Pairing: Hunhan, Taoris, wspomniane Minho x Sehun
Ostrzeżenia: przekleństwa, przemoc, geje przebrzydłe, papierosy
Nowinki parafialne: Udało się! Obiecałam nowy rozdział przed końcem tygodnia i tak jest - absolutnie niebetowany, napisany w cztery godziny i całkowicie nowy rozdział!
Btw, zastanawiam się, co sądzicie o pisaniu Hunhanów w obecnej sytuacji. To opowiadanie na pewno skończę, nie musicie się obawiać, jednak czy jest sens tworzenia następnych?
W każdym razie - indżoj, moi drodzy!
Tej nocy Sehun znowu miał koszmar.
***
Leżeliśmy
na kanapach w wyludnionej świetlicy. Tao ulokował nogi dokładnie
na stoliku, pod którym banda D.O niemal mnie nie zakatowała.
Perfekcyjna miejscówka, nic dodać, nic ująć.
-
Nie możesz tego tak zostawić. - Kris westchnął ciężko;
ewidentnie przyznanie tego sprawiało mu trudność. - Omówiliśmy
to z Zitao i... Jeżeli teraz czegoś nie zrobimy, oni znowu cię
napadną.
Wzruszyłem
ramionami, wpatrując się w wyjątkowo tandetny obrazek wiszący na
przeciwległej ścianie. Okej, może powinienem się spodziewać, iż
Tao podzieli się z nim swoimi przypuszczeniami, ale byłem pewien,
że ponownie zdecydują się zignorować problem. Nie miałem ochoty
na wojnę z D.O, wolałem wierzyć, iż w końcu po prostu da sobie
spokój.
-
Zabawnie, akurat po tobie nie spodziewałem się nawoływania do
bójki - odezwał się Sehun. Siedział na oddzielnym fotelu, z
kolanami podciągniętymi pod brodę. - Twierdziłeś, że jesteś
pacyfistą.
Kris
przeczesał dłonią włosy. Wyglądał jakby wciąż nie mógł
przyznać przed sobą, iż popiera niedyplomatyczne rozwiązanie. Tao
musiał mieć naprawdę dobre argumenty. O ile można było to tak
nazwać.
-
Pewnie tak naprawdę cały czas na zwodziłeś - parsknąłem.
Tao
pokręcił głową z ledwie dostrzegalnym uśmiechem.
-
Może i na takiego nie wygląda, ale Kris skrywa całą masę
mrocznych sekretów. Jeślibyście tylko na moment wyrwali się spod
jego kontroli, usłyszelibyście pogłoski, jakoby...
-
Dobra, tak, słodzę Earl Greya - przyznał defensywnie obgadywany. -
Ale chyba taką dawkę zła jesteście w stanie zaakceptować...?
Wszyscy
unieśliśmy sceptycznie brwi, by zaraz wybuchnąć śmiechem. W
takich momentach czułem, jakbyśmy znali się od długiego,
dłuuugiego czasu. Czasami miałem nawet wrażenie, że jest mi z
nimi lepiej niż z paczką Amber. Nie, żebym wierzył w poronioną
reinkarnację.
-
Fajnie, że was to bawi, ale mówiłem poważnie. - Kris na nowo
podjął temat. - Lu, może ty tego nie rozumiesz, jednak... W
poprawczaku to działa nieco inaczej. Oni się nie znudzą, tylko
będą eksploatować twój brak sprzeciwu. Zabrali ci buty, pobili,
teraz zrobią to znowu, a potem...
Skrzywiłem
się. Nie chciałem o tym słuchać.
-
Przedtem twierdziłeś, że reagując jebnę się tylko w jakiś
wielki krąg przemocy, który...
-
Dzisiaj ich podsłuchałem, o to chodzi - przerwał mi Tao. - D.O
jest naprawdę wkurwiony, nawet mi nie udało się go nigdy
doprowadzić do takiego stanu,.. - Spojrzał na mnie krzywo. - Okej,
może uważasz nas za parę pojebów, ale naprawdę nie mamy ochoty
widzieć cię w trumnie. Albo za kratkami poprawczaka o zaostrzonym
rygorze.
Głośno
wypuściłem powietrze. Cudownie. Nie zamierzałem wnikać,
wystarczała sama świadomość, że Kris zachęca mnie do
kontrofensywy. Przełknąłem głośno ślinę. Dlaczego wszystko
musiało się tutaj nieustannie pieprzyć? Jak przez mgłę
pamiętałem czasy, kiedy nikt nie próbował dać mi wpierdolu -
ostatni raz czułem się bezpiecznie, gdy przedpotopowe książki
Kaia były jeszcze malutkimi drzewami.
-
Więc... - zaczął Sehun. - Co zamierzasz z tym zrobić?
Dobre
pytanie.
***
W
gruncie rzeczy zachowanie Sehuna nie uległo najmniejszej zmianie. Wydawało
się, że skoro mi zaufał, powinien zacząć traktować mnie nieco
inaczej. Gówno. Był tak samo
chamski, irytujący i zamknięty w sobie jak zwykle, dodatkowo
kompletnie przestał pożyczać mi fajki. Musiałem prosić cały dzień,
by dał choć jedną.
Natomiast
nocami, gdy budził się zlany potem po kolejnym upiornym śnie,
byłem tym najwspanialszym, jedynym przyjacielem, który miał go
uspokajać. I faktycznie stawałem się nim. Rano zaś, po raz
enty przebudzony uderzeniem poduszką, pragnąłem tylko cofnąć
się w czasie do jego narodzin, by wepchnąć tego idiotę z powrotem
do macicy.
-
Ile jeszcze tutaj będziesz? - wyszeptał.
Dochodziła
czwarta rano. Rozłożyłem się na ziemi, ściskając jego dłoń.
Dzisiaj nie miał koszmarów, chciał tylko ze mną posiedzieć. Jako
osoba, której Bozia odebrała asertywność wraz z rozumem, nawet
nie pomyślałem o odmowie.
-
Cztery miesiące, nie musisz się tak przejmować. - Uśmiechnąłem
się. - A ty?
-
Dwa lata. - Wbił paznokcie w moją skórę. - Nie możesz zostać
dłużej?
Umilkłem.
Doskonale wiedział, że nie, mimo to czekał na odpowiedź. Musiałem
ważyć słowa, nie być zbyt... bezpośredni. To było jak
wchodzenie do jaskini lwa, tylko że lew mógł w najgorszym wypadku
rozedrzeć mnie na strzępy, a nie się rozpłakać. Albo załamać.
Albo dać całkowite embargo na papierosy.
-
Jak wyjdziesz, będę na ciebie czekał - rzekłem wreszcie.
-
A jak nie wyjdę?
***
Stałem
przed gabinetem Kaia, przystępując z nogi na nogę. Nie pojawiałem
się u niego przez ponad tydzień, pomimo usilnych próśb. Na
pewno był wściekły, co do tego nie miałem najmniejszych złudzeń,
ale miałem nadzieję, iż zapomni o gniewie, gdy tylko zobaczy, że
jednak przyszedłem. Brzmiało to bardzo naiwnie, ale gdybym sobie
tego nie wmówił, w życiu nie przekroczyłbym progu jego gabinetu.
Głośno
wypuściłem powietrze. Zapukałem, drzwi rozsunęły się. Czułem
się nieco jak Potter stający przed Voldziem. Mogłem jedynie
wierzyć, że mój prywatny Czarny Pan nie będzie usiłował jebnąć
we mnie Avadą.
-
Przepraszam... - zacząłem bez żadnego przywitania. - Ma pan może
jakieś książki o molestowaniu? W sensie takie dla psychologów,
związane z postępowaniem wobec krzywdzonych dzieci i tak dalej...
Zdziwienie
na twarzy Kaia natychmiast ustąpiło zawodowemu zainteresowaniu.
Złożył dłonie w stożek i przechylił się nad blatem.
-
Luhan - zaczął profesjonalnym tonem - czy chcesz o czymś ze mną
porozmawiać?
O
Bogu, kurwa. Czekaj moment, zaraz wyciągnę teczunię i przedstawię
ci historię Jahwe. Ja pierdolę, CIEKAWE o czym chciałem z nim
porozmawiać. Na pewno nie o możliwości pożyczenia jego książek,
skądże znowu.
Chociaż
chwila... Zapytałem gościa, który ukończył psychologię. Kai był
humanem. Nie mogłem oczekiwać zbyt wiele. Facet pewnie miał do
czynienia z logiką tylko podczas oglądania Sherlocka BBC i to jedynie wtedy, jeżeli w ogóle ogarnął, co mówią jadący na
bezdechu Brytyjczycy.
-
Chciałbym od pana pożyczyć książki - wytłumaczyłem raz
jeszcze. - Takie o... traktowaniu ludzi molestowanych. Jeżeli pan ma
coś tego typu, rzecz jasna.
-
Mogę wiedzieć, po co ci te książki?
Powoli pokręciłem głową. Westchnął głęboko, jednak nie wyglądał na specjalnie zaskoczonego. Podniósł się z krzesła, podszedł do stojącej za biurkiem szafy i zaczął przeglądać szuflady. Minuty mijały, milczenie trwało, a ja czułem się coraz bardziej niezręcznie. Kiedy odwrócił się z kilkoma teczkami w dłoni, niemalże odetchnąłem z ulgą.
Powoli pokręciłem głową. Westchnął głęboko, jednak nie wyglądał na specjalnie zaskoczonego. Podniósł się z krzesła, podszedł do stojącej za biurkiem szafy i zaczął przeglądać szuflady. Minuty mijały, milczenie trwało, a ja czułem się coraz bardziej niezręcznie. Kiedy odwrócił się z kilkoma teczkami w dłoni, niemalże odetchnąłem z ulgą.
-
Mam kilka publikacji, ale nie spodziewaj się nadzwyczaj
spektakularnych opisów. No i znalazłem też moje notatki ze
studiów, gdy...
-
Dziękuję. - Odebrałem od niego rzeczy. - To nic specjalnego, po
prostu chcę się dokształcić. - Uśmiechnąłem się absolutnie
nieprzekonująco. - Jak skończę, to przyjdę po materiały o
alkoholikach, okej? - próbowałem wzbudzić jak najmniejsze
podejrzenia.
-
Doskonale, może wreszcie przestaniesz mnie unikać. - Zarumieniłem
się pod wpływem jego karcącego spojrzenia. - Zresztą skoro już
tutaj jesteś, mógłbyś w końcu powiedzieć mi, kto cię po...
Ścisnąłem
teczki w dłoni, ukłoniłem się grzecznie i dziarskim krokiem
wymaszerowałem z gabinetu. Sprawę z D.O naprawdę musiałem
załatwić sam.
***
Dzisiaj był wielki dzień. Wielki, wielki, wieeeeelki dzień. Po raz pierwszy od jebanego... od dużej ilości czasu miałem wyjść z poprawczaka. Nie, nie na przepustkę, nie popadajmy w optymizm. Oddelegowano mnie, a konkretniej całą grupę dzieciaków z poprawnym zachowaniem, do sprzątania lokalnej wyrwy w ziemi, która według jakichś prastarych legend była kiedyś jeziorem.
Kiedy
stanęliśmy przed wspomnianą wyrwą, dzierżąc niebieskie worki na
śmieci, pojęliśmy, jak bardzo legendarne były to legendy. I
dlaczego w żadnej z nich nie było nawet pół ziarnka prawdy.
Mieliśmy
przed sobą rozległy dół, zapełniony po brzegi śmieciami.
Szacując po zapachu, połowa z nich przekroczyła datę ważności o
lata świetlne. Niespodziewanie poczułem niesamowitą więź z
poprawczakiem i jego nieustannie pracującymi oczyszczaczami
powietrza.
-
Kurwa. - Sehun jednym słowem podsumował myśli całej grupy.
Wychowawcy
wyglądali z kolei na niesamowicie rozbawionych postawionym przed
nami zadaniem. Minho nakazał nam ustawić się w dwuszeregów i
przeliczył wszystkich po raz szósty od wyjścia z poprawczaka.
Następnie wyszczerzył się szeroko.
-
Cóż, teraz macie dwie sekundy na wyrażenie swoich uczuć. Nie będę
karał za wulgaryzmy.
Wyobraźcie
sobie wschodzące słońce i ptaka odlatującego w kierunku
horyzontu. Macha miarowo skrzydłami, tak spokojnie jak tylko mogą
robić to nieobdarzone problemami istot ludzkich zwierzęta,
znajdujące się pod nim drzewa delikatnie falują, kilka kilometrów
dalej słychać pianie pierwszego tego dnia koguta... Nie, nie
zabrzmieliśmy tak. Zabrzmieliśmy jakby to wspaniałe, opanowane
ptaszysko przyjebało w jakiś słup obok Pentagonu, co spowodowałoby
zwarcie magicznego czerwonego guziczka i użycia broni jądrowej.
Byliśmy dźwiękiem wybuchu pierwszej amerykańskiej głowicy. T a
k. Tak właśnie brzmi "ja pierdolę" wywrzeszczane przez
pięćdziesięciu facetów naraz.
-
Cudownie. - Minho nie krył rozbawienia. - Skoro już nawzajem
wsparliście się psychicznie, możecie brać się do pracy. Macie...
- rzucił okiem na zegarek - dokładnie godzinę. Kto będzie się
opierdalał, dzisiaj czyści cały ośrodek.
Rzuciliśmy
się do wnętrza zagłębienia. Zabawne, jak jedna groźba potrafi
zmotywować ludzi... Nie, żebym był lepszy - zapierdalałem w tę i
we w tę niczym radziecki robotnik. Czas mijał, ogromne worki powoli
się zapełniały, gumowe rękawiczki wyglądały coraz
obrzydliwiej.
-
Jak twój pokrowiec zagłady? - Kris pojawił się znikąd, by
zajrzeć do mojego worka. Z jego śmieci wręcz się wysypywały,
więc mógł spokojnie czekać do końca pracy. Nikt nie kazał nam
uzupełniać więcej niż jednego.
-
Nieźle, niedługo wyhoduję w nim nową cywilizację. - Skrzywiłem
się.
Parsknął
śmiechem, ale od razu odszedł, zawołany przez jednego z
wychowawców. Usiedli na ziemi i zaczęli żartować jak starzy
znajomi. Wciąż nie potrafiłem zrozumieć, jakim cudem zdegradowano
go z najlepszej grupy do neutralnej. Wszyscy nauczyciele go lubili,
nikogo nie bił ani nie prowokował. Prawdopodobnie zrobili to ze
względu na jego... przyjaźń z Tao, jednak... To było zajebiście
niesprawiedliwe.
Przeczesałem
wzrokiem teren i postanowiłem zmienić miejscówkę. Wokół mnie
było zdecydowanie za wiele odpadów żywieniowych, musiałem
przenieść się gdzieś, gdzie dało się oddychać. Odłożyłem
worek, by znowu zagłębić się w jakże fascynującym wyszukiwaniu
śmieci. Lokowałem je na coraz większej kupce, którą następnie
miałem zamiar przerzucić do worka. Problem polegał na tym, że gdy
odwróciłem się, by to uczynić okazało się, iż zniknął. A
raczej zniknęła jego zawartość. Worek był pusty jak jebany
wszechświat.
Czułem
się trochę jak taka Alicja, której nie uciekł króliczek z
zegarkiem, tylko z sukienką i ciastkami. Jej sukienką.
-
Ups, chyba ktoś się opierdalał. - D.O oparł stopę na wystającym
konarze. - Czyżbyś aż tak bardzo pragnął sprzątać kible? To
twoje powołanie?
Jego
kumple zarechotali, stojący dalej Lay wyraźnie unikał mojego
wzroku. Zajebiście. Jakimś popieprzonym cudem kompletnie o nich
zapomniałem. I było mi z tym całkiem dobrze.
-
Co ty odwalasz?! - Podniosłem pusty worek. - Gdzie są moje jebane
śmieci?!
-
Spokojnie, spokojnie, mój drogi. - D.O uniósł pojednawczo ręce. -
Może jeszcze zdążyć zebrać jeszcze kilka, zanim... Ups, a jednak
nie.
-
Koniec, w dwuszeregu zbiórka! - wydarł się Minho. - Nie dorzucać,
tylko JUŻ!
Nawet
nie próbowałem niczego dodawać, i tak byłem już wystarczająco
żałosny. Przy wspinaniu się na zbocze po kolei każdy z
przydupasów D.O próbował mnie potrącić. Stanąłem za Sehunem,
który zmierzył mój worek zdziwionym spojrzeniem.
-
Pojebało cię? - syknął.
Potrząsnąłem
głową, ale nie dano mi czasu na odpowiedź. Minho obszedł nas z
zadowoloną miną, która jak za dotknięciem magicznej różdżki na
mój widok przemieniła się w grymas.
-
Co to ma być? - prychnął, rozdrażniony. - Próbujesz być
zabawny? Wiesz, że mamy wystosowane, ile mniej więcej powinniście
uzbierać i psujesz nam cholerną statystykę? Ale to cię pewnie nie
obchodzi, przecież liczy się tylko to, że twoi znajomi...
-
D.O zabrał mi worek - palnąłem bez zastanowienia.
Minho
natychmiast odwrócił się ku niemu. Chuj mnie obchodziło, że
zyskałem właśnie opinię kapusia – istniały pewne granice. Cóż,
przynajmniej uśmieszek D.O zrzedł na parę sekund.
-
To dość słaba wymówka – parsknął stojący za nim wielkolud.
Crabbe albo Goyle, już zapomniałem który jest który.
Wychowawcy wymienili między sobą zdezorientowane spojrzenia. Minho wreszcie zwrócił się w moją stronę, wzdychając ciężko.
- Czy ktokolwiek mógłby to potwierdzić?
Odpowiedziała mu cisza. Zajebiście. Połowa grupy była po stronie D.O, druga połowa nie chciała się mieszać do konfliktu. Lay wpatrywał się w czubki butów, a Sehun, gdy napotkał mój wzrok, jedynie wzruszył ramionami. Jak zwykle zamierzał pozostać całkowicie bierny. Arcyzajebiście.
Wychowawcy wymienili między sobą zdezorientowane spojrzenia. Minho wreszcie zwrócił się w moją stronę, wzdychając ciężko.
- Czy ktokolwiek mógłby to potwierdzić?
Odpowiedziała mu cisza. Zajebiście. Połowa grupy była po stronie D.O, druga połowa nie chciała się mieszać do konfliktu. Lay wpatrywał się w czubki butów, a Sehun, gdy napotkał mój wzrok, jedynie wzruszył ramionami. Jak zwykle zamierzał pozostać całkowicie bierny. Arcyzajebiście.
-
W sumie... - Kris wystąpił przed szereg. - To ja mógłbym
potwierdzić wersję Luhana.
Usłyszałem przepełnione dezaprobatą westchnięcie Sehuna. Na moment zapanowało milczenie, po czym chłopak wyminął mnie i dołączył do Krisa.
- Ja też.
Wow, jednak przebywanie z nim całkiem się opłaciło. Co prawda, nie stanowili jakiejś miażdżącej przewagi, jednak...
- No... my też. - Lay pociągnął za sobą Chena.
Okej, TEGO się nie spodziewałem. Może i nie wyglądali na zbyt przekonanych, bardziej na zaskoczonych własnym postępowaniem, ale... Doceniałem to. Na ich miejscu naprawdę wolałbym nie zadzierać z D.O.
Minho powiódł po nas skonfundowanym wzrokiem. Na pewno zdawał sobie sprawę z istnienia ugrupowań, więc nie mógł zrozumieć, dlaczego Lay wraz z Chenem się wyłamali. D.O próbował coś powiedzieć, lecz powstrzymał go ruchem dłoni.
- Nie mam pojęcia, o co tutaj chodzi – zaczął lodowatym tonem – ale możecie być pewni, że się dowiem. Jako iż nie potraficie się zdecydować, kto jest odpowiedzialny... Cóż, pozostaje mi jedynie mianować naczelnym sprzątaczami waszą dwójkę.
Sehun zmarszczył brwi.
- Czyli kogo?
- Czyli D.O i Luhan mają się dzisiaj o dwudziestej stawić w auli, żeby...
Dalsze słowa zostały zagłuszone przez przepełnione oburzeniem wrzaski. Kilku naiwniaków próbowało przekrzyczeć tłum i rozpocząć dyskusję, ale Minho nie zwrócił na nich uwagi. Odwrócił się na pięcie, by ruszyć w stronę poprawczaka. Pozostali opiekunowie zmusili nas do podążenia za nim.
Usłyszałem przepełnione dezaprobatą westchnięcie Sehuna. Na moment zapanowało milczenie, po czym chłopak wyminął mnie i dołączył do Krisa.
- Ja też.
Wow, jednak przebywanie z nim całkiem się opłaciło. Co prawda, nie stanowili jakiejś miażdżącej przewagi, jednak...
- No... my też. - Lay pociągnął za sobą Chena.
Okej, TEGO się nie spodziewałem. Może i nie wyglądali na zbyt przekonanych, bardziej na zaskoczonych własnym postępowaniem, ale... Doceniałem to. Na ich miejscu naprawdę wolałbym nie zadzierać z D.O.
Minho powiódł po nas skonfundowanym wzrokiem. Na pewno zdawał sobie sprawę z istnienia ugrupowań, więc nie mógł zrozumieć, dlaczego Lay wraz z Chenem się wyłamali. D.O próbował coś powiedzieć, lecz powstrzymał go ruchem dłoni.
- Nie mam pojęcia, o co tutaj chodzi – zaczął lodowatym tonem – ale możecie być pewni, że się dowiem. Jako iż nie potraficie się zdecydować, kto jest odpowiedzialny... Cóż, pozostaje mi jedynie mianować naczelnym sprzątaczami waszą dwójkę.
Sehun zmarszczył brwi.
- Czyli kogo?
- Czyli D.O i Luhan mają się dzisiaj o dwudziestej stawić w auli, żeby...
Dalsze słowa zostały zagłuszone przez przepełnione oburzeniem wrzaski. Kilku naiwniaków próbowało przekrzyczeć tłum i rozpocząć dyskusję, ale Minho nie zwrócił na nich uwagi. Odwrócił się na pięcie, by ruszyć w stronę poprawczaka. Pozostali opiekunowie zmusili nas do podążenia za nim.
***
-
Przypomnij sobie, jak chciałeś, żebym pozbył się ochrony Minho.
Ale byś miał teraz przejebane, gdybym cię posłuchał, ja
pierdolę.
Cała stołówka nie spuszczała ze mnie wzroku, obserwując dokładnie każdy ruch. Tak jakby stałem się tematem numer jeden w całym ośrodku. Cóż, są różne sposoby na zdobycie sławy. Aczkolwiek nie sądziłem, iż pojawię się na ustach wszystkich z powodu niechęci do czyszczenia kilku pięter. No i wrobienia w to D.O.
Cała stołówka nie spuszczała ze mnie wzroku, obserwując dokładnie każdy ruch. Tak jakby stałem się tematem numer jeden w całym ośrodku. Cóż, są różne sposoby na zdobycie sławy. Aczkolwiek nie sądziłem, iż pojawię się na ustach wszystkich z powodu niechęci do czyszczenia kilku pięter. No i wrobienia w to D.O.
-
Wciąż uważam, że byłoby lepiej, gdybyś do niego nie chodził –
odparłem sucho.
Sehun wywrócił oczami. Pomimo niezaprzeczalnej inteligencji nie potrafił zrozumieć, iż nie uważałem protekcji wychowawcy za coś wspaniałego. Fakt, że musi się prostytuować niemal zupełnie mu nie przeszkadzał, kompletnie nie traktował tego jako negatywnego aspektu. Widział tylko korzyści płynące z bycia specjalnie traktowanym.
Według jednej z mądrych notatek Kaia takie zachowanie było czymś zupełnie normalnym dla ofiar molestowania. Świadomość tego jedynie jeszcze bardziej mnie wkurwiała. Czułem wręcz potrzebę pomocy Sehunowi, ale nie miałem pojęcia, co mógłbym zrobić. Tym bardziej, iż chłopakowi kompletnie na tym nie zależało.
Sehun wywrócił oczami. Pomimo niezaprzeczalnej inteligencji nie potrafił zrozumieć, iż nie uważałem protekcji wychowawcy za coś wspaniałego. Fakt, że musi się prostytuować niemal zupełnie mu nie przeszkadzał, kompletnie nie traktował tego jako negatywnego aspektu. Widział tylko korzyści płynące z bycia specjalnie traktowanym.
Według jednej z mądrych notatek Kaia takie zachowanie było czymś zupełnie normalnym dla ofiar molestowania. Świadomość tego jedynie jeszcze bardziej mnie wkurwiała. Czułem wręcz potrzebę pomocy Sehunowi, ale nie miałem pojęcia, co mógłbym zrobić. Tym bardziej, iż chłopakowi kompletnie na tym nie zależało.
-
To było idiotycznie irracjonalne – Kris standardowo powitał mnie
dobrym słowem – ale równiecześnie bardzo odważne. Naprawdę
gratuluję, Luhan, mało osób byłoby gotowych zrobić coś
takiego.
Bo byli mądrzejsi ode mnie i nie chcieliby się jeszcze bardziej narażać. W przeciwieństwie do mnie i mojego wspaniałego instynktu przetrwania. A konkretniej jego braku.
- Będziesz mógł opowiedzieć o tym nad moją trumną, więc już przygotowuj mowę – burknąłem.
Kris wyszczerzył się w odpowiedzi, jednak nie mogłem nie zauważyć zatroskania w jego oczach. Wspaniale, nawet on zdawał sobie sprawę, jak debilnie postąpiłem. Dlaczego nie mogę nigdy pomyśleć, tylko żałować po fakcie?
- Gdzie twoja żona, Kris? - Sehun powiódł wzrokiem po obecnych.
- Jeszcze nie wróciła – pewnie przydzielili im najgorszą robotę.
Z przyczyn całkowicie zrozumiałych i racjonalnych Tao ulokowano w ostatniej grupie. Znajdujący się w niej wychowankowie musieli zajmować się całym tym gównem, do którego nikt nie chciał się zblizać. Mycie garów po posiłkach czy szorowanie kibli mieli na stałe wpisane w rozkład. Tao nie robił kompletnie nic, gdyż kompletnie nie zależało mu na powrocie do grupy neutralnej. Poza tym i tak większość czasu przebywał zamknięty w izolatce. Czasami jednak, tak jak podczas zajęć grupowych, musiał udawać, iż w jakikolwiek sposób obchodzi go resocjalizacja. Mimo wszystko nawet on nie chciał być przeniesiony do ośrodka z zaostrzonym rygorem.
Bo byli mądrzejsi ode mnie i nie chcieliby się jeszcze bardziej narażać. W przeciwieństwie do mnie i mojego wspaniałego instynktu przetrwania. A konkretniej jego braku.
- Będziesz mógł opowiedzieć o tym nad moją trumną, więc już przygotowuj mowę – burknąłem.
Kris wyszczerzył się w odpowiedzi, jednak nie mogłem nie zauważyć zatroskania w jego oczach. Wspaniale, nawet on zdawał sobie sprawę, jak debilnie postąpiłem. Dlaczego nie mogę nigdy pomyśleć, tylko żałować po fakcie?
- Gdzie twoja żona, Kris? - Sehun powiódł wzrokiem po obecnych.
- Jeszcze nie wróciła – pewnie przydzielili im najgorszą robotę.
Z przyczyn całkowicie zrozumiałych i racjonalnych Tao ulokowano w ostatniej grupie. Znajdujący się w niej wychowankowie musieli zajmować się całym tym gównem, do którego nikt nie chciał się zblizać. Mycie garów po posiłkach czy szorowanie kibli mieli na stałe wpisane w rozkład. Tao nie robił kompletnie nic, gdyż kompletnie nie zależało mu na powrocie do grupy neutralnej. Poza tym i tak większość czasu przebywał zamknięty w izolatce. Czasami jednak, tak jak podczas zajęć grupowych, musiał udawać, iż w jakikolwiek sposób obchodzi go resocjalizacja. Mimo wszystko nawet on nie chciał być przeniesiony do ośrodka z zaostrzonym rygorem.
-
Mam nadzieję, że wpierdolił się w jakąś górę śmierci i się
udusił – mruknął Sehun.
Jak na ironię, dokładnie w tym momencie do pomieszczenia wkroczył Tao. Pocierał długimi palcami zaczerwieniony łokieć, krzywiąc się malowniczo.
- Może mi ktoś wytłumaczyć – usiadł obok Krisa – co takiego zrobiliście, że jakaś dwójka debili napadła mnie w kiblu?
- Może nie chodzi o nas? - Sehun uśmiechnął się paskudnie. - Może polecieli na twój niewątpliwy urok osobisty i smukłe nogi?
Tao uniósł brwi.
- Faktycznie, o tym nie pomyślałem... - udał zamyślenie. - W takim razie nie powinienem był ich pobić, tylko po prostu odesłać do ciebie, prawda?
Kopnąłem Sehuna pod stołem. Wyjątkowo mnie posłuchał, ograniczając się tylko do posłania Tao złowrogiego spojrzenia. Gdyby nie obawa, iż zaraz znowu się na siebie rzucą, wybuchnąłbym śmiechem. Zaprzyjaźniłem się z mentalnym przedszkolem.
- Pobiłeś ich? - Kris zmarszczył brwi.
- Ja? - Tao natychmiast zszedł z tonu. - Skądże, tak mi się po prostu powiedziało. Ostrzegłem ich o konsekwencjach, kazałem się wycofać, a jako że nie byli głupi, to po prostu mnie posłuchali.
- Tak po prostu? - parsknąłem.
- Wątpisz?
Kris westchnął ciężko, odchylając się na krześle. Obserwowałem to ze współczuciem. On naprawdę wciąż wierzył, iż zrobi ze swojego chłopaka pacyfistę.
- Żyją przynajmniej? - zapytał z rezygnacją.
- Nie przesadzajmy, nie jestem... - Tao umilkł pod wpływem jego ciężkiego spojrzenia. - Okej, jeden nie wstał, kiedy odchodziłem. Ale raczej niczego mu nie połamałem, więc pewnie symulował.
Ledwo powstrzymałem uśmiech, kiedy Kris z godnością podniósł się i ruszył w stronę drzwi. Tao naturalnie poleciał za nim. Naprawdę, naprawdę chciałbym mieć takie problemy.
- Czasami myślę, że zaczynam go lubić – parsknął Sehun. - W sensie Tao. Bywa zabawny.
Spojrzałem na niego z ukosa. W gruncie rzeczy... mój problem też nie był całkiem najgorszy.
Jak na ironię, dokładnie w tym momencie do pomieszczenia wkroczył Tao. Pocierał długimi palcami zaczerwieniony łokieć, krzywiąc się malowniczo.
- Może mi ktoś wytłumaczyć – usiadł obok Krisa – co takiego zrobiliście, że jakaś dwójka debili napadła mnie w kiblu?
- Może nie chodzi o nas? - Sehun uśmiechnął się paskudnie. - Może polecieli na twój niewątpliwy urok osobisty i smukłe nogi?
Tao uniósł brwi.
- Faktycznie, o tym nie pomyślałem... - udał zamyślenie. - W takim razie nie powinienem był ich pobić, tylko po prostu odesłać do ciebie, prawda?
Kopnąłem Sehuna pod stołem. Wyjątkowo mnie posłuchał, ograniczając się tylko do posłania Tao złowrogiego spojrzenia. Gdyby nie obawa, iż zaraz znowu się na siebie rzucą, wybuchnąłbym śmiechem. Zaprzyjaźniłem się z mentalnym przedszkolem.
- Pobiłeś ich? - Kris zmarszczył brwi.
- Ja? - Tao natychmiast zszedł z tonu. - Skądże, tak mi się po prostu powiedziało. Ostrzegłem ich o konsekwencjach, kazałem się wycofać, a jako że nie byli głupi, to po prostu mnie posłuchali.
- Tak po prostu? - parsknąłem.
- Wątpisz?
Kris westchnął ciężko, odchylając się na krześle. Obserwowałem to ze współczuciem. On naprawdę wciąż wierzył, iż zrobi ze swojego chłopaka pacyfistę.
- Żyją przynajmniej? - zapytał z rezygnacją.
- Nie przesadzajmy, nie jestem... - Tao umilkł pod wpływem jego ciężkiego spojrzenia. - Okej, jeden nie wstał, kiedy odchodziłem. Ale raczej niczego mu nie połamałem, więc pewnie symulował.
Ledwo powstrzymałem uśmiech, kiedy Kris z godnością podniósł się i ruszył w stronę drzwi. Tao naturalnie poleciał za nim. Naprawdę, naprawdę chciałbym mieć takie problemy.
- Czasami myślę, że zaczynam go lubić – parsknął Sehun. - W sensie Tao. Bywa zabawny.
Spojrzałem na niego z ukosa. W gruncie rzeczy... mój problem też nie był całkiem najgorszy.
***
Wbrew obawom
sprzątanie z D.O okazało się całkiem nudne. Wychowawcy podzielili ośrodek na dwa sektory i wysłali nas w przeciwnych kierunkach. Na
początku oczekiwałem jakiegoś nagłego ataku ze strony chłopaka,
ale po kilkudziesięciu minutach szorowania w s z y s t k i e g o
przestałem o nim myśleć. Zdychałem ze zmęczenia. Dosłownie. W
pewnej chwili byłem niemalże pewien, iż zaraz dostanę zawału
serca. Chciałem jedynie wrócić do pokoju, paść na łóżko i
spieprzyć z tego męczącego świata jak najszybciej.
A potem, kiedy tylko wszedłem do łazienki, dzierżąc w dłoniach mop, czyjeś zaskakująco twarde dłonie dały mi w mordę. Chociaż w sumie nie „czyjeś”, ich właściciel był oczywisty.
Osunąłem się na umywalkę. Kątem oka odnotowałem, iż D.O zamknął drzwi. Prawdopodobnie nie o tyle zamierzał odciąć mi drogę ucieczki, tylko uniemożliwić sfilmowanie bójki korytarzowemu monitoringowi. Pochwaliłem go w myślach.
- Ja pierdolę – jęknąłem. - Tobie się naprawdę dalej chce ruszać...?
Widocznie chciało, bo dostałem po raz drugi. Opuściłem głowę, obserwując jego-moje buty. Kiedy się zbliżył, przypierdoliłem mu mopem w czaszkę. Odskoczył o metr. Utrzymywał postawę boksera, co może i wyglądało całkiem nieźle, ale w tak małym pomieszczeniu było totalnie debilne. Tym bardziej, że ja posiadałem broń zasięgową. Cóż, niektórzy mieli karabiny, inni miecze, a ja miałem mop.
- Zostaw mnie w spokoju – podjąłem na nowo próbę pertraktacji. - Bez swoich kumpli nawet nie masz specjalnej przewagi, więc...
Akurat tę uwagę mogłem sobie darować. D.O bez ostrzeżenia rzucił się do przodu, powalając mnie na ziemię. Cudem nie uderzyłem czaszką o umywalkę. Pierwsze uderzenie niemal pozbawiło mnie przytomności, jednak drugie zadziałało zaskakująco trzeźwiąco. Wymacałem dłonią rączkę wiadra i zanim D.O zdążył zadać kolejny cios, dostał pięciolitrowym kubłem w głowę.
A potem, kiedy tylko wszedłem do łazienki, dzierżąc w dłoniach mop, czyjeś zaskakująco twarde dłonie dały mi w mordę. Chociaż w sumie nie „czyjeś”, ich właściciel był oczywisty.
Osunąłem się na umywalkę. Kątem oka odnotowałem, iż D.O zamknął drzwi. Prawdopodobnie nie o tyle zamierzał odciąć mi drogę ucieczki, tylko uniemożliwić sfilmowanie bójki korytarzowemu monitoringowi. Pochwaliłem go w myślach.
- Ja pierdolę – jęknąłem. - Tobie się naprawdę dalej chce ruszać...?
Widocznie chciało, bo dostałem po raz drugi. Opuściłem głowę, obserwując jego-moje buty. Kiedy się zbliżył, przypierdoliłem mu mopem w czaszkę. Odskoczył o metr. Utrzymywał postawę boksera, co może i wyglądało całkiem nieźle, ale w tak małym pomieszczeniu było totalnie debilne. Tym bardziej, że ja posiadałem broń zasięgową. Cóż, niektórzy mieli karabiny, inni miecze, a ja miałem mop.
- Zostaw mnie w spokoju – podjąłem na nowo próbę pertraktacji. - Bez swoich kumpli nawet nie masz specjalnej przewagi, więc...
Akurat tę uwagę mogłem sobie darować. D.O bez ostrzeżenia rzucił się do przodu, powalając mnie na ziemię. Cudem nie uderzyłem czaszką o umywalkę. Pierwsze uderzenie niemal pozbawiło mnie przytomności, jednak drugie zadziałało zaskakująco trzeźwiąco. Wymacałem dłonią rączkę wiadra i zanim D.O zdążył zadać kolejny cios, dostał pięciolitrowym kubłem w głowę.
Upadł na
plecy, co umożliwiło mi wysunięcie się i natychmiastowy odwrót.
Za kilka minut mógł przyjść któryś ze strażników. Podniosłem wiadro,
otrzepałem mop i tanecznym krokiem opuściłem łazienkę.
Ups, czyżbym przypadkiem pokonał postrach całego ośrodka...?
Ups, czyżbym przypadkiem pokonał postrach całego ośrodka...?
***
Na palcach
wyminąłem śpiącego na podłodze Sehuna, ukradkiem wyciągnąłem
papierosa z jego plecaka i wyszedłem z pokoju. Musiałem zapalić
przed snem, po prostu musiałem. To nie zależało ode mnie, tylko od
jakiejś okropnej siły wyższej, której czerpała zyski z mojego uzależnienia. Na pewno.
Każdy krok na schodach wywoływał niepokojąco głośne echo, doprowadzając mnie do palpitacji serca. Zaciskałem dłonie na barierkach, jakby zależało do tego co najmniej moje życie. Uspokojeniu się nie pomagał również przeszywająco zimny wiatr, który wlatywał przez uchylone drzwi na szczycie schodów... Zaraz, dlaczego one były uchylone?!
Niepewnie wszedłem na dach, rozglądając się nerwowo. Czułem się dzięki temu lepiej, choć ledwo widziałem czubek własnego nosa. Zresztą z trudem dostrzegałem nawet końcówkę papierosa, którą próbowałem zapalić. Cóż, trzecia rano w środku lasu nigdy nie była zbyt odpowiednią porą dla amatorów nocnych wędrówek.
Ruszyłem w stronę barierkopodobnego obiektu, by nagle gwałtownie się zatrzymać. Ktoś był na dachu. Wyraźnie słyszałem czyjś szloch. Odruchowo zgasiłem papierosa. Kimkolwiek była ta osoba, raczej nie chciała zorientować się, iż słucha jej jakiś random.
Schowałem się pod barierką, powoli przyzwyczajając oczy do mroku. Nagle usłyszałem kroki. Wbiłem paznokcie w kolana, wstrzymując oddech. Nieznajomy zbliżał się coraz bardziej, w ciemnościach żarzył się koniec jego papierosa. Wciąż pociągał nosem. Nie obdarzył mnie nawet jednym spojrzeniem, kiedy przechodził obok. Rozpoznawałem te kroki, to był...
D.O zgasił fajkę na drzwiach. Głośno przełknął ślinę, wytarł twarz rękawem i ruszył w dół schodów. On... płakał?
Każdy krok na schodach wywoływał niepokojąco głośne echo, doprowadzając mnie do palpitacji serca. Zaciskałem dłonie na barierkach, jakby zależało do tego co najmniej moje życie. Uspokojeniu się nie pomagał również przeszywająco zimny wiatr, który wlatywał przez uchylone drzwi na szczycie schodów... Zaraz, dlaczego one były uchylone?!
Niepewnie wszedłem na dach, rozglądając się nerwowo. Czułem się dzięki temu lepiej, choć ledwo widziałem czubek własnego nosa. Zresztą z trudem dostrzegałem nawet końcówkę papierosa, którą próbowałem zapalić. Cóż, trzecia rano w środku lasu nigdy nie była zbyt odpowiednią porą dla amatorów nocnych wędrówek.
Ruszyłem w stronę barierkopodobnego obiektu, by nagle gwałtownie się zatrzymać. Ktoś był na dachu. Wyraźnie słyszałem czyjś szloch. Odruchowo zgasiłem papierosa. Kimkolwiek była ta osoba, raczej nie chciała zorientować się, iż słucha jej jakiś random.
Schowałem się pod barierką, powoli przyzwyczajając oczy do mroku. Nagle usłyszałem kroki. Wbiłem paznokcie w kolana, wstrzymując oddech. Nieznajomy zbliżał się coraz bardziej, w ciemnościach żarzył się koniec jego papierosa. Wciąż pociągał nosem. Nie obdarzył mnie nawet jednym spojrzeniem, kiedy przechodził obok. Rozpoznawałem te kroki, to był...
D.O zgasił fajkę na drzwiach. Głośno przełknął ślinę, wytarł twarz rękawem i ruszył w dół schodów. On... płakał?