sobota, 12 grudnia 2015

Ucieknijmy (jeszcze jesteśmy młodzi) 3/3

Pairing: SeKai, jakieś tam Seulgi x Irene (Red Velvet)
Ostrzeżenia: 
seksy, przekleństwa, alkoholu, papierosy, czego tutaj nie ma
Aahahaha: Także tego, to by było na tyle, jeżeli chodzi o dotrzymywanie terminów. No ale jest. I ma milion stron w openoffice. Czuję się prawie jak młody bóg. Prawie, bo wciąż wisi nade mną poprawczak. Który na pewno będzie w tym miesiącu, przysięgam na mamusię i tatusia.
Miłego czytania (wreszcie)! Mam nadzieję, że nie umrzecie od ciągle zmieniających się fontów, zafundowanych przez pierdolonego bloggera.



Nie wiem, ile siedziałem na plaży. Buty wyschły, piasek między stopami przestał się kleić: stał się sypki, tak jak ten, który miałem we włosach. Wpatrywałem się przed siebie – nie w jezioro, niebo, gwiazdy, tylko tępo w przestrzeń.
Seulgi szturchnęła mnie w ramię. Powoli przeniosłem wzrok na jej roześmianą, zaczerwienioną od alkoholu twarz. Nie wyglądała tak wiedźmowato ani przerażająco jak zazwyczaj. Może niektórzy ludzie faktycznie stawali się sympatyczni tylko po paru głębszych?
- Gdzie jest Jongin? - Podała mi butelkę piwa.
Poszedł. Powiedział, że wszystkiego się domyślił od początku i zwyczajnie poszedł, nawet się nie obrócił. Zostawił mnie zdezorientowanego i przerażonego jednocześnie, tak jak ja kiedyś zostawiłem go na przystanku. Ale jak mogłem powiedzieć o tym Seulgi?
- Nie ma go – odpowiedziałem głucho.
- Zgrywa niedostępnego czy po prostu odlewa się w lesie?
Otworzyłem butelkę zębami, kompletnie ignorując dudniące w głębi czaszki ostrzeżenie dentysty. Uszkodzone szkliwo znajdowało się teraz na liście moich problemów gdzieś pomiędzy głodem na świecie a urodzinami ojca mojej dziewczyny. Naprawdę chuja mnie to obchodziło.
- Co byś zrobiła – zacząłem powoli – gdybyś dawno, dawno temu poznała jakąś laskę, zakochałybyście się w sobie, byłoby świetnie i nagle ona by cię nazwała nienormalną lesbą i odrzuciła, tak zupełnie bez powodu i sensu? - Upiłem niespiesznie łyk piwa, próbując opanować coraz wyższy głos. - A potem nagle by wróciła, udawała, że niczego takiego nie pamięta, i chciała cię przeruchać?
Seulgi milczała. Pijacki rumieniec nie zniknął, podobnie jak kolejna butelka w jej dłoni, w niebyt odszedł jedynie uśmiech. Jej rysy były wyostrzone, twarz poważna, wyglądała jak prawniczka żywcem wyjęta z serialu sensacyjnego; już rozumiałem, dlaczego zrobili z niej rzeczniczkę, potrafiłem zobaczyć, jak z taką samą surową, zdecydowaną miną przeprowadza dyskusje z urzędnikami. I byłem pewien, że nawet nie mrugnie, kiedy będzie próbowała mnie zaraz utopić za to, co zrobiłem Jonginowi.
Zamiast tego ścisnęła moją dłoń.
- Jeżeli Jongin naprawdę... – Pociągnęła z butelki, jakby chcąc dodać sobie odwagi. – Jest więc skończonym chujem i tyle w temacie, musisz mu skopać dupę. A ja ci w tym pomogę.
Pokręciłem głową. To nie było tak, Seulgi. To nie było, kurwa, tak. I to było jeszcze gorsze.
- To nie on, ja to wszystko zrobiłem. Nie chciałem, ja tylko...
Już mnie nie słuchała. Podniosła się, otrzepała sukienkę, odrzuciła na piasek pustą butelkę. Bijący od niej chłód niemal parzył moje palce. Bez słowa ruszyła w kierunku ogniska, nie odezwała się nawet słowem. Patrzyłem, jak oddala się powoli, coraz bardziej i bardziej, jak w ciemności jej ubrania tracą kolory. Nagle odwróciła się gwałtownie.
- Jesteś takim pierdolonym tchórzem, Sehun! - wrzasnęła.
Ledwo mogłem dostrzec jej sylwetkę, nie wspominając o wyrazie twarzy – był w końcu cholerny środek noc. Wiedziałem, że teoretycznie gdzieś tam jest, jednak nie potrafiłem tego dokładnie określić. Zupełnie jakby wyzywało mnie powietrze.
Wręcz namacalnie poczułem, jak puszczają mi zahamowania. Byłem wściekły. Zły. Wkurwiony. Bo w końcu, nieważne, co zrobiłem, to Jongin tak naprawdę mnie oszukał. O wiele gorzej niż ja kiedyś. Nie zasługiwałem na to, on się na mnie wyżył, a teraz miałem uchodzić za głównego złego? Po moim, kurwa, rozłożonym trupie.
Nie widziałem Seulgi, mogłem więc wrzeszczeć, wyrzucać z siebie słowa bez przejmowania się adresatem. Po prostu darłem się w ciemność.
- Pierdol się! Nie masz o niczym pojęcia, oboje nie macie!
- Chuja mnie to obchodzi, jesteś tchórzem!
- To nie ma nic wspólnego z jebanym tchórzostwem! - krzyczałem idiotycznie. - Jongina nazwałaś chujem, czemu ja miałbym być tchórzem? Dlaczego niby?!
- Żeby być chujem, trzeba mieć chociaż jaja.
Kopnąłem piasek, stopa oczywiście natrafiła na kamień. Łzy bólu napłynęły mi do oczu. Pierdolona przyroda. Pierdolony wyjazd, pierdolona Seulgi, pierdolony Jongin. Nienawidziłem ich wszystkich. Zostawili mnie, poniżyli i totalnie pojebali w głowie. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że nie mogę przestać płakać.


***


Wieczorem wpadłem na Chanyeola w łazience. Szczotkował zęby, prawie nagi, jedynie z ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Odruchowo odskoczyłem, on nawet się nie przejął. Nie wyglądał też, jakby miał jakiekolwiek pojęcie o tym, co stało się w nocy. A wiedział, na pewno wiedział, musiał wiedzieć. Wrzeszczeliśmy z Seulgi na całą okolicę, było dość widowiskowo. Zresztą to właśnie Chanyeol znalazł mnie zaryczanego na plaży. Nic wtedy nie powiedział, teraz chyba też nie zamierzał.
- Chyba muszę się wynieść – oznajmiłem cicho.
Chanyeol wyciągnął szczoteczkę z ust.
- Naprawdę aż tak się przejmujesz? Stary, każdy się tutaj kiedyś pokłócił z Seulgi, to nic strasznego. Zresztą ona tylko gada, żałuj, że ominęła cię ostatnia kłótnia pary spod literki T. - Przepłukał usta. - Tam dopiero było wszystko, włączając robienie laleczek voodoo i podpalanie ciuchów.
Potrząsnąłem głową.
- Nie chodzi o Seulgi, tylko... On tutaj za ciężko bywa.
Westchnął ciężko. Spokojnie odłożył szczoteczkę, umył dłonie. Czułem się jak bardzo irytujące, rozwydrzone dziecko, które próbuje zwrócić uwagę znudzonego ojca.
- Do wieczora znajdę ci mieszkanie, okej? - Uśmiechnął się pocieszająco. 
- Ale wiesz... Gdyby wszyscy po zerwaniu odchodzili z organizacji, już dawno nikogo by tutaj nie było. - Wytarł twarz ręcznikiem. 
- Nie zerwaliśmy. W ogóle nie było czego, do cholery, zrywać, mam dziewczynę! - zirytowałem się.
- Zerwanie z nią będzie dobrym punktem wyjścia do pogodzenia się Jonginem, nie sądzisz? - Poklepał mnie po ramieniu, chyba z zamiarem dodania odwagi.
Nie zadziałało.



***


Irene też była lesbijką, ale - w przeciwieństwie do Seulgi - zachowywała się jak kobieta. Normalna kobieta, taka z telewizyjnych romansów. Nie przeklinała, nie rzucała się nikomu do gardła, wolała wino od piwa. Parapety w jej mieszkaniu były wypełnione doniczkami, podłogę zajmowały dwa koty i ich zabawki, a na każdym z foteli leżał ozdobny, pluszowy koc.
Pod jednym takim kocem spędzałem właśnie tydzień, wymawiając się chorobą. Zasadniczo nie było to kłamstwo: bolała mnie każda część ciała, nie byłem w stanie przełknąć nawet kawałka chleba. Dotąd nawet nie przypuszczałem, że można czuć się tak chujowo. Jeżeli tak miało wyglądać to całe zakochanie, nic dziwnego, że Werter pierdolnął sobie w łeb.
Uniosłem słabo rękę, by ponownie wsunąć do magnetofonu kasetę kompaktową z britpopową kompilacją. Początkowo ledwo mogłem uwierzyć, że ktokolwiek trzyma jeszcze w domu takie starocie, teraz nie chciałem nawet o tym myśleć. O niczym nie chciałem myśleć. Chciałem tylko słuchać pieprzonego Blur, wyobrażając sobie zirytowanie na twarzy Jongina, gdyby mnie na tym złapał. Nie znosił takiej muzyki, głosił potrzebę rozstrzelania Damona Albarna, odkąd się poznaliśmy, odkąd jakiś naiwny sprzedawca w sklepie z europejską muzyką puścił nam Leisure z zapewnieniem, że na pewno spodoba się wszystkim nastolatkom. Nie spodobało. I choć ja zmieniłem zdanie z dwa lata temu, w okolicach wydania The Great Escape, tak Jongin pozostał wierny swoim przekonaniom. Jeszcze u Chanyeola słuchałem, jak żąda postawienia całego zespołu pod ścianę razem z Bonem Jovim i Eltonem Johnem za zaśmiecanie kultury. Ciekawe, czy wciąż w tym trwał. Ciekawe, czy może nie zrobił wyjątku na parę dni, żeby pogrążyć się w rozpaczy przy przygnębiającej muzyce. Ciekawe, czy w ogóle jakoś przeżywał to... wszystko. Pewnie nie. Pewnie teraz śmiał się, palił i pieprzył do The Doors.
Wsunąłem kasetę.
- Ja pierdolę, ty naprawdę wpadłeś w jakąś jebaną katatonię – odezwała się od drzwi Seulgi, pretensjonalnie przeciągając samogłoski.
Cholera. Liczyłem na wyrozumiałą i ciepłą Irene, nie na powrót Koszmaru z ulicy Wiązów.
- Nie używaj słów, których nie rozumiem – jęknąłem.
- Wyglądasz jak gówno.
Cóż, z tym nie mogłem dyskutować. Wczoraj przypadkowo natknąłem się na lustro – niemyte od tygodnia, poskręcane włosy żyły własnym życiem, szczękę pokrywały zaczątki zarostu, oczy były niezdrowo podkrążone. Po raz pierwszy od kilku lat nie wyglądałem atrakcyjnie.
- Irene kazała odgrzać zupę i zabroniła wylewać ci ją na stopy. - Położyła na stole torbę z jedzeniem na wynos.
Nie odpowiedziałem, zapachu dobiegającego z torby w żaden sposób nie można było pomylić z odorem zupy. Ślina napłynęła mi do ust.
- I to jest ta zupa?
Posłała mi pełne politowania spojrzenie.
- Czy ja ci wyglądam na ciotę? Nie chcę cię otruć, to pizza.
Wiedźma zamieniła w świętą, kiedy po tej deklaracji wyciągnęła jeszcze piwo.
- Tęskniłem za tobą – jęknąłem.
- Oczywiście, że tak, również za sobą tęskniłam. - Otworzyła obie butelki. - I za tobą też, minimalnie.
Nie kłóciłem się, całkowicie skupiłem się na pizzy. Przez kilka minut ciszę zakłócały jedynie odgłosy jedzenia. Seulgi skończyła pierwsza.
- Dowiedzieliśmy się wszystkiego. - Dopiła resztki swojego piwa. - I ten kretyn dostał w zęby. Nie ode mnie, od Chanyeola – dodała szybko, widząc moją minę. - Ja wciąż uważam, że to ty bardziej na to zasługujesz, ale przecież nie mogłam powstrzymać prawie osiemdziesięciu kilo żywych mięśni. Zresztą to było godne zobaczenia – o tym prawym sierpowym bardowie będą śpiewać pieśni, a policjanci pisać raporty.
Odstawiłem butelkę. Czegoś chciała, byłem tego całkowicie pewien.
- Po co tutaj przyszłaś?
W odpowiedzi tylko podniosła moje piwo, by wziąć kilka łyków, całkowicie ignorując moje oburzenie.
- Zapłaciłam za nie, będę pić, ile, kurwa, będę chciała, niewdzięczny kretynie. - Machnęła butelką. - A ty weźmiesz dupę w troki, ogarniesz się i wrócisz do Chanyeola.
- Nie chcę – odburknąłem cicho.
- Nikogo to nie obchodzi, złotko.


***


Salon tonął w kolorowych, pokrytych różnymi symbolami płachtach. Większość przedstawiała różnie zapisany skrótowiec organizacji: SLRK. Teoretycznie wciąż funkcjonowaliśmy jako Union for University Students' Homosexual Rights, ale wszyscy od samego początku mówili o zmianie nazwy na mniej... skonkretyzowaną. Co nie zmienia faktu, że wciąż nie potrafiłem zrozumieć, jakim cudem z Solidarity for LGBT Human Rights of Korea wyszło im SLRK.
Na ścianie wisiała zużyta tablica korkowa, na wbitej do połowy pinezce z trudem utrzymywała się gigantyczna kartka. Prawdopodobnie miała być swego rodzaju konspektem albo rysunkiem poglądowym, ale oczywiście wszyscy o niej zapomnieli. Woleli siedzieć na ziemi, kłócąc się o dobór farb do plakatów, jakby mogło to wpłynąć na politykę zagraniczną i obroty sfer niebieskich.
Seulgi pchnęła mnie bliżej dyskutującej grupki, dwie czy trzy osoby podniosły głowy. Jongin t e ż. Przez chwilę na mnie patrzył, w jego oczach dostrzegłem błysk nieokreślonej emocji. A potem on odwrócił głowę, niespiesznie i naturalnie, tak jakbym był kimś, kogo kiedyś dawno temu i przelotnie poznał.
- Bądź dużym chłopcem, siadaj wreszcie. - Seulgi bezlitośnie utrudniała mi wczucie się w melodramatyzm sytuacji.
Jakaś laska zrobiła mi miejsce, skorzystałem. W zasadzie nie miałem pojęcia, dlaczego godziłem się na to wszystko. Mogłem równie dobrze wyjść i posłać ich wszystkich do diabła. Ale nie wychodziłem. Siedziałem jak ostatni kretyn, kiedy młodzi bojownicy o równość i sprawiedliwość debatowali nad kawałkami płótna.
- Organizujemy coś? - zadałem nieprzytomnie pytanie, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Jakiś obcy chłopak otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale przerwał mu Jongin, nawet nie podnosząc głowy:
- Organizujemy. - Nie musiał dodawać, że to „my” nie dotyczy mnie, to było czuć.
Jeżeli atmosfera była napięta w momencie mojego wejścia, teraz nad całym pokojem unosiła się chmur gradowa.
- I, jak rozumiem, nie mogę się o tym dowiedzieć? - Patrzyłem w przestrzeń, nie na niego.
Odpowiedziała mi cisza. Powiodłem wzrokiem po zebranych, krzywiąc się z niesmakiem. Cudowne towarzystwo, aż zachęca do angażowania się!
- Co w takim razie tutaj w ogóle robię? - zapytałem chłodno.
Jongin wstał, odłożywszy paczkę markerów. Miał brudne palce, chyba od malowania, choć równie dobrze mógł to też być kurz.
- Dobre pytanie. – Narzucił torbę na ramię. - Co ty tu właściwie, kurwa, robisz? Mało ci?
Milczałem, więc wyszedł. Całe mieszkanie zadrżało pod wpływem uderzenia drzwi. Nie znosiłem większych skupisk ludzkich, jednak w tej chwili żałowałem, że w pokoju jest ledwo kilkanaście osób. Inaczej nikt by niczego nie zauważył. Nikt nie patrzyłby na mnie jak na intruza, przez którego Jongin uciekł, nikt nie zastanawiałby się, co między nami zaszło. Bylibyśmy anonimowi, mógłbym nawet za nim pobiec. Albo dać w ryj.
Teatralne, protekcjonalne westchnięcie Seulgi nie polepszyło atmosfery.
- Wbrew pozorom nie jesteśmy tutaj dla kolejnej afery – przejęła stery. - Protest na uniwerku jest niemal na sto procent niezatwierdzony, więc będziemy to wszystko robić nielegalnie. Nielegalnie, czyli, kurwa...
- Trzasnął drzwiami. - Irene nachyliła się do mnie, jej dłoń zacisnęła się na mojej. - To znaczy, że zaraz przestanie się wściekać, wszystko będzie dobrze.
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Naprawdę tak łatwo domyśliła się, o czym myślę? Jak mogłem kiedykolwiek upominać się o Oscara, skoro byłem tak chujowym aktorem?
- Weź się w garść – dodała z bladym uśmiechem. - Nie odzywaj się, dopóki sam się nie odezwie. A potem mu przejdzie i znowu będę mogła wam zazdrościć, do chwili, aż nie zaczniecie doprowadzać wszystkich do nudności.
Totalnie nie potrafiłem przyjąć jej punktu widzenia, ale nie chciałem się kłócić. Wysunąłem dłoń spod jej ciepłej ręki, żeby otoczyć Irene ramieniem. W przeciwieństwie do mnie była całkowicie zrelaksowana, uczestniczenie w tych spotkaniach chyba ją odprężało.
- Mogę oprzeć na tobie głowę? - Ziewnęła rozdzierająco.
Albo po prostu na nich odsypiała.
- Twoja dziewczyna nie będzie zazdrosna? - Wskazałem podbródkiem Seulgi, która wciąż nie dopuszczała nikogo do głosu.
- To nie do końca jest moja dziewczyna.
- Nie jest?
Nieznacznie zesztywniała.
- To skomplikowane.
Parsknąłem. Nie miała pojęcia, co znaczy to słowo.
***


- Zrywamy? - Boa odłożyła czasopismo. Szczerze mówiąc, byłem autentycznie zdziwiony, że zareagowała aż tak emocjonalnie. - Nie rozumiem.
Ja też nie.
- To brzmi idiotycznie – przy niej zawsze traciłem pewność siebie – ale taki... układ chyba mi nie pasuje. To znaczy... Wolałbym jednak być z kimś, kto mnie, nie wiem, kocha.
Przechyliła głowę, końcówki jej ciemnych włosów przesunęły się po blacie.
- To przez tego chłopaka? Tego, o którym mówiłeś? - Splotła dłonie. - Jesteś... taki jak on?
Niemal odskoczyłem od stolika.
- Nie. Nie, nie o to chodzi!
- W takim razie – uśmiechnęła się drwiąco – to faktycznie brzmi głupio.



Listopad, 1997


- Ponoć któryś z profesorów wniósł na nas skargę. - Tylko Chanyeol potrafił wywołać burzę samym wejściem do mieszkania. - Że niby jesteśmy bezprawni i trzeba nam cofnąć rejestrację.
Zapanowała grobowa cisza.
- Co, kurwa? - odezwał się w końcu któryś z nowych lokatorów Chanyeola. Ostatnimi czasy przygarniał wszystkich, którzy po wyoutowaniu zostali wyrzuceni z domu. I oczywiście nie żądał o nich żadnego dokładania się do czynszu, jedynie podwyższając moje opłaty. Nie chciało mi się kłócić. Zresztą dzięki całodobowej obecności tylu głośnych dzieciaków nie miałem czasu na użalanie się nad sobą.
- Jeong Yol tak uważa, a on zawsze ma same pewne informacje – wyjaśniła spokojnie Irene, bawiąc się jaskrawą czapką Chicago Bulls.
Wymieniłem z nią szybkie spojrzenia. W tym momencie oboje dziękowaliśmy Bogu, że Seulgi nie postanowiła dzisiaj wpaść. Gdyby dowiedziała się, co się stało, już bylibyśmy w trakcie wzniecania zamieszek.
Huk, jaki wywołała komórka Jongina, kiedy uderzył nią o szafkę, rozwiała nasze złudzenia co do dyplomatycznego rozwiązania sprawy. Jongin najwyraźniej zamierzał przejąć rolę głównego krzykacza.
- Nie mogą tego zrobić. - Potrząsnął głową. - Nie mogą delegalizować grupy studenckiej tylko dlatego, że się z nią nie zgadzają. Na tej podstawie dałoby się nie przyznać rejestracji nawet klubowi miłośników herbaty, to nie ma sensu.
Oczywiście, że nie miało, wszyscy to wiedzieli. Profesorowie też. Nic nie mogliśmy z tym zrobić, ale nadmierne reagowanie też podpadało pod idiotyzm. Fanatyczny idiotyzm.
- Jeden homofobiczny dziad nie zmieni statutu, nie musisz się tak pieklić. - Zamknąłem książkę, którą trzymałem na kolanach, udając przed samym sobą, że się uczę. - Jak to przegłosują, to wtedy będziemy mogli protestować.
Całkowicie mnie zignorował.
- Musimy przyspieszyć protest, zorganizować go teraz! - Uśmiechnął się nieznacznie, jego oczy płonęły blaskiem. - Pokażemy im, że się nie ugniemy, że wcale nie jesteśmy zależni od ich głosowań i zacofanych poglądów!
Wszyscy wpatrywali się w niego w milczeniu. Nowi członkowie, czyli właściwie większość obecnych, nie byli jeszcze przyzwyczajeni do takich zrywów ani wygłaszania swoich opinii, czekali na kogoś, kto pierwszy głośno się zgodzi. Albo rzuci w Jongina pomidorem.
- W zasadzie nie musimy się nawet przejmować przekładaniem terminów, demonstracja i tak miała być nielegalna. - Chanyeol oparł się o drzwi balkonowe, zapalając papierosa. - Tylko jeszcze prawie nikt nie wie, Yol powiedział tylko przedstawicielom. Jeden, Chang, od razu założył, że nie będzie martwić swojej grupy.
Słowa Chanyeola zadziałały jak wrzucenie bomby. Chłodny wiatr wdarł się do pomieszczenia, jednak nikt poza mną tego nie zauważył. Część osób wstała, część zaczęła krzyczeć, ktoś obiecywał zamordowanie całego dziekanatu. Jongin obserwował to z rozbawieniem, ale pozbawionym jakiegokolwiek poczucia wyższości. Zgadzał się z nimi.
Jeden chłopak nie przekrzykiwał nikogo. Wyglądał jak stereotypowy kujon i równie surrealistycznie stereotypowo podnosił rękę, by zabrać głos. Jonginowi zajęło chwilę, zanim go zauważył. Kolejną, nim uciszył pozostałych.
- Nie powinniśmy trochę poczekać, aż sytuacja się wyklaruje? - Dzieciak wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować ze stresu.
- Wyklaruje? - powtórzył cicho Jongin. - Czyli uważasz, że mamy czekać, aż zniszczą wszystko, o co walczyliśmy? Aż znowu będziemy zaczynać od nowa, aż nastąpi całkowity regres? Uważasz, że powinniśmy dać im prawo decydowania o nas, traktowania nas jak podludzi? To próbujesz teraz zaproponować?
Dzieciak naprawdę zrobił się zielony, a ja nie wytrzymałem.
- Ja pierdolę. - Wrzuciłem książkę do torby.
Byłem wkurwiony. Nie chodziło o to, jak rzucił się na biednego dzieciaka, niespecjalnie obchodziły mnie zranione uczucia kretynów, którzy jeszcze nie wyrośli ze szkolnej ławki. Ważne było co innego, ważne było to wszystko, do czego doszliśmy jako grupa i co ci kretyni próbowali teraz zniszczyć. Nie byli tego świadomi, nie potrafili myśleć perspektywicznie, byli na prostej drodze do zamordowania całej organizacji. Ale nie, kurwa, oni widzieli siebie jako małą rewolucję niestrudzenie walczącą o prawa mniejszości.
Cała sala przeniosła na mnie spojrzenie, Jongin chyba też zapomniał o zabawie w ignorowanie.
- Chcesz coś powiedzieć? - warknął, zmieniając cel ataku.
- Skoro pytasz. - Podniosłem się z miejsca. - Wszystkich was zamkną za rozruchy. Wielka kampanią na rzecz LGBT zakończy się spotkaniem z pałką, aresztem i relegacją z uczelni. A na resztę spadnie wpłacanie kaucji, kiedy wasze mamusie odmówią finansowania synków-pedałów.
Nikt się nie odezwał. Nie zamierzałem czekać, aż się otrząsną, chciałem wyjść i dać sobie spokój z tą gromadą autodestrukcyjnych debili. Za bardzo się zaangażowałem, ja przecież nigdy się nie angażowałem. Musiałem spotkać się z kimś normalnym, uspokoić się, przestać...
- „Was”? - Głos Jongina zatrzymał mnie w korytarzu. - Czyli ty nie będziesz brał udziału?
Odwróciłem się powoli. Z salonu wyglądało kilkanaście głów, wszyscy patrzyli na mnie tak, jak parę chwil temu na Jongina. Znaliśmy się, kojarzyliśmy, z wieloma z nich miałem okazję porozmawiać przy fajce czy porannej kawie. Dla niektórych moje zdanie pewnie coś znaczyło. Gdybym nie uczestniczył w tej debilnej akcji, pojawiłyby się wątpliwości. Wątpliwości zamieniłyby się w rozłam. Delikatny, odpadłoby góra kilka osób. Może ktoś jeszcze by nagle odzyskał instynkt samozachowawczy, paru by stchórzyło... Zostałaby garstka.
Jongin też zdawał sobie z tego sprawę. Stał wyprostowany, teoretycznie niewzruszony. Gdyby nie dłoń, którą bezwiednie zaciskał w pięść, może bym uwierzył w jego beznamiętność.
Pokręciłem powoli głową.
- Oczywiście, że będę.
Wyszedłem z mieszkania, ucinając rozmowę.


***


Nie zdążyłem nawet streścić całego spotkania, Seulgi już czterokrotnie nazwała mnie kretynem. Nie tylko mnie, nas wszystkich. I miała całkowitą rację, uważałem tak samo. Odmówiła brania udziału w tak niezorganizowanej akcji, kazała mi zrobić to samo, a kiedy odmówiłem – rzuciła we mnie popielniczką.
Chanyeol z kolei jeździł i biegał po całym Seulu, konstultując się ze wszystkimi związanych w jakikolwiek sposób z SLRK – poza członkami zarządem, który od początku zabronili nam robienia czegokolwiek - oraz namawiając do udziału tych, którzy byli zbyt przestraszeni albo rozsądni, żeby się zadeklarować.
Inaczej mówiąc, w wieczór poprzedzający akcję zostałem sam na placu boju. Tymczasowi lokatorzy Chanyeola zostali kilka dni temu przerzuceni do Irene, zaangażowana reszta poszła już do domów. W mieszkaniu byłem tylko ja.
Okej, może nie do końca.
Na surowej, szarej podłodze walały się kawałki tektury, skrawki papieru, farby w sztyfcie i spreju, a pośrodku tego wszystkiego siedział Jongin. Oparty o stos przygotowanych transparentów, z rączką okularów w ustach powtarzał tekst przemówienia, który zamierzał jutro wygłosić. Miał zamknięte oczy.
- Jutro przyjdzie mało osób – odezwał się niespodziewanie.
- Mało? - powtórzyłem.
- Boją się. - Skinął głową. - Nikt nie chciałby, żeby powiązano go z LGBT.
Oparłem się o framugę. To była zwykła rozmowa, mogły ją prowadzić dowolne dwie osoby, nie wymagała żadnego zaangażowania emocjonalnego. Mimo to czułem się nieswojo. On też. Niezręczność, która pojawiła się między nami, kiedy wreszcie przestaliśmy się ignorować, ciągle narastała. Zastanawiałem się, kiedy zniknie. Czy kiedykolwiek zniknie.
- Dlatego – przeglądał ułożone na kolanach notatki – byłoby zajebiście, gdyby wszyscy dotychczasowo chętni jednak przyszli.
Nie brzmiał jak ktoś, kto miał poprowadzić naród ku rewolucji. Ani nawet jak organizator małej studenckiej demonstracji. Bardziej jak wykończony, zrezygnowany kierownik podupadającego magazynu dla wędkarzy. Zastanawiałem się, ile i czy w ogóle spał w przeciągu tych trzech dni.
- Ciężki dzień? - zapytałem, starając się brzmieć nienachalnie.
- Jeszcze nie wiem.
- Jeszcze?
- Słyszałeś o prawach Murphy'ego? - Podniósł głowę.
Nie był blady, kolor jego twarzy był porównywalny bardziej z szarym papierem. Oczy wyglądające jak gliceryna wylana na śnieg, pogłębione zmarszczki w kącikach oczu. Naprawdę potrzebował kogoś, kto posłałby go do łóżka.
- Irene napisała na jednym z banerów: Słuchajcie tych ładnych. - Zbliżyłem się do niego. - Jak przyjdziesz jutro w takim stanie, to nikt nie będzie wiedział, o kogo chodzi.
Uśmiechnął się słabo.
- Naprawdę tak napisała?
- Na drugim ma chyba: Dziekanat ssie nam pałę. Stawiam dziesięć do jednego, że Seulgi wymyślała te hasła.
Wyglądał, jakby chciał się zirytować i roześmiać jednocześnie. Ostatecznie nie zrobił nic. Wstał, by od razu skierować się w stronę „swojej” kanapy. Nie miał czasu wracać do swojego mieszkania, więc nocował tutaj. Tak jak przedtem.
- Do jutra – rzucił sennie, padając twarzą na sofę. Na ślepo wyczuł leżący w nogach koc i naciągnął go na siebie. Już po chwili jego oddech się wyrównał.
- Do jutra – odpowiedziałem cicho, gasząc światło.
Z jakiegoś powodu zabrzmiało to dziwnie zobowiązująco.


***


Krzyki. Pełne entuzjazmu, głośne. Mroźny, ścinający z nóg wiatr. Kolorowe transparenty odbijające ostre promienie zimowego słońca. Szepty wśród tłumu studentów, kiedy Jongin zaczął krzyczeć przez megafon. Mój śmiech, gdy ludzie dołączyli do wyzywania zacofanych profesorów. Butelka o włos mijająca moją głowę. Junmyeon stający napastnikowi na stopach swoimi czterocalowymi szpilkami. Kolejny lecący przedmiot, tym razem kamień. Wrzaski. Uderzenia. Jongin rozwalający megafon na głowie jakiegoś osiłka. Ja przedzierający się w stronę wyjścia, kiedy usłyszeliśmy pierwsze syreny. Jongin obok, tuż za mną. Nasze palce łączące się, gdy ciągnąłem go za sobą, coraz dalej i dalej od tego wszystkiego, od policji i podejrzeń.
Zatrzymaliśmy się parę przecznic dalej – ledwo łapałem powietrze, on miał jeszcze siłę na wznoszenie środkowych palców w kierunku uniwersytetu.
- To było...
- To było zajebiste – przerwał moje rzężenie. - Naprawdę.
Roześmiał się, ja razem z nim. Nie było to za mądre - powinniśmy się zamknąć i uciekać jak najdalej – ale nigdy nie byliśmy specjalnie mądrzy. Wbrew zasadom algebry nasze dwa ujemnie rozwinięte umysły nie stawały się plusem.
Jongin miał podbite oko i rozdarty rękaw kurtki, ja chyba też nie prezentowałem się znacząco lepiej. Minęła chwila, zanim doprowadziliśmy się do względnie optymalnego stanu. Przechodnie obdarzali nas pełnymi politowania spojrzeniami, kiedy poprawialiśmy włosy, traktując okoliczne witryny jako lustra.
Dopiero po kilku minutach zorientowaliśmy się, że cała sytuacja nie wyglądała tak zabawnie, jak dotąd się wydawało. Okej, jasne, my uciekliśmy, ale co z resztą? Jeżeli na komisariat zgarnęli jakiegoś dzieciaka, mógł wsypać całą akcję. Oparłem się o drzwi zamkniętego sklepu, obserwowałem nagle roztrzęsionego Jongina. Chodził w tę i we w tę, wykonując i odbierając kolejne telefony.
- Spoko. - Podszedł wreszcie do mnie, na jego twarzy malowała się wyraźna ulga. - Skuli tylko szóstkę, prawie wszystkich już puścili. Zostawili tylko Chanyeola, bo sprawdzają kartoteki, a jego to pierdolona studnia bez dna.
Mimowolnie uniosłem brwi.
- Jego kartoteteka...?
- Znana jako niekończąca się opowieść o prowadzeniu pod wpływem. - Wyciągnął papierosy. - Seulgi stwierdziła, że trzeba opić tak małe straty wojenne. Masz dzisiaj na to czas?
Nie miałem, ale i tak skinąłem głową.


***


Miejscówka na chlanie z okazji naszych pierwszy Termopili, jak ujął to któryś z napuszonych nowych, wbrew pozorom okazała się całkowicie zwykłym, heteronormatywnym pubem. Dotarliśmy tam ostatni, niemal jak dwa Kopciuszki na bal, by zostać nagrodzeni brawami przez całe towarzystwo. Niezwiązani z SLRK goście przyłączyli się do wiwatowania, prawdopodobnie uważając to za początek jakieś imprezy.
Podszedłem do stołu i usiadłem na jednym z usłużnie podstawionych taboretów. Uśmiechnąłem się szeroko, oni odpowiedzieli tym samym. Jedynie Seulgi wystawiła mi język.
- Nic nie osiągnęliście, kretyni, więc z czego się cieszycie? - sarknęła.
Wymieniłem z Jonginem szybkie spojrzenia.
- Za zajebistą akcję! - Postanowił uratować sytuację, wznosząc wysoko kufel piwa.
Seulgi chciała zaprotestować, ale zagłuszyły ją euforyczne wrzaski pozostałych, którzy dołączyli do toastu. Opróżniłem naczynie za pierwszym razem, barman uzupełnił je bez pytania. Kiedy Irene wygłosił przemowę na cześć niemal poległego w boju Chanyeola i jego domniemanych ran bitewnych, kończyłem trzecie piwo. Potem straciłem rachubę.
Wiele alkoholu później, walcząc z nieubłaganymi siłami grawitacji, doczołgałem się do wyjścia. Przed pubem wyciągnąłem lekko zgniecionego papierosa i zapaliłem drżącą ręką. Dym wydawał się o wiele bardziej interesujący niż na trzeźwo. Zmrużyłem oczy, próbując skupić się na poszczególnym kłębie.
Ktoś klepnął mnie w ramię, z rozmachem odstawiłem na parapet kieliszek koniaku. Krople alkoholu rozbryzgnęły się po jego krawędziach i moich palcach.
- Ej, jakieś laski tam stoją i się na ciebie gapią. - Jongin wyciągnął dłoń przed siebie.
Podążyłem wzrokiem w tamtym kierunku. Miał rację, faktycznie stało tam kilka dziewczyn i nie spuszczało ze mnie wzroku. Tylko że to nie były „jakieś laski”. To była pieprzona Boa. I to było, kurwa, technicznie niemożliwe. To pierdolone miasto miało miliony mieszkańców, tak z dziewięć milionów, i miliony domów, sklepów i pubów, obok których można było przejść, będąc moją dziewczyną. Byłą dziewczyną. Prawdopodobieństwo, że ona ze znajomymi znalazła się akurat tutaj było tak zajebiście niskie, że w sumie już bardziej mógłby spaść na mnie jebany meteoryt, już prędzej Jongin by mnie, kurwa, pocałował.
- To moja dziewczyna – odpowiedziałem powoli, próbując zapanować nad myślowym słowotokiem. - Była dziewczyna.
I wtedy pojąłem, że dzisiaj nie liczy się żadne prawdopodobieństwo, że nic się już nie wyklucza i nie ma sensu, bo Jongin odwrócił się nagle i po prostu, tak zwyczajnie i bez zastanowienia, zetknął swoje usta z moimi. W mojej głowie nie było nic, czułem się jak przed pieprzonym kolokwium, tylko że to nie było żadne kolokwium, to był całujący mnie Jongin. I ja całujący jego. Naciskałem na jego wargi, dopóki nie otworzył ich całkowicie. Gdy poczułem jego dłonie na biodrach, nadeszła pierwsza fala otrzeźwienia. Wiedziałem już, co robię. Myślałem. Nie potrafiłem tylko okreslić, co czuję. Jedna wielka ambiwalencja, jakby właśnie kopał mnie skin, a jego dziewczyna robiła mi loda. Byłem przerażony i zachwycony. Jednocześnie.
Wyraz twarzy Jongina, kiedy się odsunął, kiedy wreszcie zaczęło brakować nam powietrza, wskazywał, że on czuje się tak samo. Przełknąłem ślinę. Wiedziałem, co mnie czeka.
"Chyba za dużo wypiłem. Stary, nie dopatruj się w tym niczego więcej poza odpałem kogoś, komu wódka właśnie wylewała się uszami"
Tak właśnie zamierzał powiedzieć. Może tylko trochę mniej badź bardziej pompatycznie. Wsunąłem niemal calkowicie już wypaloną fajkę do ust.
Jongin nagle uśmiechnął się szeroko, w jego oczach znowu pojawiły się złośliwe błyski, nieco przyćmione upojeniem alkoholowym.
- Zamówię taksówkę. Do mnie.


***


W mieszkaniu Jongina panowała niewyobrażalna ciemność. Potykając się, prawie przewracając powiązane sznurkiem sterty papierów, pewnie ulotek albo drukowanego na własną rękę biuletynu LGBT, przeszliśmy przez korytarz. Jongin otworzył jakieś drzwi, weszliśmy tam w butach. Tutaj panował półmrok, który teraz wydawał się prawie oślepiający. Pomieszczenie nie było duże, przez okno wpadało słabe światło latarni znajdującej się za oknem. W połączeniu z niskim, zabudowanym łóżkiem i walającymi się wszędzie plakatami nadawało pokojowi wygląd żywcem zerżnięty ze starych europejskich filmów.
Jongin wspomniał coś o piwie i zniknął w ciemnościach korytarza. Nie powiedziałem nic, mimo że nie miałem już ochoty na alkohol. Znajdowałem się w idealnym stanie podpicia, w którym człowiek jeszcze nie uważa się za napierdolonego, ale za bardzo szczęśliwego. Dlatego też wybuchnąłem śmiechem, gdy zauważyłem płyty Blur równo ułożone na półce.
Bez trudu znalazłem The Great Escape, trochę więcej czasu zajęło mi odnalezienie radia. Skrzywiłem się, słysząc pierwsze dźwięki Wolf and Sheep, i natychmiast wsunąłem płytę. Pomimo szczerych chęci nie potrafiłem słuchać koreańskich boysbandów, nieważne jak bardzo włosy jednego z nich przypominały kolorem te Jongina. Żaden z członków H.O.T nie śpiewał jakoś zachwycająco, żaden nie był też chociaż tak ładny jak Jongin. Dlatego wolałem Brytyjczyków. Oni wszyscy byli przynajmniej uczciwie brzydcy i mogłem zajmować się tylko muzyką. Położyłem się na plecach na nagiej podłodze.
Jongin wrócił w chwili, kiedy przełączyłem na It Could Be You. Uśmiechnął się z niedowierzaniem.
- Włączyłeś to celowo?
Chwilę zajęło mi zrozumienie pytania. Celowo? Chodziło o samo włączenie Blur czy słowa piosenki? Wolałem, żeby miał na myśli to pierwsze. 
Be the man on the beach with the world at his feet; yes, it could be you – powiedzmy, że tekst brzmiał wystarczająco jednoznacznie. Postanowiłem jedynie się uśmiechnąć zamiast pogrążyć nieprzemyślaną odpowiedzią.
- Lubię, kiedy się uśmiechasz. - Położył się obok, głowę oparł na łokciu. - To jeden z niewielu momentów, kiedy nie wyglądasz, jakbyś chciał mi zajebać.
Roześmiałem się. Odrobinę za głośno. Nie czułem się zażenowany, niezręczność nie narastała ani nie uniemożliwiała komunikacji. Byliśmy jedynie... skrępowani. Tylko trochę, prawie niezauważalnie. Jak dwójka nastolatków na pierwszej randce. Jak parę lat wcześniej, kiedy Jongin zaprosił mnie na frytki w knajpie przy plaży. Były absolutnie obrzydliwe, konsystencją przypominały błoto zmiksowane ze żwirem, ale i tak zjadłem wszystkie, próbując zamaskować tak zmieszanie. Teraz nie miałem pod ręką żadnych frytek, musiałem patrzeć bezpośrednio na Jongina.
- Normalnie tak wyglądam? - Skupiłem wzrok na jego przegrodzie nosowej.
- Od zawsze. - Skinął głową. - Jak się poznaliśmy, to prawie się ciebie bałem. Bladego jak trup dzieciaka, który nawet nie podszedł z resztą grupy, żeby się przywitać.
- Byłeś za fajny. - Przesunął głowę, jego oczy znajdowały się dokładnie na wysokości moich. Już i tak miałem problem z dobraniem słów, teraz do nadmiaru alkoholu doszło jeszcze to. - Miałeś... kolorowe włosy, deskorolkę i, nie wiem, byłeś super.
Uniósł brwi.
- „Byłeś”? Teraz nie jestem?
Usiadłem, by wzruszyć ramionami z nędznie imitowaną nonszalancją. Jongin nie skomentował, tylko zaczął powoli wstawać. Wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku.
Zareagowałem w jedyny możliwy sposób.
- Zostań – palnąłem bez zastanowienia, nie dopuszczając do głosu rozsądku ani godności.
- Chcesz? - zabrzmiało to tak dziecinnie i niewinnie, że z pewnością parsknąłbym śmiechem, gdybym nie był tak zdenerwowany.
Z powrotem opadłem na podłogę, Jongin już był nade mną. Stłumiony, głęboki oddech drażnił moją skórę. W białym świetle podświetlającymi końcówki włosów, uwypuklającym jeszcze bardziej ciemną barwę jego oczu Jongin wyglądał dziwnie onieśmielająco. Przynajmniej dopóki nie uśmiechnął się szeroko i nie zaczął mnie całować.
Umył zęby. To było tak koszmarnie w jego stylu, że zacząłem się śmiać. Nie pozwolił mi odsunąć głowy - czekał, aż się uspokoję. Uspokoiłem się. Na tyle, żeby nie przestać go całować, pomimo oddechu cuchnącego alkoholem i papierosami, najgorszą mieszanką dwudziestego wieku. Zacisnąłem palce na jego nadgarstkach, przyciągnąłem do siebie. Prawie stracił równowagę.
- Mam przestać? - W jego oczach pojawiło się zaniepokojenie.
Pokręciłem entuzjastycznie głową. Nie chciałem nic mówić, nie byłem pewien, czy potrafię mówić, czy moje usta w ogóle są w stanie się otworzyć. Okazało się, że jak najbardziej, kiedy ponownie wsunął w nie swój język.
Przestaliśmy się całować, by ściągnąć z siebie koszulki. Podczas seksu z kobietami nienawidziłem tego momentu. Dziewczyna zrzucała bluzkę i... nic. Piersi były nieporęczne, nieco kłopotliwe i nie miałem zupełnego pojęcia, co powinno się z nimi robić. Teraz tego problemu dosłownie nie było.

Dłonie Jongina przesuwały się po mojej klatce piersiowej, gdy dociskałem do niego biodra. Pocałowaliśmy się jeszcze raz, krótko i zdecydowanie niedelikatnie. Agresywność pocałunku przeszła w leniwe przesuwanie się jego ust wzdłuż płatku mojego ucha, szyi, obojczyka i sutków. Nie miałem pojęcia, co powinienem robić, więc po prostu rozpiąłem jego spodnie. Roześmiał się, nie odrywając ust od mojej skóry.
A potem dłoń Jongina znalazła się na moim rozporku i zgubiłem się w tym dotyku. Nie wiedziałem już, kto kogo rozbiera ani całuje, byłem jedynie świadomy tego, jak gorąca jest jego skóra, jak gorące są jego palce, kiedy schodzą coraz niżej i głębiej.
Nitka śliny łącząca nasze usta utrzymała się przez chwilę, zanim Jongin wytarł moje wargi wolną dłonią. Podniosłem wzrok, napotykając jego, na policzkach poczułem uderzenie gorąca. Chyba powinienem być bardziej zawstydzony. Albo przynajmniej minimalnie skonsternowany. To był facet. Zamierzałem pieprzyć się z facetem. Jeżeli dotąd mogłem sobie wmawiać, że wcale nie jestem gejem, to teraz...
Zaraz potem jego palce się poruszyły i to wszystko znów straciło znaczenie. Bo to był Jongin, bo jego palce..., bo on był we mnie. Nie było znanego dotąd dziwnego chłodu ani poczucia obcości, nie czułem wykluczenia, jak zawsze podczas seksu ze wszystkimi dziewczynami, których imiona teraz nie miały najmniejszego znaczenia. Nieporadnie objąłem Jongina nogami, pozwalając mu nadać rytm. Labilny, nieco amatorski, doprowadzający mnie do stanu, w którym wbijałem paznokcie w jego łopatki i przeklinałem, aż zaschło mi w gardle.
Po wszystkim Jongin ułożył się na mnie w ciszy, z nosem stykającym się z moim obojczykiem. Jego ciepłe dłonie przesuwały się po moich ramionach, gdy dygotałem nieopanowanie. Spleceni leżeliśmy razem, oddychając ciężko. Nie mieliśmy siły rozmawiać, chcieliśmy tylko zasnąć. Nikt nawet nie zaproponował przeniesienia się na łóżko – to wymagałoby zbyt wiele wysiłku.
Za oknem słyszałem silniki pierwszych samochodów, jakieś strzępki rozmów narzekających na wstawanie o świcie przechodniów, klakson. Zamknąłem oczy. Płyta leciała po raz drugi. W ostatnich dźwiękach Ernold same wokalista zapewniał, że nic jutro się nie zmieni. Miałem ochotę roześmiać mu się w twarz. Totalny kretyn, nie miał o niczym pojęcia. Jutro miało zmienić się wszystko.


***


Obudził mnie Marsz Imperialny wybijany pięścią na drzwiach.
- Wygląda, jakbyście mieli zajebistą zabawę i w ogóle, ale naprawdę potrzebuję wejść. - Jakiś niski, obcy facet uśmiechnął się do mnie szeroko.
Natychmiast oprzytomniałem. Odsunąłem się nieznacznie, by natrafić głową na szafkę nocną. Świetnie. Jongin próbował przetransportować mnie na łóżko. "Próbował" doskonale oddawało pozycję, w jakiej się znajdowałem: nogi znajdowały się u górze, na posłaniu, natomiast korpus pozostał na podłodze. Na szczęście chociaż przykrył mnie kołdrą. Podciągnąłem ja pod nos. Pachniała jak włosy Jongina. Uśmiechnąłem się mimowolnie, czując się jak stereotypowa bohaterka komedii romantycznej. Z Julią Roberts i pocałunkami w deszczu.
- Spoko, stary, nic się nie dzieje. - Facet, chyba współlokator Jongina, zaczął grzebać w szafie, pod którą, tak mi się wydawało, nad ranem się pieprzyliśmy. - Przecież nikogo nie osądzam: napierdoliliście się, to się napierdoliliście, nie ma co drążyć.

Napierdoliliśmy, jasne. Jeżeli takie miały być skutki picia alkoholu, nie zamierzałem nigdy trzeźwieć.
Poczekałem, aż wyjdzie, i dopiero wtedy wylazłem spod przykrycia. Byłem brudny, na dodatek w dość strategicznym miejscu, i całkowicie goły. Lenistwo przegrało potyczkę z obrzydzeniem – wyjąłem z szafy Jongina kilka rzeczy, które nie wyglądały na gnijące, zakryłem się spodniami i przemknąłem w domniemanym kierunku toalety.
Łazienka wyglądała zaskakująco schludnie, a z prysznica leciała ciepła woda – słowem: niebo. Z żalem opuściłem kabinę, obiecując jej niezwłoczny powrót. Nie kłamałem, prawda?
Jongin nigdzie nie było, jego współlokator rozmawiał przez telefon. Cierpliwie czekałem, aż skończy, próbując powstrzymać nieustanną potrzebę poprawiania spodni. Nie miałem pojęcia, jakim cudem można było chodzić w czymś tak obcisłym na co dzień. Oparłem się o ścianę, obserwując skupionego na ględzenie faceta. Nic nie mówiłem, uprzejmie pozwalałem mu skończyć. Kiedy wyszedł z mieszkania, wciąż nie odrywając komórki od ucha, zapragnąłem wysadzić wszystkie stacje przekaźnikowe.
Nie wiedziałem, czy mogę wyjść. Nie wiedziałem, co mogę zrobić w obcym mieszkaniu. A przede wszystkim nie wiedziałem, gdzie jest pierdolony Jongin. Panikowałem więc przez kilkadziesiąt sekund, dopóki nie wpadł mi do głowy pomysł skontaktowania się z pierwszą pomocą.
- Seulgi, widziałaś Jongina?
Zaciskałem palce na słuchawce, zupełnie jakbym poszukiwał kogoś zaginionego. Bo prawie poszukiwałem. Gdzie miał być, jeżeli nie tutaj?
- Nie powinien być po prostu w domu?
- Nie, jestem teraz u niego i... nie ma go.
Przez moment zagłuszył ją szum, potem usłyszałem trzaśnięcie drzwi. Chyba właśnie kończyła zmianę.
- Co ty niby, kurwa, robisz u Jongina?
Przełknąłem ślinę. Czego właściwie oczekiwałem? Że będzie siedział u niej? Albo że jej wewnętrzny kompas wskaże mi drogę? A może... Może po prostu potrzebowałem z nią porozmawiać?
- Spałem u niego. To znaczy z nim – parsknąłem, idiotycznie dumny i zmieszany jednocześnie. W ciągu paru godzin cofnąłem się w rozwoju do chwalącego się pierwszym seksem nastolatka.
- Błagam, nie mów mi, że twoje zauroczenie rozwinęło się do poziomu pierdolonych halucynacji.
- Seulgi, mówię poważnie. - Bawiłem się neonową zawieszką przymocowaną do kluczy.
- Tak? I niby mimo to nie powiedział ci, że relegowali go z uniwerka i wraca do domu?
Klucze wypadły mi z rąk. Nie schyliłem się po nie, nawet nie spojrzałem. Bardzo powoli cofnąłem się, natrafiając na ścianę. Seulgi coś mówiła, jej głos zmienił się w szum, szum zagłuszył głośny klakson. Omal nie podskoczyłem.
- Relegowali? - powtórzyłem tępo. - Wraca do domu?
- W końcu co ma tutaj robić? Wyjebali go w trybie przyspieszonym, nie mieli żadnych wątpliwości. Nawet te staruchy rozpoznały go od razu, przecież to nie była pierwsza taka akcja, więc...
Odłożyłem z trzaskiem słuchawkę. Wyszedłem.
Już na schodach wyjąłem fajki, zapaliłem. Gdybym był w bardziej cywilizowanym bloku, bałbym się alarmu przeciwpożarowego – tutaj na szczęście takie nowinki techniczne jeszcze nie dotarły. Szedłem przed siebie, bez żadnego celu. Nie czułem zaskoczenia, złości ani przerażenia, nic nie czułem.
Wędrówki po mieście zawsze działały na mnie uspokajająco. Nie kierowałem się do żadnego konkretnego miejsca, wystarczyło mi tylko to, że idę. Maszerowałem ulicami prowadzącymi pod górę, na dół, w lewo, w prawo, mijałem sklepy i bloki, przechodziłem przez mosty. Zatrzymałem się nagle przed kolejnym przejściem podziemnym. Oddychałem cięzko. Chyba jednak nie byłem tak spokojny, jak usiłowałem sobie wmówić.
Rozejrzałem się wokół. Zaskakująco słoneczny dzień, było prawie ciepło. Najbardziej chujowy moment, żeby być sam. Wszyscy wyszli z domów, by cieszyć się pogodą, zdawali się być szczęśliwi. Stali bez kurtek i czapek, rozmawiali, trzymali się za ręce. Gdy jeden z przechodniów nagle się do mnie uśmiechnął, znowu zacząłem biec.


***


Zapukałem tylko raz, Jongin otworzył natychmiast. Nie cofnął się, by umożliwić mi wejście – stał wyprostowany, jak podczas musztry. Wsadził ręce do kieszeni, kiedy uniosłem brwi. Nie wyglądał przez to na mniej spiętego.
- Wyjeżdżam – oznajmił sucho.
- Wyjeżdżasz – zgodziłem się.
Posłał mi zaskoczone spojrzenie. Odsunął się z wahaniem od framugi i powoli ruszył do swojego pokoju. Poszedłem za nim.
Na trzeźwo pokój wydawał się o wiele mniej przytulny. Szare ściany, szara podłoga, bezpłciowe meble. Na łóżku leżała półotwarta torba i zapięty plecak. Za oknem szalał porwisty wiatr, w pomieszczeniu było chłodno jak w akwarium.
Usiadłem na łóżku, Jongin spoczął obok. Obaj nie wiedzieliśmy co powiedzieć. Ani czy w ogóle mówić. Ciemny golf, w którym nigdy wcześniej go nie widziałem, przesiąkł zapachem naftaliny. Pewnie sam tak jebałem, to jego sweter miałem w końcu na sobie.
W słabym, migającym świetle rzęsy Jongina wydawały się jeszcze krótsze. Nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi na to, że ma krótkie rzęsy. Ani że jego nozdrza nie są do końca równe. Ciekawe, ilu jeszcze rzeczy nie zauważyłem. I ilu nie będę mógł już za...
- Ja pierdolę – odezwałem się, wręcz wzdrygając się z irytacji. - To nie ma sensu. Wszystko się wyrównało, nie możesz tego niszczyć.
Jongin wpatrywał się we mnie, jakbym bardzo mocno uderzył się w głowę.
- O czym ty...
- Zostawiłem cię raz, ty raz zostawiłeś mnie. Jest po równo, harmonia, zachowane prawa wszechświata. Nie waż się tego spieprzyć.
Wstał. W czarnym golfie i jasnych dżinsach wyglądał jak przystojny Steve Jobs. Powiedziałbym to, gdybym miał pewność, że Jongin w ogóle kogoś takiego kojarzy. I gdyby nie trzymał w kuchni Windowsa 95.
- Chcesz wyjechać? - zapytałem bardzo cicho.
Nie patrzył na mnie, jego wzrok przesuwał się po ścianie. Drgnął, gdy złapałem go za rękę.
- Nie.
- Będziesz tęsknić? Jak już pojedziesz. Będziesz chciał wrócić?
Parsknął z niedowierzaniem. To był cios poniżej pasa, powinienem się wstydzić. Obaj doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Tylko że to nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia. Ważne było to, że on, tak samo jak ja, nieważne, jak kiczowate i sentymentalne to było, pamiętał.
- Sehun, to nie jest...
- Jak długo będziesz tęsknił? - przerwałem mu spokojnie. - Przez dzień? Tydzień? Miesiąc?
Przesunął językiem po ustach, zmieszany. Milczał, nie ponaglałem go. Jego ręka drżała.
- Cały czas – odparł wreszcie.
- Ale i tak nie chcesz zostać?
Jego palce zacisnęły się na mojej dłoni. Skrzywiłem się nieznacznie – paznokcie wbiły się o d r o b i n ę za mocno.
- Sehun, ja nie chcę, żebyś...
- To zostań. - Otoczyłem palcami jego nadgarstek. - Zostań.
Pociągnąłem go do siebie i pocałowałem. Najpierw łagodnie, a potem mocniej. Przesuwałem palcami po jego gładko ogolonej szczęce i podbródku. Żadnego drapiącego zarostu. Nie było też tamtej delikatności ani wahania, całowaliśmy się niedbale i intensywnie, nie zważając na zęby. Nie byliśmy dwójką przerażonych nastolatków, nie byliśmy na plaży, napaleni i pijani. Nie dociskałem do niego bioder, myśląc o chłopaku, którego poznałem kilka lat temu, a on nie próbował się mścić. Kiedy poczułem jego paznokcie na plecach, przestałem się powstrzymywać. On też. W ostatniej chwili, zanim przestałem całkowicie myśleć, zaniosłem modlitwy, by jego współlokatora jednak nie było w mieszkaniu. A potem Jongin jęknął i inni ludzie stracili jakiekolwiek znaczenie. Bo nie był moim wyobrażeniem ani wspomnieniem, nie chciałem pamiętać, chciałem czuć. Chciałem tego Jongina. A on chciał tego mnie.


Wrzesień, 2000



Z nadejściem jesieni niebo stawało się coraz ciemniejsze i bardziej dalekie. Stojąc na szarym balkonie naszego mieszkania, czułem się jak na zapomnianej stacji kosmicznej. Było naprawdę wcześnie, jeszcze nikt nie wyszedł na ulicę. Albo i wyszedł, nie mogłem polegać na swoim wzroku. Obraz zdawał się lekko zamglony z powodu wszechobecnych spalin.
Wszystko wskazywało na to, że pierwsza koreańska Parada Równości zdoła przejść niezauważona przez homofobów. Dosłownie. Jeżeli pogoda nie zamierzała się poprawić, zapowiedziana grupka kilkudziesięciu osób mogła przemknąć przez Daehangno jak cienie.
- Myślisz, że nas napadną? - zapytałem, słysząc otwierające się drzwi.
- Spokojnie, Seulgi stoi na straży. - Jongin objął mnie od tyłu. - Jak nie uciekną na jej widok, to wtedy będziemy się przejmować.
Parsknąłem krótko. Żartowaliśmy, ale nie było w tym nic zabawnego. Chanyeol zbierał informacje od innych dziennikarzy o planowanych próbach zatrzymania parady, wszystko to przekazał na spotkaniu. Nie mogliśmy na to pozwolić. Tak samo jak nie mogliśmy dopuścić do bijatyki, co przy obecnych nastrojach wydawało się praktycznie niemożliwe.
- To nie jest takie proste, musimy...
- Spokojnie, o wszystko zadbałem. - Oparł głowę na moim ramieniu. - Nie musisz opracowywać żadnego planu ucieczki, panie bohaterze.
Zgasiłem papierosa na poczerniałej poręczy. Wydawała się tak samo zmęczona służeniem za popielniczkę, jak ja nieprzejmowaniem się Jongina.
- Skąd niby to wiesz? - prychnąłem.
- Tajemnica zawodowa.
- Jesteś studentem. Bezrobotnym studentem. To znaczy, że nie masz cholernego z a w o d u.
Roześmiał mi się w szyję.
- Opromieniam wszystkich radością i ogólnym optymizmem, to nawet bardziej niż prace społeczne.
Wywróciłem oczami. Odkąd wkręcił się do zarządu Korea Queer Culture Festival, uważał się za geja z wykształcenia i powołania. Czasami było to urocze, czasami nie mogłem tego znieść.
- Tak strasznie cię nienawidzę.
- Zamień „nienawidzę” na „kocham” i zamilknę na wieki.
Zamieniłem. Oczywiście, ani myślał dotrzymywać słowa. W końcu ja nigdy nie dotrzymałem swojego. Nigdzie razem nie uciekliśmy. Zostaliśmy.