Pairing: Tao x Sehun; wspomniane Kai x Sehun (EXO)
Tematyka: k-pop, irytujący przyjaciele, problemy z wysławianie, jeszcze więcej irytujących przyjaciół
Ostrzeżenia: przekleństwa, jakieś tam aluzje seksualne
Wszystko
zaczęło się od tego, że ja, Oh Sehun, zachorowałem.
Śpiew
budzących ptaków zaczął przypominać uporczywe buczenie, łaskawie
oświetlające swymi promieniami słońce zamieniło się w
drażniącą, niedającą się wyłączyć lampę, świat utracił
dawne piękno. Do niedawna oglądający życie zza różowych
okularów miałem teraz problem z dostrzeżeniem go spomiędzy
zmrużonych, załzawionych powiek.
Oczywiście
mogłem się nie męczyć, pójść za radą Kaia do lekarza i odebrać masę syropów oraz pigułek. Rzecz jasna, nie zrobiłem tego.
Pomijając już fakt, że dawno temu nauczyłem się, by nigdy, ale
to PRZENIGDY, nie słuchać rad Jongina, to okazało się, iż była to
jedna z tych sytuacji, kiedy to lekarstwo okazywało się jeszcze
gorsze od choroby. Po zażyciu łyżeczki przyniesionego przez
Donghae syropu z miejsca przestawiłem się na medycynę tradycyjną.
Napoje gazowane, alkohol i soki zostały zastąpione przez herbaty z
naci, korzeni oraz ziół. Skoro ludzi leczyli się tym od zawsze i
jakimś cudem dożyli XXI-ego wieku, to musiało działać. Po prostu
musiało.
Problem
polegał na tym, że jednak ni chuja nie działało.
Kiedy
Kai zjawił się w dormie, nie byłem pewien, czy powinien się
cieszyć. Jongin bywał gorszy niż zaraza.
Tym
razem wyglądał o wiele sympatyczniej niż zwykle – nie uśmiechał
się łobuzersko, nie rzucał idiotycznymi komentarzami, tylko dyszał
ciężko, taszcząc wielkie torby. Prawdopodobnie znajdowały się w
nich zapasy na przyszły miesiąc. EXO miało przerwę, więc w
dormie zostaliśmy tylko my. Reszta przeniosła się do nie do końca
zaaprobowanych przez SM własnych mieszkań albo do rodziny. Tylko my
bardzo leniwie i niewdzięcznie stwierdziliśmy, że zwyczajnie nie
chce nam się marnować czasu na ciągłe pakowanie i rozpakowywanie.
Rodzice mogli nas odwiedzać tutaj.
-
Myślę, że wcale nie jesteś chory – orzekł Jongin po
odstawieniu zwiększających szanse na przeżycie tobołków.
-
Jak to nie jestem?! - warknąłem podirytowany. Nie miałem napadu
złego nastroju, po prostu sam fakt, że musiałem podnieść obolałą
głowę...
-
A tak to. - Usiadł na kanapie naprzeciwko. - Nie możesz być chory,
chorzy ludzie nie rozwalają się na sofie w pozie godnej greckiego
czy tam rzymskiego pijaka.
Z
powrotem walnąłem się o poduszki. Niech przestanie tworzyć teorie
spiskowe i przyjmie do wiadomości, że to jego pieprzona wina...!
-
A jak wytłumaczysz kichanie?
-
Alergia na pyłki, w ogóle nie ma związku ze sprawą.
Jaką,
kurwa, sprawą...? Otworzyłem usta z zamiarem powiedzenia czegoś na
ten temat, gdy nagle targnął mną atak kaszlu. Błona śluzowa
zareagowała natychmiastowo – omal nie udławiłem się panicznie
wyrzucanym powietrzem. Zasłoniłem usta ręką; miałem prawo do
niepokazywania temu debilowi chociażby wnętrza dróg oddechowych.
Za dużo już widział.
Dawno,
dawno temu, gdy byliśmy jeszcze młodsi niż teraz, miałem wielką
ochotę na eksperymenty ze swoją seksualnością. Jongin również.
Z braku innych chętnych spróbowaliśmy ze sobą. Po dziś dzień
zastanawiam się, jakim cudem nasza przyjaźń to przetrwała,
szczególnie, że Kai jako istota pozbawiona instynktu
samozachowawczego często wraca do tamtego momentu.
Nie
chciałem sobie tego przypominać, naprawdę nie w tym momencie.
Zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze.
-
A jak wytłumaczysz mój zasmarkany nos, zaczerwienione oczy i tony
chusteczek? - zapytałem o wiele napastliwiej, niż powinienem.
-
To od płaczu, nie od przeziębienia.
Założył
nogę na nogę, a ja zachłysnąłem się własną śliną.
-
PŁACZU?!
Pokiwał
z powagą głową, przypatrując mi się z miną godną
habilitowanego doktora psychiatrii. Albo ze mnie kpił, albo było z
nim jeszcze gorzej niż zazwyczaj.
-
Możesz mi wyjaśnić – obdarzyłem go uśmiechem nr 2 - o jakim
płaczu ty pier...?
Kai
podniósł się z miejsca. Krążył wokół kanapy, rozglądając
się po pomieszczeniu.
-
Zachowujesz się jak Bridget Jones – oznajmił. - Naprawdę,
brakuję ci jedynie lodów, bo nawet telewizor włączony jest na
komedii romantycznej.
Rzuciłem
okiem na działający odbiornik. Przerzuciłem na pierwszy lepszy
kanał, nawet tego nie oglądałem, ale jak zwykle cały świat
dopasował się do wizji Jongina. Kiedy grający w dramie aktorzy
zaczęli się namiętnie całować przy dźwiękach muzyki ludowej,
przestałem wymyślać w głowie wytłumaczenie całej sytuacji.
Czegokolwiek bym nie powiedział, on i tak...
-
Ale wiem, jak to zmienić! - Wyszczerzył się, nachylając bardzo,
bardzo niebezpiecznie blisko.
Odsunąłem
swoją twarz jak najdalej.
-
Słuchaj, Kai, jesteś moim przyjacielem, ale jeżeli zamierzasz być
Markiem Darcym, to...
Uśmiechnął
się tryumfująco, a ja przekląłem samego siebie za ujawnienie
znajomości tego tępego, do bólu typowego filmu. Naprawdę
obejrzałem go zupełnie przez przypadek. Tego drugiego i trzeciego
razu też nie planowałem.
-
Ja najwyżej mógłbym być Danielem Cleaverem, słońce. - Poklepał
mnie po głowie. - Pomyślałem jednak, że przyjazd kogoś
specjalnego na pewno poprawi ci
humor.
Domniemaną
potęgą własnego rozumu próbowałem zwalczyć narastający
niepokój, ale mój mózg całkowicie zignorował te próby.
-
Tao... przyjeżdża? - starałem się zapytać jak najbardziej
neutralnym tonem.
Sądząc
po wrednym wyszczerzu tego parszywca, ani trochę mi się to nie
udało.
-
Menadżer wraca w niedzielę.
Wbrew
pozorom nie poczułem rozczarowania. Nawet nie pomyślałem o tym
uczuciu. Byłem zbyt przerażony. Nie mógł wrócić teraz. Mieliśmy
za mało czasu. Nasz pokój, pokoje, cały dorm wyglądał jak
ekwiwalent bombardowania Drezna. Nie zdążymy tego ogarnąć nawet
po zatrudnieniu ekipy sprzątającej. Zabije nas.
Żelazna
dłoń przerażenia owinęła się wokół mojej szyi i mocno ścisnęła.
Oddychanie stawało się coraz trudniejsze, przed oczami pojawiły
się mroczki.
Uderzenie
w czubek głowy przywróciło mnie do świata żywych.
-
Nawet nie myśl, że zdechniesz i będę musiał pojedynczo tłumaczyć
się z tego syfu. - Pstryknął mnie w nos.
-
Menadżer wraca w niedzielę – powtórzyłem. - Co jeszcze? Lee Soo
Man przyjedzie wieczorem? Bóg przyleci na weekend? Tao zjawi się z
okazji moich urodzin?!
-
Ciekawa kolejność – zauważył uszczypliwie – ale mylisz się.
- Przewróciłem oczami, przecież to były pytania retoryczne. - To
Tao przyjeżdża wieczorem.
To
było jak Hiroszima, Nagasaki i Czarnobyl naraz.
Kiedy
Tao pojawił się w dormie, mieszkanie wyglądało lepiej niż przed
jego wyjazdem. Nigdzie nie walały się pudełka po pizzy, podłoga
pozbawiona była bielizny trzeciej świeżości, a zmywak lśnił
niczym łysa głowa naszego sąsiada. Tajemnicą nagłego
przeistoczenia mojego i Kaia w Perfekcyjne Panie Domu była jedna
rzecz – komórka. Tak, to tam wylądowało to wszystko. Niemal jak
w starych komediach, w których w kluczowym momencie ktoś otwierał
komórkę i padał przygnieciony wysypującymi się rzeczami.
Przypomniałem o tym Jonginowi, kiedy mi zaproponował to rozwiązanie
problemu, ale on zapewnił, iż nie żyjemy w słabej komedii i u nas
na pewno tak nie będzie.
A
potem Tao rozbił szklankę, a ja w poszukiwaniu zmiotki otworzyłem
komórkę.
Sprzątaliśmy
wszystko do rana.
W
tym wszystkim nawet zapomniałem o rumienieniu się na jego widok,
jąkaniu i masie innych rzeczy, które zazwyczaj robiłem, jeżeli
nie miałem akurat złego nastroju. Może dlatego, że czułem się
chujowo, może dlatego, iż byłem zbyt wkurwiony na Kaia
przypominającego non stop o moim „cudownym” ozdrowieniu, że nie
mogłem odczuwać innych emocji.
Obudziły
mnie przekleństwa Jongina, który ewidentnie przeszukiwał moje
rzeczy. Podniosłem się natychmiastowo do pozycji siedzącej, by po
chwili kompletnie stracić równowagę i ponownie paść na łóżko.
-
Ej! - zawołałem, wstając już nieco wolniej. - Wynocha z mojego
pokoju!
Kai
nie miał nawet na tyle przyzwoitości, by się zaczerwienić.
Buszował jeszcze przez kilkanaście sekund w torbie, pomimo moich
gniewnych okrzyków. Wreszcie z tryumfem podniósł parę adidasów.
-
Sorry, złotko, ale zgubiłem swoje. - Pomachał butami przed moim
nosem, trzymając je za sznurówki. - Idziemy z Tao pobiegać,
rozumiesz, nie mogę prezentować się jak ostatnia ciota bez
adidasów...
-
Może, może, po prostu jego buty są za małe o dwa rozmiary. - Tao
oparł się o framugę, wyglądając przy tym jak młody bóg. Tak,
wyglądał jak młody bóg, opierając się o framugę. To moje
myśli, mogłem go opisywać jak chciałem.
Odrzuciłem zamaszyście kołdrę. Szybko nałożyłem na nogi leżące nieopodal kapcie i zasalutowałem.
Odrzuciłem zamaszyście kołdrę. Szybko nałożyłem na nogi leżące nieopodal kapcie i zasalutowałem.
-
Też idę z wami biegać! - oświadczyłem.
Ku
mojemu oburzeniu wymienili między sobą kpiące uśmieszki. Złapałem
się pod boki, próbując wyglądać groźnie. Tao jedynie parsknął.
-
Wybacz, ale chyba nie powinieneś...
-
Po prostu powiedzcie, że nie chcecie, żebym z wami biegał! -
prychnąłem jak rozjuszony kot. Nie mieli prawa, tym bardziej Kai,
który wiedział, co czuję do...!
-
To chyba oczywiste, że nie chcemy biegać z tobą, kiedy masz na
sobie piżamę i kapcie w króliczki – odparła drwiąco największa
szuja na tej planecie, czyli Jongin. Miałem nadzieję, że w
przyszłym życiu będzie musiał żyć jako kamień. Albo mrówka.
Którą z wielką chęcią i uśmiechem na twarzy zmiażdżę.
Tao
podszedł, by poklepać mnie pocieszająco po ramieniu. Przeszedł
mnie dreszcz porównywalny z tym przedśmiertnym.
-
Nie przejmuj się, tu chodzi tylko o czas. - Uśmiechnął się, a mi
dosłownie załomotało serce. Jak chuj usłyszał. - Jestem pewien,
że nawet Kai w takim stroju nie byłby zdolny do biegu.
-
Pewnie nie. - Kai niespodziewanie ulegle wzruszył ramionami. - Ale
przynajmniej wyglądałbym olśniewająco w króliczkowych kapciach
na drodze.
Zitao
wybuchnął śmiechem, a ja mogłem jedynie obserwować, jak ci dwaj
wychodzą z dormu ramię w ramię. I to niby ma być najlepszy
przyjaciel?!
Oglądałem
film na laptopie, kiedy wrócili. Jongin bez żadnego zażenowania
przytulił mnie od tyłu, widocznie nie zauważając mojej irytacji.
Podczas ich nieobecności przysiągłem sobie, że przestanę się do
niego odzywać, ale zapach, który dotarł do mojego nosa, wymagał
komentarza.
-
Umyj się, capie – warknąłem przemiło.
-
Niby dlaczego? Pot to w sumie też woda, więc...
-
I mocznik – uzupełniłem. - Może nie słuchałeś wystarczająco
na lekcjach biologii, ale oblanie się potem naprawdę nie zastępuje
kąpieli.
-
Nie chce mi się kąpać. - Oparł podbródek na mojej głowie.
-
Więc nie każ mi siebie wąchać. - Odsunąłem się brutalnie,
przyczyniając się tym samym do przewrócenia Kaia.
Tao
parsknął, czym zwrócił moją uwagę. Również wszedł do pokoju,
tak samo spocony jak Jongin. Jego Bóg jednak musiał uraczyć
udoskonalonymi gruczołami potowymi, bo wyglądało to lepiej. Borze
liściasty, jęknąłem w duchu, nie zachwycaj się tym, jak się
poci, debilu!
-
Czyżby kłótnia kochanków? - Zitao powiódł po nas rozbawionym
spojrzeniem.
Otworzyłem
szeroko usta z zamiarem głośnego zaprotestowania, lecz jak zwykle
uprzedził mnie Jongin:
-
Kiedyś zrozumiesz, mój drogi Tao, że zawsze krzywdzi się
najbardziej tych, których się kocha.
-
Nie jesteśmy ze sobą – wycedziłem na tyle zimno, na ile było
mnie stać. Jak zawsze w przypadki Kaia wahałem się między
roześmianiem a przywaleniem mu.
-
Wiem – odparł Zitao z szerokim uśmiechem. - Spytałem już.
Coś
bardzo ciepłego rozprzestrzeniło się po moim ciele, osiadając
czerwienią na twarzy. Wyszczerzyłem się idiotycznie, ale Tao już
zdążył wejść do łazienki. Przeniosłem wzrok na Jongina.
-
Naprawdę spytał?! - wyszeptałem.
Podniósł
się z kocią gracją, by nachylić się ku mnie konspiracyjnie. Woń
jego potu była niemal nie do zniesienia, lecz musiałem wyznaczyć
priorytety. Mogłem przecierpieć kilka minut dla dobra sprawy.
Zresztą dla dobra TEJ sprawy mógłbym przecierpieć nawet całe
życie w szatni kulturystów.
-
No. - Pokiwał głową. - Opowiadałem mu o tobie w takich kłamliwych
superlatywach, że w końcu nie wytrzymał. Wyobrażasz sobie, że
nazwałem twoje poranne wory pod oczami „urzekającymi”?!
Naprawdę, byłem...
-
I co mu odpowiedziałeś? - przerwałem ze zniecierpliwieniem.
-
Że jeżeli chce się dobrać do twoich spodni, musi mi postawić
ciastko.
Naszła
mnie nagła chęć kastracji przyjaciela i całego jego rodu w celu
uniemożliwienia przenoszenia się tak wadliwego materiału
genetycznego. Z braku odpowiednich narzędzi zdzieliłem go przez
łeb.
Kai
odsunął się, patrząc na mnie z urazą. Nigdy nie wzbudzał w ten
sposób u mnie poczucia winy, wręcz przeciwnie. Jedynie wzmagał
rozdrażnienie. Uderzyłem go drugi raz.
-
Okej – prychnął, obrażony. - W takim razie nie powiem ci, co
było dalej.
-
A co miało niby być dalej?! - warknąłem. - Wiesz, co ty w ogóle
zrobiłeś?! Teraz uważa nie tylko ciebie, ale i mnie za idiotę,
który tylko...!
-
Nie rozumiesz. - Pokręcił głową z tryumfalnym uśmiechem. - On mi
to ciastko postawił.
Chwilę
później nie miałem pojęcia, co bardziej odebrało mi mowę – to
czy Tao wychodzący z łazienki w samych bokserkach.
-
Chyba się nudzę – oznajmił nagle Tao. Siedział obok mnie na
kanapie, Jongin walczył w kuchni z niezaostrzonym nożem. - Naprawdę
się nudzę.
Wzruszyłem
ramionami, starając się, by wyglądało to odpowiednio lekceważąco.
Nie byłem po to, żeby się nie nudził, przyszedłem tutaj w celu
oglądania telewizji, konkretnie mojej ulubionej dramy i nic ani nikt
nie mógłby mnie od niej oderwać...
-
Sehun, wyjdźmy gdzieś – dodał po chwili ciszy. Wciąż uparcie
wlepiałem wzrok w ekran, choć nie śledziłem akcji dramy, odkąd
tylko się do mnie dosiadł. - Jeżeli nie chcesz, wyjdę z Kaiem...
Wreszcie
na niego spojrzałem, ale zdążył już wstać z sofy. Bez słowa
ruszył do kuchni. Przewróciłem oczami, krzyżując ręce na
piersiach. Nie musiałem być na każde jego zawołanie. Niech sobie
idzie z Jonginem, przedtem jakoś wolał wychodzić tylko z nim.
Weszli
do salonu po paru minutach, rozprawiając wesoło o przyjeździe
menadżera. Zawzięcie starałem się udawać zainteresowanego
dramatyczną sceną, w której bohaterka dowiaduje się, że jej
współlokator jednak nie był gejem i zginął w wypadku z jej
imieniem na ustach. Albo straciłem całą empatię, albo to naprawdę
było tak debilne, jak twierdził Kai.
-
Nie idziesz z nami...? - zdziwił się Jongin.
-
Nie – odparłem sucho. - Tao woli iść z tobą.
Czułem
na sobie spojrzenie przyjaciela. Prawdopodobnie zastanawiał się, o
co chodzi, ale żaden z nas nie był skory do wytłumaczenia. Kai
zbliżył się do mnie, zasłaniając telewizor. Mrugnął
porozumiewawczo, po czym z głośnym jękiem wywalił się na kanapę.
Uderzył podbródkiem w mój obojczyk, nogą w krocze. Odchyliłem
głowę, krzywiąc się.
-
Co ty robisz, do jasnej cholery?!
Nie
zareagował. Zitao nachylił się z drugiej strony, by zacząć
klepać go po policzkach. Pierwsza pomoc niemal jak w karetce, nie ma
co. Mimo to zadziałała – Jongin otworzył oczy.
-
Chyba źle się czuję. - Minęła dłuższa chwila, nim się
odezwał. - Sehun, stary druhu, zanieś mnie do pokoju, bym mógł
skonać w odosobnieniu. - Filmowo ujął mój dłoń.
Rzuciłem
Tao zaniepokojone spojrzenie. Jongin jeszcze tak nie bredził.
Wziąłem go niepewnie na ręce i ruszyłem w stronę sypialni.
-
Może też ci pomogę...? - zaproponował Zitao, podążając za
nami.
-
Nie, nie, nie! - zaproponował zdecydowanie za gwałtownie Kai. Chyba
się zorientował, bo szybko zszedł z tonu. - Nie przejmujcie się
mną, Sehun mnie tylko zaniesie i będziecie mogli razem wyjść...
Przewróciłem
oczami. Zaniosłem go jednak, na końcu dosłownie rzucając na
łóżko. Nie zamierzałem dawać się wykorzystywać marnemu
oszustowi! Z drugiej strony chciałem dowiedzieć się, o co mu, do
cholery, chodziło. Na wszelki wypadek zamknąłem za sobą drzwi,
nie pozwalając Tao wejść.
-
W co ty pogrywasz?! - syknąłem.
Jongin
zignorował mnie. Podniósł dłoń, rozchylił obwieszone
pierścionkami palce i ściągnął jeden z nich. Szary metal,
zupełnie nie rzucał się w oczy. Szczerze mówiąc, wyglądał jak
tania imitacja obrączki. Wzniósł go, w tej chwili bliźniaczo
podobny do Golluma, i kiwnął na mnie, bym podszedł bliżej. Gdy to
zrobiłem, podsunął mi go pod nos.
-
Weź go.
Zbaraniałem.
Spojrzałem na pierścionek, a następnie z powrotem na przyjaciela.
-
Ty mi się oświadczasz?
Teraz
jemu opadła szczęka. Patrzyliśmy na siebie, totalnie
skonfundowani, dopóki nie westchnął głęboko, z pewnym...
politowaniem.
- To jest pierścionek Tao, nieudaczniku życiowym. Zajebałem mu go. W wersji oficjalnej znalazłeś go na dywanie w przedpokoju.
- To jest pierścionek Tao, nieudaczniku życiowym. Zajebałem mu go. W wersji oficjalnej znalazłeś go na dywanie w przedpokoju.
Zamrugałem
w totalnym niezrozumieniu. Ponownie westchnął.
-
Jestem naprawdę ciekawy, jakim cudem funkcjonujesz, biorąc pod
uwagę twój kompletny brak przyswajania informacji. - Uszczypnął
mnie w policzek. - Kiedyś zrobię ci wiwisekcję mózgu, żeby
sprawdzić co tam masz. O ile w ogóle masz.
Chwilowy
przypływ wdzięczności został brutalnie zastąpiony przez
irytację. Trzasnąłem go na odlew.
-
Pierdol się, idioto.
-
I tak mnie kochasz. - Uśmiechnął się bezczelnie. - Gdyby nie mój
genialny plan...
Prychnąłem
drwiąco, oczywiście uprzednio odbierając mu pierścionek.
Darowałem sobie ckliwe podziękowania. Wiedział, że miał rację.
Kochałem go. W końcu jak tu nie kochać geniuszy?!
Nie
miałem pojęcia, który z nas ostatecznie zdecydował, że pójdziemy
do kina, ale z pewnością był ułomem. Jeżeli Tao to zaproponował,
również zachowałem się jak ostatni debil, zgadzając się. Jeżeli
ja to zaproponowałem... Cóż, mi takie rzeczy się zdarzają.
Siedzieliśmy
na jednej z wysoko położonych kanap – teoretycznie razem, a
jednak oddzielnie. Nie mogłem przełamać dystansu personalnego, a
on był za bardzo zainteresowany filmem, żeby w ogóle zwracać na
mnie uwagę.
Popełniliśmy
jeszcze jeden kardynalny błąd: poszliśmy na komedię. Powiedzmy
sobie szczerze, trudno się uwodzi kogokolwiek, kiedy siedząca dwa
rzędy niżej gromada chłopa drze ryje co kilkadziesiąt sekund.
Pewnie śmiałbym się razem z nimi, gdybym mógł chociaż skupić
się na fabule, zamiast przejmować brakiem warunków... randki. Bo
to była randka, prawda?
Odpuściłem
po pół godzinie. W końcu co mogłem zrobić? Dramatycznie objąć
go ramieniem? Rozpocząć wielobarwną i ożywioną rozmowę o bródce
głównego bohatera? Romantycznie zaproponować zakup popcornu?
Mniej
więcej w połowie film zaczął mnie bawić. Może i był
piwniczno-kanałowych lotów, ale przecież nigdy nie udawałem, że
nie śmieszy mnie rzucanie tortami. Rechotałem na całe gardło,
przerywając jedynie po to, by wepchnąć sobie do ust chipsy, i
głośno komentowałem.
W
pewnej chwili zorientowałem się, iż Tao na mnie patrzy. W chwili,
kiedy niemal zakrztusiłem się garścią wciskanych do gardła
chrupków. Uśmiechnąłem się jedynie czarująco i wróciłem do
jedzenia. Oczywiście już w o wiele kulturalniejszy i bardziej
dystyngowany sposób. Gdy zacząłem odginać mały palec przy
wkładaniu pojedynczych plasterków, Zitao wybuchnął śmiechem.
Byłem
nieco zdezorientowany. O co mu chodziło? Rozejrzałem się wokół
siebie, lecz nie dostrzegłem niczego, co mogłoby wywołać
wesołość. Pewnie chodziło o film. Chciałem z powrotem zwrócić
się ku ekranowi, ale złapał mnie za nadgarstek.
-
Masz mój pierścionek.
JASNA
CHOLERA! Odruchowo go założyłem! Przez mój mózg przeleciał
kwadrylion wymówek. Niektóre brzmiały nawet całkiem sensownie,
lecz nie byłem w stanie ich wyartykułować. Kiedy znowu się
uśmiechnął, zacząłem zastanawiać się za jakiego idiotę musi
mnie uważać.
Nachylił
się do mnie, by coś powiedzieć, ale zarejestrowałem jedynie jego
ust dotykające mojego ucho. Skinąłem nieznacznie głową, a on
znowu parsknął.
-
Przypomnij mi, w którym momencie złożyłeś śluby milczenia? -
Odsunął się na tyle, bym dokładnie widzieć moją twarz.
Przewróciłem
oczami. Próbowałem sobie przypomnieć każdy romantyczny film, w
którym zaistniała podobna sytuacja i jej ewentualne rozwiązanie,
ale jak na złość miałem w głowie pustkę. Kai powiedziałby, że
to mój naturalny stan.
-
Sehun, nie przejmuj się tak tym wszystkim. - Na policzkach Zitao
pojawiły się czerwone akcenty. Okej, to było całkiem urocze. No i
pocieszające, że nie tylko ja wyglądam jak debil, kiedy się
rumienię. - Widzisz... ja...
ZARAZ,
ZARAZ! Czy on się jąkał?!
Tao nie wiedział, co powiedzieć?! Tao był speszony?! Odetchnąłem
z ulgą. Jednak nie byłem aż taką sierotą, jednak inni ludzie też
się krępują. Postanowiłem przejąć inicjatywę. Świadomość,
że pierwsza randka zazwyczaj stoi w jednym szeregu z Termopilami i
Waterloo nie pomagała, ale nie mogłem stchórzyć.
Bezczelnie
przekroczyłem granicę personalną, stykając nasze kończyny.
Dolne. Nie cofnął nogi, zdobycie murów odnotowane. Pochyliłem
się, a wtedy telefon Zitao zawibrował. Wypuściłem głośno
powietrze. Ktokolwiek dzwonił, zafundował sobie bilet pierwszą
klasą ekspresem do piekła.
-
To Kai – parsknął śmiechem. - Pyta się mnie, czy pamiętałem o
zabezpieczeniu.
Chciałem
umrzeć. U m r z e ć. Ale przedtem popełnić morderstwo. Jebany po
stokroć Jongin, niech go pierdolą psy piekielne. Co on musiał
sobie o mnie...
Tao
przysunął swoją twarz do mojej, zanim w ogóle zdążyłem się
przygotować. Ujął mój podbródek, zmuszając, bym uniósł
głowę. Różnica wzrostu między nami wynosiła dokładnie dwa
centymetry, ale i tak czułem się przez to, jakbym miał całować
się z Sultanem Kosenem. Chwyciłem jego wargę między swoje,
zaciskając palce na materiale bluzki. Pociągnął mnie do
siebie bliżej, w jego oczach błyszczały rozbawione ogniki.
Przesunął językiem po moich ustach, a ja machinalnie je
otworzyłem. Może nie był to najromantyczniejszy pocałunek w moim
życiu, może okoliczności były niemal tak żałosne, jak podczas
seksu z Kaiem, może w każdej chwili mogliśmy oczekiwać wpierdolu
od siedzących niżej kulturystów, ale było mi tak zajebiście
dobrze, że to nie miało znaczenia.
Odskoczyliśmy
od siebie, gdy jego telefon znowu zawibrował. To musiał być
Jongin, nikt inny nie miał tak beznadziejnego wyczucia czasu. Mimo
to nie mogłem się przestać uśmiechać. Tao wyciągnął telefon,
również szczerząc się jak największy idiota pod słońcem.
Bardzo szczęśliwy idiota.
-
Kai chce wiedzieć, czy powiedziałeś mi o t y m miejscu.
- Przeniósł na mnie zaciekawiony wzrok.
Uderzyłem
się dłonią w czoło. Bóg stworzył Jongina po to, by mnie
ośmieszać. Nie było innego powodu. Ktoś tak tępy nie miał prawa
istnieć samodzielnie, więc przyczepił się do mnie niczym pijawka,
wysysając z mojego życia wszystkie dobre momenty.
-
Jakim miejscu? - Zitao schował komórkę do kieszeni.
Kolor
moich policzków przeszedł w zupełnie inne stadium czerwieni.
Splotłem dłonie na jego karku i przyciągnąłem bliżej.
-
Sprawdź. - Uśmiechnąłem się przekornie. Podstęp w końcu zawsze
był kluczem do sukcesu.
Unieruchomił
udo dokładnie między moimi nogami, by po chwili zacząć nim
poruszać. Syknąłem głośno, odginając się do tyłu. Schowałem
twarz w zagłębieniu jego szyi, jednak w żaden sposób nie pomogło
mi to w stłumieniu wydawanych dźwięków. Delikatnie wplótł
dłoń w moje włosy.
-
Wyjaśnię ci w łazience – jęknąłem wreszcie.
-
To brzmi już o wiele lepiej.
-
Nie rozumiem, jakim cudem ktoś tak głupi jak ty przyczepił się do
mnie! - Chodziłem po pokoju w tę i we w tę, próbując pojąć
naturę mojej przyjaźni z Jonginem. - Musi być jakieś
wytłumaczenie, genetyka nie pozwala na taką tępotę. Selekcja
naturalna powinna cię już dawno stąd wykurzyć, a ty na złość
wszystkim dalej dychasz i...!
Kai
podniósł na mnie znudzony wzrok znad książki.
-
Nie musisz mi dziękować.
Spojrzałem
na niego z ukosa, po czym dla wzmocnienia efektu skrzyżowałem ręce
na piersi.
-
Za co niby miałbym ci dziękować?!
Uśmiechnął
się paskudnie niczym pedofil prowadzący biednego młodocianego do
piwnicy, by pokazać mu kotki.
-
Zaliczyłeś, Sehun. To wiekopomna chwila.
Wywróciłem
oczami.
-
Nie zaliczyłem.
Przez
kilkadziesiąt sekund wpatrywał się we mnie z idiotycznie
rozdziawionymi ustami. Wypuściłem głośno powietrze, próbując
dosadnie okazać rozdrażnienie.
-
A! - zawołał nagle. - Chodzi ci o to, że to on cię zaliczył! -
Odłożył książkę na bok. - Wybacz, to był skrót myślowy.
Nawet nie założyłem, że to ty byś mógł go zaliczyć, nie
przejmuj się.
Uniosłem
jedynie brwi. Albo miałem dzisiaj wyjątkowo za dobry dzień, albo
naprawdę przestałem się na niego wkurwiać. Cóż, niektórych
trzeba po prostu zaakceptować tak tępymi, jakimi są.
Jongin
wstał z miejsca, by niespodziewanie przyciągnąć mnie do siebie,
obejmując niedźwiedzio. Zesztywniałem, nie byłem do końca
pewien, co robić.
-
Co ty odpierdalasz, idioto?! - stęknąłem, gdy wbił łokieć w
moją klatkę piersiową.
-
Wiesz, że się cieszę twoim szczęściem, debilu? - Poczochrał
mnie po włosach. - Tym bardziej, że sam niemal własnoręcznie
wepchnąłem was do tego łóżka. Czuję się jak jebany Leonardo da Vinci przed skończonym "Wieczernikiem".
Kopnąłem
go w piszczel.
-
Pierdol się, debilu.
-
Zastanawiam się, czy u was kiedykolwiek jest spokój. - Tao wszedł
do pokoju.
Wymruczałem
coś w odpowiedzi, nie do końca przejmując się treścią. Zitao
objął mnie w pasie, a ja pocałowałem go na powitanie. Smakował
cappuccino, pachniał moimi perfumami, materiał jego koszuli drażnił
moje nagie plecy. Czułem się przy nim dobrze i jedyne, czego
chciałem, to brać wszystko, co zamierzał mi dać. Odwrócił mnie
do siebie przodem, jak gdyby odczytując moje myśli. Miałem
wrażenie, że moje życie zamieniło się nagle w jakiś film
romantyczny. Niezbyt oryginalny fabularnie dla postronnego widza, ale
dla mnie idealny.
Ułożyłem
usta, by powiedzieć dwa bardzo proste i cudowne słowa, kiedy
usłyszałem ciche parsknięcie. Kai opierał się na dłoni,
obserwując nas z rozbawieniem.
-
Boże, ale z was zniewieściałe cioty.
I
wszystko szlag trafił.