Pairing:
MinKey
Tematyka:
kpop, yaoi, deptanie godności,
porażki klasy rozmaitej
Ostrzeżenia:
przekleństwa, aluzje seksualne
Mowa
pogrzebowa Autorki: Ostatnią
część mojej shinee'akowej epopei dedykuję pani nieżywemupłonącemulasowi (owszem, to pani),
która od początku brała czynny udział w powstawaniu opowiadania,
narzekając praktycznie na wszystko. Nie masz pojęcia, ile z Twoich
niewykorzystanych rad użyję w przyszłych tekstach.
Lud
chciał seksu, lud ma seks. Nie byłam w stanie jednak opisać całej
scenki, więc macie... Zresztą same się przekonacie. Od razu
zaznaczę, iż sam fakt oddania Wam tego wzbudza we mnie
niepohamowaną wesołość, więc nie liczcie na coś ani
perwersyjnego, ani opisanego.
Dziękuje
za dotrwanie ze mną do końca tej opowieści (chyba że pokuszę się
o alternatywne zakończenie z JongKey) i... Miłego przetwarzania~!
Powiedzenie,
iż Key się nudzi, miałoby tyle sensu, co stwierdzenie, że zamek
Löwenburg
jest ładny. Aby określić zarówno uczucia targające chłopakiem,
jak i wygląd wspomnianej budowli, należało użyć nieco większych
słów. Dla rapera nie istniało coś takiego jak hiperbole. Były
tylko wyrazy trafniej określające jego stan.
Nie
znał lokalizacji Min Ho, a uprzytomnienie tego sobie doprowadziło
do powiększenia nudy. Nie mógł nawet z nim porozmawiać, pokpić
ani zademonstrować wielkości. Konwersacja z lustrem była zajmująca
– w końcu czy jest coś lepszego od nigdy niewtrącającego się
rozmówcy? - jednak na dłuższą metę niesatysfakcjonująca.
Gdzie
on był? Może w studiu? Albo z przyjaciółmi? Ostatnio cały czas
gdzieś wychodził. Nawet niedawno u nich spał. Pytanie brzmiało:
spał? A konkretniej: czy spał tam sam niczym eremita? Nie, nie
musiał się przejmować. Choi chciał z nim iść na randkę. Nie
sypia się z innymi ludźmi, kiedy się chce iść na randkę.
Przynajmniej Ki Bum tak nie robił. Jak skłonić go do szybszego
powrotu? Może zadzwonić i oznajmić mu coś fascynującego? Coś w
rodzaju: „Jak bardzo kochałeś zabytkowe lustro, będące pamiątką
po babci?” albo „Czy twoja konsola była dla ciebie aż taka
ważna?”.
Miał
ochotę zrobić coś złego. Tak złego, żeby Min Ho już nigdzie
nie wychodził. Przynajmniej dopóki by mu nie pozwolił. Uśmiechnął
się, zadowolony z obfitości możliwości – mógł zrobić
wszystko włącznie z pułapką w postaci spadającego na głowę
żyrandola (letalność tej opcji niestety ją wykluczyła) oraz
ogólnym całkowitym zrujnowaniem mieszkania. Tylko że wybieranie
też stałoby się nudne.
Zaraz!
Randka! Pełna bezsensownych wtrąceń przemowa Choia wyświetliła
się przed nim niczym na tablecie. Czcionka Times New Roman, poprosił
grzecznie, ale został zignorowany. Mimo to postanowił się nie
obrażać, ale przypatrzyć tekstowi. Było w nim sporo dziur,
ponieważ niezbyt, musiał to przyznać, słuchał kolegi. Kluczowe
fragmenty jednak były wyraźnie zaznaczone pogrubieniem i setką
podkreśleń.
Miejsce
docelowe: wesołe miasteczko
Cel:
randka
Czas:
dzisiaj, godzina 18:00
Dzisiaj,
godzina 18:00
Zerwał
się na równe nogi. Jeszcze na moment popatrzył na latające przed
nim słowa, uśmiechają się na widok niepozbawionego tysiąca
wykrzykników kawałka: „Ciekawy jestem, ile się spóźnisz.
Chociaż udawaj, że mnie słuchasz, do cholery!” Och, Min Ho, Min
Ho... Nie potrzebuję nawet tego, by niemal z całkowitą precyzją
powtórzyć twoją wypowiedź. Oto właśnie przewaga mego intelektu
nad tym zwykłych ludzi! I twoim, nawiasem mówiąc.
Uśmiechnął
się aprobująco. Nadeszła pora pokazania swojej – jak cały czas
powtarzał: w idiotycznym pojęciu ludzi ograniczonych – męskości.
Uczeń przerósł mistrza, tego był pewien. Pozostało tylko to
udowodnić.
***
To
była zemsta. To musiała być zemsta. Żaden normalny człowiek nie
bierze drugiego do wesołego miasteczka, kiedy wie, że tamten jest
normalny. I nie przepada za kołami młyńskimi. Ani kolejkami. Ani
tym całym syfem, który przeczy logice. Bo to nie jest lęk
wysokości, tylko zwyczajny instynkt samozachowawczy. Przecież to
może spaść. Albo się uszkodzić. Albo stanąć tak na zawsze.
Albo zostać przejęte przez terrory...
-
Bummie... - Usłyszał szept. - Wszystko w porządku?
Choi
wpatrywał się w niego z pewnym przerażeniem. Jak mógł go wziąć
na diabelski młyn? Nie pamiętał już o jego ostatniej reakcji?
Oczywiście, że nie. A to ponoć Ki Bum był egoistą. Pieprzony
świat.
-
Nie. Nic nie jest w porządku! - Wyszarpał swoją rękę z uścisku
przyjaciela. - Boję się! Mam pierdolony lęk wysokości, a ty...! -
Głos mu się załamał.
Zaszlochał.
Tylko trochę. To była reakcja stresowa, nic specjalnego. Nie był
wcale jakoś specjalnie przerażony, powiedział tak, bo...
Poczuł,
iż Minho go obejmuje. Taa... Teraz mógł sobie być miły. Ale Key
już nie chciał. Nie obchodziło go to, co teraz tamten próbuje
zrobić. Powinien wiedzieć, że nie przepada za wesołymi
miasteczkami. I z pewnością by mu te wszystkie rzeczy powiedział,
gdyby nie rozpłakał się jeszcze głośniej, wtulając w bardzo
przyjemnie pachnącą koszulę kolegi.
-
Przepraszam – mruknął Choi. Normalnie zachwyciłby się tym
mruczeniem albo chociaż zdenerwował, iż tak na niego działa, lecz
teraz nie miał siły. Wolał skupić się na szlochaniu. - Zaraz
zejdziemy. I... Przepraszam.
Chłopak
popatrzył na niego spode łba. Kiedy nie skupiał się na
rozpościerających się pod nimi widokami, odzyskiwał dawny rezon.
Teraz przyszła pora na danie ujścia złości.
-
Nie obchodzi mnie to! Powinieneś pamiętać o moich fobiach, których
przecież nie jest nikt pozbawiony! Ja tak się staram, by znać
twoje wszystkie idiotyczne nawyki, a ty nawet nie potrafisz czegoś
takiego zauważyć! Pewnie, wcale przy tobie nie płakałem podczas
tego cholernego pro...
Z
irytacją spostrzegł, iż tamten się śmieje. Wiedział, że
niektórzy reagują nerwowym chichotem na sytuacje stresowe, jednak
tego dudnienia naprawdę nie można było nazwać „nerwowym
chichotem”.
-
Ja... naprawdę... naprawdę próbuję zrozumieć twój... ból,
ale... - Min Ho usiłował coś powiedzieć, targany histerycznym
śmiechem – mówisz to za... O Boże, jak to idiotycznie brzmi!
Tego
było już za wiele. Gdyby nie ostrzegawczy wrzask obsługującego tę
szatańską machinę, główny raper SHINee wylądowałby za
barierką. I mógłby się śmiać w niebiańskim kole młyńskim, w
najlepszym wypadku.
-
Kiedy tylko stąd zejdziemy, zginiesz śmiercią marną, męczeńską
i długą – ostrzegł wściekły Key, nie bacząc na ewentualny
brak logiki swojej wypowiedzi.
Choi
nie wydawał się zbyt przejęty. Przestał się rechotać, co nieco
wydłużyło jego dalszy żywot, jednak z ust nie zniknął mu
debilny, rozbrajający uśmiech. Ki Bum skrzywił się ostentacyjnie, powodując powiększenie tego idiotycznego wyszczerzu. Jakim cudem?
Nie potrafił pojąć rozumowania przyjaciela. O ile oczywiście
jakieś istniało.
Parę
sekund później okazało się, że nie. Chłopak naprawdę nie mógł
pojąć, dlaczego tamten stwierdził, iż Key ma ochotę się z nim
pocałować. Akurat teraz. Po tym jak zdążył go zwyzywać,
popłakać się i omal nie wprowadzić w życie groźby zabójstwa.
Ignorując jednak motywacje głównego rapera, Ki Bum musiał
przyznać przed samym sobą, że też nie jest bez winy. Był za
dobry. Nie sądził, iż tak kiedykolwiek się okaże, jednak...
Naród powinien kiedyś postawić mu pomnik. Za cierpliwość,
miłosierdzie i ogólnie za sam fakt, że zamiast wrzeszczeć obelgi,
odwzajemniał pocałunki. Mimo wszystko krzyczenie byłoby niemęskie nawet w jego neutralnym, postępowym pojęciu. Mężczyzna może na
chwilę ulec, ale histeryczna kapitulacja? Nigdy!
***
-
Szczerze? To była najgorsza randka w moim życiu – oznajmił
ciężko Key. - Nawet wyjście, które zafundował mi Jjong, a
którego kluczowe wyrażenia: „trzecia nad ranem”, „stanie w
korku”, „plaża pełna turystów”, „nieustający deszcz”,
„brak parasola” i „zepsuty samochód” powinny sporo wyjaśnić
ustępuje temu pola. - Westchnął głośno. - Ale i tak było
wspaniale.
Minho
zatrzymał się, by teatralnie ukazać swoje zdziwienie. Otworzył
szeroko usta – co nawet według Ki Buma wyglądało bardzo źle, a
on przecież nie był wcale aż takim zboczeńcem – i posłał mu
pełne zaszokowania spojrzenie.
-
Kim jesteś?! - zakrzyknął z emfazą.
-
Owszem, po tatusiu – odparł bardzo dowcipnie.
Nie,
żeby się nie spodziewał, jednak śmiech tamtego nieco go
rozproszył. Czyżby przyjaciel miał aż tak złe poczucie humoru? A
może on się nie docenia? Albo jest to reakcja wywołana...
-
Co tak cicho? Śluby milczenia złożyłeś? - przeraził się tym
razem nieco bardziej główny raper. - Chociaż... W sumie to byłby
nawet całkiem niezły pomysł. - Nie, jednak się nie przejął.
Key
podniósł wzrok, kręcąc powoli głową.
-
Świata nie rozumiem, ludzi nie rozumiem, siebie nie rozumiem, ale
ciebie, to mimo wszystko, chciałbym jako-tako zrozumieć.
Koegzystencja by nam się zwyczajnie poprawiła.
-
A jest zła? - zapytał tamten przekornie.
-
Mogłaby być lepsza. - Wzruszył ramionami.
Przez
chwilę obaj milczeli. Choi otworzył drzwi od mieszkania, bardzo
dbając o to, by nie pobudzić sąsiadów i pozwolił mu pierwszemu
przejść. Jeszcze godzinę temu Ki Bum irytowałby się za takie
traktowanie, uwłaczające jego męskiemu „ja”, jednak teraz po
prostu przeszedł. Dopiero po chwili zorientował się, iż został
przechytrzony przez władze patriarchatu. Trudno, bywało gorzej.
Wystarczy, że przechytrzy teraz ciemiężcę w jakiś sprytny, tajny
sposób. Na przykład... Okręcił się wokół własnej osi,
skutecznie umożliwiając współlokatorowi wejście do domu. O, może
zrobi kolację? Nie wątpił w swoje umiejętności kulinarne, a
ponoć w ten sposób wielu facetów demonstruje uczucia. Co prawda,
Key nie miał pojęcia, po co komuś gotować, zamiast po prostu
wyznać mu miłość czy inne idiotyzmy, ale Jonghyun robił takie
rzeczy. Może Minho też?
Zignorował
przeszkodę w postaci świadomości, iż w mieszkaniu łatwiej
znaleźć pięciolistną koniczynę, niż cokolwiek jadalnego.
Widział wiele pustych lodówek, jednak ta przekroczyła większość
jego wyobrażeń. Doprawdy, dlaczego Choi był tak leniwy i tego nie
uzupełniał? Pokręcił z irytacją głową.
-
Chciałem okazać ci łaskę i przyrządzić kolację, ale... -
zawiesił dramatycznie głos.
-
To ty byłeś dzisiaj sam w domu. Mogłeś zrobić zakupy. -
Przypominał starą, zrzędliwą żonę. - Poza tym nie musisz
zajmować się takimi sprawami.
-
A jakimi powinienem?
-
Mniej trywialnymi.
Ki
Bum miał wrażenie, iż rozmawia z dzieckiem, które za wszelką
cenę próbuje dać do zrozumienia rodzicom, że ma już parę
rzeczy za sobą, jednak nie chce być zbyt dosłowne. Min Ho kluczył
i kluczył, nie ujmując niczego bezpośrednio ani nawet pośrednio.
Uniósł brew, skrzyżował ręce na piersiach i spojrzał na
współlokatora wyzywająco. Skoro nie chce mówić, to trzeba go do
tego zmusić!
-
Czyli...?
Główny
raper naprawdę nie lubił dużo mówić. Key także tym razem nie
doczekał się żadnej odpowiedzi, przynajmniej werbalnej. Mężczyzna
stanął naprzeciwko niego, kładąc ręce po obu stronach
znajdującego się za nim blatu. Patrzyli na siebie przez
kilkadziesiąt sekund, bez wypowiedzenia jakiejkolwiek sugestii,
słowa czy wydania dźwięku. Oglądali nawzajem swoje twarze – po
raz pierwszy mogąc robić to tak otwarcie. Ki Bum odnotowywał w
pamięci każdy pieprzyk, zgłębienie, niedoskonałość na twarzy
przyjaciela, aż w końcu zapragnął ją dotknąć, poczuć to, co
teraz pożerał wzrokiem. Delikatnie przejechał opuszkami po
policzku tamtego. Otworzył usta, chcąc przerwać milczenie, jednak
po chwili je zamknął. Ta cisza nie była dziwna, niezręczna.
Przeciwnie, wydawała się naturalnym zjawiskiem, którego naruszenie
skutkowałoby zniszczeniem magii chwili. Mimo to pragnął podzielić
się swoimi odczuciami z kolegą, nie bacząc, że naruszyłby coś,
czego nie powinien naruszać. Choi uśmiechnął się lekko, jakby
doskonale wiedział, co próbuje zrobić. Na wargach chłopaka
położył palec, lecz gdy to nie zadziałało, zastąpił go ustami.
Ich przyspieszone oddechy, ciche jęki i szelest ubrań przerwały
ciszę. Key nie wiedział dlaczego, ale jakoś zbytnio mu to nie
przeszkadzało. Wręcz przeciwnie.
***
Taemin
biegł po schodach, nie zwracając uwagi na ciszę nocną. To w końcu
nie był jego apartamentowiec i to nie on będzie miał
nieprzyjemności. Zawsze uważał się za miłego i nastawionego
raczej prospołecznie, jednak istniały pewne priorytety. Potrzebował
porozmawiać z Ki Bumem i zamierzał to zrobić nawet za cenę
mandatu, oberwania tłuczkiem od wściekłej sąsiadki oraz wyzwisk
samego przyjaciela.
Dowiedział
się ponad dwa miesiące temu od Min Ho, że chłopak terminuje u
niego „na mężczyznę”. Na początku wzbudziło to jego śmiech,
jednak po paru dniach poszedł w ślady drugiego rapera. Nie chodziło
o to, iż czuł się jakoś przytłoczony przez Onew – chodziło
tylko o pewien dyskomfort, który odczuwał następnego dnia po
seksie. Mimo wszystko był głównym tancerzem i, do jasnej cholery,
nie mógł cały czas być na dole!
Nie
mógł ocenić wyników pracy nad sobą ze względu na abstynencję
seksualną, którą narzucił im lider po ostatniej kłótni, jednak
czuł się nieco niepewnie. Wolał poradzić się starszego, bardziej
doświadczonego kolegi, który mógłby coś podpowiedzieć. Co
prawda, ta myśl wpadła mu do głowy dopiero teraz, lecz od razu
uznał ją za całkiem trafną. Między innymi dlatego gnał teraz na
złamanie karku.
Stanął
przed drzwiami mieszkania przyjaciół – cały czas nie potrafił
zrozumieć, dlaczego Key i Minho mieszkali razem, skoro nie łączyły
ich żadne romantyczne relacje – i otworzył je bez zbędnych
ceregieli. Nigdy nie dbał o pukanie, przez które traciło się
jedynie czas. Jak na razie nikt nie miał mu tego za złe. Słodki
wizerunek nieogarniętego dziecka czasem się przydawał.
Od
razu dobiegł go długi, wysoki jęk. Czyżby jednym z etapów nauki
było oglądanie pornoli? Brzmiało całkiem ciekawie, o wiele
ciekawiej niż to, co przedtem opowiadał mu Choi. Dyskretnie zbliżył
się w kierunku pokoju, z którego usłyszał dziwne dźwięki i
zajrzał. Z trudem powstrzymał wrzask. Naprawdę?! Przy otwartych
drzwiach?!
Z
jeszcze większym rozczarowaniem skonstatował, iż jego ewentualną
pomoc w walce z hegemonią łóżkową Onew znajduje się na dole.
Zarówno metaforycznie, psychicznie et cetera, jak i dosłownie.
Odsunął się od drzwi i powoli udał się do wyjścia. Opór Ki
Buma został zdławiony, nie przeciwstawi się już byciu wiecznym
uległym. Po chwili – jakby to był wyreżyserowany film – na
potwierdzenie rozległ się kolejny długi jęk.
Został
sam na placu boju.
***
Porażka.
Défaite. Dissipabis. Dǎbài.
Make.*
Ki
Bum przypominał sobie po kolei wszystkie cytaty dotyczące klęski i
tego, co powinien w związku z tym zrobić, jednak żaden nie
pasował. Inaczej – wszystkie pasowały i wpędzały go w jeszcze
większą depresję. Za najgorsze uznał słowa Huxleya: „Co należy
zrobić po upadku? To, co robią dzieci: podnieść się.”. Same
słowa nie były takie głupie, problem polegał na tym, że on
właśnie nie mógł się podnieść. Naprawdę nie mógł.
Kilkanaście tygodni bez aktu seksualnego zrobiły swoje.
Zmierzył
nienawistnym spojrzeniem swojego głupiego współlokatora, który do
tego doprowadził. Zaraz... Współlokatora? Nie powinien chyba już
tak o nim mówić... Dobra, kolegę. Ok, też źle... Ch... Kurna!
Dobra, chłopaka! Omal nie krzyknął z irytacją.
-
Wiesz... - zaczął ten obleśny typ, którego z jakiegoś
niezbadanego przez moce boskie i ziemskie musiał już uznać za
partnera - W sumie WPUJGJJM zakończył się sukcesem...
WPUJGJJM?
Czym jest, kurna, WPUJGJJM?! Ach! Wielki Plan Uświadomienia
Jonghyuna, Gdzie Jest Jego Miejsce! Naprawdę Min Ho pamiętał takie
rzeczy? Może jednak nie jest aż tak żabowaty, za jakiego go
uważał. Tylko... Do czego on zmierzał? Key zmrużył podejrzliwie
oczy, czekając na rozwinięcie.
-
Pokazałeś mu, gdzie jest miejsce, nie sądzisz? - Mężczyzna
usiadł naprzeciwko łóżka i uśmiechnął się lekko.
-
Problem polega na tym, że ten plan miał na celu uczynienie ze mnie
tak męskiego faceta, że mógłbym go zerżnąć – odparł
zgryźliwie.
Choi
wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę.
-
No to faktycznie nie wypalił – przyznał w końcu.
Ki
Bum wzniósł oczy ku niebu, w tym wypadku sufitowi. Uśmiechnął
się jednak, co tamten skonstatował z ulgą. Chyba obawiał się
wybuchu złości albo płaczu po byłym chłopaku. Co to, to nie. Nie
jest kobietą, mimo tego, co próbował cały czas wmówić mu
przyjaciel. Może teraz poległ, jednak...
Podniósł
się gwałtownie do pozycji półsiedzącej, ignorując ból dolnych
partii ciała. Uśmiechnął się szeroko na widok leżącego w kącie
pokoju sprzętu elektronicznego. Doskonale zdawał sobie sprawę z
tego, jak Minho nienawidzi przegrywać. A w szczególności ww piłkę
nożną. A w jeszcze większej szczególności w konsolową piłkę
nożną. Wiedział także, iż z powodu częstych nieobecności Choi
nie miał pojęcia, co robił Key, kiedy się nudził. Nie widział,
jak przez długie godziny uczy się grać i pokonuje setki
przeciwników w internetowych rozgrywkach. Ki Bum pokiwał głową.
Przegrał bitwę, ale wojna jeszcze przed nim.
Wielki
Plan Uświadomienia Minho, Gdzie Jest Jego Miejsce – to nawet nie
brzmiało tak głupio.
*franc., łac., chin., jap. "porażka"