czwartek, 30 maja 2013

Początek końca pewnej znajomości

Pairing: Key x Taemin (SHINee)
Tematyka: kpop, lekkie yaoi (stosując amerykańską terminologię - shounen-ai)
Ostrzeżenia: przekleństwa
Od Autorki: Pisane pod wpływem naprawdę wysokiej gorączki. Prawdopodobnie dość głupie, ale w założeniu miało być lekkie i idiotyczne. Trudno, najwyżej się przeedytuje.
I tak, wiem, że ich pseudonimy powinno się cudownie pisać łącznie. Ale, moje drogie, ja używam w tym tekście głównie ich imion, które mogę pisać oddzielnie.


- Przestań już, Bommie! To nie jest warte przejmowania się! - Tae Min potrząsnął głową, pozwalając swojej przydługiej brązowej grzywce opaść na oczy.
Key nie zwrócił uwagi na niewątpliwy urok tego momentu. Patrzył na swoje stopy. Znowu. Znowu wszystko zbagatelizował. Udawał, że nic się nie dzieje, ukrywając przerażenie pod maską uśmiechu. Tylko Ki Bum potrafił zobaczyć niepokój, który pojawiał się w jego oczach, gdy ktokolwiek wspomniał o tym, co się stało. Lee zawsze jednak temu zaprzeczał.
Ostatnio tak naprawdę w ogóle nie rozmawiali. Prowadzili suche, niezobowiązujące rozmowy, które oddalały ich od siebie. Brakowało intymności, czegokolwiek, co znów by ich do siebie zbliżyło. Tae Min nie chciał poruszać tego delikatnego tematu, mimo iż Key wspominał o nim w sposób bardzo subtelny. Każda taka próba kończyła się cichym wyjściem młodszego.
Teraz oddzielał ich mur. Mur niedopowiedzeń i strachu przed tym, co obaj musieliby przyznać. Maknae otoczył się nim i nikomu nie udało się przez niego przebić. Nawet mu, choć ponoć byli najbliżej. Stokroć bliżej niż przypuszczał ktokolwiek, łącznie z ich rodzinami, współpracownikami czy fanami.
Nie pamiętał jakim cudem w końcu wylądowali w łóżku. Była to jednorazowa przygoda. Trochę alkoholu, pseudormantyczne wspominanie poprzednich związków i idiotyczny pomysł z pocieszaniem się. Przynajmniej tak zapewniali się wzajemnie następnego ranka. Po drugim i trzecim razie mówili to samo. Po siódmym doszli do wniosku, że oszukiwanie się nie ma sensu.
Żaden z nich nie był gejem. Wizja seksu z mężczyzną obrzydzała ich, no chyba że mówili o sobie nawzajem. Na siebie zresztą też w ten sposób nie patrzyli. Ki Bum nie mówił nigdy, iż tamten jest „mężczyzną, z którym się pieprzy”. Dla niego zawsze był to „Tae Min, którego kocham”. Doskonale wiedział, iż chłopak myśli o nim tak samo.
Nie bywali o siebie zazdrośni, wbrew temu, co uważali ich koledzy z zespołu. Jak mogli się wściekać, że któryś fanserwisował z innym, skoro żaden z nich nie był homoseksualistą? Inaczej było z kobietami – w końcu one stanowiły zagrożenie. Nauczyli się jednak ufać sobie wzajemnie. Byli szczęśliwi ze sobą, tak jak nigdy wcześniej. Do czasu.
- Daj spokój. Key. Naprawdę, tworzysz problemy tam, gdzie ich nie ma – parsknął Min Ho.
On także grał. Nie można było przecież nie zauważyć tego, co działo się z głównym tancerzem. W oczach Ki Buma pojawiły się łzy. Wiedział, iż zaraz nazwą go histerykiem, lecz nie potrafił ich powstrzymywać. Nie mógł patrzeć, jak maknae próbuje oszukiwać cały świat i siebie. To postępowało, ale wszyscy udawali, że wcale tak nie jest. Że problemu nie ma.
- Ej, naprawdę... - zaczął Jong Hyun. Dostrzegłszy jego zaczerwienione oczy, umilkł. Przyciągnął przyjaciela, by ułożyć jego podbródek na ramieniu. - Bommie, takie rzeczy da się cofnąć. Jak się postaramy, to wszystko będzie dobrze, prawda?
Raper nie odpowiedział, tylko wtulił się mocniej. Uwielbiał go za to. To on zawsze potrafił wykazać zrozumienie i nigdy nie mówił niczego jedynie po to, by poczuł się lepiej. Jednocześnie znajdował trafne rozwiązanie sytuacji albo chociaż jakąś w miarę realną alternatywę.
Z nikłym, pełnym zażenowania uśmiechem odsunął się od głównego wokalisty. Już nie miał ochoty płakać ani rozpaczać. Jong Hyun na pewno miał rację. Wszystko się ułoży. Spojrzał mu w oczy i zamarł. Ujrzał w nich napięcie, niepokój i smutek. Przyjaciel po raz pierwszy w życiu go okłamał. Nic nie było dobrze.
- Idźcie – wykrztusił nienaturalnie wysokim głosem. - Muszę się przejść.
- Key... - Jin Ki patrzył na niego nieufnie. - Nie zamierasz się rzucać z mostu ani nic z tych rzeczy?
- Czy ja naprawdę wyglądam na kogoś takiego?
- Owszem. - Uśmiechnął się nieszczerze Tae Min. - Zrozum, że nie...
- Przestańcie ciągnąć temat, dobrze? Ok, rozumiem już, iż nie ma żadnego problemu i nie musicie robić ze mnie jakiegoś paranoika, bez przesady. - Usiłował sprawiać wrażenie znudzonego, może nawet nieco rozdrażnionego.
Maknae jeszcze przez moment spoglądał na niego podejrzliwie, lecz wreszcie skinął głową. Poprawił pasek torby i pierwszy udał się ku wyjściu ze sklepu. Wszyscy niemal od razu do niego dołączyli, przyjmując jego ocenę za pewność. Ten brak zainteresowania nieco zranił Ki Buma, ale pogratulował sobie dobrego odegrania roli. Stał w miejscu jeszcze parę minut, na wypadek gdyby wrócili. Równo o siedemnastej wybiegł z pomieszczenia.
Nawet na moment nie zatrzymał się, by pooglądać wystawy. Tym razem galeria handlowa w ogóle nie zwracała jego uwagi. Musiał dostać się do miejsca, które ostatnio omijał szerokim łukiem. Każde spojrzenie na półki przypominało mu o sytuacji ukochanego. Tak było i tym razem.
Nerwowo przystępował z nogi na nogę, nie mogąc się zdecydować. Doskonale zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę to niewiele da. Być może za paręnaście lat naukowcom uda się wynaleźć coś, co zahamowałoby wyniszczającą Tae Mina chorobę. Teraz nie mogli na to liczyć. Te rzeczy dawały jednak cień nadziei, czasem ponoć pomagały. Był pewien, że tancerz nie będzie chciał o tym słyszeć. Zacznie krzyczeć, wyzywać go, albo, co gorsza, po prostu odejdzie bez słowa. Jeżeli jednak istniała możliwość, iż tamten chociaż spróbuje... Nie, nie mógł tego tak zostawić. Musiał przynajmniej pokazać mu, że da się z tym walczyć, powstrzymać to.


***


Jeszcze nigdy nie biegł tak szybko. Pragnął jak najszybciej dostarczyć mu tę namiastkę leku, coś, co podtrzymałoby ich obu na duchu. Znowu rozmawialiby tak jak dawniej; byli ze sobą, a nie tylko obok siebie. Jeżeli chłopak odzyskałby nadzieję, być może nie zachowywałby się jak teraz. Ki Bum nie byłby już „histerykiem z żałośnie ograniczonym postrzeganiem świata”, ale kimś, kto trwa przy chłopaku, mimo jego humorów i nie pozwala mu się poddać. Musiał tylko wejść i mu to dać. Na jego drodze nie spadło drzewo, nikt nie chciał mu zabronić tak zrobić – nie było żadnych przeszkód. Poza jedną. Nim samym.
Stał przed drzwiami i nie mógł zmusić się, by wejść. Nagle wszystko wydało mu się skomplikowane. Przecież jeśli Tae Min źle odbierze jego próbę pomocy, ich kontakt pogorszy się jeszcze bardziej. Być może zerwą. Być może nie będzie już nawet tych niewnoszących niczego rozmów. O tym przedtem nie pomyślał. Ale... Nie, nie zamierzał potem żałować. Z niemal heroicznym wysiłkiem nacisnął klamkę i wszedł do przedpokoju.
Nikt nie powitał go w drzwiach. Nikt nie przygniótł do ziemi ani nie usiłował udusić samym uściskiem. Coś musiało się stać. Czując, jak oblewa go zimny pot, szybko zrzucił buty i z trzaskiem otworzył pokój maknae. Nikogo nie było. Przełknął głośno ślinę. To nie było normalne.
Z trudem zamknął drzwi i powoli skierował się do salonu. Tam omal nie krzyknął z radości. Jak zwykle przesadził – cała czwórka siedziała przed telewizorem. Oparł się o ścianę z westchnieniem ulgi. Łzy znów napłynęły mu do oczu, ale nie był to zły znak. Zirytowało go, co prawda, iż tak łatwo się wzrusza, lecz nie hamował ich. Podszedł do kanapy, by pocałować ukochanego w tył głowy.
- Co jest, Bommie? - zapytał chłopak po podniesieniu się z miejsca.
- Nic, po prostu wystraszyłem się. - Podrapał się po głowie.
- Jak zwykle reagujesz emocjonalnie niczym baba z okresem – mruknął Min Ho.
- Odczep się!
- A nieprawda? - włączył się Onew.
- Skądże!
- Nie obrażajcie go, bo jeszcze wyjdzie na to, że jako jego chłopak jestem jeszcze większą ciotą – stwierdził z kwaśnym uśmiechem główny tancerz.
Ki Buma zawsze zastanawiało, jakim cudem tak słodki na scenie kolega może być w rzeczywistości tak niesamowicie okropny. Czasem wręcz zazdrościł Min Ho, że to on ma największą styczność z uroczą stroną osobowości Tae Mina, jako iż najczęściej z nim fanserwisował. Key niestety musiał zadowalać się irytującym, rządzącym wszystkimi i wszystkim dzieciakiem. Ale i tak go kochał.
W tym momencie przypomniał sobie, co musi dać chłopcu. Na to nie mógł się zdobyć – przerwanie tej wesołej rozmowy było ponad jego siły. Nie chciał ryzykować odtrącenia przy wszystkich. Na nieszczęście tamten sam zauważył jego torbę.
- Czegoś tak nakupił? - Uniósł brew, podchodząc bliżej.
Teraz już nie było odwrotu. Powoli podniósł rękę, w której trzymał reklamówkę i podał ją ukochanemu. Maknae przyjął ją nieufnie, by po chwili westchnąć z irytacją.
- Kurwa mać, miałeś zostawić ten temat, a nie kupować mi jakieś pieprzone kremy – zaklął. - Mam dwadzieścia cztery lata i, do jasnej cholery, mam prawo mieć ZMARSZCZKĘ!