czwartek, 31 października 2013

Droga w dół rozdział III

Pairing: Se7en x G-Dragon (YG FAMILY); T.O.P x G-Dragon (BIG BANG)
Tematyka: kpop, yaoi, agresja, BDSM, prostytucja
Ostrzeżenia: przekleństwa, prostytucja, poniżanie




Se7en nie spuszczał z niego wzroku. Cały czas patrzył w oczy, jakby usiłował coś udowodnić. Nie "jakby", on naprawdę próbował. Przez kilka lat pracy G-Dragon zdążył zauważyć, że niemal wszyscy klienci byli zmęczonymi, niedowartościowanymi ludźmi, którzy musieli odreagować. Nie mogli na pracownikach, żeby nie zostać wyrzuconym z jakiegoś wielce zaszczytnego stanowiska, nie mogli na żonach, które bez wyrzutów sumienia wysłałyby ich do sądu ani tym bardziej na dzieciach, bo akurat zazwyczaj kochali je nad życie. Do tego stopnia, by pokazywać ich zdjęcia dziwkom.
Pozostawało więc jedynie wynająć właśnie taką prostytutkę, na której mogliby się wyżyć. A że po pewnym czasie każdy degenerował się coraz bardziej, przerzucali się na Bogu Ducha winne męski kurwy.
Ten nie stanowił wyjątku. Dobra, może miał jeszcze mniejszą samoocenę niż inni. Przez co był nieco okrutniejszy i złośliwszy. Ale tylko trochę.
Ji Yong szczerze go nienawidził.
- Tęskniłeś? - Mężczyzna uniósł brew z rozbawieniem, już śmieszyła go wizja odpowiedzi.
- Tak.
Był szczery. Mimo wszystko tęsknił za tym obrzydliwym, agresywnym facetem. Nie wiedział jednak, czy się nad nim litował, czy jednak naprawdę stawał się masochistą. Zamknął oczy. Nie, do tego nie mógł dopuścić. Nie nauczyli go tego przez niemal dekadę, nie mógł odpuścić teraz.
Se7en wybuchnął chrapliwym śmiechem długoletniego palacza. Pewnie dalej ukrywał to przed szlachetną małżonką - nie potrafił otwarcie zatruwać powietrza nawet po seksie, kiedy znajdowali się tylko we dwóch. G niespecjalnie to dziwiło. Kiedyś zdążył przejrzeć komórkę mężczyzny i zorientować się, iż w normalnym świecie nie istnieje żaden Se7en, lecz Choi Dong Wook, mąż szefowej jednej z najważniejszych kancelarii. Na jego miejscu też wolałby nie drażnić "drugiej połówki".
- Naprawdę tęskniłeś? - parsknął po raz kolejny.
Ji Yong bardzo chciałby przewrócić oczami, ale doskonale pamiętał, czym skończyło się to ostatnim razem.
- Nie słyszysz? - odpowiedział, irytująco przedłużając samogłoski.
Se7en znowu się zaśmiał. Istniała jedna jedyna zaleta bycia z nim. Uwielbiał irytujących, stawiających się chłopców. Gdy powiedział o tym szefowi Dragona, teraz od razu skierował go do niego. Ji Yong mógł nie hamować języka, mężczyzna cieszył się, że wreszcie znalazł dziwkę, która nie błagała go o możliwość polizania stóp.
- Rozbieraj się. - Machnął ręką.
Dragon przygryzł wargę. Normalnie nie miałby z tym problemu, ale teraz nie znajdowali się w hotelu ani w apartamencie wynajmowanym przez tamtego. Ni stąd, ni zowąd Se7en zjawił się w jego mieszkaniu. Przecież w każdej chwili ktoś mógł przyjść, chociażby ta suka, sąsiadka, której wiecznie przeszkadzał hałas.
- Na co czekasz?
Ji Yong uśmiechnął się lekko. Błagał Boga, by w tej chwili chociaż przypominał osobę z opracowanym genialnym konceptem, nagle bezczelnie udaremnionym. Rzucił bluzkę na podłogę, przygładził włosy i sięgnął do rozporka.
- Stój. - Mężczyzna uniósł dłoń. - Klęknij przede mną.
Teraz naprawdę przewrócił oczami. Na szczęście tamten nie zauważył tego. Wolał skupić się na jakże wspaniałym akcie poddaństwa. Zaraz po obroży G klękania nie znosił najbardziej. Problem polegał na tym, że o ile większość dotychczasowych klientów nudziła obroża, tak zgięcie kolan było absolutną podstawą.
Oglądał nogi Se7ena, wyłapując każde zgięcie spodni. Zawsze interesował się wyglądem ludzi, którzy go zamawiali, by wiedzieć, ile czasu poświęcili przygotowaniu się do spotkania. Ten zmieniał cały strój przed przyjściem; mimo wszystko chłopak bardzo lubił mieć świadomość, że tamten się stara.
Pochylił głowę w oczekiwaniu na rozkaz, ale Se7en milczał. Zamiast tego skupił się na dotykaniu jego nagich pleców. Ji Yong zadrżał, gdy zimne palce rozpoczęły wędrówkę wzdłuż kręgosłupa.
- Szmaciłeś się, prawda? - dobiegł go cichy głos mężczyzny.
Natychmiast uniósł głowę. Człowieku, przecież jestem dziwką, to chyba oczywiste, jęknął w duchu. Nic jednak nie wypowiedział na głos. Nawet idiota powinien się domyślić, że...
Uderzył go w policzek. Lekko, zachęcająco.
- Powiedz prawdę, przecież cię nie zabiję. - Złapał go za podbródek. - Puszczałeś się, tak?
Odetchnął głęboko i bardzo powoli pokiwał głową. W tym momencie dostał tak mocno w twarz, iż upadł na podłogę. Se7en westchnął z dezaprobatą.
- Nie możesz się kiedyś nauczyć, że jesteś tylko mój? - spytał niewidzialnej publiczności.
- Jak przekonasz moją kochaną burdelmamę, to nie ma sprawy - odwarknął. Nie podniósł się, wolał w tej chwili nie robić niczego bez pozwolenia. Poza pyskowaniem, oczywiście.
Mężczyzna skrzywił się teatralnie. Wygodniej rozsiadł się w fotelu. Wyglądał jak pieprzony arystokrata, który z bólem serca musiał wymierzyć karę słudze.
- Jak myślisz, ile będzie chciał? - odezwał się nagle.
Po raz pierwszy od kilku lat Dragonowi naprawdę odjęło mowę. Autentycznie nie miał pojęcia, jak może zareagować na... coś takiego. Klienci się nie przywiązywali, klienci nie mieli problemów z wymienianiem się prostytutkami. Podniósł się na łokciach, by móc lepiej widzieć swojego popieprzonego rozmówcę.
- Ile będzie chciał, żebym wziął cię na wyłączność, o tym mówię - sprecyzował Se7en; chyba myślał, iż nie zrozumiał.
- Na pewno nie będzie cię stać - parsknął.
Tym razem mężczyzna się nie roześmiał. Powoli wstał i usiadł na nim. Brutalnie szarpnął za podbródek Ji Yonga.
- Jesteś mój - syknął.
- Jestem każdego, kto mi zapłaci - odparował.
Dostał w twarz. Nie delikatnie, jak zazwyczaj dostawał za droczenie się, ale mocno. Potem jeszcze raz. I kolejny, nim G nie skrzywił się, nie mogąc zignorować ostrego pulsowania policzka. Se7en znów podniósł rękę, a chłopak zamknął oczy. Ból nie nadszedł. Zamiast niego usłyszał jedynie wściekle znajomy głos:
- Co tu się, do cholery, odpierdala? - zawołał stojący w drzwiach facet, u którego spędził noc. Dzisiaj rano, kiedy się u niego obudził, nie wiedział kim ów jest, jak się nazywa ani co, do diabła, robił w obcym mieszkaniu, więc zwyczajnie uciekł.
- Kim ty jesteś i jakim cudem tu wszedłeś? - wycedził w podobnym tonie klient, podnosząc się.
Dwaj mężczyźni stanęli naprzeciwko. Oceniali swoje szanse w całkowitym milczeniu. Nie ruszali się przez kilkadziesiąt sekund. Dragonowi wydawało się, iż nikt ani nic nie może tego zakończyć. Przynajmniej dopóki jego były gospodarz bez większego przygotowania uderzył przeciwnika w szczękę. Następnie złapał go za nogę i z jeszcze mniejszym skrępowaniem wystawił za drzwi. Zatrzasnął je, wyraźnie odprężony. Ji Yong nie umiał powiedzieć, czy podczas całej scenki zdążył mrugnąć więcej niż dwa razy.
- Co ty tu robisz? - spytał cicho.
- Ja? - wydawał się być zażenowany. - Wiesz, to może źle zabrzmieć... - Podrapał się po głowie. - Zainstalowałem ci lokalizator, żebyś mi tak nagle nie zniknął. Po prostu chciałem ogarnąć, czy wszystko w porządku i nie... Boże, to nie brzmi aż tak stalkersko, jak mi się wydaje, prawda?
- Brzmi. - Uniósł brew.
- W każdym razie... Przyjechałem, bo zapomniałeś torby. - Pomachał nią dramatycznie.
G parsknął. Boże, dlaczego los zsyłał na jego drogę TAKICH ludzi? Albo porywaczy, albo sadystów, albo debili. Dotknął ramienia mężczyzny i uśmiechnął się lekko.
- Dzięki.
Tamten poklepał go po nagich plecach. Po chwili zastanowienia przyciągnął chłopaka bliżej.
- Nie ma za co.
- Nie, naprawdę... Dziękuję...
- Choi Seung Hyun. Tak się nazywam. - Mężczyzna odsunął go, by zaprezentować stan uzębienia.
Choi Seung Hyun... Cóż, witaj, człowieku, gotowy zamieszać w moim już całkiem nieźle popierdolonym życiu, pomyślał Ji Yong.
A potem odwzajemnił uśmiech.

środa, 30 października 2013

Wytyfy, Emblaku

Pairing: Joon x Mir, niespodziejajaka x niespodzianka (MBLAQ)
Tematyka: kpop, shounen-ai, wielkie podboje internetowe, pierwsza miłość, heterycki bojownik pośród morza gejozy
Ostrzeżenia: przekleństwa, chatfic, idiotyzm
Legenda:
chopin: Seungho
Ballerina_mother_fucker: Lee Joon
kochamgoijegowasa1234: G.O
thunder90: Thunder
teether: Mir

~ Ballerina_mother_fucker jest dostępny
~ Ballerina_mother_fucker dodał 'chopin' do rozmowy
~ Ballerina_mother_fucker dodał 'kochamgoijegowasa1234' do rozmowy
~ Ballerina_mother_fucker dodał 'thunder90' do rozmowy
~ Ballerina_mother_fucker dodał 'teether' do rozmowy


Ballerina_mother_fucker:
Mam problem
duży
duży
PRZEOGROMNIASTY

thunder90:
co ja tutaj właściwie robię?

Ballerina_mother_fucker:
W
Pieprz się
To poważne >>>>>:

chopin:
mówisz o tym, że zmieniłem ci nick czy coś jeszcze?
chociaż nie, to niemożliwe
nie masz AŻ TAK ciekawego życia

Ballerina_mother_fucker:
Takstraszniecięnienawidzęumrzyjwkrzakachimęczarniach

kochamgoijegowasa1234:
Może mi ktoś łaskawie wytłumaczyć,
dlaczego siedzimy tutaj,
zamiast po prostu się spotkać?

Ballerina_mother_fucker:
Widzę, że nie tylko mi zmieniono nick xD
Ale to nieważne.

~ thunder90 opuścił konwersację
~ Ballerina_mother_fucker dodał 'thunder90' do rozmowy

Ballerina_mother_fucker:
SŁUCHAJCIE
MAM PROBLEM
DUŻY
;_________;

thunder90:
ja też.
próbuję stąd wyjść,
a jakiś idiota
mi nie pozwala.
ciekawe o kim mówię, nieprawdaż? C:

Ballerina_mother_fucker:
Nie wiem.
I niech lepiej tak pozostanie.
Bo widzicie...
to...

chopin:
to?

thunder90:
to?

kochamgoijegowasa1234:
tooooo?

Ballerina_mother_fucker:
Nie powiem wam, bo mnie peszycie
i was nie obchodzę
i ogóle
;~~~~~~~~;

chopin:
co

teether:
KURWA, PISZ WRESZCIE, A NIE ZACHOWUJESZ SIĘ JAK BABA, DO JASNEJ CHOLERY

kochamgoijegowasa1234:
o, chyba naszego raperzynę trafił szlag

chopin:
nuda

Ballerina_mother_fucker:
Przestańcie się na nim skuuupiać >.>

thunder90:
boże, powiedz im, że znowu
się zakochałeś w jakiejś długonogiej
i miejmy to z głowy.

kochamgoijegowasa1234:
dokładnie
przyzwyczailiśmy się
na pewno nie będzie gorsza od poprzedniej <3

Ballerina_mother_fucker:
To długonogI

kochamgoijegowasa1234:
co

thunder90:
co

chopin:
i?

~ Ballerina_mother_fucker usunął 'teether' z konwersacji

thunder90:
KURWA
SUBTELNIEJSZY BYĆ NIE MOGŁEŚ
kropka

kochamgoijegowasa1234:
dobra, jego akceptuję
bywało gorzej
nie ubliżając, Hyunie
ofc *///*

Ballerina_mother_fucker:
On mnie nigdy nie zechce ;___________;
Nigdy ;_____;
Jestem skazany na wieczną mękę w otchłani ;_____;

thunder90:
nawrót dwubiegunówki czy znowu ci odpierdala?

Ballerina_mother_fucker:
Nie rozumiesz.
Nikt mnie nie rozumie.

chopin:
no
rozumienie cię świadczy o problemach emocjonalnych

Ballerina_mother_fucker:
Och, komie, liczyłem chociaż na ciebie.
Że ty mnei wesprzesz
podpowiesz
rękę podasz

thunder90:
powiedz mu.
jak nie odwzajemni, to trudno,
a jak tak - przestaniesz płakać.
*taki inteligentny*

Ballerina_mother_fucker:
A jak nie zechce? [._____.]

kochamgoijegowasy1234:
oczywiście, że nie zechce
przecież to mir,
debilu
DDDD:

thunder90:
.
.
.

chopin:
nie no, ja jestem tolerancyjny

thunder90:
skoro taki z niego heteryk,
to czemu miał faceta?

kochamgoijegowasy1234:
dobra, milczę
jak grób
albo
jakaś, kurna, statua
albo
>.<

Ballerina_mother_fucker:
Ale jak mam mu to wyznać?
Nie wiem, jakaś romantyczna atmosfera czy coś? :c

thunder90:
no, jakieś kwiatki i inne pierdoły.
mój poprzedni to lubił, a był zupełnie jak nasze mirątko.

kochamgoijegowasy1234:
twój
POPRZEDNI?
JAKI POPRZEDNI

chopin:
Wytyfy, Emblaku.
O________o

Ballerina_mother_fucker:
Ty jesteś...? OOOOOOOOO;

thunder90:
no tak.
przecież chyba każdy zauważył.

Ballerina_mother_fucker:
Kocham Cię <3 <3 <3

chopin:
boże, naprawdę
co to za popierdolony zespół
same pedały

~ chopin opuścił konwersację
~ kochamgoijegowasy1234 opuścił konwersację

Ballerina_mother_fucker:
Myślisz, że też coś do mnie ma?
Kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię :333333

thunder90:
nie.
to mir.

Ballerina_mother_fucker:
Pieprz się.
Oczywiście, że też mnie kocha >:
Wszyscy mnie kochają T___T

thunder90:
wybacz,
ale
NIE.

Ballerina_mother_fucker:
Ej, a może on woli tak po męsku?
Wiesz, jakieś wyjście na mecz
i dopiero wtedy?

thunder90:
mam dziwne wrażenie,
że naprawdę coś pójdzie bardzo,
ale to bardzo
bardzo
nie tak.


~~~


Ballerina_mother_fucker:
Mir?

teether:
yhym?

Ballerina_mother_fucker:
W sumie
no
>...<

teether:
masz... piegi?

Ballerina_mother_fucker:
Nie, to... rumieniec.

teether:
yhym.

Ballerina_mother_fucker:
Jesteś?

teether:
yhym.

Ballerina_mother_fucker:
Podobasz mi się
.-.

Ballerina_mother_fucker:
Jesteś?

teether:
yhym.

Ballerina_mother_fucker:
I co?
Nienawidzisz mnie, kochasz, chcesz dalej sie przyjaźnić?
No co? >[....]<

teether:
...

Ballerina_mother_fucker:
Lubisz mnie dalej?
Zniszczyłem naszą znajomość, prawda? ;____;
Już nigdy nie będziemy dla siebie tym samym? ;====;

~ teether opuścił konwersację



~~~


~ Ballerina_mother_fucker zmienił status na 'O, świecie, pogrążony w otchłani dekadenckiej rozpaczy'
~ Ballerina_mother_fucker dodał 'thunder90' do rozmowy
~ Ballerina_mother_fucker dodał 'kochamgoijegowasy1234' do rozmowy
~ Ballerina_mother_fucker dodał 'chopin' do rozmowy'
~ Ballerina_mother_fucker dodał 'teether' do rozmowy


thunder90:
naprawdę
wyznałeś
mu
miłość
przez
internet?

teether:
cześć

thunder90:
sorasy, nie zauważyłem cię xD

Ballerina_mother_fucker:
...

kochamgoijegowasy1234:
nie no, mogło być gorzej
mógł mu wyznać miłość w wannie pełnej róż
albo na balkonie podczas pełni

chopin:
albo naprawdę pójść na ten mecz
i pocałować go wśród kibiców
boże, chciałbym to zobaczyć ^_^

Ballerina_mother_fucker:
ON
TU
JEST

chopin:
you don't say

teether:
joon?
priv

Ballerina_mother_fucker:
ok

chopin:
ej, myślicie, że coś z tego wyjdzie?

kochamgoijegowasy1234:
może
byłoby zajebiście śmiesznie 8D

thunder90:
jakby po tym wszystkim się nie zeszli,
dałbym im po mordzie.

chopin:
nie... zeszli?

Ballerina_mother_fucker:
BOŻE
BOŻE
BOŻE

teether:
nie, możesz już mi mówić po imieniu

Ballerina_mother_fucker:
Thunder, co powiecie na podwójną randkę?
Teraz
zaraz
już?

chopin:
co

thunder90:
nie, ok.
w sensie - mi pasuje

chopin:
co

kochamgoijegowasa1234:
no, mi też

~ kochamgoijegowasa1234 opuścił konwersację
~ teether opuścił konwersację
~ Ballerina_mother_fucker opuścił konwersację
~ thunder90 opuścił konwersację

chopin:
CO





niedziela, 27 października 2013

Niebieski dom - część II

Pairing: Minho x Taemin, Minho x Key (SHINee)
Tematyka: kpop, yaoi, choroba psychiczna
Ostrzeżenia: nadmierne obwinianie się





Onew odbiera telefon, trzaskając drzwiami.

Przychodzi co kilka dni, by w całkowitym milczeniu potowarzyszyć Minho. Nie odzywa się, chyba nawet na niego nie patrzy - tylko siedzi. Zawsze wychodzi równo o dwudziestej.

Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle się tutaj pojawia. Nigdy się specjalnie nie przyjaźnili, szczerze mówiąc, niemal nie rozmawiali. Mimo to Jin Ki pojawia się regularnie, o wiele częściej niż najwięksi kumple rapera. Jonghyun nie był tu więcej niż pięć razy.

Minęły ponad cztery miesiące.

Key nigdy nie przyszedł.

Na początku Kai jakoś usiłował mi wytłumaczyć to przez telefon. Ponoć wiele osób nie ma na tyle siły, by patrzeć na chorego partnera, trwać przy nim. Ważna jest psychika. Nie przyjąłem tego do wiadomości. Normalni ludzie nie przejmują się swoim "zdrowiem" i innymi idiotyzmami, kiedy ich najbliższa osoba znajduje się w szpitalu. Ale Ki Bum widocznie nie był normalny.

Wychodzę za liderem, rzucając ostatnie spojrzenie na śpiącego mężczyznę. Wolałbym zostać, ale nie pozwolili mi. Nie mogę umierać ze zmęczenia na kolejnej próbie. Kazali mi podpisać jakiś papier, że będę się kładł przed dwudziestą drugą. Zgodziłem się, bo mi zapłacili, lecz i tak robię swoje. Jak mógłbym spokojnie przesypiać noce, skoro Min Ho...?




***


Biegam po parku. Ostatnie wyjście przed pójściem spać - kontrakt kontraktem, lecz Pies sam się nie wyprowadzi. Dobrze, że teraz mam tylko jednego futrzaka. Musiałem oddać Eve do Kaia - nie chciano jej wpuścić na oddział, a nie mogłem zostawiać jej codziennie samej. 

Wzdycham. Cztery miesiące pobytu w szpitalu. Poprzedzone sześcioma miesiącami pogłębiającej się choroby. Nikt nic nie zauważył. Ani jego przyjaciele, rodzina, Ki Bum. Nawet ja. 

Zamykam oczy. Śmieszne. Byłem pewien, że go znam, rozumiem. O wiele lepiej niż inni, niż jego chłopak. Nie sądziłem, iż pomylę się aż tak brutalnie.

Nagle Pies zamiera, a ja wraz z nim. Nie wierzę własnym oczom. Otwieram i zamykam usta, nie mogąc wydobyć dźwięku. Pot spływa po moim karku; drżę - jeszcze nie wiem, czy z przerażenia, czy z...

Kilkanaście metrów przede mną stoi niebieski dom.








sobota, 26 października 2013

Niebieski dom - część I

Pairing: Minho x Taemin (SHINee)
Tematyka: kpop, yaoi, schizofrenia, szpital, Pies
Ostrzeżenia: przekleństwa, zalążki melodramatyzmu
Od Ałotreńki: Nie lubię 2minów. Bardzo. Dlatego nie mam pojęcia, dlaczego zapragnęłam coś takiego napisać. Niezbadane losami niezbadanymi losami, ale ktoś w tym musiał maczać palce. Cóż, ufam, iż nie jest aż tak widoczna moja niechęć do tego pairingu.
Miłej lektury~


"Nie. Zdecydowanie nie. Po prostu. Koniec z tym. Dokarmiamy wszystkie zwierzęce Kraje Trzeciego Świata - dwa osiedla i okoliczne bezdomne futrzaki - przeznaczasz ponad połowę dochodów na różne popieprzone schroniska i teraz jeszcze to. Nie ma tego dobrego. Już dawno wyznaczyłem granicę. Albo on, albo ja. I nie, nie żartuj. Jeżeli powiesz, że on, to autentycznie się wyprowadzę. Nie wiem, co masz z nim zrobić. Zapakuj w paczkę i odeślij tam, skąd przyszedł, wyrzuć na śmietnik albo oskalpuj, bo akurat nie mamy kolacji. Do ciebie należy decyzja, droga wolna. Dziękuję."

Coś takiego mniej-więcej miałem rzec. Doskonale przyszykowana, zimno wypowiedziana odpowiedź na prośbę o przygarnięcie czegokolwiek, co nie byłoby złotą rybką. Chociaż ich i tak już pływało za dużo w wielkiej szklanej bali, nędznie imitującej - choć była tak konsekwentnie nazywania przez Minho- akwarium.

Zamiast tego jedynie wydukam:

- Nie, Min Ho, ja...

Ten równie zwyczajowo ignoruje tę jakże rozbudowaną wypowiedź. Nic dziwnego, też bym zlekceważył. On dalej klęczy przed progiem, tuląc do siebie psa niczym matka dziecko. Wzdycham ciężko. Nie, wcale nie wygląda słodko, nie jest mną.

- Mamy za dużo zwierząt, idioto - mruczę. - Czyżbyś zapomniał o Eve, dwóch żółwiach i szwadronie rybek także pragnących twojej opieki? Po co nam kolejny sierściuch?

Obdarza mnie nienawistnym spojrzeniem. Tak, znowu jestem naczelnym antagonistą. W żadnym wypadku nie jest tak, że on nie potrafi przyswoić podstawowych zasad wspólnego funkcjonowania. 

- Jeżeli nienawidzisz zwierząt, trzeba było powiedzieć wcześniej. - Patrzy mi prosto w oczy. 

Jęczę w duchu. Idioto, przecież mam psa. Eve. Naprawdę nie pamiętasz? Lubię futrzaki, w żaden sposób nie mając na myśli czapek. Nawet bardzo, ale w pewnych DAWKACH. Nie zamierzam prowadzić zoo, mimo niezadowolenia przyjaciela. Kiedy zdecydowaliśmy się zamieszkać razem, widziałem to nieco... inaczej. Spokojne, kumpelskie życie bez setek przewijających się przez eter bilionów stworów milusińskopodobnych. 

Co najlepsze, nigdy nie sądziłem, iż Choi okaże się takim fanem zwierząt. Nigdy nie sprawiał takiego wrażenia - przeciwnie, wiecznie narzekał na mojego psa. O ile kiedyś mnie to irytowało, teraz oddałbym wiele rzeczy za takie nastawienie rapera.

- Ten pies nie zamieszka w tym domu - warczę wreszcie.

Pełen niedowierzania i bólu wzrok, którym zostaję wręcz uderzony omal nie zachęca do skorygowania zdania. Gdyby jeszcze przez moment tak się na mnie patrzył... Ale gdzie tam! Minho wstaje, by bezpardonowo odsunąć mnie od drzwi. Po czym równie bezczelnie podnosi psa, wchodzi do środka i odkłada malucha dopiero na balkonie.

- Ok, może zostać na balkonie, jest ciepło. - Szczerzy się idiotycznie. W tej chwili bardzo pragnę powiedzieć mu parę słów w temperaturze zdecydowanie niepokojowej.


***



Dawno, dawno temu interesowałem się chorobami psychicznymi. Czytałem rozmaite publikacje, opracowania, chodziłem nawet na prezentacje. Schizofrenia. Królowa, podsumowanie całego wariactwa ludzkości. Obserwowałem wiele stadiów szaleństwa u różnych ludzi - na filmach, podczas wykładów. Za każdym razem oglądałem tych stojących na krawędzi ludzi z niekłamanych zainteresowaniem. Piękne, do czego potrafił doprowadzić ich własny mózg.

Najciekawsi byli ci najbardziej zamknięci, uznani za straconych dla świata. Weseli, rozmowni mogli fascynować przy pierwszym zetknięciu, lecz potem wiele tracili na straszności. Ci, o których stanie informowała jedynie aparatura i nieustanna kiwania się na boki, zawsze interesowali mnie najbardziej. 

"Interesowali" - czas przeszły.

Pies nie przestaje lizać mojej dłoni. Gdyby ktoś zobaczył tu zwierzę, prawdopodobnie zostałbym z hukiem wyrzucony. Przynajmniej tak zrobiliby w normalnym szpitalu. Tutejsi lekarze są pewni, iż jego obecność pomoże w uzdrowieniu. Dlatego nie przyprowadzam Eve, tylko Psa. Go kochał bardziej.

Przekrwawione białka wpatrują się w ścianę. Umysł ich właściciela znajduje się jednak daleko poza tym pomieszczeniem. Pewnie nawet nie widzi ściany, tylko Wielki Kanion albo nasze mieszkanie. Uśmiecha się lekko białymi wargami, a ja zaciskam mocno powieki.

- Kupmy niebieski dom - mówi cicho, niespodziewanie przytomnie.

Pewien profesor podczas jednego z wystąpień stwierdził, że zawsze należy słuchać chorego. Jego słowa to sygnał, iż pragnie nawiązać kontakt, zniszczyć blokadę między nim i światem zewnętrznym. Nie należy oczekiwać, że pojmie się ścieżki, jakimi chadzają myśli schizofrenika, co widzi, czego pragnie, lecz słuchać. Zignorowanie takiego bełkotu niszczy kolejną szansę na przywrócenie go do świata żywych.

Wtedy się śmiałem.

Dzisiaj rozpaczliwie czekam na kolejny zlepek niepowiązanych słów.

- Dobrze. - Kiwam głową. - Jak tylko stąd wyjdziesz, kupię ci taki. Z okropnymi, niebieskimi drzwiami, niepasującymi odcieniami niebieskimi ścianami i rozwalonym, niebieskim gankiem, na którym będziesz karmić te swoje nie-niebieskie zwierzaki. Tylko komin będzie biały, w końcu nie możesz mieć wszystkiego, Min Ho, wiesz? Ale jak ci będzie zależeć, to go przemalujemy. Nie na niebieski, błagam cię. - Śmieję się cicho, pusto. - Tylko stąd wyjdź, Choi. Tylko stąd wyjdź.

Nie odpowiada. Nigdy nie odpowiedział.




sobota, 19 października 2013

Tam, za rogiem - 3

Pairing: T.O.P x G-Dragon
Tematyka: kpop, yaoi, kryzys w związku, wypadek, pracoholizm zaginięcie
Ostrzeżenia: nieczułość bohaterów na krzywdę innych ludzi





Cudownie. Absolutnie cudownie. Coraz częściej przyłapywałem się na zakładaniu z samym sobą o to, ile jeszcze wytrzymamy.

Byliśmy razem od przeszło czterech lat, najburzliwszych i jednocześnie najlepszych lat mojego życia. Przez ten czas zdążyliśmy się doprowadzić do furii tysiące razy, wyprowadzić co najmniej czterokrotnie, nawet pobić ze skutkiem "szpitalnym". Chae Rin momentami błagała nas, byśmy się rozstali dla własnego dobra. Nigdy jej nie posłuchaliśmy. Byliśmy naćpani, miłością i nienawiścią jednocześnie. Żaden nie potrafił stworzyć normalnego związku, bo żaden w takim nie był. Zawsze ze sobą, zatraceni w spirali przeprosin, bójek i krzyków.

Przynajmniej nie znaliśmy pojęcia "nuda". Albo było wspaniale, albo toczyliśmy bitwę. Mieliśmy zbyt odmienne poglądy, by żyć w zgodzie, i zbyt się kochaliśmy, by wyrzucić nieodwracalnie wyrzucić walizki drugiego na chodnik. Dałbym sobie za to uciąć rękę.

Cóż, w takim razie nie miałbym jej od miesiąca. Przeżywaliśmy najgorszy - i pierwszy tego typu - kryzys. To znaczy ja przeżywałem. Ji Yong był całkowicie wyłączony. Zjawiał się w domu jedynie z obowiązku, notorycznie wyrzucany z pracy przez któregoś z przyjaciół. Byłbym im wdzięczny, gdyby nie to, iż po pocałunku na powitanie, siadał i włączał laptopa. Pracował, nie robiąc chyba nic innego. Jako że cechował się wręcz nieprawdopodobną indolencją, musiałem dbać dosłownie o wszystko. Mogłem oczywiście go zostawić lub zmusić do ogarniania się samemu, lecz raczej by mnie zignorował i dalej pracował, ignorując potrzeby organizmu. Wolałem uniknąć letalnych rozwiązań. Czasami zastanawiałem się, czy on w ogóle oddycha. Przecież to kolejna, niepotrzebna czynność.

Nie potrafiłem jednak wyjść z podziwu nad jego umiejętnością prowadzenia z iPhone'em w dłoni. Co nie zmieniało faktu, że chciałem, by przestał. Dlatego bezpardonowo wyrwałem urządzenie.

- Co, kur...? - wymamrotał, wyrwany z otępienia. Podniósł błędny wzrok. - Oddaj to.

- Nie.

Przez chwilę się nie odzywał. Co się dzieje, czyżby przestał wegetować? Spojrzałem nań z ukosa, niebezpiecznie tracąc zainteresowanie iPhone'em. Spostrzegł to i rzucił się na mnie. Nie byłoby problemu - uniósłbym jedynie wyżej dłoń i obserwował z satysfakcją, jak próbuje dosięgnąć - gdyby nie to, iż znajdowaliśmy się w samochodzie. A Ji Yong właśnie puścił kierownicę.

W amerykańskich filmach skutki danego czynu widoczne są kilka sekund później. Jeżeli bohater, któremu matka zabrania strzelać, raz jedyny, namówiony przez kolegów, strzeli do kaczki, od razu okaże się, iż mateczka właśnie przechodziła obok, zastrzelił jej kaczkę albo widział go podstępnym zły, gotowy donieść o wszystkim rodzicielce protagonisty. W prawdziwym życiu heros zastrzeliłby kaczkę bez najmniejszych problemów, najwyżej targany strachem, a potem wyrzutami sumienia. Inaczej mówiąc, konsekwencje nie powinny pojawiać się natychmiast. "Nie powinny" - słowo klucz. Niestety, logika nawet nie usiłowała zamanifestować obecności w moim życiu.

W momencie, w którym Kwon puścił kierownicę, potrąciliśmy przechodnia.

Samochód gwałtownie zahamował. Ji Yong przeniósł na mnie przerażone spojrzenie, jakby oczekiwał, iż zaraz zareaguję, rozwiążę problem i nikt nie zmusi go do użycia pewnego zbioru komórek nerwowych i synaps. Niestety, okazało się, że nie mogę być gosposią, partnerem i Sherlockiem Holmesem jednocześnie. Tego nie dało się... "rozwiązać".

Wysiadłem z auta, by ocenić skalę prawdopodobieństwa trafienia do więzienia. Odetchnąłem z ulgą. Znajdował się na drodze, nie na pasach ani chodniku. Na dodatek żył, nawet przeklinał pod nosem.

- Może pan wstać? - zapytałem uprzejmie. Boże, jeżeli wgniótł maskę, to będzie musiał za to płacić!

Potrącony podniósł się z trudem. Nie pluł krwią, nie zgiął się w pół, nawet nie jęczał z bólu - wyglądał nawet zdrowiej niż mój facet, który, skądinąd, dalej nie raczył opuścić wozu. Odwróciłem się i skinąłem na niego. Kwon pokręcił głową. Chyba wolał nie uczestniczyć w nadchodzącej kłótni. Poza tym mógłby zostać rozpoznany przez ewentualnych przechodnie - których na szczęście na razie nie spostrzegłem. Darowałem sobie myśl, że nie tylko jego zidentyfikowaliby bez trudu.

Znów skupiłem się na nieuważnym przechodniu, a raczej... na pustym miejscu. Mężczyzna rozpłynął się w powietrzu, nie pozostawił nawet jakiegokolwiek papierka czy skrawka ubrania. Ok, czyli nie był bezdomny. Szkoda, że uciekł, dostalibyśmy odszkodowanie. Westchnąłem głęboko.

- Zwiał. To w sumie on potrącił nas, nie my jego - parsknąłem, wsiadłszy do auta.

- Czyli to nie moja wina?

- Bynajmniej.

Wyciągnął rękę po leżącego na siedzeniu iPhone'a. Teatralnie przypadkowo przesunąłem urządzenie tak, by znalazło się poza jego zasięgiem. Rozsiadłem się wygodnie, ignorując nienawistne spojrzenia. Nie skomentował, ale po chwili ruszył i gwałtownie zahamował. Omal nie uderzyłem głową w deskę rozdzielczą.

- Co ty odwalasz...? - wymamrotałem.

- Wybacz, to był... "przypadek". - Uśmiechnął się niewinnie.

Zapowiadała się naprawdę długa podróż.


***


Żarówka irytująco migała. Nie mogłem oderwać wzroku. Z jednej strony pragnąłem wreszcie ją wymienić, z drugiej pomagała w przemyśleniach. Co jakiś czas dopadał mnie filozoficzny nastrój, przez co zajmowałem się setką niespecjalnie ważnych dla przeciętnego białkowca rzeczy. Dzisiaj tematem dnia było idiotyczne, acz ciekawe pytanie: Ji Yong jest meronimem czy holonimem naszego związku? 

Miałem już całkiem ciekawy wywód na ten temat w głowie, nawet prawie zająłem się spisywaniem, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Od pamiętnej kłótni o prawo własności do iPhone'a, Kwon przestał zajmować się tylko pracą. Czasami pamiętało tym, by śledzić mnie złowrogim wzrokiem. Aktualnym wybuchem ekstrawertyzmu, jakim było głośne zademonstrowanie niezadowolenia i pośpiechu poprzez trzaśnięcie drzwiami, jednak przekroczył pewne granice. Naprawdę przypominał człowieka!

- Mam problem - oświadczył od razu. - Duży. Muszę wziąć dzieciaka. Żona kuzyna zmarła, on załatwia jakieś durnoty i nie ma ktoś się zaopiekować młodym.

- I?

- Mieszkamy razem - przypomniał, zniecierpliwiony. - Musimy się nim zająć.

- My? - Uniosłem brew z udawanym zdziwieniem. - Nie, Ji, to TY musisz go wziąć. Nie mam czasu na opiekowanie się jeszcze jednym dzieckiem.

Otworzył usta i po chwili je zamknął. Wpatrywał się we mnie, nie rozumiał ani słowa. Wstałem i powoli, demonstracyjnie stukając butami, opuściłem pokój. G nawet nie drgnął. Informacja, że tym razem nie pomogę chyba jednak była za szokująca. Nie miałem pojęcia, ile czasu zajmie mu przetrawienie czegoś tak szokująco nowego.

Roześmiałem się gorzko.On naprawdę sądził, iż marzę jeszcze o zostaniu niańką? Nie byłem już naszym związkiem, nim znudzony, raczej zdegustowany i rozżalony. Pomysł zerwania jeszcze nigdy nie wydawał się tak dobry, przynajmniej dopóki nie uświadomiłem sobie o czym myślę. Boże, czy przestałem go kochać?! 

Cichy, wibrujący dźwięk telefon natychmiast wybawił mnie od odpowiedzi to pytanie. Chae Rin... Wesoła rozmowa z nią była ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłem, lecz mimo to odebrałem.

- Witam panią... - zacząłem.

- Seung Hyun... - przerwała mi drżącym, ochrypłym od płaczu głosem. - Dara zniknęła.

Reasumując - kryzys w związku, nadmiar pracy, obcy dzieciak na głowie i zaginiona przyjaciółka. Jak to wszystko się skończy, rozpocznę pisanie autobiografii. 

środa, 16 października 2013

Tam, za rogiem - 2

Pairing: Key x Park Hyeong Seop
Tematyka: kpop, yaoi, zerwanie, wypadek, wstrętna nieczułość przyjaciół, bezdomność
Ostrzeżenia: przekleństwa, kolokwializmy


Zrywałem z różnymi osobami. Na rozmaite sposoby. Płacz, pełne pretensji krzyki i rzucanie wspólnymi pamiątkami były na porządku dziennym. Oczywiście nie z mojej. Nigdy nie płakałem. Naprawdę nigdy. No dobra, może trochę... Ale nikt tego nie potwierdzi! Dzisiejsze rozstanie nie byłoby jakieś wyjątkowo zapadające w pamięć, gdyby nie... sytuacja. Rzuciłem go, kiedy jeszcze nie zdążył wstać. Wyjątkowo nie z kolan. Nie, to nie był napad złego humoru. Zły humor mają ludzie z problemami psychicznymi, niestabilni emocjonalnie albo kobiety. Po prostu nie zgadzam się na pewne rzeczy. Drobnostki, rzec można. Takie jak zapraszanie obcych facetów do łóżka i "goszczenie".

Hyeong Seop naprawdę stracił gust. Kiedyś był dość wysublimowany, przejmował się absolutnie każdym szczegółem. Nie wybierał byle czego. W końcu planował spędzić życie z jaśniejącą gwiazdą azjatyckiej sceny muzycznej, Kim Ki Bumem. Mną. To chyba wystarczało jako dowód.

Ambarasująca była jedna jedyna kwestia. To nie ja kupiłem to mieszkanie, o czym nie zapomniano wspomnieć. Pff... Po prostu nie chciałem marnować pieniędzy na coś takiego. Tani lokal na obrzeżach Seulu - rozumiem, kwestie bezpieczeństwa. Podwórko wychodzące na okna bloków - dobra, nie zabraniam podniecać się na widok sznurków z bielizną starej sąsiadki. Dzielenie się kosztami po połowie - nigdy! Powinien być dumny, że może mnie gościć!

I był. Przez niecałe cztery miesiące. Do momentu, w którym nie wybiegłem za zewnątrz i nie zacząłem się drzeć. Walić anonimowość, ukarzę cię w imieniu Księżyca, wstrętny zdradzieju!

- Ty niedojebany chuju! - obdarzyłem go nieco mniej cenzuralnym epitetem. Byłem szczerze zdumiony siła swojego głosu. Ha, a ponoć nie można przekrzyczeć startującego odrzutowca!

Ciche westchnienie sprawiło, iż na moment przestałem zwracać uwagę na byłego. Zresztą już wcześniej przestałem. Po prostu nie chciałem, by... było mu przykro! Zawsze dbałem o ex-partnerów, nawet wtedy, kiedy nie rozumieli, że robię coś dla nich. Zdecydowanie nikt mnie nie doceniał. NIKT. Nawet pastor cały czas czynił różne sugestie dotyczące pychy i arogancji, gdy tylko zjawiałem się w pobliżu. A Si Won jeszcze śmiał się z tym zgadzać! Powinienem zaraz do niego zadzwonić i powiedzieć co myślę. Zaraz, teraz, już!

Oczywiście nawet w tak błahej czynności ktoś musi przeszkodzić. To prawda niezaprzeczalna. Wyjątkowo nie był to mój były - on zdążył zatrzasnąć się w tej nędznej imitacji mieszkania. Moja torba została zrzucona na głowę jakiejś idiotki. Pewnie, rozwalaj sobie rzeczy na głowie. Nie przeszkadza mi to. Byleby nie były to MOJE rzeczy. 

- Nie zabraniam nikomu praktykować hobby, ale proszę nie dewastować własności innych ludzi - syknąłem, podchodząc.

Kobieta jęknęła. Jej towarzyszka jedynie na mnie patrzyła z otwartymi ustami. Czyżby problemy z artykulacją były przenoszone drogą kropelkową?

Zamarłem. To. Była. Dara. Park San Dara. Obok niej stała Lee Chae Rin. CL.

Wrzasnąłem głośniej niż poprzednio. Bóg prawdopodobnie zlitował się nad mieszkańcami i boską ręką powstrzymał szyby przed wypadnięciem. Ewentualnie miał jakąś umowę z handlarzami nieruchomości. Bez wątpienia nowe okna były najcenniejszymi rzeczami w całym przybytku. Ingerencja boska - czy też jej brak - wyjątkowo mnie nie obchodziła. Wpatrywałem się z przerażeniem w stojąco-leżące kobiety i modliłem się w duchu o jakieś niebiańskie wskazówki. W końcu Pan przestał zajmować się bzdurami innych śmiertelników, przemawiając ustami antagonistycznie nastawionej niewiasty:

- Spieprzaj.




^^^


Na mój widok zamknął drzwi. Zabolało. Dosłownie. Nigdy w życiu mój nos nie został tak bestialsko potraktowany.

- Przepraszam. - Jonghyun otworzył z powrotem. Pokiwałem głową z kwaśną miną. Być może wziął mnie za Świadka Jehowy. Być może zawsze tak reagował, kiedy tylko ktoś do niego pukał. - Ale nie teraz. Bardzo NIE TERAZ.

Znowu zostałem sam na korytarzu. Wspaniale. Ostatnia noclegownia odpadła - reszta SHINee znajdowała się zagranicą. Do dormu nie mogłem wrócić, bo teoretycznie właśnie tam byłem. Czatujące fanki nie dałyby się oszukać. Pozostawał powrót do byłego - mimo wszystko mógłby z jakiegoś idiotycznego powodu mieć coś przeciwko - albo...

Wyszedłem z budynku, narzucając kaptur. Zostanie złapanym w takim miejscu byłoby kwintesencją dzisiejszego pecha. Kichnąłem. I doznałem olśnienia godnym odyseuszowego konia trojańskiego. Pech był zbyt trywialny. Szatan wolał zastosować inne rozwiązanie. Fatum, tak, to musiało być to! 

Jakby na potwierdzenie moich przemyśleń zawiał porywisty, przeszywająco zimny wiatr. Otuliłem się szczelniej cieniutką, uszytą w celach czysto estetycznych bluzą, by przekonać się o prawdziwości powiedzenia: "Pech ma w ogóle muzykalne ucho i lubi się rytmicznie powtarzać" - zaczął padać deszcz. Pokręciłem głową z dezaprobatą. Powoli zaczynałem mieć dość religii. Czy gdybym był ateistą, to Szatan by się mnie nie czepiał? Westchnąłem.

I wtedy rąbnęło mnie auto.


wtorek, 15 października 2013

Tam, za rogiem - 1

Od Autoreczki: Zapraszam Was, czytelnicy, do udziału w pewnym eksperymencie. Otóż tworzę opowiadanie dramopodobne. Z paroma bohaterami, którzy będą wpływać swoim postępowaniem na losy innych, błądzić w odmętach współczesnego społeczeństwa i pokonywać kolejne przeszkody stojące na drodze do szczęścia. Każda część będzie dotyczyć jednej z trójki głównych postaci - Park San Dary (2NE1), Choi Seung Hyuna (BIG BANG) i Kim Ki Buma (SHINee). Mam nadzieję, że Wam się ta koncepcja spodobała, gdyż prezentuję właśnie... Tak, pierwszy rozdział tej opowiastki!
Udanej zabawy.
Pairing: CL x Dara (2NE1)
Tematyka: kpop, yuri, rozterki wewnętrzne, pierwsza randka
Ostrzeżenia: przekleństwa, Bardzo-Wulgarna-Aluzja-Seksualna




Całą kolację przesiedziałam, używając tylko monosylab. Uśmiechałam się, chichotałam na zawołanie i ze wszystkich sił starałam się opanować kołaczące serce. Jeszcze nigdy jego uderzenia nie wydawały się tak głośne. Od początku spotkania byłam pewna, iż wszyscy w lokalu mogą usłyszeć, jak bardzo jestem zdenerwowana.

Miałam 30 lat i właśnie umierałam ze strachu na pierwszej randce ze swoją... nową dziewczyną? Sympatią? Najlepszą przyjaciółką? Nie potrafiłam tego określić. To zawsze była i będzie tylko Chae Rin. Synonimy są dobre dla książek.

- Dara, wszystko w porządku? - Omal nie spadłam z krzesła.

Pokręciłam głową z delikatnym, wystudiowanym uśmiechem. Powiedziała, iż jej się najbardziej podoba. Na pewno skupi się na nim. Przeczesałam włosy, eksponując kostki. To też chwaliła. Może nie będzie kazała mówić. Nie otwierałam oczu przez dłuższy moment. Sama myśl, że miałabym coś powiedzieć, przyprawiała mnie o mdłości, a że byłam po kolacji... Wolałam nie sprawdzać.

- Gdzie uleciała cała twoja gadatliwość, kochanie? - zaśmiała się.

Przechyliła głowę na bok. Patrzyła na mnie, obserwowała, oceniała, a ja jedynie idiotycznie się uśmiechałam. Gdybym oglądała dramę z taką bohaterką, z pewnością wypisywałabym już setki komentarzy na temat jej ciapowatości. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia - jak śmiałam oceniać ludzi przez pryzmat ich nieudolności? W życiu nie posądzałabym siebie o taką hipokryzję.

- Mam wrażenie, że cię nudzę. - Chae Rin westchnęła głośno.

Nie! Wszystko szło źle! Ścisnęłam mocniej uszko filiżanki, kompletnie tracąc głowę. Zapomniałam nawet o odginaniu małego palca.

- Wcale nie! - powiedziałam. Głośno. Szczerze mówiąc, wydarłam się jakbym wołała za matką zabieraną do Korei Północnej.

Niemal na komendę głowy wszystkich obecnych odwróciły się w moją stronę. Dziękuję, nie trzeba. Naprawdę. Wracajcie do swoich laptopów, palmtopów i telefonów - przecież jeszcze przed chwilą interesowały was bardziej niż siedzący naprzeciwko człowiek. O, uczyńcie autorytetem tamtego faceta! Siedzi sobie, przeklina pod nosem do czegoś na ekranie, nikomu nie wadzi. Nie musicie na mnie patrzeć, naprawdę. Nie jestem ani trochę interesująca. I błagam was, nie zacznijcie robić zdjęć.

Pierwszy z ohydnego legionu zainteresowanych jedynie pokręcił głową i zrobił dokładnie to, o co błagałam w wewnętrznym monologu. Za nim podążyli kolejni. Mój ateizm został bezwzględnie podważony. Jeżeli tylko jakiś bożek się zgłosi z dowodami, iż to była jego robota, jestem gotowa służyć mu do śmierci. Albo jakiegoś poważnego wypadku.

- Wreszcie coś powiedziałaś - odezwała się szeptem. Wolała nie zwracać uwagi jeszcze bardziej czy próbowała mi dogryźć? Stop! To już podchodzi pod paranoję. - Kochanie, znamy się chyba dostatecznie długo, by nie musieć się siebie wstydzić.

- Wiem, wiem. - Stłumiłam niemal nieodpartą chęć gestykulowania. Nadmierna ekspresja była niewskazana w miejscach publicznych. - Ale teraz wszystko, naprawdę wszystko, stało się takie...

- Niezręczne? - dopowiedziała z ciepłym uśmiechem.

Skinęłam głową. Nie miałam pojęcia, dlaczego mnie tutaj zaprosiła. Ledwie parę miesięcy temu oznajmiła, że nie ma nic przeciwko kobietom w swoim łóżku - to było tuż po spektakularnym zerwaniu z Jeremym - by w zeszłym tygodniu wyrwać się z propozycją randki. Oczywiście musiała mnie tym zaskoczyć, kiedy trzymałam w rękach stos talerzy. Pozycja najlepszej zmywaczki w YG, na którą tak ciężko pracowałam, została zniszczona w przeciągu paru sekund. Mimo to było warto. Nigdy nie zapomnę miny Ji Yonga, gdy piramida naczyń spadła mu na stopy. Tabi dziękował potem za oderwanie jego chłopaka od komputera, ale ja naprawdę nie miałam takiego zamiaru. Nie mogłam jednak za głośno zaprzeczać, bo Chae Rin zdążyła mnie już pochwalić za niecodzienną technikę przywracania Dragona do życia.

- Chodźmy. - Podniosła się z miejsca.

Także wstałam, choć bez zbytniego entuzjazmu. Wszystko zepsułam. Zepsułam tę cholerną randkę, o której marzyłam, odkąd tylko dowiedziałam się o preferencjach przyjaciółki. Trudno. Widocznie tak miało być. Wolałam nie myśleć o tym, jak długo będę płakać po powrocie do domu.

Chae Rin płaciła - nawet nie usiłowałam się sprzeciwiać, zdążyłyśmy to przerobić wieki temu. Włożyłam płaszcz, naciągnęłam na głowę czapkę i oparłam się o ścianę. Choć powinnam się przyzwyczaić, ta cała maskarada nie przestawała irytować. Ukrywanie przed dziennikarzami ukrywaniem, lecz chyba nigdy by nas nie zjadł za chodzenie za rękę, prawda?

Narzekałabym tak dość długo, gdyby nie jej powrót. Przepuściła mnie w drzwiach. Teraz już się nie uśmiechała. Wyglądała na rozdartą, co nie rokowała dobrze na przyszłość spotkania. Niewidzialne obcęgi zacisnęły się na mojej krtani. Po prostu wspaniale.

Nagle złapała mnie rękę. Miała przyjemną, nawilżoną jakimś kremem dłoń. Splotła nasze palce i ruszyła w stronę jakiejś naprawdę podejrzanej uliczki. W tym momencie jednak nie było to ważne. Dałabym się zabrać nawet do slumsów. O ile byśmy szły tam razem.

Zatrzymała się równie niespodziewanie jak ruszyła. W świetle dogasającej latarni wyglądała słodziej niż zwykle - dosłownie promieniała. Chyba że w tym przypadku nie zależało to od światła. Nie byłam pewna, czy promień padający od góry może wywołać taki efekt. Dlaczego myślałam o fizyce w TAKIM MOMENCIE?!

Nie spuszczała wzroku. Ewidentnie na coś czekała. Już wiedziałam na co. Kurwa. Nie, nie przeklęłam. Nigdy nie przeklinam. Nie chciałam teraz zawieść. Co prawda, nie byłam pewna tego, co do niej czuję, ale myśl o utracie szansy bycia z Chae Rin bolała. To chyba wystarczyło.

Pochyliłam się lekko do przodu. Nasze nosy zetknęły się, a ja zamknęłam oczy i...

- Ty niedojebany chuju! - przerwał nam krzyk. Powinnam zapamiętać tę scenę i od razu po powrocie do domu polecieć zamieścić to na jakiejś stronie internetowej. Naprawdę NIE MOGŁO być gorzej. Nawet porwanie Chae Rin przez kosmitów wypadłoby o niebo lepiej. I romantyczniej.

Odwróciłam się w kierunku źródła wrzasku. Ledwie dwa metry dalej jakiś wysoki, wychudzony chłopak - chyba nawet kojarzyłam go z jakiegoś programu, ale bez makijażu nie jestem w stanie poznać praktycznie nikogo - wymachiwał pięścią. Stojący w oknie mężczyzna wydawał się być równie wzburzony.

- Co jak co, ale to tylko twoja wina - odparował panicz z okienka. - Żegnam serdecznie, szanownego pana! - wrzasnął i schronił się w mieszkaniu.

Przedtem jednak wyrzucił przez nędzny otwór w ścianie stos rzeczy - walizkę, płyty, stertę ubrań. Oczywiście zapomniał o istnieniu takiego zjawiska opór powietrza i że nie są w tej uliczce sami. Dostałam skórzaną, ciężką torbą w twarz.

Ja naprawdę nie przeklinam.

Ja pierdolę.

niedziela, 13 października 2013

Gdyby się Wam bardzo nudziło...

Otworzyłam nowego bloga!
Znowu rozpoczynam współpracę z nieżywym..., która - jak pragnę przypomnieć - kiedyś umieszczała opowiadania na tym blogasku. Tym razem wreszcie publikujemy nasze epopeje g-topowe, tworzone od ponad roku (!). W zależności od opowiadania - rozdziały będę publikowane albo we wtorki albo w soboty.
Zapraszamy: http://g-top-polish-fanfiction.blogspot.com/



~kekekekekek_w_t_f jest dostępny - część II

Pairing: Onew x Key (SHINee)
Tematyka: kpop, shounen-ai, Internety, pomieszanie z poplątaniem
Ostrzeżenia: elementy chatficu, przekleństwa


Onew jęknął. Leżał na łóżku, oparłszy nogi na parapecie, i myślał. Próbował myśleć, znaczy się. Tak, decydowanie bardziej pasowało tutaj "ze wszystkich sił usiłować myśleć". Od paru godzin nie zrobił nic poza położeniem ekranu laptopa na głowie. Swojej. Nie wyglądało to zapewne zbyt dobrze - Taemin uciekł na sam widok.
Nie miał pojęcia. I nie, nie w jakiś wielki, podniosły, filozoficzny sposób. Po prostu nie wiedział, jak ma powiedzieć swej wielkiej internetowej miłości kim jest. Zgodził się na randkę pod wpływem długiego szantażu emocjonalnego, w trakcie którego zarzucono mu dosłownie wszystko - od socjopatii po ułomność spowodowaną sparzeniem się pradziadków z japońskimi trollami. Momentami miał ochotę odpowiedzieć czymś równie okropnym, lecz powstrzymywała go wizja kontrataku.
Teoretycznie wszystko było w porządku. Po długiej kłótni z Jjongiem dotyczącej wyższości parku nad kręgielnią - oczywiście Jong Hyun, ten tępy osiłek, nie dał się przekonać - wybrał miejsce na spotkanie, ustalił termin, wszystko. Problem polegał na tym, iż prawdopodobieństwo, że zostanie zabity przez Key, kiedy tylko się zobaczą, było horrendalnie wysokie.
Westchnął głośno po raz kolejny, ignorując nagłe wrażenie, iż jest podsłuchiwany. Naprawdę nie chciał się jeszcze dowiadywać, że resztę zespołu ciekawi jego życie seksualne. Pokręcił głową. Prawie się podniósł, gdy nagle komputer wydał okropny dźwięk zwiastujący nową wiadomość. Bummie, czy ty nie masz co robić?!

dinosaur_is_still_alive:
Jin Ki...

KeepFuckingCalm:
mm?

dinosaur_is_still_alive:
proszę Cię
powiedz mi,
że to nie Ty
podrywasz
Ki Buma
proszę

KeepFuckingCalm:
.
.
.

dinosaur_is_still_alive:
będę mógł wtedy umrzeć
szczęśliwy
proszę

KeepFuckingCalm:
skąd wiesz?
.-.

dinosaur_is_still_alive:
.________________________.
miałeś tego nie pisać
kurwa

KeepFuckingCalm:
to było takie łatwe do ogarnięcia?

dinosaur_is_still_alive:
nie, wcale.
nie dało się zauważyć tego, że
zakochaliście się
gadaliście o sobie
mieliście się spotkać

KeepFuckingCalm:
ej, ale ja mówiłem o kobiecie!

dinosaur_is_still_alive:
W TYM SAMYM CZASIE
przestań.

KeepFuckingCalm:
przepraszam >.<

dinosaur_is_still_alive:
mnie nie przepraszaj.
nie ja oberwę, gdy tylko wszystko wyjdzie
C:

KeepFuckingCalm:
bawi cię to...?

dinosaur_is_still_alive:
co zamierzasz z tym zrobić?

KeepFuckingCalm:
naprawdę cię to bawi?

dinosaur_is_still_alive:
Jiiiinki!
>___>

KeepFuckingCalm:
UNIKASZ TEMATU!!!oneoneone111

dinosaur_is_still_alive:
wolisz rozmawiać o tym jak unikam tematu
czy pomyśleć co zrobić z Ki Bumem?

KeepFuckingCalm:
to drugie
...

dinosaur_is_still_alive:
brawo!

KeepFuckingCalm:
on mnie zabije

dinosaur_is_still_alive:
yhym
chyba że zdążysz wyznać mu dozgonną miłość
i wybronić się z oskarżenia,
że grasz na dwa fronty
x3

KeepFuckingCalm:
na dwa fronty?
wtf?

dinosaur_is_still_alive:
przypominam - to Ki Bum
on na pewno
jak mu powiesz
stwierdzi, że jesteś i z nim
i z tą kobietą

KeepFuckingCalm:
it doesn't make sense O:

dinosaur_is_still_alive:
przypomnę po raz ostatni:
TO KIM KI BUM

KeepFuckingCalm:
aaaaa
fakt
>:

dinosaur_is_still_alive:
powodzenia

KeepFuckingCalm:
ej, ponoć chciałeś mi pomóc D:

dinosaur_is_still_alive:
co?
kiedy? niby?

KeepFuckingCalm:
obiecałeś ;-;

dinosaur_is_still_alive:
lol, nope.
po prostu lubię mieć wgląd w całą sytuację
na przykład w Twoje ciało, kiedy
Ki Bum się już Tobą zajmie C:

KeepFuckingCalm:
jesteś szują, jjong

dinosaur_is_still_alive:
nieprawda, dbam o swoich przyjaciół

KeepFuckingCalm:
WIDZĘ

dinosaur_is_still_alive:
jak już Ki Bum Cię zabije, to mu kogoś miłego znajdę

KeepFuckingCalm:
spierdalaj

dinosaur_is_still_alive:
i dalej obstaję za kręgielnią,
tak a propos

~ dinosaur_is_still_alive opuścił konwersację
~ KeepFuckingCalm zmienił status na "nigdzie nie wychodzę - praca, praca, praca"



***


Key zamaszyście otworzył drzwi. Zlekceważył głośny trzask, który wydały po zetknięciu się ze stawiającą opór szafką. Opadł na łóżko Onew, równym brakiem uwagi obdarzając gospodarza. Nie miało znaczenia to, czy Jin Kiemu podoba się fakt, iż właśnie do jego pokoju wparadowała śmiertelnie blada personifikacja nieszczęścia, by spocząć pośrodku posłania na wznak, w pozie "cztery łapy w cztery strony", jakby pozując do postindustrialnej wersji rzeźby Laocoona. 
- Nie kocha mnie. I wcale nie chce poznać - oznajmił grobowym tonem.
Onew zamrugał. Widocznie nie zrozumiał o czym mowa. Albo jeszcze nie przestał myśleć o swojej pięknej wybrance. Pewnie, po co przejmować się przyjaciółmi?!
- Mój chłopak - wyjaśnił zbolałym tonem. - Nie chce się ze mną spotkać.
O, jednak pojął! I nawet wyglądał na zaszokowanego! Ach, jedna racjonalna, niespaczona przez system dusza w pełnym demonów dormie! Nie jest jak reszta, która reagowała końskim, zawistnym śmiechem na samą wzmiankę o braku miłości ze strony jego ukochanego!
- Dlaczego? 
Jin Ki pochylił się nad nim. Z oczu aż biło współczucie i troska! Ki Bum pokręcił głową. Los jednak był sprawiedliwy. Celowo wpierw obdarzył go okropnymi słuchaczami, by mógł w pełni docenić wspaniałość bijącą od lidera. Uśmiechnął się smutno. Pragnął dać do zrozumienia, iż nie chce nikogo przygnieść swym cierpieniem.
- Mówi, że pracuje. Ale on cały czas "pracuje" - sarknął. - Skąd mam wiedzieć, czy kogoś nie ma?! - Zamilkł, wstrząśnięty tą nagłą myślą.
- Na pewno nie ma. - Onew wzdrygnął się, jakby też obrzydzony samą wizją. - Wiesz, może on się boi? Że nie sprosta twoim oczekiwaniom, że nie będziesz chciał go znać? Widzisz, Bummie, zupełnie inaczej postrzega się ludzi przez Internet...
Key skrzyżował ręce na ramionach. To miało sens. Nawet całkiem duży.
- Co w takim razie powinienem zrobić? Porozmawiać, nie wiem... - Przygryzł wargę.
- Może zaczniecie rozmawiać przez telefon czy coś... Żeby poznać swoje głosy, jak rozmawiacie, takie tam. - Wzruszył ramionami.
Ki Bum uśmiechnął się promiennie. Po dawnej depresji nie było nawet śladu. To zresztą wcale nie była depresja, tylko... reakcja odruchowa. Żadna tam histeria, w histerię wpadają tylko kobiety. I koniec tematu. Kropka.
- KOCHAM CIĘ, JIN KI! - Pobił wszystkie rekordy Guinessa dotyczące głośności ludzkiego krzyku. Był tego pewien. Ludzie mieszkający w promieniu pięciu kilometrów od nich prawdopodobnie też.
Jeżeli jego chłopak będzie taki jak Onew, w życiu nie zerwą. Pozostało się tylko przekonać.

sobota, 12 października 2013

Cykl miniaturek wojennych - część druga: Boje homeryckie

Pairing: T.O.P x G-Dragon
Tematyka: kpop, wojna, dekadentyzm
Ostrzeżenia: przekleństwa



- Witam, szeregowy Kwon.
Wyprostował się nienaturalnie. Przejechał palcami wskazującymi pod oczami, chcąc wytrzeć... Sam nie miał pojęcia co. Nie miał tyle wody, by móc marnować ją na łzy.
- Dzień dobry, sierżancie Choi - odparł chłodno.
Nie zdążył się odwrócić. Ciepłe dłonie Seung Hyuna objęły lodowate od wystawienia na porywisty wiatr ręce, na ramieniu spoczęła głowa.
- Co ty tu robisz, sie...?
- Udaję, że dowodzę, Ji Yong - przerwał ze śmiechem, śmiechem człowieka, który boi się zareagować inaczej. - Taka mała, pieprzona zamiana ról.
Kwon ściskał mokry od deszczu mundur tamtego. Nie byli sami. Przez kilka krótkich, cichych chwil czuł się bezpieczny. Nie był sam.
Potem rozbrzmiał alarm.


Klęczał na podłodze, nachylając się nad klozetem. Cały czas słyszał krzyki, już nawet nie wiedział, czy powinien uznawać je za rzeczywistość, czy za odtwarzane bez przerwy majaki umysłu. Oni, kroczący niczym na egzekucję, pierwsza salwa i ziemia, ziemia lepka od krwi.
- Nie tego nas uczyli - wycharczał. Doskonale wiedział kto przyszedł. - Kurwa, nie tego nas uczyli.
Chwyt za poły munduru i już stał, z trudem utrzymując równowagę. Mdłości wróciły, choć... Czy kiedykolwiek go opuściły?
Pierwsze uderzenie. Splunął krwią.
- To jest wojna, Ji Yong- syknął Seung Hyun. Nie, dowódca Choi Seung Hyun. - Myślałeś, że to może jakiś obóz letniskowy? Nie jesteś żadnym pierdolonym wyjątkiem, nikt nie jest szczęśliwy. Ale jedyną osobą, która ma prawo narzekać jestem ja, nie ty. To ja straciłem trzy setki ludzi.
- Ja... - Kolejny cios.
- Ty jesteś pieprzonym szczęściarzem, Ji Yong. Żyjesz.
- Naprawdę nazywasz to szczęściem? - warknął przez zaciśnięte zęby.
Zwalił go z nóg. Jęknął, podnosząc głowę z przeszywająco zimnej posadzki. W głębi czaszki świdrował ból, myśli rwały się jak sucha trawa. Rozległy się kroki. Ścigał wychodzącego Choia wzrokiem niewyrażającym niczego.


Znowu się przemieszczali. Zostawili kolejną wioskę, zimne, pozbawione okien kanciapy i bieżącą wodę. Teraz sypiali już tylko na ziemi. Kiedyś marzył o zostaniu żołnierzem. Nie wiedział wtedy, że między jedną wielką bitwą a drugą, istnieją tysiące czerwonych kropek na mapie. Każda oznaczająca kolejną potyczkę, długą drogę, pęcherze na stopach i nieprzespane noce. Żadnego rozwiązania, tylko kolejne rozkazy, by podążać dalej. I trupy, trupy, trupy.
Wojna pozycyjna, tak się ta kurwa nazywała.


Parokrotnie awansował. Ostatnio bardzo lubili przyznawać medale i różne odznaczenia. Seung Hyun stwierdził, że to nic dziwnego. Ten, komu udało się przeżyć, na pewno był kimś specjalnym. Informacji o stratach nie przekazywano do wiadomości publicznej.


Wciągnął wilgotne, drażniące spodnie - mimo obiecanej szczelności rosa przedostawała się do środka. Już słyszał modlitwę leżącego obok Dae Sunga. Sam dawno przestał zwracać się do sił wyższych. Bóg nie zsyłał dodatkowych racji żywnościowych.
Dong Wook zbliżał się zdecydowanie za szybko. Rozmawiał z kimś, kręcąc głową. Było w tym coś niepokojącego - marmurowy posąg przeklinał gorzej niż szeregowi ze wschodu, którymi tak gardził. Ji Yong poczuł nieprzyjemny uścisk w gardle.
- Patrol nie wrócił - oznajmił cicho.
Był ludzki, za ludzki. Twarz dalej nie przedstawiała emocji, lecz była szara jak popiół. Kwon nie zrozumiał. Oczekiwał wyjaśnień. Z drugiej strony wolałby, żeby nigdy nie nastąpiły. Popatrzył mu w oczy, szukając kpiny, ale dostrzegł jedynie pustkę.
- Porucznik Choi Seung Hyun dowodził.
Czas przeszły był jak najbardziej na miejscu.
Obaj o tym wiedzieli.

piątek, 11 października 2013

Cykl miniaturek wojennych - część pierwsza: Fotografia

Co to w ogóle jest?! - od autora znaków parędziesiąt: Przedstawiam Wam serię miniaturek. Od jakiegoś czasu chciałam napisać coś o tej tematyce - jakimś dziwnym trafem tak się złożyło, iż zajęłam się wojną w świecie k-popu, czyli w świecie, gdzie miejsca na wojnę po prostu... nie ma. Wysyłając naszych ulubionych wykonawców w kamasze, próbuję przedstawić dość wiarygodną historię, która mogłaby spokojnie zaistnieć na wypadek nowej wojny koreańskiej.
Jako że jest to blog zajmujący się głównie podniosłymi opowieściami o gejach, umieściłam też wątek... Cóż, nie sposób tego nazwać romantycznym. O tym dokładniej jednak w następnej miniaturce. Tę należy traktować jako wstęp.
Pairing (tej miniaturki): G-Dragon x Kiko Mizuhara
Tematyka (jako serii): kpop, yaoi, wojna, śmierć, znęcanie
Ostrzeżenia: brak




Tydzień temu Kiko błagała go, by uciekł. Obiecywała załatwić pomoc, samolot, nawet dokumenty. Próbowała przekonać, że w dezercji nie ma nic złego. Że nie on jeden ucieknie. Odłożył słuchawkę. Wczoraj odebrał od niej kolejny telefon. Przez całe trwające dwanaście godzin połączenie nie odezwała się ani słowem.


Żegnały ich tłumy. Wszyscy płakali, nikt się nie uśmiechał. Gdyby nie nieustannie nadawane komunikaty dotyczące sytuacji na froncie, wyglądałoby to jak zwykłe pożegnanie odchodzących do wojska idoli.


- A gdzie... - Obrócił się w miejscu. Za mało ludzi, za mało ludzi, za mało ludzi. Bał się. - Gdzie jest Seungri?
Zapadła cisza. Podpułkownik nawet nie zajrzał do dokumentów, jedynie nerwowo przygładził pierwszą, najbardziej pogniecioną kartkę.
- Szeregowy Lee Seung Hyun nie stawił się.


Po wyjściu z sali Young Bae próbował się z nim połączyć. Przerwał, kiedy Dae Sung wyrwał komórkę i rzucił o chodnik. Nie przeklinali, nie płakali. Milczeli, zupełnie jak Kiko. Ji Yong już wiedział, dlaczego nie chciał uciec.


- Tu, według dowództwa, śpicie. Według mnie śpicie tutaj, zanim nie wyrzucą was na front. Wyjeżdżacie rano - poinformował sucho.
Se7en, nie, kapitan Choi Dong Wook, omiótł ich chłodnym spojrzeniem. Kwon nie miał pojęcia jakim cudem ten człowiek zaledwie dwa lata temu uczestniczył w aferze z prostytutkami. Jakim cudem się przyjaźnili. Metr, który dzielił go i kadetów wydawał nie do przebycia. Chłodny, opanowany, z mundurem wyglądającym jeszcze lepiej niż ich własne, dopiero co odebrane. Prawdopodobnie nawet w obozie ta koszula lśniłaby bielą.


Wódka spadła na ziemię i roztrzaskała się na kawałki. Płyn niemal całkowicie zalał buty. Podłogą nikt się nie przejmował
- Ej, młody... - Shin Tae Sun zamachał do połowy wypróżnioną butelką. Zmrużył błyszczące od nadmiaru najpodlejszego alkoholu, wąskie oczy. Jego babkę od strony ojca zgwałcił japoński żołnierz; charakterystyczne rysy były aż za widoczne. - Masz coś ze sobą? - zapytał enigmatycznie. Drżącymi rękami wyjął z kieszeni pomięte, pobrudzone zdjęcie jakiejś aktorki. Chyba nawet się z nią kiedyś spotkał. - Jakąś pamiątkę czy coś takiego?
Pokręcił głową.
- To głupota. Nie jestem sentymentalny - parsknął wymuszenie.
Shin od razu schował fotografię. Jego uśmiech był sztuczniejszy od pożegnalnych uścisków rodziców.
- Ja też nie. - Dalej ściskał mokre od wódki palce na coraz gorzej wyglądającym papierze.- Tylko że wiesz... Nie chciałbyś mieć czegoś takiego? Jak w amerykańskich filmach, gdzie płaczą nad zdjęciami Marylin Monroe w Boże Narodzenie.
Kpiące uśmieszki, które wymienili, nie przekonałby nikogo.


Powieki piekły niczym rozpalone żelazo, próba włożenia wykałaczek zakończyła się rozcięciem powieki. Organizm rozpaczliwie domagał się snu albo kropli wody. Spełniłby choć jedno z tych życzeń, gdyby za próbę położenia się nie oberwał w szew strzałkowy.
- Ogarnijcie się, szeregowy Kwon. - Se7en strzepał z rękawiczki jakiś niewidzialny pyłek. - Macie dziesięć minut.
Skinął głową.
Kosztowało go to więcej niż rozmowa z Shinem.


Wozy dawno straciły barwy nazywane maskującymi. Pożółkłe, zardzewiałe konstrukcje zasługiwały na podziw samym faktem, iż dalej jeździły. Przynajmniej większość - ten przeznaczony dla nich ugrzązł w błocie dokładnie w momencie wyjazdu.
Załadowali ich jak świnie przeznaczone na rzeź. To porównanie go obrzydziło. Przecież nie jechali dać się powystrzelać. Mieli takie same szanse.


- Chae, oni też są ludźmi. Nie zjedzą nas tutaj. - Skupił wzrok na kawie.
- Oni mają atomówki - wycedziła bardzo powoli. - Przestań udawać, że o tym nie wiesz.
- Ale nimi nie wycelują, już by to zrobili.
Ignorował rozmowę dobiegającą z odbiornika. Reporterka próbowała za wszelką cenę zaprzeczyć statystykom ukazanym przez amerykańskiego naukowca. "To tylko niepotwierdzone informacje", "nie należy ulegać panice", "proszę przygotować się na podobne ataki północnej propagandy..." - słyszał to już tyle razy. Im więcej ich słuchał, tym żałośniej brzmiały.
- Ji Yong! - Zagryzła wargę.
- Tak?
- Czy ty... czy ty w to wierzysz?
- Nie. - Odsunął głośno krzesło. - Ale to jest nieistotne.


Rozbiegane spojrzenia, szybkie oddechy, bełkotane nerwowo słowa pożegnania w stronę lasów, powietrza, po chwili zamkniętych drzwi. Dae Sung modlił się przy samym oknie. Shin ugniatał w dłoni fotografię. Sądząc po zaciętości, z jaką wbijał sobie paznokcie w skórę drugiej dłoni, tylko obecność tego marnego skrawka papieru powstrzymywała go od krzyku.
Ji Yonga nie powstrzymywało nic.

środa, 9 października 2013

Gadzina

Pairing: Jonghyn x Key (SHINee)
Tematyka: kpop, yaoi, BDSM (psychiczne), porachunki partnerskie, porno bez większego sensu
Ostrzeżenia: przekleństwa, opis seksu (dość dokładny, warto dodać), perwersyja
Od przepracowanej Ałtoreczki: KEKEKEKEKEKEKE, co ja piszę.
Dziękuję za uwagę i miłego czytania


- Kurwa, Ki Bum! - warknął Jonghyun.
Został doprowadzony do ostateczności. Wielkiej, absolutnej, monstrualnej. Od dawna tak bardzo nie chciał zamordować swojego faceta. Nie licząc oczywiście paru nieistotnych epizodów. I kilku jeszcze mniej ważnych. Teraz jednak nie chodziło o samą irytację - gniew dominował niemal wszystkie emocje. Płonął pragnieniem słusznej zemsty; czuł się lepiej nawet dzięki myśleniu o możliwości doszczętnego zdeptania, pobicia na śmierć poduszkami i zmuszenia do zjedzenia autobusu marchewek pewnego drugiego rapera. A raczej czułby się, gdyby tylko mógł o tym pomyśleć, miast skupiać się na denerwującej fizjonomii stojącego przed nim wspomnianego.
- O co chodzi? - pytania, zadane tak prowokacyjnie słodkim tonem, dodatkowo go rozwścieczyło.
Potem było tylko gorzej. Key przysunął się bliżej, niby od niechcenia przejeżdżając dłonią po jego kolanie. Dino nie miał pojęcia, jak można kogoś przypadkowo uderzyć łapą w udo i zacząć nią miotać, lecz Ki Bum ewidentnie uznał swój ruch za niesamowicie subtelny.
- Przestań.
Powiedział to drugi raz. Irytujące. Nigdy nie musiał się powtarzać. Zazwyczaj wszyscy - no może z wyjątkiem maknae, ale on miał dyspensę - reagowali na to, co mówił. Co dzisiaj było nie tak?!
- Ale co powinienem przestać? - Jasnoróżowe wargi Key ułożyły się w kuszący uśmiech. - Przecież nic nie robię.
- No właśnie - odwarknął.
Raper skinął głową, po czym... odsunął tę pieprzoną rękę! Jonghyun omal nie spadł z krzesła. Dobra, wystarczyłoby tylko wykastrowanie. I tak penis Ki Buma do niczego się nie przydawał. Przynajmniej w ich związku.
Key chyba posiadł zdolności telepatyczne, gdyż obdarzył go przeciągłym, pełnym urazy spojrzeniem. Uniósł się honorem, wstając z miejsca i przemaszerował ku drzwiom z godnością porzuconej lafiryndy. Stawianie stóp, ruszanie biodrami - wszystko to było zadziwiająco podobne do ruchów, jakie wykonywał tancerki go-go albo średniej klasy prostytutki. Jjong już żałował swojego wybuchu. A raczej żałowałby, gdyby zapomniał o byciu złym.
Od niemal tygodnia chłopak unikał seksu. Każde nieco mniej subtelne dotknięcie, propozycja, nawet najdrobniejsza sugestia kończyły się odwróceniem na drugi bok. Przy wtórze narzekań rozczarowanego wokalisty. Dałoby się jednak to przeżyć - w końcu musieli co jakiś czas robić przerwy w imię dobra tyłka rapera - gdyby nie impertynenckie podrywanie Ki Buma. Mężczyzna cały czas przychodził do kochanka na wszystkich przerwach miedzy próbami czy programami, by doprowadzić go do erekcji, po czym bezceremonialnie odejść. Dino mógł znieść wiele rzeczy, ale lekceważenie do nich nie należało. Zdecydowanie.


***


Wpatrywał się w Key już od jakiegoś czasu. Żaden się nie odzywał - raper nieustannie uderzał w klawiaturę, a on udawał, iż śpiewa w rytm jakiejś idiotycznej piosenki. Rzucił mężczyźnie jeszcze jedno spojrzenie i z powrotem skupił się na melodii. A przynajmniej próbował.
- No? - odezwał się nagle tamten.
- Co "co"? - Odwrócił wzrok od teledysku.
- Weź, przestań, gadziuchno. - Westchnął ciężko. - Cały czas masz minę: "chcę ci coś powiedzieć, ale boję się, że mnie wyśmiejesz". To dekoncentruje. Powiedz mi więc o co chodzi: wyśmieję cię, potem odpowiem, a ty - masochistycznie zażenowany i uradowany - pozwolisz mi wrócić do pisania.
Jjong przewrócił oczami. Jeszcze przez moment pozwolił rozbawieniu zmagać się z irytacją. 
- W co ty pogrywasz? - zapytał chłodno.
Ki Bum parsknął świszczącym, głośnym śmiechem.
- Tak po prostu poczułeś potrzebę, bym cię wyśmiał, czy naprawdę oczekujesz odpowiedzi? 
Wokalista podniósł się z miejsca. Bezpardonowo złapał kochanka za kołnierz i ściągnął z krzesła. Trzask roztrzaskującej się o ziemię klawiatury kompletnie zignorował.
- Co ty robisz?! - syknął.
- Pokazuję, jak bardzo mam cię dość.
Nie czekał na odpowiedź, brutalnie wpił się w usta chłopaka. Nie interesowała go reakcja, jakiś sygnał, czy może to zrobić. Umysł całkowicie opuścił ciało, oddając stery pożądaniu. Jong Hyun całował prymitywnie, pozbawiony jakichkolwiek myśli, obiekcji, pragnień innych niż chęć wzięcia ukochanego. Teraz. Tutaj. W tym momencie.
Key chyba to zrozumiał. Albo poczuł. Niespiesznie odpowiadał na jego pocałunki, by wreszcie delikatnie odepchnąć. Spuścił wzrok i przesunął smukłe palce po swojej koszuli. Delikatnie, starannie zaczął odpinać guziki, tak, by powoli odsłaniać nagą, niewyraźnie zarysowaną klatkę piersiową. Kiedy zbliżył się do wokalisty, nieświadomie oblizał usta. Po odrzuceniu jego koszulki skupił się na szyi, ssąc, drażniąc i drapiąc sutki językiem, dopóki ktoś nie złapał stanowczo jego kostek i nie przystawił do ściany. Czuł urywany oddech tamtego na ramieniu.
- Dopiszę kolejny talent do swojej długiej listy. Jeszcze nie zacząłem, a ty już jesteś zdyszany - zadrwił.
Nie doczekał się werbalnej odpowiedzi. Szybkie, gorączkowe pocałunki, którymi zaczęto obdarowywać jego szyję musiały wystarczyć. Leniwie przejechał palcami po rozpalonej skórze mężczyzny. Nie spodziewał się odzewu kochanka, który wziął go na ręce i rzucił na łóżko. Nie potrafił określić, kiedy przestał być ubrany. Za to doskonale mógł stwierdzić, w którym momencie Jjong stał się nagi. Wokalista rozbierał się nad wyraz wolno, taksując go nieco zagadkowym wzrokiem. Ki Bum przymknął oczy. Próbował się odprężyć przez parędziesiąt sekund, aż wreszcie pojął, iż nie doczeka się mężczyzny.
Ten dalej siedział naprzeciwko. Uśmiechał się dziwnie, lecz zanim zdążył to przeanalizować, już pochylał się i kąsał jego skórę. Ręka, która po chwili dołączyła do pieszczot sprawiła, że wydał z siebie zduszony jęk. Kochanek podsycał podniecenie coraz bardziej, jednak nie na tyle by dostąpił spełnienia. Nagle przerwał.
- Powiedz mi, Bummie... - Dino skutecznie uniemożliwiał skupienie się na jakichkolwiek słowach, wyznaczając językiem ścieżkę wzdłuż jego torsu - Co robię?
- Co, kur... - nawet nie udało mu się przekląć. - O czym ty... - kolejna próba została zdławiona przez mocniejszy ucisk penisa.
Odrzucił głowę do tyłu, pozwalając skłębionym kosmykom rozłożyć się na pościeli. Jong Hyun zacmokał z dezaprobatą. Milczał, pozwalając raperowi dokładnie przemyśleć jego słowa.
- Co ty próbujesz udowodnić?! - wycharczał wreszcie.
- A jak myślisz? - Boleśnie wbijające się palce w jego biodra sprawiły, że głośno zaczerpnął powietrze. - Nie sądzisz, że po tym... WSZYSTKIM coś mi się należy?
- O co, do jasnej cholery, chodzi? - wycedził, przymykając oczy.
- Aż mi będziesz mówił co robię. - Uśmiechnął się perfidnie. - Będziesz jęczał mi, że cię dotykam, całuję, pieprzę... - Pocałunek, który złożył na jego ustach tym razem nie wydawał się ani trochę romantyczny. - Będziesz tak robił, prawda? - Musnął jego nos swoim. - Prawda, Bummie? - ponowił pytanie, doskonale imitując głos Key.
Ki Bum westchnął. Nie otworzył oczu. Nie chciał. Nie chciał, choć ta jego inna, pierwotna część była gotowa błagać mężczyznę o wszystko. Pokręcił powoli głową.
Dino zignorował to. Postanowił zaprotestować, lecz nim otworzył usta, już czuł w sobie jeden palec. Zupełnie odruchowo spiął się, koncentrując na palącym wnętrzu. Pochylający się mężczyzna leniwie oblizywał swoją dłoń.
- To jak? - Druga ręka Jjonga przesunęła się na jego penis. - Będziesz...?
Znowu nic nie powiedział. Czuł jedynie palec, wsuwany coraz głębiej, dalej, i delikatną dłoń kochanka, drażniącą męskość. Nieprzerwany, powolny dotyk doprowadzał do szaleństwa. Gubił skupienie, pozwalając płynąć myślom. Mógłby tak to przeciągać, by wreszcie dojść, i wtedy poszedłby sobie i...
Wycofał się. Palące uczucie zniknęło, zamieniło się w pustkę. Łóżko jęknęło, gdy wokalista wstał.
- Więc? - Głos był naglący i uparty. - Mam sobie iść?
- Nie - jęknął. Nie wiedział, czy z rozczarowania, czy z żalu nad klęską. Odwrócił wzrok; nie chciał patrzeć na tryumfujący uśmieszek tamtego.
- Co "nie"?
Cisza.
- Mam sobie iść?
- Nie.
- Jakie "nie"?
- Nie, nie idź - warknął.
I tak musiał chwilę poczekać, ale nie spodziewał się niczego innego. Zresztą to nie było ważne. Chciał po prostu już mieć to za sobą, poczuć go w sobie i...
- Co teraz robię? - zapytał słodko Jonghyun. W tej chwili z powrotem wsunął palec.
- Odreagowujesz kompleksy - odparł rozdrażniony.
Prowokacja została skomentowana krótkim śmiechem.
- Co robię, Bummie?
- Ja... - Omal nie krzyknął, kiedy poczuł drugi palec. - Przygotowujesz mnie - jęknął.
- A po co? - nie przestał być dokuczliwy.
Napięcie falami napływało do jego członka. Nie dając satysfakcji. Zacisnął usta. Tylko obecność palców Jjonga sprawiła, iż sam nie próbował ich sobie wsunąć.
- Żeby mnie zerżnąć - wysyczał.
Miał nadzieję, że to wystarczy. Wystarczyło. Na moment.
- A dlaczego chcę cię zerżnąć? - zapytał szeptem.
Nie dał mu odpowiedzieć. Palce zostały zastąpione pulsującym penisem, a on skupił się jedynie na długim, ochrypłym jęku, który sam wydawał. Niemal każdy jego mięsień napiął się, wrzeszcząc z ulgi. Zacisnął pięści. Paznokcie wbijały się w dłonie.
- Po co? - ponaglił.
- Żeby... żeby... - zabrakło mu słów.
- Żeby cię nauczyć, że tak się nie robi - podpowiedział usłużnie.
Resztki dumy zniknęły, kiedy tylko usłyszał te słowa. Od razu wiedział, że je powtórzy, że się ugnie, że nie zaprotestuje, lecz mimo to usiłował pokręcić głową. Pierwszy ruch. Drugi. Trzeci. Przerwa.
- Żeby mnie nauczyć, że tak... - odetchnął głęboko - ...się nie robi.
Jonghyun pocałował go czule. Nie zwróciło to tych resztek godności, które właśnie odebrał. Key chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy kochanek nie pozwolił mu myśleć. Doznawana przyjemność przytłoczyła całą świadomość, odsyłając wszystkie uczucia.


***


Minęło pięć dni. Teoretycznie nic się nie zmieniło.
- Bummie... - Min Ho uniósł pytająco brew. - Co jest z Jjongiem?
Ki Bum nie przerwał piłowania paznokci. Dino zawsze mówił, że kiedy to robi wygląda niesamowicie babsko, ale aktualnie niezbyt go to obchodziło.
- Bummie...
Odstąpił na moment od pracy, by obdarzyć kolegę znudzonym spojrzeniem. Nic specjalnego, Minho, po prostu musiałem uświadomić mu parę rzeczy. Jak już udało mi się wstać, oczywiście.
- Zerżnąłem - odparł spokojnie.
Choi przetrawiał informację przez ponad dwadzieścia sekund. Key był pewien, że gdyby się przyjrzeć, można byłoby dostrzec unoszący się nad głową głównego rapera pasek wczytywania.
- Proszę?!
- Czyżbyś stracił swą słynną charyzmę? - zapytał nie bez złośliwości.
- Przecież... Niedawno... - jąkał się. - Dlaczego? Jakim cudem?
Chłopak pokręcił głową z delikatnym uśmiechem. Przypomniał sobie, jak po TAMTYM wydarzeniu dał upust swojej irytacji i zafundował Jjongowi dokładnie to samo. Musiał przyznać, że widok błagającego Dino był warty rezygnacji z lubianej roli pasywa. Tym bardziej, że w chwili obecnej Jonghyun był chyba tak przerażony jego występkiem, iż prawdopodobnie na zawsze oddalił od siebie plany karania Ki Buma seksem. Jeżeli dalej o nich myślał, to... Cóż, należało mu ponownie uświadomić, iż Key może mu zrobić to samo.
Ki Bum spojrzał na wpatrującego się w niego wyczekująco Minho.
- A nic takiego. Należało się gadzinie.

sobota, 5 października 2013

We Got Married! - Mamy dom?!

Pairing: Lee Joon x Mir (MBLAQ)
Tematyka: kpop, kicz, yaoi, kicz, komedia, kicz, We Got Married
Ostrzeżenia: słodka tandeta wylewa się uszami
Autor: KeyOppaSaranghae
Link: http://www.asianfanfics.com/story/view/498019/we-got-married-comedy-joonmir-kpop-leejoon-wgm-yaoi-bangmir
Zgoda: W trakcie
Tłumacza wynurzenia: Myśl, by przerwać tłumaczenie tego opowiadania nasuwa się coraz częściej. O ile translatuje się bardzo szybko i przyjemnie, to... Auuu! Nadmiar kiczu momentami boli.
Następny odcinek zapowiada się jednak o niebo lepiej - prawdopodobnie dlatego, że pisany jest z punktu widzenia Mira, którego autorka ewidentnie lepiej "czuje". Zachęcam więc do czytania następnych części.
Mimo wszystko życzę miłej lektury.



Akcję wzywania taksówki brutalnie przerwał dzwoniący telefon Mira. Puścił moją rękę, by odebrać, lecz po chwili znowu ją złapał.
- Czeeeść! - zanucił. Spojrzałem z politowaniem. Dziwne dziecko, doprawdy... - Eee...? Gatteun Road...? - O czym on mówił? Z KIM rozmawiał? Jakby czując zaniepokojenie, przeniósł na mnie wzrok. - Myślę, że... Ale ok, ok. Nie, nie, brzmi super. Pa, hyung!
Odłożył komórkę z szerokim uśmiechem. Ścisnął mocno nasze ręce.
- Co jest? Kto dzwonił? - pytałem.
- Rain-hyung - odpowiedział przeszczegółowo.
- Ok, ale... Gdzie idziemy? Dlaczego mówiliście o Gatteun Road? - nie przestawałem.
- Joonie, Joonie... Zadajesz tyyyle pytań... - Pokręcił głową. - To niespodzianka. Czekaj cierpliwie!
Zaprezentował całe uzębienie, po czym puścił się pędem wzdłuż ulicy. Nie spuszczałem z niego wzroku. Co było nie tak z tym człowiekiem?!
Odwrócił się na moment, by sprawdzić czy za nim biegnę. Uśmiechnął się uroczo, czekając aż się zbliżę. Byłem naprawdę ciekawy miejsca, do którego zmierzaliśmy. Gatteun Road... To była naprawdę, ale to naprawdę niezła dzielnica.
Mir podskakiwał, nie ruszywszy się z miejsca. Złapał mnie za rękę i pociągnął. Droga ciągnęła się coraz niżej, a my biegliśmy, ciekawi jej końca.
- JESTEŚMY! JESTEŚMY! - zawołał chłopak.
- Uspokój się - mruknąłem.
Gwałtownie się zatrzymaliśmy. Staliśmy przed jakimś domem. Przyjrzałem mu się uważnie - naprawdę wydawał się ładny. Otworzyłem bramę i weszliśmy do ogrodu. Tylu kwiatów w jednym miejscu nie widziałem nigdy w życiu. Wbrew pozorom było całkiem ładnie. Nawet mimo tej skrzynki na listy z napisem "Joon&Mir" i uroczym sercem.
- Mamy dom? - zapytałem.
Przyjaciel pokiwał głową - nie wiedziałem, czy chciał potwierdzić, czy powitać Raina, który jak zwykle pojawił się znikąd.
- Mir, Joon! - zawołał. - Jak się macie, chłopcy? A przede wszystkim... co myślicie o nowym domu?
- Wspaniały, śliczny, piękny! Uwielbiam go już! - odparł tamten.
- Mamy dom...? - wciąż byłem w szoku.
- Oczywiście, że tak. - Skinął głową. - Realizm, te sprawy... Co o tym myślicie?
Rozejrzałem się jeszcze raz.
- Mamy dom?!
Rain uderzył się w czoło otwartą dłonią. Odsunął ją tylko po to, by pstryknąć mnie w nos.
- Uspokój się!
- Hyung - nie przestałem - dlaczego, do cholery, mamy dom?!
- To twój dom. I Mira - jego tłumaczenia wiele wyjaśniały.
- Jak uroczo. - Mir wydawał się zachwycony zarówno całym pomysłem, jak i samą scenerią.
- Tak, też myślę, że to... miłe - dodałem z trudem. Podniosłem głowę i zamarłem. - Spójrzcie w górę!
Wskazałem nasz dach. A konkretniej na napis: "Joon&Mir - Nowożeńcy". Był namalowany. Mój "mąż" jedynie się uśmiechnął.
- Gdzie mnie zabierzesz w podróż poślubną? - zapytał, szturchając mnie sugestywnie.
- Och, zamknij się - burknąłem.
Spojrzałem na dom. Otoczony krzewami prezentował się naprawdę świetnie. Tylko ten napis...
- Obejrzyjmy wnętrze - zaproponowałem.
Weszliśmy do środka. W środku wszystko było urządzone w jasnych, ciepłych kolorach. Czułem atmosferę domu. Mir chyba też. Splótł nasze dłonie.
- Kocham - potwierdził przypuszczenia.
- Mogę zobaczyć sypialnię? - zapytałem nagle.
Rain jedynie skinął głową. Mir znowu uścisnął moją rękę. Prowadził nas po schodach na górę, bardzo entuzjastycznie pragnę dodać. Nasza sypialnia była czerwona z nadmiaru serc leżących dosłownie WSZĘDZIE. Kicz.
- Ojej! - Chłopak był chyba innego zdania. Wskoczył na łóżko, ciągnąc mnie za sobą. - Jeśli mógłbym wybrać, z którym z was wszystkich miałbym być, wybrałbym właśnie ciebie, więc... Jestem zadowolony.
Stop.
Zaraz.
CO?!


wtorek, 1 października 2013

We Got Married! - Pierwsze nagranie

Pairing: Lee Joon x Mir (MBLAQ)
Tematyka: kpop, yaoi, showbiznes, komedia
Ostrzeżenia: przekleństwo
Autor: KeyOppaSaranghae
Link: http://www.asianfanfics.com/story/view/498019/we-got-married-comedy-joonmir-kpop-leejoon-wgm-yaoi-bangmir
Zgoda: W trakcie
Słówko Tłumacza: Od razu mówię - usunęłam wszystkie te niepotrzebne wtrącenia w postaci koreańskich słówek. Nie widzę sensu wprowadzania ich do tekstu, podczas czytania raczej irytują niż zachwycają, poza tym utrudniają odbiór tekstu.
Miłego czytania~~


Mir złapał mnie za rękę przed samym wejściem do studia.
- Wooo... Jakie duże...
To była nasza absolutnie pierwsza wizyta w studiu. Tak jak i pierwsze pojawienie się w samym programie. W ogóle.
- Joonie... Myślisz, że będziemy mogli mieszkać z nimi dalej w dormie? Czy może gdzieś indziej? - zapytał chłopak.
- Nie jestem obeznany z tym czymś, naprawdę. - Wzruszyłem ramionami. - Poza tym zmienili oryginalny pomysł, więc może tutaj też... - Zamilkł nagle. - I nie mów do mnie tutaj "Joonie"! To... niezręczne.
- Dlaczego nie?! Będziesz moim mężem! - Wystawił język.
- To tylko gra, Mir. - Westchnąłem.


***


- Joon, Mir, witajcie w We Got Married! - zawołał producent. 
Uśmiechnąłem się, wykonując lekki ukłon. 
- Dziękujemy za wzięcie nas do programu.
- Nie ma problemu! - Obdarzył nas jowialnym uśmiechem. - W każdym razie... Mam wyjaśnić, jak wszystko tutaj działa? - Kiedy skinąłem głową, kontynuował. - W tym sezonie chcemy, by wszystko było naprawdę bardzo realistyczne. Całkowity wgląd w wasze życie, żeby ukazać was jako realistyczne, sprawne małżeństwo. W sumie damy wam wolną rękę, byście żyli "normalnie". Oczywiście, dodamy jakieś zabawne atrakcje i zadania, ale... No i oczywiście będziemy planować wam randki.
Będziemy... chodzić... na... randki? Cóż, to dopiero będzie żenujące.
- A co z... Będziemy filmowani podczas spania? - zapytał Mir.
- Nie przejmujcie się, będziecie spać w hotelu. Żadnego nagrywania, nic. Cokolwiek się stanie w hotelowej sypialni, tam pozostanie.
Zignorowawszy ostatnie zdanie, westchnąłem z ulgą. Dzięki niebiosom. Naprawdę nie chciałem być jeszcze filmowany podczas snu. I tak było już wystarczająco przerażająco.
- Nawiasem mówiąc - odezwał się producent - powinniśmy zrobić pierwsze nagranie. Takie generalne wprowadzenie. Chodźcie za mną, chłopcy.
Przyjaciel złapał moje ramię, kiedy wkroczyliśmy do sali. Pomieszczenie niemal porażało jaskrawymi kolorami ścian. Przypominało pod tym względem naszą sypialnię, a konkretniej część Mira. Bardzo dziecinnie wyglądającą, swoją drogą.
- Jonghyun-hyung! - Chłopak natychmiast mnie puścił. Z niezadowoleniem podążyłem za nim, biegnącemu ku głównemu wokaliście SHINee.
- O, cześć - przywitał się tamten. - Jak się macie?
- Z kim jesteś? - Mir nie zawracał sobie głowy grzecznościowymi formułkami.
Jong Hyun wskazał toaletkę, przy której siedział jakiś mężczyzna, otoczony przez nakładające makijaż kobiety. Był to oczywiście Key. Cóż za nieprzewidziany zwrot akcji.
- Cześć! - zawołał raper. - Och, przecież to nie jest mój odcień skóry!
Uśmiechnąłem się z politowaniem, słysząc te narzekania. Po chwili postanowiłem zadać dręczące mnie pytanie:
- Skoro mamy JongKey i JoonMir... Kto jeszcze jest? Miała nas być piątka, prawda?
Key wreszcie raczył do nas podejść.
- Nie mylisz się. Mamy jeszcze Kikwanga i Yoseoba z B2ST, Jonghyuna i Honkiego z F.T.Island i oczywiście finałową parę - Jiyonga i Seunghyuna z BIG BANG. 
Wow. Trochę nam gwiazdek się pojawiło.
- Honki-hyung jest TUTAJ?! - Mir omal nie zemdlał z ekscytacji. 
Zmarszczyłem brwi. Dlaczego tak się cieszył z powodu Honkiego? Nie mogłem jednak ani go o to zapytać, ani nawet o tym pomyśleć. Zaczęliśmy kręcenie.


***


Siedziałem z Mirem na biurku i odpowiadaliśmy na masę pytań. Chociaż masa zdecydowanie nie jest odpowiednim słowem.
- Nasz... związek? - powtórzyłem. - Chyba nie różni się zbytnio od relacji członek zespołu-członek zespołu. 
- Naprawdę? - Chłopak uniósł brew. - Myślę, że to coś więcej. - Nie potrafiłem ukryć swojego zaskoczenia. - Kupiłeś mi obiad na moje urodziny.
Ok, tego się nie spodziewałem.
- Faktycznie - przytaknąłem. - Nigdy nie pamiętam o niczyich urodzinach, ale w tym roku jakoś nie zapomniałem o tych Mira...
- To był bardzo kosztowny posiłek. Wzruszyłem się wtedy - dodał cicho.*


***


Wreszcie skończyliśmy. Pozwolili nam wrócić do hotelu, co z, nie sposób zaprzeczyć, chętnie bym uczynił. Gdyby nie Mir.
- Gdzie idziemy? - zapytałem ostrożnie.
- Hmm... - zastanawiał się. - Do parku!
- Hej, - westchnąłem - będziemy mieli mnóstwo takich wypadów dla programu, więc...
- To będzie show, Joonie. - Pokręcił głową. - Chcę trochę czasu spędzić z tobą. Bez kamery. To będzie prawdopodobnie nasze ostatnie takie wyjście.
Nie dał mi dojść do słowa, tylko po prostu pociągnął za ramię. Podążyłem za nim bez słowa sprzeciwu.
Powoli, trzymając się za ręce, doszliśmy do parku. Pierwszy przystanek nosił dumną nazwę "lodziarnia".
- Kuuup mi! - zarządził Mir. 
Westchnąłem, ale posłusznie wyciągnąłem portfel. Kiedy podałem mu loda, od razu złapał mnie wolną ręką i pociągnął w stronę drzew. Biegliśmy, dopóki nie okrążyliśmy całego parku. Wtedy zaczęliśmy rozmawiać.
- Jak ci się podobało? - zapytał.
- Cóż, na było całkiem fajnie, ale niektóre pytania... Czułem się dziwnie. 
- Dlaczego? - zdziwił się.
- Jedno brzmiało: "Jaki byłby twój idealny ślub?"! Przecież nie jesteśmy naprawdę ze sobą! - burknąłem.
- Przecież to było dla zabawy... Musimy się jak najlepiej wcielić w parę. - Miał rację, ale dalej uważałem to za idiotyczne. - Joonie! - zawołał nagle. - Popatrz, sprzedają balony! Kupisz mi? Proszę!
Spojrzałem w kierunku, który wskazał. Owszem, sprzedawali balony. Balony w kształcie serc, konkretniej.
- Mireu, one są dla zakochanych - zauważyłem z niesmakiem.
- To będzie dobra praktyka - wydawał się być wcale tym nieprzejęty. 
Wydął wargi, spoglądając na mnie żałośnie. Pieprzyć to! Był za słodki z tym swoim spojrzeniem, miną... Dziarsko pomaszerowałem w stronę sprzedawcy, by po chwili wrócić z zakupem.
- Możemy teraz wracać? - zapytałem zgryźliwie.
Nie odpowiedział. Zamyślił się, ale cierpliwie czekałem.
- Okej... - w końcu zgodził się niechętnie.
Odeszliśmy, trzymając się za ręce.


*Autentyczna scena z MBLAQ Double Talk