wtorek, 11 listopada 2014

SM Youth Detention Center - rozdział IX



Pairing: Hunhan, Kaisoo
Ostrzeżenia: przekleństwa, gejowacenie się nieletnich, jawne wzmianki o gejowaceniu nieletniego z opiekunem, a do tego przemoc i fajki - as always
Nieprzekonujące tłumaczenie: Minął prawie miesiąc od poprzedniej aktualizacji, wiem. I chciałabym bardzo za to przeprosić, tym bardziej, iż niczym Wam tego nie wynagrodziłam, ale... Seriale się pojawiły. Dużo seriali.
I tak, to są tłumaczenia. Wiem, że nieprzekonujące, napisałam wyżej.
A poza tym to #smok_jest_bardzo_biedny i nie stać go na betę. Soł nie narzekajcie.



Przy śniadaniu Lay wraz z Chenem wyraźnie mnie unikali. Próbowałem jakoś podjąć rozmowę, podziękować za wstawienie się podczas akcji ze sprzątaniem, ale odchodzili, ilekroć się zbliżałem. Wreszcie zrozumiałem dlaczego – obaj byli cali posiniaczeni. Zadawanie się ze mną oznaczało kłopoty w bandzie D.O. Wielkie kłopoty.
Więcej już do nich nie podszedłem. Kiedy wychodzili, Lay skinął mi niemal niezauważalnie głową. Nie odpowiedziałem. Nie mogłem zaaprobować tego sposobu postępowania. Nie, kiedy cierpiał na tym mój pieprzony przyjaciel.


***


Prawdopodobnie nie była to najmądrzejsza rzecz, jaką zamierzałem zrobić w życiu. Nawet bardziej niż prawdopodobnie. Szczerze mówiąc, myślę, iż gdyby głupota umiała latać, wirowałbym gdzieś pomiędzy Drogą Mleczną a Galaktyką Andromedy.
Mimo świadomości własnego debilizmu nie zmieniłem zdania. Może i byłem kretynem, ale przynajmniej zdecydowanym kretynyem. Trudno.
Chciałem porozmawiać z D.O. Nie, nie tylko chciałem – stałem pod jego jebanymi drzwiami. Jakimś cudem wyciągnąłem informację o lokalizacji jego pokoju z Tao, nie zdradzając przy tym przyjacielowi zbyt wiele. Inaczej na pewno by mnie od tego odwiódł. Całkiem słusznie zresztą.
Wziąłem głęboki oddech, gdy drzwi D.O zaczęły się rozsuwać. Zanim jednak ktoś zdołał wyjść z pokoju, wdarłem się do środka. Potrącając przy okazji Goyle'a. Albo Crabbe'a. Chuj, nie rozróżniałem ich.
- Co ty tu, kurwa...? - zapytał po chwili siedzący na łóżku D.O.
- Mamy go wypierdolić? - Crabbe'a skinął dłonią na czającego się w rogu Goyle'a. Go też nie zauważyłem? C u d o w n i e.
- Emm... Przyszedłem z tobą pogadać. - Odwróciłem się ku D.O, próbując chociaż wyglądać na pewnego. Noszony wbrew regulaminowi wisiorek Goyle'a zadźwięczał złówrożebnie. Skupiłem wzrok na podłodze, z którą prawdopodobnie miałem się zaraz przywitać.
D.O podniósł się z posłania, otrzepując niewidzialny pyłek ze spodni. Zbliżył się do mnie powolnym, ewidentnie inspirowanym chodem thrillerowych bossów krokiem. Uśmiechnął się drwiąco.
- On tylko przyszedł lizać mi buty, możecie wyjść. - Skinął na dybiącą na moje zdrowie bandę. - Jak z nim skończę, to was zawołam.
Wyszli bez słowa. Mimowolnie odetchnąłem z ulgą. Może ten plan nie był najlepszy, może i nie przewidziałem, iż w pokoju D.O przebywają też inni, gotowi wpierdolić mi ludzie, ale cel został osiągnięty. Prawie.
- Czego? - warknął, odsuwając się na bezpieczną odległość. Huhu, czyżby ktoś bał się, że ponownie przypierdolę mu kubłem? Całkowicie irracjonalnie moja samoocena zrównała się z Mont Blanc.
- Tak jakby – przejechałem językiem po zaschniętych ustach – widziałem cię wczoraj. W sumie to dzisiaj. Na dachu.
Dostrzegłem w jego oczach dezorientację, która szybko przekształciła się w gniew. Skoczył w moją stronę, ale uniknąłem ataku bez większego wysiłku. Spróbował raz jeszcze; tym razem wyprowadziłem kontrę w jego brzuch. Nie trafiłem, jednak to wystarczyło, by cofnął się o parę kroków.
- Co niby widziałeś? - Miał przyspieszony oddech, na czole uwidaczniły się bruzdy.
- Naprawdę musimy przez to przechodzić? - Uniosłem brwi z nadzieją, iż nie wyglądam, jakbym bardzo starał się naśladować mimikę Sehuna. - Byłem tam w nocy, ty również, słyszałem, jak... wiesz... - Uśmiechnąłem się złośliwie. - Mam kontynuować?
Zacisnął mięśnie szczęki, wpatrując się we mnie z nienawiścią.
- Po chuj tutaj jesteś?
- Chcę się dowiedzieć, co się stało. - Wzruszyłem ramionami.
- Po chuj?
Wbrew pozorom to było naprawdę dobre pytanie. Niemal porównalne z hamletowskim: „Być albo nie być?”. Nie miałem pojęcia, dlaczego mnie to interesuje. Nie planowałem go szantażować ani upokarzać – to nie leżało w mojej do bólu poczciwej naturze. Chyba chodziło o aktywujący się bez przerwy syndrom Matki Teresy.
- Tego jeszcze nie wiem – odpowiedziałem po chwili ciszy.
Posłał mi nieufne spojrzenie, ale nie udało mu się niczego wyczytać z mojej twarzy. Wsadził dłonie do kieszeni.
- Powiedzmy, że... - Zmienił środek ciężkości z nogi na nogę. - Dziewczyna, z którą byłem, ma kogoś innego. Taka odpowiedź ci wystarczy?
- Dziewczyna? - zapytałem odruchowo. - To ty nie byłeś z Kaiem?
Nie zdążyłem jeszcze dokończyć pytania, gdy mnie popchnął. Uderzyłem z impetem głową o ścianę. Pół życia, trochę cieni i ikona z Jezuskiem stanęły mi przed oczami. Podniosłem się na łokciach, oddychając ciężko. D.O doskoczył do mnie, by złapać za kołnierz i parokrotnie potrząsnąć.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - warknął. - Zawsze jesteś w odpowiednim miejscu, wszystko cię interesuje, wszystko widzisz. - Chciałem zaprzeczyć, jednak zasłonił mi usta dłonią. - Po chuj ci to? Po chuj ci to wszystko? Bawisz się w informatora jak Tao? A może próbujesz mnie zastraszyć? Bo wiesz, gówno ci to wyjdzie, nie masz żadnych dowodów. Ż a d n y c h. A tobie nikt nie uwierzy, pizdo.
Próbowałem ukradkiem wymacać jakiś nadający się do obrony przedmiot i nawet coś znalazłem, ale tym razem D.O był przygotowany. Poderwał mnie nagle, nie pozwalając na jakąkolwiek kontrę. Uderzyłem całym ciałem o drzwi.
- Wypierdalaj. - Podszedł do panelu otwierającego.
- Nie zamierzałem nic z tym robić – wykrztusiłem. - Po prostu... Myślałem, że coś się stało.
Spoglądał na mnie w milczeniu. Chyba chciał coś powiedzieć. Otworzył usta, po czym od razu je zamknął. Wpatrywaliśmy się w siebie przez kilkadziesiąt sekund, dopóki nagle nie odwrócił się z powrotem ku panelowi i nie otworzył drzwi. Dotychczas oparty o nie, dosłownie wypadłem z pomieszczenia.
- Wypierdalaj – wycedził jedynie, zamykając pokój z powrotem.
Soł... To by było na tyle, jeżeli chodzi o pomaganie całemu światu.


***


Leżałem na łóżku, wpatrując się w sufit. Na jednej dłoni podpierałem głowę, w drugiej trzymałem papierosa. Palenie w takiej pozycji nie było zbyt mądre, ale zdążyłem oswoić się z myślą, iż mogę spłonąć. Wciąż była to lepsza perspektywa niż wstanie.
Sehun wsunął się do pokoju niemal bezszelestnie – gdyby nie kliknięcie drzwi, nawet bym nie mrugnął. Zabawne, jak technologia potrafi zniszczyć całą zabawę w podchody. Uniosłem nieznacznie głowę.
- Mój ojciec przyjeżdża – oznajmił na powitanie. - Pojutrze.
Wzruszyłem ramionami.
- To źle?
- Nie wiem. - Opadł na swoje łóżko. - Nie mam pojęcia, nie widziałem go od przyjazdu tutaj.
Tym razem nie zbyłem go lekceważeniem. Usiadłem, przypadkowo przypalając sobie palce fajką.
- Nie widziałeś go od przyjazdu tutaj? - powtórzyłem idiotycznie. - Czyli... od pięciu lat?
Skinął głową po chwili zastanowienia.
- Tak jakby. - Wyciągnął dłoń po papierosa, a ja odruchowo podałem mu swojego. - Kiedy mnie zamykali, siedział w szpitalu. Już nie pamiętam dlaczego, ale nawet nie mogłem go widywać, to... Myślałem, że umarł. A teraz przyjeżdża.
Nie miałem nic więcej do powiedzenia. Położyłem się z powrotem na łóżko. Czułem na sobie wzrok Sehuna, ale nie zamierzałem niczego inicjować. Nie moglem na niego naciskać ani do niczego zachęcać – sam musiał poradzić sobie z wyrażaniem uczuć. Przynajmniej tak twierdzili w mądrych książkach Kaia.
- Chyba trochę się boję – rzekł wreszcie.
- Dlaczego?
- Bo... - Przełknął ślinę. - Nie wiem.
- Boisz się go czy spotkania z nim? Bo to zasadnicza różnica.
Przesunął dłonią po przydługich, od dawna nieścinanych włosach. Miał autentyczne problemy z ubraniem w słowa własnych odczuć. Jako totalny ekstrawertyk nie potrafiłem tego zrozumieć, ale jako jego przyjaciel starałem się choć minimalnie wczuć w jego sytuację.
- Nie rozumiesz... - Nerwowo gładził materiał poduszki . - Nie boję się go, nie boję się samej rozmowy, tylko tego... Nie chcę wiedzieć, co z tego wyniknie. Bo jak wyniknie coś... Luhan, on jest jedyną osobą, jaką mam, rozumiesz? J e d y n ą. A co jeżeli tak naprawdę wcale go nie mam i...?
Stanąłem naprzeciwko niego. Wyciągnąłem dłoń, a kiedy się nie odsunął, ująłem jego podbródek i podniosłem tak, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Jeżeli ty się boisz, to pomyśl o tym, co czuje on. Unikał kontaktu z tobą przez pięć pieprzonych lat, pewnie teraz oczekuje, iż go zlinczujesz. - Uśmiechnąłem się nieznacznie, chcąc nadać wypowiedzi nieco lżejszy ton. - Dopóki się z nim nie zobaczysz, nie masz się czym przejmować. Potem, jak już coś z tego wyniknie, razem wszystko ogarniemy, okej?
Nie odpowiedział, nawet nie skinął ani nie pokręcił głową. Objął mnie w pasie, przykładając głowę do brzucha. W milczeniu gładziłem go po włosach, dopóki nie przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Po czym nie zrobił tego jeszcze raz. Poczułem, jak pewien pieprzony ośrodek mózgu, który zwyczajowo wyłączał wszystkie inne bodźce, budzi się do życia. Dopływ krwi do mózgu został przewspaniale ucięty na rzecz innej części mojego ciała. Kurwa, nie teraz! Sehun, to naprawdę nie był dobry...
A jednak teraz.
- SERIO?! - Chłopak odsunął się natychmiast. - Powtórzę: SERIO?!
Zasłoniłem zaczerwienioną twarz dłonią, wspinając się na szczyty zażenowania. Koniec, kurwa. Dzisiaj jeszcze idę obrabować aptekę i nażreć się klonidyny i innych gówien. Żegnajcie hormony, witaj impotencjo.
Sehun podniósł się z łóżka. Stał naprzeciwko mnie, nie starając się nawet pozbyć z twarzy uśmiechu politowania. Spróbowałem schować się przed światem za pomocą minischronu złożonego z obu rąk, ale złapał mnie za nadgarstki.
- Spokojnie, nie ty pierwszy, nie ostatni – stwierdził pozornie spokojnym tonem. - Rozumiem, że... - przerwał, targany atakiem śmiechu.
Głośno wypuściłem powietrze. Wyszarpałem dłonie z jego i cofnąłem się o kilka kroków. Co za jebana hańba, ja pierdolę. Nigdy w życiu nie spojrzę mu w oczy, nigdy nawet nie pomyśle o tym, by to zrobić. Nie mogłem jednak dać po sobie tego poznać. Heroicznie wyprężyłem pierść.
- Proszę bardzo – rzekłem z największą dawką patosu, na jaką mogłem sobie pozwolić – kpij sobie. Kpij z niemogącego panować nad hormonami nastolatka, który...
Sehun bezczelnie zasłonił mi usta dłonią, wciąż słaniając się ze śmiechu. Rechotał jak pieprzony Jabba the Hutt podczas próby uśmiercenia Hana Solo. Nawet przypominał tę jebaną ropuchę, no może był TROSZECZKĘ ładniejszy.
- Jesteś śmieszny – powiedział jedynie, gdy odzyskał oddech.
Jestem śmieszny. Cudownie. Nie jestem wspaniały, kochany, miły, tylko śmieszny. Tak mi się odwdzięczał za te tygodnie troski?! Ale dobra, „śmieszny” wciąż brzmiało lepiej od „żałosny”. Taką miałem nadzieję.


***


- Kai...? - Złapałem przechodzącego mężczyznę za łokieć.
Wolałem przechwycenie go na korytarzu od rozmowy w gabinecie. Tam miałem nieco utrudnioną drogę ewakuacji – musiałem się liczyć z możliwością, iż któregoś dnai zirytowany psycholog po prostu nie pozwoli mi wyjść, dopóki nie zdradzę tożsamości sprawców pobicia. A teraz potrzebowałem z nim pogadać. Nie chodziło o samą ciekawość, musiałem zdobyć jakiś argument, dzięki któremu mógłbym zmusić D.O do odpierdolenia się od moich przyjaciół. I ode mnie. Oczywiście ten plan miał więcej słabych punktów niż plusów, ale nie miałem pomysłu na nic innego.
- Luhan? - zdziwił się. Zresztą jak za każdym razem kiedy to ja inicjowałem rozmowę. - Coś się stało?
- Tak. - Skinąłem głową. - Ale nie chodzi o mnie, tylko... - zawiesiłem głos. - Możemy porozmawiać na dachu?
Kai uniósł brwi.
- Dobrze wiesz, że wychowankowie nie mogą wychodzić na...
- Dobrze też wiem, że wychodzi tam pan codziennie. I to nie sam.
Szczęśliwie on też doszedł do wniosku, iż nie ma sensu się kłócić. Ruszył nerwowo w stronę schodów prowadzących na dach. Rozglądał się niespokojnie, jakby pewien, że zza któregoś z rogów zaraz wynurzy się dyrektor. Okej, było to możliwe – kończyła się pierwsza godzina przerwy obiadowej – ale nie należało popadać w paranoję. Klepnąłem go w ramię, zachęcając do przyspieszenia. Choć zadrżał jak ziemia w Japonii, to wyjątkowo posłuchał mnie bez gadania.
Gdy znaleźliśmy się na dachu, Kai, choć wydawało mi się to niemożliwe, spiął się jeszcze bardziej. Niemalże nie przypominał tego wesołego, wyluzowanego gościa, którego poznałem. Co się, kurwa, z nim działo...?
- Więc w czym jest problem? - Posłał mi zachęcający uśmiech. W założeniu zachęcający.
Wsadziłem ręce do kieszeni. Teraz, kiedy przyszło co do czego, nie byłem już taki pewny siebie. W gruncie rzeczy... Rozmowa zapowiadała się niesamowicie żenująco.
- Zastanawiam się – zacząłem wreszcie – dlaczego powiedział pan D.O, że pan kogoś ma. Szczególnie po tym, jak...
Kai aż się odsunął.
- O czym ty w ogóle mówisz?! To, co wtedy zobaczyłeś... W ogóle źle to zrozumiałeś!
Wzruszyłem pseudononszalancko ramionami. Szczerze mówiąc, pytanie Kaia było całkiem trafne – też miałem ochotę je sobie zadać, ale nie mogłem pozwolić, by to zauważył. Przestąpiłem z nogi na nogę, ziewając teatralnie.
- Proszę nie udawać idioty, widziałem was także później – blefowałem jak czarownica przed inkwizycją, jednak jakimś cudem to działało.
Kai był zbyt zestresowany, żeby wykorzystać psychologiczną wiedzę, a mi chyba za bardzo zaczęło zależeć na zdobyciu informacji, bo ni stąd, ni zowąd zacząłem dobrze grać. Gdyby jakiś reżyser kazałby mi wystąpić w filmie pod groźbą zabicia mojej matki, już mógłbym ustawiać się w kolejce po Oscara. A mówili, że samą wiarą niewiele się zrobi, ha!
- Zamierzasz... - Mężczyzna przypominał pęknięty balon, z którego uchodziłą resztka powietrza. – Zamierzasz coś zrobić z tą informacją? Powiedzieć komuś? Naczelnikowi, strażnikom, kolegom...?
Potrząsnąłem zdecydowanie głową. Lubiłem go, nie chciałem sprawiać mu problemów. D.O to co innego.
- Nie. - Zbliżyłem się do niego. - Wierzę, że to, co robisz... Myślę, że nikogo pan tym nie krzywdzi, prawda?
- Tak, to całkowicie konsensualna relacja, to znaczy – to była całkowicie konsensualna relacja...
- Dlatego proszę się nie przejmować – przerwałem mu łagodnie. - Nie o to mi chodzi. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego z D.O byliście, a nie jesteście. Nic więcej. 
- Dlaczego cię to interesuje?
Odzyskał rezon. Wyprostował się, poprawił włosy i przybrał pseudoprofesjonalną maskę, żywcem zerżniętą z mimiki Mads Mikkelsena. Uhu, czyżby ktoś sobie przypomniał, że jest psychologiem?
- Spotkałem go tutaj. W sensie D.O. W nocy. Nie wyglądał na zbyt... wesołego.
- Jak to? Coś mówił?! - zaoferował się natychmiast.
Borze iglasty, ten facet był beznadziejny. Niby taki ogarnięty, niby taki zdystansowany, a gdy tylko wspomniało się o D.O, dostawał spazmów. Zaangażowanie zaangażowaniem, ale powinien bardziej przejmować się możliwością wykrycia, nie smutkiem swojego lowelasa/chłopaka/kochanka (niepotrzebne skreślić). Mimo wszystko bliższe relacje z wychowankami były zakazane. Między innymi dlatego w poprawczaku nie zatrudniono niemal żadnych kobiet – chcieli wykluczyć ewentualne romanse. Nie wpadli jedynie na to, że niektórym nie potrzeba pań. Ach, ten spaczony XXI wiek!
- Nie, był po prostu smutny. Bardzo smutny. Baaardzo smutny – nakreśliłem mu jakże szczegółowy obraz rozpaczy D.O. 
Kai zacisnął usta. Wyglądał na naprawdę przejętego, jakby moja niezbyt poważna narracja w ogóle nie miała dla niego znaczenia. Gdybyśmy się spotkali kilka miesięcy wcześniej, bez wahania bym go teraz przytulił, ale znajomość z Sehunem skutecznie wyzbyła mnie podobnych odruchów. Poklepałem go współczująco po ramieniu.
- So? Z jakiego powodu go zostawiłeś? - zawróciłem rozmowę na odpowiedni tor. Teraz miałem się przekonać, czy spędzałem tutaj przerwę bezcelowo, czy jednak coś na niej zyskam. Coś więcej niż niezamierzone wpędzenie w depresję Bogu Ducha winnego psychologa. 
- Luhan, to naprawdę nie twoja sprawa. Nie powinieneś się mieszać we wszystkie afery w tym miejscu. Tak będzie dla ciebie... bezpieczniej, okej? - Zdecydowanie ruszył ku schodom.
Jeżeli myślał, iż zbyje mnie tak idiotyczną radą, to się, kurwa, pomylił. Tylko troszkę, tak jak taki jeden Kolumb z lokalizacją Indii. 
- Nie ignoruj mnie! - Poleciałem za nim. - Przejmuję się tym wszystkim, dlaczego mi odmawiasz nawet takiej wiedzy? Niczego by to nie zmieniło!
Zatrzymał się nagle, tuż przed samymi drzwiami prowadzącymi na korytarz. Zacisnął dłoń na klamce.
- Powiedzmy, że – wypuścił głośno powietrze – pewien dobrze znany nam strażnik dał mi do zrozumienia, iż o wszystkim wie. I nie był ani tak miły, ani tak pewny jak ty. Nie mogę sobie pozwolić na utratę tej pracy, jasne?
Wręcz wybiegł z klatki schodowej. Chciałem zadać mu jeszcze kilka pytań, lecz kiedy sam wyszedłem na korytarz, już nikogo na nim nie było. 
Zajebiście. Totalnie zajebiście. Nie miałem żadnej kompromitującej, nadającej się do szantażu D.O informacji, Kai był na mnie wkurwiony, a Lay wciąż musiał obawiać się kolejnego pobicia. Uniwersalna zasada wszechświata: „jeżeli coś ma się spierdolić, to się spierdoli w wielkim stylu” oczywiście zadziałała również i tym razem. Ale nawet ona nie przewidywała, iż ktoś mógłby urodzić mną. I spierdolić monumentalnie wszystko za jednym zamachem.


***


Siedziałem z Sehunem na korytarzu przed salą odwiedzin. Nie wiedziałem, kim był jego ojciec ani ile zapłacił naczelnikowi za możliwość porozmawiania z synem nie w terminie standardowych wizyt i, będąc szczerym, chuj mnie to obchodziło. Ważny był teraz tylko przerażony Sehun, który od rana próbował sprawiać wrażenie obojętnego i wręcz znudzonego całą sytuacją. A jednocześnie podskakiwał przy najmniejszym dźwięku i odpalał papierosa od papierosa. Prawdziwy mistrz sztuki aktorskiej, zaiste.
A, i przeklinał jak jebany absolwent ASP podczas ulicznego performance'u.
- Ja pierdolę, co ten chuj sobie myśli, jest pieprzone sześć po. - Wpatrywał się w wiszący dokładnie naprzeciwko nas zegarek. Bezwiednie bębnił paznokciami po podłodze jak na nałogowego, odciętego od szlugów palacza przystało. - Czy ten zjeb sobie wyobraża, że ja nie mam co robić i będę tu, kurwa, czekał do skończenia świata?!
- Spokojnie, może ma źle nastawiony zegarek albo kontrola jeszcze go trzyma – starałem się być cierpliwszy niż matka rozpieprzającego świątynie Herkulesa. - Nie zadręczaj się, zaraz przyjedzie i...
- Nie chcę, żeby przyjeżdżał, wkurwia mnie! - Zacisnął usta w wąską linię.
Dzięki bogom, nie musiałem na to odpowiadać. Rozległ się krótki dźwięk dzwonka, drzwi otworzyły się, a stojący w nich strażnik zaprosił gestem Sehuna do środka. Cały gniew chłopaka nagle zniknął, pozostała jedynie niepewność i strach. Rzucił mi niespokojne spojrzenie.
- Tylko go nie zamorduj za to, że się spóźnił. - Wyszczerzyłem się pokrzepiająco.
Sehun nie odpowiedział uśmiechem, jedynie skinął głową. Wstał z trudem i podążył za strażnikiem, wyraźnie spięty. Nie spuszczałem z niego wzroku, dopóki nie zasunięto drzwi.


***


Siedziałem na zajęciach popołudniowych, wpatrując się bezmyślnie w zegar. Miałem wrażenie, jakby wskazówki, na złość całej grupy, postanowiły zamraznąć. Kolejne sekundy mijały powoli, wręcz boleśnie. Jak ostatni debil poszedłem na lekcje, zamiast poczekać na Sehuna w pokoju. Parę opuszczonych godzin by mnie nie zbawiło, a ten kretyn mógł właśnie podcinać sobie żyły albo wyskakiwać przez okno. Nauczyciel mówił, ktoś odpowiadał, a ja jedynie obserwowałem ten pieprzony zegar.
Przynajmniej dopóki Kris nie wbił mi łokieć pod żebra.
- Idioto, pyta ciebie.
Przeniosłem zamglony wzrok na profesora. Facet w średnim wieku, ewidentnie nie pasowała mu ani siedziba pracy, ani sama profesja. Wolałby wdziać mundur i ganiać nas na spacerniaku.
- Luhan, zadałem ci pytanie – poinformował lodowatym głosem.
- Bardzo możliwe – zgodziłem się uprzejmie.
Kilku wychowanków obdarzonych niewybrednym poczuciem humoru gromko zarechotało. Nauczyciel uniósł brwi, zbliżając się do mojej ławki. Niby mały krok dla człowieka, a cała klasa natychmiast umilkła.
- Doprawdy, jeżeli dwa słowa z twoich ust tak wszystkich śmieszą, może zaczną pisać panaegiryki na twoją część? - Podniósł mój zeszyt, w którym nie zapisałem nawet jebanego tematu. - A może podywagują wraz ze mną nad sensownością twojej dalszej resocjalizacji. Wytłumacz mi, młody człowieku, co ty tu właściwie robisz?
Normalny, obdarzony instynktem samozachowawczym człowiek spuściłby głowę i przeprosił za zachowanie. Ja bym tak zrobił każdego innego dnia. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj nie miałem cierpliwości udawać.
- Przetwarzam tlen na dwutlenek węgla – odparłem jeszcze uprzejmiej niż za pierwszym razem.
Profesor pochylił się nade mną, zasłaniając mi haczykowatym nosem dostęp do światła. Doszedł jednak do wniosku, że łatwiej upokorzyć ucznia, ukazując swą wyższość niż wyżywając się na nim, i powrócił na swoje miejsce za biurkiem. Taktyka w istocie była lepsza, ale nie w momencie, kiedy miał do czynienia ze mną. Czyli nadwrażliwym, marzącym o wywaleniu z klasy samobójcą.
- Skoro uważasz, że tylko tyle wnosisz do społeczeństwa... - Uśmiechnął się drwiąco. - Cóż, pomogę ci to zmienić. Powtórzę nawet pytanie: jaka jest tematyka omawianego wiersza?
Kris litościwie podsunął mi sporządzoną na marginesie notatkę. Nie mogłem się jednak doczytać, więc musiałem improwizować.
- O zaparciu... - przeczytałem ze zdziwieniem – się wiary – dodałem pospiesznie.
Proktologiczna analiza wiersza nie doczekała się spodziewanego uznania.
- Luhan, powtórzę więc drugie pytanie: co ty tu właściwie robisz? - Zapisał coś w komputerze, prawdopodobnie po raz pierwszy od stuleci otworzył internetowy dziennik. - Jesteś bezmyślnym, acz popisowo bezczelnym ignorantem. Twoja pozbawiona jakichkolwiek wyższych wartości, płytka osobowość umożliwia ci nie tylko czynne, ale również bierne przebywanie na moich lekcjach. Usiądź.
Okej, zamurowało mnie. Przed opadnięciem na krzesło powstrzymał mnie jednak uścisk Krisa, który bez słowa sam podniósł się z miejsca.
- Chodź, Luhan – powiedział bardzo niskim, donośnym głosem, patrząc nauczycielowi prosto w oczy. - Nasze płytkie osobowości i tak tutaj się nie pogłębią, osiągając ten poziom dna co osobowość pana profesora. Wychodzimy.
Pociągnął mnie za koszulę i wyprowadził z klasy. Nie trzasnął drzwiami.
- Wow – nie popisałem się elokwencją.
Machnął ręką. Ten gest u innych wyglądałby śmiesznie, lecz do Krisa niesamowicie pasował. Byłem w stanie uwierzyć, iż podobne akcje nie są dla niego pierwszyzną. Pomimo dowodów świadczących o czymś wręcz przeciwnym.
- Nie mam pojęcia, dlaczego tak strasznie chciałeś wylecieć, ale teraz raczej jesteś wolny. - Uśmiechnął się. - Mam nadzieję, że nie zepsułem sobie opinii dla jakiejś twojej głupiej zachcianki.
Gwałtownie pokręciłem głową. Oczywiście, że nie, to nie była głupia zachcianka. Musiałem sprawdzić, jak czuje się Sehun. Nie miałem jednak czasu mu tego tłumaczy, dlatego jedynie ukłoniłem się i poleciałem do pokoju. Przenajświętszy, o ile serio jesteś takim chujem i istniejesz, to uszcześliw Sehuna. Przynajmniej dopóki nie wrócę i nie przejmę twojej roboty.

***


Przed wejściem do pokoju sprawdziłem jeszcze łazienkę. Na szczęście nikogo tam nie zastałem. Parokrotnie głośno wypuściłem i wciągnąłem powietrze, by uspokoić przyspieszony oddech, po czym wszedłem do naszej sypialni.
Sehun siedział po turecku na ziemi, wertując jakąś kolorową książkę. Wyglądała jak podstawowe wyposażenie biblioteczki trzynastolatka i ni chuja nie komponowała się z wystrojem pokoju. Ani samym Sehunem, który nawet nie podniósł znad niej głowy, kiedy wszedłem.
- Jak było? - zapytałem ostrożnie.
- Dał mi książki – nie odpowiedział na pytanie. - Tę kupił mi przed pójściem do szpitala. Moja babcia miała mi ją dać, ale jakoś tak się złożyło, że zastrzeliłem jej córkę, więc tego nie zrobiła. - Odłożył książeczkę na bok. - A całą resztę kupował drugi dziadek, kiedy jego syn, czyli mój ojciec, był w śpiączce. - Przesunął dłonią po różowej okładce. - Ale chyba już wtedy miał demencję, bo nikt normalny nie kupiłby czternastolatkowi na urodziny „Pamiętnika księżniczki”.
Parsknąłem śmiechem, Sehun również się uśmiechnął. Przyklęknąłem naprzeciwko niego i obserwowałem, jak po kolei ogląda wszystkie książki. Wyglądał, jakby miał zaraz się rozpłakać, ale nie potrafiłem stwierdzić, czy ze smutku, czy ze szczęścia.
- Czyli jak było? - ponownie zadałem pytanie.
- Dobrze – odparł lakonicznie.
Pewnie, nie musisz nic więcej mówić. Wcale dla ciebie właśnie nie uciekłem z jebanych zajęć! Możesz powiedzieć „dobrze” i tyle mi wystarczy!
- Co to znaczy „dobrze”? - próbowałem ukryć narastającą irytację, która zastąpiła ulgę. - Porozmawialiście, tak? Wspomniałeś, że był w śpiączce, więc raczej cię nie zaniedbywał? Czy może jednak dopiero teraz oswoił się z myślą, iż...
Sehun uderzył mnie bez słowa. Odruchowo przysunąłem dłoń do piekącego policzka, jednak chłopak odciągnął ją, zaciskając palce na moim nadgarstku.
- Zamknij się.
- Co, kurwa...? - parsknąłem z niedowierzaniem.
- Po prostu się zamknij – Westchnął i przyciągnął wargi do moich. Mocno.
Nie całował jak młody, niedoświadczony dzieciak, zawstydzony samym istnieniem pocałunków. Jego język rozchylił moje usta, domagając się reakcji. Jedną dłonią wciąż przytrzymywał mój nadgarstek, drugą pieścił krawędź mojego ucha. Pewność siebie, z jaką to robił, była wyuczona, nie naturalna, nie wynikała z jego chęci, tylko dostosowania. Dostosowania do bycia...
- Przestań. - Odsunąłem się. - Sehun, ja... nie musisz tego robić w ten sposób. Nie każde całowanie prowadzi do seksu, rozumiesz? Nie chcę, żeby prowadziło.
Wywrócił teatralnie oczami. Odchylił głowę, wycofując się. Był zajebiście zażenowany, prawdopodobnie jeszcze bardziej niż ja. Nie chciałem, by to tak zabrzmiało, nie chciałem, by tak to odebrał, ale...
Otworzył usta, jednak nie pozwoliłem mu nic powiedzieć. Nie mógł kazać mi wyjść, zniszczyłoby to absolutnie wszystko, na co pracowałem do tej pory. Nachyliłem się do przodu i pocałowałem go. Tak po prostu, bez żadnego preludium. Zamknął oczy, a ja pocałowałem go ponownie, tym razem w kącik ust. I jeszcze raz, nieco wyżej. Aż w końcu sam przyciągnął mnie do siebie.
W jakiś niewyjaśniony sposób po chwili zaznajomiłem plecy z podłogą. Sehun pochylał się nade mną, ściskając kurczowo. Byłem pewien, iż przez najbliższe dni nie doliczę się siniaków na ramionach. Sehun nie był opanowany ani wycofany, był jednym wielkim pierdolonym chaosem. Całując mnie, wyrzucał z siebie nieskładne zdania, ciche westchnienia i urywane słowa. Ja zaś osiągnąłem wręcz zaskakujący poziom bredzenia, racząc go strzępkami czegoś, czego nawet największy optymista nie mógłby nazwać koreańskim.
Sehun podniósł się nagle i bez żadnego ostrzeżenia. Nie udało mi się powstrzymać przepełnionego żalem jęku. Uśmiechnął się drwiąco.
- Ale z ciebie ciota – skwitował cierpko.
- To nie ja omal nie zmiażdżyłem ci ust – odparowałem w podobnym tonie.
- To nie mi stanął, kiedy mnie przytuliłeś.
Zaczerwieniłem się jak ostatni idiota.
- Przestań o tym wspominać, chuju!
Jego złośliwy, przepełniony samozadowoleniem uśmieszek poszerzył się jeszcze bardziej.
- Też cię kocham, złotko.
Wstał, nie zwracając uwagi na moją reakcję. Nie zauważył, jak się krzywię, słysząc te słowa. Zdążyłem przywołać na twarz uśmiech, zanim spojrzał na mnie ponownie. Wszystko w porządku. W jak najlepszym porządku.


***


Nienawidziłem pralni. Ogólnie nie przepadałem za pracami domowymi, ale pranie ulokowałem tuż obok mycia podłóg. Wyjmowanie ociekających wodą ubrań kojarzyło mi się jednoznacznie z eksmitowaniem komuś jelit prosto z brzucha. Nie było to zbyt krzepiące uczucie.
Nastawiłem pralkę i oparłem się o koszyk na bieliznę. Wolałem poczekać te kilkadziesiąt minut, nie chciałem zbyt szybko wracać do pokoju. Rozmowa, obcowanie z Sehunem były ostatnimi rzeczami, na jakie miałem teraz ochotę. Zbyt dużo było jeszcze niejasności, za mało rzeczy rozumiałem, by móc myśleć o nim, o tym, co się wydarzyło względnie klarownie.
- Zabawne, że ni stąd, ni zowąd zacząłeś się we wszystko mieszać. - Czyjaś dłoń zacisnęła się na moim gardle, umożliwiając odwrócenie głowy. - Wszędzie o tobie pełno, wszyscy o tobie mówią. Pobicie, potyczka z D.O, stawianie się nauczycielom, częste rozmowy z psychologiem. A nawet przyjaźń z tym wyobcowanym, okropnym Sehunem. Twój pobyt jest bardzo pracowity, nie sądzisz? - Napastnik przysunął usta do mojego ucha. - Planujesz jeszcze coś zrobić? Coś zniszczyć? Coś zakłócić? Komuś przeszkodzić? Nie wstydź się, Luhan, z chęcią posłucham.
Zadrżałem, nagle poznając głos. Minho.