyka: kpop, yaoi, angst, miłość bez wzajemności
Ostrzeżenia: przekleństw kilka
Autorskie przemyślenia: Nie piszę pod wpływem nastroju. Nigdy. Inaczej cały czas musiałabym tworzyć opowiadania o wkurzonych na świat, przemądrzałych dzieciakach, a o tym nikt nie chce czytać. Mimo to dzisiaj po prostu chciałam usiąść i opublikować tego oneshota. Nie miałam zarysu fabuły czy chociażby tytułu - jedynie pragnienie, by zignorować zbliżający się termin oddania "Drogi w dół". Nie wiem, jakim cudem wyszedł z tego angst - i to tak angstowo angstowy - w tej chwili już nie poradzę. Miłego czytania.


Lubię, kiedy o niej mówisz. Twoja twarz się wygładza, usta układają w uśmiech, a ton... Przestajesz brzmieć jak złośliwy bachor ani tym bardziej jak odreagowujący na innych pracoholik. Wydaje się, że wreszcie masz takie głos jak powinieneś mieć. Delikatny, wysoki i pełen czułości. Kiedy zamykam oczy, widzę spokojny, pozbawiony kontrastów i mocnych kolorów pejzaż górski. Uspokaja mnie, relaksuje, przynajmniej dopóki z powrotem nie wrócę do rzeczywistości. Jednak nawet wtedy czuję się dobrze. Prawie tak jakbym był szczęśliwy.
Dlatego lubię cię wtedy słuchać. Co prawda, mógłbyś czasem postarać się mówić w ten sposób o czym innym. O inflacji, wegetacji roślin czy wyborze papieża. Wszystkim, byle nie o niej. To irytujące. Nie mogę wsłuchiwać się w słowa, gdy o niej opowiadasz, bo ogarnia mnie gniew lub, co gorsza, przejmujący smutek. Nie znoszę psuć sobie w ten sposób twoich swoistych wystąpień. Potem to ja wracam do pustego mieszkania. Miło byłoby, gdybyś wziął to pod uwagę i zmieniał tematy.
Tylko że nie możesz tego zrobić, bo nie wiesz. 
Nie wiesz, ile bólu mi przysparzasz tym ciągłym przypominaniem o jej obecności. Nie wiesz, jak irytuje mnie to, iż dalej ją kochasz i potrafisz mówić o niej z taką miłością. Nie wiesz, że jestem w tobie zakochany.
To ostatnie akurat mnie cieszy. Nie jesteś gejem. Wiem, że niby jesteś tolerancyjny - jak osoba, która zachowuje, ubiera się jak ty mogłaby nie być? - ale czym innym jest deklarowanie braku nienawiści do homoseksualistów, a czym innym przyjaźń z jednym z nich. Przyjaźń z człowiekiem, z którym mieszkasz w czasie promocji płyty, śpisz w jednym łóżku, nie widząc w tym żadnych podtekstów seksualnych, i nie wahasz się chodzić za rękę. Gdybyś wiedział, nie robiłbyś tego. Albo cały czas analizował, czy ja dostrzegam w tym jakieś przyzwolenie, zachętę. Albo po prostu byś się litował. To byłoby najgorsze i najbardziej upokarzające. Nigdy ci nie powiem. 
Dobrze jest jak jest.
To nie tak, że cię uwielbiam. Wcale nie zależy mi na tym, byś chwalił moją pracę, pomagał mi przy wszystkim i zapraszał na koncerty. Byś pisał partie specjalnie dla mnie, bym mógł pochwalić się głosem. Nie biegałem i nie mam zamiaru biegać z tabliczką, iż przynależę do fanklubu G-Dragona. Ani nic z tych rzeczy. 
Kłamię. I to tak słabo, że sam nie potrafię się oszukać. Przecież nawet fani zdążyli zauważyć moje przywiązanie. Wyniesienie cię na piedestał, postępowanie dokładnie tak jak mówisz. Nic dziwnego. Każdy rozsądny człowiek by to zauważył. Prócz ciebie i reszty BIG BANG. Ale wy zbyt przywykliście do mojego ślepego uwielbienia. To, że z tego nie wyrosłem, nie wydaje wam się niczym dziwnym. 
Wszystko byłoby prostsze, gdybyś po prostu zauważył.
Milkniesz. Chyba przestałeś mówić już dawno temu. Kurna, nie zauważyłem tego. Cholera. Zaraz zademonstrujesz co to znaczy być obrażonym i wyjdziesz. Nie, jednak tego nie robisz. W ciszy mierzysz mnie badawczo. Drżę pod wpływem tego spojrzenia. Wiesz? Przeczuwasz? Spostrzegłeś i zastanawiasz się nad dalszym działaniem? Może właśnie ważą się losy naszej przyjaźni? Rozważasz wykrzyczenie oskarżenia i zerwanie wszelkich kontaktów? A może...
Kręcisz głową. Szepczesz coś do siebie, ale niewystarczająco cicho. "Chyba jesteś idiotą, zdaje ci się" - mówienie do siebie świadczy o dysocjacyjnych zaburzeniach osobowości, Ji Yong. Nie wypowiadam tego. Lepiej nie rozpoczynać teraz dyskusji. 
Jeszcze bym ci przez przypadek powiedział.
Podnosisz się z krzesła i zostawiasz mnie samego przy stole. Wiem, o czym myślałeś. Jestem pewien. Chciałbym teraz za tobą pobiec. Złapać za rękę i przyznać rację. Powiedzieć, że wcale ci się nie zdaje. Że się w tobie podkochuje od czterech pieprzonych lat. Byłbyś zdziwiony, lecz musiałbyś jakoś zareagować. Wreszcie dowiedziałbym się co o mnie myślisz. Nie oczekuję miłości, nie jestem głupi. Lecz gdybyś po prostu powiedział, iż to niczego nie zmienia, bo jesteśmy przyjaciółmi... Potem mógłbyś mnie potraktować jako pocieszenie, na wypadek gdybyście zerwali. Bo ja zawsze jestem. Może zechciałbyś wtedy ze mną być i... Kurwa, gdybyś mnie po prostu zerżnął, też byłbym szczęśliwy. Przez krótki czas, ale jednak. 
Powinienem naprawdę ci teraz wszystko wyznać. Zawsze lepiej wiedzieć. Powtarzałem to, kiedy nie wiedziałeś, czy jej się oświadczyć. Ja ci to powtarzałem. Ironia losu. Każdy normalny człowiek już miałby tę poważną rozmowę za sobą. Miałby jasno nakreśloną sytuację. Ale ja nie. Nie biegnę za tobą, nie mówię ci nic ani nawet nie sugeruję tylko z jednego powodu. Boję się reakcji.
Dlatego milczę.



piątek, 2 sierpnia 2013

Wielki Plan Uświadomienia Jonghyuna, Gdzie Jest Jego Miejsce - ankieta dotycząca zakończenia

Serdeczne panie, czytelniczki i elementy teoretycznie nieistniejące, czyli czytelnicy!
Stanęłam dzisiaj, podczas planowania ostatniej części opowiadania o zacnym skrótowcu: WPUJGJJM, przed poważnym dylematem. Otóż nie jestem pewna, czy ewentualna scena seksu pasowałaby do samej fabuły. Wydaje mi się, iż piszę po prostu lekkie shounen-ai, lecz kiedy pojawiły się głosy, że seksy dobre na wszystko, postanowiłam zwrócić się do Was! Liczę na Waszą pomoc.
Pozdrawiam.





Wielki Plan Uświadomienia Jonghyunowi, Gdzie Jest Jego Miejsce część V

Pairing: MinKey
Tematyka: kpop, yaoi, komedia, podnoszenie się z dołka po zerwaniu, wykorzystywanie zadurzonych w sobie facetów
Ostrzeżenia: tym razem chyba kompletny brak
Narzekania biednej pani Autorki: I guzik. Będzie jeszcze jedna część. Niestety, to wszystko naprawdę było potrzebne do „Wielkiego Finału”. Kto wie, może „Wielki Plan Uświadomienia Jonghyuna...” przemieni się w „Wielki Plan Uświadomienia Minho...”? Ale o tym w następnym i tym razem już absolutnie ostatnim rozdziale. Miłej lektury!


Minho czasami nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż ma żonę. Złośliwą, kapryśną i potwornie irytującą, ale jednak żonę. Minęły już ponad trzy miesiące od ostatecznego zerwania z Jonghyunem, a Ki Bum dalej nie miał zamiaru się wyprowadzać. Nie przeszkadzało mu to zbytnio – gdyby nie ciągłe narzekanie na jego skłonność do chodzenia bez koszulki, wspólne mieszkanie przedstawiałoby się cudownie. Sam fakt, że przyjaciel gotował, niesamowicie go uszczęśliwiał. Teoretycznie niby lubił wszystko, ale różnica między cateringiem a ulepionymi własnoręcznie, smażonymi pierożkami była wyczuwalna. O ile Key nie zapomniał o nich i nie uległy spaleniu. W takim stanie jednak dalej były jadalne. Tylko cokolwiek mniej.
Nie przestali spać w jednym, absolutnie nieprzystosowanym dla dwóch osób łóżku. Żaden nie narzekał ani nie nakłaniał drugiego do przeniesienia się. W jakiś spaczony sposób twardy materac wydawał się najwygodniejszą powierzchnią w domu.
Rozmawiali. Bardzo dużo. O pogodzie, pracy, rozmiarze skarpetek, atrakcyjności biustu nowej sekretarki i wyższości ananasów nad truskawkami. Na temat tego ostatniego toczyli najzażartsze boje – Choi nie potrafił zapomnieć, jak bał się tych paskudnych, czerwonych owocków, zaś według jego współlokatora na niekorzyść roślin zielnych z rodziny bromeliowatych działało to, iż tego samego gatunku wywodziło się PINee. Czasami konwersacje schodziły na poważniejsze tory. Jeszcze rzadziej dotyczyły Jjonga. Obaj woleli unikać rozmów o nim, jednak nie zawsze się to udawało. Min Ho unikał ich także ze względu na Ki Buma. Zawsze po zakończeniu jakiejś chłopak wracał do niepościelonego nigdy łóżka, niezależnie od pory dnia. Nie pomagało tłumaczenie, iż muszą zaraz iść do studia, spotkać się z jakąś wielką personą czy zrobić cokolwiek. Zostawał zignorowany i samym spojrzeniem wyganiany z pomieszczenia.
Tak jak dzisiaj.
Tym razem sprawa była nieco utrudniona, gdyż zamknął się w pokoju o dwudziestej trzeciej. Teraz dochodziła czwarta. Czwarta rano, warto dodać. Przed południem mieli mieć wywiad, a on jeszcze nie zdążył przywitać się z łóżkiem. Nie chciał nawet myśleć o zbliżającej się nieuchronnie rozmowie z charakteryzatorką. Zadźga go pierwszym lepszym pilnikiem, głośno chwaląc wysypiającego się Key. To niesprawiedliwe. Zrobił smutną minkę do odbicia w lustrze i od razu pokręcił mocno głową. Nie powinien ulegać zmęczeniu. Zachowanie resztek godności przede wszystkim. Żadnego aegyo.
W końcu nie wytrzymał. Niby mógł się położyć na swoim łóżku, ale zostało ono niedawno ogołocone z materaca w myśl zasady: „Po co mi drugie posłanie, skoro śpię z Ki Bumem?!”. Postanowił zwyczajnie wejść do pokoju, w którym na pewno już od wielu godzin smacznie spał przyjaciel. Zresztą... Czemu bawił się w takie podchody? To był jego dom!
Z pieśnią tryumfu na ustach zbliżył się do sypialni. Ku swemu zdziwieniu skonstatował, iż drzwi były otwarte. A miał już taki dobry pomysł na ich wyważenie... Cóż, życie jest pełne rozczarowań.
Usłyszał, jak ktoś gwałtownie nabiera powietrza. Popatrzył na znajdującego się na łóżku rapera, który momentalnie zanurkował twarzą w poduszce. Nie spał.
- Dlaczego płaczesz? - zapytał.
Jego ton był niepewny, co zauważył z irytacją. Nie przepadał za sytuacjami, w których nie miał pojęcia o co chodzi i co się dzieje. Wytrącały z równowagi.
- Booommie... - zanucił, kiedy nie otrzymał odpowiedzi. - Czemu płaczesz?
- Nie płaczę.
Pokręcił z rozbawieniem głową. Usiadł na skraju posłania i dźgnął chłopaka między łopatki. Od razu podniósł się do pozycji półsiedzącej. Zabawne, jak przemoc fizyczna góruje nad perswazją...
- Przecież widzę – podjął temat z naganą.
- Sam płaczesz – odburknął najbardziej niedojrzały człowiek pod słońcem.
Min Ho wzniósł oczy ku niebu.
- Jeżeli jeszcze wyjedziesz z ripostą pt.: „twoja stara”, to ja też cofnę się do czasów gimnazjum. A pragnę napomknąć, iż w tamtym okresie dawałem w mordę ludziom, którzy mnie irytowali. - Dał mu chwilę, by spokojnie przeanalizował te słowa. - Więc...?
- Jestem smutny.
Ok, przynajmniej mieli już jakiś punkt wyjścia. Co prawda, dalej nie wiedział kompletnie nic nowego, bo stan emocjonalny kumpla odgadł po samym fakcie, iż płakał, lecz... Zawsze to jakiś kolejny przekroczony kamyk na alpejskiej ścieżce.
- Dlaczego?
Nigdy nie potrafił zrozumieć, jakim cudem to nie on otrzymywał tytułu „Najlepszego Taty/Opiekuna/Mamy” w tych wszystkich bzdurnych programach. Nie mógł zanegować więzi, która łączyła Key z praktycznie każdym napotkanym dzieckiem, jednakże on raczej był mentalnie ich rówieśnikiem, a nie wybitnym pedagogiem. Tym poszczycić zaś mógł się właśnie Min Ho. Po parunastu tygodniach spędzonych z drugim raperem na pewno zdałby wszystkie testy na idealną przedszkolankę.
- Nie wiem. Po prostu dalej rozpamiętuję. - Wzruszył ramionami. Wyglądał okropnie: ciągle widoczne ślady łez na policzkach, rozmazana kredka, którą po raz pierwszy od tysięcy lat zapomniał zmyć, rozczochrane włosy... Choi zapragnął go przytulić, zapewnić, że wszystko jest już w porządku, lecz powstrzymał go wzrok tamtego. - Próbuję się wziąć w garść, ale zwyczajnie nie potrafię. Nie masz pojęcia, jak wkurzają mnie zupełne drobiazgi, które po prostu odróżniają cię od Jjonga. To, że nie czujesz wstrętu do zupek w proszku, w naszym domu ciągle nie leci ten piekielny Usher, że nie mówisz tyle, co on. Jak jeszcze rozmawiamy o nim, a potem... - Odetchnął głęboko. - Raz omal cię nie udusiłem za to, że umiesz jeździć na rowerze. Ja... Nie jestem przyzwyczajony do innych ludzi. Nawet kiedy mieszkamy wspólnie... Wy byliście jakby za ścianą, tacy sąsiedzi na moment rozmowy, a on...
- Możesz się wyprowadzić, jeżeli chcesz – zasugerował po chwili ciszy.
Nie chciał tego. Szczerze mówiąc, oddałby wszystko, byle Ki Bum z nim pozostał. Jeżeli nie na rok, to chociaż na co najmniej kilka miesięcy. Jak najdłużej. Tyle że w tym momencie nie widział innej opcji. Nie pragnął, by tamten był nieszczęśliwy, a skoro cierpiał przez wspólne mieszkanie...
- Podoba mi się to mieszkanie – rzekł cicho. - Nie chcę stąd iść.
Min Ho pokiwał ze zrozumieniem głową. Nic dziwnego, w końcu dał mu się przyzwyczaić do przebywania tutaj. Pewnie bał się opuścić to miejsce; nie zamierzał go do tego zmuszać. Wstał, lekko się chwiejąc. Nieważna była późna pora, chciał jak najszybciej spełnić niewypowiedziane życzenie przyjaciela. Jeszcze kilka miesięcy temu śmiałby się z osoby, która tak poświęcałaby się dla człowieka, w którym tylko się podkochuje, lecz sam teraz był w takiej sytuacji. I nie dbał o siebie.
- W takim razie ja się wyprowadzę, nie ma sprawy – starał się, by brzmiało to szczerze. I nonszalancko. I tak, jakby naprawdę nie był egoistą i liczyło się dla niego tylko dobro tamtego. - Klucze zostawię ci na sto...
- Dlaczego idziesz? - Przykryty pod szyję Key patrzył na niego podejrzliwie, a zarazem... Czy to był strach? Przed czym? - Nie chcę, żebyś sobie szedł!
Przypominał małego, rozwydrzonego bachora i powinien teraz zdzielić go po głowie. Ewentualnie rzucić jakimś uszczypliwym komentarzem. Nie uczynił tego. Nie miał jak – pod wpływem słów kolegi osunął się na ścianę. Dlaczego tak strasznie się tym przejmował? Idiotyzm.
- Myślałem, że o to ci chodziło. Serio nie zamierzam ci nic utrudniać ani nic... - Zamilkł, widząc uniesioną wysoko brew tancerza. - Dobra, nieważne. Nie rozumiem w końcu, czy...
- Zamknij się. I po prostu zostań.
Ki Bum wystawił mu język i padł z powrotem na łóżko. Już po chwili wydawał z siebie przerażająco wysokie i szeleszczące dźwięki, przez ignorantów nazywane chrapaniem. Choi pokręcił głową, próbując przegnać styl myślenia przyjaciela. Key chrapał, nie wydawał żadne dźwięki.
Złapał swoją kołdrę i położył się obok chłopaka. Ciekawe, czy będzie jutro cokolwiek pamiętał. Wątpił. Słynna legendarna pamięć tamtego była tak naprawdę urojeniem. Westchnął. Może tak było lepiej?
Drugi raper obrócił się w jego stronę. Chęć ukrycia go przed światem nie minęła. To źle. Należało mimo wszystko pozbyć się tego typu pragnień. Nie chciał go, więc nie powinien się narzucać. Przejechał dłonią po gładkich włosach współlokatora. Cieszył się, iż tancerz wolał go mieć przy sobie, lecz dla dobra ich przyjaźni musiał to ukrócić. Jutro mu o tym powie. Przytomny Key na pewno odbierze to ze spokojem. W końcu będzie do niego przyjeżdżał codziennie i sprawdzał, jak...
- Zostań – mruknął rozespany głos.
Omal nie zleciał z łóżka z przerażenia. Zamrugał parokrotnie, by ujrzeć rozespanego, podnoszącego lekko głowę przyjaciela. Wydawał się być szczerze zaniepokojony.
- Zostań, Min Ho – powtórzył.
W takiej sytuacji wszelkie plany spełzły na niczym. Jak mógłby mu odpowiedzieć negatywnie i zostawić następnego dnia?!
Został.


***


- Pada de... - Key przystanął gwałtownie. - Nie, nie jesteś meteopatą. Dla ciebie po prostu pada deszcz – poinformował nieco niepewnym tonem.
Choi przyzwalająco skinął głową, nie przerywając krojenia marchewki. Podobało mu się to, iż uczy się jego nawyków, fobii, przywar... Jak na razie szło całkiem nieźle. Oczywiście, zdarzały się drobne wpadki, tak jak teraz, jednak chłopak zawsze w końcu się poprawiał. A potem pytał. I pytał.
- Kupiłem ci niebieski szalik. Nie mów, że ci się nie podoba, bo jest super. - Zatrzepotał reklamówką, by dodać wagi swym słowom. - Wolisz niebieski czy fioletowy?
Min Ho wciągnął ze świstem powietrze.
- Niebieski.
- Ej, a może chcesz też nauszniki? Będą ci pasować. Jeszcze z twoją kurtką... - Uniósł zziębnięte dłonie, dziwnie ustawiając je w powietrzu. - Taaak, będzie świetnie. Więc co z tymi nausznikami? Chcesz? A może...
- Nauszniki – przerwał głośno – są dobre.
Jego ton był na tyle cierpki, że nawet psychofan spostrzegłby, iż nie życzy sobie towarzystwa. Ale nie Ki Bum.
- Ok. W sumie nie wiem... Ej, dlaczego ja się ciebie o to pytam? W końcu ty nie zwracasz za bardzo uwagi na rzeczy noszone na co dzień – nad czym chędogo ubolewam – więc po co interesuję się twoim zdaniem?
- Też mnie to zastanawia – nie pozwolił na kontynuację monologu.
Nie lubił mówić. Naprawdę. Niestety, współlokator wydawał się to absolutnie ignorować.
- Boże, jesteś idealnym partnerem do konwersacji! - parsknął chłopak. - Równie dobrze mógłbym gadać do automatu do karaoke. Chociaż nie, on przynajmniej poradziłby mi coś odnośnie śpiewania, a ty cały...
Istniał pewien stopień wytrzymałości, którego dawno nie przekroczył. I do którego niebezpiecznie się zbliżał, drażniony zarzutami kumpla.
- Po prostu nie lubię cały czas mówić. Dużo mówić. Mówić – próbował operować prostymi pojęciami.
- A ja nie lubię tego, że teraz będę musiał iść tam sam. W ogóle to cały czas muszę chodzić sam!
- Bo lubisz wychodzić. Poza tym boję się z tobą gdziekolwiek iść po tym, co urządziłeś tydzień temu... - zamilkł sugestywnie.
Złamany wiele tygodni temu nos Key był niczym wobec tego, co mógłby sobie wtedy zrobić. Gdyby Min Ho nie zdążył złapać jego nogi, prawdopodobnie roztrzaskałby sobie głowę kilkanaście pięter niżej. Bo po co przejmować się tabliczkami dotyczącymi śliskiej podłogi? Lepiej spanikować na widok wysokości i zacząć biec!
- Usus magister est optimus* - warknął zirytowany tancerz, używając jedynego znanego sobie zwrotu po łacinie, którym to zawsze zadziwiał tłumy.
- Je ne comprends pas, imbécile** - zripostował.
- Nie wiedziałem, że znasz francuski. - Ki Bum wpatrywał się w niego w bezbrzeżnym zdumieniu.
- Bo nie znam – burknął. - A raczej umiem go na takim samym poziomie, na jakim ty władasz łaciną.
To na moment zamknęło mu usta. Powrócił do doprowadzania marchewki do postaci równych paseczków. Chłopak niespodziewanie zainteresował się tą pracą. Oparłszy się na jego ramieniu, obserwował wykonywane ruchy. Nagle odskoczył jak oparzony.
- Idioto, ja nienawidzę marchewek! - wrzasnął z emfazą. O ile da się wrzeszczeć z emfazą.
- Skąd miałem wiedzieć? - Choi rozłożył ręce. Było mu autentycznie przykro. Mimo wszystko kolega cały czas robił wszystko, by tylko lepiej go poznać, a on...
- Faktycznie... No tak, no skąd? Nie mówię ci nic o sobie, a ty ewidentnie nie należysz do zbyt spostrzegawczych... Tak, nie powinien... Ale nie, to byłoby idio... Chociaaaż! Tak, to jest... - Wydawało się, iż Key raczej rozmawia ze sobą. Przemawiał tonem osoby, która nie chce słuchać porad innych na dany temat, tylko sama wszystko uporządkować. Pytanie brzmiało: czemu musiał więc dzielić się swoimi przemyśleniami na głos? Jak na zawołanie umilkł. Uśmiechnął się promiennie, łapiąc głównego rapera za obie dłonie. - Min Ho, nie znasz mnie dobrze, prawda?
Przytaknął z wahaniem. O co mogło chodzić? Czyżby ten planował przeprowadzić mu lekcje na temat siebie? Albo jakieś wielkie wykłady z cyklu: „Dlaczego powinieneś wielbić Kim Ki Buma”?
- I chcesz mnie lepiej poznać? - ciągnął dalej z pełną samozadowolenia miną.
Znowu pokiwał głową. Ok, na pewno chodziło o jakieś gry. Może krzyżówka, w którą musiałby coś wpisywać?
- Jesteś tego pewien, prawda?
Teraz musiał się dłużej zastanowić. To brzmiało źle. Widział już siebie, rozwiązującego setki quizów dotyczących życia osobistego przyjaciela. Już czuł się jak na spotkaniu z Gilderoyem Lockhartem, a co dopiero... Mimo to wolno poruszył głową w dół i w górę.
- Ok. Min Ho, chodź ze mną na randkę!
Omal się nie wywrócił, potykając o własne nogi. Słowo "quiz" brzmiało naprawdę niesamowicie kusząco.


*łac. „Doświadczenie jest najlepszym nauczycielem”, Cyceron
**franc. "Nie rozumiem, idioto", Choi Min Ho