niedziela, 18 października 2015

Tonight I'm screaming out to the stars - część X

Pairing: HunHan
Ostrzeżenia: seksualnie nacechowane pocałunki (prawie jak tytuł z frondy), papierosy, Luhan jest niezdecydowaną baryłą
Koniec ficzka: Tak, to ostatnia część. Udało się nam. I mi (mam ochotę wygłaszać teraz te wszystkie nędzne teksty o tym, że chcieć to móc, że wystarczy się zmotywować i świat stoi otworem, tralalala), i wam, bo dotrwaliście. Nie będzie większej mowy – taką chyba jebnę na koniec poprawczaka (który kiedyś nastąpi, a jak na razie następną część planuję wrzucić w tym tygodniu).
Niech wam HunHan lekki będzie!

Przespaliśmy całą noc. Grzecznie i oddzielnie, zupełnie jakbyśmy byli parą nastolatków, pilnowanych przez nadopiekuńczych rodziców. Początkowo nie mogłem zasnąć – świadomość, że Sehun znajduje się tuż obok, za ścianą, na mojej rozpadającej się kanapie, była jednocześnie drażniąca i dziwnie ekscytująca. Czułem się nieswojo, nasłuchiwałem kroków i szurania, ale nie podniósł się ani razu.
Kiedy usłyszałem delikatne, miarowe pochrapywanie, mimowolnie się rozluźniłem. Wreszcie zasnął. Ciekawe, czy też przejmował się byciem tak blisko? Czy też w ogóle go to nie obchodziło i po prostu zasiedział się na telefonie? A może znowu miał problemy z bezsennością?
>>


Obudził mnie świst czajnika. Długi, nieprzerwany i męczący. Niemożliwy do zignorowania. Jak seria z karabinu.

Wyczołgałem się z pokoju, po czym powoli przemieściłem do kuchni. Wciąż nie otwierając oczu. Zaowocowało to kilkoma nowymi siniakami, rozcięciem na dłoni i wpadnięciem na Sehuna. To ostatnie mogłeś naprawdę sobie darować, losie.

- Nie słyszysz? - jęknąłem.

- Słyszę. - Wzruszył ramionami. - Piękne zjawisko przyrodnicze: pieśń godowa czajnika.

Posłałem mu ciężkie spojrzenie. Jasne, po co miałby robić coś samodzielnie, skoro może zrzucić to na mnie? Irytacja podziałała orzeźwiająco, senność całkowicie się ulotniła. Otworzyłem usta, jednak Sehun zasłonił mi je dłonią.

- To był jedyny sposób na obudzenie cię, spokojnie.

Odsunąłem się natychmiast, z rozpędu uderzając kostką o krzesło. Zacisnąłem zęby. Najpierw skupiłem się na bólu, dopiero potem na zrozumieniu sytuacji. Usiadłem na krześle-agresorze w ramach wybaczania minionych krzywd i podniosłem wzrok.

Czajnik już nie świszczał, słyszałem teraz jedynie rytmiczne uderzanie noża. Sehun stał do mnie tyłem, przyrządzał coś na kuchence. Nie potrafiłem jeszcze przypisać roznoszącego się po całym pomieszczeniu zapachu do niczego konkretnego, pewnie znowu pomieszał składniki.

Oparłem podbródek na dłoni. Nie miałem nic do roboty, mogłem jedynie czekać na efekty kulinarnego zrywu mojego byłego chłopaka. I obserwować jego zmagania. I ewentualnie go.

Był w moich spodniach od piżamy, tej za luźnej i za szerokiej. Na nim zwisała jeszcze bardziej niż na mnie; szczerze mówiąc, wyglądał jak żywa opozycja przekonania, że nie ma nic słodszego niż twój chłopak w twoich rzeczach. Sehun stojący w moich bardzo, ale to bardzo niewyjściowych ubraniach, których za krótkie nogawki nie odsłaniały tylko jego kostki, lecz praktycznie całe łydki, nie miał w sobie nic uroczego. Jego odsłonięte, nagie plecy i pozbawione najmniejszego grama mięśni ręce też nie wydawały się specjalnie urzekające. Był za chudy, o wiele chudszy niż przedtem. Choć pewnie tak mi się tylko wydawało. Albo zwyczajnie odzwyczaiłem się od widoku Sehuna bez ubrań.

Niemal podskoczyłem, gdy niespodziewanie się odwrócił. Postawił przede mną talerz z kilkoma zwiniętymi naleśnikami, po czym podał herbatę. Niepewnie odebrałem kubek z parującą cieczą.

- Rozwaliłeś coś? - zapytałem.

Wolałem się upewnić, że nagłe natężenie dobrych uczynków nie jest związane z nieodwracalnymi szkodami. Ale pewnie znowu przesadzałem, nie mógł zrobić nic aż tak złego. Jak na przykład zepsucie statywu, który wypożyczyłem ze studia na kilka dni.

- Nie, nie panikuj. - Potrząsnął głową, jego słowa dawno nie brzmiały tak słodko. - Odpłacam się za nocleg. - Znowu powrócił do kuchenki. - Jedz, stygnie.

Posłusznie sięgnąłem po widelec. Niczego przecież nie ryzykowałem, nie da się zrobić niejadalnych naleśników, prawda?

Dało się.

- Sehun – bardzo powoli odsunąłem talerz – jak myślisz, ilu ludzi podaje naleśniki z pieprzonym sosem pomidorowym?

- Ja. - Usiadł naprzeciwko.

- A jak myślisz, kto będzie chciał przełknąć coś takiego?

- Ty. - Upił łyk herbaty. - Jesteś obiektem eksperymentalnym.

Co miałem na to odpowiedzieć? Przyciągnąłem z powrotem porcję. W zasadzie za drugim razem nie smakowało wcale tak źle. Nawet całkiem nieźle. Nie „nieźle” jako „znośnie”, tylko „nieohydnie”, ale wciąż jadalnie. Ewentualnie byłem koszmarnie głodny.

- Nie musiałeś tego robić – wymamrotałem z pełnymi ustami. - To znaczy nie musiałeś się odpłacać.

Sehun skinął głową. Obie dłonie zaciskał na kubku, nie jadł. Był na kolejnej idiotycznej diecie przed jakimś ważnym pokazem albo naprawdę nie żartował z tym eksperymentowaniem. Wyjątkowo miałem nadzieję, że jednak znowu się głodzi.

- Nie musiałem, wiem. - Przechylił się, by sięgnąć po leżącą po drugiej stronie stołu paczkę papierosów. - Byłbyś strasznym skurwysynem, gdybyś nie pozwolił mi nocować.

Spojrzałem na niego bezrozumnie.

- Co?

- Sprawdziłem przedtem rozkład, w nocy nie ma żadnych powrotnych.

Odchrząknąłem.

- Więc nawet nie zakładałeś, że ci nie pozwolę?

Wyciągnął fajkę z paczki, analizując ją z każdej strony. Minęła chwila, nim znalazł ogień, zapalił papierosa i wreszcie wsadził go do ust. A potem się zaciągnął. I jeszcze raz, i jeszcze raz, aż otoczyły go kłęby dymu. Musiał być na niezłym głodzie. Lub zwyczajnie unikał odpowiedzi.

- Sehun.

Zmierzwił dłonią włosy już i tak stojące na wszystkie strony.

- Przez moment myślałem, że jednak mnie nie wpuścisz. - Nie spuszczał ze mnie wzroku. - Ale tylko przez moment.

Cóż, mi też tak się wydawało.


>>


Sehun podszedł wziąć prysznic, obładowany ciuchami z mojej szafy. Przedtem może miałbym opory przed zaproponowaniem mu różowo-zielonych zestawów, lecz odkąd pokazał mi się w kolorowej kurtce, przestałem się przejmować. Jeżeli samodzielnie był w stanie tak się modowo zeszmacić, nie zamierzałem za niego dbać o wizerunek.

Opuścił łazienkę po kilkunastu minutach, wyglądając jak azjatyckie wcielenie Esmeraldy. Nie musiałem komentować, jego spojrzenie wystarczyło. Bez słowa wróciłem do sypialni w celu znalezienia swetra oversize. Obowiązkowo czarnego albo szarego, za następną kolorową rzecz chyba by mnie zamordował.

Zabawne, bo naprawdę miałem coś takiego. Natychmiast poleciałem z powrotem do łazienki, w której, jak zakładałem, wciąż znajdował się Sehun. Chuja. Mogłem sobie zakładać, już dawno stamtąd zniknął.

Nie miałem wielu pokoi, lecz minęła chwila, nim znalazłem go w ministudio. Czyli inaczej w pomieszczeniu, gdzie przetrzymywałem między innymi akcesoria fotograficzne, projekty oraz komputer. I aparaty. Przede wszystkim aparaty.

Jednym z nich Sehun właśnie robił sobie selfie.

- To jest równe kupowaniu Macintosha tylko po to, żeby na nim grać – jęknąłem.

- Macintosha? - powtórzył.

Wzniosłem oczy ku niebu.

- Chodzi mi o zwyczajne marnotrastwo możliwości aparatu, który...

- Zdjęcia mnie nigdy nie są marnotrastwem.

Rzuciłem w niego futerałem, ale zasłonił się ręcznikiem. Wilgotne kosmyki opadły mu na oczy, woda spłynęła na policzki. Zmysł estetyki kazał mi jęczeć z zachwytu, natomiast rozsądek zalecał jak najszybsze wyrzucenie Sehuna z mieszkania. Po uprzednim przyznaniu mu racji.

- Wytrzyj się, nie możesz wyjść na dwór z mokrymi włosami – burknąłem, słusznie podążając za poradami tego drugiego.

Sehun uniósł kącik ust, nie protestował. Nałożył ręcznik z powrotem na głowę i przeciągnął się głono. Zaimprowizowany turban zachwiał się niepokojąco.

- Podlewasz dywan – zauważyłem z przekąsem.

Nie odbił dowcipu. Wzruszył ramionami, odebrał sweter i wyszedł z pokoju. Przez ścianę słyszałem, jak się śmieje.


>>


Wygoniłem go z papierosami na balkon, sam usiadłem przed komputerem. Próbowałem się skupić, znaleźć coś ciekawego, lecz jedynie przerzucałem sterty wirtualnego wysypiska śmieci. Nylon napisał chujowy artykuł o wschodzących gwiazdach koreańskiej fotografii – chujowy nie tylko dlatego, że na niej nie figurowałem – a dzisiejsza afera związana z palącym idolem wydawała się wydumana i nudna. Cóż, pozostała jedynie praca. Włączyłem program do obróbki, założyłem słuchawki z błogosławionym Usherem i zająłem się robotą.

Odpuściłem po kilku godzinach. Czułem się wyzuty, wykończony i przetrawiony. Wyszedłem z pokoju pod pretekstem znalezienia czegoś do żarcia, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, że dzisiaj nie zamierzam już nic robić. Mogłem wpadać w pracoholiczne ciągi, ale nie marzyłem o śmierci z przepracowania, nie byłem cholernym Japończykiem.

Początkowo zdziwił mnie brak zapalonego światła, minął moment, zanim zorientowałem się, że Sehuna już nie ma. Wyszedł. Tak jak zrobiłby to każdy normalny człowiek, w końcu odłączyłem się na ponad pięć godzin.

Wsadziłem dłonie do kieszeni. To wszystko było dziwnie nieswoje, nie wiedziałem jak się zachować. Nie potrafiłem pozbyć się uczucia nieuzasadnionego rozczarowania. Nie pasowałem tutaj. Nie pasowałem do tego pustego, cichego, pozbawionego jakiegokolwiek zapachu miejsca.

Przeszedłem się po kuchni w tę i z powrotem, aż zauważyłem leżącą na blacie do połowy pustą – albo i do połowy pełną, zajęcia z filozofii się kłaniają – paczkę papierosów. Od razu wyciągnąłem jednego szluga, zapaliłem, westchnąłem ciężko. Nie wsunąłem go do ust, trzymałem w ręce, czując się jak patologiczna wersja dziewczynki z zapałkami. Chuj, trudno. Przynajmniej wreszcie pachniało znajomo.


>>


Amber nie spuszczała ze mnie przepełnionego politowaniem spojrzenia.

- Chyba nie rozumiem. - Pokręciła powoli głową. - Sehun u ciebie nocował i... nic więcej?

- Tak jakby. - Wzruszyłem ramionami.

- I ty nie miałeś nic przeciwko?

Nie, nie miałem, czemu miałbym? Sehun nie był żadną zarazą, przebywanie z nim nie groziło letalną chorobą, bolesnym zgonem i bezimiennym grobem. Sehun był...

- Nie miał już powrotnych – odpowiedziałem dyplomatycznie.

Nie spuszczała ze mnie wzroku. Czułem, jak przenika mnie, każdą myśl i wspomnienie, które próbuję przed nią irracjonalnie zataić. Pewnie już wiedziała. Wiedziała i ukrywała tylko po to, by widowiskowo wyśmiać, gdy wreszcie się przyznam.

- Luhan, czy wszystko z tobą w porządku? - odezwała się po chwili efektownego milczenia.

Nie.

- Tak.

- Na pewno? Nie jesteś może dalej zakochany w tym idiocie, który, przypominam, cię zdradzał?

To było dawno.

Poza tym ja... Przełknąłem ślinę. Dotąd starałem się o tym nie myśleć, odepchnąć to pytanie jak najdalej. Jak w końcu mogłem na nie odpowiedzieć? Tak, nie? Czy odpowiedź cokolwiek zmieniała? Czy byłem w stanie powiedzieć to głośno?

Nie miałem pojęcia.

- Nie.

- I nie myślałeś przypadkiem o tym, żeby do niego wrócić?

KOBIETO, NIE WIEM, CZEGO TY ODE MNIE OCZEKUJESZ?!

- Nie myślałem. - Omal nie odetchnąłem z ulgą, kiedy udało mi się powstrzymać swój głos od drżenia.

Amber oczywiście nie uwierzyła. Mogła być najcudowniejszą przyjaciółką na świecie, lecz jej tendencje do przesłuchiwania mnie były godne agenta KGB. I zawsze zakładała, że mówię co innego, niż myślę. Nie myliła się.

- Luhan...

Uniosłem dłoń. Szanowałem ją, uwielbiałem i starałem się jako tako słuchać – a przynajmniej nie słuchać w taki sposób, by tego nie zauważała – ale też miałem jakąś granicę wytrzymałości.

- Wiem, co robię – oznajmiłem pewnie.

Zamilkła nagle, wybita z rytmu. Po czym parsknęła głośnym śmiechem.

- Nie. - Wciąż się śmiała. - Nie wiesz.

Jak zawsze miała rację.


>>


Sehun stał pod studiem. Oparty nonszalancko o swój niemożliwie drogi samochód, z rękami wepchniętymi w kieszenie wyglądał jak bohater filmu dla nastolatków spod hasztagów rebel, reckless, hotaf. Brakowało mu jedynie towrzystwa niepokornej białogłowy i nijakiej nudziary w postaci protagonistki. Nie planowałem zajmować miejsca ani jednej, ani drugiej.

- Cześć. - Sehun skinął głową.

- Co ty tu robisz? - Rozejrzałem się wokół, tak na wszelki wypadek. Wolałem, żeby żaden ze współpracowników nie był świadkiem tej sceny. Z tego, co się zorientowałem, niemal cała ekipa nie znosiła Sehuna, nie chciałem zostać uznany za jego chłopaka. Albo przyjaciela. Albo znajomego. Kogokolwiek.

- Ratuję twój domowy budżet. - Odsunął się od auta. - Nie musisz kupować biletu autobusowego, odwożę cię do domu.

- Mam kwartalny. - To prawdopodobnie nie była najsensowniejsza wymówka, ale nie byłem mistrzem improwizacji.

- Ja nie, więc musisz zgodzić się na kompromis – odpowiedział, równie absurdalnie, lecz z taką pewnością, że nie potrafiłem zaoponować.

Zorientowałem się, co dokładnie ma miejsce, w chwili, kiedy samochód ruszył. Sehun kierował jedną ręką, drugą próbował zapiąć mi pas. Odsunąłem jego dłoń, naprawdę nie byłem ubezwłasnowolniony. Chuj, że przed chwilą wszystko wskazywało na coś przeciwnego.

Jechaliśmy. Zmieniały się budynki, ulice, ludzie, jedynie krajobraz pozostawał taki sam. Nic dziwnego, Seul był gigantycznym miastem. Wieczorem dojazd do mojego domu zajmował ponad godzinę, teraz, w godzinach szczytu mogło być jedynie gorzej. Co oznaczało, że spędzę dzisiaj z Sehunem o wiele więcej czasu, niż kiedykolwiek zamierzałem. Jęknąłem przeciągle. Poranna awantura z szefem dostarczyła mi wystarczającej dawki stresu, naprawdę nie potrzebowałem kolejnej.

Przeklinający na wszystkich okolicznych kierowców Sehun nie ułatwiał zadania.

- Możesz sobie odpuścić wyzywanie całego miasta? - poprosiłem grzecznie.

- To część rytuału. - Potrząsnął głową. - Męcząca walka z pogrążonym w chaosie ruchem ulicznym, która nieodłącznie wiąże się z kurwieniem. Udział w tym dodaje męskości, pewności siebie i porywa okoliczne niewiasty.

Aż na niego spojrzałem.

- Przestań zachowywać się jak Jongin.

Otworzył usta, ale nic nie powiedział. Minęła niezręczna chwila, nim skinął głową. I zwrócił wzrok w stronę bocznego lusterka. Był rozbawiony. Niezbyt przesadnie, nie zbliżył się nawet do gotowości wybuchnięcia śmiechem na całe gardło; był raczej na skraju uśmiechnięcia się a wydania z siebie krótkiego, wyniosłego „pff”, wydmuchiwanego przez jedno nozdrze.

- Myślisz, że to coś da? - prychnąłem, nie panując nad nieuzasadnionym przypływem agresji. - Że będziesz nieudolnie go naśladować, że będziesz miły i mniej oschły, że przestaniesz na moment zajmować się tylko sobą i nagle stwierdzę, że jednak chcę się z tobą zadawać?

- Nie. - Pokręcił powoli głową. - Jongin mówił, że nie tęsknisz za moją miłą stroną, tylko po prostu za mną.

Powiedział tak? Sehunowi?! Powinienem był już dawno go zaszlachtować.

- Jongin nie ma pojęcia, o czym mówi – burknąłem.

- Ty też nie.

Nie odpowiedziałem, tylko skrzyżowałem dłonie na piersi i wyniośle odwróciłem wzrok. Nie zamierzałem angażować się w tę niedorzeczną dyskusję, którą przecież wygrałbym w przeciągu dziesięciu sekund. Pięciu. Sekundy.


>>


Zmniejszył prędkość, kiedy znaleźliśmy się w mojej okolicy. Rozpoznawałem już poszczególne budynki, banery, sklepy, ale jeszcze nie byłem stuprocentowo pewien jak dostać się stąd do domu. Miałem prawo, w końcu nie mieszkałem tu od dawna.

- Dalej jesteś na mnie zły? - Sehun odezwał się nagle.

Zastanowiłem się. Czy byłem zły? Na pewno. Czy to oznaczało, że nie byłbym w stanie mu wybaczyć? Nie. Ale w końcu nie o to pytał.

- Tak. I nie zmienisz tego podwożeniem mnie do domu.

Skinął nieznacznie głową, takiej odpowiedzi pewnie się spodziewał. Nie chciał się kłócić, a ja nie miałem nic do dodania. Znowu zamilkliśmy.

Wysiadłem, on za mną. Patrzyłem, jak zamyka drzwi, wsuwa dłonie do kieszeni i przewraca oczami po napotkaniu mojego spojrzenia. Już nie miał na sobie tych niedorzecznie kolorowych ciuchów; znów wyglądał jak biznesmen łamane na psychopatyczny morderca. Nieco tyczkowaty, chuderlawy i zdecydowanie za przystojny, lecz wciąż niepokojący.

- Skoro nie podwożeniem do domu ani byciem miłym, to czym?

Dobre pytanie. Sam nie potrafiłem na nie odpowiedzieć. Nie umiałem zrezygnować z wygodnego niezdecydowania. O wiele łatwiej było się zastanawiać, zgadzać i zaprzeczać, uciekać od odpowiedzi.

- Wystarczy, że nie będziesz znowu robić wszystkiego źle. - Wzruszyłem ramionami.

Miało być enigmatycznie i nonszalancko, wyszło bezsensownie. Jak zwykle. Na miejscu Sehuna parsknąłbym śmiechem, wsiadł do samochodu i dał sobie ze mną spokój raz na zawsze. Właściwie skrycie tego chciałem – nie musiałbym wtedy niczego postanawiać.

Nic takiego jednak nie nastąpiło. Sehun pochylił się nieznacznie, nie spuszczał ze mnie wzroku. Chciałem się cofnąć, ale moje plecy napotkały drzwi. Przed oczami staneła mi scena sprzed kilku miesięcy, niemal ta sama sytuacja. Tym razem nie mogło się skończyć tak samo, nie mogłem się dać, pozwolić na...

- Robię coś źle? - zapytał cicho, jego twarz znajdowała się o wiele za blisko.

Przełknąłem ślinę.

- Nie mam pojęcia – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Nie miałem zbytnio pojęcia o niczym. Byłem zbyt zdezorientowany bliskością ust Sehuna, jego palców, które nieznacznie stykały się z moimi, oddechu, jaki... Odwróciłem wzrok od jego warg i skupiłem się na oczach. Błąd, Luhan, pieprzony błąd. Spojrzenie Sehuna było o wiele gorsze od jego ust, skóry, wszystkiego.

Nie mrugnąłem, kiedy jego ręka, dotąd delikatnie muskająca moją, zacisnęła się na moim nadgarstku. Pocałunek również nagle nie wydawał się już czymś zaskakującym albo okropnym, był po prostu podsumowaniem. Nie wiedziałem tylko, czy mam większą ochotę wsadzić dłoń w połyskujące, jasne włosy Sehuna, czy walnąć się w twarz. Najlepiej oba. Jednocześnie.

Odsunął się nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia. Całowanie ustało, mrowienie wzdłuż kręgosłupa nie.

- A teraz? - Sehun wwiercał się we mnie wzrokiem. - Teraz robię coś źle?

Pokiwałem powoli głową. Sehun zmarszczył brwi, nie ukrywał zaskoczenia.

- Co takiego?

- Mówisz. - Roześmiałem mu się w usta, przyciągając go z powrotem.

Przez pierwsze chwile nie rozumiał, stał sztywny i spięty. Nie zniechęciło mnie to, przesuwałem palcami po jego karku, czekając, aż się zrelaksuje. Wreszcie poczułem, jak się uśmiecha, jak jego język podąża za moim; przeciągnął rękę z mojej szyi na obojczyk, bok, klatkę piersiową. Zapomniałem już, jak łatwy się przy nim stawałem. O ile „łatwy” w tym momencie oznaczało „szczęśliwy”.

Przeciągnąłem dłonie z jego karku na brzuch, powoli i metodycznie. W tym momencie żałowałem obciętych paznokci, mogłyby się przydać. Teraz musiałem o wiele bardziej się postarać. Oparłem dłonie na wystających biodrach Sehuna i mocno je zacisnąłem. Mimo wszystko wciąż byliśmy w miejscu publicznym, i tak już wszedłem na Mount Everest subtelności.

Jego spojrzenie sugerowało, że całkowicie mnie rozumie. Cóż, w takim razie nie było sensu tego przedłużać. Odepchnąłem Sehuna jedynie po to, by otworzyć drzwi i wpuścić go do środka. Tym razem nie musiał pytać, czy może zostać na noc.


>>


Rok później siedziałem w prawie-że-moim-studio z nagim, rozłożonym na zepsutej pralce Jonginem. Byliśmy w trakcie jednej z tych artystycznych sesji, których właściwie nikt nie rozumie, za to wszyscy uwielbiają. Po paru konsultacjach okazało się – wciąż nie mam pojęcia jakim cudem – że najbardziej finezyjną scenografią do takiego aktu będą zepsute sprzęty. Zepsute sprzęty gospodarstwa domowego, zacieki na ścianach, smutna stylistyka i goły Jongin. Brzmiało absurdalnie, było absurdalne, ale zdjęcia wyglądały zajebiście.

W zasadzie nie byliśmy w trakcie sesji, raczej w środku śniadania. Pracowanie z Jonginem wiązało się z nieustannymi przerwami na jedzenie. Nie narzekałem, dzięki temu mogłem dzwonić do znajomych. I do Sehuna.

- Cześć – przywitałem się entuzjastycznie. - Kocham cię.

- Yhym. - Sehun jak zawsze powalał entuzjazmem.

- Tylko tyle?

- Jestem teraz w trakcie kolacji z agentem, więc...

- Sehun...

Nie dosłyszałem odpowiedzi. Jongin wyrwał mi komórkę i ustawił tryb głośnomówiący. To by było na tyle, jeżeli chodzi o prywatność.

- Luhan też jest zajęty. - Nawet nie zawiązał szlafroka, równie dobrze mógłby wciąż nie mieć nic na sobie. - Ja też. Jesteśmy teraz w trakcie sesji. Konkretnie aktów – spojrzał na mnie znacząco – i twój chłopak potwierdził, że wyglądam zajebiście.

Poczułem, jak gorąco uderza mi na policzki. Natychmiast rzuciłem się do telefonu.

- Powiedziałem tylko, że ma zajebiste ciało!

- To brzmi jeszcze gorzej, Lu. - Jongin szczerzył się od ucha do ucha, ewidentnie w chuj za bardzo z siebie zadowolony.

Stałem na emocjonalnym rozstaju dróg – niepewny, czy najpierw zacząć panikować z powodu Sehuna, który WSZYSTKO SŁYSZAŁ, czy wybić Jonginowi świecące się jak pieprzone pochodnie zęby.

Cisza po drugiej stronie przeważyła sprawę.

- To było takie... obiektywne stwierdzenie, takie z fotograficznego punktu widzenia, on...!

- Uświadom tego kretyna – Sehun wreszcie raczył się odezwać – że ja nie zostanę w Ameryca na wieczność. I że wracam. Za tydzień. I jeżeli nie chce, żebym...

- Każ mu zmienić płytę, od paru dni się powtarza – szepnął Jongin.

Wywróciłem oczami, okazując w ten sposób pełne poparcie dla swojego zrzędzącego chłopaka. Nie mogłem pozwolić, by wyśmiewali się z niego jacyś niewychowani nudyści. Nawet jeżeli mieli rację.

- Dobra, nieważne, nie po to zadzwoniłem – przerwałem monolog Sehuna, kiedy jego fantazje zamordowania Jongina zaczęły wchodzić na poziom zahaczający o szpital psychiatryczny.

Momentalnie umilkł.

- Jesteś tam? - nie odpuszczałem.

- Mój agent prosi, żebym wrócił do stołu – odparł nieudolnie wymijająco.

Zacząłem powoli tracić cierpliwość. To naprawdę miało tak wyglądać za każdym cholernym razem?

- Zaraz pójdziesz, po prostu to powiedz. To chyba nie jest takie trudne.

- Naprawdę jestem zaję...

- Więcej nie zadzwonię – zabrzmiałem niemalże groźnie.

Jongin przestawał udawać, że przegląda wiadomości na telefonie, otwarcie zwijał się ze śmiechu.

- Ja ciebie też. - Sehun wręcz wypluł te słowa. - I każ mu stulić pysk.

Zacmokałem z dezaprobatą, uaktywniając swojego wewnętrznego sadystę.

- Nie tak.

- Ja pierdolę. - Teraz to on był zirytowany. - Też cię kocham. Lepiej?

Uśmiechnąłem się bezwiednie. Uwielbiałem, kiedy to mówił. I kiedy był zazdrosny o Jongina. I odbierał telefony w trakcie ważnych spotkań. I robił wszystkie te rzeczy, których nie chciał albo bał się robić wcześniej.

Co oczywiście nie oznaczało, że nagle stał się wymarzonym chłopakiem ze snów każdego nastolatka. Nie zaczął być czuły, romantyczny ani taktowny, nie wyzbył się napadów egoizmu. Dalej nie do końca potrafił funkcjonować w związku opartym na jakiejś tam szczerości. Wciąż upijał się na nieznośnego dzieciaka. Wciąz był nieznośnym dzieciakiem.

Ale gdy przed wyjściem podawałem mu rękę, chwytał ją i nie puszczał. Chyba bał się to zrobić.

- Nie – odparłem po chwili słodkiego milczenia. - Głośniej.