czwartek, 20 marca 2014

Przyjaciele

Pairing: Kyungsoo x Kai, Kyungsoo x Sehun (EXO)
Tematyka: k-pop, yaoi, nieodwzajemniona miłość, angstowanie, seksy, zaręczyny
Ostrzeżenia: przekleństwa, seks, kilogram angstu
Ałtorkowych słów nie tak wiele jak zazwyczaj: Bo Kai powinien być na dole.


Kelner nie zdążył do mnie podejść. Mógł być najlepszym w swoim fachu profesjonalistą, ale pracował tu od niedawna. Nie znał restauracji tak dobrze jak ja. Spokojnie kluczyłem przez labirynt wykonanych z adamaszku obrusów i błyszczących stolików, za których rezerwację wielu było gotowych zabić. Sehun już był na miejscu. Wpatrywał się we mnie intensywnie, próbując ignorować obecność standardowego koszyczka z pieczywem. Wewnętrzna walka Sehuna-żarłoka i Sehuna-na-Diecie nigdy nie przestawała mnie bawić.
Od kilku lat spotykaliśmy się tutaj niemal regularnie, chcąc opowiedzieć drugiemu, co ważnego wydarzyło się w naszym życiu. Prywatnym życiu.
Pochyliłem się, by pocałować go w policzek. Stłumiłem kaszlnięcie, gdy wysunął się ku mnie, otaczając zapachem perfum.
Mówiłem już, jak trudno tu o stolik?
Jeżeli Kyungsoo mu się nie oświadczył, z miejsca wstępuję do klasztoru.
- Muszę ci coś powiedzieć – nie dał mi nawet czasu na zajęcie miejsca.
Przyrządził spaghetti, nazwał przystojnym i oświadczył się przy zachodzie słońca.
- O co chodzi? - zapytałem się niewinnie.
Przesunął koszyczek wypełniony zakazanymi węglowodanami ku mnie, a raczej po prostu odsunął go od siebie. Ok, czyli D.O nie zrobił spaghetti, tylko przyrządził inne równie romantyczne danie a'la ekstradietetyczna wzruszająca sałatka z wzrastających przy dźwiękach harfy rzodkiewek.
- Zgadnij, kto mi się oświadczył – starał się sprawiać wrażenie zdystansowanego, ale szeroki uśmiech zdradzał, jak bardzo się cieszy.
- Niech zgadnę... - Kelner postawił przed nami szampana i napełnił dwa kieliszki. Ten idiota naprawdę zapamiętał rodzaj mojego ulubionego. Dzisiaj jednak z trudem przełknąłem łyk. Nie miałem nastroju do świętowania.
- Zgadniesz...? - podjął.
- Na pewno mówisz o Luhanie, prawda?
Prychnął jak rozjuszony kociak. Wiedział, że chcę go zirytować, jednak nie potrafił się temu przeciwstawić. Przynajmniej werbalnie.
Jeden z jego ciężkich, pokrytych ćwiekami butów trafił mnie w kostkę. Z trudem powstrzymałem się przed syknięciem.
- Dobra, już dobra! - Na wszelki wypadek odsunąłem się nieco od stołu. - Nie moja wina, że zadajesz takie idiotyczne pytania. Kto inny niż ten idiota, Kyungsoo mógłby ci się oświadczyć?! Bóg Ojciec?! - Dalej nie wyglądał na zadowolonego, więc asekuracyjnie kontynuowałem. - Mam nadzieję, że zrobił to jak należy? Z dużą ilością żarcia, wzniosłych wyznań miłości i całym tym kiczem?
- Był cudowny! - poinformował mnie wylewnie, puszczając sarkazm mimo uszu. - Wiesz, byłem wtedy w dość chwiejnym nastroju, a on...
O, jak Sehun ładnie potrafił ująć to, że od czasu do czasu dostawał typowego, zerżniętego wprost z szowinistycznych żartów PMS-u.
- A on...?
Zaczął entuzjastycznie opowiadać mi o wielkim wyznaniu miłości do śmierci i jeszcze dalej, które wygłosił D.O w momencie, gdy omal nie wyrobił samochodem na którymś z zakrętów. Potem mówił coś jeszcze, ale nie słuchałem go. Nie chodziło o moją arogancję, po prostu... nie miałem ochoty o tym słuchać.
Patrzyłem się na niego, co jakiś czas przytakując z szerokim uśmiechem. Kiedyś myślałem, że ja i Sehun będziemy razem. Przyjaźniliśmy się, a nadmiar pracy ograniczył nasze życie towarzyskie do minimum. Gdy okazało się, iż obaj nie mamy nic przeciwko chłopcom, zaczęliśmy się spotykać. Jako jedyni geje w zespole byliśmy zdani tylko na siebie. Do czasu.
Dwa miesiące po naszym pierwszym seksie D.O zrobił coming out. Trzy tygodnie później Sehun był już z nim. Nie żałowałem tego ani nie rozpamiętywałem. Ja i Sehun byliśmy o niebo lepsi jako przyjaciele.
Jego śmiech przywrócił mnie do rzeczywistości. Upił łyk szampana i z zadziwiającą jak na niego ostrożnością odłożył szkło na blat. Świętowanie świętowaniem, ale nie planował płacić odszkodowań za zniszczenie naczyń.
- I czekaj, zanim zapomnę! - Uniósł palec. - Kyungsoo kazał mi się ciebie zapytać, czy masz wolny wieczór. Chce cię zabrać na oblewanie... nagłego zwrotu akcji w swoim życiu. Będzie zajebiście nudno, bo zaprosił głównie swoich starych znajomych. - Wyszczerzył się idiotycznie. - To znaczy tego akurat nie kazał mi przekazać.
- Na szczęście zdążył mi ich przedstawić. - Podniosłem kieliszek do ust, unikając jego wzroku. - Prawie wszyscy teraz pracują w jakichś gigantycznych korporacjach i zajmują się udawaniem, że zaraz awansują.
Sehun odetchnął ciężko.
- Beznadzieja. Czasami zastanawiam się, dlaczego oni w ogóle się ze sobą zadają. Z tego, co mi opowiadał Kyungsoo...
Tak, z tego, co ci opowiadał Kyungsoo w życiu nie chciałbyś się z nimi spotkać. I właśnie o to chodzi, Sehun. Dokładnie o to chodzi. Miałem już słowa na końcu języka, lecz chęć powiedzenia mu wszystkiego minęła równie szybko, jak się pojawiła. Przełknąłem ślinę.
Za oknem słońce świeciło wręcz nieprawdopodobnie jasno jak na tę porę roku.
Cały świat świętował zaręczyny mojego najlepszego przyjaciela.


***


Okres aluzji minął wieki temu. Przestaliśmy już spotykać się w kawiarniach, niby na rozmowę o życiu, zespole, Sehunie, cały czas udając, że wcale nie widzimy się tylko po to, bym dał mu dupy. Pamiętałem, że kiedyś nawet przynosił mi prezenty. Przestał, kiedy zauważył, że czuję się przez to jak dziwka. Bardzo tania dziwka.
Kiedy wyszedłem z łazienki, już bez ubrań. D.O studiował hotelową gablotkę z alkoholem. Nigdy nie mówił, że jest koneserem; jego roziskrzony wzrok jasno informował, iż faktycznie nim nie był. Oglądał barek, by nie wpatrywać się w drzwi łazienki. I udawać, że wcale nie czeka. Nie czeka na mnie.
Stałem przed nim, z ręcznikiem owiniętym wokół bioder tak nisko, że mógł dostrzec wystające kości biodrowe. Moje włosy były wciąż wilgotne, kiedy wsadził w nie rękę. Przesunąłem dłoń po jego zapiętej koszuli. Zamknął oczy.
Rzucił mnie na łóżku bez ostrzeżenia. Nie zdążyłem wyrównać oddechu, pocałował mnie. Czułem na całym ciele ślady po jego ustach, jego palce wbijające się coraz mocniej w moją skórę. Obserwowałem go szeroko otwartymi oczami, oddychając spazmatycznie. Nie wiedziałem, czy to moje ciało ciągle nie może się uspokoić, czy reaguję tak na sam jego dotyk. Nie byłem w stanie zrobić nic poza rozsunięciem szerzej nóg.
Kyungsoo znowu mnie pocałował. Ciepły oddech drażnił moją twarz. Leniwie poruszył biodrami. Szorstki materiał przesunął się po czubku mojego penisa. Westchnąłem głośno.
Przewrócił mnie na brzuch, śliski od oliwki palec wślizgnął się do środka. Jęknąłem na tyle głośno, by zmusić go do przyspieszenia. Obecność drugiego palca sprawiła, że dreszcze przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa. Nie miałem pojęcia, po co bawi się z trzecim, byłem dość rozciągnięty, ale widocznie przywykł do wiecznie ciasnego Sehuna.
Łóżko zatrzęsło się, gdy D.O, z penisem w moim wnętrzu popchnął mnie w stronę wezgłowia. Wyszedłem mu naprzeciw, napinając się i jęcząc. Cienie rzucane przez światło lamp migotały na gładkim drewnie. Mokrymi od potu dłońmi z trudem byłem w stanie się go utrzymać.
- Czekałeś na to, prawda? - zapytał ochryple.
Przygryzł moja szyję, przesuwając dłońmi po pośladkach. Dławiłem się śliną, ale przechyliłem głowę do tyłu, ku niemu. Uśmiechał się.
- Czekałem – jęknąłem głośno. Dziękowałem Bogu, że jednak zdecydowaliśmy się na hotel, a nie moje mieszkanie. Sąsiedzi z pewnością zadzwoniliby na policję kilkanaście minut wcześniej.
Zaczął pieprzyć mnie mocniej, tak jak zazwyczaj. Nie skupiał się już na zaspokojeniu m n i e, zaspokajał s i ę. Uwielbiałem ten moment.
Zacisnąłem mięśnie, sprawiając, że jego paznokcie zdarły naskórek z moich bioder. Nie czułem bólu, przestałem odczuwać cokolwiek poza przyjemnością, kiedy tylko jego palce owinęły się wokół mnie.
Moja erekcja przesunęła się po idealnie białych, ozdobnych poduszkach, pozostawiając na nich mokrą smugę. Zakołysałem biodrami, wzdychając z satysfakcją, gdy od razu zareagował. Twardość penisa niemal sprawiała mi ból.
Przy każdym pchnięciu unosiłem się, wychodząc mu na spotkanie. Nie było niczego, poza ciałem, pragnieniem i bólem. I nagle okazało się, że to jednak za wiele.
Skończyłem z krzykiem, kilka sekund przed nim.
Znajdujące się za oknem, różnobarwne neony Seulu były widoczne nawet z mojej pozycji. Przymknąłem oczy, by nie musieć na nie teraz patrzeć.
Kyungsoo opadł na mnie, gładząc po plecach. Całował moje łopatki, gdy z całych sił starałem się nie rozpłakać. Przycisnąłem twarz do poduszki.
Nie pierwszy raz pieprzył mnie facet, teraz narzeczony, mojego najlepszego przyjaciela. Gdyby to się wydało, nie miałbym żadnej linii obrony. Dlaczego to robiłem? Nawet ze swoją wybujałą wyobraźnią nie potrafiłbym tego usprawiedliwić.
Żaden z nas nigdy nie wspomniał o tym Sehunowi. Nawet w żartach. D.O bał się jego reakcji, ja nie mógłbym mu tego zrobić. Był moim najlepszym przyjacielem. Widziałem, jak patrzy na Kyungsoo, jakby ufał i wierzył tylko mu, jak nie spuszcza z niego wzroku, kiedy przechodzi obok, jak zamyka oczy podczas każdego ich pocałunku.
Nie mógłbym mu tego odebrać, nawet gdyby Kyungsoo odwzajemnił...
D.O opadł obok. Przesunął wierzchem dłoni po moim policzku, uśmiechając się łagodnie.
- Jesteś piękny - wyszeptał.
Jesteś piękny.
Jesteś, kurwa, piękny.
I nic poza tym.
Nigdy nic poza tym.

sobota, 15 marca 2014

SM Youth Detention Center - rozdział II

Pairing: wspomniany Taoris oraz Minho (SHINee) x Sehun
Ostrzeżenia: przemoc, przekleństwa



Sehun był obrócony twarzą do ściany, kiedy wszedłem do pokoju. Gdyby to był ktoś inny, zdziwiłbym się, że pozwolono mu opuścić zajęcia - w których nie brałem udziału ze względu na swój dzisiejszy przyjazd - ale w jego przypadku.... Zgodnie z tym, co mówił Tao, Sehun cieszył się szczególnymi względami.
Oparłem się o ścianę. Nigdy nie widziałem na żywo żadnej męskiej dziwki, więc nie wiedziałem czego oczekiwać. Na razie jego zachowanie i wygląd kłóciły się ze wszystkim, co wiedziałem o wykonawcach najstarszego zawodu świata. Nie chodził w kolorowych, rozchełstanych rzeczach, nie miał na sobie makijażu, nawet nie uśmiechał się znacząco. Był ładny, musiałem to przyznać, ale wielu ludzi było ładnych. Nie wyglądał teraz nawet przerażająco, tylko jak normalny, najnormalniejszy z przebywających tutaj, chłopak.
Widziałem napiętą, wyraźną linię jego pleców. Na uchu mogłem dostrzec opatrunek zasłaniający ranę zafundowaną przez Tao. Sehun oddychał spokojnie, może w ogóle nie zauważył mojego przyjścia? Przyglądając się mu, bezwiednie położyłem dłoń na jego ramieniu.
Nie miałem pojęcia, dlaczego to zrobiłem. Nie wzbudzał instynktów opiekuńczych, w sumie nawet nie wyglądał na smutnego.
Dotyk był delikatny, niemal nie można było go nazwać kontaktem cielesnym. Jednak Sehun się wzdrygnął. Natychmiast, nie panując nad sobą, uciekł od dotyku. Wstrzymał oddech, naprężył mięśnie.
Odzyskał nad sobą panowanie szybciej, niż mój mózg zdążył zanalizować całą sytuację. Odwrócił się w moją stronę, na jego twarz powrócił chłód.
- Ja... Wszystko w porządku? - wydukałem.
Pokręcił głową.
- A... pomóc ci w czymś...?
Ponownie pokręcił głową. Opadł na zawalone rzeczami łóżko, chyba nawet nie zauważał ich istnienia. Wpatrywał się w sufit, jak gdyby na jasnym tle ktoś zapisał jakąś radę albo odpowiedź na nieme pytanie. Po paru minutach obrócił się na bok i wtulił w założoną bluzę.
Nigdy nie czułem się tak niepotrzebny jak wtedy. Gdybym wiedział, gdzie mogę wyjść, od razu opuściłbym pomieszczenie. Teraz wolałem nie ryzykować zgubieniem. Dlatego siedziałem na swoim łóżku, obserwując go wśród nieznośnej ciszy.


***


Kiedy wstał, przypomniałem sobie, dlaczego go nie lubię.
- Kto ci się, kurwa, pozwolił gapić? - warknął.
Nie był już tym spokojnym, wyizolowanym Sehunem sprzed kilkudziesięciu minut. Wraz z podniesieniem z łóżka powrócił zły humor i chęć wyładowania się na najbliższej osobie w okolicy. Którą byłem ja.
Zanim zdążyłem zauważyć, jego pięść trafiła mnie w żołądek. Zgiąłem się w pół, dysząc jak napaleniec w słuchawkę na sekslinii. Nie czułem bólu ani żołądka podjeżdżającego do gardła, raczej zdziwienie. Podniosłem ku niemu poirytowane spojrzenie.
- Dlaczego mnie uderzyłeś? - zapytałem ze zdziwieniem.
Zamrugał, wyraźnie skonfundowany. Albo nie należał do dresów, którzy po takim pytaniu dają w pysk jeszcze raz, i po prostu był niezrównoważony, albo od dawna nie bił się z kimś, kto po uderzeniu również nie odpowiedział ciosem.
Umiałem się bić, naprawdę. Może wychowałem się w normalnym domu, z normalnymi rodzicami i chodziłem do normalnej szkoły, ale w liceum wszystko się zmieniło. Dziwnym trafem jedyną osoba, która chciała zadawać się z "pedałem", była Amber, jedna z ważniejszych członkiń młodzieżowego gangu. Z braku innych znajomych dołączyłem do niej, poznałam jej przyjaciół i... Cóż, raczej nie miałbym problemów z pobiciem Sehuna. Tylko że nie wyrobiłem w sobie ulicznych nawyków - każde niespodziewane, bezpodstawne uderzenie wciąż było dla mnie czymś zaskakującym. Amber od zawsze na to narzekała.
- Bo mogę? - odparł po dłuższej chwili.
Wyprostowałem się, walcząc z odruchem wymiotnym. Nie wyglądał, ale cios miał dziwnie silny.
- Bezsensowne - sarknąłem. - Nic ci nie zrobiłem, a ty mnie bijesz. Będziemy w jednym pokoju przez najbliższe sześć miesięcy. Jak zamierzasz spędzić je na bijatyce, nie ma sprawy. Ale weź pod uwagę, że ja ci nie przyjebałem za to na stołówce.
Zmarszczył brwi. Wyglądał na zagubionego. Poważnie zacząłem się zastanawiać, czy wyraziłem się zbyt skomplikowanie.
- Jak chcesz. - Wzruszył ramionami. - Jak nie będziesz mnie wkurwiał, to będę grzeczny.
Otworzył szafkę. Szukał czegoś, czegoś bardzo ważnego, biorąc pod uwagę nerwowe ruchy. Dwie książki przeleciały obok mnie, wywołując dość nieprzyjemne déjà vu.
Wolałem nic nie mówić, by nie prowokować kolejnego konfliktu.
Wreszcie to znalazł. Wzniósł ku sufitowi paczkę papierosów z tryumfalnym uśmiechem, lecz od razu się zreflektował. Rozejrzał się po pomieszczeniu, obdarzył mnie złowrogim spojrzeniem i wyciągnął jednego szluga. Podszedł do okna i zapalił fajkę.
- Rozumiem, że zakaz palenia też się ciebie nie tyczy? - prychnąłem. Nie byłem zazdrosnym palaczem, po prostu uprzywilejowanie Sehuna zaczynało mnie irytować.
Nie odpowiedział, tylko zaciągnął się z błogością. Kurczowo ściskał w dłoni paczkę papierosów.
- Zabawne w sumie, że wszyscy ci tutaj tak pobłażają. - Przechyliłem głowę w bok. Nigdy nie umiałem trzymać języka za zębami. - Przecież któryś ze strażników podczas wieczorowej czy tam rannej kontroli musiał zauważyć... to wszystko. - Wskazałem dłonią stertę znajdującą się na jego części.
Nie odpowiadał tak długo, że pogodziłem się z myślą, iż tego nie zrobi. Usiadłem na swoim łóżku. Cały czas na niego patrzyłem. Musiał to czuć, mimo że stał do mnie tyłem.
- W dzień to jest teren Minho – odezwał się wreszcie, odsuwając się od okna – a w nocy... - Uśmiechnął się paskudnie. - W nocy mnie tu nie ma.
Niedopałek wylądował na podłodze.
Drzwi zasunęły się za Sehunem, wydając z siebie charakterystyczne kliknięcie.


***


Musiałem zobaczyć się z Layem. Nieważne, że nie wiedziałem, gdzie dokładnie się znajduje, jak tam dojść ani nie znałem hasła do jego pokoju. Musiałem z nim porozmawiać. Dowiedzieć się czegokolwiek w trybie dosłownie natychmiastowym.
Byłem na tyle inteligentny, by zdawać sobie sprawę, iż w takich miejscach istnieje ściśle określona hierarchia. Ludzie instynktownie wyznaczali przywódcę, jego przydupasów i chłopców do bicia. Wszystko zależało od tego, czy spodobasz się liderowi. Albo chociaż jego przydupasowi. Jak na razie poznałem niezrównoważonego chłoptasia strażnika i psychola, to nawet nie brzmiało zbyt dobrze.
Lay, który o takich rzeczach w magiczny sposób dowiadywał się praktycznie od razu, musiał wiedzieć kto w tym popieprzonym zakładzie jest kim. Zamierzałem skorzystać z tej wiedzy i zagwarantować sobie względnie przyjemny pobyt. Albo chociaż nie nieprzyjemny.



***


Po niecałych trzydziestu minutach plątania się w pajęczynie zamykanych na kartę wejść i pozbawionych okien korytarzy mogłem stwierdzić jedno: zgubiłem się!
Rozejrzałem się po korytarzu. Kolor ścian pozostał jasny, również podłoga wyglądała tak samo jak w innych pomieszczeniach. Czułem się jak w jakimś pieprzonym horrorze, takim ze znikającymi pokojami i nieotwierającymi się drzwiami. "Grave Encounters" mogliby mi possać. Przynajmniej dopóki nie usłyszałem głosów dobiegających zza drzwi o wdzięcznej nazwie „Pralnia”. Motywowany ciekawością godną wpychających palce do kontaktu dzieci uchyliłem drzwi.
Trzech chłopaków w ciemnych, ciemniejszych niż standardowe, bluzach stało naprzeciwko czwartego, który opierał się tyłem o pracującą pralkę. Atakowany nie wyglądał jednak na specjalnie przejętego. Nie wiedziałem, czy to kwestia brawury – był wysoki i umięśniony, fakt, ale ich było TRZECH – czy cierpiał, tak jak i ja, na brak umiejętności ocenienia sytuacji.
- I co teraz, Kris? - parsknął jeden z kolesi.
Zapytany zmarszczył brwi.
- Nic wam nie zrobiłem, więc czego ode mnie chcecie?
Mistrz pytań retorycznych, chyba powinienem się od niego uczyć. Maleńka podpowiedź: chcą dać ci w ryj, debilu.
- No popatrzcie, już nie jest taki wesolutki, jak Taoś siedzi w bunkrze – zarechotał inny gościu.
Tao. Co ma Tao związanego z Krisem? Kris. Tao. Kris. Tao. KRIS!
Kilkaset lat temu jako porządny wojownik przywdziałbym zbroję, w dłoń chwycił miecz i z bohaterskim okrzykiem prosto z hollywoodzkich filmów, rzucił się na napastników, broniąc opuszczonego towarzysza Tao, mojego druha.
Tak bym zrobił. Kiedyś. W świecie, gdzie miałbym jakiekolwiek szanse. O ile nie urodziłbym się chłopem, rzecz jasna. W tej chwili... Cóż, podobna akcja była dość niewykonalna.
Po pierwsze nie miałem zbroi, miecza ani odpowiednio silnego głosu, by wydać z siebie epicki wrzask. Po drugie Tao nie jest moim druhem. Ok, porozmawiał ze mną, całkiem go polubiłem, ale znamy się góra kilkanaście minut. Poza tym jest psycholem i wolałbym unikać czegokolwiek z nim powiązanego do końca pobytu. Wreszcie po trzecie... Mało to ludzi dostało wpierdol? Raczej go nie zabiją, a może nauczą, żeby na widok trzech dresów dawać nogę, a nie rozpoczynać konwersację.
Cofnąłem się. Zaraz potem usłyszałem skrzypnięcie niedelikatnie odsuniętych drzwi, spojrzenia wszystkich gości skierowały się w moją stronę, a mnie nie pozostało nic innego niż bohaterski okrzyk i rzucenie się na przeciwników.
Powaliłem na ziemię najbliższego, okładając go pięściami. Nie słyszałem jego krzyków, nie czułem uderzeń broniących go chłopaków ani nie patrzyłem na pokrywającą się powoli krwią twarz atakowanego. Po prostu go biłem, metodycznie i w skupieniu. Powinienem podziękować Amber za treningi.
Trwało to kilkadziesiąt sekund, dokładnie do momentu, kiedy któryś z tych zdesperowanych dzieciaków nie podniósł czegoś bardzo, bardzo, bardzo ciężkiego i nie przypierdolił mi tym w łeb.


***


- Żyjesz?
Nade mną pochylał się Kris. Gdyby nie ton głosu, pomyślałbym, że pyta z czystej galanterii. Brzmiał, jakby miał zamiar skoczyć z mostu po otrzymaniu negatywnej odpowiedzi, ale jego twarz przypominała maskę. Marmurową i wsadzoną do gablotki. Niewydolność mięśni twarzy albo problemy z wyrażaniem uczuć, zaszufladkowało go kolejne z moich alter ego – szanowny lekarz Lu.
- Pomóc ci jakoś? - Chłopak nie ustąpił.
- A masz jakiś alkohol? - zapytałem z nadzieją.
Pokręcił głową.
- W takim razie nie możesz mi pomóc. - Zamknąłem oczy. - Jestem skazany na wieczne męki piekielne i nawet ty nie zdołasz mnie uratować.
Było mi cholernie niewygodnie. Ktoś dziwnie poskręcał mi kończyny tak, że... Ach, ułożył mnie w pozycji bezpiecznej. Nic dziwnego. Wyglądał na kogoś, kto dba o takie rzeczy.
- Dobra, skoro możesz chrzanić od rzeczy, to równie dobrze możesz wstać.
Podniósł mnie bez pytania, obdarzając uśmiechem idealnym do reklamowania jakiejś pasty do zębów. Zachwiałem się, z trudem utrzymując się na nogach. Nie wyglądał jakby to zauważył, ale może nie zostawi mnie od razu samego naprzeciwko grawitacji...
Runąłem z powrotem na podłogę. Sekundę przed moim ekspresowym rendez-vous z pralką Kris złapał mnie z powrotem. Odetchnąłem głęboko.
- Jak chcesz mnie zabić, zrób chociaż, żeby nie bolało – jęknąłem.
Uśmiechnął się krzywo. Tym razem postawił mnie na ziemi o wiele delikatniej, tuż przy szafce, na której od razu się podtrzymałem.
- Kiedy tylko straciłeś przytomność, uciekli – poinformował mnie zaskakująco suchym tonem. - Z przyczyn oczywistych nie mogłem zawołać pomocy medycznej, ale zadbałem o drożność twoich dróg oddechowych i tak dalej...
- Dlaczego mnie nie pomściłeś? - parsknąłem.
Jego usta na moment ułożyły się w wąska kreskę. Czułem się, jakbym powiedział coś wybitnie niewłaściwego, ale co właściwie...?
- Jestem pacyfistą – odparł, urażony. - Nie będę przykładał ręki do przemocy.
Teraz wszystko stało się jasne. To dlatego pierwszy nie zaatakował tamtych osiłków, dlatego Tao kazał nie dać mu się zabić... Jakim cudem fanatyczny przeciwnik agresji wylądował w zakładzie poprawczym?!
Musiałem powiedzieć to na głos, bo Kris westchnął głęboko.
- Rodzice złożyli na mnie skargę do sądu. Zeznawali, że jestem okropny w domu, ale tak naprawdę chcieli mnie tu wysłać, by wyleczyć z homoseksualizmu. - Rozłożył ręce. - Na dodatek zrobili to w momencie, gdy moje oceny gwałtownie się pogorszyły z powodu mojego byłego faceta, więc linia argumentacji „jestem dobrym dzieckiem” padła.
Zakrztusiłem się śliną. Jak na razie nie spostrzegłem, by w ośrodku kogoś mordowali albo gwałcili, jednak... Ciekawe, kim byli rodzice, którzy wysyłali dziecko do poprawczaka za bycie gejem? Nie, jednak nie chciałbym ich poznać. Nigdy.
- Luhan. - Wyciągnąłem rękę. - Współudział w napadzie z bronią w ręku.
Potrząsnął moją dłonią. Może i był popieprzonym pacyfistą, ale bezsprzecznie wylądował na szczycie mojej listy poznanych tutaj ludzi. Między innymi dlatego, że, co jak co, on raczej nie będzie próbował mnie pobić.
- Przykro mi z powodu Tao – odezwałem się nagle. - Mam nadzieję, że szybko go wypuszczą.
Odpowiedział słabym, niemal niedostrzegalnym uśmiechem.
- O niego bym się nie martwił. - Pokręcił głową. - Bardziej martwiłbym się o nich.
Wyszedł z pomieszczenia, zapominając o praniu.


***


Laya dopadłem dopiero na śniadaniu. Miał niebezpiecznie podkrążone oczy, ale poza tym prezentował się jak zawsze – uśmiech nie schodził mu z twarzy. Przynajmniej dopóki się nie przysiadłem.
- Luhan, idioto – mruknął, nachylając się do mnie przez stół – kiedy przestałeś używać mózgu?
Zmarszczyłem brwi. Co jest złego w przysiadaniu się do kumpla? Ktoś mu groził? Podpadłem lokalnemu liderowi? W sumie nic wczoraj nie zrobiłem. Tych trzech debili, którzy zaatakowali Krisa, nie wyglądali ani na groźnych, ani na...
- Nie powinieneś się z nimi zadawać. - Lay usiadł obok mnie, by móc mówić jeszcze ciszej. - Mam na myśli Krisa i Tao. To są chwieje, oni...
- „Chwieje”? - powtórzyłem bezmyślnie.
- Ludzie, którzy są spoza... grupy, ci wszyscy, co nie są od nas. - Wolałem nie pytać, czym jesteśmy „my”. - Tylko że oni są inni. Nie zostali odrzuceni, sami się odrzucili i teraz... Jeszcze nikt nie słyszał, żeby Kris się bił, ale wiesz, wszyscy się go boją i absolutnie im się nie dziwię, ale Tao to już kompletny obłęd. Pieprzony którymś tam pas w sztukach walki, każdemu mówi, że w innych.
Wyłapałem z tego tylko tyle, że nie wiedzieli o pacyfizmie Krisa. Dzięki bogom, ten facet był na tyle ogarnięty, iż nie trąbił o tym na prawo i lewo. Niech się boją, nie zamierzałem nic mówić.
- D.O od dawna próbuje coś z tym zrobić, bo w końcu to jego teren – kontynuował Lay – ale niby jak? I wtedy podsunąłem mu rozwiązanie! - Uśmiechnął się z dumą. - Nas nie znają, nie wiedzą, do jakiej grupy należymy. A z tobą to już zupełnie! Wystarczy, że ty któregoś z nich...
Już wiedziałem do czego zmierza. Zasłoniłem mu usta dłonią i pokręciłem głową.
- Nie zrobię tego – szepnąłem, rozglądając się wokół. - Nie znam tego twojego D.O ani nikogo z jego bandy, ale skoro nie potrafią tego normalnie załatwić, to widocznie nie są po stronie zwycięzców.
Odsunąłem rękę. Lay nie odpowiedział, tylko wpatrywał się we mnie z troską. W końcu westchnął z rezygnacją.
- Rób co chcesz. - Wzruszył wreszcie ramionami. - Ale żeby nie było, że nie ostrzegałem. I... Nie mów im o tym, jeszcze wyładują się na mnie. - Kiedy nie odpowiedziałem, dodał. - Ze względu na naszą znajomość, dobra?
Pokiwałem głową. Lay wstał z miejsca, by odnieść tackę. Niemal od razu obok mnie usiadł Kris. Oczy wszystkich obecnych na sali spoczęły na nas – kilkadziesiąt osób vs. dwie, w tym jedna niezdatna do walki z przyczyn ideologicznych.
Tao, wracaj.

niedziela, 9 marca 2014

Trzecia w nocy


Pairing: G-Dragon x Seungri (BIG BANG)
Tematyka: kpop, yaoi, rozstanie, nieradzenie sobie z rozstaniem, zdrada
Ostrzeżenia: alkohol, aluzja stosunku seksualnego



Telefon budzi go o trzeciej w nocy. Długi, ciągnący się dźwięk nie daje się zignorować. Zakrywa głowę poduszką, mimo że zdążył już spostrzec, że takie triki działają tylko w filmach. Gruba poduszka w żaden sposób nie chroni przed irytującą melodyjką.
Wzdycha ciężko, gdy widzi kto dzwoni. Dźwięk na moment urywa się - połączenie zostaje przerwane - by po chwili powrócić ze, jak się Seungriemu wydaje, zdwojoną mocą.
Odbiera.
- Seungri? - bełkotliwy ton rozwiewa wszystkie wątpliwości. Znowu się nachlał.
- Co znowu, Jiyong? - odpowiada ze znużeniem. Przerabiali to tyle razy.
- Wiem, że jestem pijany  - wzdycha ciężko - i wiem, że nie potraktujesz mnie poważnie, ale ja... Wciąż jestem zakochany, Seungri. Naprawdę.
Nie reaguje. Kładzie się na łóżku, z powrotem okrywa pościelą. Jednak cały czas się nie rozłącza, nawet nie odsuwa komórki od ucha.
- Seungri? - słyszy zaniepokojenie w głosie Jiyonga.
Niech się niepokoi.
- Seungri?! - Ton tamtego jest rozpaczliwy i w pewien sposób Seungriego to nawet bawi.
Niech rozpacza.
- Seungri, powiedz cokolwiek!
Nie mówi nic.
Rozłącza się.


~~


Seungriego nie dławi w gardle, kiedy go widzi. Żadna siła nie sprawia, że czuje się, jakby ktoś pozbawił go organów. A nawet jeżeli gdzieś tam w środku, naprawdę głęboko pragnie krzyczeć, nie mówi o tym nikomu. To Jiyong zawsze był tym melodramatycznym. Seungriego po prostu trafia szlag, gdy ktoś mówi o Jiyongu, wspomina o nim albo chociaż do niego nawiązuje. Nie nienawidzi go, on chce tylko wyrwać mu wątrobę i zmusić do zjedzenia jej. Gdyby natura Seungriego nakazywałaby mu jeszcze wylewać smutki, nie miałby czasu żyć. Dlatego skupia się na gniewie.
I tak powinno pozostać. Muszą trzymać się wyznaczonych ról, żeby nie zwariować.
Kiedy Jiyong wchodzi do pomieszczenia, zawsze wszyscy obracają się w jego stronę. Emanuje wewnętrzną pewnością, która wręcz wymusza zwrócenie na niego uwagi. Nic dziwnego, w końcu tutaj dowodzi. 
Seungri ignoruje wewnętrzny przymus spojrzenia na niego. Nie widzi potrzeby. Ma ważniejsze sprawy, ważniejsze niż kaprysy Jiyonga. Ważniejsze niż Jiyong.
- Możemy pogadać? 
Opuszki ich palców stykają się. Przez ciało Seungriego przechodzi niespodziewany impuls ciepła. Wzdryga się i natychmiast odsuwa dłoń. Nie wątpi, że jest to niegrzeczne, ale nie zależy mu na tym.
Oczy Jiyonga są pełne smutku i oczekiwania. Od... tamtego wydarzenia nie zmieniają wyrazu. Przynajmniej kiedy rozmawia z Seungrim. Przy innych sprawia wrażenie szczęśliwego. 
Seungri wzdycha ciężko. Ma dość. To będzie ich czwarta rozmowa pod tytułem: "Wróć do mnie". Już po pierwszej miał dość. Jiyong mógł nie wiedzieć, że "do trzech razy sztuka", ale naprawdę, nawet on powinien zauważyć, że jego starania spełzają na niczym. I dać sobie spokój.
- Nie.
Nie czeka na reakcję lidera. Po prostu wstaje i wychodzi. Na całej klatce schodowej słychać jego kroki. Schodzi powoli, zastanawiając się co powinien teraz zrobić. Wrócić do domu - pustego mieszkania?
Na końcu schodów przyspiesza.


~~


Kiedy wychodzi z baru kilka godzin przed świtem, pada lekki deszcz. Seungri nie jest zmęczony, jest wykończony. Mimo to zdobył w sobie na tyle siły, by wstać z łóżka. Albo po prostu chciał wyjść z domu. Deszcz cicho nasącza wodą górne partie wysokich budynków. Wyglądają jak gigantyczne, szare nagrobki. Monumentalne mauzolea pozostałe po wielkich tyranach. 
Seungri wchodzi na most i siada na barierce. Obserwuje zepsutą, migającą lampę, znajdującą się tuż obok wielkiego sygnalizatora świetlnego. Nikogo nie ma na ulicy, na chodnikach leżą pozostałości po dziennej aktywności. Porozrzucane kartki, zgubione przez kogoś papiery i worki ze śmieciami - one reprezentują miasto o tej porze. Nie widać nawet śmieciarek ani samochodów zbłąkanych po imprezie studentów. O trzeciej nad ranem wszystko wygląda jak jeden wielki, pusty cmentarz.
Dlatego czuje zdziwienie, kiedy słyszy kroki. Tym większe, że poznaje je. Tylko Jiyong umie skradać się w tak nieumiejętny sposób.
Jest coraz bliżej, Seungriemu wręcz wydaje się, że słyszy już jego oddech. Momentalnie sztywnieje, ale nie odwraca się, z uporem patrzy przed siebie. Czeka, błagając Boga, by Jiyong stchórzył. Dzisiaj, teraz, Seungri nie ma sił na kolejną denerwującą, męczącą rozmowę.
Jiyong siada obok niego. Nie zaczyna rozmowy, w ogóle się nie odzywa. Obaj siedzą w milczeniu, oglądając jak zwisający z pobliskiego mostu, powieszony wczoraj transparent, którego przekazu nawet nie da się odczytać, pod wpływem wiatru przykleja się do belki mostu niczym pognieciona, brudna toga. 
Seungri chowa zaczerwienione od zimna ręce w kieszeniach. Ma wrażenie, że Jiyong przez cały ten czas na niego zerka. Wyczuwa to. Chociaż jest pewien, iż nic takiego nie ma miejsca.
Nie ma pojęcia, jakim cudem Jiyong w ogóle się tutaj znalazł, ale nie zastanawia się nad tym. Po raz pierwszy w jego towarzystwie nie czuje gniewu, widok lidera przywodzi raczej miłe, nostalgiczne wspomnienia. Fakt, że ni stąd, ni zowąd pojawił się tutaj nie wydaje mu się dziwny.
Raczej właściwy.


~~


I nadchodzą kolejne takie dni, w których Jiyong jest, ale nie próbuje rozmawiać, przekonywać. Nie narzuca się, lecz nie pozwala się nie zauważać. Jego obecność już nie jest denerwująca.
Pewnego dnia Seungri z irytacją zauważa, że nie podoba mu się fakt, że Jiyong nie otwiera mu drzwi, kiedy wraca do domu.
Przez całą noc nie może zasnąć. Jest przerażony. Nie chce zapominać, ale zapomniał. Nie chce wybaczyć, ale wybaczył.
Co powinien teraz zrobić?


~~


Mieszkanie T.O.P na pewno nie jest aż tak luksusowe, jak spodziewaliby się po nim fani. Żadnych złotych wanien, diamentowych obramowań luster ani srebrnych naczyń. Zamiast tego masa niepotrzebnych, zdecydowanie niewartych swojej ceny mebli, bibelotów i laptop. Ten jeden komputer stanowi centrum całego domu Tempo - z każdego pomieszczenia prowadzą do niego dróżki, cienkie kawałki niezagraconego terenu.
Nawet do barku trzeba się przedzierać przez stos rzeczy. Seungri nie zamierza ryzykować zburzeniem całej konstrukcji, więc odsuwa kilka przedmiotów, by dotrzeć do lodówki, co jest o wiele prostsze. Nie przepada za piwem, które znajduje w środku, ale nie chce wybrzydzać.
- Chcesz mnie zapytać, co o tym sądzę, prawda? - Seungri wciąż nie potrafi zrozumieć, jakim cudem ktokolwiek uważa T.O.P za kogoś z osobowością 4D. Może nieco za bardzo lubi samotne przesiadywanie w domu i kupowanie mebli, ale jego przenikliwość i empatia wykraczają poza zdolność pojmowania normalnego człowieka. - Mam na myśli wasze zerwanie. Twoje i Jiyonga.
Seungri kiwa głową. Piwo jest idealnie gorzkie, nie rozumie, dlaczego myślał, że go nie lubi. 
- Nie wiem, co powinienem zrobić. Z naszym... związkiem.
Tempo wypija połowę puszki, zanim wreszcie się odzywa.
- To, co mam na temat do powiedzenia, nie powinno mieć dla ciebie znaczenia.
- Ale ma. Powiedz.
T.O.P odchyla głowę do tyłu. Nie lubi rozmawiać o poważnych rzeczach, jeżeli jest trzeźwy. Seungri na wszelki wypadek podsuwa mu jeszcze jedną puszkę alkoholu.
- Zerwaliście. Ty zerwałeś. Nie możesz się mnie pytać, co powinieneś zrobić z "waszym związkiem". - Popija zimne piwo. - Na twoim miejscu znalazłbym sobie kogoś normalnego, kogoś, kto myśli jak zwykły, wręcz surrealistycznie zwykły człowiek i żył długo i szczęśliwie. Nadrabiałbyś odchyłami za was dwoje. - Uśmiecha się krzywo. - Mogę być optymistą, ale i tak nie widzę możliwości, żebyś był z nim szczęśliwy. Jiyong to nie jest osoba, która dba o szczęście, zarówno swoje, jak i innych. Byłem pod wrażeniem, że w ogóle ze sobą zamieszkaliście, dalej uważam za cud, że wytrzymaliście ze sobą trzy lata. 
Seungri nie patrzy na niego, spogląda w okno. Wszystko, co mówi Tempo jest spójne i logiczne, ale oczekiwał czegoś innego. Kalki słów Taeyanga, który dzień po tym, jak Seungri wyrzucił Jiyonga z mieszkania, zapewniał, że lider wciąż go kocha.
- Poza tym - T.O.P kontynuuje wątek - on cię zdradził. I sam wiesz dlaczego. Nie dlatego, że tamta kobieta go uwiodła, była piękna czy powaliła go czymkolwiek. Po prostu miał sposobność. On... ma inny system wartości niż ty czy ja. Oczekuje, że będzie mógł cię zdradzić, ile będzie miał ochotę, a ty będziesz na niego czekał. Jeżeli do niego wrócisz, a on dalej będzie tak myślał, to co zrobisz? On nie chce się zmieniać.
- Bardzo dobrze o tym wiem - odpowiada Seungri i podnosi do ust kolejne piwo.
- Tylko tyle mam do powiedzenia.
Seungri nalewa piwo do szklanki i powoli wypija. Tempo nie spuszcza z niego wzroku. Obaj chcą, by "ten drugi" podjął temat. W końcu Seungri przełamuje się pierwszy.
- Wiesz, ja naprawdę zdaję sobie z tego sprawę - mówi sztywno, ostrożnie waży słowa - ale też nie jestem na tyle mądry, żeby wprowadzić to w życie. Nie poradzę na to, że w sumie nie obchodzi mnie jego poryty system wartości. Chcę tylko budzić się co dzień przy kochanym człowieku, nieważne, jak beznadziejnym ten człowiek byłby.
Tempo nie odpowiada. Patrzy. Seungri unika jego wzroku, opierając głowę na dłoni.
- Naprawdę tak bardzo go kochasz?
- Kocham - odpiera, ku swemu zdziwieniu, bez wahania.
T.O.P wzdycha ciężko.
- Po co więc pytałeś mnie o radę? I tak zrobisz to, co chcesz.
Seungri w ciszy dopija piwo.
Zrobi to, co chce.
Czego chce?



~~


Niebo jest idealnie czyste, granatowe. Daleko widać niewyraźne smugi ciemnych chmur, jakby malarz pogody nie mógł się zdecydować, czy wypróbować na nim dopiero co zakupioną, czarną farbę.Szli po opustoszałej ulicy w całkowitym milczeniu. Tak jak kilka tygodni temu Jiyong dołączył do niego na moście. Kiedy Seungri zeskoczył z barierki i ruszył przed siebie, podążył za nim.
W całkowitym milczeniu posuwają się naprzód, oglądając witryny zamkniętych sklepów. Jiyong ma na sobie jasne dżinsy i ciemną, pokrytą białymi wzorami bluzę, czapkę zdjął, by bawić się nią w dłoniach. W tej chwili znajduje się przed Seungrim, ale tak jak on nie ma celu. Po prostu idzie przed siebie. Co jakiś czas odwraca się i uśmiecha. Seungri dopiero po kilkunastu minutach spostrzega, że odpowiada na te uśmiechy.
Zatrzymuje się gwałtownie. Jiyong przechodzi kilka kroków, orientuje się dopiero, kiedy Seungri odwraca się z zamiarem powrotu.
- Gdzie ty idziesz? - pyta cicho.
Seungri długo się nie odzywa. Chce wrócić, ale... Gdzie chce wrócić? Kręci głową. Cisza dłuży się jak wszystkie kolacje wigilijne, dopiero po których zakończeniu można było otworzyć prezenty. Nie odpowiada, bo nie wie. Nie ma pojęcia. Przykłada czoło do pobliskiej szyby.
- Do mieszkania - mówi wreszcie, z trudem.
Jiyong podchodzi bliżej. Wolno, niemal niezauważalnie, jakby Seungri był zwierzęciem, którego nie chce spłoszyć.
- Do domu?
- Nie. - Seungri podnosi odsuwa głowę od szyby. Patrzy mu prosto w oczy i Jiyong cofa się pod wpływem tego spojrzenia. - Domu już nie ma.
Ramiona Jiyonga drżą, ale on sam nic nie mówi. Odwraca się i odchodzi, powłócząc nogami. Seungri unosi brwi, zdziwiony samym sobą. To naprawdę było... melodramatyczne.
Czyżby role się zmieniły?



~~


Dzwonek budzi go o trzeciej w nocy. Jeżeli kiedykolwiek narzekał na dźwięk swojego telefonu, powinien go przeprosić. Ta upiorna kakofonia, którą z nieznanych powodów twórca uznał za odpowiednią do informowania o przybyciu gości, jest gorsza od wszystkiego, co kiedykolwiek usłyszał. 
Szybko, motywowany nieprzerwanym, świszczącym w uszach dźwiękiem, wybiega z łóżka i otwiera drzwi. Nie wie, czego się spodziewał, ale jest zdziwiony, gdy widzi Jiyonga. Na tyle zdziwiony, żeby bez słowa wpuścić go do środka.
Jiyong wygląda jakby dopiero co wrócił z imprezy, ale nie jest pijany. Jego oczy są zamglone, jakby przysłonięte delikatną błoną. Milczy i z jakiegoś powodu Seungri również się nie odzywa. Czeka, nie wie na co, ale czeka. 
Jiyong podchodzi do niego, by nawinąć na palec kosmyk jego włosów. Ich spojrzenia spotykają się, a wtedy lider osuwa się na podłogę. Łza spływa po jego policzku, ale Seungri nie ma czasu nawet zastanowić się nad tym niecodziennym zjawiskiem, bowiem do roztrzaskanej na podłodze łzy dołączają następne. Jiyong obie ręce opiera o podłogę, jakby miał zamiar zwymiotować. Nie łka, ale w jego płaczu jest coś gwałtownego, coś, co sprawia, że Seungri przestaje się powstrzymywać. Wyciąga rękę i nieśmiało dotyka jego drżącego ramienia.Przytula go praktycznie bezwiednie. Od łez i gorącego oddechu jego tors robi się kompletnie mokry. Palce Jiyonga chaotycznie błądzą po jego plecach, kiedy Seungri obejmuje go jednym ramieniem, by drugim głaskać uspokajająco jego zniszczone, kolorowe włosy. Na początku czeka, aż przestanie płakać. Potem po prostu go przytula.



~~



W ciemnym pokoju z odsłoniętymi oknami, z których, jak zaręczał agent mieszkaniowy, można zobaczyć cały Seul, obejmują się spragnieni siebie, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie. Seungri powoli zdejmuje z siebie ubrania. Boi się na niego spojrzeć. Boi się, że kiedy to zrobi, przypomni sobie o tym, że Jiyong nie jest tylko jego. A raczej próbuje udawać, że nie jest.
- Przepraszam.
Jiyong opuszcza powieki. Chyba sam jest zdziwiony tym, że to powiedział. Seungri nie daje mu czasu na sprostowanie, po prostu go całuje.
Jiyong reaguje po dłuższej chwili; Seungri czuje przyspieszone bicie jego serca. Lider już nie jest tym chłodnym, opanowanym Jiyongiem, z którym był przedtem. Pustka, która w nim tkwiła, powoli, kawałek po kawałku topnieje i wydostaje się na zewnątrz. Seungri obejmuje go, odgradzając Jiyonga od odległych sygnałów jego dawnej obojętności. Wchłania jego drżenie, bez przerwy głaszcząc po plecach, żeby się uspokoił.
- Przepraszam.
Nie odzywają się więcej.



~~



Gdy słońce dźwiga się nad horyzont, błękit zastępuje ciemność. Nad miastem przepływa pojedyncza jasna chmura o wyraźnie zaznaczonych, mocnych konturach. Blade światło zalewa pokój. 
Jiyong leży, zastygły nieruchomo. Wygląda jak leżące na środku polanki małe zwierzątko, oczekujące przybycia matki o świcie. Światło pada pod takim kątem, że uwypukla jego wargi. Delikatne usta drżą w rytm uderzeń serca, zdaje się, że szepczą bezgłośnie. 
Seungri odwraca od niego wzrok i skupia się na samotnej, niezależnej chmurze. Nie poruszyła się, dalej tkwi w miejscu. Wschodzące słońce sprawia, że jest niemal niewidoczna.
Zaczął się nowy dzień.
Dzień z Jiyongiem.


czwartek, 6 marca 2014

SM Youth Detention Center - rozdział I

Od Tffórczyni: Zacznę w taki niestandardowy sposób ("kilka zdań od Ałtorki" zazwyczaj jest na końcu), ponieważ zaczynam nową serię. Co z tego, że nie skończyłam starych, cóż tego~! Niestety, miałam ochotę napisać akurat coś nowego i długiego, więc przerwałam pisanie następnych części "Tam, za rogiem"  oraz "Jak przegrać życie..." i zajęłam się... tym czymś. Nie potrafię określić, ile tego powstanie rozdziałów, ale prawdopodobnie nie więcej niż dwadzieścia.
Pairingi (dla całej serii): Hunhan, Taoris, Kaisoo, Minho (SHINee) x Sehun
Tematyka (dla całej serii): yaoi, AU, zakład poprawczy, przemoc fizyczna, psychiczna i seksualna
Ostrzeżenia (dla całej serii): przemoc, przekleństwa (najgorzej!), seks, papierosy


Rozdział I



Biuro przypominało raczej wnętrze mieszkania ascety niż siedzibę naczelnika. Ilość mebli ograniczono do minimum, jedyną ozdobą była stojąca w kącie, przepisowo niska paprotka. Na ścianie nie powieszono żadnych obrazków, zdjęć, niczego, co nadawałoby pomieszczeniu cieplejszy charakter. Uwagę przykuwał jedynie wiszący nad biurkiem krzyż. Jasny kolor drewna, z którego został topornie wyciosany, pasował do mebli.
- Wyskakujcie z ubrań i umieśćcie swoje rzeczy, wszystkie swoje rzeczy, w pudełkach naprzeciwko was. Podpisane są waszymi imionami, mam nadzieję, że się nie pomylicie. - Naczelnik, Siwon Choi, mówił spokojnym, opanowanym głosem. Od kilku minut nie zmienił pozycji – cały czas siedział przy biurku, wyprostowany jak podczas musztry – jedynie na nas patrzył.
Spojrzałem na Laya, który skrzywił się ostentacyjnie. Pewnie myślał, że naczelnik się na nas wyżywa. Osobiście w to wątpiłem. Mężczyzna patrzył na nas, ale nie wyglądał, jakbyśmy w jakikolwiek sposób go obchodzili. Prawdopodobnie pracował tutaj już jakiś czas i zdążył przyzwyczaić się do procedur. Albo był wyjątkowym hetero, bo powieka nawet mu nie drgnęła, gdy cała trójka kompletnie się rozebrała.
- Czy rozumiecie, co to znaczy „wszystkie”? - Choi Siwon nie wyglądał na zadowolonego.
Ten trzeci, nieznany nam chłopak, próbował coś powiedzieć, lecz zamilkł, gdy naczelnik uniósł nieznacznie dłoń. Nikt nie zamierzał pyskować pierwszego dnia.
- Wszystkie kolczyki, bransoletki, wisiorki i inne babskie gówna również – uściślił mężczyzna.
Lay przejechał dłonią po przekłutej wardze. Wyciągnął z niej dwa, praktycznie nowe – byłem przy tym, kiedy Amber mu je zakładała - kolczyki. Sam zrzuciłem do odrzucającego, białego opakowania kilkanaście rzemyków. Symbolizowały członków naszej podstawówkowej paczki, wtedy obiecałem nie ściągać ich do końca życia. Nosiłem je raczej z przyzwyczajenia, ale...
- Obróćcie się i zegnijcie – rozkazał Siwon.
W filmach nigdy nie pokazywali tego momentu. Po prostu do poprawczaka się trafiało i... już się w nim było. Żadnego zabierania rzeczy, żadnego przeszukiwania ani rozbierania. Gdybym wiedział, że tak to wygląda, nie zgodziłbym się na ten napad. Zabawnie, prawda? Pierwsze przestępstwo i od razu mnie, kurwa, złapali. A Amber, która kradła praktycznie od pierwszego dnia w szkole, nikt nigdy nawet nie przyłapał.
- Mocno kaszlnijcie. MOCNO.
Lay wydał z siebie parodię kaszlu. Zdążyłem go skutecznie zagłuszyć. Miałem nadzieję, że ten pieprzony naczelnik tego nie zauważył. Nie zamierzałem pozwolić, by mój najlepszy przyjaciel zdechł w poprawczaku z powodu odstawienia.
- Odwróćcie się z powrotem i ubierzcie w rzeczy znajdujące się w niebieskich pudełkach. One także są podpisane.
Udało się. Z trudem powstrzymałem westchnienie ulgi.
Materiał był strasznie szorstki, drażniący. Ubranie nie wyglądało jednak jak mundur więzienny, tylko jak normalny, standardowy strój nastolatka: ciemna bluza, granatowe jeansy. Oczywiście nie poczułem się przez to lepiej. Po tylu pieprzonych latach walki o oryginalność, kolorowe włosy i agrafki w ubraniach miałem spędzić pół roku z ludźmi ubranymi tak samo jak ja. Dałbym głośno upust niezadowoleniu, gdyby nie wizja starcia Siwonem i wylądowania w jakimś poprawczaku o zaostrzonym rygorze z powodu nadmiernych oczekiwań względem ubrań. Dobrze, że przynajmniej pozwolili nam zachować buty. Widocznie nie starczyło funduszy. 
Naczelnik złączył dłonie na biurku. Milczał przez kilkadziesiąt sekund, obserwując nas pozbawionym emocji wzrokiem. Nawet nami nie gardził. Byliśmy po prostu kolejnymi numerami w zmieniającymi się bez przerwy spisie więźniów. Czy tam wychowanków, jak wolano nazywać to oficjalnie.
- Witamy w Siedzibie Miejskiej Ośrodka Resocjalizacji Młodzieży – mówił służbowym, niemal uprzejmym tonem. - Zdążyłem się wam przedstawić, ale gdybyście „przypadkowo” zapomnieli, nazywam się Choi Siwon i jestem naczelnikiem tej placówki. Opiekę nad wami sprawują wychowawcy i kuratorzy. Jeżeli będziecie mieli jakieś problemy, zwracacie się bezpośrednio do mnie. Oczywiście nie jestem tutaj, żeby zapoznawać was z podstawowymi zasadami. Wasz opiekun to zrobi. - Skinął głową na znajdującą się za nami szybę, za którą musiał się znajdować wspomniany człowiek. Żaden z nas się nie odwrócił. - Powtórzy wam również to, co za chwilę powiem, i będzie powtarzał, dopóki nie zrozumiecie. - Odsunął się nieznacznie na obrotowym krześle. - Żadnej broni, ostrych narzędzi, pornografii, nielegalnych substancji, alkoholu ani papierosów. Żadnej działalności przestępczej. Stałe grupy powyżej trzech osób będą z miejsca rozdzielane, a ich członkowie wysyłani do izolatki. Jakieś pytanie? - Wstrzymaliśmy oddech. - Wspaniale. Możecie wyjść.
Podniosłem pudełko z nowymi rzeczami. Było ich stosunkowo niewiele, jak na taki czas pobytu... Zamrugałem, uderzony własną głupotą. Przecież to było oczywiste. Będziemy musieli je prać. Biorąc po uwagę mój niesamowity wkład w wykonywanie tego typu prac w domu, będę musiał błagać Laya o pomoc.
Wyszliśmy z pomieszczenia. Za drzwiami już czekał wysoki, uśmiechnięty facet. Gdyby nie mundur i idiotyczna czapka wyglądałby jak jeden z wychowanków. Wydawał się dość sympatyczny, ale równie dobrze mógł być psychopatą, ucieszonym na widok nowych ofiar. Dlatego nie odpowiedziałem automatycznym wyszczerzem, tylko nieśmiało skinąłem głową.
- No witam, panowie, jestem opiekunem waszej grupy, waszego teamu. - Przesunął dłonią po czarnych, sięgających ramion włosach. - Choi Minho, wasze imiona znam, ale z drugiej strony nie wiem, jak do was mówić. Wiecie, nie zamierzam do was wrzeszczeć po imieniu, jeżeli go nienawidzicie. Więc...?
- Luhan – odparłem automatycznie.
- Lay.
- Chen.
Minho - jak miałem zwracać się do starszego ode mnie zaledwie o parę lat gościa? „Proszę pana”? - pokiwał entuzjastycznie głową. Albo był nowy, albo totalnie najebany. Normalni ludzie nie cieszą się, pracując z patologicznymi dzieciakami. A przynajmniej nie są dla takich dzieciaków mili.
Facet ruszył przed siebie, a my, jako wierne owieczki, polecieliśmy za nim. Wyglądaliśmy jak kompletni idioci, z tym błędnym wzrokiem i niebieskimi pudłami w dłoniach.
Budynek nie przypominał amerykańskich, znanych mi z setek produkcji poprawczaków. Nie był to hotel, ale... Ściany pomalowano na jasne, wesołe kolory, brak okien był niemal niezauważalny z powodu wszechobecnych wielkich lamp, na podłodze nie leżał żaden papierek. Wystrój przypominał wyjątkowo przyjazne przedszkolne i w pewien sposób było to okropnie surrealistycznie popieprzone, ale czułem się lepiej ze świadomością, że nie czeka mnie sześć miesięcy w łagrze.
Zatrzymaliśmy się przed drzwiami prowadzącymi do sektora B. Minho otworzył je jedną z przyczepionych do paska kart, po czym popchnął za nie Chena i Laya. Posłali mu zdezorientowane spojrzenia. Facet przewrócił oczami i rzucił im dwie karty.
- Pokoje są dwuosobowe – oświadczył. - Rozłóżcie się i za dziesięć, dosłownie dziesięć, minut macie być przed stołówką. Tyle to chyba sami znajdziecie, nie?
Nie czekał na odpowiedź, tylko po prostu zamknął drzwi. Przełknąłem głośno ślinę. Zajebiście. Te tępe chuje wsadziły mnie i Laya do innych pokoi. On przynajmniej też jest z nowym, mnie czeka genialne zapoznawanie się z pięścią „starszego kolegi”. Trudno, najwyżej dorzucą mi do akt bójkę z innym wychowankiem zakładu poprawczego.
- Pewnie zabrzmi to dziwnie – odezwał się nagle Minho – ale powiedz mi, Luhan, jesteś pedałem?
Całe moje ciało niespodziewanie zapragnęło dotknąć podłogi i gdyby nie chwyt opiekuna, prawdopodobnie monumentalnie bym się na nią wypierdolił. To... naprawdę... było... tak... oczywiste? Oparłem się o ścianę, oddychając głośno. Dlaczego go to obchodzi? Czy on...?
- Nie chciałem cię wystarczyć. - Podniósł ręce. - Po prostu wolałbym, żebyś, wiesz, nie czuł się skrępowany i tak dalej.
Pokręciłem głową. Chyba musiał dojść do wniosku, że wizja bycia homoseksualistą obrzydziła mnie do tego stopnia, iż nie jestem w stanie dyskutować, bo dał sobie spokój. Nie miałem pojęcia, skąd urwał się ten człowiek, skoro uważał przyznawanie się do orientacji w MĘSKIM poprawczaku za coś normalnego, niegrożącego natychmiastową śmiercią. Nie miał pojęcia, w jakim świecie żył. Na pewno nie w moim.


***


Porównanie mojego domowego pokoju z tutejszym załamałoby mnie, więc wolałem o tym nie myśleć. Nie było tak źle. Było... czysto. Bardzo czysto. Konkretyzując, „na mojej stronie” pomieszczenie znajdowały się jedynie dwie szafki, łóżko i jedna zwisająca półka. Wątpiłem, żebym miał możliwość zapełnienia połowy z nich, skoro nie pozwalano wnosić swoich rzeczy.
Co zabawne, akurat ten przepis chyba nie dotyczył mojego współlokatora. To nie tak, że jego część była zawalona rzeczami. Ona w nich tonęła. Ledwo byłem w stanie dostrzec pościel na jego łóżku. Wszędzie leżały porozrzucane książki, ubrania, szkicowniki, breloczki i inne teoretycznie zakazane przedmioty.
Obróciłem się w stronę Minho, planując zapytać go o tę interesującą nieprawidłowość, ale zamarłem pod wpływem jego spojrzenia. Nie był już wesołym, energicznym facetem, był wściekły. Zacisnął usta, patrząc na mnie z taką wrogością, że aż się cofnąłem. Na jego twarzy od razu pojawił się uśmiech.
- Odłóż to pudło, musimy zdążyć na stołówkę. - Machnął ręką.
Oczywiście to on prowadził. Nie podejmowałem rozmowy, nie kiedy... Może mi się wydawało? Przecież nie dałem mu jeszcze najmniejszych powodów, żeby mnie znienawidził. Poza tym przez cały czas był miły, więc dlaczego miałby tak nagle...? Potrząsnąłem głową. Zdawało mi się. Na pewno. Nigdy przecież nie byłem jakimś pieprzonym mistrzem odczytywania ludzkich emocji.


***


- Przede wszystkim musicie pamiętać, że mamy tutaj jakby... Chen, ty możesz mieć problem, bo dość rzadko pojawiałeś się w szkole – a, czyli siedzi tutaj za wagary, pomyślałem – ale powinieneś skojarzyć. - Minho ciągle blokował wejście do stołówki. Lubiłem go, jednak istniały pewne priorytety. Jedzenie było jednym z nich. - W tym ośrodku całe wasze życie opiera się na... ocenach z zachowania. Możecie mieć trzy – niedostateczną, dostateczną i celującą. Czaicie?
Lay wykrzywił się komicznie.
- Nigdy nie ogarnąłem, czym była dostateczna, a czym dopuszczająca.
Chen parsknął cicho, Minho jedynie westchnął.
- Dobra, tumany. Możecie albo być mili i uroczy, albo neutralni, albo w chuj niegrzeczni. Jak będziecie mili i uroczy, to pozwolą wam nosić niektóre elementy swojego cywilnego ubioru. Poza tym będziecie pracowali przy wydawaniu posiłków i innych równie skomplikowanych pracach. Jeżeli będziecie w chuj nieprzyjemni, to założą wam takie kombinezony a'la psychiatryk i zarzucą najgorszą robotą. - Dźgnął mnie w brzuch, kiedy próbowałem ziewnąć. - Słuchać, nie spać! Teraz jesteście neutralni. Myjecie podłogi, nie podskakujecie i wszystko będzie dobrze. Zwolnią was przed czasem albo coś takiego.
Pokiwaliśmy głowami. Nie dlatego, że zgadzaliśmy się z nim albo respektowaliśmy jego rady. Mieliśmy nadzieję, iż dzięki temu da nam wreszcie jeść. Zorientował się, na pewno się zorientował, ale nic nie powiedział. Może naprawdę zrozumiał, że niektórzy ludzie potrzebują żarcia, żeby funkcjonować...?
Stołówka była najbrzydszym pomieszczeniem w całym ośrodku. Jeszcze niewyremontowana, straszyła wystrojem godnym więzienia Guantanamo. Gdyby nie siedzący przy nowych stolikach ludzie i niedający się zignorować zapach jedzenia, pomyślałbym, że zaprowadzono nas do sali tortur.
Lay dźgnął mnie łokciem. Faktycznie, mógłbym się wreszcie ruszyć. Nieporadnie dołączyłem do kolejki, wziąłem tackę, stanąłem przed ladą i...
JA PIERDOLĘ!
Gorący sos chlusnął na moją dłoń. Piekło. Zajebiście piekło. Wręcz czułem kotłujące się, powstające na jej powierzchni pęcherze. Syknąłem z bólu, starając się nie krzyczeć. Mój wzrok napotkał spojrzenie rozdzielającego jedzenie, tego, który mnie ochlapał. Nie był przejęty – przeciwnie, uśmiechał się. Chciałem go zwyzywać, ale nagle aktywowany instynkt samozachowawczy nie pozwolił mi powiedzieć ani słowa. Przełknąłem głośno ślinę i odwróciłem od lady.
Wszystkie stoliki były zajęte. Pieprzony Lay oczywiście mnie zostawił. Rozmawiał z nowym, kompletnie zapominając o moim istnieniu. Jakby znalazł się na jakiejś wycieczce szkolnej, a nie...
Wrogie spojrzenia zdecydowanie przeważały te pełne ciepła i przyjaznego zainteresowania. Szczerze mówiąc, tych drugich w ogóle nie było. Nic dziwnego. Byłem nowy, byłem intruzem. Pokręciłem głową i postanowiłem udać się na jakiekolwiek wolne miejsce, byleby tylko nie zwracać dalej uwagi.
Przy najbliższym względnie pustym stoliku siedział jeden chłopak. Dość osobliwy, warto dodać. Gdyby nie czarna, wybijająca się spośród milionów farbowanych głów czupryna, pomyliłbym go z E.T. Nie chciałem wiedzieć, kim byli rodzice, skoro sprezentowali mu zestaw genów godny kosmity. Odetchnąłem głęboko.
- Mogę...?
Skinął głową. Sam nie jadł; skupił się całkowicie na zabawie sztućcami. W szczególności na zabawie nożem.
Próbowałem to ignorować, przeklinając w duchu tego idiotę, Laya, który zapomniał, że to mnie zawsze trzeba było bronić. Spróbowałem ruszyć oparzoną ręką, ale nie byłem w stanie. Syknąłem z bólu.
- Czyżbyś przypadkowo poparzył się sosem? - zapytał siedzący naprzeciwko mnie chłopak.
Pokiwałem głową.
- Tak, absolutnie nikt mi w tym nie pomógł.
Uśmiechnął się przewrotnie. Wysunął zza mnie, tak by wesoło pomachać do... kogoś. Sądząc po jego minie, prawdopodobnie irytował idiotę, który mnie oblał. Nie potrafiłem stwierdzić, jak bardzo mi to zaszkodzi albo pomoże, więc milczałem.
- Dlaczego siedzisz tutaj sam? - spytałem nagle.
Przejechał kciukiem po dolnej wardze. Zastanawiał się lub bardzo umiejętnie udawał, że to robi.
- Może dlatego, że praktycznie nikt mnie tutaj nie lubi. - Wyszczerzył się. - A może dlatego, że mam HIV?
Odruchowo odsunąłem dłonie. Wybuchnął szczerym, głośnym śmiechem. Połowa sali przeniosła na nas wzrok. Tamten w ogóle się nie speszył, tylko wystawił w powietrze środkowy palec.
- Za co siedzisz? - postanowiłem kontynuować zabawę w 1 z 10.
- Jestem tutaj z powodu niesprawiedliwego oskarżenia – oświadczył, wyraźnie przygnębiony. - Pewien bogaty chuj stwierdził, że zamordowałem jego dziecko. Chodziliśmy do jednej klasy. Jak miałbym zrobić coś takiego najlepszemu przyjacielowi?!
- Mieli jakieś dowody? - zawsze bawiłem się w obrońcę pokrzywdzonych przez system.
- Całe mnóstwo – jęknął. - Oczywiście sfałszowane, bo jakżeby inaczej.
Pokręciłem głową. Nie znałem go, nie znałem nawet jego imienia...
- Nie mogłeś wysunąć jakiegoś alibi?
- Nie, akurat w momencie, w którym popełniono morderstwo wybrałem się na samotny spacer, nie informując o nim nikogo.
Wyglądał na zrozpaczonego, jakby samo przypomnienie o oskarżeniu sprawiało mu ból. Nie wiedziałem co powiedzieć, by go nie spotęgować. Odważyłem się odezwać dopiero, kiedy głęboko odetchnął.
- I to wszystko... To wszystko jest prawdą? - zapytałem ze zgrozą.
- Szczerze? - Podrzucił w powietrze nóż. - Nie sądzę. - Złapał za klingę.
No tak. Pewnie. Przecież siedziałem w ośrodku dla pojebańców życiowych i psycholi. Normalni ludzie nie dostawali się do takich miejsc, chyba że mieli tak chujowego adwokata jak ja. Takich jednak chyba tutaj w ogóle nie było.
- Nazywam się Tao – odezwał się niespodziewanie przyjaźnie. Nie zdążyłem się przedstawić. - Wiem, wiem, Lu Han. - Machnął ręką. - Masz siedemnaście lat, jedynak, siedzicie wraz z kumplem za napad z bronią w ręce.
Odsunąłem się o wiele wolniej niż przedtem, ale i tak wybuchnął śmiechem. Super. Moim pierwszym znajomym w poprawczaku został popaprany stalker. Niech jeszcze wspomni o śpiewających ptaszkach, a analogia do „Gry o Tron” rozsadzi mi łeb.
- Co jeszcze o mnie wiesz? - Uśmiechnąłem się zachęcająco.
Podniósł wysoko widelec, by bez ostrzeżenia wbić go w mój... Nieważne, czym to było, ważne, że ktoś mi to zabrał! Jedno spojrzenie na jego pełny uśmiech jednak odebrało mi apetyt.
- Dzielisz pokój z gościem, który daje dupy strażniko... Uuups! - zaintonował, zasłaniając sobie usta dłonią. - Czyżbym wypaplał coś, czego nikt nie powinien wiedzieć, Sehuuun?
Nad nami stał ten chuj, który poparzył mi dłoń. Dopiero teraz zauważyłem, jaki jest wysoki. Nie przerażał ani postawnością, ani muskulaturą, ani wyjątkowo paskudną morda, bo żadnych z tych rzeczy nie miał. To w jego osobie było coś... strasznego. W pustym spojrzeniu, bladej twarzy i upiornie fioletowych włosach. Gdybyśmy nawet spotkali się na neutralnym gruncie, jako uczniowie jednej szkoły, nie próbowałbym się z nim zaprzyjaźnić ani tym bardziej wyrwać. Odstraszalibyśmy ludzi.
- Powinienem wyrwać ci ten pieprzony język – syknął.
Ku mojemu przerażeniu Tao jedynie zachichotał.
- Nie przejmuj się, wszyscy doskonale o tym wiedzą. - Odsunął się na krześle i groteskowo rozsunął nogi. Szczęka Sehuna zadrżała. - Ach, wybacz, może wolałeś sam opowiedzieć o nowemu koledze czy może mu to zapreze...
Sehun doskoczył do niego, łapiąc za przód koszulki. Kątem oka dostrzegłem poruszenie wśród podpierających ściany strażników. Nie reagowali, czekali na rozwój wydarzeń.
- Zaśmiej się jeszcze raz, a rozpierdolę ci głowę na blacie – warknął Sehun.
Potrząsnął Tao kilkakrotnie, jakby na zaakcentowanie słów. Tamten jednak tylko się uśmiechnął i bardzo powoli pokręcił głową.
- Proszę bardzo, wal. - Można było powiedzieć w tej chwili o nim wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że się boi. Jego oczy błyszczały. - Spróbuj mi przywalić, naprawdę. Wtedy to będzie samoobrona, wiesz o tym. Siwon nic mi nie zrobi.
Nie rozumiałem tej wymiany zdań, nie rozumiałem, dlaczego Sehun ciągle się powstrzymywał i tak samo nie zrozumiałem, czemu po dłuższej chwili puścił koszulkę. Nie narzekałem, oczywiście, lecz to wszystko było nielogiczne. „To będzie samoobrona”... Czy Sehun się go bał? Czy ja też powinienem się go bać?
- Pozdrów Krisa – prychnął Sehun, odwracając się. - Ciekawe, czy bez ciebie też będzie taki odważny.
Nóż przeleciał tuż obok jego ucha, lądując na ziemi. Nie wiedziałem, czy powstrzymałem krzyk, czy też całe pomieszczenie mnie usłyszało. Nie miało to znaczenia. Wrzask, który wydał z siebie Sehun z pewnością zagłuszył każde moje słowo. Jednak ostrze go trafiło. Tao sarknął z irytacji, wyraźnie zirytowany niecelnością.
Dwóch strażników od razu pojawiło się przy naszym stoliku. Pewnie, jak już się coś stało, to można zareagować. Złapali Tao pod ramiona i zaczęli ciągnąć. Jego szurające o posadzkę, zniszczone buty były jedynym źródłem dźwięku w pomieszczeniu. Wszyscy milczeli, nawet Sehun przestał się drzeć. Patrzyli, jak go wyprowadzają. On nie zwracał na nich uwagi – szukał kogoś w tłumie, a gdy go odnalazł, uśmiechnął się szeroko.
- Nie daj się im zabić, kiedy będę w bunkrze*, kochanie!
Drzwi trzasnęły z hukiem.
Zapowiadało się zajebiste sześć miesięcy.

*slang. izolatka