czwartek, 14 marca 2013

Cafe

Paring: T.O.P. X G-Dragon ( BIG BANG), poboczny: G-Dragon x CL (2NE1); G-Dragon x Se7en; T.O.P x Se7en
Tematyka: kpop, yaoi, angst (D: )
Ostrzeżenia: przekleństwa
Od Autorki: Mój pierwszy w życiu angst, a raczej opowiadanie angstopodobne. Nie potrafię i nie lubię pisać o uczuciach, więc prawdopodobnie wyjdzie mi coś bardzo, ale to bardzo dziwnego, jednakże nie mogę się teraz wycofać. Głupia Alisse, dlaczego powiedziałam Ci, że mam nastrój na tworzenie podobnych rzeczy?! Odstawiając moje problemy na bok - enjoy~!
Oczywiście cytaty pochodzą z piosenki "Cafe" BigBangu, tylko że z wersji angielskiej.




I remember when you walked through that door
sat down in that chair
the times that we shared
but you’ve been here

Przecież to niemożliwe. On nie może być AŻ takim skurwysynem.
Od kilku minut wpatruję się w tekst, który mi dał, ale równie dobrze mógłbym na nim medytować przez kilka lat. Dalej nie potrafiłbym skomentować tego, co trzymam w dłoni. Przejeżdżam opuszkami palców po kartce, chcąc się upewnić, że ona naprawdę istnieje.
Patrzy na mnie, jestem tego pewien. Przymrużone powieki, lekko dostrzegalny uśmiech - tak, na pewno tak teraz wygląda. Zastanawia się, jak zareaguję. Ma wiele opcji do wyboru i nie wyklucza żadnej, widząc mój wyraz twarzy. Zawsze po mojej minie odgaduje, co myślę. Ciekawi mnie, czy teraz też wie, iż pragnę wyjść, rzucić tym papierem o ścianę albo po prostu podejść do niego i uderzyć go w twarz. Nie mogę zrobić żadnej z tych rzeczy, by nie dać mu satysfakcji. Dlatego milczę, próbując stłamsić tę ogromną chęć uczynienia czegoś innego.
Jak zwykle, to on nie wytrzymuje. Dopiero kiedy zaczyna mówić, unoszę lekko wzrok. Strzał w dziesiątkę - naprawdę miał taką minę. Resztki krzywego uśmiechu znikają z jego ust, nie umykając mojej uwadze. Nic już nie mówi, rozdrażniony moim spokojem.
Czuję, że wszyscy na nas patrzą. Są ciekawi, dlaczego najlepsi kumple, za jakich uchodzimy, zachowują się jak dwa obce koty. Takie, które na swój widok chcą wydrapać sobie oczy, lecz przytrzymywane przez właścicielki, jedynie patrzą na siebie z pogardą. Nie zdają sobie sprawy, że rok temu przestaliśmy się przyjaźnić, a dwa miesiące temu także nasz związek zaczął występować w czasie przeszłym. "Spostrzegawczość" członków "BigBang" nigdy mnie nie przestała zaskakiwać, ale w tym wypadku nie można im się dziwić. Patrząc na nasze uśmiechy, chodzenie za ręce czy pełne sympatii rozmowy, nikt nie miał prawa domyślać się, iż coś jest nie w porządku.
Problem polegał na tym, że było.
Cholernie.
I remember when you walked through that door, sat down in that chair... - czyta cicho Ji Yong. Naprawdę pragnie mnie sprowokować, lecz ja nie reaguję. Przynajmniej dopóki nie zadaje pytania. - Seung Hyunie, pamiętasz?
Dźwięk rozdzieranego papieru uświadamia mnie, że właśnie zniszczyłem kartkę. Nie obchodzi mnie na to. Odrzucam ją na ziemię i, nie panując nad sobą, uderzam go pięścią w podbródek. Upada na ziemię z tak pełnym niedowierzania wyrazem twarzy, iż mam ochotę się roześmiać.  Nie jestem jednak w stanie. Przejęła nade mną władzę cała wściekłość, która kumulowała się we mnie od kilku tygodni. Pierwsze lepsze pobicie przyczyny moich problemów z miejsca mnie nie uszczęśliwi. Pochylam się, by uderzyć go jeszcze raz, ale nie robię tego. Nie czuję już nawet gniewu, tylko zimną nienawiść. Prostuję się i bez słowa udaję do wyjścia, błagając Boga o silną wolę. Modląc się o to, by nie odwrócić się i zacząć go przepraszać.
Jakimś cudem udaje mi się to. Nikt mnie nie zatrzymuje; doskonale słyszę, że żaden z obecnych się nie poruszył. Nawet po to, by pomóc kochanemu liderowi. Teraz jednak nie zwracam na to uwagi, tylko przemierzam korytarz studia, bezwiednie naśladując sposób chodzenia pozostawionego w sali gnojka. Wyprostowany, z kpiącym uśmiechem i chłodnym spojrzeniem, z pewnością nie sprawiam wrażenia osoby, która przegrała w życiu praktycznie wszystko.
Mijane kobiety obdarzają mnie pełnymi podziwu spojrzeniami, rozpływając się nad moim męskim, władczym opanowaniem. Spoglądam w wiszące na ścianie lustro i parskam śmiechem. Czy ci ludzie naprawdę są ślepi? Nikt nie widzi, że zaraz wybuchnę, nieważne czy płaczem czy gniewem?! Wychodziło na to, iż jeden jedyny człowiek byłby zdolny zorientować się, w jakim jestem stanie. Tylko że on leży na podłodze, pobity przez mnie minutę temu.
Opieram się o pobliski regał i zjeżdżam po nim powoli, osuwając się na ziemię. Mam dość. Nie tylko tej całej sytuacji, ale też w s z y s t k i e g o. Chwilowe odreagowanie nie zmieni nic. Będę musiał w końcu przyjść i przeprosić całą załogę. Dragon znowu będzie się teatralnie zastanawiał, by w końcu roześmiać się nieszczerze i przytulić mnie, wygłaszając jakiś zabawny komentarz. A potem odsunie się ode mnie, szepcząc do ucha, iż nie dziwi mi się, że jestem zazdrosny o Se7ena. I znowu będę go nienawidzić, a on się na mnie wyżywać. Zamknięty krąg.

Seung Hyunie, pamiętasz?

Chciałbym, kurwa, zapomnieć.



***



Only the white chair that you sat in
Has your scent on it
You left leaving only a heartless silence
Waiting for you, this little cafe
The usual Ice Coffee, Espresso double shot
Close your eyes,
Let it slide smoothly down your throat, 
Music we used to love
My heart beats faster
The tremors when i first met you


- Co powiesz na espresso double shot? - zapytał Kwon.
Często nadużywał angielskich słów, jednak mi to nigdy nie przeszkadzało. Lubiłem to nawet, chyba tylko dlatego, że było jego. On także coraz mniej posługiwał się czystym koreańskim, gdy się dowiedział, iż mi to pasuje. Przynajmniej tak stwierdziła to Dara, która uwielbiała bawić się w mojego spowiednika.
Jak zawsze nie czekał na odpowiedź, której i tak bym mu nie udzielił, zbytnio skupiając się na nim niż na jego słowach. Westchnął więc jedynie z irytacją i pociągnął mnie w stronę jakiegoś małego lokalu z ogromną witryną. Cała przytulność tej malutkiej kawiarenki psuła właśnie ta szyba, ale nie powiedziałem tego, widząc szczery zachwyt na twarzy przyjaciela. Skinienie, które uczyniła w jego stronę zaparzająca kawę kobieta, sprawiło, iż zrozumiałem, że nie jest tu po raz pierwszy. Podziękowałem Opatrzności, iż nie podzieliłem się z chłopakiem swoją opinią na temat tego miejsca. Naprawdę musiało mu się tu podobać.
Usiedliśmy na dość specyficznie zbudowanych, białych krzesłach, należących do rodzaju tych, na których nie da się wygodnie rozłożyć. Jakimś cudem G się to udało, ale, jak pocieszyłem siebie w duchu, on miał za sobą lata opanowywania tej umiejętności. Widząc jego rozbawiony wzrok, już nie byłem tego taki pewien. 
- Co panowie zamawiają? - Spod ziemi wyłoniła się kelnerka. 
- Ice Coffee - wypowiedziałem nazwę pierwszego napoju, który przyszedł mi do głowy i  nie był espresso.
Pogardliwe prychnięcie zignorowałem.
- A pan?
- To, co zwykle.
Kobieta odeszła, mimo to dalej nie odzywaliśmy się do siebie. Patrzyłem na niego wyczekująco, a on odwdzięczał się takim samym spojrzeniem. Obaj zdawaliśmy się przeklinać pierwsze randki, choć żaden nie dawał tego po sobie poznać. Czy to "pierwsze spotkanie o podłożu romantycznym", jak określiła je moja matka, naprawdę powinno tak wyglądać?! Cisza, ponaglający wzrok i absolutnie brak jakiejkolwiek rozmowy? Obarczyłem winą za jego przebieg lidera, bo niby dlaczego to ja zawsze miałem się wykazywać?! Zaproszenie na tę cholerną randkę, najgorszy, ale pierwszy, pocałunek i chodzenie za rękę w nieco... inny sposób - to wszystko wynikło z mojej inicjatywy! Ji Yong tylko się ze mnie śmiał i traktował jak zakochaną nastolatkę, która usilnie potrzebuje kontaktu. Co to, to nie, zaprotestowałem wojowniczo w duchu. 
- Kawy dla panów - przerwała moją cichą deklarację obsługująca nas przedstawicielka płci wątpliwie piękniejszej.
Uśmiechnęła się współczująco w moim kierunku, kiedy Dragon wypuścił głośno powietrze, dość bezczelnie obierając za obiekt swojego zainteresowania espresso. Nie zareagowałem, gdyż jej zachowanie doprowadziło mnie do niezbyt przyjemnych wniosków. Prawdopodobnie nie byłem pierwszą osobą, którą chłopak tutaj przyprowadził. Upiłem łyk napoju, żałując, iż nie mam przy sobie papierosów. Zwiększenie dramatyzmu tej sceny z pewnością zdenerwowałoby mojego towarzysza. 
Spojrzałem na niego i zamarłem. Kwon wpatrywał się we mnie z irytacją, unosząc lewą brew. Jedną dłonią stukał w blat stołu, czym narażał na atak apopleksji siedzących obok ludzi. Przeniosłem wzrok na swoje kolana, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Znów zacząłem sączyć kawę, co doprowadziło do zwiększenia siły, z jaką tamten uderzał palcami w stolik. Zerknąłem na niego z coraz większym zdziwieniem. Posłałem mu pełne podziwu spojrzenie, po raz pierwszy widząc tak wysoko znajdującą się brew, czym go jednak rozzłościłem. Odruchowo wzniosłem filiżankę, by zamaskować konsternację chęcią napicia się, ale on złapał mnie za rękę, w której trzymałem naczynie.
- Nie odginaj tego cholernego palca - wycedził, wbijając paznokcie w moją dłoń. Musiałem mieć chyba wyjątkowo głupią minę, bo po chwili westchnął ze znużeniem. - Tak robią tylko nuworysze, kotku.
Osłupiały, zamrugałem parę razy, nim dotarł do mnie cały absurd tej sytuacji. Odłożyłem filiżankę i odciągnąłem jego rękę, powstrzymawszy się od śmiechu. Następnie wziąłem jego dłoń w swoją, zaciskając nieco niedelikatnie.
- To boli - poinformował mnie. 
- Odwdzięczam się tylko - odparłem, nie przestając.
Skwitował moje słowa przewróceniem oczami, po czym zaczął się wyrywać. Kiedy nie puściłem, mimo ataków kubkami, rurką oraz paznokciami, westchnął z rezygnacją. 
- O co znowu chodzi? - zapytał protekcjonalnie.
- Sprawdzam, ile zajmuje ci dojście do najprostszego wniosku. Jak na razie znajdujesz się w najniższej kategorii, bo nawet moja, pięcioletnia wtedy, siostra była w stanie zrozumieć, o co chodzi.
- Przepraszam...? - powiedział niepewnie po kilkunastu sekundach.
- I tak pan oblał - wystawiłem mu język.
Zwolniłem "blokadę" i obaj roześmialiśmy się. Cała ta sytuacja nie była jakoś wybitnie śmieszna, można raczej powiedzieć, że głupia, ale po tylu latach znajomości nauczyłem wreszcie przepraszać tego idiotę. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Kiedy przyciągnął mnie za podbródek, tylko utwierdziłem się w tym przekonaniu.
Musnął moje wargi, kładąc jedną dłoń na moim karku. Pozwolił sobie odgarnąć włosy za ucho, jednak nie przestał mnie całować. Zatracałem się powoli w tym akcie, z pewnym zdziwieniem dając mu wolną rękę. Skwitował to uśmiechem, po czym wsunął swój język do moich ust, by niespiesznie poznawać ich wnętrze. Czynił to tak powoli, iż w końcu postanowiłem zainterweniować. Nasze organy smaku splotły się, metaforycznie łącząc nas w jedno ciało. Nachyliłem się jeszcze bardziej do przodu, byleby tylko nie przerywać pocałunku. Choć moje receptory protestowały z całych swoich „antykawowych” sił, pragnąłem dalej zaznajamiać się z espresso, którym tamten smakował. Niestety, po raz kolejny on okazał się mieć inne plany.
- Seung Hyunie... – zaczął, oderwawszy się ode mnie. Niezadowolone prychnięcie zbył uśmiechem. - Kochasz mnie?
Zamarłem. Nie miałem pojęcia, jak odpowiedzieć na takie pytanie. Powiedzenie mu, że podkochiwałem się w nim, odkąd spotkaliśmy się w YG, wydawało mi się żenujące. Podrapałem się po głowie, próbując ukryć zmieszanie. Jego ponaglający, a zarazem pełny jakiegoś zrozumienia wzrok, konsternował mnie coraz bardziej. Irytował się wprost proporcjonalnie do długości mojego milczenia. W końcu parsknąłem śmiechem, przypominając sobie sytuację sprzed chwili. Z dumą zauważyłem, iż zaskoczyłem go tym, co zdarzało mi się dość rzadko.
- Oczywiście, że tak. Pytanie brzmi: czy zasłużyłeś, ale to już inna sprawa – pstryknąłem go w policzek.
Zmierzył mnie ciężkim spojrzeniem, choć sam dobrze wiedział, iż wywoła tym u mnie kolejny napad wesołości. Wyglądał cudownie idiotycznie, kiedy usiłował udawać wściekłego. Miałem ochotę go przytulić, by zdenerwować go jeszcze bardziej.
- Jesteś idiotą, Tabi.
Miał rację. Dlaczego, kurna, zawsze musiał ją mieć?!



***



The Cafe helps me remember that attraction
I always helped her get the syrup
Now I hate that sticky sweetness

Oh please don’t leave me alone
What have you made me do?
In a night when everyone is asleep
Why am I left alone?


Stoję przed tą cholerną kafejką, wpatrując się w tę okropną witrynę. Od jakiegoś czasu żywiłem do niej pewną osobistą urazę, choć jej dokładnych podstaw nie jestem w stanie podać. Chyba wszystko zaczęło się wtedy, kiedy zobaczyłem ich tutaj razem. Oczywiście, mogło mi się to szkło nie podobać już wcześniej, jednakże teraz darzę ją prymitywną nienawiścią. Obrzydliwa, niedająca się ominąć. Zawsze spoglądam na nią, kiedy przechodzę obok. Zawsze wtedy siadam i obserwuję ludzi, którzy są w środku. Zawsze widzę ich.
Jestem żałosny. Siedzę przed tym pieprzonym lokalem już blisko pół godziny tylko po to, by oglądać swojego pieprzonego byłego z jego pieprzonym chłopcem. Wzdycham z irytacją, choć tak naprawdę mam ochotę wyć. Ciekawe, co zrobiłaby ta siedząca obok staruszka, gdybym faktycznie tak zrobił. Prawdopodobnie dostałaby ataku serca, tak jak i reszta otaczających mnie ludzi. Pragnienie staje się coraz większe, więc wstaję, by go przypadkiem nie zrealizować.
Po raz ostatni spoglądam na kafejkę i zamieram. Dragon patrzy na mnie, uśmiechając się lekko. Oczywiście, mówi coś do niego, ale wydaje się kompletnie ignorować jego osobę.
W tej chwili jednak nie zwracam na to uwagi, tylko odpowiadam hardo na jego spojrzenie, choć mam ogromną ochotę uciec. Wiem, że nawiązał kontakt wzrokowy, by urządzić jakieś przedstawienie, którego wcale nie chcę oglądać. Mimo to nie ruszam się, czując się jak sparaliżowany.
On dostrzega moje wahanie - jestem tego pewien - więc decyduje się na rozpoczęcie spektaklu. Zaczyna całować się z tamtym, mierząc mnie prowokującym spojrzeniem. Zapomniał, że tego typu akcje przestały na mnie działać już kilka tygodni temu. Przynajmniej starałem się dać mu do zrozumienia, iż tak było, dlatego teraz muszę utrzymać pozory. Dlatego nie odchodzę, choć z każdą chwilą moja dusza jest rozrywana coraz bardziej. Zaciskam zęby, omal nie rozgryzając sobie wargi i dalej uśmiecham się z politowaniem. Pragnę go rozgniewać, rozbawić, cokolwiek, byleby przerwał i pozwolił mi tym samym z honorem odejść. Nie robi żadnej z tej rzeczy. Twarz zaczyna mnie boleć od utrzymywania wymuszonego uśmiechu, ale nie zwracam na to uwagi. Nie mogę oddychać, z każdą chwilą czując rwanie w sercu. Człowiek, który śmiał stwierdzić, że ból oczyszcza, tak naprawdę nigdy go nie poznał. Nie miał pojęcia, co przeżywa osoba, której raz po raz wbija się nóż w klatkę piersiową. Łapię się ze serce i oddycham coraz szybciej. Wydaje mi się, iż całe moje ciało jest poszarpanym, pulsującym ciałem, z którego to cały czas są wyrywane kolejne kawałki mięśni. Ziemia wydaje się być o wiele bliższa niż zazwyczaj, ale nie mogę pozwolić sobie na spotkanie z nią. To byłoby okazanie słabości.
Nie potrafię jednak dłużej obserwować tego wszystkiego. Wystawiam liderowi środkowy palec, nie dbając o dziecinność tego gestu. Odwracam się nagle, omal nie wywracając. Mam dość. Po raz kolejny w ciągu tych miesięcy, chcę odpocząć od tego wszystkiego. Życia. Niego.



***



Tell me the truth,
Unlike yesterday, I’m a little late today
All that we promised,
all that we talked about
It’s all lies,
Don’t make me a fool


Nie pamiętam, kiedy dokładnie w naszym życiu pojawił się Se7en. On po prostu był tam od zawsze. Kwon znał go odkąd skończył jedenaście czy tam dwanaście lat, a ja, kiedy pojawiłem się w YG, praktycznie od razu się z nim zaprzyjaźniłem. Mówiłem mu o wszystkim – jako jedyny został powiadomiony o związku moim i G – a on mi. Nawet z Ji Yongiem nie upiłem się tyle razy, ile z nim, kiedy to zerwała z nim dziewczyna. Nikt też się nie cieszył tak jak ja, gdy zadzwoniła do niego po kilkunastu godzinach, by przeprosić. On też pierwszy dowiedziałby się o naszym zerwaniu, gdyby nie... No właśnie.
Czasami zastanawiam się, jak długo Dragon mnie okłamywał. Przecież to nie mogło trwać tylko kilka dni, tym bardziej że dalej ze sobą są. Ile razy był u niego, kiedy mówił mi, że zostaje na noc w studiu albo idzie na imprezę? Zdaję sobie nagle sprawę, iż nie chcę tego wiedzieć. Mam dość ckliwego użalania się nad sobą, choć doskonale wiem, że nie przestanę tego robić. Jak mogłem śmiać się z Wertera i Kordiana?! Pamiętam jeszcze, jak razem z moim byłym chłopakiem wyśmiewaliśmy dzieła europejskich romantyków. Teraz jednak zaczynam ich rozumieć...
Bawi mnie to, iż mimo tylu dni, które minęły od tamtej chwili, dalej jestem w stanie ze szczegółami sobie ją przypomnieć. W sumie nic dziwnego, ponieważ analizowałem ją kilkaset razy, raniąc się na własne życzenie. Jakim cudem? - zadawałem sobie wtedy to pytanie i do dzisiaj to robię. Nie umiem na nie odpowiedzieć.



***



You don’t need me anymore
Please don’t say that
Do you mean that you hate me now?
Lying to yourself
Etched on that old table are our names
But now let it be buried in memories and the past


Ten dzień wydawał mi się na początku całkiem zwykłymi kilkudziesięcioma godzinami, które po prostu trzeba przeżyć. Brak słońca i nieregularnie spadające krople nie przeszkadzały mi, a nawet wręcz przeciwnie. Uwielbiałem tego typu pogodę, gdyż wtedy nasz kochany lider nie kazał nam długo pracować. Jako samozwańczy meteopata, wolał leżeć w domu. Najczęściej ze mną.
Przechodziłem obok „naszej” kawiarni. Dalej nie wiem, jakim cudem się tam znalazłem, na tych „ okolicach przedmieści przedmieściańskich”, jak mówił Kwon, kiedy tylko się w niej pojawialiśmy. Zignorowałbym ją, nie zaszczycając nawet spojrzeniem, gdyby nie głos, który usłyszałem.
- Masz ochotę na espresso double shot? - zapytał mój chłopak.
Natychmiast się odwróciłem, choć byłem pewien, że nie mówił do mnie. Nie zaniepokoiło mnie jednak to, iż zwracał się do Se7ena, w końcu przyjaźnili się i nie widziałem nic złego w ich spotkaniach. Miałem zamiar się odwrócić, śmiejąc się z własnych urojeń, ale w tym momencie Ji Yong złapał go za koszulę i pocałował.
Nie zrobiłem nic. Nie krzyknąłem, nie podbiegłem ani nie zaniosłem się płaczem, jak zazwyczaj robią bohaterowie w filmach. Jedynie stałem i patrzyłem. Nie czułem; otaczała mnie pustka. Ogarniała mnie pozbawiona emocji nicość, której nie potrafiłem się przeciwstawić. Wydawało mi się, że zastygł cały mój organizm, ale głośne, niewzruszone bicie serca pozbawiło mnie tego wrażenia. Mimo to dalej nie byłem w stanie nic zrobić.
Zauważyli mnie. Przez przypadek Dang Wook odwrócił się i zamarł, lekko szarpiąc za rękaw swojego towarzysza. Dragon zmierzył mnie beznamiętnym spojrzeniem. W ogóle nie wydawał się być zdenerwowany, zresztą nasz kolega także nie zachowywał się jak osoba, którą właśnie nakryto na zdradzaniu przyjaźni. Oczywiście, był lekko zmieszany, lecz nic poza tym. Na początku z tego powodu ogarnęła mnie wściekłość, jednak po chwili, kiedy mój mózg przeanalizował sytuację, doszedłem do prostego, brutalnego wniosku. Kwon musiał go okłamać i powiedzieć, że już z nim nie jestem. To stwierdzenie zabolało, jednak nie mogło być inaczej. Szybko przypomniałem sobie, że w ciągu ostatniego miesiąca nie spotykaliśmy się z Se7enem, bo mój chłopak sobie tego nie życzył.
Moim ciałem wstrząsnął gniew. Pragnąłem zabić osobę, która do tego doprowadziła. Tego pieprzonego gnoja, który teraz jedynie uśmiechał się drwiąco, nie puszczając ręki tamtego. Mimo wszystko poczułem żałosny przypływ nadziei, iż to wszystko tylko sobie uroiłem. Wolno, równo stawiając kroki, podszedłem do nich.
- Cześć – powiedziałem zdawkowym tonem. - Ji Yong, czy my jeszcze do niedawna nie byliśmy ze sobą?
- Byliśmy – potwierdził zapytany.
Dwuznaczność tego słowa zabolała, tym bardziej, że chodziło o to drugie znaczenie. Miał rację. My „byliśmy” ze sobą, nie jesteśmy. Przełknąłem ślinę, nie przestając uśmiechać się uprzejmie. Mięśnie twarzy zaczęły mnie boleć, ale nie chciałem pokazać, co właśnie przeżywam. Nawet nie pragnąłem go uderzyć, wiedząc, iż odebrałby to jako niedojrzałe, zbyt emocjonalne zachowanie. Nagle parsknąłem śmiechem, uświadomiwszy sobie, że nie mam po co teraz przejmować się jego zdaniem.
- Co cię tak bardzo bawi? - zainteresował się G, nie rozumiejąc mojego zachowania.
Z uśmiechem walnąłem go w szczękę. Słysząc, jak pęka kość, czułem jak to samo dzieje się z moim sercem.



***



Oh my God, even if it is buried away
It’s just comes back to me again,
Facing my fear
My wandering heart is frightened
Alone and lonely, lying in a lightless room
Thinking of you, remembering you, this pathetic painter
My only masterpiece is our love tragedy
My heart is an art gallery filled with you
Without you, Seoul is but a desolate desert


Kolejna bezsenna noc spędzona przed komputerem. Przesiaduję na nim cały czas, kiedy tylko wrócę ze studia. Nie istnieję dla znajomych, rodziny, nawet matki, która wydzwania co kilka godzin. Ale nie mogę cały czas nie spać.
Z pewnym rozżaleniem wyłączam kartę witryny, którą ostatnio odwiedzam najczęściej. Zastanawia mnie, kiedy zacząłem świadomie szukać informacji o sposobach popełnienia samobójstwa. Na początku robiłem to nieświadomie, pragnąc po prostu zrobić cokolwiek, byleby nie myśleć o Ji Yongu, ale teraz weszło mi to w nawyk.
Laptop się znowu zaciął, więc mam okazję jeszcze przez kilka sekund pooglądać obrazki przedstawiające rytuał harakiri. Fascynujące, jak bardzo inteligentni są Japończycy. Ok, może powinienem ich nie szanować ze względu na odwieczny konflikt między naszymi krajami, jednakże nie potrafię odmówić im pewnej pomysłowości. Gdyby tylko zorganizować sobie sekundanta...
Zamykam oczy, wypuszczając głośno powietrze. Nie bądź idiotą, do jasnej cholery, krzyczę w duchu. Mogę bawić się w Wertera, użalającego się nad utraconą miłością, nawet pozwalam samemu sobie strzelić sobie w skroń, lecz bez przesady. Popełnienie seppuku jest najidiotyczniejszym pomysłem, jaki przyszedł mi do głowy, a planowałem już nago wskoczyć pod rozpędzony samochód. Parskam śmiechem, przypominając sobie, skąd w ogóle wpadło mi do głowy coś takiego.
- Jesteś debilem – mówię głośno i wyraźnie.
Patrzę na leżące nieopodal zdjęcie, na którym jesteśmy. Ja i on. Zastanawia mnie, dlaczego go jeszcze nie wywaliłem. Chyba chodziło mi o to, by udowodnić sobie, że nie muszę się od niego odcinać. Ale to było kiedyś. Łapię ramkę i rzucam nią w stronę śmietnika. Jak zwykle nie trafiam. Dźwięk pękającego szkła jeszcze nigdy dotąd mnie tak nie irytował. Wzdycham, podnosząc się z miejsca.
Wstaję z miejsca pod wpływem impulsu. Otwieram komodę, by mieć pełen dostęp do szafki. Wyciągam niepozorne, szarobure pudełko. Nieco niepewnie podnoszę pokrywę, uśmiechając się nerwowo. Jeszcze tam jest.
Czarny – przynajmniej taki powinien być, bo teraz jest cholernie przybrudzony – stary i ciągle naładowany. Idiotyczne, iż go nie zabezpieczyłem. Chyba nie potrafiłem. Dotykam delikatnie uchwytu, jednak od razu cofam rękę. Przecież dalej nie umiem zajmować się bronią. Teoretycznie G mi to pokazywał, lecz... To było tak dawno.
Po chwili bezruchu dochodzę do wniosku, że nie muszę tego robić. Po cholerę? Pistolet wydaje się nie mieć nic przeciwko, a ludzi, którzy mogliby zaprotestować, nie ma tutaj. Czując się jak bohater romantyczny, zaciskam palce na broni.
Pewnie, zostanę pieprzonym Werterem! Ciekawe, czy też będę zdychał przez siedem godzin. Przejeżdżam dłonią po kabłąku spustowym i wypuszczam ze świstem powietrze. Teoretycznie wystarczy dobrze wymierzyć. Tylko skąd mam, kurwa, wiedzieć, gdzie powinienem przystawić lufę?! Trudno, mam dość. Mając do wyboru umieranie przez kilkaset minut i codzienne cierpienie, łatwo zgadnąć, co wybiorę. Ręce mi drżą, lecz odważam się podnieść pistolet.
Czuję się żałosny. Do niedawna sam głosiłem, iż zabijają się tylko ckliwi tragicy, którzy za wszelką cenę próbują wywołać u swoich bliskich jakieś emocje. Potrafiłem wygłaszać monologi na ten temat przez długie godziny, używając wielu argumentów. Teraz chciałbym znaleźć choć jeden powód, by żyć. Ja sprzed roku zaśmiałby się, mówiąc, że przecież za parę miesięcy się odkocham. To nie tak, iż w to nie wierzę. Po prostu nie widzę takiej potrzeby. Nie pragnę cierpieć ani wyrzucić go ze swojej głowy. Pozostaje mi samobójstwo. To egoizm? Owszem, tak jest mi wygodniej. Odejdę z bolesnym westchnieniem bólu i okrzykiem radości. On pozostanie w moim sercu, ale nie będzie mnie to już ranić.
Ostatni raz spoglądam w okno. Na zewnątrz panuje okropna wichura, prowadząca swoiste reconquérir, pozbawiając społeczeństwo wszelkiej maści parasoli. Jasna cholera, tak nie może być! Nie chcę być nieznaną kroplą w jakimś morzu rozpaczy! Skoro ja, jeden z największych męskich idoli, mam się zabić, to niech cały świat o tym usłyszy. Niech huk wystrzału usłyszą w całym Seulu albo i nawet w Phenian! USA może się o tym dowiedzieć z porannego wydania wiadomości.
Parskam śmiechem, przerażony swoją głupotą. Mimo wszystko odkładam pistolet. Zamachu na własne życie nie mogę przeprowadzić jak kompletny amator. Zamykam pudełko i wsadzam je do szuflady, porządkując sobie w głowie listę rzeczy do zrobienia.
Kupić nowy garnitur.
Zdobyć przynajmniej dwie paczki papierosów.
Porządnie się nawalić.
Odczekać dwa-trzy dni, w zależności od pogody, by jako tako wyglądać.
Wysłać list do matki.
Odwiedzić pewną jebaną kafejkę.
Ten punkt mógłbym wykonać nawet dzisiaj, o ile się przejaśni. Wstaję z klęczek, by spełnić swoje zamierzenie. Spojrzę na niego ostatni raz, po czym wrócę do mieszkania i strzelę sobie w łeb.
Kurewsko romantycznie.





***




I will always be waiting for you
When i think of you, i call your name
The coffee I made for you, and the folded bookmark
And the rain falls down
on the white house that belongs to only you, baby

Nucę sobie piosenkę, którą niedawno skomponował. Nienawidziłem jej, ale brzmi cudownie, więc nie potrafiłem jej zapomnieć. Teraz nawet zaczyna mi się podobać. Teraz, kiedy idę, wiedząc, że niedługo umrę. Fascynujące, iż w takim momencie człowiek wyzbywa się wszelkich emocji. Nigdy nie sądziłem, że zostanę socjopatą. Zaprawdę, codziennie dowiadujemy się o sobie nowych rzeczy.
Ze zdziwieniem stwierdzam, iż kawiarnia w ogóle się nie zmieniła. Moje zdumienie jest irracjonalne, jednakże... Wydarzyło się tyle, a ona pozostała dalej, bawiąc się w lokalowego św. Piotra.
Spoglądam na zegarek. Wpół do trzeciej. O tej porze na pewno już tam są. Udaję się na „swoją” ławkę, jednak ze zdziwieniem zauważam, iż jest zajęta przez jakiegoś zasłoniętego gazetą mężczyznę. To karygodne. Zawsze na niej siadałem, by móc w spokoju oglądać Ji Yonga i Se7ena. Nikt NIGDY jej nie zajmował.
Nieco urażony ignorancją złodzieja miejsc, zajmuję ławkę obok. Przygryzam wargę, tak jak zwykle, kiedy mam patrzeć na moich byłych przyjaciół, którzy, nie wiedząc o tym, iż na nich patrzę, zupełnie się nie hamują. Chyba jednak nie jestem socjopatą. Przełykam głośno ślinę, hamując napływające do oczu łzy.
Przez moment szukam go wzrokiem. Zawsze odnajdywałem ich po dziwnej fryzurze Dang Wooka, tym razem jednak nie potrafię jej zauważyć. Kiedy spostrzegam Dragona, wydaję z siebie zdziwiony okrzyk. Se7ena nie ma. Chłopak siedzi naprzeciwko CL. Gładzi ją po dłoni i częstuje espresso, wywołując jej śmiech.
Wpatruję się w nich dalej, dopóki nie słyszę szelestu gwałtownie zamykanego czasopisma. Oskarżany przed chwilą o kradzież miejsca człowiek chowa twarz w dłoniach. Poznaję go, choć z całych sił staram się zaprzeczyć.
Mój były najlepszy przyjaciel siedzi przed lokalem, w której zdradzał mnie z moim chłopakiem i płacze, widząc jak ten robi to samo z naszą wspólną przyjaciółką. Nie wiem, co zrobić. Z jednej strony pragnę do niego podejść i pocieszyć, z drugiej chcę... Właśnie, czego?
Nikt nie wie, co będzie dalej. Nieznany teren. Brak mapy. Nie dowiemy się, co nas czeka za zakrętem, dopóki nie skręcimy.”
Jest źle. Przypominam sobie słowa jakichś sławnych Japończyków. Jednak... Czy one nie są prawdziwe? Nie zamierzam się już cofać ani tym bardziej umierać z jakichś durnych, górnolotnych powodów. Podnoszę się i zdecydowanym krokiem podchodzę do tamtego. Zanim pomyślę, zaczynam mówić:
- Masz ochotę na espre... - milknę, nie chcąc znowu przywoływać złych wspomnień. Po chwili znów zaczynam, pewniejszym tonem. - Co powiesz na gorącą czekoladę?
Dang Wook podnosi lekko głowę, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Czuję bicie własnego serca, kiedy czekam na jego odpowiedź. To jest o niebo gorsze od zaproszenia G na randkę. Widząc jego wahanie, chcę odejść, lecz on łapie mnie za rękę. Uśmiecha się.




Muszę nauczyć się więcej skręcać.