czwartek, 26 czerwca 2014

Potwór zwany przyjacielem

Pairing: Tao x Sehun; wspomniane Kai x Sehun (EXO)
Tematyka: k-pop, irytujący przyjaciele, problemy z wysławianie, jeszcze więcej irytujących przyjaciół
Ostrzeżenia: przekleństwa, jakieś tam aluzje seksualne



Wszystko zaczęło się od tego, że ja, Oh Sehun, zachorowałem.
Śpiew budzących ptaków zaczął przypominać uporczywe buczenie, łaskawie oświetlające swymi promieniami słońce zamieniło się w drażniącą, niedającą się wyłączyć lampę, świat utracił dawne piękno. Do niedawna oglądający życie zza różowych okularów miałem teraz problem z dostrzeżeniem go spomiędzy zmrużonych, załzawionych powiek.
Oczywiście mogłem się nie męczyć, pójść za radą Kaia do lekarza i odebrać masę syropów oraz pigułek. Rzecz jasna, nie zrobiłem tego. Pomijając już fakt, że dawno temu nauczyłem się, by nigdy, ale to PRZENIGDY, nie słuchać rad Jongina, to okazało się, iż była to jedna z tych sytuacji, kiedy to lekarstwo okazywało się jeszcze gorsze od choroby. Po zażyciu łyżeczki przyniesionego przez Donghae syropu z miejsca przestawiłem się na medycynę tradycyjną. Napoje gazowane, alkohol i soki zostały zastąpione przez herbaty z naci, korzeni oraz ziół. Skoro ludzi leczyli się tym od zawsze i jakimś cudem dożyli XXI-ego wieku, to musiało działać. Po prostu musiało.
Problem polegał na tym, że jednak ni chuja nie działało.


Kiedy Kai zjawił się w dormie, nie byłem pewien, czy powinien się cieszyć. Jongin bywał gorszy niż zaraza.
Tym razem wyglądał o wiele sympatyczniej niż zwykle – nie uśmiechał się łobuzersko, nie rzucał idiotycznymi komentarzami, tylko dyszał ciężko, taszcząc wielkie torby. Prawdopodobnie znajdowały się w nich zapasy na przyszły miesiąc. EXO miało przerwę, więc w dormie zostaliśmy tylko my. Reszta przeniosła się do nie do końca zaaprobowanych przez SM własnych mieszkań albo do rodziny. Tylko my bardzo leniwie i niewdzięcznie stwierdziliśmy, że zwyczajnie nie chce nam się marnować czasu na ciągłe pakowanie i rozpakowywanie. Rodzice mogli nas odwiedzać tutaj.
- Myślę, że wcale nie jesteś chory – orzekł Jongin po odstawieniu zwiększających szanse na przeżycie tobołków.
- Jak to nie jestem?! - warknąłem podirytowany. Nie miałem napadu złego nastroju, po prostu sam fakt, że musiałem podnieść obolałą głowę...
- A tak to. - Usiadł na kanapie naprzeciwko. - Nie możesz być chory, chorzy ludzie nie rozwalają się na sofie w pozie godnej greckiego czy tam rzymskiego pijaka.
Z powrotem walnąłem się o poduszki. Niech przestanie tworzyć teorie spiskowe i przyjmie do wiadomości, że to jego pieprzona wina...!
- A jak wytłumaczysz kichanie?
- Alergia na pyłki, w ogóle nie ma związku ze sprawą.
Jaką, kurwa, sprawą...? Otworzyłem usta z zamiarem powiedzenia czegoś na ten temat, gdy nagle targnął mną atak kaszlu. Błona śluzowa zareagowała natychmiastowo – omal nie udławiłem się panicznie wyrzucanym powietrzem. Zasłoniłem usta ręką; miałem prawo do niepokazywania temu debilowi chociażby wnętrza dróg oddechowych. Za dużo już widział.
Dawno, dawno temu, gdy byliśmy jeszcze młodsi niż teraz, miałem wielką ochotę na eksperymenty ze swoją seksualnością. Jongin również. Z braku innych chętnych spróbowaliśmy ze sobą. Po dziś dzień zastanawiam się, jakim cudem nasza przyjaźń to przetrwała, szczególnie, że Kai jako istota pozbawiona instynktu samozachowawczego często wraca do tamtego momentu.
Nie chciałem sobie tego przypominać, naprawdę nie w tym momencie. Zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze.
- A jak wytłumaczysz mój zasmarkany nos, zaczerwienione oczy i tony chusteczek? - zapytałem o wiele napastliwiej, niż powinienem.
- To od płaczu, nie od przeziębienia.
Założył nogę na nogę, a ja zachłysnąłem się własną śliną.
- PŁACZU?!
Pokiwał z powagą głową, przypatrując mi się z miną godną habilitowanego doktora psychiatrii. Albo ze mnie kpił, albo było z nim jeszcze gorzej niż zazwyczaj.
- Możesz mi wyjaśnić – obdarzyłem go uśmiechem nr 2 - o jakim płaczu ty pier...?
Kai podniósł się z miejsca. Krążył wokół kanapy, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Zachowujesz się jak Bridget Jones – oznajmił. - Naprawdę, brakuję ci jedynie lodów, bo nawet telewizor włączony jest na komedii romantycznej.
Rzuciłem okiem na działający odbiornik. Przerzuciłem na pierwszy lepszy kanał, nawet tego nie oglądałem, ale jak zwykle cały świat dopasował się do wizji Jongina. Kiedy grający w dramie aktorzy zaczęli się namiętnie całować przy dźwiękach muzyki ludowej, przestałem wymyślać w głowie wytłumaczenie całej sytuacji. Czegokolwiek bym nie powiedział, on i tak...
- Ale wiem, jak to zmienić! - Wyszczerzył się, nachylając bardzo, bardzo niebezpiecznie blisko.
Odsunąłem swoją twarz jak najdalej.
- Słuchaj, Kai, jesteś moim przyjacielem, ale jeżeli zamierzasz być Markiem Darcym, to...
Uśmiechnął się tryumfująco, a ja przekląłem samego siebie za ujawnienie znajomości tego tępego, do bólu typowego filmu. Naprawdę obejrzałem go zupełnie przez przypadek. Tego drugiego i trzeciego razu też nie planowałem.
- Ja najwyżej mógłbym być Danielem Cleaverem, słońce. - Poklepał mnie po głowie. - Pomyślałem jednak, że przyjazd kogoś specjalnego na pewno poprawi ci humor.
Domniemaną potęgą własnego rozumu próbowałem zwalczyć narastający niepokój, ale mój mózg całkowicie zignorował te próby.
- Tao... przyjeżdża? - starałem się zapytać jak najbardziej neutralnym tonem.
Sądząc po wrednym wyszczerzu tego parszywca, ani trochę mi się to nie udało.
- Menadżer wraca w niedzielę.
Wbrew pozorom nie poczułem rozczarowania. Nawet nie pomyślałem o tym uczuciu. Byłem zbyt przerażony. Nie mógł wrócić teraz. Mieliśmy za mało czasu. Nasz pokój, pokoje, cały dorm wyglądał jak ekwiwalent bombardowania Drezna. Nie zdążymy tego ogarnąć nawet po zatrudnieniu ekipy sprzątającej. Zabije nas.
Żelazna dłoń przerażenia owinęła się wokół mojej szyi i mocno ścisnęła. Oddychanie stawało się coraz trudniejsze, przed oczami pojawiły się mroczki.
Uderzenie w czubek głowy przywróciło mnie do świata żywych.
- Nawet nie myśl, że zdechniesz i będę musiał pojedynczo tłumaczyć się z tego syfu. - Pstryknął mnie w nos.
- Menadżer wraca w niedzielę – powtórzyłem. - Co jeszcze? Lee Soo Man przyjedzie wieczorem? Bóg przyleci na weekend? Tao zjawi się z okazji moich urodzin?!
- Ciekawa kolejność – zauważył uszczypliwie – ale mylisz się. - Przewróciłem oczami, przecież to były pytania retoryczne. - To Tao przyjeżdża wieczorem.
To było jak Hiroszima, Nagasaki i Czarnobyl naraz.


Kiedy Tao pojawił się w dormie, mieszkanie wyglądało lepiej niż przed jego wyjazdem. Nigdzie nie walały się pudełka po pizzy, podłoga pozbawiona była bielizny trzeciej świeżości, a zmywak lśnił niczym łysa głowa naszego sąsiada. Tajemnicą nagłego przeistoczenia mojego i Kaia w Perfekcyjne Panie Domu była jedna rzecz – komórka. Tak, to tam wylądowało to wszystko. Niemal jak w starych komediach, w których w kluczowym momencie ktoś otwierał komórkę i padał przygnieciony wysypującymi się rzeczami. Przypomniałem o tym Jonginowi, kiedy mi zaproponował to rozwiązanie problemu, ale on zapewnił, iż nie żyjemy w słabej komedii i u nas na pewno tak nie będzie.
A potem Tao rozbił szklankę, a ja w poszukiwaniu zmiotki otworzyłem komórkę.
Sprzątaliśmy wszystko do rana.
W tym wszystkim nawet zapomniałem o rumienieniu się na jego widok, jąkaniu i masie innych rzeczy, które zazwyczaj robiłem, jeżeli nie miałem akurat złego nastroju. Może dlatego, że czułem się chujowo, może dlatego, iż byłem zbyt wkurwiony na Kaia przypominającego non stop o moim „cudownym” ozdrowieniu, że nie mogłem odczuwać innych emocji.
Obudziły mnie przekleństwa Jongina, który ewidentnie przeszukiwał moje rzeczy. Podniosłem się natychmiastowo do pozycji siedzącej, by po chwili kompletnie stracić równowagę i ponownie paść na łóżko.
- Ej! - zawołałem, wstając już nieco wolniej. - Wynocha z mojego pokoju!
Kai nie miał nawet na tyle przyzwoitości, by się zaczerwienić. Buszował jeszcze przez kilkanaście sekund w torbie, pomimo moich gniewnych okrzyków. Wreszcie z tryumfem podniósł parę adidasów.
- Sorry, złotko, ale zgubiłem swoje. - Pomachał butami przed moim nosem, trzymając je za sznurówki. - Idziemy z Tao pobiegać, rozumiesz, nie mogę prezentować się jak ostatnia ciota bez adidasów...
- Może, może, po prostu jego buty są za małe o dwa rozmiary. - Tao oparł się o framugę, wyglądając przy tym jak młody bóg. Tak, wyglądał jak młody bóg, opierając się o framugę. To moje myśli, mogłem go opisywać jak chciałem.
Odrzuciłem zamaszyście kołdrę. Szybko nałożyłem na nogi leżące nieopodal kapcie i zasalutowałem.
- Też idę z wami biegać! - oświadczyłem.
Ku mojemu oburzeniu wymienili między sobą kpiące uśmieszki. Złapałem się pod boki, próbując wyglądać groźnie. Tao jedynie parsknął.
- Wybacz, ale chyba nie powinieneś...
- Po prostu powiedzcie, że nie chcecie, żebym z wami biegał! - prychnąłem jak rozjuszony kot. Nie mieli prawa, tym bardziej Kai, który wiedział, co czuję do...!
- To chyba oczywiste, że nie chcemy biegać z tobą, kiedy masz na sobie piżamę i kapcie w króliczki – odparła drwiąco największa szuja na tej planecie, czyli Jongin. Miałem nadzieję, że w przyszłym życiu będzie musiał żyć jako kamień. Albo mrówka. Którą z wielką chęcią i uśmiechem na twarzy zmiażdżę.
Tao podszedł, by poklepać mnie pocieszająco po ramieniu. Przeszedł mnie dreszcz porównywalny z tym przedśmiertnym.
- Nie przejmuj się, tu chodzi tylko o czas. - Uśmiechnął się, a mi dosłownie załomotało serce. Jak chuj usłyszał. - Jestem pewien, że nawet Kai w takim stroju nie byłby zdolny do biegu.
- Pewnie nie. - Kai niespodziewanie ulegle wzruszył ramionami. - Ale przynajmniej wyglądałbym olśniewająco w króliczkowych kapciach na drodze.
Zitao wybuchnął śmiechem, a ja mogłem jedynie obserwować, jak ci dwaj wychodzą z dormu ramię w ramię. I to niby ma być najlepszy przyjaciel?!


Oglądałem film na laptopie, kiedy wrócili. Jongin bez żadnego zażenowania przytulił mnie od tyłu, widocznie nie zauważając mojej irytacji. Podczas ich nieobecności przysiągłem sobie, że przestanę się do niego odzywać, ale zapach, który dotarł do mojego nosa, wymagał komentarza.
- Umyj się, capie – warknąłem przemiło.
- Niby dlaczego? Pot to w sumie też woda, więc...
- I mocznik – uzupełniłem. - Może nie słuchałeś wystarczająco na lekcjach biologii, ale oblanie się potem naprawdę nie zastępuje kąpieli.
- Nie chce mi się kąpać. - Oparł podbródek na mojej głowie.
- Więc nie każ mi siebie wąchać. - Odsunąłem się brutalnie, przyczyniając się tym samym do przewrócenia Kaia.
Tao parsknął, czym zwrócił moją uwagę. Również wszedł do pokoju, tak samo spocony jak Jongin. Jego Bóg jednak musiał uraczyć udoskonalonymi gruczołami potowymi, bo wyglądało to lepiej. Borze liściasty, jęknąłem w duchu, nie zachwycaj się tym, jak się poci, debilu!
- Czyżby kłótnia kochanków? - Zitao powiódł po nas rozbawionym spojrzeniem.
Otworzyłem szeroko usta z zamiarem głośnego zaprotestowania, lecz jak zwykle uprzedził mnie Jongin:
- Kiedyś zrozumiesz, mój drogi Tao, że zawsze krzywdzi się najbardziej tych, których się kocha.
- Nie jesteśmy ze sobą – wycedziłem na tyle zimno, na ile było mnie stać. Jak zawsze w przypadki Kaia wahałem się między roześmianiem a przywaleniem mu.
- Wiem – odparł Zitao z szerokim uśmiechem. - Spytałem już.
Coś bardzo ciepłego rozprzestrzeniło się po moim ciele, osiadając czerwienią na twarzy. Wyszczerzyłem się idiotycznie, ale Tao już zdążył wejść do łazienki. Przeniosłem wzrok na Jongina.
- Naprawdę spytał?! - wyszeptałem.
Podniósł się z kocią gracją, by nachylić się ku mnie konspiracyjnie. Woń jego potu była niemal nie do zniesienia, lecz musiałem wyznaczyć priorytety. Mogłem przecierpieć kilka minut dla dobra sprawy. Zresztą dla dobra TEJ sprawy mógłbym przecierpieć nawet całe życie w szatni kulturystów.
- No. - Pokiwał głową. - Opowiadałem mu o tobie w takich kłamliwych superlatywach, że w końcu nie wytrzymał. Wyobrażasz sobie, że nazwałem twoje poranne wory pod oczami „urzekającymi”?! Naprawdę, byłem...
- I co mu odpowiedziałeś? - przerwałem ze zniecierpliwieniem.
- Że jeżeli chce się dobrać do twoich spodni, musi mi postawić ciastko.
Naszła mnie nagła chęć kastracji przyjaciela i całego jego rodu w celu uniemożliwienia przenoszenia się tak wadliwego materiału genetycznego. Z braku odpowiednich narzędzi zdzieliłem go przez łeb.
Kai odsunął się, patrząc na mnie z urazą. Nigdy nie wzbudzał w ten sposób u mnie poczucia winy, wręcz przeciwnie. Jedynie wzmagał rozdrażnienie. Uderzyłem go drugi raz.
- Okej – prychnął, obrażony. - W takim razie nie powiem ci, co było dalej.
- A co miało niby być dalej?! - warknąłem. - Wiesz, co ty w ogóle zrobiłeś?! Teraz uważa nie tylko ciebie, ale i mnie za idiotę, który tylko...!
- Nie rozumiesz. - Pokręcił głową z tryumfalnym uśmiechem. - On mi to ciastko postawił.
Chwilę później nie miałem pojęcia, co bardziej odebrało mi mowę – to czy Tao wychodzący z łazienki w samych bokserkach.


- Chyba się nudzę – oznajmił nagle Tao. Siedział obok mnie na kanapie, Jongin walczył w kuchni z niezaostrzonym nożem. - Naprawdę się nudzę.
Wzruszyłem ramionami, starając się, by wyglądało to odpowiednio lekceważąco. Nie byłem po to, żeby się nie nudził, przyszedłem tutaj w celu oglądania telewizji, konkretnie mojej ulubionej dramy i nic ani nikt nie mógłby mnie od niej oderwać...
- Sehun, wyjdźmy gdzieś – dodał po chwili ciszy. Wciąż uparcie wlepiałem wzrok w ekran, choć nie śledziłem akcji dramy, odkąd tylko się do mnie dosiadł. - Jeżeli nie chcesz, wyjdę z Kaiem...
Wreszcie na niego spojrzałem, ale zdążył już wstać z sofy. Bez słowa ruszył do kuchni. Przewróciłem oczami, krzyżując ręce na piersiach. Nie musiałem być na każde jego zawołanie. Niech sobie idzie z Jonginem, przedtem jakoś wolał wychodzić tylko z nim.
Weszli do salonu po paru minutach, rozprawiając wesoło o przyjeździe menadżera. Zawzięcie starałem się udawać zainteresowanego dramatyczną sceną, w której bohaterka dowiaduje się, że jej współlokator jednak nie był gejem i zginął w wypadku z jej imieniem na ustach. Albo straciłem całą empatię, albo to naprawdę było tak debilne, jak twierdził Kai.
- Nie idziesz z nami...? - zdziwił się Jongin.
- Nie – odparłem sucho. - Tao woli iść z tobą.
Czułem na sobie spojrzenie przyjaciela. Prawdopodobnie zastanawiał się, o co chodzi, ale żaden z nas nie był skory do wytłumaczenia. Kai zbliżył się do mnie, zasłaniając telewizor. Mrugnął porozumiewawczo, po czym z głośnym jękiem wywalił się na kanapę. Uderzył podbródkiem w mój obojczyk, nogą w krocze. Odchyliłem głowę, krzywiąc się.
- Co ty robisz, do jasnej cholery?!
Nie zareagował. Zitao nachylił się z drugiej strony, by zacząć klepać go po policzkach. Pierwsza pomoc niemal jak w karetce, nie ma co. Mimo to zadziałała – Jongin otworzył oczy.
- Chyba źle się czuję. - Minęła dłuższa chwila, nim się odezwał. - Sehun, stary druhu, zanieś mnie do pokoju, bym mógł skonać w odosobnieniu. - Filmowo ujął mój dłoń.
Rzuciłem Tao zaniepokojone spojrzenie. Jongin jeszcze tak nie bredził. Wziąłem go niepewnie na ręce i ruszyłem w stronę sypialni.
- Może też ci pomogę...? - zaproponował Zitao, podążając za nami.
- Nie, nie, nie! - zaproponował zdecydowanie za gwałtownie Kai. Chyba się zorientował, bo szybko zszedł z tonu. - Nie przejmujcie się mną, Sehun mnie tylko zaniesie i będziecie mogli razem wyjść...
Przewróciłem oczami. Zaniosłem go jednak, na końcu dosłownie rzucając na łóżko. Nie zamierzałem dawać się wykorzystywać marnemu oszustowi! Z drugiej strony chciałem dowiedzieć się, o co mu, do cholery, chodziło. Na wszelki wypadek zamknąłem za sobą drzwi, nie pozwalając Tao wejść.
- W co ty pogrywasz?! - syknąłem.
Jongin zignorował mnie. Podniósł dłoń, rozchylił obwieszone pierścionkami palce i ściągnął jeden z nich. Szary metal, zupełnie nie rzucał się w oczy. Szczerze mówiąc, wyglądał jak tania imitacja obrączki. Wzniósł go, w tej chwili bliźniaczo podobny do Golluma, i kiwnął na mnie, bym podszedł bliżej. Gdy to zrobiłem, podsunął mi go pod nos.
- Weź go.
Zbaraniałem. Spojrzałem na pierścionek, a następnie z powrotem na przyjaciela.
- Ty mi się oświadczasz?
Teraz jemu opadła szczęka. Patrzyliśmy na siebie, totalnie skonfundowani, dopóki nie westchnął głęboko, z pewnym... politowaniem.
- To jest pierścionek Tao, nieudaczniku życiowym. Zajebałem mu go. W wersji oficjalnej znalazłeś go na dywanie w przedpokoju.
Zamrugałem w totalnym niezrozumieniu. Ponownie westchnął.
- Jestem naprawdę ciekawy, jakim cudem funkcjonujesz, biorąc pod uwagę twój kompletny brak przyswajania informacji. - Uszczypnął mnie w policzek. - Kiedyś zrobię ci wiwisekcję mózgu, żeby sprawdzić co tam masz. O ile w ogóle masz.
Chwilowy przypływ wdzięczności został brutalnie zastąpiony przez irytację. Trzasnąłem go na odlew.
- Pierdol się, idioto.
- I tak mnie kochasz. - Uśmiechnął się bezczelnie. - Gdyby nie mój genialny plan...
Prychnąłem drwiąco, oczywiście uprzednio odbierając mu pierścionek. Darowałem sobie ckliwe podziękowania. Wiedział, że miał rację. Kochałem go. W końcu jak tu nie kochać geniuszy?!


Nie miałem pojęcia, który z nas ostatecznie zdecydował, że pójdziemy do kina, ale z pewnością był ułomem. Jeżeli Tao to zaproponował, również zachowałem się jak ostatni debil, zgadzając się. Jeżeli ja to zaproponowałem... Cóż, mi takie rzeczy się zdarzają.
Siedzieliśmy na jednej z wysoko położonych kanap – teoretycznie razem, a jednak oddzielnie. Nie mogłem przełamać dystansu personalnego, a on był za bardzo zainteresowany filmem, żeby w ogóle zwracać na mnie uwagę.
Popełniliśmy jeszcze jeden kardynalny błąd: poszliśmy na komedię. Powiedzmy sobie szczerze, trudno się uwodzi kogokolwiek, kiedy siedząca dwa rzędy niżej gromada chłopa drze ryje co kilkadziesiąt sekund. Pewnie śmiałbym się razem z nimi, gdybym mógł chociaż skupić się na fabule, zamiast przejmować brakiem warunków... randki. Bo to była randka, prawda?
Odpuściłem po pół godzinie. W końcu co mogłem zrobić? Dramatycznie objąć go ramieniem? Rozpocząć wielobarwną i ożywioną rozmowę o bródce głównego bohatera? Romantycznie zaproponować zakup popcornu?
Mniej więcej w połowie film zaczął mnie bawić. Może i był piwniczno-kanałowych lotów, ale przecież nigdy nie udawałem, że nie śmieszy mnie rzucanie tortami. Rechotałem na całe gardło, przerywając jedynie po to, by wepchnąć sobie do ust chipsy, i głośno komentowałem.
W pewnej chwili zorientowałem się, iż Tao na mnie patrzy. W chwili, kiedy niemal zakrztusiłem się garścią wciskanych do gardła chrupków. Uśmiechnąłem się jedynie czarująco i wróciłem do jedzenia. Oczywiście już w o wiele kulturalniejszy i bardziej dystyngowany sposób. Gdy zacząłem odginać mały palec przy wkładaniu pojedynczych plasterków, Zitao wybuchnął śmiechem.
Byłem nieco zdezorientowany. O co mu chodziło? Rozejrzałem się wokół siebie, lecz nie dostrzegłem niczego, co mogłoby wywołać wesołość. Pewnie chodziło o film. Chciałem z powrotem zwrócić się ku ekranowi, ale złapał mnie za nadgarstek.
- Masz mój pierścionek.
JASNA CHOLERA! Odruchowo go założyłem! Przez mój mózg przeleciał kwadrylion wymówek. Niektóre brzmiały nawet całkiem sensownie, lecz nie byłem w stanie ich wyartykułować. Kiedy znowu się uśmiechnął, zacząłem zastanawiać się za jakiego idiotę musi mnie uważać.
Nachylił się do mnie, by coś powiedzieć, ale zarejestrowałem jedynie jego ust dotykające mojego ucho. Skinąłem nieznacznie głową, a on znowu parsknął.
- Przypomnij mi, w którym momencie złożyłeś śluby milczenia? - Odsunął się na tyle, bym dokładnie widzieć moją twarz.
Przewróciłem oczami. Próbowałem sobie przypomnieć każdy romantyczny film, w którym zaistniała podobna sytuacja i jej ewentualne rozwiązanie, ale jak na złość miałem w głowie pustkę. Kai powiedziałby, że to mój naturalny stan.
- Sehun, nie przejmuj się tak tym wszystkim. - Na policzkach Zitao pojawiły się czerwone akcenty. Okej, to było całkiem urocze. No i pocieszające, że nie tylko ja wyglądam jak debil, kiedy się rumienię. - Widzisz... ja...
ZARAZ, ZARAZ! Czy on się jąkał?! Tao nie wiedział, co powiedzieć?! Tao był speszony?! Odetchnąłem z ulgą. Jednak nie byłem aż taką sierotą, jednak inni ludzie też się krępują. Postanowiłem przejąć inicjatywę. Świadomość, że pierwsza randka zazwyczaj stoi w jednym szeregu z Termopilami i Waterloo nie pomagała, ale nie mogłem stchórzyć.
Bezczelnie przekroczyłem granicę personalną, stykając nasze kończyny. Dolne. Nie cofnął nogi, zdobycie murów odnotowane. Pochyliłem się, a wtedy telefon Zitao zawibrował. Wypuściłem głośno powietrze. Ktokolwiek dzwonił, zafundował sobie bilet pierwszą klasą ekspresem do piekła.
- To Kai – parsknął śmiechem. - Pyta się mnie, czy pamiętałem o zabezpieczeniu.
Chciałem umrzeć. U m r z e ć. Ale przedtem popełnić morderstwo. Jebany po stokroć Jongin, niech go pierdolą psy piekielne. Co on musiał sobie o mnie...
Tao przysunął swoją twarz do mojej, zanim w ogóle zdążyłem się przygotować. Ujął mój podbródek, zmuszając, bym uniósł głowę. Różnica wzrostu między nami wynosiła dokładnie dwa centymetry, ale i tak czułem się przez to, jakbym miał całować się z Sultanem Kosenem. Chwyciłem jego wargę między swoje, zaciskając palce na materiale bluzki. Pociągnął mnie do siebie bliżej, w jego oczach błyszczały rozbawione ogniki. Przesunął językiem po moich ustach, a ja machinalnie je otworzyłem. Może nie był to najromantyczniejszy pocałunek w moim życiu, może okoliczności były niemal tak żałosne, jak podczas seksu z Kaiem, może w każdej chwili mogliśmy oczekiwać wpierdolu od siedzących niżej kulturystów, ale było mi tak zajebiście dobrze, że to nie miało znaczenia.
Odskoczyliśmy od siebie, gdy jego telefon znowu zawibrował. To musiał być Jongin, nikt inny nie miał tak beznadziejnego wyczucia czasu. Mimo to nie mogłem się przestać uśmiechać. Tao wyciągnął telefon, również szczerząc się jak największy idiota pod słońcem. Bardzo szczęśliwy idiota.
- Kai chce wiedzieć, czy powiedziałeś mi o t y m miejscu. - Przeniósł na mnie zaciekawiony wzrok.
Uderzyłem się dłonią w czoło. Bóg stworzył Jongina po to, by mnie ośmieszać. Nie było innego powodu. Ktoś tak tępy nie miał prawa istnieć samodzielnie, więc przyczepił się do mnie niczym pijawka, wysysając z mojego życia wszystkie dobre momenty.
- Jakim miejscu? - Zitao schował komórkę do kieszeni.
Kolor moich policzków przeszedł w zupełnie inne stadium czerwieni. Splotłem dłonie na jego karku i przyciągnąłem bliżej.
- Sprawdź. - Uśmiechnąłem się przekornie. Podstęp w końcu zawsze był kluczem do sukcesu.
Unieruchomił udo dokładnie między moimi nogami, by po chwili zacząć nim poruszać. Syknąłem głośno, odginając się do tyłu. Schowałem twarz w zagłębieniu jego szyi, jednak w żaden sposób nie pomogło mi to w stłumieniu wydawanych dźwięków. Delikatnie wplótł dłoń w moje włosy.
- Wyjaśnię ci w łazience – jęknąłem wreszcie.
- To brzmi już o wiele lepiej.


- Nie rozumiem, jakim cudem ktoś tak głupi jak ty przyczepił się do mnie! - Chodziłem po pokoju w tę i we w tę, próbując pojąć naturę mojej przyjaźni z Jonginem. - Musi być jakieś wytłumaczenie, genetyka nie pozwala na taką tępotę. Selekcja naturalna powinna cię już dawno stąd wykurzyć, a ty na złość wszystkim dalej dychasz i...!
Kai podniósł na mnie znudzony wzrok znad książki.
- Nie musisz mi dziękować.
Spojrzałem na niego z ukosa, po czym dla wzmocnienia efektu skrzyżowałem ręce na piersi.
- Za co niby miałbym ci dziękować?!
Uśmiechnął się paskudnie niczym pedofil prowadzący biednego młodocianego do piwnicy, by pokazać mu kotki.
- Zaliczyłeś, Sehun. To wiekopomna chwila.
Wywróciłem oczami.
- Nie zaliczyłem.
Przez kilkadziesiąt sekund wpatrywał się we mnie z idiotycznie rozdziawionymi ustami. Wypuściłem głośno powietrze, próbując dosadnie okazać rozdrażnienie.
- A! - zawołał nagle. - Chodzi ci o to, że to on cię zaliczył! - Odłożył książkę na bok. - Wybacz, to był skrót myślowy. Nawet nie założyłem, że to ty byś mógł go zaliczyć, nie przejmuj się.
Uniosłem jedynie brwi. Albo miałem dzisiaj wyjątkowo za dobry dzień, albo naprawdę przestałem się na niego wkurwiać. Cóż, niektórych trzeba po prostu zaakceptować tak tępymi, jakimi są.
Jongin wstał z miejsca, by niespodziewanie przyciągnąć mnie do siebie, obejmując niedźwiedzio. Zesztywniałem, nie byłem do końca pewien, co robić.
- Co ty odpierdalasz, idioto?! - stęknąłem, gdy wbił łokieć w moją klatkę piersiową.
- Wiesz, że się cieszę twoim szczęściem, debilu? - Poczochrał mnie po włosach. - Tym bardziej, że sam niemal własnoręcznie wepchnąłem was do tego łóżka. Czuję się jak jebany Leonardo da Vinci przed skończonym "Wieczernikiem".
Kopnąłem go w piszczel.
- Pierdol się, debilu.
- Zastanawiam się, czy u was kiedykolwiek jest spokój. - Tao wszedł do pokoju.
Wymruczałem coś w odpowiedzi, nie do końca przejmując się treścią. Zitao objął mnie w pasie, a ja pocałowałem go na powitanie. Smakował cappuccino, pachniał moimi perfumami, materiał jego koszuli drażnił moje nagie plecy. Czułem się przy nim dobrze i jedyne, czego chciałem, to brać wszystko, co zamierzał mi dać. Odwrócił mnie do siebie przodem, jak gdyby odczytując moje myśli. Miałem wrażenie, że moje życie zamieniło się nagle w jakiś film romantyczny. Niezbyt oryginalny fabularnie dla postronnego widza, ale dla mnie idealny.
Ułożyłem usta, by powiedzieć dwa bardzo proste i cudowne słowa, kiedy usłyszałem ciche parsknięcie. Kai opierał się na dłoni, obserwując nas z rozbawieniem.
- Boże, ale z was zniewieściałe cioty.
I wszystko szlag trafił.

wtorek, 24 czerwca 2014

Jak przegrać życie i zyskać faceta - część druga

Pairing: Minho x Key; Onew x Taemin (SHINee)
Tematyka: k-popy, yaoi, klub ze striptizem, radio
Ostrzeżenia: striptiz, przekleństwa



Key zapiął ostatni guzik czarnych, połyskujących butów na platformie. Uwielbiał guziki w każdej formie, niezależnie, czy służyły za kolczyki, czy jako zapięcia. Nie uległ nawet narzekaniom szefa, który zaręczał go, iż lakierowane guziki na samym środku platform wyglądają tandetnie. Ki Bum bronił się kontraktem, w którym jasno określono, że to striptizer wybiera ubiór, groził prośbą o wypowiedzenie i wyrzucił orchideę Onew przez okno. Nie pomogło. Jin Ki pozostawał nieugięty, dopóki znużony Tae Min nie zapytał się, jaki klient, do jasnej cholery, zwraca uwagę na obuwie w klubie ze striptizem?!
Mimo niezaprzeczalnej trafności pytania, Key był pewien, że szef zmienił zdanie tylko ze względu osobę pytającego. Od dawna wiedział, że ta dwójka czuje do siebie miętę. Cóż, z tego, że zaprzeczali? Po prostu sami nie mieli pojęcia czego chcą, nic więcej.
Ekipa wydawała ostatnie zarządzenia; próbowali nakierować Ki Buma ruchami rąk, jednak wywołali tym u niego jedynie wybuch śmiechu. Nie był samolotem, któremu trzeba było pomagać w lądowaniu. Był profesjonalistą. Całkowicie ą, ę i o z kreską.
Drugi podest, wejście od lewej. Lubił to miejsce, niemal zawsze tam lądował. Podest znajdował się dostatecznie blisko drzwi, by móc bez zbędnego wyginania ciała obserwować wchodzących klientów i jednocześnie odpowiednio daleko od głośnika, dzięki czemu słyszał muzykę, a nie był przez nią ogłuszany.
Przestąpił krok w stronę kotary, odwijając ją nieznacznie. Nie mógł zlokalizować Minho – albo facet dobrze się ukrył, albo zwiał po pierwszym zetknięciu z grzesznym przybytkiem. Key miał szczerą nadzieję, iż moralność tamtego uchroniła ich obu od... Pokręcił głową.
Podskoczył w miejscu, by dodać sobie otuchy. Jego 24-centymetrowe platformy z hukiem uderzyły o podłogę. Przeciętny człowiek właśnie naruszyłby sobie w ten sposób torebkę stawową, jednak Ki Bum nie był przeciętny. On wyssał umiejętność poruszania się na platformach z mlekiem matki. Trzymiesięczne treningi również mogły mieć w tym swój udział.
Rzucił ostatnie spojrzenie Tae Minowi, któremu dopiero dokańczano makijaż i pokręcił z dezaprobatą głową. 10-centymetrowe buty chłopaka nie były nawet godne nazwania platformami. Key obiecał sobie, że wspomni ten fakt, kiedy będzie argumentował swoją podwyżkę.
Pierwszy krok. Oczy oczekujących spoczęły na nim; Ki Bum z irytacją skonstatował, iż nie może dostrzec żadnych kobiet. Nie przepadał za dniami, kiedy w klubie byli sami mężczyźni – obecność przedstawicielek płci żeńskiej mimo wszystko nieco ich hamowała, bez kobiet tracili jakiekolwiek poczucie przyzwoitości. Minho chyba naprawdę uciekł, dzięki niech będą bogom niebieskim i fioletowym.
Mocny dźwięk zaakcentował pojawienie się Key na scenie. Teraz naprawdę zwrócił uwagę całej sali. Uderzenie w bębny. Jego biodra odruchowo odnalazły rytm nieznanej melodii. Całkiem mu się podobała – zmiksowany utwór z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, częste przerwy na bębny i perkusje. Onew naprawdę miał dobry gust.
Nie było jak na filmach, tańcom młodzieńców nie towarzyszyła jedynie cisza i wzrok oczarowanych odbiorców. Ani piski. Raczej dźwięk rozpinanych zamków błyskawicznych od spodni.
Ki Bum nie patrzył na widzów jako masę, wolał skupiać się, chociaż na moment, na konkretnym człowieku. Skryci w sugestywnym półcieniu wbrew pozorom nie byli aż tak anonimowi jak myśleli. Pierwszym wyborem był całkiem przystojny, opalony Europejczyk. Key dotknął sugestywnie swojego krocza, z rozbawieniem obserwując pojawienie się potu na czole tamtego.
Drugi był sześćdziesięcioletni pan z wąsem, którego czerwień policzków można było dostrzec nawet w przyciemnionym pomieszczeniu. Ki Bum zniżył się do parkietu w rozkroku. Klient wyglądał na nieźle stremowanego, jakby nie był dokładnie pewien, co robi w tym miejscu. Cóż, zaraz się przekona.
Siedzący przy jednym z najdalej położonych od sceny stolików mężczyzna zerwał się z miejsca i ruszył szybkim krokiem w stronę łazienki. Totalny nowicjusz. Key był szczerze rozczarowany. To było dopiero preludium, pieprzony ignorancie! - chciał wrzasnąć.
Pierwszy akt rozpoczął przylgnięciem do rury. Twardy, chłodny metal zetknął się z jego odsłoniętą skórą, powodując nieprzyjemne mrowienie. To na wypadek, gdyby przyszło mu bardzo nieprofesjonalnie stwardnieć. Sztywna, odpychająca rura miała za zadanie natychmiast przywrócić go do zimnej rzeczywistości. Dosłownie zimnej.
Ki Bum objął nogami kawałek metalu, odchylając się do tyłu. Muzyka pulsowała w jego uszach, poziom decybeli podnosił się, by znowu opaść. Jego ruchy stały się chaotyczne, pozornie nieskoordynowane. Stał się plątaniną rąk, ud, kolan i łydek, które złączyły się z rurą, tworząc jedno, ociekające potem ciało. Nie miał pojęcia, czy porusza się w rytm uderzeń bębna, perkusji i basów, nigdy tego nie rozróżniał. Liczyło się jedynie narastające przyjemne mrowienie, chłód metalu drażniący jego męskość oraz duszność pomieszczenia.
Zaczął spiralnie zsuwać się po rurze, rozpinając jedną dłonią klamry górnej części kostiumu. Key nigdy nie rozumiał techniki polegającej na strasznym przeciąganiu zdejmowania kolejnych części ubioru. Ludzie, którzy to wymyślili, musieli być wybitnie nieatrakcyjni. Osobiście również spowalniał ściąganie spodni, ale nie miał w zwyczaju katowania widzów. Przychodzili się tutaj odprężyć i onanizować, nie powstrzymywać przed orgazmem, bo „po pięciu minutach majstrowania przy gaciach, pokaże wam majtki!”.
Opadł na ziemię z lekkim syknięciem. Cofał się na czworaka w stronę rury, dopóki nie poczuł jej pomiędzy pośladkami. Wypuścił głośno powietrze i... zastygł.
Minho siedział w pierwszym rzędzie. W jebanym pierwszym rzędzie! W swoim czarnym, wykrojonym garniturze, bielszej niż jego zęby koszuli i zielonym jak nieobsrana łąka krawacie. Siedział wśród najpaskudniejszych, najbardziej perwersyjnych typów – tych, od których wciśnięte do kieszeni pieniądze na wszelki wypadek sterylizuje się kilka razy. Ki Bum nigdy, naprawdę nigdy, nie licząc tych kilku razów, kiedy leżał porzucony pod jakąś tanią knajpą, nie pragnął tak bardzo, by pojawił się jakiś uczciwy, dobry superbohater, który zrobiłby z tym wszystkim porządek. Taki Superman, Spiderman albo nawet Batman z jego nieodłączną gadatliwością. Szczerze mówiąc, ucieszyłby się nawet z przybycia Thora, jeśli tylko wiązałoby się to z wrzuceniem tego hiperultramegamłota pomiędzy zebrane towarzystwo. I uratowaniem Minho. Minho, który wpatrywał się w niego z takim niezdecydowaniem, pożądaniem i przerażeniem jednocześnie, że Key nie mógł zdecydować się, czy wolałby go przytulić, uspokoić czy mu obciągnąć.
Zamknął oczy z cichym westchnieniem. Musiał sprawiać wrażenie, że to wszystko było z a p l a n o w a n e, że wcale nie zamarł na kilka sekund w całkowitym zdziwieniu. Zaczął poruszać się frykcyjnie, ignorując obraz Minho przed oczami. Znowu skupił się na obserwowaniu poszczególnych jednostek. Podniósł się płynnie, falując biodrami. Pukle włosów osunęły mu się na oczy, ograniczając pole widzenia, jednak nie mógł się tym teraz przejmować. Zniszczyłby efekt.
Pochylił się, zbliżając się do publiczności. Zareagowali bardziej niż entuzjastycznie. Cóż, jeden z niewielu momentów, w którym mogli go chociaż dotknąć. Pomijając taniec prywatny, rzecz jasna. Jedynie Minho siedział sztywno, niemalże przykuty do krzesła. Chyba bał się w ogóle pomyśleć o dotknięciu Ki Buma. Key pozwolił komuś rozpiąć jego pasek. Dźwięki łagodnie przechodziły w diminuendo. Jeszcze tylko pół godziny.
Pora na akt drugi.




***


Amber mieszała wódkę z sokiem, raz po raz uderzając wykorzystywaną do tego łyżką o ścianki. Minho krzywił się malowniczo, jednak na jego przyjaciółce nie wywierało to najmniejszego wrażenia. Przyzwyczaiła się do napadów przyjaciela polegających na nagłej manii dbania o savoir-vivre. Poza tym Minho bardzo często się krzywił, więc nawet nie miała siły tego interpretować. Tym razem raczej nie chodziło tylko o niewątpliwy brak dobrego wychowania.
- No i co miałem zrobić? - Minho westchnął ciężko. - Nudziłem się, a to brzmiało bardzo ciekawie. Z takiego... dziennikarskiego punktu widzenia. Wlazłem tam, obejrzałem i wróciłem do domu. Nic specjalnego, tylko teraz...
Amber przesunąła jedną ze szklankę w stronę kolegi. Ułożyła dłonie na stole, nachylając się ku tamtemu.
- Co powiedziała ci twoja dziewczyna przy zrywaniu? Mam na myśli ten fragment o seksie.
Minho zmarszczył brwi, wybity z rytmu. Kiedy opowiadał jej o tym, potrafił zacytować niemal całą wypowiedź byłej, teraz kojarzył zaledwie skrawki.
- Cóż... - Podrapał się po głowie. - Nic ciekawego. To była standardowa gadka, coś a'la „nigdy mnie tak naprawdę nie doruchałeś, chamie!”. - Wzruszył ramionami. - Nie siliła się na oryginalność, ona...
Przerwał pod wpływem spojrzenia przyjaciółki. Dziewczyna przygryzła wewnętrzną część policzka, również marszcząc brwi. Gdyby nie jej chłopięcy image, Minho stwierdziłby, że wygląda uroczo.
- A może – zaczęła niepewnie – ona miała rację? Może tak naprawdę nigdy jej nie doruchałeś, bo jesteś gejem? Wiesz, przez laty tłumiona awersja do kobiet podświadomie przeszkadzała ci we właściwym...
- CO?! - Minho odsunął się gwałtownie na krześle. - Czy ty właśnie insynuujesz, że...?!
Pochłonęła połowę szklanki jednym haustem. Zauważywszy jego pełen urazy wzrok, wzruszyła lekceważąco ramionami.
- Skoro wolisz ukrywać przed sobą prawdę...
Minho pokręcił z rozpaczą głową. Czyżby przegapił masową utratę mózgu całej ludzkości?! Natychmiast zmienił temat, skupiając się na polityce, pracy i sporcie. Podrzucili sobie kilka pomysłów na reportaże – Amber pracowała w telewizji publicznej – po raz kolejny opowiedzieli sobie nawzajem o przywarach i błędach swoich głupich szefów, po czym koncertowo się zalali.
Przez ten cały czas jednak Minho nie mógł zapomnieć o jednej rzeczy. Wtedy, w klubie, to wszystko... naprawdę mu się podobało.



***


Tae Min powstrzymał się przed zapukaniem do biura Onew. Przecież byli na ty, nie musiał bawić się w zbytnie uprzejmości. No i Ki Bum nigdy nie pukał. Chociaż z drugiej strony...
Zdecydowanie odsunął dłoń i po prostu wszedł. Leżąca na zawalonym papierami blacie głowa szefa uniosła się lekko. Po chwil Jin Ki wyprostował się, przetarł dłonią załzawione oczy i głośno ziewnął.
- Co robisz? - Tae Min zbliżył się do biurka.
- Rozważam możliwości przeciwdziałania antropopresji, ale mam chwilową przerwę w badaniach – parsknął, przyciągając do siebie jedną ze stert.
Antropopresja? Badania? Tae Min przechylił głowę, spoglądając na szefa ze skonfundowaniem. Kiedy ten przewrócił oczami, powiódł wzrokiem po zawalonym rzeczami pomieszczeniu. Nawet stojąca w rogu doniczka zamiast ziemią była wypełniona zgiętymi kulkami papieru.
- Pracujesz...?
- Skądże – sarknął. - Naprawdę nie mam autorytetu, skoro nawet ty mnie nie słuchasz. Jak mówiłem, nie możesz bagatelizować szkodliwego wpływu człowieka na naszą planetę-matkę!
Tae Min usiadł na krześle naprzeciwko, puszczając przytyki mimo uszu. Zadał idiotyczne pytanie, okej, ale nie zamierzał tego ciągnąć.
- Okej, po co tu przyszedłeś? - zapytał Onew po chwili ciszy.
- Ja... - Przygryzł wargę, uświadamiając sobie własną głupotę. Zapomniał o tym pomyśleć! - Key wysłał mnie do ciebie po podwyżkę. Argumentuje to swoimi tanecznymi skillami, chodzeniem na niewyobrażalnie wysokich platformach i byciem ładnym. - Nie miał pojęcia, czy Ki Bum zasługuje ani czy w ogóle pragnie podwyżki, lecz nic innego nie wpadło mu do głowy.
Jin Ki nie spuszczał z niego wzroku przez kilkanaście sekund.
- Zauważyłem, że dla świętego spokoju robisz dla niego mnóstwo rzeczy, ale naprawdę wysłał cię, żebyś prosił dla niego o podwyżkę...?
Tae Min żałował, że nie ugryzł się w język. Ani że nie miał lepszej wyobraźni. Uśmiechnął się jedynie rozbrajająco, licząc, iż zamaskuje tym brak sensu w swojej wypowiedzi.
Nie podziałało.
- Młody, po co tutaj przyszedłeś?
- Po prostu... - nie potrafił ukryć zażenowania. - Po prostu chciałem z tobą porozmawiać.
Szef parsknął głośno. Tae Min nie miał pojęcia, czy z powodu jego żałosności, czy specyficznego poczucia humoru przełożonego. Wstał z krzesła i odwrócił się ku drzwiom. Idiota, idiota, idiota, wypominał sobie w myślach.
- Tae Min – zatrzymał się, słysząc Onew – możemy porozmawiać. Po pracy, może... jutro?
Drzwi zamknęły się z hukiem. Jin Ki zamrugał, wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą stał chłopak. Wydawało mu się, że tamten tego chce, a tutaj... Jedyną odpowiedzią, jaką uzyskał było trzaśnięcie drzwiami. To oznaczało zgodę czy odmowę? A może „namyślę się”? Albo „czekaj tu na policję, wstrętny zboczeńcu”?
Pokręcił głową. Do czego to doszło, żeby nie rozumiał kogoś bardziej niż Kim Ki Buma?



***


Tymczasową kwaterą Komitetu ds. Strzał Amora, jak nazwał ich Key, został dom najlepszego przyjaciela Ki Buma, Jong Hyuna. Tae Min kojarzył go jako-tako z opowieści współpracownika, w których to Jong Hyun występował najczęściej jako pijany element kryminalny. Albo jako ktoś, na kogo Ki Bum zrzucał całą winę za zło świata. Określenia typu „przyciągacz uwagi fatum” oraz „ziemski namiestnik Szatana” zazwyczaj stosował wymiennie z imieniem swego przyjaciela.
Między innymi dlatego Tae Min nie był w ogóle zdziwiony, kiedy okazało się, że Jong Hyun jest malarzem-kulturystą, tworzącym obrazy poprzez odciskanie na płótnie swej klatki piersiowej. Wręcz przeciwnie, był zdezorientowany niskim stopniem dziwności tamtego.
Już w trakcie opowiadania mężczyznom o swoim problemie sercowym Tae Min zaczął żałować, iż zwrócił się do nich, potem było tylko gorzej.
- Przede wszystkim - Key nachylił się nad lustrem, by przyjrzeć się swojej twarzy - musisz ustalić, czy się w nim zakochałeś.
Taemin przewrócił oczami. Ki Bum i jego teorie romantyczne stawały się już powoli irytujące. Onew mu się podobał. PODOBAŁ. To miało tyle wspólnego z miłością, ile The Voice Kids z muzyką.
- Oczywiście, że nie - żachnął się. - To nie jest żadna...
Miska ciastek uderzyła o blat, wprawiając cały stół w dygotanie. Jong Hyun wyszczerzył się, drapiąc po głowie.
- Przede wszystkim, mój drogi Minnie - na moment przerwał, by przeżuć ciasto - musisz ustalić co innego. Czy staje ci, kiedy on jest obok ciebie?
Tae Min zakrztusił się sokiem. Kaszlał, próbując nakłonić resztki ulatniającego się powietrza, by wróciły do płuc.
- Jong Hyun... - Ki Bum subtelnie podniósł upuszczoną na podłogę buteleczkę kremu. - Nie możesz go tak stresować.
Chłopak próbował zaprotestować, ale charkot, który wydobywał się z jego ust, dość skutecznie to uniemożliwiał. Jong Hyun westchnął ciężko, podniósł się z krzesła i litościwie klepnął go parę razy po plecach.
- Wybacz, myślałem, że, wiesz, w tym wieku... - próbował tłumaczyć.
- NIE KAŻDY DORASTA TAK SAMO! - wziął go w obronę jak w najlepszej wierze Key.
Tae Min poczuł, jak do oczu napływają mu łzy wściekłości. Zamachał rękami, by wreszcie wydać z siebie ostateczne kaszlnięcie i wydrzeć się na cały dom:
- NIE JESTEM UPOŚLEDZONY, ODPIERDOLCIE SIĘ ODE MNIE!
Mężczyźni wymienili między sobą pełne teatralnej zgrozy spojrzenia. Kiedy jednak napotkali jego wzrok, zrezygnowali z kpiących komentarzy.
- W każdym razie - Malarz przybrał taktykę udawania, że nic się nie stało - jeżeli ci przy nim stoi, to powinieneś wziąć tę cudną dupę z mojego krzesła, jeszcze piękniejszą łapę z moich ciasteczek i zapierdalać do niego. Dziękuję za uwagę, czas porad u Kim Jong Hyuna właśnie się zakończył.




***


Minho oparł głowę na automacie parkingowym. Zapomniał drobnych. Jak zresztą, kurwa, zwykle. Tak się kończy niechęć do parkingu w budynku radia. I picie z Amber. Skusiła go wyjściem „na tylko jedno piwo”. Cóż, na początku to może było jedno...
- Czyżby nasz wielki pan prezenter jednak też czasami cierpiał jak szarzy śmiertelnicy? - Znał ten głos. Na pewno znał.
Odwrócił się powoli, by stanąć twarzą w twarz z koszmarem ostatnich dni. Kim Ki Bum uśmiechnął się półgębkiem, przytulając go na powitanie. Wyglądał o wiele lepiej niż ostatnio, choć z drugiej strony w klubie prezentował się jeszcze lepie... Minho odetchnął głęboko. Tego nie było. Koniec i bomba, a kto pamięta ten trąba, parafrazując dramaturga.
- Widzę, że żałoba po zerwaniu już przeszła – parsknął kpiąco.
- Za to ja widzę, że dalej nie otrząsnąłeś się po wizycie w klubie. - Wyszczerzył się wrednie Ki Bum. - Nie bierz tego do siebie, przekonywanie facetów, że jednak nie są tak heteroseksualni, jak tego pragną ich żony, to część mojego zawodu.
Minho przewrócił oczami.
- Odnoszę wrażenie, że masz za wysokie mniemanie o sobie. To był tylko taniec, nie poczułem się ani trochę bardziej gejowski, jeżeli o to ci chodzi.
Ki Bum wybuchnął śmiechem.
- Naprawdę? - zapytał, gdy już opanował napad wesołości. - Powiem ci – poprawił mu kołnierz - że kiedy na ciebie patrzyłem, a robiłem to niemal przez cały występ, sprawiałeś inne wrażenie. Zupełnie inne.

Dziennikarz zaczerwienił się mimowolnie, nabierając wody w usta. Ki Bum jedynie parsknął ponownie i oddalił się, balansując biodrami. Minho jęknął głośno. Ten dzień naprawdę nie mógł zacząć się gorzej.