wtorek, 31 grudnia 2013

Seria świątecznych drabbelków.

Troszkę po terminie, ale trudno. Mam nadzieję, że chociaż raz się uśmiechnięcie się podczas czytania – nie ze względu na wartość tych drabble pod względem komediowym, lecz ciepło, które próbowałam w nich zawrzeć.
Nowego roku ciekawszego od poprzedniego~!


Brak miejsca (JongKey)

Ogołocona z prezentów choinka prezentowała się równie pięknie. Key zamruczał, przytulając swojego przyjaciela.
Zignorował wymowne chrząknięcie Jonghyuna.
- Nie sądzisz, że to trochę niegrzeczne? - burknął Jjong. - W końcu przyszedłeś DO MNIE na Wigilię, by pobyć ZE MNĄ.
Ki Bum pokiwał sennie głową.
- Chcesz do nas dołączyć?
- Nie. - Podniósł się z fotela. - Rozumiem, że on jest twoim prezentem, ale nie musiałeś z nim przychodzić. Za mało tu miejsce na nas troje.
Jonghyun zrzucił niechcianego gościa z kanapy i usiadł obok.
Key westchnął ciężko.
- Śmieszne – jęknął. - Tylko ty możesz być zazdrosny o psa.


Nie-samotne święta (ToDae)

Daesung przygryzł końcówkę pióra. Taaak, pisanie świątecznych kartek, zawsze to uwielbiał. Dlaczego nie można było po prostu wysłać kilku maili?
Dobrze wiedział dlaczego. Sam także uznawał wyższość papierowych listów nad elektronicznymi.
Nie zmieniało to faktu, że przyjemniej byłoby po prostu złożyć życzenia. Rodzicom, chłopakom z BIG BANG, jemu... Westchnął. Promocja promocją, miał powoli dość Japonii. Szczególnie w święta.
Spojrzał w okno i zamarł. Wysoki, czarnowłosy mężczyzna stał przed jego apartamentem, ubrany w bzdurną mikołajową czapkę.
Daesung wybiegł na balkon, nie zważając na brak kurtki.
- Wesołych świąt, Dae! - zawołał T.O.P.
I nagle święta w Japonii przestały być takie straszne.


Okulistyczne dywagacje (BangLo)

- Błagam, nie zakładaj znowu tych okularów – jęknął Bang.
Zelo zignorował protesty. Okropne kujonki zasłaniały połowę jego twarzy.
- Przynajmniej nikt mi znowu nie powie, że jestem idiotą – odparł twardo chłopak. - Wyobrażasz sobie coś takiego przy świątecznym stole?!
- Nikt nie mówi takich rzeczy na wigilii.
Zelo zmrużył oczy.
- Himchan nie miałby żadnych oporów. A one dodają mi inteligencji!
Yongguk pokręcił głową.
- Naprawdę nikt nie będzie osądzał twojej mądrości po wyglądzie.
- Naprawdę?
Przyciągnął go do siebie. Przejechał dłonią po policzku i...
- Stop! - Zelo gwałtownie odskoczył. - To znaczy, że wyglądam na tępego?!


Skutki bohaterskich decyzji (Lee Hyori x CL)

Bom ścisnęła jej dłoń.
- Nie idź tam, przecież nie będzie chciała.
CL spojrzała na opierającą się o ścianę Lee Hyori. Dochodziła druga, a ona wciąż nie wróciła do domu.
- Zdołałam zauważyć, że ma męża, naprawdę – westchnęła Chaerin. - Ale jestem dzielną heroiną, tak?
- Nie, skarbie. - Pokręciła głową. - Ty po prostu jesteś pieprzoną samobójczynią.
CL ruszyła ku Hyori. Przystanęła na widok zapłakanej twarzy tamtej.
- Pomyślałam, że... Chciałabyśmożespędzićzemnąświęta?
Kobieta parsknęła cicho.
- Naprawdę już wszyscy wiedzą, że ja i on...?
- Nie.
Hyori uśmiechnęła się niepewnie.
- Zobaczymy.
W Wigilię Chaerin wreszcie nie była sama.


Rzeczy ważne i mniej ważne (G-Dragon x Lydia Paek)

Lydia pokręciła głową, widząc Jiyonga z butelką w dłoni. Normalnie rozpaczałaby nad jego pracoholizmem, nakazującym spędzenie pierwszego dnia świąt w studiu, ale on wyjątkowo odpoczywał. Oglądał telewizję; wymachiwał pięścią w stronę przemawiającego polityka.
- Ponoć już nie pijesz. - Usiadła obok.
- Ponoć masz z kim spędzić święta.
Przewróciła oczami i odebrała mu butelkę, by pociągnąć łyk.
- Będę mogła pochwalić się znajomym, że spędziłam święta z G-Dragonem – parsknęła.
- Będę mógł pochwalić się znajomym, że spędziłem święta z Lydią Paek.
- To naprawdę takie fajne?
- Dla mnie tak.
Butelka spadła na podłogę, kiedy złapał ją za rękę.

czwartek, 26 grudnia 2013

Cisza

Pairing: Si Won x Yesung (Super Junior)
Tematyka: k-pop, yaoi, cisza, homofobia
Ostrzeżenia: wyjątkowo absolutny brak, pomijając jedną aluzyję
Takie tam od Ałtorki: Ostatnio przeżywam same pierwsze razy z zespołami. A jak wiadomo - pierwszy zawsze boli, więc...
Lol, trzecia dedykacja w życiu. Serdecznie tego fika na Twe ręce, Yeśku, składam.



Stoisz przed ogniskiem, które właśnie rozpalono z suchych liści. Smętny, duszący dym, fala gorąca na twarzy, dłoniach i syk płomieni. Nie zwracasz uwagi na resztę zespołu, mówiącą coś do kamery. Nie masz ochoty tego robić. I tak cię wytną.
Powietrze jest wilgotne jak niechcąca wyschnąć pościel. Wiatr próbuje zgasić trzaskający ogień. Jesień zrzuciła z siebie maskę łagodności i pokazała swoją gnijącą, szarą naturę. Nie masz nic przeciwko. Nigdy nie rozumiałeś, dlaczego inni lubią tę porę roku tylko za jej początek, moment, w którym lato mówi „do widzenia”.
Słyszysz szelest, ale nie odwracasz się, tylko patrzysz w dół. Opadniętych liści jest tak wiele, że prawie nie dostrzegasz ziemi. On staje obok ciebie.
- Nie chcesz rozmawiać z ekipą? - pytasz oschle.
Siwon milczy. Nie wiesz, czy odpowiedź jest aż tak oczywista, czy z niewiadomych przyczyn znów przestał przy tobie udawać. Nie przepada za mówieniem; na potrzeby programów musi mówić dużo i entuzjastycznie, by potem nie odzywać się w dormie tygodniami.
- Może ja nie chcę, żebyś tutaj był? - prowokujesz go dalej. - Może to mój prywatny kawałek ogniska, przy którym lubię być sam i nie potrzebuję nikogo innego? Dlaczego tutaj przyszedłeś?
Obdarza cię ciężkim spojrzeniem. Nie jest zirytowany, raczej chce, byś zamilkł.
- Nie przepadam za hałasem – odzywa się wreszcie.
- I ogólnie za artykułowaniem – dopowiadasz zgryźliwie.
Przewraca oczami i ty też milkniesz.

>

Grabisz liście, nie do końca jesteś pewien, jakim cudem znowu cię w to wrobili. Znajome kroki sprawiają, że podnosisz głowę. Siwon unosi łopatę w bojowym geście i uśmiecha się nieznacznie.

>

Nic się nie zmieniło, dalej nie rozmawiacie. Tylko siadacie obok siebie. Nie pamiętasz, żeby kiedykolwiek przy waszym stole zrobiło się tak cicho. Wszyscy na was patrzą, Heechul co jakiś czas wzdycha znacząco.
Ignorujesz ciekawskie spojrzenia, szepty i narastające napięcie. Nie patrzysz na Siwona. Masz nadzieję, że on także tego nie robi. Zsuwasz dłoń ze stolika, by sięgnąć po klucze. Kiedy czujesz, jak ściska twoją dłoń, wiesz, że cały czas nie spuszczał z ciebie wzroku.

>

Wchodzisz do jego pokoju, kiedy się przebiera. W pomieszczeniu panuje półmrok, lecz twoje oczy po trochu do niego przywykają. Nie ma tu zbyt wielu ozdób, jedynie wielkie lustro na środku ściany. On stoi naprzeciwko niego, niekompletnie ubrany. Mimowolnie patrzysz się w nie, kiedy ubiera spodnie. Unosi lekko brew, ale nic nie mówi.
Wyjątkowo też nie masz nic do powiedzenia.

>

Nie wiesz, czy lubisz z nim przebywać. Rzadko się odzywa, ale zazwyczaj jednym, lakonicznym zdaniem zamyka ci usta. Siwon nie reaguje na twoje zaczepki, nie komentuje zgryźliwie wielkich problemów ani nie przerywa monologów. Po prostu słucha.
Cały czas słucha.

>

Zostajesz razem z nim po treningu. Nie potrafiłbyś wytłumaczyć, dlaczego to robisz, po prostu czujesz potrzebę. Siedzicie razem i wpatrujecie się w ścianę. Podskakujesz, kiedy Kyuhyun trzaska drzwiami.
Dużo mówisz. Nie wiesz co konkretnie, nie panujesz nad tym. Po prostu boisz się ciszy. On tylko na ciebie patrzy.
Kiedy cię całuje, po raz pierwszy milkniesz.

>

Jesteście na małym, zaniedbanym skwerku na obrzeżach miasta. Siedzicie obok siebie na ławce. Jest trzecia nad ranem, w oknach bloków gasną ostatnie światła. To czas, kiedy jest najciszej. Może dlatego Siwon tak lubi tę porę.
Ty nie. Kopiesz aluminiową puszkę, by choć na moment przywołać dźwięk. On odwraca głowę, zdziwiony.
- Dlaczego ją kopnąłeś?
Wzruszasz ramionami. Nie przywykłeś do takich pytań.
- Bo nie lubię, kiedy jest cicho. Wkurza mnie, jak tak milczysz, a ja nie mogę gadać – tłumaczysz nieskładnie. - W sensie niby mogę, ale po prostu głupio mi, kiedy ty... Normalnie chociaż - obejmujesz rękami powietrze – świat jest głośny, ale teraz nawet tyle nie mam od życia. Poza tym ta puszka była denerwująca. Nie lubię śmieci i...
- A co lubisz? - pyta napastliwie, chyba go zirytowałeś.
- Lubię mówić – odpowiadasz po dłuższej chwili. - I jesień. I żółwie. I kolor czerwony.
Marszczy brwi.
- Tylko tyle?
Zamyślasz się.
- No i... Lubię też ciebie.
Prycha ze zniecierpliwieniem. Latarnie jasno oświetlają okolice, ale akurat na was pada cień.
- Lubisz? - powtarza z wyraźnym rozbawieniem.
- Lubię. - Kiwasz głową.
Jego dłoń jest przyjemnie ciepła.

>

Nie można powiedzieć, że się całujecie. To ty całujesz go – Siwon po prostu się nie odsuwa. Nie chcesz wiedzieć, dlaczego tak robi, ale mimo to zastanawiasz się nad tym. Twoje ruchy stają się coraz bardziej chaotyczne, nie panujesz nad sobą już tak jak wcześniej. Siwon dalej tylko trzyma cię za rękę. Im więcej myślisz, tym tracisz na pewności. Może on po prostu nie chce cię zranić? Powiedzieć, że nie jest, że nie chce, że...?
Otwierasz oczy i gwałtownie się odsuwasz. Nie potrzebujesz litości, wolisz, żeby sobie poszedł, niż...
Kiedy ściąga z ciebie koszulę, przestajesz się zastanawiać.

>

Potrzebuje aprobaty rodziców. Nie potrafisz go zrozumieć – sam nigdy byś swoim nie powiedział – ale zgadzasz się. Wiesz, że się boi, mimo że nic nie mówi. Trzymasz go za rękę do samego wejścia.
Kiedy wam otwierają, puszcza twoją dłoń.
To nie jest rozmowa. Żaden z was się nie odzywa, jego rodzice nie przestają mówić nawet na moment. Nie potrafisz zabrać głosu, boisz się, że wszystko zniszczysz. Ośmielasz się popatrzeć na jego twarz i uświadamiasz sobie, że wszystko już jest zniszczone.
W końcu im przerywasz. To ty tłumaczysz, wyjaśniasz i krzyczysz, on milczy. W waszym mieszkaniu on wciąż nic nie mówi. Jedynie silne ramiona, którymi cię obejmuje, przypominają ci o jego obecności.
I to wystarcza.




niedziela, 22 grudnia 2013

Anioł

Pairing: Bang x Zelo (B.A.P)
Tematyka: k-pop, shounen-ai, niespełniona miłość, angst wylewa się drzwiami
Ostrzeżenia: przekleństwa, użalanie się nad sobą w wykonaniu siedemnastolatka, być może samobójstwo
Od Ałtoreńki zdań pięć: To opowiadanie jest tak okropnie nie w moim stylu, że trudno mi się je nawet komentuje. Wolę pisać komedie, szczególnie że niespecjalnie potrafię pisać angsty o tak sympatycznych dzieciach. W ogóle pisać angsty.
Z dedykacją dla Banne, która ff z tego gatunku wytargowała.
Miłego czytania~!



- Zelo, Jun Hong, pierdolony debilu, to ja, odbierz, ja...
- Hejejuśka, tu Zelo! Albo Choi Jun Hong, jeżeli jesteś głupi i nie wiesz, jak nazywa się najlepszy...
- Kurwa, Jun Hong, odbierz!
- ...zostaw wiadomość po sygnale.


Zelo leży na trawie. Wpatruje się bezmyślnie w ciemne niebo - przyszedł tu z zamiarem wypatrywania gwiazd, teraz już dawno o nich zapomniał. Wyjazd pod namiot miał służyć relaksowi, nie nieustannym myśleniu o liderze. Na razie nie wie, czy kontemplowanie nad każdą częścią ciała Banga świadczy o byciu żałosnym, czy o czymś dobrym. Matka powiedziała, że nie powinien się przejmować, ale ona myślała, iż chodzi o dziewczynę. Nie starszego o sześć lat faceta, kolegę z zespołu. Gdyby znała prawdę, pewnie nie pocieszałaby go słowami "zakochani tak mają".
Bo Zelo jest zakochany. Nie wspaniale, pompatycznie i aż po grób. Jest zakochany na tyle, żeby zrozumieć, że Bang nie jest ideałem cnót wszelakich i na tyle, by pisać jego imię na zaparowanej tafli lustra każdego ranka. Nie brzmi to zbyt romantycznie, on też zdaje sobie z tego sprawę. Pisze przyjaciołom, że wolałby usychać z miłości, błąkać się w labiryncie własnych niepewności, ale tak naprawdę taka sytuacja mu odpowiada. Przyjemniej spędza się dni na rozmyślaniu niż na rozpaczaniu. I ignoruje wiersze głoszące, że kocha się jedynie to, dzięki czemu się cierpi.
Krzywi się, słysząc ciężkie kroki lidera, chociaż jego przyjściu towarzyszy tak ukochana mieszanka woni świeżo skoszonej trawy i nadmiaru wody kolońskiej. Nie potrzebuje go teraz, nie chce rozmawiać.
- Nie śpisz, młody?
Zelo zaciska usta i kręci głową. Nie jest aż takim ignorantem, by zasypiać podczas pierwszej w życiu nocy pod gołym niebem. On go za takiego uważa?
Lider bezsensownie przygładza dłonią niepotrzebny, leżący obok rapera koc. Siada na nim, mimo pełnego pogardy prychnięcia Zelo. Trawa jest stokroć lepsza od pospolitego koca.
- Wiem, że to zwalanie problemów na innych ludzi, ale... - Bang waha się, więc chłopak zachęcająco kiwa głową. - Spotkałeś kiedyś anioła?
Zelo myśli, że Bang zadaje bardzo dziwne pytania. 
Przypomina sobie nagle poradę z jakiegoś pisma, iż powinno się traktować postępowania, relację z ukochaną, nieświadomą uczucia osobą jak stawianie jakiegoś budynku. Każdy krok zakończony pozytywnym skutkiem należy liczyć jako kolejną warstwę. Zelo nie wie, co mógłby budować, więc szybko rozgląda się wokół. W oko wpada rozrzucona talia kart.
- Yong Guk, jeżeli zebrało ci się na religijne rozkminy, to polecam sen. - Wzdycha ciężko.
Lider kładzie mu palec na ustach. Pierwszy etap. Bariera fizyczna przekroczona. Fundament - pierwsza karta - zostaje położony.
- Jun Hong, zadałem ci pytanie. - Kręci głową z dezaprobatą. - Spotkałeś kiedyś anioła? Ja tak. Jest irytujący, niepokojąco wysoki i przemądrzały. Ostatnio dał się skrzywdzić fryzjerowi i wygląda idiotycznie - zamyśla się. - Ale dalej pięknie.
Zelo anioły kojarzą się jedynie z hermafrodytycznymi facecikami z okropnymi, białymi jak szpitalne kołdry skrzydłami. Z tego, co pamięta z chrześcijańskich wykładów, w żaden sposób liderowy opis nie pasuje do słowa "anioł".
Ma jednak wrażenie, że w jakiś magiczny sposób etap drugi zakończył się pomyślnie. Karciana budowla, choć jeszcze niedokończona, już prezentuje się imponująco.
- W sumie to spotkałem anioła - odpowiada po chwili ciszy. -  Tylko że mój kompletnie różni się od twojego. Jest niższy ode mnie, pozerski i okropnie wrażliwy. Czasami mam wrażenie, że kiedy schowa twardą skorupę do kosza, kompletnie się rozleci.
Bang patrzy na niego przez moment, po czym przenosi wzrok na gwiazdy. Dziwnie nagle opiera głowę na ramieniu chłopaka. Zelo dokłada kolejne karty. Jeszcze tylko moment, jeden ruch i...!
- Cieszę się, że mnie rozumiesz. - Raper zastanawia się, czy lider upił się świeżym powietrzem, bo zdecydowanie nie zachowuje się normalnie. - Potrzebowałem, potrzebuję kogoś, kto wiedziałby... - Zelo zamyka oczy - o niej.
Domek z kart rozsypuje się z hukiem.


- Hejejuśka, tu Zelo! Albo Choi Jun Hong, jeżeli jesteś głupi i nie wiesz...

- Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Tylko odbierz. Odbierz, bo ja... Naprawdę przepraszam, skąd miałem wiedzieć, że ty...!
- ...po sygnale.


Łzy są zabawne. Teoretycznie dają ulgę, wyswobadzają z lęku, obawy, że ból może jeszcze wzrosnąć. Praktycznie pozwalają jedynie na chwilę ukoić cierpienie i przygotować ciało na kolejną dawkę. 
Zelo przerywa pisanie i śmieje się. Ekran tabletu już od dawna nie jest suchy.


- Hejejuśka, tu Zelo! Albo Choi Jun Hong...
- Boże, ile można dzwonić... Kurwa, jeżeli naprawdę oni maja rację i ty coś... Oddzwoń, proszę.


Żeby być szczęśliwym trzeba ponoć być idiotą, egoistą i cieszyć się dobrym zdrowiem - tak, Zelo jest na tyle głupi, żeby wertować płody europejskich romantyków - więc nie powinno to być takie trudne. Jong Up często nazywa go głupim, na nic nie choruje... 
Stojący na biurku laptop kusi, ale nie ma zamiaru do niego podchodzić. Wie, że randka Banga się udała. Nie chce wchodzić na Skype'a i słuchać szczegółowej relacji. Wystarczy sama świadomość, że laska nie posłała go do diabła. Teraz tylko pierwszy seks, romantyczne zaręczyny, ślub w blasku jupiterów i dziecięca drużyna piłkarska. Oczywiście na wszystko zostanie zaproszony jako gość specjalny państwa młodych. Wie, że będzie musiał w tym uczestniczyć, więc woli chociaż teraz nie mieć z tym nic do czynienia. 
Bez wahania odbiera telefon od lidera.


- Hejejuśka, tu...
- Wiesz, to w sumie zabawne, że już nawet nie panikuję. W końcu nie odbierasz telefonów od... dwóch dni? Ale będziesz ze mnie lał, jak usłyszysz te wszystkie ataki histerii, ja pierdolę. Głupi byłem, przecież jest sygnał, więc nic się nie mogło stać. Automatyczna sekretarka to jednak dobra rzecz, nie? Oddzwoń. SZYBKO.


Zelo bardzo często zastanawiał się, jak zmieni się świat, kiedy związek Banga przestanie istnieć. Przychodzi to niespodziewanie - zdążyli już się zaręczyć, on zdążył setki razy pomyśleć o dramatycznym skoku z wieżowca. Sms od lidera dotyczący zerwania wyrywa go ze stanu wegetacji. Zaczyna oddychać, nic już go nie przydusza. Przynajmniej do momentu, w którym nie spotyka się z Bangiem. Kiedy patrzy na jego zniszczoną, szarą jak papier twarz i zgarbioną sylwetkę, błaga Boga, by przekonał byłą dziewczynę Yong Guka do powrotu.
Bóg jak zwykle niezawodnie nie odpowiada na modlitwy. 
Chłopak nie mieszka już w domu; rodzicom mówi, że to dla zespołu. Nie pozwala liderowi wychodzić bez płaszcza, pilnuje, by jadł śniadania i codziennie kontroluje ilość tabletek nasennych w domowej apteczce. Jest cichy, subtelny i nie robi niczego zwracającego niepotrzebnej uwagi. Płacze razem z nim, nie wypuszcza z objęć, kiedy mężczyzna agresywnie protestuje, bo wie, że właśnie wtedy jest potrzebny najbardziej.
Zmusza go do wychodzenia na dwór i spotykania ze znajomymi. W dniu, w którym Bang po raz pierwszy sam wyraża ochotę pójścia do kina, wybucha jednocześnie płaczem i śmiechem. Zaznajamia go ze swoimi przyjaciółmi, bliskimi; w końcu uśmiech lidera nie przypomina grymasu porcelanowej lalki.
Miesiąc później, pod koniec grudnia, wchodzi do niepokojąco pełnego mieszkania. Przez korytarz ciągnie się szlak porozrzucanych ubrań. Kiedy zauważa damską bluzkę, odwraca się i cicho, subtelnie, nie zwracając niepotrzebnej uwagi, wychodzi.
Bang już go więcej nie potrzebuje.


- W sumie tak tylko idiotycznie się upewniam, bo skoro jest poczta głoso...
- Abonent znajduje się poza zasięgiem sieci.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Autoreklama nr deux~!

Otóż, moi kochani, Wasza wspaniała autorka postanowiła jeszcze bardziej się rozdrobnić i założyła... *bum, bom, bim* TRZECIEGO bloga z dżadżoicami!
Tym razem na celownik obieram SHINee, a konkretniej nadobnego Kim Ki Buma. Zamierzam pisać na tamtym blogu tylko jedno jedyne opowiadanie, więc jeżeli lubicie tasiemce - zapraszam serdecznie tutaj.




niedziela, 8 grudnia 2013

Inwazja krwiożerczych pajęczaków

Pairing: CNU x Sandeul (B1A4)
Tematyka: k-pop, shounen-ai, arachnofobia, heroiczna walka, przebiegły pająk
Ostrzeżenia: przekleństwa, puchowatość
Ałtorkowe wynurzenia: Mój pierwszy raz z B1A4, aż nie wiem co napisać. W ogóle nie myślałam, że kiedykolwiek coś o nich wyskrobię, a tu... Wszystko potoczyło się tak jak wczorajsze Reituki. Siła wyższa mnie zmusiła, nie poradzę.
Mam nadzieję, że choć trochę ten tekst poprawi Wam humor.
I, kociaki, nie chcę być taka och-ach-ich, ale... Komentarze pomagają w walce o pokonanie lenistwa i napisanie czegoś nowego. Naprawdę.
Przyjemnej lektury~!



Przed cichym, przytulnym mieszkaniem znajdującym się na jeszcze spokojniejszym osiedlu rozległ się wrzask.

CNU odetchnął ciężko, mocując się z drzwiami. Jak zwykle zapomniał kluczy - kto pamiętałby o takich szczegółach, gdyby musiał wyjść z domu o szóstej rano?! - i jak zwykle Sandeul nawet nie planował mu otworzyć. Zazwyczaj po prostu poczekałby kilkadziesiąt minut aż chłopak wstanie albo poszedł do sąsiadki, ale był wyjątkowo zirytowany kolejką w sklepie - Boże, dlaczego przeoczył moment, w którym stoczył się tak bardzo, by latać rano po bułki dla swojego faceta?! - i nie zamierzał odpuścić.

- Otwieraj, do jasnej cholery! - wrzasnął ponownie, powodując poruszenie na klatce. Niespecjalnie się tym przejął, był ZŁY. - Jung Hwan, nie obchodzi mnie to, że śpisz i nie chce ci się wstać... OTWIERAJ!

Kopnął w drzwi, a one otworzyły się z hukiem. Zapadła cisza. Dong Woo podrapał się po głowie. Cóż, może zareagował nieco za... porywczo, ale w końcu...

- Pomocy, ratunku! - Przeszywający krzyk chłopaka przerwał rozmyślania.

Siatka z zakupami wylądowała na podłodze, drzwi ponownie trzasnęły. CNU złapał kolbę stojącej na pobliskiej szafce, ozdobnej lampy naftowej i powoli ruszył w kierunku, z którego dobiegł wrzask. Szedł powoli, rozglądając się na boki. Jeżeli miał do czynienia z zabójcą, agentem 007 albo innym niespecjalnie przyjemnym fachowcem, musiał działać ostrożnie. Zresztą... Nawet jeśli w mieszkaniu był tylko zwykły włamywacz, amator porannego nawiedzania domów innych ludzi, to też należało uważać. W końcu miał zakładnika.

Dotarł do jadalni i zamarł. Na wspaniałym, nigdy niewykorzystanym z obawy przed możliwym uszkodzeniem stole klęczał Sandeul. Jego bladość, rozszerzone z przerażenia oczy i drżące wargi z pewnością napełniłyby Dong Woo przerażeniem, gdyby nie fakt, iż chłopak dzierżył w dłoni gigantyczny, pluszowy kapeć. Wyrzutnia rakiet wobec takiej broni z pewnością okazałaby się niewiele warta.

- Jung Hwan, skarbie, co się stało? - Ukradkiem odłożył kolbę na kredens, by nie wyjść na idiotę.

- Pajęczaki. Gigantyczne, odporne na ciosy pajęczaki. - Oddychał ciężko.

CNU z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Już miał wyjść, gdy Sandeul wykorzystał wszystkie zdolności wokalne, by wydać z siebie przenikliwy, raniący uszy skrzek. Zamachnął się kapciem i pełnym dramatyzmu ruchem rzucił nim w coś... dużego.

- O kurwa... - przeklął raper. - Co to, do cholery, jest?!

Nie myślał już o tym, jak śmiesznie musi wyglądać. Złapał odstawioną lampę i wycofał się na drugi koniec pokoju, byle jak najdalej od pająka. Jego partner nawet na to nie zwrócił uwagi. Pozbawiony pocisku przechylił się przez stół, oczywiście cały czas zerkając na niebezpieczne stworzenie, i ściągnął z parapetu kolejną parę kapci. Skąd się tam wzięły i jakim cudem wokalista przytargał tam całą zawartość ich szafki na buty - nad tym Dong Woo wolał się nie zastanawiać.

CNU opanował oddech i powoli zbliżył się ku stworzonku. Nie, jednak nie było takie przerażające. Tym bardziej, iż cofnęło się na jego widok, jakby samo miało zaraz umrzeć ze strachu. Cóż, ewidentnie zdążyło pojąć, że: ludzie = krzyki + miotane ze wszystkich kapcie.

- Dobra, zaprzestań zabawy w artylerię i wyjdź stąd - zakomenderował. - Opanuję swe przerażenie i narażę się dla ciebie w bohaterskim boju - sarknął człowiek, który jeszcze minutę temu niemal uciekł z pomieszczenia.

- Nie mogę!

- Bo...?

- Przecież on tylko czeka, aż postawię stopę na podłodze! Czai się, by wtedy wystrzelić i...!

- I...?

- I się na mnie rzucić! - fuknął.

Raper przyłożył dłoń do skroni. Jedynie boskie siły i wizja wielkiej awantury powstrzymała go przed wyśmianiem swojego chłopaka.

- Kochanie, czy ty się boisz pająków? - spytał z paskudnym uśmiechem.

- Nie boję się - od razu zaprzeczył. - Nienawidzę ich.

CNU uniósł brew.

- Zawsze wydawało mi się, że jak się kogoś nienawidzi, to sprawia mu się przykrość, krytykuje, próbuje zranić, cokolwiek, a nie wskakuje na stół. Ale to tylko luźna uwaga.

Sandeul uniósł w jego stronę kapeć.

- Wskoczyłem na stół, by mieć szersze pole widzenia, tak? Łatwiej mi go... trafić.

- Kochanie, wyjdziesz stąd, a ja spokojnie... - podjął ostatnią próbę przemówienia mu do rozsądku.

- Nie! Jeszcze się okaże, że ma jakichś pobratymców! Pewnie ten ma cię ode mnie odciągnąć, a reszta...

Dong Woo bestialsko złapał go za kołnierz i podniósł do góry. Następnie niemniej brutalnie zrzucił przerażonego ukochanego z mebla i zaciągnął do salonu. Uciszył protesty mocnym, niezbyt czułym pocałunkiem.

- Kocie, musisz zrozumieć jedną rzecz. Przystojnego, zakochanego młodzieńca, który przybył na ratunek, zawsze należy słuchać, chociażby twierdził, iż trawa jest fioletowa i zrobiona z pancerników.

Jung Hwan pokiwał głową, nie protestując. Natychmiast jednak przeskoczył na kanapę, podwinął nogi pod siebie i zwinął się w kłębek.

- Tylko zabij go tak, żeby umarł! - zawołał za wychodzącym raperem.

- Nie, zabiję go tak, żeby przegryzł ci tętnicę - warknął.



***


Problem polegał na tym, że nie mógł go nigdzie znaleźć. Pająk albo wyparował, albo stwierdził, że nie odpowiada mu życie z tak pojebanymi współlokatorami. Szczerze mówiąc, CNU ani trochę mu się nie dziwił.

Poczekał parę minut, by wypaść odpowiednio przekonująco, parokrotnie uderzył jednym z porzuconych kapci w podłogę i powrócił do wyglądającego o niebo lepiej partnera. Uśmiechnął się drwiąco, widząc jego pełne ulgi spojrzenie.

- Dwa razy sprawdziłem, czy nie oddycha. - Uniósł ręce do góry.

Teraz to Sandeul uniósł brwi z politowaniem. 

- Za mało - skwitował kwaśno. - Jak zmartwychwstanie, to wynosisz się do Jin Younga.

Dong Woo usiadł na kanapie naprzeciwko niego. Ujął podbródek chłopaka, by zmusić go do popatrzenia mu w oczy, i przyciągnął do pocałunku. Jung Hwan chyba nie wiedział, jak powinien zareagować; na początku w ogóle nie odpowiadał, udając dalej urażonego, lecz w końcu rozchylił wargi i język rapera...

Obaj zamarli. Po oparciu sofy spokojnie przechadzał się niepozorny, ciemny pajączek. CNU był niemal pewien, że pomachał mu tryumfalnie odnóżem.

W cichym, przytulnym mieszkaniu znajdującym się na jeszcze spokojniejszym osiedlu rozległ się wrzask.

sobota, 7 grudnia 2013

Prezenty! Prezenty! Prezenty! - część pierwsza

Pairing: Reita x Ruki; Uruha x Aoi (the Gazette)
Tematyka: j-rock, shounen-ai jeszcze, okres przedświąteczny, prezenty
Ostrzeżenia: przekleństwa, pewna... aluzja, puchowatość
Od Pisareczki: Pierwsze Reituki, oh mein gott. W ogóle pierwszy ff związane z j-rockiem niebędący angstem, w ogóle nawet niemający związku z angstem, cierpieniem, śmiercią, rozstaniem, niczym. Jestem z siebie dumna, chociaż... Nie wyobrażam sobie pisania o jakichś strasznie strasznych przeżyciach Gazeciarzy. Po prostu ich nie widzę w czymś takim.
Miłego czytania~!




Pełnia, okres panowania wilkołaków, zombie i wszystkich nadnaturalnych istot. Czas, w którym po prostu nie powinno się wychodzić z domu, latać po wszystkich możliwych sklepach i spacerować po zaśnieżonym parku. Wisząca nad dachami ogromna kula, posyłająca ostrzegawcze srebrzyste promienie w ich kierunku, jedynie utwierdzała Reitę w tym przekonaniu. Ruki jednak całkowicie ignorował tę pierwotną grozę, pokaz siły natury. Wolał biegać, podskakiwać i robić całą masę innych wymagających niebywałej koordynacji rzeczy, które stojącego po kolana w śniegu Akirę jedynie przerażały. Nie potrafił pojąć, jakim cudem wokalista nie zwraca uwagi na śnieg. Może płatki, obrażone takim traktowaniem, same zaczęły go lekceważyć i przestały się kleić? Albo Takanori nabył jakichś mocy, godnych tolkienowskich elfów, i po prostu lewitował?
- Reita, święta, święta, święta!
Suzuki pokiwał głową. Niespecjalnie miał ochotę przyłączać się do ogólnonarodowej radości - dla niego święta wiązały się z obowiązkiem kupowania prezentów, jedzenia, składników do zrobienia tego jedzenia i wszystkim, co irytujące i nieprzemijające. Może pozbawiony nakazu kwoki domowej - bo jak można było inaczej nazwać zamieniającego się na okres Bożego Narodzenia z lidera w naczelnego kucharza Kaia? - Ruki kojarzył Wigilię z czymś przyjemnym, Reita nie.
- To tylko jeden taki dzień, jeden, jeden, jeden! - Matsumoto dalej nie zrezygnował z lewitacji. Na wszelki wypadek Akira przestał zwracać na to uwagę. - Chociaż to w sumie chamskie, prawda? Mamy tylko JEDEN dzień. Jeden dzień dawania prezentów, jedzenia, dobrych ciast, wolnego... - Westchnął w taki szczególny sposób, który wyrażał albo wyjątkowe rozczarowanie, albo... Suzuki zamknął oczy, próbując zapomnieć o paru rzeczach, które przypadkiem zobaczył, kiedy wszedł bez pytania do sypialni kolegi. - Nie sądzisz, że to nieuczciwe? Chciałbym mieszkać w Europie! - Odwrócił się nagle; chyba oczekiwał pełnego żalu przytaknięcia.
Zaskoczony Reita przybrał najsmutniejszą minę, na jaką było go w tej chwili stać. Mimo najszczerszych chęci przeczuwał, iż w najlepszym wypadku przypomina zdziwioną na widok właściciela idącego w jej stronę z siekierą kozę.
- Taa... - zgodził się. - To bardzo chamskie, bardzo.
Albo wypadł dziwnie wiarygodnie, albo Ruki w ogóle go nie słuchał, bo uśmiechnął się z aprobatą.
- Dlatego musimy sobie jakoś wynagrodzić fakt, że mamy tylko jeden, jedyny dzień! - zawołał. - I tutaj pora na ciebie, Akira! - O, zwrócił się do niego po imieniu. Suzuki wolał nie wiedzieć, jak niebezpieczne, irytujące i niemożliwe do wykonania będzie przeznaczone dla niego zadanie, skoro kolega pozwolił sobie na taką poufałość. - Chcę prezentów! Wyjątkowych prezentów!
- Yyy... Co? - Basista zamrugał, mając problem z powiązaniem faktów. - Prezentów?
Ruki westchnął ciężko i skończył przeczyć prawom grawitacji, by Reita mógł się do niego przedrzeć.
- Tak, prezentów! Moc prezentów! - zawołał. - Potrzebuję mnóstwa prezentów!
- To w sumie nie ma sprawy. - Wzruszył ramionami. - Powiesz nam, co chcesz, ja powiem reszcie, pójdziemy i...
- Nie! - Cienki palec mężczyzny dźgnął go w pierś. - Nie chcę prezentów od was! Chcę prezentów od ciebie.
Suzuki niespecjalnie pojmował, czym to się różni, skoro i tak zapyta się wokalisty co chce, pójdzie do chłopaków i z nimi coś wybierze, ale wolał nie protestować.
- Ode mnie? - powtórzył dla formalności.
- To właśnie powiedziałem. - Uśmiechnął się. - Dasz mi dużo, dużo prezentów, prawda? Więcej niż Kai, Uruha i Aoi razem wzięci?
Reita jęknął.
- Chcesz mi powiedzieć, że oni też maja osobno kupić ci masę niepotrzebnych rzeczy i nie mogę po prostu się z nimi dogadać, by...
- Nie możesz - przerwał ze znużeniem. - Zrobisz to dla mnie, prawda?
Akira potrząsnął głową. Jeżeli kiedykolwiek myślał, że karaniem można czegoś nauczyć dziecko, właśnie musiał zrewidować poglądy. Nie miał pojęcia, jakim cudem rodzice Rukiego częstym biciem i uziemianiem za złe zachowanie, wychowali go na kogoś tak rozpuszczonego i oderwanego od rzeczywistości.
- Słyszałeś może, że Boże Narodzenie to czas dawania? - Był niemal pewien, że przyjaciel zaprzeczy, ale - o dziwo! - przytaknął. - Nie dostawania, tylko dawania.
Takanori zmierzył go sceptycznym spojrzeniem.
- Niemożliwe jest dawanie bez dostawania.
- To też prawda. Ale powinieneś być szczęśliwszym z tego, że możesz coś komuś dać!
Ku jego zdziwieniu Ruki uśmiechnął się szeroko.
- W takim razie nie ma problemu! Ja dostanę prezenty, a wy będziecie szczęśliwi! A że ty dasz mi cholernie dużo prezentów, to będziesz wprost umierał ze szczęścia!
W tym momencie Reita odwołał wszystkie swoje uwagi dotyczące wyglądu opadających szczęk w mangach. Gdyby w tej chwili ktoś namalował jego, z pewnością przebiłby malowniczością te najbardziej groteskowe i nierealistyczne. Nie miał pojęcia, dlaczego żuchwa nie oderwała się od reszty, ale wolał na wszelki wypadek o tym nie wspominać. Jeszcze by sobie przypomniała.
- Słyszałeś też może - spytał uprzejmie - o wokalistach, którym poprzewracało się w dupie i wykorzystują przyjaciół, by spełniali ich odjebane zachcianki?
- Tak. - Matsumoto uśmiechnął się szeroko. - Słyszałem. - Pokiwał głową w zamyśleniu. - I nie zapomnij mi kupić papierosów! - zawołał jeszcze, kierując się w stronę przystanku.
Mimo godnej najwspanialszych mówców, nieprzerwanej, wygłoszonej z wartym pochwały zaangażowaniem wiązanki Reity, nie odwrócił się. Autobus odjechał, nim basista zdążył przemierzyć park. Złowrogi księżyc szczerzył się radośnie.


- Ten debil przysłał mi listę, Kai! L-I-S-T-Ę! - przeliterował Uruha, jakby nie był pewien, czy wszyscy zrozumieli. - Siedzi sobie przede mną jak święty turecki, pierdoli o wyższości Marlboro nad Mild Seven Lights - Reita zastrzygł uszami, słysząc takie herezje - i nagle wyciąga przede mną jakąś kartkę, tak szmatławą, jakby ją z dupy wyciągnął i bynajmniej nie swojej, i mówi, że mam mu to kupić. Tam jest dwadzieścia pozycji! PONUMEROWAŁ! - Wziął głęboki wdech, gdy Aoi objął go w celu uspokojenia. Wyszło mu to... średnio. - Przecież on jest pojebany, co my jesteśmy, pieprzone łosie...
- Renifery - przerwał mu znudzony Kai.
- ŁOSIE, kurwa! - Uruha był zbyt rozwścieczony, by przejmować się jakąkolwiek poprawnością. - Czy my jesteśmy jakieś pieprzone łosie rozwożące pieprzonym w dupę dzieciakom prezenty? - Nikt nie odpowiedział, pytanie pozostało więc retorycznym. - Ale przynajmniej tyle, że my mamy listy, nie to, co Reita. Biedaczek, musi latać i wymyślać, co panna księżniczka mogłaby sobie zażyczyć.
Akira konsekwentnie patrzył w ekran telewizora. Nie zamierzał dać się wciągnąć w dyskusję, najlepiej byłoby dla wszystkich, gdyby nie musiał się w ogóle odzywać.
- No popatrz, a Reita nie protestuje. - Kai z wielka skrupulatnością kroił składniki kolejnego... czegoś.
- Pewnie zamknął się w sobie i próbuje sobie wmówić, że nie widzi tej wielkiej pustki na koncie - żachnął się gitarzysta. - Serio, nie mam pojęcia, jak...
- A może Reita chce nam zakomunikować, że wcale mu to nie prze...
- Kai! - oburzył się Suzuki.
Odłożył konsolę na bok, teraz nie mógł już jej wykorzystywać jako wymówki. Co prawda, wątpił, by przedtem mógł w ogóle się włączyć do rozmowy, biorąc po uwagę możliwości oddechowe Uruhy, ale...
- Wiesz, może chce mu kupić tylko jeden, jedyny, specjalny prezent na ten jeden, jedyny specjalny dzieeeń...
- Kai! - zawołał ponownie, ale lider tylko wzruszył lekceważąco ramionami.
Podejrzliwy wzrok Uruhy i kompletny brak zainteresowania Aoia utwierdziły go w przekonaniu, iż nie powinien oczekiwać wsparcia wśród zespołu. Wyszedł.
Czuł na plecach wymowne spojrzenie Kaia.







piątek, 6 grudnia 2013

Cykl miniaturek wojennych - część trzecia: Nocne krzyki, dzienne koszmary

Paring: G-Dragon x Kiko Mizuhara, Se7en x G-Dragon, T.O.P x G-Dragon
Tematyka: yaoi, wojna, trauma, rozstania, angst, ogólna beznadzieja
Ostrzeżenia: seks



Seung Hyun dopinał mundur, a Ji Yong kończył udawać, że się goli. Nie mieli prądu, a nigdy nie potrafił, nawet nie planował, używać brzytew. Spojrzał na siebie krytycznie, wzdychając lekko.
Narzędzie wysunęło się z dłoni. Choi uśmiechnął się krzywo i dotknął ostrzem jego podbródka. Ji Yong nie zaprotestował, nawet nic nie powiedział. Ruchy mężczyzny były szybkie i pewne, zimna brzytwa działała orzeźwiająco.
- Czasami cieszę się, że cię nie lubię - powiedział w końcu, gdy dziwnie ciepłe palce ostatni raz musnęły jego podbródek. - Bo wtedy musiałbym się martwić.
Seung Hyun parsknął śmiechem. Cichym, nie wypadało śmiać się w dzień wymarszu. 
- Może jak zrobię coś dostatecznie wspaniałego i heroicznego, to...
- Tylko nie zgrywaj bohatera - przerwał mu oschle. - Nie mam czasu na ciągłe układanie mów pożegnalnych. Niedługo nie będę miał kiedy walczyć.
Roześmiał się znowu, tym razem nie tak beztrosko. Pocałował go w policzek i wyszedł. Powoli, tak jakby planował odpowiedzieć. Ji Yong cieszył się, że tego nie zrobił.
Nie chciał pokazać, jak bardzo się boi.



Odłożył kartki, bo dalsza praca nie miała najmniejszego sensu. Od początku nie miała. Słowa zwijały się serpentyny, unosząc ku nieszczelnemu sufitowi wraz z wydychanymi kłębami dymu.
Podniósł wzrok, skupiając się na dziurawieniu kartki piórem. Nienawidził spokoju. Mógł wtedy skupić się na Seung Hyunie, zastanawiać się, czy on w ogóle żyje, czy... Podniósł papierosa - pierwszego w miesiącu - od razu zakrztusił się dymem. Patrzył w okno i pił herbatę; nie zauważył nawet, iż jest tak gęsta od cukru, że łyżeczka stała w niej na baczność.
Zaniepokojenie rosło z minuty na minutę, pragnął z powrotem rzucić się w wir pracy, ale nie mógł, nie mógł; powieki piekły żywym ogniem, wszystkie punkty, przekreślenia, linie i nazwy mieszały mu się w jedno.
Stukot ciężkich, wojskowych butów brzmiał okropnie znajomo. Słyszał głosy, ale nie miał nawet siły się odwrócić. Wiedział kto przyszedł i był niemal pewien, że wie dlaczego.
- Dang Wook... - prychnął. Ołówek przeciął powietrze, wbijając się w kartkę. - Czyżbyście już wszystko zrobili, że urządzasz sobie spacery?
- Wynegocjowaliśmy ciała.
Dowódca nie spuszczał z niego wzroku. Wiedział to, choć nie odwrócił się, by to sprawdzić. Czuł jego spojrzenie.
Ołówek spadł na ziemię. Za drzwiami słyszał głos, może ktoś właśnie rozmawiał o tym, że... Rozległy się kroki i szmer, ale na szczęście nikt nie wszedł do pomieszczenia, bo Ji Yong wiedział, że nie potrafiłby powstrzymać krzyku. Nie potrafił uspokoić serca, myśli rwały się jak sucha trawa.
- Zawiadomię cię... w razie czego. - Dang Wook westchnął, usiłując zamaskować załamanie głosu. - Jutro masz być sprawny, dzisiaj... prześpij się.
Podłoga zaskrzypiała, gdy się odwrócił. Kwon wsłuchiwał się w dźwięk kroków i usiłował nie myśleć, po prostu nie myśleć. Nie chciał się go posłuchać, nie chciał zasnąć z obawy przed przebudzeniem.
- Choi! - Nie ten Choi, nie ten właściwy; obaj wiedzieli, że nie tego chciał wołać, nie z tym chciał rozmawiać.
- Ji Yong, ja...
- To nie będzie jego. - Roześmiał się ochryple i śmiał się długo, jeszcze bardzo długo, dopóki nie zaczął kasłać. - Choi, tam nie będzie jego ciała, wiesz?
Nie było.



Jęknął, powróciwszy do świata realnego i jednocześnie - przejmującego chłodu ściany. Kaleczył zębami wargę, słony smak krwi wzmagał pragnienie. Z trudem otworzył łzawiące oczy.
Pomieszczenie było malutkie, ledwo się tutaj zmieścili, stop wydawał się tylko czekać na odpowiedni moment, by runąć na nich z hukiem. Kiedyś trzymano tutaj drewno; teraz już tak przesiąknięte wilgocią i stęchlizną, że nie dało się go rozpoznać. Przez jedna z większych szczelin wpadały resztki światła, wyłuskując z mroku dwa ciała.
Ji Yong dygotał.
 - Nie odpływaj, G, nie odpływaj. - Ciepły oddech Choia muskał jego policzek. - Nie myśl o tym, nie myśl wtedy, kiedy...
Ji Yong odchylił głowę, czując dotyk zębów na szyi. W jego głowie panował mętlik, sprzeczności biły się ze sobą, a ciche syknięcia Dang Wooka mieszały w głowie. Widział rozczarowanie Kiko, jej twarz taką, jaką zapamiętał, kiedy żegnali się ostatni raz. Gorzki uśmiech Seung Hyuna, kiedy wychodził, wtedy, zanim zdążył nawet powiedzieć, że...
- Ji Yong? - Jego usta były spierzchnięte i zimne, ale ich dotyk przywrócił chłopakowi przytomność.
Wziął głęboki oddech i spazmatycznie zacisnął palce na koszuli, wciąż idealnej, wciąż śnieżnobiałej koszuli, Choia. Lepkie od potu, zniszczone dłonie błądziły po jego ciele. Były inne, za inne, niepozwalające się skupić. Za duże, nie mógł nawet połączyć ich z dłońmi Kiko, które były drobne i łagodne. Za zimne, nie tak jak ręce Seung Hyuna, które były ciepłe, gorące, jakby chciał nimi ogrzać każdego, kogo dotknął.
Poczuł. Świat zamknął się wokół niego, serce biło jak szalone. Chciał pomyśleć o Seung Hyunie, o Kiko, ale ich tutaj nie był; był tylko dotyk, dotyk za zimnych palców.
Zawył.



Jasna błyskawica przecięła niebo, a po chwili struga deszczu chlusnęła o parapet.
Ji Yong mocno zaciskał dłonie na kubku. Drżał z zimna, choć narzucił na siebie koc i wypijał kolejną herbatę. Zaciskał zęby, jak chciał powstrzymać szukający ujścia szloch.
- Pewnie tam jest, zresztą zobaczymy. Nie zakładaj oczywiście, że na pewno tak będzie, Ji, rozumiem, że... - tłumaczył Young Bae, tłumaczył w nieskończoność.
Pociągnął łyk. Powstrzymał się od krzyku, gdy gorąca ciesz poparzyła język.
Lee, ten z jego oddziału, położył mu na plecach kolejne okrycie. Przeklął, gdy ponownie zagrzmiało.
- Na pewno wróci. - Tae Yang uklęknął przed nim. - Przecież dobrze wie, że niespecjalnie przepadasz za pogrzebami, prawda? - parsknął cicho.
- Pogrzeb odbywa się, kiedy znajdują ciało, YB. My nawet tego nie mamy - odparł cicho.
Przyjaciel nie odpowiedział. Ji Yong zacisnął dłonie na kubku, miażdżąc go i kalecząc dłonie.
Tym razem to nie on krzyczał.

niedziela, 1 grudnia 2013

Tonight I'm screaming out to the stars - część I

Paring: Luhan x Sehun (EXO)
Tematyka: bardzo, ale to bardzo AU, yaoi, rozstanie
Ostrzeżenia: przekleństwo
Od Ałtoreczki: Szczerze mówiąc, nie planowałam tego pisać. Ani tego ff, ani czegokolwiek o EXO. Zainspirował mnie jakieś okropne, przesłodzone opowiadanie z tym pairingiem. Kiedy wiłam się w agonii z nadmiaru pluszu, puchu i wielkich, patetycznych mów, w mojej głowie pojawił się niecny koncept dotyczący fabuły tego ff. Mam nadzieję, że spodoba się nie tylko mi.
Miłego czytania~!



Nie zauważyłbym jego wejścia, gdyby nie trzaśnięcie drzwi. Wyglądał na jeszcze bardziej zaskoczonego niż ja.

- Co ty tu robisz? - zapytałem się po chwili ciszy. Byłem dumny z tego, że potrafiłem nadać głosowi tak obojętny ton.

- Co ty robisz, Luhan? - Kompletnie zignorował moje pytanie.

Przeniosłem wzrok na stojące przede mną, zapełnione do połowy pudło. Zapełnione MOIMI rzeczami. Wyciągnąłem z niego ulubiony budzik i obróciłem demonstracyjnie w dłoni.

- Hmm... A jak myślisz? - Uśmiechnąłem się krzywo.

Pokręcił z niedowierzaniem głową. Naprawdę myślał, że nigdy to nie nastąpi?

- Co się stało? - zapytał z absolutnym, przesłodkim zdziwieniem. Idealnie wyważonym i przekonującym dla osoby, która go nie znała. Nie dla mnie.

Nie mogłem pojąć tego, jak wielkim był sukinsynem. Oczywiście, nie było tak, że przez całą naszą znajomość, zanim nawet się związaliśmy, uważałem go za kryształowego chłopca, ale w tym momencie po raz pierwszy zabolało mnie to tak mocno. Nawet parę godzin temu, kiedy Zitao uświadomił mnie co do ich relacji, czułem się lepiej.

Wcale nie było tak, że przedtem o niczym nie wiedziałem. Nie, ja po prostu wolałem ignorować fakty. Przyjmowałem najgorsze tłumaczenia, odbierałem go z domów ludzi, do których bynajmniej nie przyszedł na grę w mahjonga... Nie wiedziałem dlaczego, może bałem się go stracić?

Od zawsze nasz związek był inny. Nie chodziliśmy na romantyczne randki wzdłuż brzegu morza, nie siedzieliśmy razem przed kominkiem, wspominając minione czasy. Pochodziliśmy z zupełnie innych sfer, kręgów towarzyskich - on był cenionym wśród największych znawców modelem, ja ciągle zajmowałem się amatorskim robieniem zdjęć. Przez dwa lata znaliśmy się tylko z widzenia, jako studenci tego samego działu. Nie wiedziałem, dlaczego zdecydowałem się na psychologię. On zresztą też nie.

Jakim cudem spotkaliśmy się w łóżku? Wciąż nie pamiętałem. Po prostu po pewnej imprezie obudziłem się w jego mieszkaniu. I jakimś cudem po paru dniach to miejsce stało się też moim mieszkaniem. Kiedy Amber zastanawiała się, dlaczego ze sobą jesteśmy, nie umiałem jej odpowiedzieć. Prawdopodobnie chodziło o regularny, przyjemny seks. Przynajmniej dla niego.

Na tym polegał problem. Zakochałem się nim. Na początku w wyobrażeniu o tym genialnym Sehunie, za którym latała połowa uniwersytetu. Potem w nim samym, nawet kiedy odkrył swoją naturę chłodnego, toksycznego dupka.

Między innymi dlatego wytrzymałem aż do teraz. I pewnie byłbym z nim dalej, gdybym nie otrzymał aż tak namacalnego dowodu zdrady. Teraz nie czułem żadnej miłości, przywiązania czy nawet jakiejś głupiej potrzeby bycia z nim. Byłem po prostu nieziemsko wkurwiony.

- Rozmawiałem z Zitao, skarbie - odparłem zdawkowo. - Usiadł koło mnie na wykładzie, ot tak, na moment, by przeprosić za to, że zerwałeś ze mną dla niego. - Uśmiechnąłem się szeroko na widok jego zdezorientowanej miny. - Szczerze mnie przepraszał, dopóki nie uświadomiłem mu, iż JESZCZE ze sobą jesteśmy. - Wzruszyłem nonszalancko ramionami. Przynajmniej miało to wyglądać nonszalancko.

Jego blade wargi rozchyliły się w drwiącym uśmiechu. Wyglądał obrzydliwie pięknie, z trudem powstrzymałem chęć powiedzenia mu o tym.

- Wybacz, Luhan. - Przesunął dłonią po ciemnych włosach, by zasłonić nią usta. Grał, grał, grał. - Zamierzałem ci... powiedzieć.

Nieświadomie, nawet tego nie planując, przemierzyłem dzielące nas parę metrów i pozwoliłem mojej pięści zderzyć się z jego podbródkiem. Krzyknął, prawdopodobnie bardziej ze zdziwienia niż z bólu. Ominąłem go i wyszedłem z mieszkania. Nawet nie wziąłem pudła.

- Przyślij mi potem te rzeczy - zawołałem przez ramię.

Nie odwróciłem się, dzięki Bou. Gdybym to zrobił... Cóż, pewnie już bym przy nim stał i opatrywał obolałe miejsce.

- Ja nie będę tęsknił - usłyszałem.

Drzwi trzasnęły z hukiem.