czwartek, 27 lutego 2014

Poranne wieczorów konsekwencje

Pairing: Tao x Kris (EXO)
Tematyka: kpop, shounen-ai, puchu więcej niż treści, pijackie wyznania, molestowanie wzrokiem
Ostrzeżenia: przekleństwa (?)


Kris zamknął oczy. Jego głowa pękała, a mózg dawno już przyjął płynną formę. Nie powinien tyle pić. Nigdy.
Rozchylił powoli powieki, przeklinając istnienie piekących promieni słońca. Gdyby był w stanie, zasunąłby zasłony, ale w obecnej chwili za dużo wysiłku kosztowało go samo oddychanie. O wstaniu z krzesła wolał nawet nie myśleć.
Z jękiem odwrócił głowę od okna. Niemal spadł z krzesła, gdy napotkał nachyloną ku niemu twarz Tao. Zamrugał ze zdziwieniem, widząc szeroki, choć nieco kpiący uśmiech na twarzy przyjaciela.
- Co cię tak bawi? - prychnął.
- Nic specjalnego – odparł Tao, oczywiście wciąż nie zmieniając wyrazu twarzy.
- To przestań, wyglądasz jeszcze straszniej niż zazwyczaj.
Tao jedynie skinął głową i wstał od stołu. Po chwili postawił przed Krisem nektar i ambrozję w postaci soku pomidorowego i butelki wody. Kris zachrypiał aprobująco.
Po kilku minutach podniósł głowę, by zauważyć, że opierający się o kuchenną szafkę Tao wciąż się uśmiechał.
- Na co się gapisz? - syknął Kris. Czyżby jego umieranie na kaca było aż tak zabawne?
- Na nic.
Kris zmrużył oczy. Może chodziło o nieschludny wygląd? Przesunął dłonią po rozczochranych włosach, starając się je przygładzić. Znowu spojrzał na Tao, który już bezczelnie się na niego gapił.
- Ty oszuście! - oburzył się. - Cały czas się na mnie patrzysz!
- Skądże – zaprotestował szybko, nawet za szybko Tao.
- Łżesz jak pies.
- Cały czas się na ciebie gapi, nie słuchaj go – ziewnął Chen, którego Kris dopiero teraz zauważył. Natychmiast obrócił się w jego stronę, w magiczny sposób zapominając o kacu.
- Wiem, że to robi – odwarknął.
- No to spoko, nie ma problemu. - Chen podniósł kanapkę do ust. - Ja tu tylko jem, nie przeszkadzajcie sobie.
Kris zmarszczył brwi. Mieliby sobie nie przeszkadzać? W czym?
- A dlaczego przeszkadza ci to, że na ciebie patrzę? - Tao usiadł na krawędzi stołu, tuż obok niego.
- Bo nie lubię, kiedy się na mnie gapisz – sarknął.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj, tylko... zrób coś. Cokolwiek.
Nieuściślenie sprawiło, że po chwili poczuł rękę przyjaciela na ramieniu. Faktycznie, zrobił... coś.
Kris, on mnie dotyka! - zawołało jego ramię.
I co protestujesz, przecież to cię nie boli! - odpowiedział ze wzburzeniem jego mózg.
Sam Kris nie włączył się do dyskusji. Posłał ramieniu przepraszające spojrzenie.
- Nie chodziło mi konkretnie o to – burknął bez przekonania.
Tao uśmiechnął się jeszcze złośliwiej niż przedtem. Cofnął rękę i zaczął wystukiwać palcami rytm na blacie. Miarowy odgłos przebił się do czaszki Krisa, doprowadzając do powrotu bólu.
- Dekoncentrujesz mnie.
- Dekoncentruję cię? - parsknął Tao. - A co takiego robisz? Musisz skupić się na ochronie gardła przed wysuszeniem?
Kris dźgnął go w brzuch ostatkiem sił.
- Mam kaca – oświadczył tonem doskonale oddającym stan jego ducha.
- Tak, to już brzmi logiczniej. - Tao pokiwał ze znawstwem głową.
Kris nie dał się sprowokować. Podniósł butelkę z sokiem i przysunął do ust. Nie zwracał uwagi na maniery, koncentrował się tylko na wizji pozbycia się kaca. Zignorował nawet spływającą po brodzie ciecz. Przynajmniej dopóki czyjeś palce jej nie wytarły.
- Tao, co z tobą?! - wrzasnął, odsuwając się błyskawicznie.
- Wyglądałeś jak wampir z filmu klasy Z, nie mogłem pozwolić, żeby ktoś to uwiecznił.
Kris nie potrafił stwierdzić, czy ta wypowiedź miała jakikolwiek sens, więc zapobiegawczo pokiwał głową. Z wariatami lepiej się zgadzać niż kłócić.
- Ale... Jesteś pewien, że wszystko w porządku? - mruknął.
- W najlepszym.
Nie zamierzał tego ciągnąć. Wrócił do picia, tym razem pamiętając o wszystkich zasadach savoir-vivre'u. Odłożył butelkę o wiele wolniej niż powinien. Tao wciąż był w pomieszczeniu. Usiadł naprzeciwko niego.
- Kris, wiesz, że bardzo dużo mówisz, kiedy jesteś pijany?
Ohoho, czyżby ktoś właśnie wpadł po uszu? - roześmiał się wrednie jego mózg.
- Nie – odparł suchym, zdawkowym tonem.
- To dobrze, bo nie mówisz. - Uśmiech Tao dawno nie wyglądał bardziej przerażająco – nadał mu wygląd zadowolonego, lecącego po uciekającą mysz jastrzębia. - Ty jęczysz.
Kris zakrztusił się wodą.
Ej, sorry, naprawdę wtedy nie myślałyśmy... - tłumaczyły się usta.
Trzeba było tyle nie pić, jego wina – oświadczyły zimno nogi, wciąż pamiętające niezwykle bolesny upadek ze schodów.
- Kris?
- Ymm...?
- Nie chcesz się dowiedzieć, co jęczysz?
Natychmiast pokręcił głową.
- Wątpię. To tylko pijacki bełkot, nic specjalnego.
Tao uniósł brew w pełnym zainteresowania zdziwieniu.
- Zabawne, bo brzmiało, jakbyś jednak chciał pamiętać.
Kris przewrócił oczami. To mógł być każdy. KAŻDY. A oczywiście osobą, która musiała wysłuchać jego kompromitujących, podsycanych alkoholem wyznań był Tao. TEN Tao.
- Chyba miałeś erotyczną wizję z Amber – poinformował go chłodnym tonem.
Poderwał głowę do góry. Czyli jednak niczego nie...?
- W sensie tak przypuszczam – kontynuował ze znudzeniem Tao - bo jak przestałeś mi pieprzyć o miłości, to położyłeś się i jęczałeś jej imię.
- Naprawdę?! - upewnił się, czując jak całe zdenerwowanie odpływa.
- Nie – odparł natychmiast. - Chciałem tylko sprawdzić, jak zareagujesz. - Wyszczerzył się.
Kris pohamował się przed uderzeniem głową w stół. Rumieńców, tak widocznych na jego bladej cerze, jednak nie potrafił powstrzymać.
- Wiesz, to był tylko alkohol. - Westchnął ciężko.
- Skoro to tylko alkohol, będziesz miał coś przeciwko, jeżeli ci o wszystkim opowiem...?
- Będę miał.
Wrócił do picia. Butelki były praktycznie puste, ale wolał sprawiać wrażenie zainteresowanego czymś innym. Może da sobie spokój. Może przestanie gadać. Może sobie pójdzie...
Tao oparł głowę na blacie. Pewnie nawet na moment nie spuścił z niego wzroku. Chciał go złamać?!
- Słuchaj – zaczął Kris – nie chcę, żebyś sobie pomyślał, że ja... To był tylko alkohol, nie? Jeżeli czujesz się skrępowany...
- Wszystko w porządku.
- W takim razie nie ma problemu, nie?
- Czyli to był tylko pijackie bełkotanie trzy po trzy?
- Tylko tyle. Nic więcej.
- No to faktycznie nie ma problemu. - Mimo to uśmiech Tao zniknął.
Kris nie miał pojęcia, co tym razem powiedział źle, więc pozwolił sobie jedynie na westchnięcie.
Wiesz, ja protestowałem tak z zasady, to było nawet fajne – burknęło jego ramię.
A jego palce są bardzo przyjemne, nie rozumiem, jaki miałeś problem – wtrąciła się broda.
I pragniemy dodać, że my niczego nie odwołujemy! - dołączyły się usta.
Nie masz pięciu lat, bądź mężczyzną! - zawołał z pasją jego mózg.
- Wiesz, Tao – skupił wzrok na pustej butelce po soku – jeśli jeszcze raz znajdziesz mnie w takim stanie, to potrząśnij mną. Mocno, żebym się ogarnął. Nie chcę, byś, no wiesz... - Przygryzł wargę. - To byłoby chamskie, gdybym zmuszał cię do wysłuchiwanie takich rzeczy, skoro nie chcesz...
- Ależ ja nie mam nic przeciwko wysłuchiwaniu, że...
W pomieszczeniu rozległo się chrupnięcie. Kris ze zmieszaniem spostrzegł, że Chen wciąż znajduje się w kuchni. Chłopak jednak w ogóle nie wyglądał na przejętego. Odłożył talerzyk na blat, przełknął ostatni kawałek śniadania i wstał z miejsca. Wydawało się, że zmierza do wyjścia, lecz on zatrzymał się przed Krisem, by poinformować go konspiracyjnym szeptem:
- Kris, on znowu się na ciebie gapi!


sobota, 22 lutego 2014

~kekekekekek_w_t_f jest dostępny - część IV

Pairing: Onew x Key (SHINee)
Tematyka: kpop, shounen-ai, Internety, wyjawienie danych osobowych, rozczarowań moc, emotek jeszcze więcej
Ostrzeżenia: przekleństwa, chatfic, fluff, PRZEMOC!!!oneoneone111
Ałtoreczkowa mównica: Jedna z niewielu serii, które doprowadziłam do końca. Tak, to jest ostateczne i nieodwołalne, mimo teoretycznie zwiastującego jeszcze większą aferę zakończenia. Ale naprawdę nie będzie już piątej, szóstej ani n-tej części. Troszkę tego żałuję, pisało mi się naprawdę przyjemnie, ale wszystko kiedyś się kończy, prawda?
Miłej lektury!



Ostatnim pełnym bólu jękiem Onew wydał z siebie niezbyt chwalebne, lecz jakże skuteczne słowa:
- Taemin to baba!
Dla postronnego słuchacza mogło się to wydawać bezsensownym okrzykiem odchodzącego w hańbie człowieka. Jednak wystarczyło poczekać sekundę, by zorientować się, że to przedszkolne wyzwisko przyniosło spodziewany efekt. Do dźwięku, jakie wydawały stopy Key, dołączyły kroki Taemina. Maknae od dawna był przewrażliwiony na punkcie swojej męskości. Teraz wyprzedził Ki Buma, odepchnął go i wpadł do pokoju. Chciał złapać Jin Kiego i potrząsać nim tak długo, aż wszystkie klepki wrócą z powrotem na miejsce. Nie miał pojęcia, co za szaleństwo zmogło ich niewydarzonego lidera, ale nie zamierzał puścić płazem takiej zniewagi.
Zamknął drzwi tuż przed nosem Key i nieświadomy uczynionego tym samym zła zbliżył się do Onew.
Lider był nieprzytomny.
Maknae pokręcił głową. Mimo wszystko nawet w takiej sytuacji zdawał sobie sprawę, że nie powinno się bić ludzi, którzy nie mogą się bronić. Postanowił hołdować tej zasadzie przez najbliższe dziesięć minut. Jeżeli do tego czasu Jin Ki nie raczy powrócić do rzeczywistości, wymierzy mu sprawiedliwość bez jego wiedzy. W akcie łaski, oczywiście.


***


Ledwo Onew zdołał otworzyć oczy, a już w następnej chwili obsypał go grad wściekłych ciosów spadających na jego głowę i brzuch. To amoralne, nie miał nawet czasu na porządny flashback! Chciałby na moment opuścić swoje ciało, by móc w jakimś przyjaznym kącie zorientować się, co się właśnie dzieje. Albo przemyśleć to, co naprawdę powie Ki Bumowi. Bo szczerze mówiąc, w ogóle o tym nie myślał. Nie miał czasu. Przeklęty Jonghyun, czy on zawsze był taki...
Taemin przypomniał o swoim istnieniu, uderzając go w twarz tak, że Jin Ki zobaczył wszystkie gwiezdne konstelacje. Przed kolejnym ciosem zdążył się już odsunąć, lekko skołowany. Co jest, do kurwy...?!
Onew targnęła wściekłość. Jak można było być tak podłym, by nie ostrzec o planowanym ciosie! To było nieludzkie! Napędzany gniewem podniósł się równie niezapowiedzianie i bez miłosierdzia trafił maknae pięścią w brodę. Głowa tamtego odskoczyła do tyłu, a on sam spadł z łóżka. Jin Ki zamachnął się ponownie, lecz przerwał mu wysoki głos głównej atrakcji tego wieczoru.
- Zdrajco parszywy! Zwodniczy chamie! Wyłaź stamtąd i daj mi wymierzyć sprawiedliwość! - zakrzyknął stojący za drzwiami Ki Bum.
- Wyszedłbym stąd jak najprędzej, ale ten szatański dzieciak nie uwolni mnie, dopóki nie skosztuje mojej krwi! - stęknął Onew.
Głowa „piekielnego dzieciaka” uniosła się, gdy usłyszał tę uwłaczającą inwektywę. Z ust lidera wyrwał się cichy okrzyk, gdy wskoczył na niego, przejeżdżając zdecydowanie za długimi paznokciami po plecach. Jin Ki zamachał desperacko rękami, lecz nie zdołał utrzymać równowagi i wylądował na podłodze. Przełknął ślinę, a gdy maknae pojawił się tuż obok niego, by zaatakować po raz kolejny, nie mając zbytnio wyjścia, na czworaka dobiegł do drzwi.
Otworzył drzwi i z jakąś rozpaczliwą nadzieją, że gorzej być nie będzie, padł na twarz przed Key.
W ciszy, która nagle zapanowała w całym mieszkaniu niczym w oku cyklonu, słychać było tylko przyspieszony, głośny oddech Onew. Wszyscy milczeli. Wreszcie zaniepokojony Jin Ki podniósł głowę.
W pierwszej chwili myślał, że trafił do królestwa niebieskiego na audiencję u boga. Chłodne, przepełnione najdroższą pogardą oczy boga spoczęły na nim, a lider poczuł przepływający po ciele elektryczny impuls, niemal jakby wsunął widelec do tostera. A potem bóg położył jedną stopę na palcach jego prawej dłoni i bezlitośnie oparł na niej cały ciężar. Bóg, którym w istocie był Ki Bum, zaśmiał się tryumfalnie, kiedy Onew wyrwał dłoń spod jego buta i opadł z przeszywającym „Auaaa” na podłogę.
Key uklęknął naprzeciwko niego, by móc podnieść go za kołnierz. Patrzył na niego z mordem w oczach, czekając uprzejmie aż mina zrozpaczonego lidera zrzednie jeszcze bardziej, po czym mściwie dźgnął go w brzuch. Przeszyty jego mrożącym krew w żyłach spojrzeniem Jin Ki nawet nie zamierzał się bronić. Po kilku kolejnych perfidnych dźgnięciach jedynie zamknął oczy.
Ki Bum, zziajany, nieco się uspokoił, zaniepokojony o fryzurę i pogniecioną bluzkę. Zmarszczył brwi.
- I to ma być mój tryumf? - zapytał się retorycznie obserwującego całe zajście w milczeniu Taemina. - Gdzie dramat? Gdzie chwała? Gdzie splendor? Kto delfickim laurem łaskawie zachce opleść moje włosy?
Z piersi Onew wydobył się cierpiętniczy jęk. Key potrząsnął nim bez przekonania.
- Za całe wyrządzone zło otrzymam tylko tyle? - Wzniósł oczy ku niebu. - Nie czuję satysfakcji, nie czuję... nic, Minnie. Moje serce żąda bardziej monumentalnej zemsty.
Podniósł się powoli z zamyśleniem wypełniającym blade oblicze. Puścił bezwładne ciało Onew, otrzepał dłonie i opuścił pokój. Drzwi trzasnęły z hukiem, który jeszcze długo rezonował pod sufitem.


***


dinosaur_is_still_alive:
możesz już wyjść z pokoju
naprawdę
nikt cię nie zje

kekekekekek_w_t_f:
s
p
i
e
r
d
a
l
a
j

dinosaur_is_still_alive:
boooooooooooo?

kekekekekek_w_t_f:
byłeś po ich stronie
wiedziałeś o wszystkim
nienawidzę cię
;~~~~~~~~~~;

dinosaur_is_still_alive:
a, to.

kekekekekek_w_t_f:
nie, nie „a to”.
raczej
A, TO
>.<

dinosaur_is_still_alive:
przestań histeryzować,
debilu chędożony

kekekekekek_w_t_f:
pierdol się ;_________________________________________________;

dinosaur_is_still_alive:
*taki urażony, usycha od tych obelg*

kekekekekek_w_t_f:
nie masz pojęcia co czuję!
nigdy nie czułeś miłości!

dinosaur_is_still_alive:
poprawka: czułem
to było okropne

kekekekekek_w_t_f:
Boże, jesteś taki tępy
aż nie wiem, czy się złościć,
czy ci współczuć
.-----------.

dinosaur_is_still_alive:
rób co chcesz, jebie mnie to
tylko wyjdź z tego pieprzonego pokoju
c:

kekekekekek_w_t_f:
ale jak zobaczę Onew,
to przecież ja go zamorduję
;________;

dinosaur_is_still_alive:
pomogę zniszczyć dowody
albo zrobię to za ciebie <3

kekekekekek_w_t_f:
nie krzywdź go!
DDDDDDDDDDDDDDDDD:

dinosaur_is_still_alive:
.
.
.
co

kekekekekek_w_t_f:
znaczy nie, no
dobra,
krzywdź
rób co chcesz

dinosaur_is_still_alive:
czyżbym właśnie

kekekekekek_w_t_f:
w
a
l

dinosaur_is_still_alive:
dowiedział się,
że ty jednak wcale

kekekekekek_w_t_f:
s
i
ę

dinosaur_is_still_alive:
nie jesteś aż tak

kekekekekek_w_t_f:
n
a
p
i
e

dinosaur_is_still_alive:
strasznie zły
jak mi mówisz? <333

kekekekekek_w_t_f:
p
r
z
o
n
ą

dinosaur_is_still_alive:
ależ nie ma się czego wstydzić
CCCCCCC:

kekekekekek_w_t_f:
m
a
s

dinosaur_is_still_alive:
daj spokój, to całkiem urocze
;333333333

~ kekekekekek_w_t_f usunął 'dinosaur_is_still_alive' z konwersacji

kekekekekek_w_t_f:
k
ę
debil.


***


Key nieśmiało wysunął głowę zza drzwi. Na korytarzu nie było nikogo. Absolutnie nikogo. Żadnej istoty, która mogłaby czegoś od niego chcieć, nawiązywać do sytuacji sprzed paru dni albo naśmiewać się z niej. Siedzącego na parapecie, stukającego coś na laptopie Minho oczywiście nie liczył.
- Onew jest w kuchni.
Ki Bum podskoczył. Cichy pomruk wydany przez głównego rapera wydawał się głośniejszy od wystrzału armatniego. Przewrócił oczami. Nie miał zamiaru iść do Jin Kiego. Bynajmniej. Co go obchodził ten wstrętny oszust?! Ale przecież był głodny. Mógł pójść do kuchni. Nikt mu nie miał prawa tego zabronić. Jeżeli nawet nie chciał widzieć się z Onew. Kuchnia była wspólna. Dla wszystkich. Nikt nie powinien podejrzewać go o potrzebę zobaczenia się z potworem w liderskiej skórze.
- Powodzenia – po wypowiedzeniu tych słów Minho został bezapelacyjnie skreślony z listy jego przyjaciół.
PRZECIEŻ WCALE NIE CHCIAŁ ROZMAWIAĆ Z ONEW, DO JASNEJ CHOLERY!
Mimo to nie potrafił powstrzymać serca, które nagle ożywiło się, kiedy wszedł do kuchni. Jin Ki chyba go nie usłyszał. Obgryzał nóżkę kurczaka i czytał gazetę, nucąc pod nosem. Key zatrzymał się tuż przed nim.
Widok jedzącego lidera skłonił go do rozważań z pogranicza filozofii i psychologii. Czy istnieje coś takiego jak granice seksowności człowieka? Jakie kryteria je wyznaczają? Jak bardzo seksownie może wyglądać marna istota ludzka jedząca kurczaka?
- Na co się tak gapisz, przyjacielu? Czyżby na naszego kochanego Ońju? - roześmiała się wstrętna poczwara znana proletariatowi jako Jonghyun.
Jin Ki natychmiast podniósł wzrok znad gazety; Ki Bum równie nagle odwrócił od niego spojrzenie. Uradowany swym wielkim wejściem Jjong przemaszerował przez pomieszczenie, otworzył lodówkę i wyciągnął z niej coś wyjątkowo okropnie pachnącego i równie kalorycznego. Key wątpił, by naczelny mięśniak zespołu planował zjeść coś takiego, więc nie był zdziwiony, gdy wstrętny posiłek w postaci ciasta został postawiony na stole.
- Na zgodę – oświadczył wesoło główny wokalista.
Ki Bum wzdrygnął się. Chciał coś powiedzieć, lecz nie potrafił ubrać pełnej obrzydzenia reakcji w słowa. Nagle w jego głowie pojawił się diabelski koncept.
- Tort na zgodę brzmi super – przystał na pomysł, uśmiechając się słodko. - Jednak pogodzę się z Jin Kim, jeżeli ty, kochany Jjongu spałaszujesz je w trzydzieści sekund.
Dinozaur zamrugał. Lider uśmiechnął się złośliwie, choć z pewnym ociąganiem. Wątpił, by Jonghyunowi się udało, a przecież tak bardzo pragnął pogodzić się z Key... Z drugiej strony wizja zmuszenia sprawcy tego wszystkiego do spożycia tygodniowej porcji kalorii naraz wydawała mu się dość zabawna.
- To co? - ciągnął bezlitośnie Key. - Nie chcesz, żebyśmy się pogodzili.
Brzemię odpowiedzialności przygniotło Jjonga do podłogi. Zacisnął zęby, a po jego czole spłynęła kropla potu, oznaka strudzenia intelektualnymi wysiłkami. Był zdezorientowany. Kiedy w wyniku nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności wygadał wszystko Ki Bumowi, nie spodziewał się, że będzie musiał podjąć tak trudną decyzję.
- Zobaczymy – w godny Poncjusza Piłata sposób umył ręce i skapitulował, pokonany przez wewnętrzny dietetyczny przymus.
Na placu boju zostali jedynie Key i Onew, którzy z miejsca zaczęli się ignorować. To znaczy Ki Bum zaczął, zakładając, że Jin Ki również tak robi. Kierowany wewnętrznym przymusem usiadł obok lidera i od razu wyciągnął telefon. Nie patrzył jednak w wyświetlacz, tylko na znajdującą się naprzeciwko ścianę. Głupi Jonghyun. Zrobiłby to. Key nawet nie założył, że przyjaciel mógłby odmówić. To było bezsensowne. Oczywiście nie chciał pogodzić się z niedawnym, co prawda internetowym, ale zawsze, kochankiem, lecz...
Dopiero w tym momencie spostrzegł, że wsunął dłoń we włosy mężczyzny, a na obliczu wstrętnego zboczeńca maluje się radość myślą nieskalana. Natychmiast wyszarpnął rękę ze skażonych kudłów szubrawcy, z satysfakcją odnotowując jęk towarzyszący wyrwaniu kosmyków. Nie mógł się jednak odsunąć, gdyż zatrzymało go spojrzenie Jin Kiego, pełne uporu i determinacji. W niespodziewanym porywie pasji Onew przyciągnął go za szyję, bez zbędnych słów i gestu łącząc ich usta w pocałunku. Ki Bum miał pewność i pełne podstawy, żeby zaprotestować, jednak nie uczynił tego. Upajał się wargami tego jedynego na świecie idioty, pozwalając unieść się fali namiętności. Nieco odrzucony ostatnim epitetem przestał myśleć i skupił się na całowaniu.


***


~ kekekekekek_w_t_f zmienił status na: 'jestę wiernę Penelopę'
~ dinosaur_is_still_alive dodał 'kekekekekek_w_t_f' do rozmowy


dinosaur_is_still_alive:
a teraz wszyscy
jesteście mi bardzo wdzięczni
i błogosławicie boga, drzewo
czy co wam się tam podoba,
że macie takiego przyjaciela jak ja

KeepFuckingCalm:
*cisza*

kekekekekek_w_t_f:
*cisza* :3

dinosaur_is_still_alive:
czekam

KeepFuckingCalm:
a dlaczego mielibyśmy to zrobić?

kekekekekek_w_t_f:
no właśnie lol
przecież ty to wszystko zrobiłeś
i przez ciebie byłem nieszczęśliwy
:ccccccccccc

dinosaur_is_still_alive:
ale
teraz
jesteś
szczęśliwy

KeepFuckingCalm:
dzięki mnie.

dinosaur_is_still_alive:
DZIĘKI MNIE

kekekekekek_w_t_f:
nie.

KeepFuckingCalm:
co nie?

dinosaur_is_still_alive:
co nie?

kekekekekek_w_t_f:
nie wiem.

KeepFuckingCalm:
co nie wiesz?

kekekekekek_w_t_f:
wiesz, Jin Ki,
ja ciągle nie zapomniałem o tej kobiecie,
z którą mnie zdradzałeś
>_____________<

KeepFuckingCalm:
o jakiej, kurwa, kobiecie?

kekekekekek_w_t_f:
no, o tej,
z którą pisałeś jednocześnie ze mną.
Wiesz, jak mówiłeś wszystkim, że masz nią się spotkać,
że ją kochasz i takie tam.
Wciąż pamiętam o niej
;__________;

KeepFuckingCalm:
kurwa, co?

kekekekekek_w_t_f:
pewnie, teraz udawaj, że nie pamiętasz >.>

KeepFuckingCalm:
Ki Bum, ja mówiłem o tobie.

kekekekekek_w_t_f:
nie pierdol, mówiłeś o
KOBIECI
-.-

dinosaur_is_still_alive:
BORZE XDDDDDDDDDDDDDDDDDD

KeepFuckingCalm:
kocie, naprawdę, chodziło mi o ciebie

dinosaur_is_still_alive:
A NIE MÓWIŁEM XDDDD

KeepFuckingCalm:
jjong, wypierdalaj z łaski swojej

kekekekekek_w_t_f:
nie rób ze mnie idioty, kurwa
{>>>>>>_____>>>>>>}

dinosaur_is_still_alive:
ohohoho, jaki groźny ten nasz samiec alfa teraz xD

KeepFuckingCalm:
bummie, ja naprawdę mówiłem tak tylko po to, żeby nie było, że jestem gejem
serio

kekekekekek_w_t_f:
yhym.
NA PEWNO

~ kekekekekek_w_t_f opuścił konwersację

KeepFuckingCalm:
JA PIERDOLĘ
.

dinosaur_is_still_alive:
powodzenia w przyszłym życiu,
kurczaczki
<33333333

~ KeepFuckingCalm usunął 'dinosaur_is_still_alive' z konwersacji
~ dinosaur_is_still_alive zmienił status na 'jestę yaoistę'

~ KeepFuckingCalm zmienił status na 'kobiety < faceci < kurczaki'

wtorek, 18 lutego 2014

Czarno-biały szalik


Pairing: Lee Joon x Onew (MBLAQ; SHINee)
Tematyka: kpop, shounen-ai, choroby psychiczne, depresja, próba samobójcze
Ostrzeżenia: zaburzenia depresyjne
Od Autorken słówken kilka: Sztoby wszystko ładnie wyjaśnić ludziom, którzy o tym nie wiedzą - Lee Joon cierpiał na zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Onew natomiast wciąż choruje na depresję (co jest bardzo zabawne, biorąc pod uwagę jego okrutnie wesoły image). Tak gwoli ścisłości. 
Nie mam kompletnego pojęcia, czy mogę w ogóle ten fik nazwać szołnen-aiem. Jeżeli się skupi na niektórych sformułowaniach, gestach można go za takowy uznać.
Chyba.
Napisane pod wpływem hillarowskiej poezji.
Dziękuję za uwagę.


Onew zacisnął palce na żelaznej barierce. Odetchnął głęboko. Nie bał się wysokości, nie bał się wody. Nie bał się też skoku. Stał, blady i tak spokojny, jakby już znajdował się w ramionach śmierci, a nie dopiero planował w nie wpaść.

Ubrany w ulubiony jasny płaszcz wyróżniał się spośród otchłani nocy. Ustawione w równym rzędzie lampy nie rozświetlały ciemności. Nie wiedział na co czeka, przecież nie istniało coś takiego jak najwłaściwszy moment. Jego psychiatra z pewnością stwierdziłby, że się waha, ale tym razem nie miałby racji. Był pewien.

Kiedyś w jakimś autodestrukcyjnym, dramatycznym geście uzależnił się od alkoholu i papierosów. Przecież coś wreszcie musiało mu zaszkodzić, prawda? Dopiero kilka miesięcy temu zorientował się, że był idiotą. W końcu cóż za atrakcja jest umierać na raka, nie lepiej zaznać przyjemności latania?

Nikt nigdy nie zakwestionował tego, iż siłę człowiekowi daje jego słabość pamięci. Jak inaczej mógłby podnosić się po porażce, być w stanie wstać po przeżyciu tylu cierpień? Gdyby nie zapominał, nie ryzykowałby opuszczenia łóżka. Każda noc była dla niego błogosławieństwem, ścierającym ślady po dziennych niepowodzeniach. Problem Onew polegał na tym, że nie sypiał. I pamiętał. Wszystko. Zapominalscy ludzie nazywali to depresją.

Wyciągnął rękę w stronę ciemnego sklepienia. Chciał zapomnieć. O wszystkim. Skoczyć, przejść przez te drzwi prowadzące... daleko stąd. Na zewnątrz. Nie wiedział, co to znaczy. Wiedział tylko, że nie chce być tutaj.

Wychylił się nieznacznie. Nie patrzył w dół. Skupił się na bezgwiezdnym niebie, ciemniejszym niż woda, w której miał za moment zniknąć. Poprawił długi, czarno-biały szalik.

Kiedy siedział w pustym pokoju, słuchając niedotyczących go rozmów dobiegających zza ścian, błagał, by jego rozpacz minęła. Teraz próbował ją odnaleźć w najgłębszych zakamarkach duszy, bo nie czuł nic. Był spokojny, ale nie był to prawdziwy spokój, tylko taki przesycony obojętnością i odrętwieniem. Myślał, że gdy przyjdzie tutaj, coś w nim pęknie, coś się stanie, ale... Nic takiego nie nadeszło. Był równie pusty w środku jak wczoraj, przedwczoraj, tydzień wcześniej, zawsze.

Stopa nie natrafiła na grunt. Onew zachwiał się. Ostatnim przypływem instynktu samozachowawczego przytrzymał się barierki. Odetchnął głęboko. Nie mógł już czekać. Choć raz musiał coś zrobić szybciej, chociażby po to, by nie stracić woli śmierci. Podniósł drugą nogę.

Koniec, pomyślał.

Nie wiedział, czy wszyscy odczuwają to tak samo. Chwilę, w której podłoże znika, umysł uwalnia się spod tyranii myślenia, a ciało... Ciało nagle zostaje zamknięte w czyichś silnych ramionach.

- Nie skacz, Jinki. Tu jest za płytko.

Onew wzdrygnął się. Nie rozumiał jeszcze tego, co zaszło, jego umysł znajdował się na dnie rzeki. Powoli zaczynał pojmować całą sytuację; czuł ciepło drugiego ciała, analizował głos. Odwrócił głowę, by spojrzeć w twarz trzymającej go osoby.

Lee Changsun, znany jako Lee Joon. Wcielenie plag egipskich, kwintesencja wszystkiego, czego nienawidził. Samozwańczy ratownik dusz ludzkich. Cierpiący na zaburzenia dwubiegunowe najbardziej irytujący i zarazem nachalny byt we wszechświecie. Jego najlepszy przyjaciel.

- Co ty tu robisz? - syknął Onew, gdy odzyskał głos. - Jest druga nad ranem.

Joon wzruszył ramionami.

- Wierzysz w cuda?

- Tak. Ale nie dzisiaj.

Joon wybuchnął śmiechem. Cofnął się kilka kroków, ciągle go nie puszczając. Jego dłonie trzęsły się, choć noc nie należała do chłodnych. Naprawdę bał się, że Onew desperacko wyrwie się i wskoczy do rzeki? To byłaby naprawdę śmieszna śmierć. Onew czuł niechęć do pompatycznych samobójstw, ale nawet mu zależało na... oprawie. Inaczej nie przyszedłby w nocy na most i nie próbowałby z niego skoczyć, tylko zainwestowałby w sznur.

Joon nie tylko odciągnął go od przepaści, ale też postawił do pionu i zaczął ciągnąć jak psa, prowadząc za szalik. Musiało to wyglądać idiotycznie, ale Joon nie był osobą, która przejmowała się takimi rzeczami. A Onew było wszystko jedno.




W środku bar prezentował się o wiele lepiej niż na zewnątrz. Nie był to żaden wykwintny lokal ani tak lubiany przez gwiazdy elegancki klub, w którym mogli się równie wytwornie najebać. Zwykła pijalnia wypełniona zapachem zmieszanych alkoholi, stukaniem przybrudzonych szklanek i dźwiękiem Sonny-moon For Two Rollinsa. Onew był pewien, że Joon wybrał ten lokal, gdy usłyszał muzykę. Nie, nie dlatego, że lubił tę piosenkę, pewnie nawet jej nie znał. Raczej sądził, że Onew się spodoba.

Zamówili piwo, znaleźli wolny stolik, usiedli naprzeciwko siebie. Onew z rozbawieniem spostrzegł, że Joon przełknął ślinę. Wyglądał jak student na rozmowie kwalifikacyjnej.

- No więc... - zaczął mężczyzna. - No.

Onew pokiwał głową z politowaniem. W jakiś chory sposób uwielbiał ten moment. Rozmówca próbował nawiązać do jego stanu, jednocześnie kierując się wskazówkami mądrych tego świata, którzy zabraniali bezpośrednio pytać się o przyczyny samobójstwa, depresję. Zastanawiał się, jak Joon będzie próbował zacząć rozmowę; wszystkie przewidywane scenariusze niezmiernie go bawiły.

- Próbowałeś skoczyć z mostu.

Wyprostował się bezwiednie. Co to było za subtelne nawiązanie?! Nigdy nie uważał Joona za wybitnie inteligentną jednostkę, ale spodziewał się, że... Przecież on także był leczony! Powinien znać na pamięć wszystkie formułki, jakie wygłaszali w stosunku do niego psychiatrzy, by teraz karmić nimi Onew.

- Twoje zdolności dedukcyjne jak zwykle prezentują się na zadziwiającym poziomie.

Nie był z natury sarkastyczny. Dawno temu przeczytał tę formułkę i za jej pomocą zamykał zazwyczaj usta namolnym, irytującym go ludziom. Zapomniał jednak, jak bardzo namolny potrafił być Joon.

- Chcesz popełnić samobójstwo. - Mężczyzna odstawił nienaruszony kufel piwa na blat.

- Gratuluję – odparł sucho. - Coś jeszcze?

- Jak to „coś jeszcze”?! - parsknął. - Chcesz się zabić!

Onew odchylił się na krześle. Niech przestanie. Co go to obchodzi? To nie jest jego sprawa. Powinien pocieszyć go w szczery, beznadziejny sposób, wygłosić kilka banalnych formułkach, którymi starałby się przekazać, jak bardzo się o niego martwi i odejść w swoją stronę. Tak jak reszta.
Onew nie wątpił, że kiedy pozostanie obojętny, Joon da sobie spokój. Nie miał sił rozmawiać. Nigdy nie miał.
Kiedyś próbował mówić coś o sobie. Że boli go uśmiechanie, że nie potrafi wstać z łóżka. Słyszał, że to nic nadzwyczajnego, że każdy przeżywa coś takiego. Albo że przejdzie, że tylko skończy się zima, jesień, wiosna, lato i wszystko będzie w porządku.
On i jego rozmówcy nigdy nie mówili o tym samym. Obaj mogli nazywać to "depresją", ale łączyła ich jedynie terminologia. Onew próbował opowiedzieć o pustce towarzyszącej w każdym momencie, o dniach spędzonych na wpatrywaniu się szarą, brudna ścianę, z której dawno temu pospadały obrazy, a on nie potrafił, nie był w stanie podnieść ich z podłogi. Jego rozmówca natomiast myślał o tragikomicznej melancholii, syndromie Wertera, konwencjonalnej rozpaczy. Więc Onew przestawał mówić. Napinał mięśnie twarzy, by zmusić się do uśmiechu, przytakiwał pokornie i odchodził.
Mieli rację. Nie piętrzyły się przed nim żadne przeszkody, nie było prowadzących donikąd ścieżek ani sytuacji bez wyjścia - to on był słaby. Inni przecież żyli normalnie, nie narzekali więcej niż powinni i wydawali się szczęśliwi.

- Wytłumacz mi, co się dzieje.

Onew pokręcił głową.

- Nic. - Nie kłamał.

Joon przechylił się przez stół. Był wściekły, choć starał się to maskować; zdradzały go oczy. Onew poprawił szalik. Było za gorąco, ale nie zamierzał go zdejmować. Odetchnął głęboko, lekceważąc wyczekujące spojrzenie przyjaciela.

- Nieprawda. Nie może „nic” się nie dziać. - Joon naprawdę wierzył w to, co mówił. - Nie odpowiadaj jak kobieta, Jinki, jesteś na to za stary.

- Jestem też za stary na użalanie się nad sobą.

Tamten skrzywił się ostentacyjnie. Przez chwilę milczał. Bruzda na jego czole pogłębiła się nieznacznie. Onew wiedział, że brzmi to idiotycznie, ale podobało mu się to. Od początku ich znajomości bruzda nie powiększyła się ani też nie zmniejszyła, mimo starań wizażystek mężczyzny. W zmieniającej się bez ostrzeżenia rzeczywistości, o ironio, zmarszczka na czole Joona była jedynym stałym elementem wszechświata.

Joon podniósł się niespodziewanie. Podrapał się po głowie, jakby lekko zdziwiony swoją nagłą inicjatywą. Kilkanaście sekund zajęło mu wzięcie się w garść. Podał Onew rękę i uśmiechnął się w tak absurdalnie przekonujący sposób, że Onew niemal uwierzył w prawdziwość tego grymasu.

- Zabieram cię do domu – oznajmił Joon.

Czyli jednak dał sobie spokój.




Pomalowany na biało apartamentowiec wyróżniał się spośród reszty budynków. Joon nigdy nie posądzał się o zapędy aspołeczne, ale teraz potrafił zrozumieć fanów tworzenia graffiti. Wszystko było za białe, za jasne, za mało urozmaicone.

- Powinienem o czymś wiedzieć? - zapytał, gdy wchodzili po klatce schodowej. Nie przeszkadzała mu cisza – między innymi dlatego tak zaprzyjaźnił się z Onew – ale w tym miejscu wydawała mu się przerażająca. - O jakiejś czekającej kochance z dzieckiem, czekającym kochanku z dzieckiem, czekających kochance i kochanku z...

Onew zatkał mu usta. Nie odpowiedział, tylko bardzo wymownie pokręcił oczami. Zawsze był zwolennikiem minimalizmu.

Drzwi nie zaskrzypiały, próg był idealnie czysty, mieszkanie wyglądało jak wyrwane z katalogu. Jego właściciel raczej w nim bywał, nie mieszkał. Albo, jak przekonał się po chwili Joon, nie wychodził poza pokój.

Sypialnia była jedynym pomieszczeniem, w jakim zauważył ślady istnienia człowieka. Wszędzie leżały ubrania Onew tworzące ścieżkę kończącą się przed jego szafą. Joon w normalnej sytuacji zaryzykowałby żart z ukrywającą się w niej kochanką, ale to nie była normalna sytuacja.

Opadł na łóżko, które natychmiast się pod nim zapadło. Prawdopodobnie któraś z części odmówiła współpracy, lecz Onew nie wyglądał na chętnego, by coś z tym zrobić. Jedynie usiadł po turecku na ziemi.

- Changsun, poznaj ścianę, ściano poznaj Changsuna – odezwał się nagle, wskazując dłonią wymienione obiekty.

Joon powstrzymał parsknięcie. To nie było zabawne. Nie tym razem.

- Poznajesz mnie ze ścianą? - Uniósł brwi.

- Przyjaciół się poznaje.

Na to nie miał odpowiedzi.

Rozłożył się na łóżku. Choć próbował skupić się na czymś innym, za każdym razem jego wzrok spoczywał na „przedstawionej” mu właśnie ścianie. Znajdowała się dokładnie naprzeciwko wezgłowia łóżka. Okropna – brudna, pozbawiona ozdób – w jakiś dziwny sposób nie pozwalała się ignorować. To na nią każdego poranka patrzył Onew. Nic dziwnego, że zwariował.

Nie, nie zwariował. Był nieszczęśliwy. Wbrew temu co sądził Onew, Joon wiedział, co to znaczy. Po kilku latach niemal nie pamiętał już o spędzonych w zamkniętych pokojach godzinach, żałosnym, bezsensownym płaczu i setkach tabletek. Kojarzył jedynie mgliste obrazy, słowa nieznanych ludzi i kolejne diagnozy. Leczenie choć jeden raz nie zawiodło, nie czuł już tego co Onew. Ale rozumiał.

Usiadł i odwrócił się plecami do ściany. Naprzeciwko ujrzał lustro. Ogromne, zajmujące niemal połowę ściany. Nie widział, czy było zdobione – całe obramowanie i większość powierzchni zwierciadła było zapełnione zdjęciami. Na wszystkich znajdował się uśmiechnięty lub roześmiany Onew. Joon zmarszczył brwi. Po co tyle fotografii? Przecież niemal nie można było dostrzec swojego odbicia. Nagle zrozumiał.

O to chodziło.

Zaklął głośno, kompletnie ignorując niestosowność sytuacji. Zeskoczył z łóżka, stanął naprzeciwko mężczyzny, złapał go pod pachy i zmusił do wstania.

- Piwo – rzekł pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy. - Napijmy się piwa.

Szczere zdziwienie na twarzy Onew sprawiło, że wybuchnął śmiechem.




Czerń za oknem przechodziła w szarość. Siedzieli w kuchni w milczeniu i pili kolejne piwa, patrząc na wszystko z wyjątkiem siebie. Cisza nie była wymuszona, obaj się na nią zgodzili. Onew nie wiedział, czy Joon był nią skrępowany, nie obchodziło go to. Nie cieszył się z towarzystwa mężczyzny - nie cieszył się z niczego od zbyt długiego czasu - ale jego obecność w dziwny, urojony uspokajała go. Nie czuł się bezpieczny, raczej na moment wyrwany z pola walki. Joon nie zajął całej pustki, lecz teraz, w tej chwili, Onew miał wrażenie, że nie jest sam wśród nicości.

Odetchnął z ulgą, słysząc spokojny oddech śpiącego mężczyzny. Nie wiedział dlaczego poczuł się lepiej, w końcu tamten mu nie przeszkadzał. Ale teraz nie musiał z nim rozmawiać, nie musiał się kontrolować. Obecność Joona działa na niego kojąco, jednak wolał, kiedy mężczyzna był cicho. Nie przeszkadzał. Tak jak teraz.

Podniósł się z cichym westchnieniem i zamarł. Na szafce naprzeciwko leżał nóż. Świecił się złowieszczo, zachęcająco. Onew wiedział, że to idiotyczne, żałosne. Filmowe wręcz. Przecież normalni ludzie nie widzą sardonicznych uśmiechów ostrzy, kiedy je omijają. Normalni ludzie nie chcą...

Podszedł bliżej. Wbrew temu co sądzili inni, nie mógł ot tak powstrzymać swoich myśli, powstrzymać się od wyobrażania swojej śmierci. One nim panowały, wydawały się mu wręcz przeciwstawiać, jakby były zewnętrznymi bytami.

Chwycił nóż, bo przecież nie mógł tak dalej, chciał już uciec, uciec od tego wszystkiego, by po chwili rzucić nim o ścianę i opaść na podłogę, tuląc samego siebie.

Niech ktoś przyjdzie. Obejmie. Pomoże.

Ale kto miał to zrobić? Był sam. Wiedział o tym.

Uświadomił sobie, jak bardzo się myli dopiero po chwili, kiedy Joon przeklął, uderzając stopą o nogę krzesła.

Przychodzi. Obejmuje. Nie pomaga.




- Widzimy się jutro, prawda? - Uśmiechnął się ciepło. - Też w nocy?

Onew przytaknął. Chciał tylko wrócić do łóżka i zapomnieć o wewnętrznym przymusie. Zdawał sobie sprawę, że nie zrobi ani tego, ani tego.

- Na moście, tam wiem jak dojechać – odrzekł chłodno.

Joon pokiwał głową. Nachylił się ku niemu, ale Onew odsunął się i bez słowa zamknął drzwi. Wszystko, co dobre, było przecież tylko przejściowe. Po co miałby się starać?





Joon szedł powoli, próbując wyglądać męsko i dystyngowanie. Wątpił, by osiągnął zamierzony efekt, ale musiał jakoś zagłuszać w sobie chęć pobiegnięcia na most. Gdyby Onew zobaczył, jak biegnie, z pewnością by go wyśmiał. Nie, nie odezwałby się. Po prostu uniósłby brwi i spojrzał mu prosto w oczy. A wtedy w jego głowie zabrzmiałby komunikat: „Wyglądasz jeszcze gorzej niż zwykle, Changsun”. Wolał tego uniknąć.

Widok znajomego szeregu latarni sprawił, że przyspieszył kroku. Z absurdalnym zdziwieniem spostrzegł, iż krajobraz w ogóle się nie zmienił. Wszystko zostało na swoim miejscu. Tak jak powinno.

Uśmiechnął się mimowolnie. Nie ustalili godziny, nie określili na jakim dokładnie moście, ale i tak był pewien, że zobaczą się w tym samym momencie. W filmach nie przepadał za nagłymi, rozwiązującymi wszelkie problemy zbiegami okoliczności, lecz w życiu uwielbiał je za samo istnienie.

Księżyc świecił jasno, gdy wkroczył w ciszę mostu. Podmuch zimnego wiatru sprawił, że się wzdrygnął. Dotąd spokojny, teraz starał się jak najciszej stawiać stopy. Rozejrzał się, nie powstrzymując pełnego zawodu jęku. Jeszcze go nie było.

Usiadł na ławce, przy której poprzedniego dnia zobaczył Onew. Wiedział, że to ona – jako jedyna była pomalowana na jasny kolor. Od razu wyciągnął telefon, by sprawdzić ewentualne nieodebrane połączenia. Niczego nie było.

Schował komórkę i irracjonalnie wyciągnął zegarek. Miał wrażenie, jakby wszystkie wskazówki zamarły. Kolejne sekundy mijały nienaturalnie powoli. Czekał, chociaż nie wiedział na co.

Strzepnął rękaw, ukrywając tarczę zegarka. Jeszcze raz omiótł wzrokiem otoczenie. Tym razem spostrzegł coś, czego przedtem nie zauważył. Mały, pozornie nieistotny szczegół, który sprawił, że wstrzymał oddech.

Na żelaznej barierce leżał przewieszony czarno-biały szalik.