sobota, 30 sierpnia 2014

Deszcz, wiosna i dziewczyna

Pairing: CL x Dara (2NE1); wspomniane Bom x Dara (2NE1)
Tematyka: AU, angst, niedojrzała miłość, moc nieporozumień, trochę sztuki (przyda Wam się do matury, a co!)
Ostrzeżenia: w gruncie rzeczy seks lesbijski, przekleństwa, nieletni z papierosami
Od mła: Ten fik powstawał ponad rok. Zabawna sprawa, że kończę go dopiero teraz, na dodatek nieco wkurwiona, iż muszę go już publikować. Dopracowałabym parę rzeczy, pewnie mnóstwo pozmieniała, ale... dedlajny gonią.
Mam nadzieję, że więcej osób zacznie pisać yuri, bo polskie fiki, w których w ogóle pojawia się wątek lesbijski, mogę policzyć na palcach dłoni. I mam nadzieję, iż ten fik zachęci jakieś miłe piszące czytelniczki do opublikowania yuri. Najlepiej z 2NE1. I najlepiej z ChaeRą <3
Adnotacja (WAŻNE): "Bom" oznacza "wiosna".
Dedykacja: dla Krauss za nieustanne przypominanie mi o istnieniu tego fika. oraz za to, że w sumie jest to ChaeRa na jej cześć (czuję się jak Kochanowski, tylko niekoniecznie chciałabym, że ona była Orszulką). 
Enjoy~!


Chaerin nie znosiła ślubów praktycznie od zawsze. Utrzymywała, żę na początku był Chaos, potem jej nienawiść do ślubów, a dopiero potem z tego wszystkiego wyłoniła się Gaia i reszta równie nieinteresujących bogów. Dziewczyna już jako trzylatka była przekupywana czekoladą, byleby tylko nie robiła scen podczas uroczystości – teraz jednak, kiedy przekroczyła osiemnasty rok życia słodycze już nie wystarczały. W zamian za umilenie swą obecność ślubu trzeciego kuzyna z piątej linii obiecano jej upragnione PlayStation 4. Chaerin bez wahania przyjęła propozycję, konsolę wzięła i na ślub pojechała. Tego, że nie może od razu z niego uciec, rodzice nie zastrzegli.
Tym sposobem dziewczyna wylądowała na dachu budynku znajdującego się naprzeciwko restauracji, w której odbywało się wesele. Wymachiwała nogami przerzuconymi przez niską barierkę, paląc tanie papierosy. Bardziej od spadnięcia bała się nakrycia na kopceniu.
Ojciec, znany archeolog, często zabierał ją na wykopaliska. Pokazywał jak i gdzie należy siadać, by nie stracić równowagi, na przykład w trakcie zmieniania pozycji. Po przyswojeniu jego wskazówek Chaerin kompletnie przestała obawiać się chodzenia po jakichkolwiek dachach. Czym był w końcu kilkupiętrowy domek wobec skalnego urwiska, po którym biegała z ojcem?
Wypuściła z ust duży obłoczek dymu. Z błogim uśmiechem przypatrywała się, jak unosi się coraz wyżej i wyżej, by rozpłynąć się w powietrzu. Niebo, typowe dla późnej zimy, przybrało barwę łusek łososia, a połączenie z wszechobecną mgłą sprawiło, że dziewczyna czuła się jak słynny „Wędrowiec...” Friedricha. Co prawda, jej „morze mgieł” nie zasłoniło ziemskiego świata, jednak mogła śmiało powiedzieć, iż wykroczyła ponad sferę ziemską, gotowa na konfrontację z boskością. Przynajmniej dopóki miała przy sobie fajki.
Cofnęła się znad krawędzi, słysząc kroki. Wolała nie zostać przyłapana na paleniu przez nadmiernie opiekuńczego krewnego. Ani tym bardziej policjanta. Poczekała kilkadziesiąt sekund, jednak kroki nie ucichły. Odsunęła fajkę od ust i powoli wróciła na swoje miejsce. Odetchnęła z ulgą, widząc błądzącą po chodniku kobietę. To tylko panna młoda, nie miała się czym prze... Coś tutaj nie pasowało. Chaerin zmarszczyła brwi.
Nowa żona jej kuzyna rozglądała się nieufnie na boki, bawiąc się telefonem w dłoni. Chaerin nie miała zbytniego pojęcia, jak zachowują się panny młode, jednak zakładała, że raczej powinny być szczęśliwe. Co najmniej względnie. A przede wszystkim nie powinny mieć zaczerwienionych od płaczu oczu siedem godzin po zakończeniu całej ceremonii. Dziewczyna szczerze wątpiła, żeby ktokolwiek mógł tak długo beczeć z radości.
Zgasiła fajkę na ścianie i wysunęła się centralnie do przodu.
- Ej, ty! - wrzasnęła.
Teoretycznie szczęśliwie poślubiona podskoczyła neurastenicznie. Rozejrzała się, by po chwili, która zniecierpliwionej dziewczynie wydawała się milenium, podnieść wzrok.
- Co ty tam robisz?! - Panna młoda otworzyła usta ze zdziwienia.
- Powiem ci – Chaerin przechyliła się konspiracyjnie – jak tutaj przyjdziesz.
Kobieta pokręciła głową w ten irytujący, typowy dla dorosłych pobłażliwy sposób. Widząc, że się odwraca, nastolatka natychmiast przeszła do ulubionej formy przekonywania ludzi – szantażu.
- Jak nie przyjdziesz, to skoczę! - Postawiła obie stopy tuż przed krawędzią. - Twój mąż nigdy ci tego nie wybaczy, a nawet jeśli to mój ojciec spali cię na stosie!
Tamta wahała się przez moment – raczej nie o tyle poraziła ją groźba dziewczyny, ile nie mogła się zdecydować, czy jest sens robienia sceny pośrodku ulicy – po czym ruszyła ku schodom przeciwpożarowym.
Gdy znalazła się na górze, Chaerin siedziała już, nonszalancko opierając się o ścianę. Wystawiła paczkę papierosów w stronę nieznajomej. Kobieta jedynie przewróciła oczami.
- Czego ode mnie chcesz? - Złączyła dłonie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Teraz, kiedy cel został osiągnięty, nie była tak zdeterminowana, by utrzymać zainteresowanie panny młodej.
- Nudzę się. Wydawałaś się zdenerwowana, więc uznałam, że możesz być dobrym towarzyszem w paleniu.
Kobieta spojrzała na nią ciężko. Wyciągnęła szluga z paczki, trzymając go pomiędzy dwoma palcami. Chaerin z uśmiechem podała jej ogień.
- Rzuciłam dwa lata temu – zastrzegła nieznajoma.
Mimo to dziewczyna parsknęła śmiechem, gdy kobieta zakrztusiła się przy pierwszym zaciągnięciu. W myśl wpojonych przez ojca zasad dobrego wychowania niezbyt wprawnie zamaskowała napad wesołości kichnięciem.
- Myślałam, że panny młode się cieszą – zauważyła po dłuższej chwili milczenia. - Wiesz, że biorą ślub, mogą dobrze zjeść, dostają prawo do spadku et cetera.
Nieznajoma roześmiała się, wysuwając z ust ośliniony filtr. Obróciła papierosem w dłoni.
- Nie podoba mi się to. Ten cały ślub, ta cała uroczystość i... Ten facet, za którego wyszłam, akurat nie jest problemem. Całkiem przyzwoity, biorąc pod uwagę średnią krajową. Co prawda, w sumie nie przepadam za takimi mężczyznami jak on, jak ogólnie wszyscy... - urwała niespodziewanie, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, co mówi. - Ja... Nie miałam tego na myśli. Jesteś jego krewną?
Chaerin uśmiechnęła się krzywo. Nie była zdziwiona awersją tamtej do jej kuzyna – uważała go za totalnego, przeintelektualizowanego nudziarza. Zaciekawiło ją jednak co innego.
- Nie lubisz mężczyzn? - Przechyliła głowę w bok.
- Ależ nie to miałam na myśli! - zaprzeczyła natychmiast. Nie dało się jednak nie zauważyć, iż znacząco pobladła. - Jak inaczej mogłabym przecież wyjść za twojego...?
- Kuzyna. - Nastolatka posłała jej czarujący uśmiech. - Nie przejmuj się, nie lubię go. Ostatnim razem, kiedy się z nim widziałam prywatnie, chuj zabrał mi mojego Chupa-Chupsa.
Kobieta nie wyglądała na rozbawioną. Zgasiła wypalonego do połowy papierosa i podniosła się z niechęcią. Ewidentnie powrót do świeżo poślubionego małżonka był ostatnią rzeczą, której pragnęła.
- Przy tobie nawet „Melancholik” wyglądałby na zadowolonego z ożenku – zauważyła Chaerin tonem skwaszonej uczennicy artystycznego liceum. Którą zresztą była. - Nie mam pojęcia, po cholerę się z nim żeniłaś, skoro go nie lubisz, ale jak dalej będziesz taka zadowolona, to rozwiedziecie w tydzień.
Panna młoda zatrzymała się w miejscu. Obróciła się bardzo powoli, nie ukrywając nieco nawet przesadnego zdziwienia.
- „Melancholik”? - powtórzyła. - Skąd ty znasz Weissa?!
Wpatrywały się w siebie przez chwilę. Mózg Chaerin na moment odmówił współpracy, porażony tak nagłą zmianą tematu. Może i jego właścicielka była kobietą i nie przepadała za dyskutowaniem o tylko jednej rzeczy, jednak między poruszanymi przez nią tematami zawsze istniało jakieś, przynajmniej teoretycznie, logiczne powiązanie. Nie jak w tej chwili.
Nagle dziewczyna wyprostowała się, unosząc dumnie podbródek. Odrzuciła do tyłu pofarbowane na jasny blond kosmyki teatralnym gestem.
- Zamierzam składać na historię sztuki – oświadczyła. - Albo na archeologię, ale to...
- Ja jestem po historii sztuki. - Kobieta ujęła jej dłonie w swoje. - Romantyzm europejski czy istnienie Cesarstwa Koreańskiego?
- Oczywiście, że romantyzm europejski – prychnęła nastoletnia patriotka.
Tamta jedynie parsknęła śmiechem, po czym usiadła naprzeciwko. Powrót do męża niespodziewanie stracił jakąkolwiek ważność.
Tego dnia Chaerin pojęła, co tak naprawdę oznacza „pogrążenie się w rozmowie”. Przestała zwracać uwagę na czas, machinalnie odpalała papierosa od papierosa. Otaczająca przedmieścia mgła przestała być mitycznym sposobem komunikacji z bogami, nagle ważna była tylko jedna osoba. Dyskutowały o wszystkim, dosłownie o wszystkim, włączając w to sztukaterię, eutanazję oraz architekturę chińską na przełomie XX wieku. Choć głównie wypowiadała się dziewczyna, kobieta nie sprawiała wrażenia pominiętej w rozmowie. Z uwagą przysłuchiwała się planom, marzeniom Chaerin, żywo reagowała na opowieści o jej problemach z przystosowaniem się do życia w Korei po długim pobycie za granicą. Czasami nastolatka urywała, speszona ilością rzeczy, o których mówiła tej, bądź co bądź, obcej kobiecie, jednak ciepłe uśmiechy rozmówczyni uspakajały ją, iż wcale nie mówi za dużo ani za chaotycznie. Reagowała pozytywnie nawet na na najgorsze sytuacyjne dowcipy i brzmiała przy tym tak szczerze, że dziewczyna nie miała wątpliwości, że tamta nie robi tego z grzeczności. Zresztą jeżeli nawet jedynie udawała rozbawienie, tak pięknie marszczyła nos, kiedy się śmiała, iż Chaerin mogła jej to wybaczyć.
Tego, że w końcu musiała ją opuścić, już nie.



***



Mieszkanie jej najlepszego przyjaciela, Kwona Jiyonga, standardowo przedstawiało urzeczywistnienie kręgu piekielnego dla Perfekcyjnej Pani Domu. Jiyong, a raczej – jak wolała go nazywać – GD należał do grupy tych leniwych pedantów, którzy maniakalnie sprzątali wszystko, o ile tylko oni sami z tego korzystali. Teoretycznie nie było w tym niczego złego, jednak u Jiyonga, którego rodzice nieustannie przebywali na delegacjach, doprowadziło to do katastrofy. O ile pokój samego studenta, kuchnia oraz łazienka wyglądały jak żywcem wyciągnięte z katalogu, o tyle reszta pomieszczeń... Cóż, Chaerin wystarczał zapach, jaki się stamtąd wydobywał. Zresztą fakt, iż na powitanie GD wręczył jej rozpylacz powietrza także był bardzo wymowny.
- Zakochałam się – oświadczyła na wstępie.
Chłopak wpatrywał się w nią przez chwilę, by ostatecznie wzruszyć ramionami.
- Ja też.
- Ale ja z nią rozmawiałam.
Oczy Jiyonga powiększyły się, nadając mu wygląd bardzo zdziwionego kota. Chaerin poczekała kilkanaście sekund, aż tamten przyswoi informację. Gdy dostrzegła pierwsze przebłyski zrozumienia w jego spojrzeniu, pokiwała głową.
- Co prawda tylko raz, ale gadałyśmy przez kilka godzin i...
- W takim razie się nie liczy – orzekł niespodziewanie twardo GD. Zamknął za nią drzwi i ruszył w stronę kuchni. - Nie możesz zakochać się z kimś tylko dlatego, że rozmawiałaś z nim przez kilka godzin. Miłość nie polega na...
- Jiyong... - Chaerin głośno wypuściła powietrze. - Zakochujesz się średnio co miesiąc w różnych facetach. Tylko z pięcioma kiedykolwiek porozmawiałeś, z dwoma w ogóle się przelizałeś. Na jebanych trzydziestu. T r z y d z i e s t u. Więc nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz pojęcia.
W odpowiedzi usłyszała jedynie burczące „to co innego”. Gospodarz postawił na herbatę, po czym usiadł na szafce, by być dokładnie naprzeciwko niej. Przeczesał dłonią przydługie, ciemne kosmyki, których zwyczajny kolor nijak do niego nie pasował.
W przeciwieństwie do dziewczyny GD w życiu nawet nie pomyślał o zafarbowaniu włosów i prawdopodobnie nie zamierzał tego robić do ukończenia studiów. Jego rodzice należeli do wyższej klasy średniej, byli więc niewolnikami dobrze skrojonych garniturów oraz garsonek połączonych z niewybijającymi się, eleganckimi fryzurami i dokładnie tego samego oczekiwali od swojego syna. Na szczęście całkiem przyzwoity, schludny wygląd chłopak nadrabiał paskudnym charakterem.
- Tak więc... jesteś lesbijką. - Zdziwienie Jiyonga było nieco kuriozalne, biorąc pod uwagę, iż on sam przyznawał otwarcie, że jest homoseksualistą z lekkimi skłonnościami heteroseksualnymi.
- Nie. - Chaerin potrząsnęła głową. - Po prostu podoba mi się kobieta. Jedna.
- I nie masz z tym problemu, tak...? - Postawił na stole dwie filiżanki parującej herbaty. - W takim razie po co do mnie przyszłaś?
- A po co ty dzwonisz do mnie zawsze, ilekroć zadurzysz się w przechodniu?! - sarknęła. - Potrzebowałam o tym komukolwiek powiedzieć, bo, imaginuj sobie, rodzicom niespecjalnie mam jak. Tym bardziej, że to jest żona mojego kuzyna!
Zapadła wymowna cisza. GD przyglądał się jej podejrzliwie, jakby analizując, czy oby na pewno jest tak stała psychicznie, jak dotąd mu się wydawało.
- Zakochałaś się w żonie swojego kuzyna po jednej sześciogodzinnej rozmowie? - zapytał wreszcie. - Jeżeli myślisz, że w tym ktokolwiek może ci pomóc, to jesteś, kurwa, w błędzie. To nie jest to samo, co wrzucanie sąsiadowi miłosnej kartki czy próba przelizania najgorętszego faceta na całym uniwerku po pijaku. To naprawdę nie jest to samo.
Dziewczyna odchyliła się na krześle.
- Co w takim razie powinnam zrobić?
- Nic, Ri. - Nagle uśmiechnął się pocieszająco. - Po prostu daj sobie spokój.
„Daj sobie spokój” - jak to łatwo brzmiało.



***



Ojciec jedynie uniósł brwi, kiedy poinformowała go, że chce pojechać na rodzinne spotkanie. W przeciwieństwie do rozradowanej nagłą zmianą nastawienia córki matki obserwował ją później przez kilka dni, a kiedy wysiedli przed domem babci, kazał jej przysiąc, iż nie planuje wysadzić w powietrze całej familii.
Przez resztę przyjęcia Chaerin szczerze żałowała swojej obietnicy. Nieznajoma, j e j nieznajoma w ogóle się nie pojawiła, a męczące ją pytaniami o szkołę i chłopaka ciotki zasługiwały tylko na kąpiel w wiązkach odpalonych dynamitów.
Starała się namówić rodziców do szybszego powrotu, jednak ci pozostali nieubłagani. Postanowiła więc przycupnąć na patio i przeczekać cały koszmarny wieczór na zewnątrz. Gdy tylko wyszła, zapragnęła wrócić do środka, ale nie chciała dać satysfakcji rodzinie. Dlatego usiadła na podniszczonej ławce, oczekując na cud. Wszystko na ulicach było ponure i ciemne, a latarnie uliczne zamiast rozświetlić dzielnicę dodatkowo podkreślały szarość budynków.
Cisza została brutalnie przerwana przez pisk opon zatrzymującego się samochodu, kilka głośnych, zdecydowanie nieparlamentarnych słów oraz niesubtelne syknięcie. Chwilę później z wnętrza auta wyłoniły się dwie osoby – mężczyzna i kobieta. Jej kuzyn i... j e j nieznajoma.
Chaerin wstrzymała oddech, czując, jak ziemia zapada się jej pod stopami. Kuzyn wraz z małżonką wymienili kilka uwag dotyczących jazdy samochodem w takich warunkach, po czym złapali się za ręce i ruszyli w stronę domu. Nagły podmuch wiatru niemal przewrócił drobną kobietę, jednak nie zwróciła na to uwagi, skupiając się na niewypuszczeniu z rąk kapelusza. Dopiero teraz Chaerin zauważyła tę część garderoby. Staromodny, ciemny kapelusz z szerokim rondem – marzenie każdej dziewczynki, która choć raz zetknęła się z twórczością Lucy Maud Montgomery. Gdy wiatr ustał i j e j nieznajoma założyła owe cudo na głowę, dziewczyna dosłownie zachłysnęła się powietrzem. Nie myślała o niczym, po prostu obserwowała przepiękną kobietę, której jasna cera i niemal białe włosy skontrastowane z czernią jej ubioru nadawały wygląd przechadzającego się w mroku anioła. Chaerin wpatrywała się w nią jak zahipnotyzowana, za wszelką cenę starając się nie mrugnąć. Czuła, jakby stawała się kimś innym, jakby otrząsała się z przyziemnej rzeczywistości.
- Ej, możesz... To ty, Chaerin? - Męski głos bez przygotowania sprowadził ją na ziemię.
Podniosła wzrok, by napotkać zamglone spojrzenie kuzyna. Skrzywiła się mimowolnie, lecz jej twarz szybko rozpromienił uśmiech, gdy dostrzegła stojącą nieco za nim j e j nieznajomą.
- Czekałam na ciebie! - Wyminęła zdezorientowanego mężczyznę. - Mam problemy z ogarnięciem tego wszystkiego, co trzeba zdawać na historię sztuki, więc usiłowałam się jakoś z tobą skontaktować, ale... - zawiesiła głos. - Mogę dostać twój numer?
Kąciki ust kobiety uniosły się lekko. Zanim zdążyła wyciągnąć rękę po telefon, dziewczyna już wsuwała go jej w dłoń.
- Więc, Chaerin, ty... Ty chcesz iść na historię sztuki? - Kuzyn starał się jakoś zacząć normalną rozmowę, nie chcąc dopuścić,by sytuacja stała się dla niego jeszcze bardziej niezrozumiała.
- Dokładnie to powiedziałam. - Odebrała komórkę od kobiety.
Mężczyzna pokiwał z udawanym namysłem głową, złapał swoją żonę pod ramię i szybko pociągnął ku domowi, w którym odbywało się przyjęcie. Nawet nie raczył rzucić krótkiego: „cześć”.
Rodzice znaleźli ją kilka minut później, walczącą z niedającym się odblokować telefonem. Nie skomentowali jej nagłej chęci pozostania u babci – widocznie zdążyli się przyzwyczaić do rozchwiania emocjonalnego córki – tylko po prostu zaprowadzili do auta. Dziewczyna narzekała przez kilka minut drogi, by nagle umilknąć. Rodzice ponownie doszli do wniosku, że lepiej będzie nie wypytywać pociechy o kolejną zmianę podejścia. Siedząca cicho, wpatrująca się w ekran komórki Chaerin była o wiele znośniejsza podczas jazdy.
Sama nastolatka natomiast w milczeniu wpatrywała się w telefon nie tylko przez resztę drogi, ale również całą noc. Gładziła kciukiem nazwę nowego kontaktu: Sandara Park.
Około piątej rano trójka przyjaciół Chaerin otrzymała bardzo krótką, acz treściwą wiadomość: „Już wiem, jak się nazywa!”. Tylko jedna osoba była na tyle nienormalna, by o tej porze odpisać, zamiast mocniej naciągnąć kołdrę po zmarnowanym dniu, nie myśląc nawet o głupich przyjaciółkach i ich esemesach. Wiadomość od Kwona Jiyonga brzmiała: „jesteś totalnie jebnięta”. Chaerin potraktowała to jako komplement.



***


Umówiły się w parku.
Nie było to jakoś wyjątkowo ciekawe czy nieszablonowe, ale nie o taki efekt Chaerin chodziło. Gdyby potrzebowała być oryginalna w każdej chwili swojego życia, założyłaby za dużą, wełnianą czapkę i zaprosiła Sandarę na dyskotekę w pralni.
Dopiero kiedy zjawiła się na miejscu, zorientowała się, że impreza w pralni faktycznie była lepszym pomysłem. Wszystko, co posiadało dach było lepszym pomysłem, gdy na zewnątrz szalała ulewa.
Schowała się pod daszkiem w pośpiechu zamykanej budki z gorącymi kasztanami, ściskając zziębniętymi dłońmi wciąż jeszcze ciepły kubek ze Starbucksa. Sandara nie odbierała, prawdopodobnie jeszcze nie dotarła do parku. A raczej na pewno, bo Chaerin przyjechała trzydzieści minut wcześniej.
Deszcz padał i padał, padał bez końca. Na wszelki wypadek, gdyby jakiemuś sprytnemu przechodniowi udało się przed nim osłonić za pomocą parasolki, wiatr przyłączył się do zabawy. Silne podmuchy nieustannie zmieniały tor spadania kropel. Przez chwilę – a był to krytyczny moment ze względu na wypicie całej kawy – Chaerin chciała wyjść spod daszku. W końcu gdy przemokło się już do suchej nitki, nie można zmoczyć się jeszcze bardziej. Kolejne uderzenie ulewy natychmiast zrewidowało jej poglądy. Daszek zamkniętej budki nagle stał się najprzyjemniejszym miejscem na świecie.
Wibrujący telefon przywitała z radością godną apostołów widzących zmartwychwstałego Jezusa.
- Jeżeli masz na sobie fioletowo-czarną bluzę – usłyszała dziwnie wesoły głos Sandary - to cię widzę i siedzę w kawiarni naprzeciwko. Musisz iść prosto, dosłownie prosto. Dokładnie tak jak stoisz.
Rozłączyła się, zanim Chaerin zdążyła przytaknąć. Dziewczyna poprawiła kaptur, równie mokry jest reszta jej odzieży, wsadziła dłonie do kieszeni bluzy i pobiegła przed siebie. Dzięki Bogu, Sandara nie miała problemów z orientacją w mieście. Kafejka naprawdę znajdowała się tam, gdzie wskazała.
Po wejściu Chaerin otrzepała włosy, wzorując się na ruchach wykonywanych przez przywiązanego do pręta obok psa. W jej wykonaniu wyszło to nieco efektowniej, ale równocześnie mniej skutecznie. Wciąż czuła wodę dosłownie wszędzie.
Zignorowała pretensjonalne prychnięcie kelnerki i rozejrzała się po pomieszczeniu. Entuzjastycznie machającej Sandary nie sposób było przeoczyć.
- Wyglądasz, jakbyś właśnie została uratowana z katastrofy statku przez jakiegoś uroczego Leonardo di Caprio – zauważyła kobieta.
- Niekoniecznie to on ratował. - Chaerin opadła na krzesło naprzeciwko. - Biorąc pod uwagę, iż nie chciał z Kate wejść na tratwę, był samobójcą. Zresztą nawet jeżeli nim nie był, to wciąż tylko ona mogła kogokolwiek uratować,
- W takim razie wyglądasz, jakbyś właśnie została uratowana z katastrofy statku przez jakąś uroczą Kate – parsknęła, ponownie uroczo marszcząc nos. - Pasuje?
- Nie. Mnie nikt nie uratował. Jestem przemoczonym, porzuconym di Caprio, którego odnajdą zamarzniętego w lodowcu sto lat później – odparła grobowym tonem.
Sandara ponownie wybuchnęła śmiechem. Ewidentnie była w bardzo dobrym humorze, co, biorąc pod uwagę panującą pogodę, dla Chaerin wydawało się wręcz nienaturalne.
Szalejąca za oknem wichura sprawiła, iż niebo przybrało barwę wzburzonego oceanu. Ostatni, pozbawieni parasolek nieszczęśnicy zniknęli z ulic. One, a przynajmniej młodsza z nich, jednak nie zwracały na to uwagi. Zamówiły dwie filiżanki gorącej czekolady i kontynuowały rozmowę.
- Zaraz! - Sandara podniosła smukłą dłoń. - Nie możesz być di Caprio! W końcu ja cię uratowałam. I to jednym krótkim telefonem, pragnę dodać.
Chaerin wzruszyła ramionami.
- W takim razie możemy przyjąć, że jesteś myślącą Kate, która nie miała problemu z udostępnieniem tratwy. Albo Super-Kate wyławiającą z morza całe statki razem z zawartością.
W kawiarni znowu rozbrzmiał śmiech. Nastolatka również pozwoliła sobie na uśmiech, jednak był on niczym wobec wesołości jej towarzyszki. Chaerin chciała wiedzieć, co napawało taką radością kobiety w tak szary, deszczowy dzień, co sprawiło, iż tak zmieniła się od ich pierwszego spotkania.
- Nie sądzisz, że szum deszczu połączony z pluskami kałuż brzmi jak... melodia? - Sandara szukała w oczach dziewczyny zrozumienia i choć nie znalazła go, nie zraziła się. - Siedzisz pośrodku tego wszystkiego, jednostajny rytm wody naprawa cię takim spokojem, a ty możesz zamknąć oczy i... - Urwała nagle i brutalnie, pozostawiając w Chaerin coś na kształt irytacji, którą odczuwają dzieci, kiedy przerwie się opowiadanie bajki. Kobieta posłała jej przepraszający uśmiech. - A tak naprawdę – zaczęła znowu – powodów jest więcej. Tysiące. Ale po co mam je wymieniać, skoro wystarczy, iż powiem, że po prostu lubię deszcz.
Dziewczyna chciała zadać jeszcze kilka pytań, ale Sandara uniosła dłoń, dając do zrozumienia, iż temat kategorycznie został zamknięty. Przeszły więc na omawianie przyszłych studiów Chaerin. Nastolatka nie ukrywała, że rozmawianie o aplikowaniu na cokolwiek zwyczajnie ją nudzi, więc znów zaczęły dyskutować o interesujących je rzeczach.
Po pięciu godzinach, szesnastu filiżanek czekolady, tonie kruszonych ciasteczek oraz trzech nieodebranych połączeniach od rodziców zdecydowały, iż powinny się pożegnać. Sandara zaproponowała jej podwózkę, więc ruszyły w stronę parkingu. Kiedy kobieta rozłożyła zdecydowanie za mały na dwie osoby parasol, po czym objęła młodszą towarzyszkę ramieniem, by w ten sposób mogły się pod nim zmieścić, Chaerin doszła do wniosku, że również po prostu lubi deszcz.


***


Z czasem zaczęły spotykać się regularnie.
Początkowo widywały się kilka razy w miesiącu, by pod koniec października zacząć umawiać się co najmniej raz w tygodniu. Zaproszenie Chaerin na noc było tylko przypieczętowaniem ich przyjaźni. I szansą dziewczyny na...
- Na totalną kompromitację. - Jiyong mierzył w nią nabitą na widelec kiełbaską. - Weźmiesz ją w ramiona, złożysz namiętny pocałunek na ustach, a ona zacznie wzywać pomocy.
Chaerin westchnęła ciężko. Dlaczego kiedy jakaś sprawa dotyczyła jej GD musiał być takim pesymistą? Gdy planował uwiedzenie swojego listonosza, jakoś kompletnie ignorował wszelkie logiczne przeszkody! Faceci bywali nieznośnymi hipokrytami.
- Przecież nie rzucę się na nią, jeżeli nie da mi znaku, że tego chce! - zirytowała się.
- Aha, czyli oczekujesz neonu z napisem „bierz mnie, Ri”? - Pokiwał głową z udawanym namysłem. - W takim razie wszystko w porządku, nie ma problemu... DO JASNEJ CHOLERY, RI! - Skoczył na równe nogi. - Laski nie biorą ślubów po to, żeby się lesbić po kątach z kuzynkami ich mężów! Ona chce mieć dziecko, rodzinę, fajny dom... Zresztą możliwe, że nawet ma już dziecko, tylko je ukrywali i tak dalej. Zresztą... Ile ona w ogóle ma lat?
- Kobiet się nie pyta o wiek! - warknęła. Wolała nie dać po sobie poznać, iż nie ma pojęcia, ile lat ma jej pierwsza miłość. Tym bardziej, że Jiyong z pewnością wykorzystałby to przeciwko niej.
- Czyli nie wiesz – odgadł bez trudu. Usiadł z powrotem na krześle, by przechylić się do dziewczyny nad stołem w pseudokonspiracyjnej pozie. - A co, jeżeli ta laska jest wampirem...? - zapytał z grobową miną.
Okej, faceci byli też skrajnie bezużyteczni.


***


Zima bez żadnych skrupułów zmiotła jesień z planszy, nie próbując nawet maskować tego aktu przemocy okresowymi opadami deszczu ze śniegiem czy stopniowym spadkiem temperatury. Choć nie minęła nawet połowa października, cały świat pokryła śniegowa kopuła. A przynajmniej cały Seul.
Chaerin rzadko bywała totalnie wściekła, a dotąd nigdy nie czuła gniewu z powodu pogody, jednak tym razem nie potrafiła okiełznać złości. Rodziców nie było w domu, więc mogła biegać po pokoju, miotając przekleństwa na opady atmosferyczne wszelkiej maści. Może zwyzywanie śniegu od „jebanych suk” nie przyniosło najmniejszego efektu, ale dziewczyna poczuła się lepiej. Musiała jakoś odreagować wściekłość. Przez pogodę nie mogła zorganizować urodzinowej niespodzianki dla Sandary – myślą przewodnią imprezy był: piknik. Co prawda, Chaerin była gotowa nawet rozłożyć koc na gradzie, lecz wątpiła, by kobiecie się to spodobało.
Kolejne rozczarowanie nadeszło, kiedy Sandara odmówiła obchodzenia urodzin. Bez słowa wyjaśnienia, po prostu napisała esemesa, iż jest zajęta. Raczyła odebrać telefon dopiero po szóstej próbie nawiązania połączenia.
- Idę na cmentarz – oznajmiła chłodno, nim nastolatka w ogóle zdążyła otworzyć usta. - To pewnego rodzaju tradycja i nie zamierzam jej zmieniać. Mogę z tobą wyjść jutro, dobrze?
- Ale mogę iść na cmentarz z tobą! - Chaerin nie zamierzała dać się zbyć. - Obiecuję, iż będę cicha, opanowana i...
- Nie będziesz – przerwała jej łagodnie. - Nawet na własnym pogrzebie nie potrafiłabyś zachować powagi i dobrze o tym wiesz. Zresztą nie o to chodzi, ja po prostu... Nie chciałabym, żebyś kojarzyła mnie jako kogoś, kto chodzi oglądać groby z okazji urodzin.
- Jak będę mogła z tobą pójść, to będę kojarzyć cię jako kogoś, z kim chodzę na cmentarze! Zawsze lepiej, prawda?
Obie parsknęły śmiechem w tym samym momencie. Parę minut rozmowy później Sandara wyraziła zgodę.


***


Cmentarz nie wyróżniał się niczym szczególnym. Nie było tu żadnych niepokojących postumentów, znajdującej się w centrum mogiły jakiegoś szlachetnego rodu ani wystających z ziemi rąk nieboszczyków. Ciągnące się wzdłuż zbocza równe rzędy jednakowych nagrobków, możliwe do odróżnienia jedynie za pomocą kolorów kwiatów postawionych na nich, napawały Chaerin irracjonalnym lękiem. Chyba wolałaby już wynurzające się z bagien zombie niż wszechogarniającą, perfekcyjną pustkę.
Szła wraz z Sandarą wydeptaną ścieżką, całkowicie ignorując istnienie tej wyznaczonej. Gdyby na miejscu znajdował się jakiś policjant, dostałyby mandat za dewastowanie powierzchni zielonej. Oczywiście na miejscu żadnego publicznego służbisty nie było. Nikomu nie chciało się patrolować pozbawionych znaczenia i przestępczości placówek. A na cmentarzu, jak to na cmentarzu, zawsze było spokojnie.
Zatrzymały się przed szarą, stojącą płytą – dokładną kopią mogił znajdujących się wokół. Dziewczyna była przepełniona szczerym podziwem dla kobiety, która bez trudu zlokalizowała nagrobek. Zupełnie jakby potrafiła wskazać konkretną kroplę we wzburzonym morzu.
Podmuch wiatru rozwiał starannie upięte włosy, które na moment przysłoniły oczy Chaerin. Nastolatka odgarnęła zbuntowane kosmyki z twarzy i przykucnęła przed nagrobkiem. Sandara wciąż stała.
Park Bom.
- Zginęła dwa lata temu w wypadku samochodowym – odezwała się nagle kobieta. - Nigdy się nie rozstawałyśmy, nawet poszłyśmy na ten sam kierunek na studiach. Na jakiejś nudnej imprezie, poznałyśmy twojego kuzyna, a Bommie... od razu się w nim zadurzyła. - Nerwowo zacisnęła palce na materiale sukienki.
- Powiedziała mu o tym? - Dziewczyna mimowolnie ściszyła głos.
- Oczywiście, że nie, przekonałam ją, żeby tego nie robiła – parsknęła nieprzyjemnie. - Nie mogłam jej na to pozwolić. To było strasznie samolubne, wiem, ale byłam wtedy zbyt zakochana, żeby... - urwała nagle, pozostawiając w Chaerin pustkę, jaka czują dzieci, gdy nagle odmówi się dokończenia opowiadania bajki. - Często o niej rozmawiamy. Ja i twój kuzyn. Ale to nie już to samo, bo ona...
- Czyli wy się tak oddaliliście od siebie przez... ten wypadek? - Nastolatka podniosła się, by stanąć naprzeciwko Sandary.
Tamta spojrzała na nią z niezrozumieniem.
- Kto?
- Mój kuzyn i ty. Przez wzgląd na tę dziewczynę i wyrzuty sumienia przestałaś go kochać czy...?
- Twojego kuzyna? - Nieskazitelnie biała twarz Sandary pobladła jeszcze bardziej. - Jego nie kochałam nigdy.
Chaerin przez kilkanaście sekund jedynie wpatrywała się w pozbawioną wyrazu twarz kobiety. Nie potrafiła wyrazić, a co dopiero uporządkować swoich myśli. Czuła, jakby spadała z wielkiej wysokości, panicznie wymachując rękami, pomimo braku czegokolwiek, czego mogłaby się złapać. Przestąpiła krok naprzód, by objąć Sandarę, jednak ta uprzedziła jej ruch. Złapała dziewczynę za podbródek i przyciągnęła do pocałunku. Jej usta były chłodne jak październikowy deszcz, płytki i szybki oddech sprawiał, iż Chaerin miała wrażenie, że całuje tonącą. Być może rzeczywiście tak było.
Wiatr poniósł głosy zbliżających się ludzi. Kobieta odskoczyła od niej, po czym równie niespodziewanie przytuliła.
- Jesteś do niej taka podobna – wyszeptała Sandara, gładząc ją po policzku. - Przerażająco podobna.



***



Nagle wszystko potoczyło się bardzo szybko.
W jednej chwili witały się z mężem Sandary w progu jej domu, w drugiej Chaerin całowała nagie plecy kobiety, kochając się z nią w ogrodowej altanie. Tego wieczora temperatura nie przekraczała 0 stopni, śnieg zamiast topnieć tylko przykrywał coraz gęstszymi warstwami całe miasto. Dziewczyna początkowo, kiedy Sandara zaczęła ściągać jej spodnie, zamierzała zwrócić uwagę, lecz gdy tamta zrzuciła z siebie bluzkę, wszelki opór znikł. Ozdobna firanka powoli przymarzała do okna, jednak one ignorowały mróz. Rozgrzewały się swoimi oddechami, słowami, dotykiem.
Wiele godzin – a może jedynie kilka sekund? - później leżały na ziemi, na porozrzucanych niedbale ubraniach, próbując opanować przyspieszone oddechy. Odgłosy miasta powoli zaczynały dochodzić do ich uszu – gdzieś w oddali słychać było muzykę wygrywaną przez automaty, kierowca jakiegoś pojazdu wytrwale trąbił na drugiego. Ludzie przechodzili obok ładnego, dużego domu bez najmniejszego pojęcia o tym, co wydarzyło się w znajdującej się za nim altanie. Tylko dwie osoby wiedziały. I tak miało pozostać.
- Kocham cię – szepnęła wreszcie Chaerin. Po omacku odszukała dłoń Sandary i zamknęła ją w swojej.
Lodowaty podmuch omiótł ich ciała, lecz one nawet nie pomyślały o wstaniu i ubraniu się. Jedynie przysunęły się bliżej siebie.
- Kocham cię, moja słodka. - Kobieta pocałowała ją w czoło. - Prawie tak jak wiosnę i deszcz.
Dziewczyna parsknęła cichym śmiechem. Przeciągnęła się jak kot, mrużąc oczy. Jej oddech zamienił się w parę.
- Czyli jeżeli nadejdzie wiosna, będziesz ją kochać bardziej ode mnie? - prychnęła.
Sandara jedynie przesunęła dłonią po włosach Chaerin, uśmiechając się w delikatny, nieco pobłażliwy sposób.
- Nie bój się, Rin, wiosna nie nadejdzie.



***


- Zwolnij, młoda. - Jiyong uniósł dłoń. - Czy ty naprawdę nie używasz mózgu...? Byłem dotąd pewien, że tylko faceci myślą penisem, ale, jak widzę, wasza wagina też nie powstała bez powodu.
Chaerin wywróciła oczami. Odkąd się zakochała, GD był dla niej coraz wredniejszy. Jak nic objawiał się w nim instynkt ojcowski.
- Okej, co tym razem nie pasuje ci w lasce, co do której jestem pewna, że mnie kocha, chce uprawiać ze mną seks i przede wszystkim zna? Rozumiem, iż takie relacje między ludźmi są dla ciebie czymś nowym, ale weź pod uwagę, że...
Odnotowała z satysfakcją wykrzywienie ust chłopaka. Zastosowała zagranie poniżej poziomu, ale najważniejsze było to, iż trafiła. Niepowodzenie uczuciowe Jiyonga widocznie wciąż go bolało.
- Z twojej przesłodzonej do porzygu paplaniny wyłoniłem dwie rzeczy – podjął temat, pozostawiwszy jej zaczepkę bez komentarza. - Powiedz mi, Rin, czy ty się nie czujesz jak s u b s t y t u t?
Uniosła brwi.
- Substytut? O czym ty mówisz?
- Okej, jednak naprawdę nie używasz mózgu – sarknął. - Pieprzyła ci, że bardziej kocha wiosnę i tak dalej, tak? Przynajmniej tak mi powiedziałaś. - Skinęła głową, gdy spojrzał jej w oczy. - Powiedz mi, z czym kojarzy ci się imię jej ukochanej, dawno pogrzebanej laski?
- Nie mam pojęcia...?
Chłopak westchnął ciężko. Wyglądał jak porażony brakiem inteligencji uczniów nauczyciel, którego przypadkowo zamiast na Harvard przydzielono do jakiejś wiejskiej szkoły.
- Bom, kochanie. B o m – przeliterował. - Wiosna.



***


Siedziały na kanapie, oglądając jakiś anglojęzyczny film. Choć Chaerin kochała brytyjskie kino, tym razem nie potrafiła skupić się na fabule. Nie mogła się odprężyć. Kątem oka ciągle obserwowała Sandarę. Pomimo rosnącej irytacji zachwycała się pięknem kobiety, która w brązowych włosach przypominała "Monę Lisę". W znacznie chudszym wydaniu. I ładniejszym
Śliczniejsza i drobniejsza XXI-wieczna wersja najsłynniejszego dzieła da Vinci wydawała się nie zauważać jej nieufnego wzroku. Sandara uwielbiała brytyjskie kino w sposób, w jaki lubi się marchewki - niespecjalnie zwraca się uwagę na pojedyncze warzywo, po prostu ogólnie się przepada za gatunkiem. Pomimo umiejętności posługiwania się językiem angielskim kobieta kompletnie nie zwracała uwagi na dialogi. Po prostu oglądała, czerpiąc z tego jakoś niezrozumiałą radość. Co jakiś czas komentowała w tak kompletnie oderwany od rzeczywistości sposób, że Chaerin zastanawiała się, czy mają przed oczami ten sam film. A raczej zastanawiałaby się, gdyby nie skupiła się na szukaniu jakichś potknięć tamtej.
- Popatrz, oni nie ogarniają – zaczęła kobieta, jednak widząc brak zainteresowania u towarzyszki, podniosła nieco głos. - Ej, popatrz! - Chwilowo pogrążona we własnych myślach dziewczyna wciąż ją ignorowała. - Bommie, posłuchaj...!
Telewizor zgasł, pilot uderzył o drewnianą podłogę. Chaerin wpatrywała się w Sandarę z gniewem połączonym z niedowierzaniem.
- Nie jestem Bommie – syknęła. - Nazywam się Lee Chaerin, nie Park Bom. Czy właśnie tym dla ciebie jestem? Jakąś pieprzoną kopią twojej...
- Rin, to było tylko przejęzyczenie! Po prostu ona też zawsze się wyłączała i...
- Kiedy mnie całujesz, też myślisz o niej? - przerwała jej. - Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że wcale nie chodzi o mnie, tylko...
Kobieta podniosła się z miejsca. Przez jej twarz przebiegł grymas irytacji, który jedynie podjudził Chaerin. Tamta jednak nie pozwoliła jej mówić.
- Dobrze wiesz, iż to nieprawda – mówiła spokojnym, acz stanowczym głosem. - Nie mam pojęcia, co sobie uroiłaś, ale naprawdę, naprawdę wiem, że nie jesteś Bom. Możesz być pewna, że zdaję sobie z tego sprawę bardziej, niż ktokolwiek inny.
- Trzymasz jej zdjęcia! - wrzasnęła dziewczyna. - Są wszędzie, nawet w twojej sypialni! Gdzie są moje zdjęcia?! Gdzie są, do cholery...?!
- Rin, uspokój się, ja...
Gdy podeszła bliżej, Chaerin cofnęła się o kilka kroków. Sandara chciała coś powiedzieć, jednak nastolatka odwróciła się na pięcie i wybiegła z domu. Nie zważała na brak płaszcza ani torby z rzeczami. Zadzwoniła do matki, walcząc z nadciągającym atakiem szlochu. Przegrała.



***


Kiedy Jiyong pojawił się w drzwiach jej pokoju, ponownie wybuchnęła płaczem. Musiała wyglądać wyjątkowo beznadziejnie, bo nawet nie zaczął od opieprzenia za bezmyślność. Przeczekał atak histerii, obejmując Chaerin ramieniem, po czym wytarł jej nos, pomógł ze zmyciem przedstawiającego Hiroszimę po zrzuceniu bomb makijażu i dopiero wtedy ją zwyzywał.
Dziewczyna słuchała litanii przekleństw ze zwieszoną głową, całkowicie się z nimi zgadzając. Była idiotką, musiała to przyznać. Gorzej, że uświadomiła to sobie po tygodniu. Po siedemdziesięciu czterech nieodebranych połączeniach, setce skasowanych bez czytania esemesów oraz niezliczonej ilości próbach komunikacji przez rodziców. Sandara kilkakrotnie stawała przed jej oknem, starając się z nią porozumieć przez okno. Wtedy Chaerin włączała muzykę na cały regulator i przyciskała do siebie poduszkę.
A potem wzięła się w garść i zrozumiała, jak wielką histeryczką jest. I teraz robiła to samo, co Sandara. Z dokładnie takim samym skutkiem. Czyli żadnym.
- Nie możesz po prostu iść pod jej domu, wykrzyczeć, że ją kochasz i czekać na ewentualny rzut butem w twarz albo objawienie w oknie?
Dziewczyna potrząsnęła głową.
- Ona ma męża.
- Rozumiem, że właśnie to obchodziło cię najbardziej, kiedy wyznawałyście sobie miłość na wszystkie sposoby? - Uniósł brwi. - Ri, jeżeli naprawdę cię kocha, to jej mąż ją raczej jebie, więc...
Przesunęła dłonią po ramieniu. Gęsia skórka dokładnie odzwierciedlała jej uczucia. Mąż był tylko wymówką, Chaerin najzwyczajniej w świecie się bała.


***


To był jeden z tych dni, kiedy krzyczący o globalnym ociepleniu spuszczają głowy, w myślach błagając wszystkich znanych bogów, by nikt ich nie rozpoznał. Szalejący deszcz ze śniegiem pokrywał szarawą mazią każdy budynek, samochód i but. Nie można byłoby sobie wymarzyć gorszego momentu na wychodzenie z domu, a co dopiero na robienie czegokolwiek niezwiązanego z wrzuceniem błota do kaloszy sąsiada. Ten rodzaj opadów, który nie podobał się nawet Sandarze.
Chaerin stanęła naprzeciwko domu kobiety, wpatrując się w uchylone okno jej pokoju. Dostrzegła sylwetkę Sandary, mimo że zasłona ograniczała pole widzenia. Zbliżyła się do budynku niepewnym krokiem. Zaklęła głośno, gdy jej stopa zanurkowała w zakamuflowanej liśćmi kałuży. Dokładnie w tym momencie któryś z ukrywających się w koronach drzew ptaków wydał z siebie przeszywający okrzyk. Dziewczyna próbowała skupić się na celu, jednak cały czas coś wytrącało ją z równowagi. Szczerze mówiąc, cała otoczka bardziej przypominała slapstickową komedię niż naturalną otoczkę życia sponsorowaną przez Matkę Naturę.
- Sandara! - zawołała głośno. - Sandara, przepraszam!
W oknie nie dostrzegła żadnego poruszenia, ale paru przechodniów posłało jej pobłażliwe spojrzenia.
- Jestem histeryczką i idiotką, ale bez ciebie jestem jeszcze większą! Naprawdę chcesz skazywać świat na jeszcze głupszą i rozchwianą histerycznie mnie?!
Wciąż żadnego odzewu. Nic dziwnego, powinna zacząć czymś standardowym, zamiast kretyńskimi tekstami rodem z „2 Broke Girls”.
- Sandara, byłam głupia, jestem głupia, ale wciąż cię kocham! - mówiła coraz głośniej. - Proszę cię, wybacz mi!
Zasłona poruszyła się nieznacznie, kiedy skończyła mówić. Nie na tyle, by nie mogła być to sprawa wiatru, lecz Chaerin była gotowa przestać wierzyć w ruchy powietrza, jeżeli dzięki temu nie traciła nadziei.
- Znasz mnie, wiesz, że tylko udaję lodową księżniczkę, a tak naprawdę mam huśtawki nastrojów! Narzekałaś na to, pamiętasz? Wtedy byłam taka, bo myślałam, iż mnie nie kochasz, a tego się tak strasznie bałam! - Zakaszlała, lecz nie przestawała krzyczeć pomimo powiększającej się chrypy. - Co mam ci jeszcze powiedzieć?! Kocham cię, Sandara, naprawdę!
Zasłona nawet nie drgnęła. Chaerin stała i czekała. Na jakikolwiek znak, nawet na stos obelg. Nic takiego nie nastąpiła. Chaerin wciąż czekała, niewzruszona. Nie miała pojęcia, co jeszcze może zrobić bądź powiedzieć. Ogarniające ją przerażenie uniemożliwiało trzeźwą ocenę sytuacji.
Nagły przebłysk świadomości sprawił, iż zauważyła, że deszcz wciąż leje, a wiatr wieje. Brudnożółte liście na okolicznych drzewach wydawały się niemal przezroczyste. To wszystko istniało. Tak jak ona i Sandara. Jak szansa.
Wsadziła rękę do kieszeni, by wyciągnąć z niej zużyty długopis. Zamierzała zrobić coś niesamowicie głupiego, jednak skoro życie z odpowiednika wystawy w Luwrze zamieniło się w sitcom, musiała popłynąć z prądem.
- Ej, Sandara, wiesz, co to jest?! - Uniosła wysoko długopis. - To jest hartowana stal. Tak, tak, hartowana stal w długopisie. Kiedyś takie produkowali, może dziadkowie coś ci kiedyś wspominali na ten temat. A wiesz, co ja zamierzam zrobić z tym długopisem? - Brak odpowiedzi, ale nie spodziewała się niczego innego. - Dźgnąć się nim pod żebra! To hartowana stal, pewnie przebiję się na wylot! Jeżeli się do mnie nie odezwiesz, wypatroszę się tym złowieszczym narzędziem! Ten pieprzony deszcz ze śniegiem załatwi mi zakażenie w ekspresowym tempie, więc... - Zakasłała ponownie.
Tym razem nie mogła kontynuować. Ani się odezwać. Próbowała wywołać kaszel, lecz za każdym razem powstrzymywał ją atak duszności. Odetchnęła głęboko i podniosła głowę.
Nic.
Poczuła żelazny uścisk w gardle, ale szybko potrząsnęła głową. Nie miała kilku lat, nie mogła płakać więcej niż Sandara, która ryczała na każdym filmie. Podczas oglądania „Lifetime” niemal co scenę. Nie, musiała być silna. Nie tylko dla siebie.
Odwróciła się na pięcie, chowając długopis w kieszeni.
Nie, nie zrezygnowała. Przyjdzie jutro i jeszcze następnego dnia, jeżeli będzie trzeba. Będzie przychodzić i przychodzić, dopóki wreszcie nie dostanie wyraźnego sygnału. W sumie mogłaby też jakoś przeorganizować numer z długopisem... O tak, na jutro weźmie miecz, to akurat powinno zadziałać...!
Nagły trzask wyrwał ją z zamyślenia. Odwróciła się bardzo, ale bardzo powoli. Kolejny schowany w gęstwinie ptak wydał z siebie coś na kształt przedśmiertnego „tralalala”, ale tym razem nie miała mu tego za złe.

Sandara otworzyła okno.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Diabeł ubiera się u Smoka - 1/2


Pairing: T.O.P x G-Dragon (BIG BANG)
Tematyka: AU nad AU, aktorzy i ich styliści
Ostrzeżenia: przekleństwa, papierosen
Kilka zdań tłumaczenia: To jest two shot, druga część jest już nawet połowicznie spłodzona. Ten fik napisałam ponad dwa tygodnie temu, ale zapomniałam opublikować go przed wyjazdem. Więc wszyscy czekający na kolejną część "SM Youth..." - don't worry, nie rozdrabniam się na inne fiki, zamiast wstawić nową część! Sama już w swoje zapewnienia nie wierzę, ale zakładam, że do końca tygodnia (czyli wakacji DDD:) na pewno wrzucę rozdział poprawczak. Na pewno.




Seung Hyun stukał palcami w blat. Otwarty laptop już dawno przestał zwracać jego uwagę, nawet nie słyszał wydobywających się z niego dźwięków. Chyba włączył coś na YouTube, pewnie któryś ze swoich wywiadów – inaczej mówiąc, nic, czego nie mógł pominąć. Zresztą w tej chwili zignorowałby nawet telefon od prezydenta. Nigdy nie sądził, że będzie się tak przejmować zwykłym wyborem stylisty.
Wybór może i był zwykły, gorzej ze zwykłością samego stylisty. Kwon Ji Yong. Ostatni z obrońców kraty i naczelny wróg poliestru. Objawienie modowe ostatnich lat – pojawił się znikąd i na stałe zagościł na ściankach. Znany głównie z tego, że dobrze wygląda w ubraniach, które nosi. Po paru miesiącach brylowania na salonach zorientował się, iż na samym wyglądaniu facet wiele w szoł biznesie nie osiągnie, więc przekwalifikował się na stylistę i projektanta. Z powodzeniem. Jakimś cudem wszyscy ludzie ubierani przez niego wyglądali dobrze, niezależnie, czy mieli na sobie kostium astronauty, czy suknię z gałęzi. Juror w czterech edycjach „Top Model”, jeden sezon w „The Voice of Korea” - wyrzucony z hukiem za niemerytoryczne wypowiedzi w stylu: „gdybym wiedział, jak się ubrałaś, w życiu bym się nie odwrócił!”. Pomimo aury kontrowersyjności wciąż notował wzrost popularności. Inaczej mówiąc, osoba, z którą uściśnięcie ręki poprawia ci pijar. A właśnie to było Seung Hyunowi potrzebne.
Dwanaście pijackich awantur w środku miasta, seksafera ze znaną łyżwiarką i jednoczesne podejrzewanie o homoseksualizm. Seung Hyun mógł być najprzystojniejszym i najpopularniejszym aktorem - po ostatniej rozróbie społeczeństwo nastawiło się przeciwko niemu. Musiał to zmienić. Jak najszybciej.
Menadżer, Kang Dae Sung, wychylił głowę zza framugi. Jego głos brzmiał profesjonalnie, ale nerwowe ruchy wskazywały na to, iż jest zaniepokojony. Przywołał Seung Hyuna gestem i wsunął mu do ręki telefon.
- Chce z tobą rozmawiać.
Seung Hyun zamrugał, ale odruchowo przyłożył komórkę do ucha.
- Halo?
- To chyba oczywiste, że jestem przy telefonie – nikt nie rozłączałby się, mogąc rozmawiać z t a k ą gwiazdą. - Głos Kwona Ji Yonga doskonale pasował do jego, jeśli wierzyć serwisom plotkarskim, aroganckiej osobowości. - Mam tylko jedno pytanie.
Oczywiście go nie zadał, zapadła cisza. Seung Hyun nie przepadał za ludźmi, którzy w tak tandetny sposób próbowali zwiększyć napięcie, mimo że sam tak robił. Westchnął głośno, jednocześnie starając się nie zrobić tego za niegrzecznie, po czym zapytał najmilszym tonem, na jaki było go stać:
- Jakie pytanie?
- Dlaczego chcecie mnie?
- Bo jesteś bardzo dobry – odpowiedział bez wahania.
- Jestem najlepszy.
Rzut słuchawką.
~~

Wbrew pozorom Kwon Ji Yong nie odmówił współpracy. Godzinę po rozmowie z Seung Hyunem zadzwonił do jego menadżera, przedstawił swoje wymagania i zaakceptował wszystkie poprawki. W gruncie rzeczy współpraca z nim mogła jednak nie okazać się tak problematyczna, jak przypuszczali. Stylista pragnął jednej rzeczy – możliwości pracy na terenie mieszkania aktora. Nie chciał się wprowadzać ani urządzać tam biura, po prostu żądał bezwarunkowego dostępu. Oczywiście ten warunek został od razu niezaakceptowany przez Seung Hyuna. Nie chodziło tylko o miłość do prywatności, lecz również o koreańską tradycję nakazującą zapraszać do domu jedynie bliskich, której istnienie Ji Yong kompletnie ignorował. Dae Sung jednak jakimś cudem zdołał przekonać obu mężczyzn do kompromisu – Ji Yong nie dostał kluczy do mieszkania, ale w zamian za to nie miał ustalonych żadnych limitów odnośnie do przebywania w nim.
Pojawił się pierwszy raz dwa tygodnia od podpisania umowy. Nie zapowiedział się, po prostu o jedenastej rano pojawił się przed drzwiami. Dzwonił tak długo, dopóki Seung Hyun nie przerwał spożywania śniadania i nie otworzył mu drzwi.
Stylista wyglądał równie osobliwe jak zwykle. Niby miał na sobie standardowy zestaw marynarka plus dżinsy, ale krzykliwe kolory ubrań czyniły je oryginalnymi. Komplet dopełniało kilkanaście naszyjników oraz apaszek. Inaczej mówiąc, wyglądał jak papuga zamknięta w wielkomiejskiej klatce.
- Dzień dobry - Ji Yong skłonił się, po czym poprawił dłonią przydługie kosmyki, których intensywna różowa barwa przyciągała jeszcze większą uwagę niż strój. Co prawda, Seung Hyun dostrzegł na czubku jego głowy kilka ciemnych odrostów, ale wątpił, by przyczyną było lenistwo stylisty, raczej miał do czynienia z „celowym zabiegiem artystycznym”. A przynajmniej Ji Yong tak by stan fryzury tłumaczył.
- Dzień dobry. - Odpowiedział na ukłon. - Choi Seung Hyun.
Stylista przewrócił oczami. Przedstawił się i dokładnie na tym skończyły się jego dobre maniery. Ominął Seung Hyuna, by bez zaproszenia wejść do mieszkania. Nawet nie ściągnął butów.
Przeszedł przez korytarz i jadalnie, na chwilę zatrzymał się w salonie. Przystanął przed zakupionym kilka lat temu obrazem jakiegoś wędrownego malarza. Oczy Ji Yonga rozszerzyły się a on sam powoli, z wyraźnym przerażeniem odsunął się od malunku.
- Widzę, że poza stylistą, przydałby ci się też dekorator wnętrz – stwierdził zgryźliwie.
Seung Hyun uniósł brwi. Obrazek naprawdę nie pasował do stylu, w jakim urządzone było wnętrze, ale przypadł mu na tyle, że zażądał jego powieszenia. Poza tym Ji Yong zabrzmiał, jakby cały salon należało zburzyć, zbudować od początku i może wtedy wyglądałby jako tako.
- Miałem dekoratora wnętrz – odparł chłodno. Nie miał zamiaru tłumaczyć się nikomu ze swojego gustu.
Ji Yong jedynie nieznacznie uniósł brwi.
- Takiego jak stylistę...? - Sięgnął do kieszeni, lecz zatrzymał dłoń w połowie drogi. - Mogę zapalić?
- Nie.
Seung Hyun, co prawda, sam wypalał paczkę dziennie, ale poczuł satysfakcję, gdy dojrzał na twarzy stylisty poirytowanie. Pewnie był na głodzie. I jeszcze pobędzie, o ile szybko się stąd nie wyniesie, pomyślał aktor. To był całkiem niezły sposób, by szybko wkurzyć z mieszkania nieproszonego gościa.
- Okej. - Ji Yong powoli skinął głową, jakby sam musiał się przekonać, iż odmówienie mu jest czymś akceptowalnym. - W takim razie... Możemy gdzieś usiąść? Tylko powiedz mi konkretnie gdzie, nie chciałbym zniszczyć złożonej konstrukcji wystroju tego pokoju.
- Słyszałem, że podstawą w byciu stylistą jest wysoka kultura osobista. I zrównoważenie emocjonalne – zauważył uszczypliwie Seung Hyun, wskazując mu fotel. Sam usiadł naprzeciwko.
- Naprawdę chciałbyś pracować z kimś tak nudnym jak „porządny stylista”?
- „Zrównoważony emocjonalnie” nie musi oznaczać „nudny”.
- A „ktoś z dodatkowym chromosomem” nie musi oznaczać „osoba z Zespołem Downa”. Ale oznacza, więc po co się oszukiwać? - Ji Yong założył nogę na nogę. - Teraz przynajmniej będziesz mógł opowiadać znajomym na przyjęciach dla zrównoważonych emocjonalnie, że jakaś papuga wpieprzyła ci się do domu i skrytykowała dzieło wielkiego artysty – van Gogha albo innego gówna, nie rozróżniam.
Aktor mimowolnie parsknął śmiechem, nie mogąc dostrzec najmniejszego podobieństwa między stylem postimpresjonistycznego mistrza a autorem jego obrazka.
- Faktycznie, to brzmi o wiele lepiej. Moi zrównoważeni emocjonalnie znajomi z pewnością będą chcieli cię poznać.
Stylista uśmiechnął się krzywo. Brwi Seung Hyuna zmarszczyły się, gdy ich właściciel odnotował, iż jest właśnie świadkiem, a także przyczyną pojawienia się najpiękniejszego uśmiechu w promieniu dziesięciu kilometrów. Kwon Ji Yong uśmiechał się w absolutnie urzekający, tak niepasujący do jego charakteru sposób. W połączeniu z nieco zbyt okrągłą twarzą i odstającymi uszami nadawało mu to iście chochlikowatego wyglądu. Aktor miał szczerą nadzieję, iż Ji Yong istotnie nie był homoseksualistą, jak twierdził cały Seul – byłoby wielką stratą dla świata, gdyby taki uśmiech zaginął w genetycznych odmętach z powodu niechęci do reprodukcji jego właściciela.
- Okej, czego tak właściwie ode mnie chcesz? - Stylista odchylił się na fotelu. - Zmiany stylu, kupowania za ciebie dokładnie takich samych rzeczy jakie masz...?
- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Jesteś bardziej pijarowym zabiegiem niż normalnym pracownikiem, więc...
- Dobra, chuj. - Ji Yong podniósł się z fotela. - Pokaż mi swoją szafę. Jeżeli oczywiście mogę wejść w głąb ciebie poprzez spojrzenie na twoje ciuchy i nie przekroczy to granicy twojej prywatności – sarknął. Widocznie wciąż nie mógł pogodzić się z odmową wydania kluczy do mieszkania Seung Hyuna.
Garderoba aktora prezentowała się dokładnie tak samo jak każde pomieszczenie w jego mieszkaniu – była ogromna, czystsza niż pokoje po ataku Perfekcyjnej Pani Domu i pozbawiona jakichkolwiek śladów użytkowania. Kiedy drzwi szafy zostały odsunięte, ukazując szereg poukładanych w równe rządki ubrań, Ji Yong uniósł brwi.
- Ty się w ogóle przebierasz czy cały czas latasz w jednym ciuchu...? - zapytał.
- Tak dziwi cię to, że nie mam porozrzucanych po domu rzeczy...?
- Wiesz, dotąd pracowałem niemal z samymi aktorkami. Zazwyczaj mogłem przeanalizować ich całą garderobę, zanim dotarłem do szafy, bo ta była całkowicie pusta.
Seung Hyun jedynie wzruszył ramionami, odsuwając się na tyle, by umożliwić styliście dostęp. Ji Yong zanurkował w ubraniach. Co jakiś czas wyciągał jakąś koszulę, porównywał ze stojącym w kącie aktorem i odrzucał wieszak w kąt. Po kwadransie przyglądania się Seung Hyun zaczął poważnie zastanawiać się nad zatrudnieniem ekipy sprzątającej.
Wreszcie Ji Yong oderwał się od zawartości jego szafy. Zamknął ją z trzaskiem, odetchnął jak ktoś, komu właśnie udało się uciec przed straszliwym zagrożeniem, i pokręcił głową.
- Chujowo – ocenił. - Totalnie chujowo. Ile wytrzymałeś z poprzednim stylistą?
- Tydzień.
- Dzięki Bogu, jednak nie masz aż tak złego gustu.
Stylista otworzył szafę i ponownie pokręcił głową. Aktor wolał przemilczeć fakt, że poprzednia stylistka wyleciała tylko dlatego, iż kiedy puszczały jej nerwy, miotała przedmiotami w obsługę. W sumie nawet nie dlatego – wylądowała na bruku, dopiero gdy któryś z rzuconych przez nią wazonów nie trafił go.
- Dlaczego chujowo? - zapytał, nieco urażony. - To styl idealny dla...
- Dla jebanej klasy średniej w przedziale wiekowym czterdzieści-pięćdziesiąt. - Ji Yong oparł się o drzwi szafy, wpatrując się w niego z dostrzegalnym rozdrażnieniem. - Dla ludzi, którzy nie wiedząc co oznacza casual, kupują szarą sportową marynarkę, niedopasowane w nogawkach spodnie i przerzucają przez ramię jakiś ekstrawagancki, w ich middle classowym mniemaniu, krawat w marchewki albo pingwiny. Dla ludzi, którzy chodzą w czarnej marynarce z obowiązkową koszulą wpuszczoną w spodnie, bo po co się wyróżniać wśród innych ubranych tak samo dorobkiewiczów? Dla ludzi, którzy nigdy, przenigdy nawet nie...
Seung Hyun uniósł dłoń. Interesował się mnóstwem rzeczy, jednak informacje dotyczące tego, co jest passe a co już niekoniecznie, uważał za kompletnie zbędne. Problemem była inna kwestia, której jego nowy stylista w ogóle nie brał pod uwagę – standardy określające co komu i kiedy wypada.
- Posłuchaj, ja mam dwadzieścia osiem lat i naprawdę... - zaczął łagodnym tonem, by dać do zrozumienia, iż nie kwestionuje w żaden sposób opinii swojego rozmówcy. Taktyka zagłaskania na śmierć mogłaby się sprawdzić w przypadku Ji Yonga, gdyby ten niemal od razu mu nie przerwał:
- Dwadzieścia siedem.
- O czym ty...?
- Dopiero za cztery miesiące obchodzisz urodziny, więc wciąż masz jedynie dwadzieścia siedem – uzupełnił sucho. - Myślałeś, że takie zaokrąglenie wieku wzbudzi we mnie respekt czy po prostu nie pamiętasz daty swoich urodzin?
- Ja... To nie o to chodziło, naprawdę...
Ji Yong zbliżył się i położył palec na jego ustach, utrudniając rozwinięcie wypowiedzi. Przyglądał mu się przez chwilę z widocznym politowaniem.
- Nie waż się mnie nigdy okłamywać w takich sprawach – powiedział sucho. - Obsługiwanie Wikipedii naprawdę nie jest aż tak trudne.
Odsunął się znacząco, zmierzył go przeciągłym spojrzeniem i nagle parsknął. Nie wytłumaczył jednak powodów swojego rozbawienia, tylko ruszył do wyjścia. Drzwi trzasnęły delikatnie.
***



Następnego dnia pojawił się ponownie, również bez uprzedzenia. Seung Hyun spędził kilka minut na uświadamianiu mu, że takie postępowanie świadczy o brakach w wychowaniu oraz nieodpowiedzialności. W końcu przecież mógł być na planie filmowym! Stylista całkowicie się tym nie przejął i brutalnie przypomniał mu, iż nawet nie zakładał, że aktor nie mógł być na planie, ponieważ z powodu afer nie dostaje żadnych propozycji od przeszło miesiąca. Z prawdą nie było sensu się kłócić.
Po niezbyt uroczym poranku Ji Yong jakimś cudem przekonał go, iż muszą razem pójść do centrum handlowego. Nie, żeby coś kupić, ale po to by, jak ujął to stylista, „poznać gust przyszłego najlepiej ubranego aktora w terenie”. Błądzili więc po sklepach, nie kupując praktycznie niczego, za to przymierzając absolutnie wszystko.
Na dodatek Ji Yong cały czas zadawał mu pytanie. Te o ulubiony odcień czy materiał był w stanie zrozumieć, sensowności innych kompletnie nie pojmował. W jaki sposób w wyborze ubrań i makijażu mogła pomóc informacja o jego najgorszym wspomnieniu z dzieciństwa?! Na to, że nie czuł się dobrze w czerwonym w żadnej mierze nie wpływał fakt, iż kilkakrotnie za karę musiał latać w ohydnym, czerwonym fartuszku siostry. Nie było między tym najmniejszego powiązania. Absolutnie.
W końcu wylądowali w jakiejś podrzędnej restauracji – jednej z tych, gdzie nikt nie podszedłby nawet do Brada Pitta, bo nie mógłby uwierzyć, iż ktoś tego pokroju zjawił się w spelunie, serwującej szesnaście rodzajów sikaczy, które między sobą różniły się jedynie ilością dolanej wody. W powietrzu unosił się dym papierosów, drażniący spragnionego nikotyny aktora. Nie chciał jednak wyjść na idiotę i nagle zapalić, więc dzielnie udawał, że zapach szlugów go irytuje, nie kusi. Drżące ręce schował pod stołem.
- Szczerze mówiąc, jestem zdziwiony tym, jak dobrze się bawiłem – przyznał, by odciągnąć uwagę Ji Yonga. Nie skłamał, ale w innej sytuacji nie byłby tak wylewny. - Zadajesz dziwne pytania, jesteś hiperaktywny i kompletnie niepoukładany, lecz... to był produktywny dzień – zakończył kulawo.
Stylista ściągnął z nosa ogromne okulary, prezentując wysoko uniesione brwi.
- Zadaję d z i w n e pytania? - powtórzył. - Jestem twoim stylistą, musiałem zrobić analizę osobowości klienta! Czego ty się spodziewałeś? Sekundowego ustalenia, czy jesteś „wiosną, zimą, jesieni czy latem”?
Barman włączył okropny, zabytkowy telewizor, którego z powodu brzydoty nie przyjęłoby nawet najbardziej podupadające muzeum. Byłby nawet klimatyczny, gdyby nie podłączone do niego nowoczesne głośniki. Bardzo dobrze działające głośniki.
- Możemy stąd wyjść...?! - Seung Hyun przechylił głowę nad blatem, mając nadzieję, iż dzięki temu jego rozmówca usłyszy choć słowo.
Ji Yong odpowiedział coś, ale został zagłuszony przez kwestię wygłaszaną przez bohatera oglądanej właśnie przez obsługę lokalu dramy. Któryś z klientów podszedł do lady, za nim podążyło dwóch następnych. Sądząc po gestykulacji ich i barmana, doszło do niezbyt wysublimowanej wymiany poglądów na temat puszczania miłosnych dram na cały regulator. W końcu miłośnik telewizyjnych przygód dwójki nastolatków dał się uprosić.
- Możemy iść? - zapytał ponownie aktor.
Jego rozmówca pokręcił głową. Obrócił w dłoni niezapalonego papierosa – z trudem udawało mu się respektować bezmyślnie ustanowiony przez Seung Hyuna zakaz palenia.
- Dwa stoliki za nami siedzi reporte... Nie odwracaj głowy! - Złapał go za nadgarstek. - Posiedźmy jeszcze, niech skompletuje portfolio.
Opuścili lokal kilkanaście minut później, starannie unikając wzrokiem przyczajoną w kącie dziennikarkę. Powietrze było jeszcze ciepłe, ale barwa liści na drzewach przypominała o nieuchronnym końcu września. Ji Yong z powrotem nałożył okulary.
- Obstawiam górny lewy róg okładki – rzucił z przepełnionym jakąś idiotyczną satysfakcją uśmiechem.
- Druga strona. - Pokręcił głową Seung Hyun. - Z nagłówkiem „Nowa przyjaźń w show-biznesie!”.
- Okładka!
- Nie przeceniaj się. Mimo wszystko ja wypadłem z łask, na okładkę mógłbyś liczyć, gdybyś został stylistą Choi Si Wona.
Ji Yong spojrzał na niego z ukosa, lecz nie wszedł w polemikę. Wyprostował się, wyraźnie nadąsany. Zanim jednak milczenie stało się krępujące, zadał pytanie:
- Czy ta reporterka dalej idzie za nami?
Po przejściu kilku metrów. Seung Hyun kucnął. Niesłychanie subtelnie odwrócił głowę, symulując zawiązywanie sznurówki. Podążająca za nimi dziennikarka natychmiast obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni, by sfotografować panoramę miasta.
- Oczywiście. - Podniósł się.
Stylista ponownie zamilkł. Nagle uśmiechnął się przebiegle i rzucił aktorowi na szyję z iście zwierzęcym okrzykiem. Seung Hyun cofnął się kilka kroków, na moment tracąc równowagę. Ji Yong protekcjonalnie poklepał go po policzku.
- Okładka.



***


Dwie okładki.
Sieć wrzała. Seung Hyun w innym przypadku próbowały sprostować wszelkie pomówienia o homoseksualizm, ale teraz nie miał w tym żadnego interesu. Nikt nie oskarżał go, jak poprzednio, o chodzenie do gejowskich klubów, posługując się przerobionymi zdjęciami – teraz jedynie przypuszczano, analizowano i podsycano szum wokół jego osoby. Poza tym całkowicie ignorujący temat Ji Yong umocnił go w przekonaniu, iż nie ma sensu się tym przejmować.
Przesiadywali w oficjalnej garderobie aktor, znajdującej się w budynku jego agencji. Stylista oglądał po kolei wszystkie rzeczy w całkowitym milczeniu, co jakiś czas notując coś na tablecie. Z każdą kolejną minutą jego zachowanie przestawało być fascynujące, a stawało się coraz nudniejsze. Seung Hyun czuł, jak jego ciało ulega powolnej, nieuniknionej autodestrukcji. Nie było nic, poza szurającymi butami stylisty, dźwiękami wydawanymi przez tablet i ludźmi za oknem, których głosy brzmiały jak brzęczenie wyjątkowo zmęczonych much. Pewnie takie dźwięki wydawałaby sama nuda, gdyby tylko potrafiła brzęczeć.
- Nie przeszkadza ci, że znowu oskarżają cię o bycie gejem? - Aktor zadał pierwsze lepsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy.
Ji Yong zmarszczył czoło, zirytowany oderwaniem od pracy, ale po chwili jego twarz się rozpogodziła.
- To tylko spekulacje, nikogo to nie obchodzi. - Wzruszył ramionami. - A ciebie to rusza? A może twoją dziewczynę? - parsknął.
- Nie mam dziewczyny, chyba zdążyłeś zauważyć – odparł chłodno Seung Hyun, czując się jak uczeń podstawówki, podpytywany przez wścibskie koleżanki.
- A mojemu... m o j e j to nie przeszkadza.
Stylista natychmiast odwrócił się do niego plecami, wracając do pracy. Drżały mu ręce, bynajmniej nie z powodu niewypalonych papierosów. Po paru minutach, kiedy aktor nie podjął tematu, odetchnął głęboko i już o wiele spokojniej przeczesywał wieszaki. Seung Hyun tylko go obserwował.



***



Gala, na którą Seung Hyun został zaproszony, miała być tak standardowa, jak tylko można było sobie wyobrazić. Żadnych przebrań, dodatkowych atrakcji ani wystąpień randomów. Jedynie blichtr, ubrane w przesadnie długie suknie aktorki oraz nieobchodzące żadnego z gości przemówienia. Co jakiś czas miano również puścić kawałek filmu nagradzanego aktora bądź reżysera w celu przypomnienia widowni kim otrzymujący odznaczenie w ogóle jest. Inaczej mówiąc, był to jeden z tych eventów, który – wbrew temu, co sądzili podekscytowani fani - znacznie lepiej obserwowało się sprzed telewizora niż z pokrytego czerwonym suknem fotela.
Tego typu gale miały swoje zalety, jednak dostrzegało je zazwyczaj tylko kilka grup zawodowych: menadżerowie, spece od public relations, projektanci i styliści. Całe przyjęcie zazwyczaj zaczynało i kończyło się na pozowaniu do zdjęć, które potem były omawiane we wszystkich znaczących serwisach modowych. Idealna okazja, by wypłynąć albo spaść z piedestału z donośnym hukiem.
Dlatego Seung Hyuna w ogóle nie dziwiło poddenerwowanie Ji Yonga. Wynikało ono nie tylko ze spoczywającej na nim presji, ale również zza krótkiego czasu na przygotowania. Aktor dostał zaproszenie dosłownie kilka dni przed galą, kiedy to cała branża już od dawna miała zajęte miejsca na widowni. Cóż, taka była cena spadku popularności.
Z drugiej strony histerii, w którą wpadł jego stylista, w żaden sposób nie potrafił pojąć. Ji Yong najpierw zaczął panikować, że niczego nie znajdzie, potem przestał odbierać telefony przez dwa dni, by wreszcie umówić się z nim w dzień gali w garderobie, przedstawiając multum różnych rzeczy. Seung Hyuna dziwiło niezdecydowanie tamtego – dotąd stylista, słysząc jedynie słowo: „impreza”, z miejsca opracowywał jego strój, fryzurę a także makijaż. Teraz przygotował mnóstwo koncepcji, jednak wciąż nie miał wizji.
Dokładnie pięć godzin przed eventem Ji Yong zeskoczył nagle z biurka, na którym siedział, i rzucił się na znajdujące się na wieszakach rzeczy. Jego oczy błyszczały, dłonie gorączkowo przesuwały partie ubrań. Prawdopodobnie nawet Archimedes w momencie, kiedy wydał z siebie donośne: Heureka! był mniej podekscytowany.
Cały sztab makijażowo-ubraniowy aktora wymieniał między sobą zdezorientowane spojrzenia, ale nikt nie skomentował nagłego napadu aktywności stylisty. Seung Hyun również nie miał zamiaru tego zrobić, skupił się na obserwacji.
Gdy jednak Ji Yong wzniósł do góry coś, co wyglądało jak koszula Dumbledore'a, nawet on się skrzywił. Stylista albo tego nie zauważył, albo totalnie zlekceważył. Zbliżył się niemal tanecznym krokiem. Jego długi kolczyk w kształcie krzyża nie przestawał poruszać się ruchem wahadłowym, co nieustannie dekoncentrowało aktora.
- Co to jest? - Seung Hyun starał się nadać swojemu głosowi neutralny ton.
Ji Yong tylko uśmiechnął się w odpowiedzi. Wygonił ekipę z pomieszczenia, rozłożył ubranie w dłoniach, po czym podniósł leżącą na blacie obok marynarkę.
- Ufasz mi? - zapytał, nachylając się nad aktorem.
- Nie – odparł bez wahania.
- Ja tobie też nie, więc osobiście cię w to ubiorę.
Niemal jak na komendę obaj parsknęli głośno. Śmiech nieco rozładował napięcie, lecz Seung Hyun wciąż nie czuł się komfortowo. Nie chodziło o słowa stylisy – chyba był już za stary, żeby przejmować się czymś takim – tylko o niechęć do rozbierania się przed kimkolwiek. Aktor zdawał sobie sprawę, iż jego wstręt do obnażania się zakrawał na chorobę psychiczną, jednak nie planował niczego z tym robić. Była to jedna z reguł, która miała pozostać niezmienna dla wszystkich, o ile nie uprawiał właśnie z nimi seksu. A przebieranie się w pseudosteampunkową koszulę pod krytycznym okiem Ji Yonga nie miało ze sferą seksualną absolutnie nic wspólnego.

Stylista jednak wydawał się tego kompletnie nie rozumieć.
- Stay calm, człowieku. - Złapał się pod boki. - To, że myślisz, że jestem pedałem, nie musi od razu oznaczać, iż chcę się zaraz onanizować do twojej nagiej klaty.
- Nie musi – zgodził się z nim grzecznie Seung Hyun. - Ale jesteś, więc wolę się zabezpieczać.
- Czym jestem...?
- Pedałem.
Ji Yong jedynie sarknął w odpowiedzi. Podał koszulę i teatralnie odwrócił się plecami. Nawet nie wszedł w polemikę – albo wybitnie mu się nie chciało, albo nie miał niczego na swoją obronę. Wnioskując po jego skoku aktywności, pierwsza opcja nie wchodziła w grę.
Aktor odnalazł wzrokiem znajdujące się w pomieszczeniu lustra, a gdy upewnił się, iż są niedostępne dla stylisty, zaczął rozpinać koszulę. Był idiotycznie podekscytowany, jednak nie potrafił wytłumaczyć źródła tego uczucia. Nie miał pojęcia, co mają w głowie ekshibicjoniści w chwili aktu, jeżeli jednak w jakikolwiek sposób było to podobne do jego odczuć, potrafił ich zrozumieć.
Kilka minut później, kiedy uporał się ze wszystkimi wystającymi w dziwnych miejscach guzikami, przeniósł wzrok na Ji Yonga. Nie poinformował go, iż może się odwrócić, zamilkł. Stylista stał wyprostowany, zasłaniając sobie oczy dłońmi w komiksowo-groteskowej pozie. Był wyraźnie spięty. Na tyle spięty, że gdy Seung Hyun podszedł do niego bezszelestnie i dotknął jego ramienia, podskoczył.
- Nie strasz mnie – prychnął z teatralnym politowaniem.
Aktor nie odpowiedział, więc Ji Yong skupił się na pracy. Dopasował mu resztę ubrań, wysłał do przebieralni, dobrał dodatek w postaci zegarka, po czym zawołał resztę ekipy. Gdy Seung Hyun stanął przed lustrem, by zmierzyć się ze swoją finalną formą, musiał przyznać, że wszystko wygląda naprawdę dobrze. Nawet koszula rodem z Harry'ego Pottera nie psuła kompozycji. O ile istniało takiego pojęcie w kręgach modowych, nie znał się na tym.
- Jeszcze jedna sprawa – powiedział nagle stylista, bawiąc się w dłoni zapalniczką. - Kojarzysz ten pokaz, który będę robił...?
Seung Hyun nie miał najmniejszego pojęcia, o jaki pokaz chodzi, ale pokiwał głową. Znając Ji Yonga, i tak powtórzy mu wszystkie informacje od początku.
- Widzisz... - kontynuował tamten. – Wiem, że pewnie odmówisz. W sumie lepiej byłoby dla ciebie, żebyś odmówił, bo jesteś ignorantem i prędzej znudzisz się, niż zrozumiesz wspaniałość i wielkość...
- O co chodzi? - przerwał mu aktor, ukrywając rozbawienie. Stylista zachowywał się jak bohaterka dramy, starająca się za wszelką cenę udowodnić, iż nie chce zrobić czegoś, co od dawna planuje. Oczywiście informuje o tym cały świat na tyle głośno, by każdy zorientował się, że jedynie udaje. Dokładnie jak Ji Yong.
- Waham się, czy ktoś obdarzony tak nikłym wyczuciem stylu jest w stanie pojąć...
- O co chodzi? - powtórzył z nieco większym naciskiem.
- Zapraszam cię na mój pokaz. Ten, o którym ci mówiłem, kiedy mnie nie słuchałeś.
Seung Hyun uśmiechnął się nieznacznie, dostrzegając coś na kształt oczekiwania w oczach stylisty. Zupełnie jakby naprawdę się bał, iż aktor odmówi. Zupełnie jakby go to obchodziło.
- A po co ci taki ignorant jak ja na pokazie dla estetów wyższej rangi? - zapytał zaczepnie.
Ji Yong zacisnął usta. Przejechał dłonią po włosach – aktualnie o barwie przedstawiającej zupełnie inny stopień czerwieni, podobny do koloru gumy balonowej – i wzruszył ramionami. Nie lekceważąco, raczej z rezygnacją.
- Po prostu chcę, żebyś tam był. Konkretnie ty. Może nie wniesiesz nic konstruktywnego do dyskusji ani nie będziesz zbyt obiektywnym sędzią, ale poczuję się lepiej, jeżeli twoje dyletanckie jestestwo będzie oglądać moje projekty.
Seung Hyun przez moment zapragnął go przytulić. To uczucie jednak zniknęło tak szybko, jak zażenowanie na twarzy stylisty.
- Zwyczajnie masz przyjść, rozumiesz?! - warknął Ji Yong, nieudolnie usiłując zamaskować chwilę otwartości wybuchem gniewu.
- Pomyślę nad tym – rzucił już otwarcie rozbawiony aktor.
Wyminął zdziwionego stylistę i opuścił garderobę. Nigdy by nie pomyślał, że Ji Yong ma takie problemy z ogarnianiem relacji oraz powiązanych z nimi obowiązków. Stylista powinien po prostu bezpośrednio go zapytać albo zwyczajnie wysłać zaproszenie. Seung Hyunowi nawet przez myśl nie przeszła możliwość odmowy. Przecież w końcu się przyjaźnili.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

SM Youth Detention Center - rozdział IV

Pairing: Hunhan, TaoRis, jakieś tam delikatne zaznaczenie KaiSoo
Ostrzeżenia: przemoc, przekleństwa, papierochy u nieletnich
Przedmowa, wut: Jak się patrzę na datę wydania ostatniego odcinka, to nawet mi głupio. Odcinki co trzy miesiące, zabawnie. Z racji tego, że nie ma sensu niczego obiecywać, nie zrobię wielkiego "hjiwtedkfks, dodam kolejny w tym tygodniu", bo szczerze w to wątpię. Tym bardziej, że w poniedziałek wyjeżdżam, więc kolejne dwa tygodnie z głowy... Ale! Planuję wrzucić piątą część do końca sierpnia i to nawet nie jest takie nieprawdopodobne, bo mam już napisane sześć stron, so... Wierzcie we mnie ;~;



Brutalne pstryknięcie w nos wyrwało mnie ze słodkiego stanu uśpienia.
- O kurwa, myślałem, że to w nocy miałem koszmar. - Usłyszałem przeciągły jęk.
Sehun leżał tuż obok i przyglądał się mi, oparty na łokciu. Starał się wyglądać na zrozpaczonego, ale nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Zamrugałem, skonfundowany. Co my, kurwa, robiliśmy w jednym łóżku?
Wspomnienie poprzedniego wieczoru uderzyło ze zdwojoną siłą. Zamknąłem oczy, położyłem dłonie na powiekach i odetchnąłem głośno.
- Jakby co, to niczego ci nie zrobiłem – oświadczyłem idiotycznie.
Parsknął, odsuwając się ode mnie. Nie podobał mi się ten śmiech. Nie brzmiał tak, jakbym rozbawił go swoim zapewnieniem, tylko podejrzeniem, że mógłbym mu cokolwiek zrobić. Jeżeli miałem na składzie coś takiego jak męska duma, to właśnie poczuła się urażona.
- Wytłumacz mi tylko, jakim cudem zaprosiłem cię do swojego łóżka? - Powrócił do poprzedniej pozycji. Czułem się osaczony, ale przecież nie mogłem kazać mu odsunąć ręki, prawda?
- Miałeś koszmar. - Ziewnąłem przeciągle. - Rzucałeś się, kopałeś i darłeś. Doszedłem do wniosku, że położenie się obok może cię uspokoić.
- I podziałało? - Jego usta układały się w drwiącym uśmieszku, lecz oczy obserwowały mnie badawczo.
- Oczywiście. - Przewróciłem się na bok, jednak po chwili zmieniłem zdanie. Podniosłem się do pozycji półsiedzącej. - Może powinienem się zgłosić do jakiejś organizacji? Wiesz, jako osoba z „dłońmi, które leczą”. Byłbym sławniejszy niż Matka Teresa.
Uderzenie poduszką bezpośrednio w nos z powrotem powaliło mnie na łóżko. Sehun był chyba w wyjątkowo dobrym humorze, nawet nie obrzucił mnie obelgami. Zamiast tego podniósł z szafki telefon, spojrzał na godzinę i stęknął głośno. Klnąc na wszystko, a w szczególności na mnie, zwlókł się z łóżka. I to by było na tyle, jeżeli mowa o dobrym humorze.
Jako szczęśliwy, nieposiadający zabronionej komórki człowiek nie poszedłem w jego ślady. Przekwalifikowałem kołdrę na kokon, przymknąłem oczy i chrapnąłem na zachętę.
- Wypierdalaj z mojego łóżka! - Po raz trzeci tego dnia dostałem w łeb. Halo, panie władzo, znęcanie się nad nieletnim...?
- Jeszcze nie puścili dzwonka na pobudkę, jeb się – warknąłem. Bywałem cierpliwszy od własnej matki, ale nie miałem zamiaru dawać sobą pomiatać. - Twoje łóżko wytrzymało ze mną całą noc, nie rozwali się z powodu kilku minut.
Ku mojemu zdziwieniu nie zaprotestował. Przysiadł na krawędzi mebla, koło mojej głowy. Nie odzywaliśmy się przez jakiś czas, zawsze milkł wtedy, kiedy nie potrafił sformułować odpowiednio inteligentnej zaczepki. Nagle poczułem jego dłoń przesuwającą się po moich włosach. Stanęło mi serce.
- Ciekawe – zaczął słodkim głosem – czy byłbyś taki skory do przesiadywania ze mną w moim łóżku, gdybyś wiedział parę rzeczy.
Jego oleisty ton paradoksalnie zadziałał uspokajająco. Nie zwariował, po prostu szykował zemstę. Może naczytałem się za dużo gejowskich książek dla nastoletnich dziewczynek, ale przez moment byłem pewien, iż zamierza wyznać mi miłość. Tak, to nawet brzmiało idiotycznie, wiem. Tak idiotycznie, że gdyby faktycznie to zrobił, prawdopodobnie padłbym na zawał jak przystało na porządnego homofoba. Geja-homofoba.
- A czego nie wiem? - zapytałem równie cukierkowym głosem.
- Hmm... - zastanowił się teatralnie. - Może tego, że całkiem lubię chłopców.
- Czeeekaj. - Podniosłem się na łokciach. - Teraz powinienem udawać zaskoczonego?
W całym ośrodku rozbrzmiał dzwonek, a ja znowu dostałem w łeb.


***



Pierwszą rzeczą, jakiej nauczyłem się po przyjściu do tutejszej szkoły, było to, że uczestniczenie w zajęciach nie ma żadnego sensu. Wychylanie się skutkowało niechęcią grupy, przeszkadzanie mogło doprowadzić do obniżenia zachowania. Zabawne, że zanim nie wylądowałem w poprawczaku, w ogóle nie miałem pojęcia, iż istnieje coś takiego jak „ocena z zachowania”, a teraz ona stała się dla mnie najpotrzebniejszą do przeżycia rzeczą. Mogłem narzekać na mycie podłóg, ale naprawdę wolałem to niż sprzątanie kibli, do którego byli oddelegowywani ci z niedostateczną.
Lekcja standardowo przeciągała się niemiłosiernie: monotonny głos nauczyciela z trudem przedostawał się do naszych mózgów, skrzypienie kredy wydawało się jeszcze bardziej irytujące niż zwykle. Mimo to nikt nie spał, wszyscy siedzieli z uniesionymi wysoko głowami, jakby ich obchodziła korelacja pomiędzy totalitarnymi rządami na Kubie a powstaniami ludności. Co jak co, ale nam, stłoczonym w poprawczaku dzieciakom, naprawdę nie musieli tłumaczyć takich rzeczy.
Do dzwonka pozostała jedna minuta, teraz nawet profesor jedynie wpatrywał się w zegarek. Wstrzymałem oddech, obserwując zbliżające się wybawienie, gdy nagle trzask otwieranych drzwi uświadomił mi, jak bardzo naiwnym dzieckiem jestem, wierząc w happy endy. W prawdziwym życiu nie miałem co liczyć na Disneya, raczej na zakończenie rodem z Titanica.
Facet, który bestialsko podeptał nasze wyjątkowo krótkoterminowe marzenie, mimo całej aury otaczającej go niegodziwości miał aparycję księcia na białym rumaku. Nie miałem pojęcia kim jest, ale, sądząc po minach pozostałych, nie miałem co liczyć na łaskę losu.
- Przepraszam za wtargnięcie, ale z polecenia naczelnika zabieram was na aulę. - Oparł się nonszalancko o framugę.
- Ale jest przerwa... - jęknął ktoś w imieniu całej klasy.
Facet jedynie machnął ręką, pokazując zęby, których biel wyraźnie kontrastowała z jego ciemną karnacją. Bez wątpienia był Koreańczykiem, jednak ewidentnie nie wpasowywał się w obowiązujący kanon piękna wymagający białej, nieskazitelnej cery. Przy Sehunie wyglądałby jak personifikacja czekolady.
- Przerwa będzie za piętnaście sekund, a kiedy zaczniemy zajęcia, już całkowicie się skończy – odparł paskudnie radosnym tonem. Machnął na nas ręką, nakazując ruszenie za nim, i opuścił klasę.
Odszukałem wzrokiem Krisa, by natychmiast do niego podejść. W porównaniu do reszty chłopak wydawał się w ogóle niewkurwiony, w sumie nawet wyglądał na podekscytowanego. Podjąłbym temat, gdyby nie świadomość, iż i tak dostanę odpowiedź, której nie zrozumiem. Przeintelektualizowanie Krisa bywało czasami męczące.
- Kim jest ten facet? - zapytałem wreszcie, tuż przed samymi drzwiami świetlicy.
Kris poklepał mnie po ramieniu, szczerząc się idiotycznie.
- Jedyna osoba, która jest tutaj po twojej stronie.
Dzięki, rozwiałeś wszystkie moje wątpliwości.


***


Czekaliśmy niemal godzinę, zanim w sali zebrał się niemal cały skład wychowanków tego zacnego ośrodka. Nawet Sehun, dosłownie przytargany na miejsce przez dwóch strażników. Jego włosy przedstawiały wariację na temat Wieży w Pizzie, oczy były przekrwione, a ręce drżały nerwowo. Jak nic przerwali mu palenie porannego papierosa. Usiadł obok mnie, ale nie doczekałem się powitania.
- Jak się spało? - zapytałem możliwie najuprzejmiejszym tonem, na jaki było mnie stać.
- Spierdalaj – odparł zdecydowanie mniej grzecznie.
- Niewystarczająca dawka nikotyny? - ciągnąłem rozmowę. - To takie smutne, że utrudniają ci palenie, prawda?
Wreszcie przeniósł na mnie spojrzenie. Jego szczęka była zaciśnięta, podbródek lekko drgał, a wzrok był przepełniony wkurwieniem. Uniosłem z politowaniem brwi.
- Próbujesz wywrzeć jakieś wrażenie czy...?
- Jaki ty masz, do chuja, problem?! - warknął. - Zresztą pierdol się.
Próbował wstać, ale silna ręka czającego się obok strażnika uniemożliwiła mu to. Głośniki zaczęły wydawać jakieś piskliwe dźwięki, które po chwili przeszły w brzęczenie, by po kilkudziesięciu sekundach cała sala mogła usłyszeć głos przemawiającego. Wychyliłem się do przodu.
- Dzień dobry! - zawołał entuzjastycznie facet, który odebrał nam przerwę. - Spotkaliśmy się ostatni raz w tak licznym gronie aż dwa miesiące temu, ale jestem pewien, że mnie pamiętacie. A kilku z was na pewno.
Ze strony grupy D.O, która, jak z przerażeniem spostrzegłem, znajdowała się niepokojąco blisko mnie, rozległy się gwizdy. Nie przypominały jednak tych, jakie wydawali widzowie po obejrzeniu kiepskiego przedstawienia, były pełne aprobaty. Zmarszczyłem brwi. W jaki sposób ktoś tak lubiany przez gang lokalnego Al Pacino miałby być po mojej stronie?
- Wiem jednak, że w placówce pojawiło się kilka nowych twarzy, więc powinienem się przedstawić. - Facet zignorował głośny aplauz fanboyów. - Jestem Kim Jongin, ale mówcie mi Kai. Pełnię w tym ośrodku zacną funkcję psychologa.
W tym momencie się wyłączyłem. Kai wydawał się całkiem spoko, bardziej od całej tutejszej ekipy razem wziętej, może Kris faktycznie się nie mylił, ale... nienawidziłem psychologów. Pewnie byłem niesprawiedliwy, oceniając na podstawie jednego przypadku, ale przed zesłaniem do tego mikrowięzienia miałem do czynienia z najbardziej odrzucającym przedstawicielem tego zawodu. Stary, obleśny dziad próbował mi wmówić, że napadłem na Bogu ducha winnych obywateli, bo molestowali mnie w dzieciństwie. Kiedy bardzo niegrzecznie uświadomiłem mu, iż nie mam zamiaru oskarżać rodziców o coś tak ohydnego, opowiedział w sądzie, że jestem pozbawionym skruchy, zdemoralizowanym następcą Hannibala Lectera. Naprawdę czekałem, aż wspomni, iż w piwnicy przechowuję zwłoki, kurwa mać.
Zamiast słuchać o przeciwdziałaniu przemocy, zacząłem obserwować ludzi. Nie namęczyłem się za bardzo – w trakcie całego pobytu wymieniłem coś więcej niż powitanie z góra siedmioma osobami. Najpierw zauważyłem nierozłączną jak zwykle parę moich przyjaciół. Kris siedział wyprostowany jak struna, z uwagą przysłuchując się słowom Kaia. Co jakiś czas szeptał coś do Tao, którego mina i postawa jednoznacznie wskazywały na to, że czuje się jak Kim Dzong Un podczas wykładu o pokoju na świecie. Kiedy napotkał moje spojrzenie, uśmiechnął się i teatralnie wywrócił oczami. Przeniosłem wzrok na ziewającego Laya. Siedział wraz z D.O, Chenem i resztą. Chyba powinien przywyknąć do tego, że na sześć miesięcy stanęliśmy po przeciwnych stronach barykady. Miałem jeszcze przez chwilę ochotę poangstować nad losem naszej przyjaźni, jednak moją uwagę przykuło zachowanie D.O. Chłopak rozłożył się na krześle w lekceważącej pozie, lecz na jego twarzy można było dostrzec skupienie. Naprawdę słuchał tego, co mówił Kai...?
Ktoś pociągnął mnie za rękaw, przeszkadzając w obserwacji. Sehun. Zmarszczyłem brwi, ale on nie wyglądał już na wściekłego. Znowu na mnie nie patrzył, po prostu ściskał moją koszulę.
- Co jest? - szepnąłem.
Pokręcił głową. Odgarnąłem jego włosy, zakładając za ucho i nachyliłem się bliżej.
- Możesz mi powiedzieć, nie zjem cię.
Odsunąwszy głowę, zmarszczył brwi.
- Włosy przewodzą dźwięk – zauważył kwaśno.
Zamrugałem, skonfundowany. Oparłem się o krzesło po dostrzeżeniu dezaprobującego wzroku strażnika. Rzuciłem spojrzenie na przemawiającego Kaia, by upewnić się, iż niczego nie dostrzegł, i znowu zwróciłem się do Sehuna.
- O czym ty pierdolisz?
Przewrócił oczami.
- Nie musiałeś dotykać moich włosów – syknął. - Nie rób tego więcej.
Z trudem powstrzymałem się od schowania twarzy w dłoniach.
- Złapałeś mnie za rękaw, bo chciałeś mi powiedzieć, że włosy przewodzą dźwięk?! - parsknąłem.
- Oczywiście, że nie, idioto!
Zrobił to o wiele za głośno. Tak jak wszystko. Pewnie nawet umierając na pustkowiu, zakopany żywcem trzydzieści kilometrów pod ziemią, darłby się wniebogłosy.
Wzrok całej sali spoczął na nas. Wlepiłem wzrok w swoje stopy. Sehun trącił mnie nogą, ale nie zareagowałem.
- Doskonałe słowa na podsumowanie, panie Sehun. - Kai wlepił w nas rozbawione spojrzenie. Przeklinałem się w duchu za wybranie miejsca tak blisko sceny. - Ma pan jakieś uwagi czy to był spontaniczny protest przeciwko zakończeniu wykładu?
Sehun nacisnął butem na moją stopę. Jeżeli w ten sposób reagował na stres, miałem kolejny powód, by przestać się z nim zadawać. W akcie bardzo dojrzałej zemsty kopnąłem go w goleń.
- Cóż, skoro nikt nie ma więcej uwag – psycholog zignorował donośne „ja jebię” chłopaka – możecie udać się do pokoi. Zostać mogą osoby, które chcą ze mną porozmawiać, a zostać muszą nasi trzej nowi wychowankowie i Oh Sehun.
Ponowne przekleństwo wymienionego zagłuszyło skrzypienie kilkudziesięciu odsuwanych naraz krzeseł. Po paru minutach w pomieszczeniu zostało osiem osób: Kai, ja, Chen, Lay, Sehun, strażnik, D.O i... Kris. Tao przez moment stał w drzwiach, jedynie się na niego patrząc, by wreszcie odejść. Był wyraźnie rozdrażniony, ale Kris nie zwrócił uwagi na tę demonstrację.
Psycholog omiótł naszą gromadkę z wyraźnym uśmiechem, jednak skrzywił się na widok D.O. Nie był rozgniewany ani zniesmaczony, raczej lekko podirytowany. Zupełnie jak właściciel, którego pies pomimo kilkudniowej tresury ponownie wbiegł do kałuży.
- D.O, nie mów, że znowu kogoś napadłeś – parsknął Kai, schodząc z podestu. - Naprawdę nie mogę w to wierzyć, jeżeli nie wpływają na ciebie skargi.
- Tym razem mam problemy natury psychicznej. - Gdyby nie fakt, że znajdowałem się tuż obok niego, w życiu nie pomyślałbym, iż ten jebany złodziej obuwia może brzmieć tak uprzejmie. - Tęsknię za domem – dodał, próbując przybrać względnie smutny wyraz twarzy.
Psycholog ponownie się uśmiechnął. Poprawił trzymane w rękach papiery i skinął na nas głową.
- Idziemy do mojego gabinetu.
Powlekliśmy się za nim. Kris i D.O obstawili Kaia z dwóch stronach i zajęli rozmową, cała reszta nie odezwała się ani słowem. Psycholog kazał nam czekać pod drzwiami, dopóki nas nie wywoła. Na pierwszy ogień poszedł Chen. Pozbawiony towarzystwa Lay niespodziewanie przypomniał sobie o istnieniu starego kumpla.
- Myślisz, że coś na nas ma? - Usiadł obok mnie pod ścianą.
Wzruszyłem ramionami.
- Wątpię. To nie ten typ faceta. Chyba po prostu chce nas lepiej poznać czy inne durnoty. Lub zapytać się o to, jak się tu czujemy, czy nas nie biją.
Lay przesunął dłonią po włosach. Wyglądał na zaniepokojonego. Szczerze mówiąc, nie dziwiłem mu się. Zawsze miał problemy z narkotykami, ale tutaj albo cały czas był na głodzie, albo wciągał przemycony towar. Gdyby to się wydało, miałby kolejną sprawę.
- Nie przejmuj się, idioto, przecież nie będzie ci grzebał w przełyku – próbowałem nadać swojemu tonowi lekceważący ton.
Chłopak ponownie poprawił grzywkę i chyba chciał coś powiedzieć, ale przeszkodził mu siedzący naprzeciwko nas D.O.
- Ej – zawołał – chodź do mnie, a nie się z nim zadajesz!
Przyjaciel podniósł się, otrzepał spodnie i posłał mi przepraszający uśmiech. W sumie nie spodziewałem się niczego innego. Ani Sehun, ani Kris do mnie nie podeszli.
Chen opuścił gabinet i poszedł od razu do swojego pokoju, Kai zawołał do siebie Laya. Przez kolejne piętnaście minut żaden z członków naszej czwórki, każdy siedzący w innej części korytarza, nie odezwał się do drugiego ani słowem. Kiedy wychodzący Lay powiedział, że mam wchodzić, poczułem niemal ulgę.
Gabinet nie wyróżniał się niczym specjalnym. Ściany były tak pastelowe jak w każdym pomieszczeniu, meble równie odpychająco nowe, a w rogu stał nawet nieśmiertelny symbol wszystkich nudnych pomieszczeń biurowych – paprotka. Pomimo tego czułem się tu całkiem nieźle. Może była to sprawka wyjątkowo estetycznie ułożonych książek, może ciepłego uśmiechu Kaia.
- Nie musisz się bać, nie ugryzie cię. - Wskazał mi dłonią krzesło naprzeciwko.
Zażenowany natychmiast spełniłem polecenie. Psycholog odstawił na bok plik z notatkami i ponownie się do mnie uśmiechnął. Wiedziałem, że jest to trik, żebym poczuł się bardziej jak na rozmowie niż w gabinecie, ale i tak na mnie zadziałał. Może naprawdę nie był taki zły?
- Więc jak ci się u nas podoba, Luhan? - zapytał wesoło. - Mam nadzieję, że doskonale się bawisz bez Internetu, telefonu i farby do włosów.
Parsknąłem, już wyraźnie rozluźniony. Faktycznie, o ile bez Internetu i telefonu tak naprawdę byłem w stanie się obyć, to pojawiające się tu i ówdzie odrosty doprowadzały mnie do rozpaczy.
- W sumie jest całkiem spoko. - Wzruszyłem ramionami. - Naoglądałem się za dużo amerykańskich filmów i spodziewałem się codziennych morderstw i tak dalej...
- Ja też. - Pokiwał głową. - Rynek jest teraz przeładowany takimi jak ja i musiałem zgodzić się na pracę tutaj. Byłem pewien, że zaraz wszyscy mnie zjedzą, a tu okazało się, że jak są najedzeni, to da się z nimi dogadać. Mam nadzieję, że z tobą też tak będzie. - Puścił mi oko.
Wyszczerzyłem się w odpowiedzi. Naprawdę był fajny. Co prawda, nie na tyle, żebym latał do niego jak D.O, opowiadając, iż „tęsknię za rodzicami”, ale...
- Okej, więc chciałbyś mi o czymś opowiedzieć? - Rozłożył się na swoim obrotowym krześle. - Nie wiem, dostajesz za małe racje żywnościowe, Zitao każe ci jeść swoim plastikowym nożem, Sehun zmusza cię do ścielenia łóżka?
Zesztywniałem nieznacznie. Na moment przeniosłem wzrok na buty, jednak szybko go odwróciłem. Nie byłem ciotą, nie mogłem donieść. Nie daliby mi żyć, zresztą to byłoby żałosne.
- Wszystko w porządku. - Pokiwałem głową z nieprzekonującym uśmiechem. - Naprawdę wszystko jest okej, nawet lepiej niż w mojej szkole.
Kai nie ciągnął tematu. Przyglądał mi się przez moment. Próbowałem nie zdradzać żadnych emocji, ale miałem wrażenie, że jego wzrok przeskanował mnie na wylot. Już wiedziałem, co czuł Potter podczas lekcji oklumencji i, szczerze mówiąc, nie dziwiłem mu się ani trochę, iż nie chciał tego powtarzać.
- Mogę... iść? - zapytałem absolutnie niepodejrzanie.
Jedynie skinął głową. Wstałem niepewnie, głośno odsuwając krzesło, i skierowałem się do drzwi. Kiedy trzymałem już rękę na panelu otwierania drzwi, chrząknął znacząco.
- Ładne buty – zauważył cicho. - D.O miał podobne, ale na twoich nogach wyglądają lepiej.
Wiedział. Wiedział wszystko. Wystarczyło, że odwróciłbym się i przytaknął, a on... Potrząsnąłem głową.
- Co za zbieg okoliczności – rzuciłem idiotycznie.
- Niesamowity – zgodził się łagodnie. - Zawołaj Sehuna.
Otworzyłem szybko drzwi i natychmiast zamknąłem, byleby tylko nie czuć przeszywającego wzroku Kaia. Czekająca na korytarzu trójka posłała mi pytające spojrzenia, ale pokręciłem głową. Podszedłem do Sehuna.
- Teraz ty.
Skrzywił się, zaciskając powieki. Podałem mu dłoń, mimo to nie skorzystał z pomocy. Zbliżył się do drzwi, jednak zatrzymał się tuż przed nimi.
- Nie czekaj na mnie, tylko idź do pokoju – rzucił rozkazującym tonem.
- Dlaczego myślisz, że miałbym czekać? - parsknąłem.
Jego ramiona zadrgały nieznacznie, ale nic więcej nie powiedział. Drzwi wydały z siebie ciche kliknięcie. Odwróciłem się, ziewając teatralnie. Kris przyglądał mi się z wręcz naukowym zainteresowaniem, D.O jedynie uśmiechał się drwiąco. Ruszyłem szybkim krokiem przez korytarz. W budynku panowała niespotykana cisza, słychać było jedynie stukot moich butów. Przeklinać zacząłem dopiero za pierwszym rogiem, pewien, że już mnie nie słyszą. Byłem takim idiotą. Naprawdę chciałem na niego poczekać.

****



Leżałem spokojnie na łóżku, oglądając nierówno pomalowany sufit. Za oknem jak na złość ustał wiatr, żaden samochód ani przechodzień nie pojawili się przypadkiem pod budynkiem poprawczaka. Cisza zawładnęła całą okolicą. Do czasu.
ŁUP!
Spadłem z łóżka w iście filmowy sposób. Nim zdążyłem się podnieść, rozległo się kolejne łupnięcie. Chwilę zajęło mi skonstatowanie, iż ktoś właśnie dobija się do moich drzwi. Podszedłem do nich, przeklinając brak judasza. Pod tym względem tradycyjne, normalnie otwierane drzwi zdecydowanie przeważyły zamontowane tu dziadostwo. Wahałem się przez chwilę, ale ciekawość zwyciężyła obawę.
Nie zdążyłem nawet wyrazić swojego zdziwienia, kiedy Tao władował mi się do pokoju. Obrzucił zniesmaczonym spojrzeniem łóżko Sehuna i rozłożył się na moim.
- Nie pojmuję, co się dzieje z Krisem. - Przesunął dłonią po łóżku, by podnieść niemal pustą paczką papierosów. Wyciągnął jedną fajkę, wsadził do ust i wyciągnął rękę po zapalniczkę. Odruchowo mu podałem. - Naprawdę ostatnio zastanawiam się, czy on rzeczywiście ma inteligencję równą korzeniowi buraka, czy tylko próbuje mnie wpędzić w schizofrenię. Ktoś to powinien to sprawdzić w interesie nauki.
Usiadłem na podłodze, odgarniając ciuchy Sehuna. Z krwawiącym sercem zapaliłem ostatniego papierosa.
- Co się stało? - zapytałem neutralnym tonem. - Gdzie jest Kris?
- Chuj mu w dupę.
Ze zdziwienia aż zakrztusiłem się dymem. Łzy napłynęły mi do oczu, kaszlnąłem kilkakrotnie, ale Tao całkowicie mnie zignorował. Jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie.
- Co się stało?
- Dalej siedzi u psychologa. - Zacisnął usta.
Spojrzałem na komórkę pozostawioną przez Sehuna. Sam wyszedłem od psychologa dwie godziny temu, zaraz mieliśmy mieć obiad. Co tyle czasu robił tam Kris? I gdzie, do cholery, był Sehun?!
- Po chuj on tam siedzi? - Oparłem głowę o krawędź łóżka.
- Załamał się – odparł po dłuższej chwili. - Znowu.
- U psychologa? - nie powstrzymałem parsknięcia.
Usiadł, obdarzając mnie niezbyt przyjemnym spojrzeniem. Paliliśmy przez kilka chwil w milczeniu, dopóki nie odezwał się znowu:
- Wiesz, gdyby ci rodzice pieprzyli od dziecka, że są dobrem narodowym, to sam zacząłbyś tak uważać, nie? A że go sami wyeksmitowali z domu i wkopali tutaj, to przeżywa.
Nie odpowiedziałem. Obracałem papierosa w dłoniach, dopóki nie zorientowałem się, iż już dawno powinienem go zgasić i zaraz poparzę sobie palce. Z braku odpowiedniego sprzętu zgniotłem go na podłodze.
- Ale przecież – zacząłem wreszcie – on ma ciebie, prawda? Po co opowiada o tym psychologowi, zamiast tobie...?
- No właśnie. - Tao podszedł do drzwi. - Dlatego chuj mu w dupę.



***



Odetchnąłem z ulgą, kiedy zobaczyłem Sehuna wchodzącego do stołówki. Dalej wyglądał koszmarnie, nawet bardziej niż rano, więc idealnie komponował się z wystrojem pomieszczenia. Chyba wyglądałem na naprawdę zaniepokojonego, bo kiedy napotkał moje spojrzenie, wywrócił oczami.
Kisa wciąż nie było. Tao bawił się swoim plastikowym nożem, udając, że wcale nie patrzy w stronę wejścia. Nie miałem ochotę na posiłek w takiej atmosferze, więc bez namysłu podszedłem do odbierającego właśnie tackę Sehuna.
- Siadaj z nami.
Chciałem, żeby zabrzmiało to jak propozycja, ale chyba byłem zbyt zdecydowany. Brwi mojego współlokatora uniosły się, a on sam malowniczo skrzywił.
- Pretendujesz do zostania moją niańką?
- Walisz mnie, po prostu nie chcę siedzieć sam z Tao.
Pociągnąłem go za łokieć, zanim zdążył odpowiedzieć. Nie wyrywał się z obawy przed zrzuceniem rzeczy z tacki, jednak gdy zmusiłem go do zajęcia miejsca, posłał mi wrogie spojrzenie. Tao również.
- To jakieś spotkanie integracyjne? - sarknął.
- Nie, to porwanie z wymuszeniem. - Gdyby chłód głosu Sehuna był namacalny, mielibyśmy drugą Grenlandię.
- Czym mógł ci zagrozić nasz Luhan? - Tao uśmiechnął się nieszczerze. - Że na ciebie nakrzyczy...?
- Wypatroszeniem – odparłem szybko, próbując zażegnać konflikt.
Nie wyszło.
- W takim razie wysuwam kontrpropozycję – jeżeli stąd nie pójdziesz, wydłubię ci oko. - Uniósł swój plastikowy nożyk, uświadamiając nam, iż w jego rękach naprawdę mógł stać się groźną bronią.
Sehun zacisnął dłoń na swoim widelcu. Cóż, mimo wszystko stal miała pewną przewagę nad plastikiem. Sehun nad Tao już nie bardzo. Spojrzałem na mojego współlokatora, który nie miał najmniejszego zamiaru się podnieść. Widocznie uznał pozostanie na krześle za punkt honoru. O ironio, sam aktualnie dałbym wiele, żeby jednak sobie poszedł. Plot twist prawie jak u Allena, kurwa mać.
- Dlaczego miałbym sobie iść? - Tym sposobem Oh Sehun dołączył do tutejszego Klubu Mistrzów Pytań Retorycznych w Niekoniecznie Odpowiednich Momentach. Jako honorowy członek tego stowarzyszenia doskonale potrafiłem stwierdzić tę wrodzoną zdolność do nieprzemyślanego prowokowania wpierdolu. - Dobrze mi w tak... interesującym towarzystwie. Szkoda tylko, że nie jesteśmy tutaj wszyscy, prawda? Wszystko w porządku z Krisem?
- Co masz na myśli? - zadałem szybko pytanie, błagając go w myślach o zaprzestanie szukania zaczepki. Niby mogłem im wszystkim dać po łbie, ale jeżeli dało się to jakoś załatwić polubownie...
- Nie chcę niczego prowokować, ale skoro zniknął zaraz po wyjściu od psychologa, to raczej coś się stało, p r a w d a?
Tao pobladł. Już nawet nie udawał, iż zajmuje się jedzeniem. Nie podniósł jednak wzroku znad talerza.
- O czym ty, do chuja, pierdolisz? - zapytał spokojnym, ale niepokojąco cichym głosem.
- Nic specjalnego. - Wzruszył ramionami. - Po prostu kiedy sam wracałem od psychologa, zobaczyłem jak dwójka z tych niekoniecznie przez was lubianych wchodzi za Krisem do pralni. Wtedy się spieszyłem, więc nie wiem, jaki był efekt...
Nie zdążyłem nawet mrugnąć. Tao rzucił się na niego przez stół, popychając na ziemię. Sehun asekurował się rękami, jednak nie zdołał wstać. Tao przeskoczył nad meblem i wyprowadził cios stopą, ponownie go powalając. Usiadł na jego brzuchu, kolanami zablokował łokcie i zaczął bić go po twarzy. Przygniecione ręce uniemożliwiły Sehunowi parowanie ciosów, więc mógł jedynie desperacko się wyrywać. Przez kilkadziesiąt sekund nikt nawet się nie poruszył. Wszyscy stali sparaliżowani. Tylko Sehun krzyczał, ale na to nikt nie zwracał uwagi, krzyczał w pustkę.

I nagle, tak zupełnie niespodziewanie, to wszystko się skończyło. Dwójka strażników oderwała Tao, trzeci pomógł wstać zakrwawionemu Sehunowi. Mimowolnie zbliżyłem się do nich. Klawisze złapali pogrążonego w amoku Tao pod ramionami i wyciągnęli z sali. Nie było tak, jak poprzednim razem – żadnego śmiechu, drwin ani życzeń. Jedynie szamotanie i nakazujący spokój strażnicy.
Spojrzałem na Sehuna. Wycierał twarz, krzywiąc pogardliwie wargi. Popatrzyłem mu w oczy, ale odwrócił głowę. To jego wina. To wszystko jego wina. Nagle poczułem ogarniający mnie gniew. Nie zwykłą wściekłość, zdarzającą się pomiędzy członkami rodzin czy przyjaciółmi, tylko głęboki, niedostępny gniew. Zaczynał się w samym środku i powoli rozpływał po moim ciele, by wreszcie przejąć je całe.
- Co ty, kurwa, zrobiłeś?! - warknąłem.
Próbował mnie ignorować, ale złapałem go za podbródek. Patrzyliśmy na siebie przez kilkadziesiąt sekund. Nie dostrzegłem w jego oczach gniewu, raczej narastające zaniepokojenie. Byłem zbyt wściekły, by zwrócić na to uwagę.
- Kłamałem – przyznał wreszcie. - Z Krisem wszystko okej, ja... Chciałem go tylko zirytować, nie sądziłem, że...
Odsunąłem się z niedowierzaniem. On to wszystko... zmyślił? Tao wylądował w izolatce, bo ten popieprzony debil sprowokował go kłamstwami...? Pokręciłem powoli głową.
- Słuchaj, Luhan, nie chciałem, żeby... - Złapał mnie za rękę.
- Pierdolisz. - Wyszarpałem dłoń. - Ty to wszystko...
- Jest mi przykro, tak? - żachnął się, wyraźnie podirytowany. - Nie chciałem, żeby tak się to skończyło, ale to nie moja wina, bo on sam...
Na co złamałem mu nos.