wtorek, 28 stycznia 2014

Słowa, których nie zamierzał nigdy wypowiedzieć

Pairing: Bang x Zelo (B.A.P); Bang x randomowa kobieta 
Tematyka: angst, zerwanie, problemy związane z wiekiem jednej osoby w związku
Ostrzeżenia: przekleństwa, seks



Tandetne, błyszczące samochody przemierzały wolno ulicę. Tłum ludzi poruszał się szerokim chodnikiem w ściśle uporządkowany, wyuczony sposób. Spieszyli się do pracy, szkoły, niektórzy do domu, jeden mężczyzna na pewno biegł z kwiatami do obrażonej kochanki. Nikt nie zwracał uwagi na brzydkie auta ani na setki biegnących osób. Nikt też nie zatrzymał się, by spojrzeć w witrynę jednej ze znajdującej się przy ulicy kawiarni.
Gdyby nie przesiadujący w kafejce goście, nie mieliby powodu, by żałować, iż tego nie zrobili.
Wystrój kawiarni nie był specjalnie oryginalny. Właściciel starał się uczynić go przytulnym poprzez upodobnienie do tysięcy innych. Pozbawione wyrazu sale, nierzucające się w oczy obrazy nijakich artystów, lecąca w tle niechwytliwa, nieprzeszkadzająca muzyka. Wszystkie meble były nowe, z jednej kolekcji.
Przy świeżo polakierowanym dwuosobowym stoliku siedziało dwóch młodych mężczyzn. Obaj mieli na sobie niewyróżniające się, ale dość drogie kurtki, neutralne spodnie i ciemne obuwie. Nienormalne kolory włosów nikogo nie dziwiły – w tej dzielnicy funkcjonowała dość liczna grupa młodzieżowej bohemy. Jeden zakrywał brodę opaską, poza tym nie mieli żadnych znaków szczególnych. Wydawali się idealnie dopasowani do bywalcy kawiarni, mimo że nikt ich tutaj nie kojarzył. Zupełnie jakby starali się wtopić w tłum, uniknąć rozpoznania. Prawdopodobnie tak było.
- Rozumiem. - Zelo przesunął talerzyk po blacie. Nie dokończył ciasta. - Chociaż w zasadzie nie. - Przeniósł wzrok na Banga. - O czym ty do mnie, kurwa, w ogóle mówisz?
Yongguk przewrócił oczami. Był przygotowany na taką reakcję, ale spokój Zelo uśpił jego czujność. Chłopak ani razu mu nie przerwał, ani razu nie zaprotestował i Bang wręcz liczył na to, że rozstaną się bez scen.
- Masz siedemnaście lat. – Westchnął ciężko.
- I co z tego?
- Jestem od ciebie cholernie starszy. Junhong, jesteś... - Upił łyk kawy. - Jesteś jeszcze dzieckiem. Tu nie chodzi o to, że nie chcę z tobą być, ale, zrozum, nie da się być...
- Chodzi ci o seks? - przerwał obcesowo. - Przecież to legalne.
Bang wypluł kawę na stolik. Wyciągnął serwetkę i w ciszy wycierał blat. Czuł na sobie wzrok chłopaka.
- Oczywiście, że nie – odparł wreszcie. - Po prostu nie chcę niszczyć naszej przyjaźni. Za kilka miesięcy przestaną ci szaleć hormony i ci się odechce, a...
- Przez cały rok – cedził – w ogóle ci to nie przeszkadzało. Dokładnie przez cały rok, miesiąc i dwa dni. W momencie, kiedy zaczęliśmy się pieprzyć, miałem szesnaście lat, kochanie. Szes-naś-cie.
Bang zamknął oczy. Nie chciał tego słuchać, szczególnie że Zelo miał rację. Nigdy mu to nie przeszkadzało. Ale teraz zaczęło. Nie wiedział dokładnie kiedy. Może gdy zapytali się matki chłopaka, kiedy znajdzie sobie dziewczynę, a ona odpowiedziała, że jej syn jest na to za młody? A może pod wpływem jednej z „tych” rozmów z Himchanem, które zawsze sprowadzały się do „ograniczasz go, idioto”? Nie miał pojęcia.
Ale zdecydował. I nie zamierzał zmienić zdania.
- Więc...?
Zelo podniósł się z siedzenia. Bang przez jedną krótką chwilę był pewien, że zaraz go uderzy. Chłopak jednak jedynie przeczesał dłonią włosy. Jego kąciki ust uniosły się ku górze, zmierzając do stania się złośliwym grymasem, który jednak się nie pojawił. Zastąpiła go gorzka parodia uśmiechu.
- Spierdalaj.
Lokal niemal zatrząsł się w posadach, gdy Zelo pełen złości trzasnął drzwiami.
Zupełnie jak dziecko.


~~


Pomieszczenie było przestronne i wspaniale ozdobione. Wszystko do siebie pasowało, żaden sprzęt, żadna ozdoba nie została tam postawiona przypadkowo. Robota specjalistów od wystroju wnętrz albo wyjątkowego gustu właściciela.
Bang nie zwracał na to uwagi. Bezmyślnie wpatrywał się w profil Zelo. Chłopak śmiał się z dowcipów opowiadanych przez siedzących obok ludzi. Chyba do imprezy nie znał żadnego z nich.
- Całusa za twoje myśli – szepnęła... Jia? Hyorin? Naeun? To nie tak, że jej nie lubił. Po prostu było ich za dużo.
Uśmiechnął się do niej krzywo, z niechęcią odwracając wzrok od przyjaciela. Pocałował ją krótki i bez zbytniego zaangażowania, co zaowocowało naburmuszoną miną dziewczyny. Przewrócił oczami, ale zanim zdążyła się roześmiać, przyciągnął ją za brodę.
Całowała dobrze, on zresztą też. Miała niewiarygodnie wąskie wargi, które zawsze go irytowały. Musiał się wiele namęczyć, by nie wyjechać poza linię ust, nad wszystkim panować i nie popełnić jakiegoś błędu. Lubiła perfekcję, to pamiętał. Chaotyczne, nagłe pocałunki nie były w jej stylu i zdążył się do tego przyzwyczaić.
Oderwali się od siebie w idealnym, dokładnie wyliczonym przez nią momencie. Nigdy nie potrafił zrozumieć, po co przejmować się czasem trwania pocałunku, ale ona, studentka biologii, twierdziła, iż można to obliczyć. Nie protestował, nie potrzebował przedłużać pocałunków. Nie z nią.
Zelo patrzył na niego. Nie zwracał uwagi na kolegów, tylko z widocznym zniesmaczeniem obserwował ich pokaz uczuć. Widząc, że Bang na niego patrzy, powoli pokręcił głową.
Poczuł, jak uniosły się wszystkie włoski na jego ciele.
Niewygodny obcisły strój nie polepszał sytuacji. Liderowi nie pomagała żadna ilość wiercenia ani kręcenia. Nie miał pojęcia, jakim cudem jego dziewczyna niczego nie zauważyła. Jakim cudem Zelo niczego nie zauważył.
Przez resztę wieczoru starał się go ignorować, ale zbyt często przyłapywał się na przyglądaniu chłopakowi. Zaczął pić, lecz jego myśli były równie klarowne jak na początku imprezy. Kiedy Zelo posłodził kawę – naprawdę nie sprzedawali mu wciąż alkoholu? - i polizał łyżeczkę, Bang zrozumiał, że nie wygra z organizmem.
Usprawiedliwił się bezsensowną zbitką słów, wstał i praktycznie wybiegł do toalety. Nawet nie czuł twardości, był jedynie narastający ból. Zsunął spodnie, by wyciągnąć pulsującą erekcję. Zacisnął palce wokół przyrodzenia i jęknął z ulgi. Przesuwał szybko ręką wzdłuż jego długości, próbując powstrzymać nasuwające się wizje Zelo. Musiał zaraz wrócić, nie mógł dać im, jej, MU powodów do przypuszczeń, że...
Zamarł, kiedy czyjaś dłoń dołączyła do jego własnej. Chłopak stał naprzeciwko niego, przygryzając wargę. Bang nie odezwał się, kiedy ten osunął się na kolana. Mógł dojść od samego patrzenia na twarz Zelo, przepełnioną tą samą potrzebą, z powodu której sam płonął.
Kiwnął głową na znak zgody, a wtedy chłopak otoczył wargami jego członka. Całe ciało Banga wygięło się w stronę tych ust, niemal tracąc równowagę. Oparł się plecami o ścianę i zamknął oczy, by na niego nie patrzeć, nie przypominać sobie, jak było wcześniej.
Ale pamiętał. Pamiętał ten śliski, delikatny język, sposób w jaki przesuwał się po jego męskości, pamiętał nawet jak zaciskał desperacko palce we włosach Zelo. Pamiętał wszystko, co robili teraz, bo jego wrodzony masochizm nie pozwolił mu zapomnieć. Nikomu by nie pozwolił.
Nie pamiętał tylko, jak wygląda twarz Zelo, więc popełnił ten błąd i popatrzył w dół. Chłopak podniósł wzrok i nic więcej nie było potrzebne. Kolana Banga ugięły się pod nim, a świadomość zniknęła, pozwalając mu skupić się jedynie na otaczającym jego ciało cieple.
Jasność myśli powróciła, gdy Zelo przysunął się, by go pocałować. Odruchowo cofnął się o krok, niemal niezauważalnie, ale chłopak natychmiast znieruchomiał. Pokręcił głową z dziwnym uśmiechem.
- Nie bój się, to nie zniszczy naszej przyjaźni.
Wyszedł z pomieszczenia, odprowadzany wzrokiem Banga. Nawet on przestał się łudzić, że istnieje między nimi jakakolwiek przyjaźń.


~~


Siedział na zewnątrz, w czymś rodzaju tarasu połączonego z ogrodem. Mimo pory roku było całkiem ciepło – na tyle, że mógł siedzieć w samej bluzie. Niebo było tak czyste, że mógł dostrzec gwiazdy. Idealny wieczór, idealne miejsce na randkę, nie na siedzibę jedynego uciekiniera z przyjęcia, który na dodatek ma zamiar się upić bez zachwycania naturą.
Jego zęby szczękały, chyba jednak nie było tak ciepło jak sądził. Skulił ramiona i przycisnął bliżej do ciała materiał bluzy. Nie chciał tam wracać.
- Dalej jestem za młody?
Głos Zelo uświadomił mu, dlaczego nie podobało mu się na przyjęciu. Nie miał zamiaru dopuścić do tego, by sytuacja sprzed kilku miesięcy się powtórzyła. Unikał wszelkich imprez, w studiu w ogóle nie rozmawiali – pewnego dnia Jongup pogratulował mu dobicia do setki wymienionych słów z Zelo w przeciągu ostatniego półrocza – nawet jego dziewczyna zwróciła na to uwagę.
- Dalej – odparł twardo.
Zelo prezentował się fatalnie. Mokre, przylepione do czoła włosy, zaróżowiona od alkoholu twarz i oblana jakimś płynem koszulka. Sądząc po jego oddechu i sposobie poruszania się, był kompletnie pijany. Jedynie oczy były trzeźwe; ciemne i przenikliwie wpatrujące się w niego.
- Ja... jestem... zmęczony. - Chłopak przerywał co chwilę, nie wiedzą co powiedzieć. - Po prostu zmęczony. Nie mam już siły, żeby udowadniać ci, że jestem odpowiednio dojrzały, by cię kochać. Ja... po prostu już dłużej nie mogę.
Gniew zniknął i ustąpił miejsce wręcz słyszalnemu cierpieniu połączonym z drobnymi, spływającymi po policzkach łzami. Bang potrząsnął głową, próbując przekonać do swoich racji samego siebie. Cichy szloch Zelo niemal rozbił jego wzniesiony mur obojętności.
- Yongguk, tylko powiedz, tylko mi powiedz, że nie przestałeś...
Bang pragnął jedynie odejść. Wolał mierzyć się przez kolejne dni z samym sobą w lustrze, niż być tutaj i słuchać Zelo. Ale nie mógł.
Drżącymi palcami oplótł szyję chłopaka i pokręcił głową.
Pocałunek nie były przemyślane ani zaplanowane. Nie przypominały tych perfekcyjnych w wykonaniu jego dziewczyny. Były chaotyczne, przerywane gorączkowymi zaczerpywaniami powietrza. Obaj byli równie zmarznięci, ale przestali zwracać na to uwagę w momencie, gdy ich ciała wreszcie spotkały. Kiedy Bang wsunął język między wargi Zelo, poczuł jakby nagle cały jego świat przestał być tak skomplikowany jak zawsze mu się wydawał. Wszystko stało się jasne. Był tylko Zelo i jego usta, które przywoływały niemal zapomniane emocje, wstrząsające jego umysłem.
- Kocham cię – wyszeptał Bang, z całych sił próbując zatrzymać ich pocałunek. Jego język nie przestawał się poruszać, bo musiał, musiał zapamiętać każde zagłębienie, krawędź zębów i drżącą wypukłość.
Przerwał dotyk niechętnie, by oprzeć czoło o tors chłopaka. W milczeniu chłonęli nawzajem swoje ciepło. Nie odzywali się. Obaj czekali na jego decyzję. Obaj, bo on także nie wiedział, co powiedzieć, co zrobić, co...
- Przepraszam – powiedział wreszcie, jeszcze do końca nie panując nad słowami.
Odwrócił się i opuścił taras z nisko pochyloną głową. Nie potrafił zmusić się do wyprostowania. Nie dał mu nic powiedzieć, udawał, że nie słyszy wołań. W myślach jedynie przepraszał Zelo słowami, których nigdy nie miał zamiaru wypowiedzieć.

sobota, 11 stycznia 2014

Stare nagrania

Pairing: Jae Hyo x Lee Joon; Lee Joon x Mir (Block B; MBLAQ)
Tematyka: k-pop, yaoi, śmierć, zaburzenia
Ostrzeżenia: przekleństwa, tona angstu, bólu, cierpienia, patosu
Od Wielkiego Kreatora: Wbrew pozorom najgorzej pisało mi się fragment tłumaczący łączenie laptopa z laptopem. Nie chodziło nawet o walkę z wewnętrzna potrzebą używania specjalistycznej terminologii, ale o próbę wyłożenia na ludzki, co Mir w ogóle robi. Wierzę w Waszą wyobraźnię, a konkretniej w to, iż zrozumiecie, że po prostu miał wgląd w komputer Joona. Mogłabym tak napisać, wszyscy by pojęli, lecz nie po to Bór Szumiący wynalazł opisy.
Dziękuję za uwagę~!



W ogóle go nie widujesz.
Nie spotykacie się, nie przyjeżdża, nawet nie odbiera telefonów.
Dzisiaj znowu go nie było.
Znowu.
Znowu.
Znowu.
Może cię ignoruje?


Ustawiony na główną stację muzyczną kanał nie przeszkadzałby w rozmowie, podobnie jak dobiegające zza okna odgłosy żyjącego nocą miasta.
Nie przeszkadzałby, gdyby rozmawiali.
Od dwóch dni nieprzerwanie pada deszcz. Krople stukają o szybę i marną namiastkę parapetu. Lee Joon nie spuszcza wzroku ze spadającej z nieba wody. Dlaczego wszyscy bez wahania przyjmują prawa grawitacji, a podważają wiarę w tak oczywiste rzeczy jak fakt, że Jae Hyo wciąż...? Nie, nie chce o tym myśleć. Powinien skupić się na czymś mniej skomplikowanym.
Przenosi wzrok na kalendarz. No tak. To już za tydzień. 7 lutego. Może chociaż na jego urodziny... Tak, na pewno to zrobi.
Joon odwraca się do siedzącego na kanapie Mira. Chłopak czyta jakiś poradnik psychologiczny. Ostatnio ciągle takie czyta. Nic się nie stanie, jeżeli raz ktoś mu przerwie.
- Mir?
Jego przyjaciel unosi głowę. Wygląda na poirytowanego; chyba przerwał mu w jakimś ważnym, prawdopodobnie ekscytującym momencie. Joon nie rozumie, co prawda, czy istnieje coś takiego jak „ekscytujący moment” w książce o osobach z zaburzeniami, ale niespecjalnie się tym przejmuje.
- Mir, co według ciebie dostanę od Jae Hyo na urodziny?
Klakson na moment zagłusza głos opowiadającej o towarzyszących podczas tworzenia piosenki emocjach piosenkarki. Zirytowany kierowca uspokaja się, trąbienie mija, ale w pokoju wciąż panuje cisza; zarówno telewizor, jak i znajdujący się w pomieszczeniu mężczyźni zapomnieli, że mogą już artykułować, że wszystko słychać. Ciszę przerywa wrzask zwiastujący rozpoczęcie kolejnej piosenki z lat 80. Słaby powiew wiatru, dobiegający nie wiadomo skąd, sprawia, iż Mir wzdryga się.
- Joonie... - Przygryza wargę. - Joonie, on... nie żyje.
Joon kręci głową. Nie rozumie, jakim cudem Mir stał się jeszcze bardziej irytujący. Cały czas mówi to samo. Powtarza się. Nuda. Nuda. Nuda. Jae Hyo nigdy się nie powtarza. Nigdy.
- Jesteś śmieszny – stwierdza wreszcie. - Nie rozmawiamy o tym, czy Jae Hyo żyje, czy nie, tylko o tym, co mi da na urodziny, tak?
Mir obdarza go wściekłym spojrzeniem. Z całych sił przygryza bladą wargę. Jak zwykle nie można spodziewać się po nim jakiejkolwiek odpowiedzi. Joon nie potrafi zrozumieć, dlaczego ciągle pozwala mu przychodzić.
- Nie może ci niczego dać na urodziny, bo nie żyje – odpowiada przez zaciśnięte zęby.
Joon wzrusza ramionami. Jakby to było coś błahego.
- Zmień repertuar, bo się za bardzo powtarza – oświadcza sucho. - I nie mów mi, że musisz.
Mir wstaje. Zamierza podejść, ale cofa się tuż przed mężczyzną.
- Muszę, bo...
- Zamknij się – syczy.
- ...on...
- Nieprawda!
- ...kurwa mać...
- Zamknij się, zamknij się, zamknij się!
- …nie żyje!
- NIEPRAWDA!
Joon opiera się o regał. Ledwo stoi; chwieje się, oddychając ciężko. Mir nie ośmiela się podejść bliżej. Mina Joona nie ulega żadnej zmianie, twarz wciąż jest tak samo szara i zmęczona. Jedynie oczy... oczy płoną.
- Joonie, ja...
Mężczyzna trzęsie się i nie może przestać. Milczą długo. W końcu udaje mu się wydobyć z siebie głos.
- Wynoś się – warczy.
Mir odwraca wzrok od ciemnego, nocnego nieba i lejącego się z niego deszczu. Patrzy na niego, by po chwili skinąć głową. Podnosi z ziemi torbę i wychodzi, nie przejmując się leżącymi w przedpokoju butami.
- Dobranoc – mówi Joon do pustego mieszkania.


Nikt nie umie wskrzeszać umarłych.
Wiesz to.
Nie jesteś martwy, dlaczego się przejmujesz brakiem zmartwychwstania?
On jest?
Chciałbyś, żeby wrócił?
Nikt nie umie wskrzeszać umarłych.


Ciężkie krople rozbryzgują się na chodnikach. Kiedyś Mir lubił deszcz, teraz kojarzy mu się tylko z wszechobecnym zmęczeniem. I Joonem.
Ulice są niemal puste, choć dla turystów Seul wydaje się tętnić życiem. Oni nie wiedzą, że jest za wcześnie, za jasno, by stolica mogła odetchnąć pełną piersią. Woli zaciągać się chłodnym, nocnym powietrzem.
Nie wie, co może mu kupić. Termin zbliża się nieubłaganie. Opowiada znajomym, że długo poszukuje odpowiednich prezentów, ale tak naprawdę zawsze kupuje je na ostatnią chwilę. Tak jak teraz.
Nic godnego uwagi, nic ciekawego, nic, co mogłoby spodobać się Joonowi. Ostatecznie wybiera ohydnego pluszowego słonia w kolorze zgniłego fioletu. Joon raczej nie powinien się obrazić za coś takiego. W końcu prezenty, które dawał mu Jae Hyo, zazwyczaj też były okropne.


Joon zawsze zgadzał się na wiele rzeczy. Na późne powroty, zapominanie o datach – on sam zresztą też rzadko pamiętał o tych wszystkich ważnych rzeczach, o których musiał pamiętać – i nieokreślone godziny pracy. Nigdy nie protestował; w końcu obaj pracowali w tej samej branży. Doskonale wiedział, jak to wygląda. Ale zawsze potrafił wygospodarować czas na urodziny Jae Hyo. On też powinien, szczególnie że nie widzieli się już od kilku tygodni.
Joon kładzie głowę na blacie. Na stole leży duży, kolorowy tort. Zazwyczaj zamawiał go Jae Hyo, ale skoro nie widzieli się już tyle czasu, nie mógł zaręczyć, że to zrobi. A urodziny bez tortu nie są urodzinami. I bez prezentów.
Joon patrzy na zegarek. Nieświadomie stuka palcami o krzesło. Stuk – gdzie – stuk – jest – stuk – do – stuk – jasnej – stuk – cholery – stuk – Jaehyo?
Składa dłonie i wzdycha ciężko. Pewnie znowu się spóźni. Może zostawił jakąś wiadomość?
Joon wyciąga telefon i sprawdza pocztę głosową. Zapisuje wszystkie wiadomości od mężczyzny – kiedy jest samotny, odsłuchuje je po kolei. O, jest. Co prawda, data nagranie pochodzi z 29 grudnia, ale to zawsze coś. Joon woli nie przypominać sobie, że od tamtego dnia już się nie widzieli.
Mogę się spóźnić, Joon. Jakiś był wypadek na drodze, ludzie wrzeszczą i lamentują, a ja, jak typowa, biedna ofiara, stoję pośrodku tego pieprzonego bałaganu. Nie czekaj z kolacją.
Ma nie czekać z kolacją? Ze smutkiem spogląda na tort. Głupek nawet nie wie, co go ominie. Te ciasta zawsze są pyszne. Poza tym Joon nie chce zjeść i iść spać. Przecież nie będzie mógł znowu zasnąć bez... Zaraz, przecież Jae Hyo nie powiedział, że ma iść spać!
Poczeka na niego.
Spogląda w lustro, przygładza włosy. Dopasowana koszula, śnieżnobiały kołnierz i zielony sweter. Lubi ubierać się formalnie na swoje urodziny. I zmusza przyjaciół, by także przychodzili elegancko ubrani. Przez to urodziny zyskują na swoim znaczeniu. Jakby świętowali państwową uroczystość, a nie jedynie fakt, że jest starszy o kolejny rok. Przynajmniej robił tak dotąd. Dzisiaj chciał spędzić ten dzień tylko z Jae Hyo.
Zaciska oczy. A co jeżeli nie przyjdzie? Może naprawdę nie zdąży? W takim razie... co? Joon ma sam zjeść ten tort, pójść spać i... Nie, w takim razie na pewno powinien oczekiwać prezentu. Ludzie, kiedy nie mogą przybyć, wysyłają coś albo zostawiają w domu. A skoro Jae Hyo nie wiedział, że nie przybędzie, na pewno dał to kurierowi. Wiadomość jest z 29 grudnia. Prezent powinien już być!
Głośno odsuwa krzesło. Biegnie pod drzwi w oczekiwaniu na kuriera. Opiera się o drzwi i próbuje uspokoić oddech. Dlaczego tak ciężko oddycha? Przecież prawie nic nie przebiegł. Kaszel wyjaśnia ten stan rzeczy. Chyba zachorował.
To nie jest ważne. Ważny jest tylko kurier, który pewnie zaraz wejdzie po schodach i...
Kurier się nie pojawia.
Joon otwiera drzwi i zagląda na klatkę schodową. Jeszcze raz. Jeszcze raz... Gdzie on się podział?! A może... Wielu ludzie zostawia prezenty zwyczajnie w domu, a skoro to jest ich wspólne mieszkanie, Jae Hyo pewnie też tak zrobił. Tylko gdzie, gdzie mogą być?
Rzuca się pod kanapę, sprawdza w garderobie, w szafce pod telewizorem. Nie ma. Nie ma. Nie ma. Szuka nawet w łazience, w szafkach nad umywalką. Pędzi do sypialni, by sprawdzić pod łóżkiem, pościelą, poduszkami, w kuchni i... Nie ma. Jae Hyo nie mógł ich tutaj schować.
Nie ma prezentów.
Nie ma Jae Hyo.
Dlaczego?
Jae Hyo... nie pamiętał.


Przychodzi nad ranem. Mimo niezmiennie padającego deszczu, przez chmury przenikają promienie słońca. Zaciągnięte zasłony nie są w stanie utrzymać w pokoju całkowitej ciemności. Mir bezszelestnie porusza się po domu. Szuka Joona, ale boi się odezwać. Nie chce, by odpowiedziała mu cisza.
Znajduje go w kuchni. Siedzi na ziemi wśród pobitych na setki kawałeczków naczyń. Na stopach ma wypastowane, ciemne buty, ubrany jest w za małe jeasny. Wtula się w starą bluzę Jae Hyo. Tę starą, poniszczoną – Jae Hyo nie nosił jej, ale nigdy nie pozwalał wyrzucić, mimo narzekania Joona.
Mir porusza się niepewnie, uważając, by się nie pokaleczyć.
- Joonie... - Klęka przy nim. Joon wciąż wpatruje się w podłogę. - Wszystko w porządku?
Pytanie wisi w powietrzu. Okno jest otwarte, więc pierwszy podmuch wiatru rozwiewa zasłony. Światło pada na nieruchomą twarz siedzącego mężczyzny. Milczą.
- Przyniosłem prezent – zaczyna znowu. Dalej nie doczekuje się reakcji, więc sam zaczyna rozpakowywać paczkę.
Twarz Joona rozświetla się, gdy pokazuje mu pluszowego słonia.
- Skąd go masz? - pyta opryskliwie.
- Jak to skąd, przecież...
- Jae Hyo nie przyjechał – przerywa mężczyzna. Mir nie może zmusić się, by przypomnieć mu, że umarli nie przyjeżdżają na święta. - Czekałem, naprawdę, on przecież powiedział, że wróci później, ale, ale, Mir, on nie zostawił... Nie przysłał mi prezentu!
Joon trzęsie się. Mir odkłada słonia, by dotknąć dłoni przyjaciela, zaciśniętej na jego ramieniu. Joon już się nie powstrzymuje. Nie wydaje żadnego dźwięku. Mir nie wie, co zrobić, co powiedzieć, co... Joon nie płacze, to Joon zawsze wie, co zrobić, bo już nie ma zaburzeń, już...
- Ale przysłał ci prezent – mówi nagle. - Kazał mi ci go przynieść.
Mężczyzna podnosi wzrok. Jego twarz wciąż jest czerwona, po policzku spływają łzy, ale oczy skrzą niezdrowym blaskiem.
- Jak to? - pyta nieufnie. - Jak to kazał TOBIE go przynieść?
Mir podaje mu paczkę, w której znajdował się słoń. Napisz głosi, iż jest przeznaczona dla „Jooniego”, ale może Joon nie zauważy, nie zorientuje się, że tylko on go tak nazywa.
Joon przełyka łzy, oglądając paczkę ze wszystkich stron. Marszczy brwi na widok napisu, ale na szczęście nic nie mówi. Kręci powoli głową.
- To prezent od niego, tak?
Wystarczy zaprzeczyć. Powiedzieć, że Jae Hyo nic mu nie polecił, a Joon właśnie trzyma w ręce pudełko po kupionym na ostatnią chwilę pluszowym słoniu. Wtedy Joon znów wpadnie w rozpacz.
Dlatego Mir kłamie. Kłamie z obrzydzeniem i nienawiścią do samego siebie. Kłamie, bo może dzięki temu Joon przestanie płakać.
- Tak, od niego. - Uśmiecha się nieszczerze. - Wiedział, że nie będzie mógł przyjechać, więc kazał mi go dać.
Joon przyciąga do siebie pudełko. Mira to bawi. I przeraża. I złości. Niech przestanie!
- A ty co, nic mi nie dajesz? - pyta opryskliwie.
Mir kręci głową. Nigdy by nie przypuszczał, że tak prosty gest może kosztować tyle wysiłku.
- Postanowiłem podpiąć się pod prezent, rozumiesz...
Joon parska chrapliwym śmiechem.
- No, to bardzo w twoim stylu.
Mir z uśmiechem wstaje, próbując nie pokazać, jak bardzo go to zraniło.
Ucieka.


Nie jest pewien powodów, ale ma ochotę zwymiotować. Nie wie, czy z powodu dobiegającego zewsząd okropnego, ale dziwnie znajomego zapachu, czy... Nie rozumie też, jakim cudem znalazł się na końcu kuchni, pośrodku pola minowego stworzonego ze zniszczonych talerzy. Ani dlaczego obejmuje... c o ś. Próbuje sobie przypomnieć, czym jest to c o ś, ale nie potrafi tego skatalogować. Z trudem podnosi c o ś do twarzy. Jest miłe w dotyku, ma mnóstwo dziur i pachnie zarazem okropnie i przyjemnie.
Wstaje z trudem.
Nie wypuszcza c z e g o ś z ręki.
Idzie wolno przez kuchnię. Syczy z bólu, kiedy następuje na jeden z odłamków. Ignoruje krwawienie.
Podchodzi do leżącego telefonu. Kilkanaście nieodebranych telefonów od Mira. Parę wiadomości, których nawet nie ma chęci otworzyć. Przez przypadek wciska zły przycisk i otwiera się przed nim folder z nagraniami. Nagrania rozmów telefonicznych, głupot i...
Wybiega z pomieszczenia. Nawet nie krzyczy, czując pękające pod stopami szkło. Pędzi do salonu, w którym leży laptop. Na szczęście jest włączony. Klika parę razy i zamiera.
Oczywiste.
Przecież by go nie zostawił.


(To Jae Hyo. To musi być on.
Złośliwy uśmiech, dziwne palce, którymi macha do niego i tak niepasująca do wizerunku visuala, rozczochrana czupryna.

Jae Hyo wrócił do domu.

Wciąż ma roześmiane oczy chochlika i irytująco szczupłą twarz. Chyba przed chwilą wstał, bo jest w piżamie. Joon uśmiecha się do niego, ale wtedy Jae Hyo wystawia mu środkowy palec. Joon wybucha śmiechem.

Nagranie dobiega końca.
Joon włącza je jeszcze raz.
Ponownie.

Nie musi się odzywać, wystarczy mu, że Jae Hyo jest, otwiera usta. Nieważne, czy opowiada o pogodzie, uczuciach do jakiejś dziewczyny – zawsze się śmiali z jego celowego kłamania w programach – czy mówi, że zaraz się spóźni, bo czeka na coś, kogoś albo stoi w wypadku.

Joon milczy, ale żadnemu z nich to nie przeszkadza. Jae Hyo mówi za niego. Co z tego, że zazwyczaj nie zwraca się do niego.

Wreszcie Joon postanawia się odezwać. Ni stąd, ni zowąd, bez przygotowania. Jae Hyo coś opowiada, ale przecież może mu przerwać, prawda?
- Cześć, Jae Hyo – mówi zachrypniętym głosem.
Jae Hyo wybucha śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. Joon marszczy brwi i wybiera właściwą reakcję. Nauczył się zawartości plików na pamięć.
- Cześć, Jae Hyo – odzywa się ponownie.
Jae Hyo uśmiecha się łagodnie.
- Kocham cię, Joon.
Płacze.)


Przychodzi równo tydzień po ostatniej wizycie. Nie chce, boi się widzieć z Joonem, ale nie może go tak zostawić. Wcale nie chodzi o próbę pozbycia się wyrzutów sumienia, które nękają go po uciecze.
Joon leży na podłodze, wpatrując się w ekran komputera. Macha w powietrzu nogami, wciąż odzianymi w buty Jae Hyo. Bluza jego nieżyjącego kochanka leży parę metrów dalej. Przynajmniej się przebrał.
- Cześć – mówi niepewnie.
Joon przenosi na niego wzrok. Wory pod oczami są jeszcze większe niż przedtem, a twarz poszarzała, ale... uśmiecha się.
- Cześć – odpowiada wesoło Joon.
- Siema, frajerze! – znikąd dobiega głos Jae Hyo.
Mir zamiera. Nie może wydusić z siebie słowa, jedynie wpatruje się w zmizerniałego Joona, uśmiechającego się do laptopa. Kiedy mężczyzna obraca ku niemu ekran, wszystko staje się jasne.
Filmik przedstawiający machającego ze złośliwym uśmiechem Jae Hyo. Kiedy Joon mu odmachuje, Mira ogarniają mdłości.
- Co się dzieje? - pyta nieco zaniepokojony Joon. - A, pewnie się dawno nie widzieliście! Widzisz, Jae, Mir jest zdziwiony, że wróciłeś. Bo wrócił, widzisz, Mir?
Klika przez chwilę i ukazuje się twarz przewracającego oczami Jae Hyo. Mir cofa się pod ścianę. Ciągle się o nią opierając, wychodzi z mieszkania. Nie zwraca uwagi na nawoływania Joona. Najszybciej jak potrafi, zbiega po schodach.


(Końcówka papierosa jarzy się słabym blaskiem, mimo to widocznym w ciemnościach.
- Powitajmy dzisiejszą pierwszą gwiazdkę.
- Nie chcę być zawsze tym, który psuje romantyzm, ale na litość boską, Joon, to balkon, nie obserwatorium astronomiczne.
Joon lubi, kiedy wraz z Jae Hyo przypominają sobie dawno odbyte rozmowy. Tylko... Kto ich wtedy filmował?
Znajomy?
Przyjaciel?
Mir?
Kręci głową. To nie jest ważne.
Klika na odpowiednią ikonkę i Jae Hyo kiwa głową, zgadzając się z nim.)


Znajduje Joona śpiącego na dywanie. Przytula się do komputera z uśmiechem. Nie widzi swetra Jae Hyo, jest wyjątkowo czysto. Prawdopodobnie znalazł nagranie, w którym Jae Hyo krzyczał na niego za nieporządek. Mir woli jednak wierzyć, że Joon zauważył, iż nie powinien żyć wśród brudnych rzeczy swojego martwego chłopaka.
Dotyka laptopa z obrzydzeniem, ale musi to zrobić. Joon nie reaguje, wciąż śpi. Siada i kładzie urządzenie na kolanach. Z trudem powstrzymuje się od westchnienia na widok tysięcy zapisanych nagrań.
Powoli, z lekkim wahaniem, klika na ustawienia komputera. Nie chce pozbawić Joona szczęścia, po prostu musi go z tego wyciągać. Otwiera dostęp swojemu laptopowi, którego ma w leżącej w przedpokoju teczce.
Na palcach przechodzi przez salon, by sięgnąć po swój komputer. Tak, ma wgląd w foldery przyjaciela. Wątpi, żeby Joon w ogóle to zauważył, a co dopiero anulował połączenie między laptopami. Na próbę wybiera pierwszy lepszy plik – tyle ich jest, Joon nie ma szans zauważyć zniknięcia jednego - i kasuje go.
Działa!


Joon ma wielką ochotę obejrzeć, jak Jae Hyo robi sushi. Potem sam będzie musiał coś takiego zrobić. Nie rozumie jednak, dlaczego nic nie pojawia się na stole, kiedy to Jae Hyo gotuje. Czyżby wszystko zjadał bez jego wiedzy?
Otwiera folder pt.:”Jedzenie”, przesuwa strzałkami w dół i zamiera.
Zniknął.
Szybko wpisuje w wyszukiwarkę plików dokładny numer nagrania. Program działa wolno, więc Joon zdąża uspokoić bijące serce. Kiedy wyświetla się okropny, ciemnoniebieski napis: „brak wyników”, zaczyna krzyczeć.
Zniknął.
Szuka ręcznie, otwiera po kolei wszystkie nagrania w folderze, potem zaczyna w innych, choć minimalnie powiązanych.
N... nie ma.
Zniknął.


- Mir, czy to ty?!
- Joonie, jest trzecia w no...
- Mir, TY TO ZROBIŁEŚ?!
- Co niby miałem znowu...?
- Zabrałeś mi go, zabrałeś to, jak gotuje, jak...
- Joonie, opanuj się, to tylko fil...
- Oddaj mi go! Oddaj!
- Opanuj się, uspokój, zaraz...
- ODDAWAJ MI GO! Oddawaj, kurwa, pierdolony...!


Gdy pierwsze nagrania zaczynają znikać, Joon niczego nie zauważa. Słucha, jak Jae Hyo opowiada o ich przyjaźni sprzed zostania trainee. Uśmiecha się lekko.
Nagle filmik się kończy. Za szybko.


Mir nie potrafi zaznaczyć wszystkich. Niedawno wylał na klawiaturę kawę – nie działa nawet myszka. Jedynie „delete” jest sprawny. Konsekwentnie kilka ten przycisk, gdy tylko pokazuje się, iż poprzednie nagranie zostało skasowane.
Nie waha się.


Na początku nie reaguje. Po prostu wpatruje się w znikające co kilkanaście sekund nagrania.
Jak ma zareagować, kiedy znika jego ukochana osoba?


Co ma powiedzieć?


(Otwiera po kolei nagrania. Szybko, zanim zdążą zniknąć.
Na zawsze.
- Nie zostawiaj mnie! - krzyczy do kłaniającego się po koncercie Jae Hyo.
- Nie mam... - Filmik zmienia się, teraz widać płaczącego ze szczęścia na widok kamerzysty mężczyznę. - Boże, co za niespodzianka, naprawdę... Aż nie wiem, co powiedzieć, w sumie zazwyczaj nie wiem, co powiedzieć, bo... - Zmiana. - Kocham cię, kocham cię, Joo...
Joon zamyka oczy.
Nie odchodź.
Nie odchodź.
Nie odchodź.)



- Mir, wiem, że to ty. Mir, proszę, nie,nie rób tego, ja...
- Spierdalaj, Joonie.
- Mir, proszę, proszę, błagam cię, nie chcę, żeby on...
- Robię to dla ciebie. Przepraszam.


(Tuli laptopa. Nagrania włączają się i znikają w przeciągu kilku sekund.
- Nigdy...
- I wtedy on...
- cię...
- Naprawdę, nigdy nie sądziłem...
- nie...
- Boże, gdybyś wiedział, jak ja wtedy...
- zapomnę...
- Patrząc na to z tej strony, jesteś głu...
- wiesz?
- Wiem, Joon, wiem.
Zapada cisza.)


- Nie! - szepcze, kiedy już zauważy, zrozumie, że ta cisza, że ona nie zostanie przerwana, że... - Nie! - powtarza. - Nie! - krzyczy już otwarcie.
Trzęsie laptopem, wypatrując czegokolwiek, czegokolwiek, co... Otwarty komputer uderza o ścianę. Rozpada się na dwie części, klawisze rozlatują się po kolorowym dywanie.
Jae Hyo! Nie ma go. Nie ma Jae Hyo! Zniknął. Przecież nie mógł pójść! Nie bez niego!
Jae Hyo! Woła, chociaż nie jest pewien, czy jeszcze wypowiada to na głos, czy tylko krzyczy na głos. Nie zostawiaj mnie! Jae Hyo!
JAE HYO! JAE HYO! JAE HYO!
...Proszę.


Nie uderzył go, kiedy przyszedł, chociaż miał do tego prawo. Pozwoliłby mu.
Siedzi po turecku naprzeciwko oglądającego telewizję Joona. Ogląda Block B. Wciąż występowali, mimo śmierci jednego członka. Kiedy widział Zico na pogrzebie – Mir przyszedł, bo ktoś musiał przyjść; jak miał wytłumaczyć światu, że Joon nie pojawił się, bo w ogóle nie przyjmował śmierci Jae Hyo do wiadomości? - płakał on głośniej niż matka zmarłego. Teraz musi się uśmiechać.
- Mir? - pyta niepewnie Joon.
- Tak?
- Widzisz, to nie tak, że... - Joon przełyka głośno ślinę. - Ja... wiem.
- Wiesz?
Joon patrzy na niego. Oddycha ciężko.
- Ja wiem, że on nie żyje – szepcze niemal niedosłyszalnie.
Mir kiwa głową.
- Długo ci to zajęło – mówi, ale w głosie brak dawnej uszczypliwości.
- Tak. - Wyłącza telewizor. - Ale ty też tak byś się zachowywał, gdybym ja...
- To prawda – odpowiada łagodnie. - Nic na to nie mogłeś poradzić.
- Nie mogłem – zgadza się odruchowo.
Mir podnosi się z cichym westchnieniem. Kolana bolą go od siedzenia po turecku. Musi już iść. Na pożegnanie na chwilę przebiega palcami po włosach Joona. Mężczyzna nie reaguje.
Wchodzi do przedpokoju. Zarzuca na ramię torbę i przeczesuje dłońmi włosy. Otwiera drzwi z wyraźnym ociąganiem.
- Mir? - dobiega go głos Joona.
Odwraca się na moment.
- Dziękuję za... słonia.





sobota, 4 stycznia 2014

Jak przegrać życie i zyskać faceta - część pierwsza

Pairing: Minho x Key; Onew x Taemin (SHINee)
Tematyka: k-pop, yaoi, klub ze striptizem, męska prostytucja, radio
Ostrzeżenia: przekleństwa, pewna... bezpruderyjność bohaterów



- O swoim związku opowie nam kolejny słuchacz, który...
- Dzień dobry, ja tylko na chwilę - przerywa dzwoniący. Sadząc po głosie, jest to młody mężczyzna, nieco zdyszany, prawdopodobnie z powodu biegu. - Mam właściwie pytanie, bo ponoć tym się tutaj zajmujecie.
- Zajmujemy się tyloma rzeczami, że nie potrafiłbym zaprzeczyć.
- Super. W takim razie... Proszę mi powiedzieć, jak mam odzyskać faceta, który zerwał ze mną, kiedy dowiedział się, że jestem striptizerem?
Cisza. Cóż, najwidoczniej nawet najważniejsza stacja radiowa nie zajmuje się WSZYSTKIM.
- Myślę, że wystarczy szczerza rozmowa - prezenter szybko odzyskuje mowę; słuchacze pewnie nawet nie zdają sobie sprawy, iż przez moment nie wiedział co powiedzieć. - Jeżeli wszystko mu pan wytłumaczy, na pewno zrozumie pana motywacje i uczucia. Dziękujemy za...
- Stop, ale kiedy...!
Połączenie zostaje przerwane. Prezenter uśmiecha się przepraszająco, choć żaden ze słuchaczy nie może tego zobaczyć, i kontynuuje ciepłym, uwielbianym przez miliony głosem:
- Nie wiem, jak państwu, ale chyba wystarczy mi telefonów jak na dzisiejszą audycję. O szóstej rano powinno się relaksować, a nie odpowiadać na skomplikowane pytania, nieprawdaż? - Robi krótką pauzę, by słuchacze mogli pokręcić głową i uśmiechnąć się do odbiorników. - Czyżby to już była szósta?! Och, w takim razie pozostaje nam jedynie oddać Stanowisko Władzy nad Światem Victorii! Miejmy nadzieję, że chociaż ona państwa nie zestresuje. Do usłyszenia!


Krople deszczu uderzały w ogromne szyby, z których praktycznie składał się cały budynek. Wiatr, władający całym światem znajdującym się poza siedzibą radia, skutecznie psuł nastrój opuszczającym dom Koreańczykom. Kojące, pocieszające słowa prezenterów nie mogły brzmieć autentycznie, gdy oni sami znajdowali się w ciepłym – wręcz za ciepłym – budynku. Właśnie dlatego większość zaangażowanych, przynależących do radia od niedawna pracowników wychodziło przed audycją na zewnątrz, by móc wczuć się w sytuację słuchaczy. Starzy wyjadacze kpili z nich w swoim gronie, całkowicie zapominając, że na początku robili tak samo. Aktualnie nie mieli na to ani ochoty, ani sił. Woleli skupić się na piciu kawy, wypaleniu kilku papierosów lub odespaniu straconych na dojazd godzin.
Choi Min Ho należał do tych aktywniejszych „starszaków”. Nie zasypiał w czasie między audycjami, tylko skupiał się na pobudzeniu organizmu. Przynajmniej wtedy, kiedy mógł.
- Ja pierdolę – klął teraz, stojąc na środku korytarza. Automat wciąż nie działał, mimo że zastosował na nim wszystkie znane mu techniki kopnięć.
Bolała go noga, był wściekły oraz pozbawiony dostępu do kofeiny i nikotyny jednocześnie. Nie dość, że jakiś popieprzony gej wdarł mu się na antenę i zamurował durnym pytaniem, to jeszcze to. Tragedia grecka pełną gębą. Jeszcze brakowało, żeby jego dziewczyna obudziła się w złym humorze i postanowiła coś odjebać. Wierzył jednak w siłę swojego fatum - ono na pewno coś wymyśliło.
Podskoczył, słysząc serię z karabinu maszynowego. Dopiero po chwili zorientował się, iż to ustawiony dzień wcześniej sygnał sms-a. Kopnął ostatni raz w automat i dopiero wyciągnął urządzenie. Wiadomość od jego dziewczyny: Jednak to nie ty. Wybacz, ale musisz to wiedzieć. Twoje rzeczy przeniosłam na klatkę.
Telefon wylądował na podłodze. Szybka pękła z trzaskiem, zagłuszonym przez serię przekleństw mężczyzny. Nie chodziło o to, że się nie spodziewał, ale... Westchnął ciężko. Pochylił się, by podnieść komórkę.
I w tym momencie rozdygotany automat przewrócił się majestatycznie.
Na niego.


Kim Ki Bum, powszechnie znany jako Key, zapłakał głośno nad pełnym boleści losem. Swym, oczywiście. Nie myślał przecież o smutkach innych ludzi, skoro w jego życiu było ich aż zanadto. Zerwanie z facetem, brak podwyżki, teraz ten kompromitujący brak zrozumienia u radiowego prezentera... Gdyby zimą woda nie była tak potwornie lodowata, wskoczyłby do rzeki i pozwolił ponieść falom do jakiegoś lepszego miejsca. Albo po prostu by utonął. Trudno. Wszystko było lepsze niż zmaganie się z życiem na wielkiej arenie, kiedy samemu było się początkującym bokserem, a ono wielką kupą mięśni z mistrzowskim pasem.
- I dlatego, mój miły - zwrócił się do jedynego wiernego towarzysza niedoli, jakim okazał się przerażony, bezdomny kot - nie należy się wiązać z facetami. To chuje. Karierę zniszczą, tyłek rozpieprzą i jeszcze potem zwyzywają. - Pokręcił z niedowierzaniem głową, upijając kolejny łyk z... drugiej? trzeciej? a może czwartej? butelki.
Zwierzę pokiwało ze zrozumieniem głową, po czym umknęło za malowniczo poobijany śmietnik. Ki Bum nie miał zamiaru potępiać kota za tak niesubtelną ucieczkę. Mimo wszystko nie każdy musiał mieć ochotę przesiadywać na deszczu w jakichś zapomnianych przez Boga krzakach. Przez Boga, bo ludzie, a na pewno pijacy, ani myśleli o nich zapomnieć. Stos puszek po alkoholu przypominał kurhan usypany poległym herosom. Przynajmniej objętościowo.
Wlał w siebie resztę płynu i sięgnął ręką po kolejną butelkę. Zamarł, gdy nie znalazł niczego. Natychmiast się podniósł. Przecież nawet się nie upił, nie mogły się tak nagle skończyć!
Poruszał się na czworaka, rozpaczliwie wypatrując jakichś względnie pełnych puszek. Albo butelek. Albo czegokolwiek, co podchodziłoby pod tag „względnie pełne” i nie było kałużą. Zanurkował głową w środek kurhanu.
Nawet nie zauważył, jakim cudem zmaterializował się daleko za krzakiem, dokładnie naprzeciwko nóg jakiegoś wysokiego, dobrze ubranego mężczyzny. Próbował się podnieść, ale nogi z niewiadomych przyczyn wypowiedziały posłuszeństwo.
- Czy jest pan pijany? - zapytał się z odrazą w głosie nieznajomy.
Key zamrugał. Nie pomyślał o tym. W sumie w ogóle się nie zastanawiał nad tym, że może być otumaniony alkoholem. Czyli to jednak nie kończyny się zbuntowały. Uśmiechnął się lekko, czując wyraźną ulgę na tę myśl. Przecież gdyby naprawdę wypowiedziały mu wojnę, musiałby się ich pozbyć, a tak...
- Czy jest pan pijany? - Tamten ponowił pytanie.
- Wydaje mi się to nieprawdopodobne, jednak wszystko wskazuje, że owszem – odparł z powagą.
Mężczyzna odsunął się lekko, gdy Ki Bum zgiął się w pół. Prawdopodobnie nie wiedział, co zrobić z tak szczerym rozmówcą. Key miał inne problemy - z całych sił próbował powstrzymać mdłości. Przypomniał sobie, że na wypadek nudności powinno się skupić na horyzoncie. Niespecjalnie miał taką możliwość, więc skoncentrował się na butach nieznajomego. Połyskujące, czarne, dokładnie wypastowane. Idealne, by na nie zwymiotować.


Tae Min oparł się o tandetnie ozdobioną, pozłacaną kolumienkę. Siedział na środku jeszcze nieposprzątanej po wczorajszym występie scenie. Od co najmniej kwadransa powinna trwać próba. Powinna, dobrze powiedziane. Nie wiedział dlaczego, lecz zawsze, kiedy przychodził na czas, reszta się spóźniała albo próbę odwoływano. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by wszyscy znaleźli się w pracy w tym samym momencie. Oczywiście nie wierzył w istnienie fatum, złego Boga i zawistnego Szatana – długie wykłady matki pt.: „Bóg jest Miłością” zrobiły swoje – ale czasami nie potrafił wyśmiać opowiadającego o tym Key. Niektórych rzeczy po prostu nie dało się inaczej wytłumaczyć.
- Jak myślisz, Key w ogóle planuje przyjść do pracy? - Drgnął, słysząc głos szefa.
Onew, prywatnie Lee Jin Ki, właśnie zmierzał w jego stronę. Tae Min nienawidził tego, że musi tłumaczyć się za kolegę, z którym wcale nie utrzymywał nie wiadomo jak bliskich kontaktów. Gdyby się chociaż wielce przyjaźnili, a nie byli zwykłymi kumplami z pracy, może wymyślanie usprawiedliwień za nieobecnego Ki Buma nie wkurzałoby go tak bardzo.
- Nie mam pojęcia – żachnął się. - Zadzwonił do mnie o piątej rano, że facet z nim zerwał, chce się zabić, ale nie może, bo dzięki temu fatum by z nim wygrało. W skrócie, oczywiście, bo pierdolił przez pół godziny.
Szef z trudem powstrzymywał uśmiech. Przynajmniej tak się Tae Minowi wydawało. Wolał na wszelki wypadek nie odpowiadać uśmiechem, bo... Ostatnio naprawdę za dużo mu się wydawało.
- Nie mam siły powtarzać po raz kolejny, że jak tak dalej pójdzie, to go wyrzucę... - jęknął Onew. - Cóż, możesz sobie iść. Dopóki on nie przyjdzie, nic nie zrobimy.
Tae Min niemal odskoczył, kiedy Jin Ki usiadł obok niego. Nie chodziło o to, że szef mu się podobał, bo okej, był całkiem ładny, ale w sumie się nie znali, nigdy nie przeskoczyliby relacji zwierzchnik-podwładny; zmęczony uśmiech Onew też go nie ruszał, w końcu wszyscy byli zmęczeni, nie tylko facet, który w sumie nic nie musiał robić poza krzyczeniem na nich, a że robił to w taki absolutnie cudowny, wspaniały, władczy sposób, to...
Kurwa, naprawdę się zadurzył.
- A, ok, to ja już lecę! - zawołał nienaturalnie głośno.
Pochwycił leżącą obok torbę i wybiegł z pomieszczenia, nim szef zdążył się w ogóle odezwać. Bał się przebywać z nim choć chwilę dłużej, niż musiał. Zakochiwanie się we właścicielu lokalu z męskimi striptizerkami świadczyło o bardzo rozwiniętych zaburzeniach psychicznych i braku instynktu samozachowawczego.
Praktycznie czuł na sobie wzrok Jin Kiego. Obrócił się przez wyjściem i lekko wychylił zza drzwi. Szef faktycznie wpatrywał się w wyjście, którym przed chwilą zniknął, ale po jego zmarszczonych brwiach i lekko rozmarzonym spojrzeniu, stwierdził, że na pewno nie myślał o nim. Raczej o jakiejś kobiecie albo wyjątkowo przyjemnej wizji. Nie o małoletnim striptizerze, którego miał nieszczęście zatrudnić.
Przeczucie, że jednak na niego patrzył dalej nie znikało, ale musiał przyznać po raz kolejny... Wydawało mu się.


Min Ho prychnął teatralnie, kiedy niechciany gość otworzył oczy i zaczął z przerażeniem rozglądać się po pokoju. Choi nie miał zamiaru go krytykować. Chciałby zrobić to samo, ale nie wypadało dziwić się wystrojem własnej sypialni.
Dzięki bogom, nie sprzedał swojego domu po zamieszkaniu z dziewczyną. Nie na wypadek zerwania, był wówczas zbyt zakochany, ale ze zwykłego lenistwa. Za dużo papierów. Poza tym miał na tyle pieniędzy, by utrzymywać dwa mieszkania.
Problem polegał na tym, że wszystkie meble znajdowały się u eks-dziewczyny, która nie zamierzała ich oddawać. Został właścicielem wielkiego, pustego domu. Żyć, nie umierać.
- Jeżeli zamierzasz mnie zgwałcić, to uprzedzam, że mam rzeżączkę – odezwał się Człowiek-Który-Zaliczył-Zgona-Na-Jego-Butach.
Min Ho zamrugał, nieco zdziwiony deklaracją.
- Proszę...?
Młodociany, prawdopodobnie nastoletni, pijaczyna przewrócił oczami. Teraz prezentował się całkiem nieźle - przed umyciem i krótką drzemką mało kto ośmieliłby się do niego zbliżyć. Nie tylko brud został zmyty; równie wszelkiej maści kosmetyki. Pozbawiona makijażu twarz przerażała bladością.
- Nie mam pojęcia kim jesteś, więc uprzedzam. Mam rzeżączkę i prawdopodobnie HIV. Gdybyś chciał mnie zgwałcić, byłbyś pieprzonym samobójcą.
Min Ho przyłożył dłoń do czoła.
- Proszę, kurwa? - zapytał już mniej grzecznie. - Jaki gwałt, jaka rzeżączka?
Chłopak pokręcił ze znużeniem głową. Choi miał dość specyficzne wrażenie, że w jakiś magiczny sposób ich role odwróciły się.
- Czy jest pan pełnosprawny, czy mam może wolniej mówić? - Nieznajomy mówił powoli, przesadnie dbając o wyraźną wymowę.
- Do czego to doszło, żeby niepełnoletni alkoholik zarzucał mi głupotę... - Uśmiechnął się drwiąco.
- Jestem pełnoletni! I nieszczęśliwy! - zaperzył się, wywołując tym wybuchem napad śmiechu u Min Ho. - Nie ma się z czego śmiać, facet mnie rzucił, do kurwy...! Mam prawo być smutny, tak?!
Choi normalnie nie przejąłby się problemami młodego Wertera w wersji gejowskiej, ale wyjątkowo nie miał pomysłu na jutrzejszą anegdotkę, którą tradycyjnie opowiadał podczas audycji. Dlatego wykorzystał wszystkie swoje aktorskie umiejętności i obdarzył chłopaka pełnym współczucia spojrzeniem.
- Co się stało? - spytał cicho.
Oczy tamtego napełniły się łzami. Albo był rozchwiany emocjonalnie, albo naprawdę nieszczęśliwy. Na Min Ho nie zrobiło to żadnego wrażenia. Władzę przejęła jego chłodna dusza dziennikarskiej hieny.
- Zaprosiłem mojego faceta na noc. On jest potwornie zazdrosny, więc kiedy po seksie poszedłem się wykąpać, wziął mój telefon. Tam było mnóstwo sms-ów od mojego szefa, który kazał mi przynosić różne rzeczy do pracy albo przychodzić wcześniej, bo... - Odetchnął głęboko. - W każdym razie mój... były zorientował się po treści, ze nie pracuję jako urzędnik, tylko striptizer w nocnym klubie i...
Choi odskoczył do tyłu, omal się nie wywracając.
- To ty! - zawołał gniewnie.
- Co ja?
- To ty zepsułeś mi audycję!
- Cooo...? - Chłopak zamilkł na parę sekund, by nagle powstać. Jego oczy płonęły żądzą mordu. - BOŻE, TO TY! Ty mnie tak obrzydliwie zignorowałeś!
- Nic dziwnego, ja...
- Jak ja ci zaraz przypierdolę...!
Mimo fizycznej przewagi Choia, chłopak bezmyślnie zaszarżował. Prezenter odsunął się na bezpieczną odległość.
- Zerzygałeś mi się na buty.
Pijak zmrużył oczy. Chyba się wahał. W końcu podniósł uspokajająco ręce.
- Ok, przyjmijmy to za rekompensatę – zgodził się łaskawie.
- Proszę?! To ty powinieneś mnie przeprosić! Zniszczyłeś mi audycję!
- A ty zniszczyłeś mi humor!
- A ty... Ty zniszczyłeś mi dzień!
- A ty – chłopak zbliżył się ponownie, jeszcze bardziej wściekły niż przedtem - przeszkodziłeś mi w poszukiwaniu butelki! Gdyby nie ty, na pewno znalazłbym alkohol!
Na to Min Ho nie miał argumentu.


Samochód zatrzymał się gwałtownie. Ki Bum szybko otworzył drzwi i wyskoczył z auta. Miał zamiar szybko pobiec do klubu, ale pukanie w szybkę zwróciło jego uwagę na pełną politowania twarz Choia. A tak, zapomniał torby. Bardzo dojrzale wystawił mu język, wszedł do auta i podniósł workopodobny dodatek.
- Naprawdę jesteś striptizerem? - zaciekawił się nagle Min Ho.
Ki Bum, mimo zgodzenia się na mówienie do siebie po imieniu, miał już dość tego człowieka. Zadawał mu tyle pytań, że był niemal pewien, iż jego opowieść o zerwaniu znajdzie się na nagłówkach jutrzejszych gazet. Poza tym mężczyzna pytał się o jego zawód kilkanaście razy. Ciągle nie dowierzał?
- Tak. - Pokiwał cierpliwie głową. - Jak nie wierzysz, to... - przejechał językiem po górnej wardze - możesz przyjść.
Uśmiechnął się zawadiacko, widząc zmieszanie na twarzy Choia. Wykonał parodię zamaszystego ukłonu i powędrował do klubu. Samochód odjechał, gdy wszedł do środka. Słyszał pisk opon.
Cóż, przynajmniej miał go z głowy. Na pewno nie przyjdzie.


Key przechadzał się wzdłuż długiego, szerokiego korytarza. Ustawione po obu stronach czerwone lampy sprawiały, że każdy wchodzący kojarzył to miejsce z burdelem, jednak właściciel nie pozwalał pracownikom na seks z klientami. Przynajmniej nie w godzinach pracy.
Lokal miał być otwarty za kilka minut, wszyscy striptizerzy powinni w napięciu siedzieć za kulisami. Ki Bum zwiał stamtąd niepostrzeżenie, kiedy tylko został odpowiednio umalowany. Nie przepadał za wysłuchiwaniem opowieści swoich kolegów, którzy zazwyczaj dorabiali w pobliskiej agencji towarzyskiej. Czasami oczywiście bawiły go wyznania miłosne, jakie wygłaszali swoim klientom, ale aktualnie nie miał na to ochoty. Od paru dni był dziwnie marudny. Tae Min zrzucił to na tremę przed występem, ale przecież nigdy się nie stresował! To musiało być coś innego.
Drzwi wejściowe otworzyły się z trzaskiem. Ki Bum wbiegł pod stolik, by nie zostać zauważonym. Ty idioto, jęknął, przecież szefuńcio mówił, że nie powinieneś wychodzić!
Klient wolno wchodził po schodach; gdyby teraz wyszedł, na pewno by go nie zauwa... Nie, był za blisko. Key patrzył na podłogę, na której zamiast standardowej wykładziny, znajdowały się orientalne dywaniki. Wtedy je zobaczył. Połyskujące, czarne, dokładnie wypastowane buty.
Przyszedł.