poniedziałek, 13 lipca 2015

Tonight I'm screaming out to the stars - część VI

Pairing: HunHan
Ostrzeżenia: przeklinają, potwory, wstydu nie mają


Nie zadzwoniłem do niego.

Prawdopodobnie nie powinienem czuć się dumny z tego powodu. Sehun dobrze wypadał na zdjęciach, zresztą w pracy ponoć był profesjonalny, posłuszny i ogarnięty. Poza tym zajebiście tęskniłem. Chciałem go zobaczyć, dotknąć, cokolwiek.

Ale nie uległem. Po pierwsze byłem wściekły za to, jak mnie potraktował. Nie spodziewałem się niczego innego, ale, kurwa, to ja tutaj decydowałem kto, jak i gdzie. Po drugie pragnienie pozbycia się go raz na zawsze z mojego życia było o wiele silniejsze niż tęsknota. Przynajmniej tak sobie wmawiałem. A po trzecie wolałem uniknąć sytuacji, w której latałbym za nim jak ostatni, nieszanujący się kretyn. Bo pewnie by do tego doszło.


>>


Siedziałem z Amber przed głównym budynkiem uniwersytetu. Pokazywałem jej na tablecie dotychczas zrobione zdjęcia, omawiałem zmiany koncepcji, modeli. Dziewczyna w ogóle się na tym nie znała i zdecydowanie była za bardzo przesiąknięta stylem ulicznym, ale potrzebowałem się komuś wygadać. I przy okazji uporządkować sobie wszystko w głowie.

Od jakiegoś czasu Amber nie patrzyła na mnie. Skupiła wzrok na czymś za moimi plecami. Pikniki na trawnikach były dość popularne o tej porze, więc zakładałem, że obserwuje jakichś znajomych. Nie wnikałem, mówiłem dalej. Do momentu, kiedy się nie skrzywiła.

- Ciągle się na ciebie gapi.

- Kto?! - Machinalnie odwróciłem głowę, jednak nie dostrzegłem nikogo znajomego w tłumie.

Amber złapała mnie za koszulkę i pociągnęła ku sobie.

- Sehun, debilu. Gratuluję, zauważył to - syknęła. 

- Nie musisz zachowywać się jak w komedii romantycznej - odwarknąłem. - Niech się gapi, ile chce, nic nie poradzę, że jestem piękny. I tak tu nie pode...

- Kurwa, idzie tutaj.

To zamknęło mi usta. Moje ramiona zesztywniały, palce mimowolnie zacisnęły. Czego znowu chciał? Chyba brak kontaktu był dostatecznym sygnałem, że nie chce mieć z nim do czynienia.

- Cześć.

- Siema - odpowiedziała chłodno Amber.

Sehun nie wyglądał na przejętego tym jakże gorącym powitaniem. Usiadł naprzeciwko nas. Poprawiał grzywkę, my milczeliśmy. Irytował mnie jego spokój.

- Chcę z tobą porozmawiać - powiedział wreszcie.

- Rozmawiajmy. - Wzruszyłem ramionami.

- Bez niej.

Amber parsknęła, ale nie ruszyła się z miejsca. Nie byłem pewien, czy powinno mnie to wkurwić, czy ucieszyć. W końcu robiła to z troski o mnie. 

- Dlaczego bez niej? - postanowiłem na wszelki wypadek nie kopać do własnej bramki.

Sehun uśmiechnął się szyderczo i odszedł bez słowa. Wiedziałem, co teraz o mnie myśli. Wiedziałem, co zaraz będzie opowiadać znajomym. Nawet nie byłem zirytowany. Przywykłem do pogardy, z jaką mnie traktowali. I z jaką on mnie traktował.

Westchnąłem ciężko. Czasami miałem wrażenie, że obaj z Sehunem jesteśmy równo pojebani. Obaj chorobliwie ukrywaliśmy emocje, obaj nie wiedzieliśmy kiedy przestać i obaj nieustannie wkurwialiśmy otoczenie swoimi zmianami nastrojów. Nic dziwnego, że udało nam się tyle wytrzymać - byliśmy niemal identyczni. Szkoda jedynie, że tylko ja się zakochałem.


>>


Siedziałem w domu, kiedy zadzwonił. Niby nic specjalnego, ale ponownie poczułem uścisk w gardle. Naprawdę byłem niestabilny. Przecież zaledwie parę godzin temu nic mnie nie obchodził.

- Co? - warknąłem, jak zawsze stanowiąc przykład słownikowej uprzejmości.

- Nie zachowuj się, jakbym robił coś złego.

- Gdyby to nie było coś złego, to po prostu powiedziałbyś o tym przy Amber.

- Gdybyś nie miał paranoi, to bym nie marnował teraz czasu na dzwonienie do ciebie. Wystarczy? - Odczekał kilka sekund, a gdy nie odpowiedziałem, parsknął krótko. - To cudownie. Dostałem zaproszenie dla ciebie. Na galę.

- Co?

Usłyszałem, jak wzdycha, znicierpliwiony. Mógłbym się założyć, że przewrócił oczami.

- Kompletowali listę, kiedy byliśmy jeszcze ze sobą. Podałem cię jako osobę towarzyszącą. Zaproszenia przyszły wczoraj. Imienne zaproszenia.

Wciąż nie rozumiałem problemu. Jakie to miało znaczenie? Jasne, to pewnie było jedno z tych ważnych przyjęć, na które przedtem brał mnie jako dekorację. Ich przebieg nigdy niczym się nie różnił, nudziły absolutnie wszystkich gości. Jedynym zabawnym akcentem był zazwyczaj kurwiący na całe towarzystwo Sehun. Akurat za tym tęskniłem i z chęcią bym do tego wrócił, ale... tylko we wspomnieniach.

- I co z tego? - sarknąłem, powoli tracąc zainteresowanie. - Wywalą cię z imprezy, jak przyjdziesz sam? Po prostu to wywal albo znajdź sobie nowego faceta o takich samych danych osobowych.

Milczał przez dłuższą chwilę.

- Nie możesz po prostu przyjść? Chyba nic ci się nie stanie.

Prawie zakrztusiłem się colą.

- O czym ty pierdolisz?!

- Tak byłoby wygodniej. Nie musisz ze mną rozmawiać, jeżeli nie chcesz.

- To co miałbym tam robić? - nie potrafiłem stwierdzić, czy byłem bardziej zdziwiony, czy porażony jego idiotyzmem. - Siedzieć, wpierdalać drogie żarcie i udawać, że wciąż z tobą jestem?

Odchrząknął.

- Tam będą fotografowie. Różni, chyba niektórzy dość chujowi, ale popularni. Będziesz mógł z nimi gadać, wymieniać się jakimiś radami na temat ustawienia statywu, nie wiem, cokolwiek.

Miałem na końcu języka ciętą odmowę, lecz powstrzymałem się w ostatniej chwili. Nie potrafiłem zweryfikować, czy kłamie, zresztą prawda nie miała w tej chwili najmniejszego znaczenia. Bardziej zastanawiało mnie, dlaczego w ogóle mu zależało. To nie była tylko kwestia pijaru, przecież przy wejściu nie sprawdzali dowodów tożsamości. Jeżeli nie chciał pokazać, że został porzucony, mógłby wziąć kogokolwiek. Czułem, wręcz podskórnie, że wszystko było o wiele bardziej skomplikowane. Powinienem wiedzieć w jaki sposób, ale nie miałem pojęcia.

-  Przejrzę grafik i zorientuję się, czy będę wolny - odpowiedziałem profesjonalnie. - Do kiedy mam się skontaktować?

Odpowiedziała mi cisza. Spojrzałem na ekran telefonu. Sehun się rozłączył. Kilka sekund później dostałem esemesa z dokładną datą gali i zapewnieniem, że odbierze mnie spod uniwersytetu. Aha. Tyle w kwestii podziękowań.


>>


Nienawidziłem takich tekstów, ale tego dnia Sehun wyglądał jak milion dolarów. Miliard. Kwadryliard. Włosy, zafarbowane na nowy kolor, opadały mu na jedno oko w taki sposób, że chciało się podejść i odgarnąć je na bok. Co zapewne było niemożliwe, biorąc pod uwagę ilość lakieru, jaka prawdopodobnie trzymała całą konstrukcję. Miał na sobie najlepsze ciuchy - jasny garnitur, cienką koszulę, spod której wystawały jego obojczyki oraz szczęśliwe skarpetki, kosztujące więcej niż wszystkie moje ubrania razem wzięte. Oczywiście to ja nazwałem je "szczęśliwymi skarpetkami" - Sehun w życiu nie przyznałby się do przywiązania do czegokolwiek. Co nie zmieniało faktu, że ubierał je tylko na ważne spotkania i imprezy.

- Nieźle wyglądasz - rzucił.

Ty też, odpowiedziałem w myślach. Na zewnątrz jednak milczałem, niewzruszony. Tylko uprzejmie skinąłem głową i zapiąłem pasy. Sehun obrzucił mnie zaskoczonym spojrzeniem, ale też nie kontynuował. Cóż, czekała mnie prawdziwie rozgadana podróż.

- Cztery godziny nudy, ohydnego zagranicznego żarcia i ludzi w marynarkach. - Rozłożyłem się na siedzeniu. - Będziesz mi to musiał jakoś wynagrodzić.

- Czym? Hamburgerem? - Uniósł brwi.

- Jakbym chciał jeść tekturę z majonezem, jadłbym tekturę z majonezem, idioto.

Roześmiał się. Krótko i głośno, bez nawet kropli fałszywości. Odwróciłem głowę w stronę okna. Musiałem się opanować. Nie mogłem zacząć sobie przypominać, dlaczego się w nim zakochałem. A juz na pewno nie teraz. Naprawdę byłem już wykończony angstowaniem.


>>


Przed wejściem Sehun złapał mnie za rękę. Podał nasze zaproszenia i pociągnął do środka. Nic nie mówił, ja nie miałem nic do powiedzenia. Jego gest mnie zirytował i przede wszystkim zaniepokoił - nie potrafiłem ubrać tego w słowa, a już na pewno nie byłem w stanie go o tym poinformować. 

Właściwie uważałem, że przesadza. Był w chuj popularny, nie zamierzałem temu zaprzeczać. Ale naprawdę nikt nie zrobiłby afery, gdyby pojawił się gdziekolwiek bez swojego (eks-)faceta. Media o nas nie wiedziały, osoby z branży traktowały mnie jak powietrze. Szczerze mówiąc, z każdą chwilą byłem coraz bardziej przekonany, że Sehun robi to dla siebie. Że sam nie mógłby znieść pokazania całemu światu, że został porzucony. I to jest przez kogo! Przez nic nie znaczącego, początkującego fotografa.

Gdy witał się ze znajomymi, machinalnie powtarzałem jego słowa. Nie miałem ochoty z nim walczyć, czekałem cierpliwie, aż mnie puści i da spokój. Nie robił tego.

Po paru minutach zorientowałem się, że wciąż stoimy przy tych samych osobach. To była też chwila, gdy uświadomiłem sobie, kim te osoby są. O kurwa. Sehun jednak nie kłamał. Spokojnie gawędził, żartował z ludźmi, którzy jedno zdjęcie sprzedawali za więcej pieniędzy, niż było warte moje życie. Możliwość stażu u któregokolwiek z nich zaliczałem jako jeden z mokrych snów.

Sehun coś mówił, oni coś mówili, wszyscy się uśmiechali, a ja wciąż stałem oniemiały. Przynajmniej dopóki mój były facet nie pociągnął mnie ku balkonowi. Tam dopiero puścił moją rękę. 

- I co ty na to? - Wpatrywał się na mnie badawczo, z jakąś dziwną niepewnością. - Niby mogłeś więcej mówić, ale w sumie wyszedłeś na tajemniczego artystę. Dobrze, chociaż to w chuj stereotypowe. W zasadzie wystarczy teraz, że z nimi jeszcze trochę porozmawiasz i...

Nie słuchałem go. Spojrzałem na jego dłonie, na moje, czułem, jak pieką mnie kostki, na których przed chwilą zaciskał palce. Po raz pierwszy nie potrafiłem zrozumieć reakcji swojego ciała. Jeszcze kilka tygodni wcześniej po takiej sytuacji wymiotowałbym w którejś z jakże luksusowych toalet, teraz tylko stałem jak słup soli, przygryzając nerwowo wargę.

- Wszystko okej? - Sehun nerwowo oblizał usta.

Potrząsnąłem głową.

- Nie wiem.

Skrzywił się.

- To się ogarnij, skąd ja niby mam to wiedzieć?

- Nie mam pojęcia. - Wzruszyłem ramionami.

Obserwował mnie w skupieniu. Wyglądał nieco jak lekarz ostrożnie diagnozujący jakiś rzadki przypadek albo macocha Kopciuszka wytrwale szukająca brudu wśród wypolerowanej zastawy. W innej sytuacji pewnie by mnie to rozbawiło. Patrzyłem, jak przez twarz Sehuna przemyka rozdrażnienie (spowodowane zapewne utratą kontroli nad sytuacją), zniecierpliwienie i panika. Widziałem go już przedtem w takim stanie, w sumie sam go do tego wówczas doprowadziłem. Wiele tysięcy lat wcześniej, jak jeszcze byliśmy ze sobą. Tak wyglądał, gdy wyznałem mu miłość, a on nie wiedział, jak powinien zareagować. Przez sekundę pozwolił mi wtedy zobaczyć swoje przerażenie. A potem zaczął mnie całować, żeby zamknąc temat.

Teraz nie mógł tego zrobić. Teraz tym bardziej nie miał pojęcia, jak powinien zareagować.

- Odwiozę cię do domu - przemógł się wreszcie. - Musisz się... musisz odpocząć.

Kolejna brawurowa akcja nieustraszonego obrońcy ludzkości, Oh Sehuna.


>>


Kiedy się obudziłem, przez kilkanaście sekund miałem wrażenie, że jestem się u siebie. I prawie się nie myliłem. Leżałem w sypialni w moim byłym mieszkaniu. W naszym mieszkaniu, którego aktualnie nikt nie chciał. Próbowałem się podnieść, ale uniemożliwiła mi to ciepła istota obok. W tym momencie przypomniałem sobie całe gówno dnia poprzedniego.

Sehun obejmował mnie w pasie, jego noga była owinięta wokół mojej. Wciąż spał. Odchrząknąłem, potem jeszcze raz i jeszcze raz, coraz głośniej i głośniej. Żadnej reakcji. 

Poprzedniego wieczora miałem coś na kształt załamania nerwowego, teraz ledwo to pamiętałem. Nie podałem Sehunowi adresu mojego mieszkania, więc zawiózł mnie tutaj. Próbował mnie postawić na nogi wódką, ale jedynie się upiłem. Awanturowałem się, chyba nawet rzucałem w niego rzeczami. Szybkie spojrzenie na jego rozciętą brew uzupełniło luki w pamięci - NA PEWNO rzucałem w niego rzeczami. 

Wyplątałem się z objęć Sehuna, za wszelką cenę starając się go nie obudzić. Nie chciałem z nim rozmawiać ani tym bardziej przepraszać za swoje zachowanie. Przy wstawaniu przypadkowo dźgnąłem go łokciem w żebro, lecz nawet się nie poruszył. Przeciągnąłem się, otrzepałem ubrania, w których zasnąłem i rzuciłem ostatnie spojrzenie na śpiącego chłopaka.

To był błąd.

- Wracaj tu, kurwa. - Jego oczy były szeroko otwarte, ale chrapliwy głos zdradzał, że obudził się dopiero przed chwilą.

To było... niespodziewane. Nie miałem na to gotowej odpowiedzi ani reakcji. Stałem i wciąż się na niego patrzyłem, dłonie schowałem do kieszeni.

- Wychodzę - powiedziałem głośno.

Sehun podniósł się do pozycji półsiedzącej. Przetarł oczy, ziewając rozdzierająco. Cienie pod oczami sugerowały, że przespał noc o wiele gorzej niż ja. 

- Co ty sobie właściwie wyobrażasz, Luhan? - warknął, przechodząc w tryb porannego, marudnego dupka. - Wtedy może i nie zasługiwałem na podziękowania - chociaż osobiście byłbym wdzięczny komuś, kto nie wywaliłby mnie na bruk po tym, jak zarzygałbym mu dom - ale teraz chyba coś mi się należy.

Miał całkowitą rację. Tak wtedy jak i teraz. I chyba właśnie to wyzwalało we mnie buntowniczą postawę.

- Dziękuję - wycedziłem. 

Sehun opadł z powrotem na poduszki, przykrywając się kołdrą po szyję.
- Chuj mi po twoim dziękuję - sarknął. - Wracaj do łóżka. I nie ruszaj się, chcę jeszcze trochę pospać.

Co miałem zrobić? Wróciłem.

piątek, 3 lipca 2015

Winda i inne katastrofy lotnicze


Pairing: Rap Monster x Jungkook (BTS)
Tematyka: winda, szkodliwy nadmiar dram, wakacje, problemy rodzinne, ale bez żadnego angstu
Ostrzeżenia: prawie-że-gejseksy, papierosy i alkohol w rękach nieletniego, w ogóle grzesznicy



Winda stanęła.
Zwyczajnie i po prostu. Żadnego złowieszczego chybotania ani rozdzierających pisków. Niczego, co mogłoby mnie ostrzec. I chociaż minimalnie przygotować. Chociaż w zasadzie... chuj, i tak wyszłoby na to samo. Westchnąłem ciężko. I jeszcze ciężej zakląłem.
Winda ruszyła.
Cóż, ktokolwiek wątpił w prawdawną moc przekleństw? Zawsze działały – nieważne, czy chodziło o odpędzenie wkurwiających sprzedawców, uśmierzenie bólu, czy o, jak w tym przypadku, przywrócenie do życia windy. Ktoś powinien to wreszcie zauważyć. Na przykład Rowling.
Drzwi windy rozsunęły się i do środka wmaszerował chłopak.
Było to na tyle godne uwagi, że zrobiłem enter w ciągu myślowym i postawiłem trzy wykrzykniki. Chłopak wyglądał jak... chłopak, co w ogóle było dość oczywiste, biorąc pod uwagę definicję. Tylko że w tym momencie ledwo pamiętałem, czym jest ta cała definicja, w ogóle ledwo myślałem.
Chłopak nie był piękny. Ani przystojny. Takimi słowami nie określało się zakapturzonych, wyrośniętych dzieciaków. Rzecz w tym, że chłopak był dosłownie śliczny. Tak, śliczny - w ten sposób, w jaki śliczne są księżniczki w bajkach czy puchate szczeniaki. Nie była w stanie tego zepsuć nawet irracjonalna grzywka.
Przełknąłem ślinę. Gdybyśmy spotkali się w klubie, byłbym w stanie rzucić laskę z okładki Playboya, byleby tylko zabrać chłopaka na noc. Gdybyśmy spotkali się na przystanku, bez zastanowienia zacząłbym rozmowę od wpisania numeru do jego telefonu. Kurwa, uderzałbym do niego nawet w bibliotece katolickiego uniwersytetu. Inaczej mówiąc, wszędzie. Poza windą. Niepisana i właśnie stworzona zasada głosiła: nigdy nie próbuj poderwać kogoś z okolicy. Mimo wszystko zawsze istniała możliwość, że dzieciak jest spod sztandaru „chłopak, dziewczyna, normalna rodzina” albo „mięso, masa, czysta rasa”, więc wolałem nie ryzykować.
Co nie zmieniało faktu, że nie przestawałem się na niego gapić. Na jego błyszczące, niemal całkowicie zakryte kapturem włosy. Na linię szyi, szczęki, usta układające się w głupkowaty uśmiech, kiedy cieszył się do swojego telefonu. Inaczej mówiąc, wpadłem kompletnie, dogłębnie i pernamentnie. Dokładnie cztery godziny przed pierwszą randką z wymarzoną, absolutnie najlepszą laską na świecie. Przynajmniej tak mi się dotąd wydawało. Kurwa mać.


Wbrew powszechnej opinii byłem uczciwym facetem, więc właściwie wszystko jej wytłumaczyłem. Laska nie wydawała się zbyt przejęta – chciała tylko spędzić miło czas – ale i tak zażądała przeprosin. Przeprosiłem, poszliśmy się napierdolić, dowiedziałem się wszystkiego o jej eks-chłopaku i po pijaku przysięgliśmy sobie dożywotnie wsparcie. Nigdy się jeszcze tak nie cieszyłem, że nie poszedłem z kimś do łóżka.
Taksówki odmówiły współpracy. Jako samozwańczy dżentelmen odprowadziłem laskę do znajdującego się po drugiej stronie Seulu domu, by potem wracać do siebie przez ponad dwie godziny. Na samych schodach do bloku wywróciłem się więcej razy niż Chrystus podczas drogi krzyżowej.
Chciałem tylko doczołgać się do łóżka, więc nie zwróciłem uwagi na siedzące na klatce, opatulone kocem stworzenie. To znaczy samą uwagę może i zwróciłem, ale zjawisko całkowicie zignorowałem. Tak samo jak i odgłosy awantury dobiegające z piętra wyżej.


Chłopaka nigdzie nie było, a ja zacząłem podważać sensowność swojego postępowania. Dlaczego właściwie nie przespałem się z tamtą laską? To, że podobał mi się jakiś licealista nie oznaczało, że powinienem składać śluby czystości.
- Ej, proszę, tylko trochę!
Przede mną, w odległości zaledwie kilkudziesięciu metrów znajdował się on. Wstrzymałem oddech. Zupełnie jakby czytał mi w myślach! Może podświadomie był zazdrosny o moje plany? Albo był boskim wysłannikiem mającym powstrzymać mnie od grzeszenia na prawo i lewo? Na wszelki wypadek postanowiłem omijać kościoły jeszcze szerszym łukiem niż dotychczas.
- Nie mogę – odpowiedziała idąca obok niego dziewczyna. - Jungkook, to są pieniądze klasowe!
Zmarszczyłem brwi? Jungkook? To nie mogło być imię, nawet sadyści nie nazwaliby tak niewinnego dziecka. Ale to przezwisko było nawet... chwytliwe. I pasowało do niego.
- Proszę! - W głosie chłopaka czuć było taką udrękę, że na miejscu niewiasty już przepisywałbym na niego całe królestwo i pół księżniczki. - Muszę kupić sobie jakieś żarcie, zaraz zdechnę z głodu!
- Jeong Guk, n i e. To moje ostatnie słowo!
Poważnie zacząłem się zastanawiać, czy w następnej wypowiedzi laska zdradzi jego numer telefonu. Kto by przypuszczał, że licealne sprzeczki są takim źródłem informacji? Czułem się niemal jak bohater „Plotkary”. Nie, żebym choć przez sekundę oglądał coś takiego.
- Chleb. Suchy chleb, potrzebuję tylko tego – obiecywał... Jungkook? - Ty nie wiesz, jak to jest, zawsze żyłaś w dobrobycie. Ja muszę walczyć o przeżycie, nie jadłem już trzeci dzień! Czuję kwas żołądkowy w przełyku, jest coraz bliżej. Zaraz, czy to mroczki przed oczami? Ziemia mi umyka! - zachwiał się. - Czego to objawy? AIDS czy tasiemca? To na pewno tasiemiec! Nie mogę nie jeść, kiedy mam tasiemca, on przegryzie mi ścianki jelita! Odmówisz umierającemu? Odmówisz mi, który...
- ODMÓWIĘ. - Dziewczyna starała się brzmieć groźnie, ale nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Nikt by nie potrafił.
- Przepraszam – odchrząknąłem – ale czy kolega po prostu nie potrzebuje papierosa?
Laska przeniosła na mnie zaskoczone spojrzenie, nawet umierający zapomniał o umieraniu. A potem wsadził dłonie w gigantyczne kieszenie spodni i odchrząknął.
- Poproszę.
Dziewczyna wyglądała, jakby właśnie ktoś zmiażdżył jej cały system wartości, wierzeń, wszechświat.
- Więc cały czas wyłudzałeś ode mnie na papierosy?! - oburzyła się. - Ty kłamliwa, podła, wstrętna, obrzydliwa gnido! Jak mogłeś?!
Odsunąłem się od niej w obawie przed wpierdolem. Tak, przed wpierdolem od niziutkiej, ubranej w mundurek, grzecznej licealistki. Pewnie nie wydawała się niebezpieczna, lecz mój instynkt samozachowawczy wiedział swoje.
- To może ja pójdę po fajki do mieszkania – zacząłem niepewnie – a wy się tutaj zajmijcie sobą, okej?
Ruszyłem ku drzwiom szybkim krokiem, woląc racjonalnie jak nigdy wycofać się z miejsca przyszłej zbrodni. Chłopak chyba też przeczuwał zamiary koleżanki, bo natychmiast za mną pobiegł.
Weszliśmy do windy i zrobiło się... awkward. Mimo jak największych chęci i całkiem niezłego słownika w mózgu nie potrafiłem określić tego inaczej. To nie był zwykła niezręczność, to było... Westchnąłem ciężko. Kurwa. Dlaczego zamiast z nim rozmawiać myślałem o synonimach? Jak mogłem nie korzystać z takiej szansy?
Dojechaliśmy. Kiedy wszedłem do mieszkania, Jungkook został za drzwiami. Ledwo powstrzymałem się przed parsknięciem. Biedni, dobrze wychowani licealiści.
- Właź – rzuciłem przez ramię. - I nie musisz ściągać butów.
Posłuchał mnie bez zastanowienia. Chyba naprawdę chciał tu wejść. Może fascynowała go architektura wnętrz, może planował mnie zamordować. Nie wnikałem. Teraz już chciało mi się palić i wbrew wszystkim założeniem nie mogłem, kurwa, znaleźć nawet jednego szluga.
Po paru minutach zorientowałem się, że Jungkooka nie ma obok. Wątpiłem, żeby wyszedł, usłyszałbym trzaśnięcie drzwi. Poczułem się nieco jak w horrorze. Czyżby naprawdę zamierzał mnie zamordować?
- Twój laptop się dymi. - Głowa chłopaka wychyliła się zza framugi, w ustach trzymał zapalonego już papierosa. - A fajki są tutaj.
Był w moim... gabinecie. Jeżeli mogłem tak nazwać pokój, w którym trzymałem absolutnie wszystko. Włączając zniszczone opakowania niedziałających gier, niech im ziemia lekką będzie, stare akwaria i rysunki. I komputer.
- Serio nie działa? - Podrapałem się po głowie. - Ciężka sprawa, nie będę mógł skończyć prezentacji. Szkoda.
Jungkook spojrzał na mnie, jakbym był ciężko opóźniony umysłowo.
- Nie chcesz go naprawić? - zapytał z niedowierzaniem.
Machnąłem ręką.
- Za dużo pierdolenia, pewnie sam się naprawi.
Chłopak pokręcił głową i zaciągnął się z widoczną dezaprobatą.
- Czy wszyscy dorośli są tacy?
To było całkiem zabawne. Po raz pierwszy spotkałem kogoś, kto w liceum nie uważał się za dorosłego. Zresztą... Ciekawe, czy powiedziałby to samo, gdyby wiedział, że dzielą nas trzy, góra cztery lata.
- Nie. - Wyjąłem papierosa z leżącej na biurku paczki. - Tacy są studenci. Człowiek dwukrotnie przechodzi przez wszystkie fazy Kubler-Ross - popisałem się wiedzą. - Jako noworodek wobec wiecznie rozpierdolonych rzeczy jesteś w fazie zaprzeczania, potem czujesz gniew, nastolatkowie próbują negocjować, potem wpadają w depresję, a wreszcie studenci zaczynają wszystko biernie akceptować. Nawet zepsute komputery. A potem jak debile płodzą dzieci i zachodzą w ciążę, żeby przeżyć cykl od początku.
Wyglądał, jakby nie wiedział, czy powinien się roześmiać, czy spierdalać. W końcu nie zrobił niczego, jedynie zaciągnął się jeszcze mocniej.
- Czyli ty po prostu swój zepsuty komputer... akceptujesz? - zapytał wreszcie.
- Dokładnie. Takim jakim jest. Z całym niedziałającym dyskiem, napędem czy cokolwiek tam się stało.
Uśmiechnął się. Poczułem, jakby ktoś wsadził mi głowę do wody na kilkadziesiąt sekund i nagle gwałtownie wynurzył. Jasne, widziałem przedtem jego uśmiechy. Widziałem też, jak się głośno śmiał. Ale to nigdy nie było skierowane tak bezpośrednio do mnie.
- Dobra, nie będę przeszkadzał. - Uśmiech zgasł nagle jak fajka, zgaszona bezlitośnie na blacie. - O kurwa, sorry za to! - Odskoczył od biurka. - Nie widziałem, nie...
- Spokojnie. - Wzruszyłem ramionami. - Nikogo nie zabiłeś.
Skinął głową.
- Jasne. Faza akceptacji, zapomniałem.
Wyszczerzyłem się mimowolnie, on też się nie powstrzymał. Trzasnęły drzwi, po chwili usłyszałem windę. Leniwy dzieciak, przecież mieszkał zaledwie piętro wyżej.


Znowu przestałem go widywać, mimo wszystko nasze godziny funkcjonowania prawdopodobnie w ogóle się nie pokrywały. Aczkolwiek świadomość tego nie sprawiała, że czułem się lepiej.
Wsiedliśmy do tej samej windy niemal trzy tygodnie od ostatniego spotkania. Jungkook skinął mi głową, ale nie zdjął słuchawek z uszu. I, szczerze mówiąc, ten jeden raz nie miałem powodów do narzekań.
Miał na sobie białą koszulkę (co prawda, poniekąd zasłoniętą okropną bluzą, ale byłem w stanie to przeżyć) i czerwone conversy. Czerwone, kurwa, conversy. Szczyt fetyszu mojego heteroseksualnego ja. Biseksualnego również, jak właśnie się okazało.
W ogóle nie zwracałem uwagi na numeracje pięter. Jungkook wysiadł, posyłając mi na pożegnanie ciepły uśmiech, a ja wciąż tkwiłem w windzie. Kurwa, miałem dwadzieścia jeden lat. Nie mogłem zachowywać się jak pryszczaty nastolatek na widok ofiary swoich pierwszych nocnych polucji.
Wróciłem do mieszkania, by na spokojnie i trzeźwo wszystko przemyśleć. Oczywiście, wnioski były łatwe do przewidzenia.
Wygląd Jungkooka był sprzeczny z zasadami genetyki. I fizyki. I jakimikolwiek zasadami. Pewnie był tylko jakąś pierdoloną iluzją, fatamorganą, którą sobie wykreowałem na osiedlowej pustyni. To było wręcz niemożliwe, żeby t a c y ludzie funkcjonowali w przestrzeni publicznej bez wzbudzania zamieszania. Możliwe, że byli objęci rządową ochroną, czymś na kształt ochrony świadków koronnych. Tylko tak byłem w stanie wytułmaczyć to, że zamiast podbijać modowe listy przebojów – jeżeli w ogóle istniało coś takiego – chłopak wciąż siedział w tym samym zapuszczonym bloku co ja.


- Mogę wpaść na...?
- Jasne.
Papierosy stały się podwaliną naszej znajomości. Początkowo dawałem się ohydnie wykorzystywać, jednak w końcu postawiłem warunki. Kupowaliśmy po paczce na zmianę; w drodze na zajęcia czy do szkoły wypalaliśmy oddzielnie po jednej fajce, by potem w godzinach popołudniowych spotkać się i wspólnie aplikować nikotynę. Pomyśleć, że przed spotkaniem go myślałem na poważnie o kompletnym rzuceniu palenia. Nie wątpiłem, że organizm z pewnością podziękowałby mi za pozbycie się papierosów, ale serce... Kurwa, serce też by mi podziękowało.
Mniej więcej po czterech miesiącach zdałem sobie sprawę, że Jungkooka najzwyczajniej w świecie lubię. Był głośny, żarłoczny i nieustannie skoncentrowany na sobie. I ciągle kichał. I cholernie marudził. I zwerbował znajomą, żeby za darmo naprawiła mój komputer, po czym wylał na niego sok następnego dnia. Naprawdę nie miałem żadnych powodów, żeby go lubić. Absolutnie żadnych.


- Mogę u ciebie nocować?
Zamrugałem, zdezorientowany. Staliśmy razem w windzie – obaj z pojedynczymi słuchawkami w uszach, wpatrzeni w przeciwne ściany. Dochodziła ósma, czekał mnie naprawdę arcyzajebisty dzień spędzony na jakże fascynujących ćwiczeniach.
- Co? - Na wszelki wypadek wyjąłem słuchawkę. - Dzisiaj?
Jungkook skinął głową.
- Dzisiaj ni chuja – odpowiedziałem po dłuższej chwili. - Mam ćwiczenia, wracam późno i...
- Jasne. - Oparł się o ściankę i westchnął ciężko.
Nie drążyłem.


Wróciłem z zajęć niemal przed północą – wszyscy, którzy chcieli się podlizać albo zdać przedmiot mogli wyjść z profesorem do baru. A ja naprawdę bardzo nie chciałem oblać semestru.
Już na klatce schodowej poczułem się chujowo. W ciągu dnia nie miałem czasu się tym zadręczać, teraz mogłem żałować w spokoju. Dlaczego akurat dzisiaj chciał u mnie nocować? Każdy inny termin by pasował! Los chyba naprawdę był homofobiczny.
Winda, z której zazwyczaj korzystałem, wciąż się nie pojawiała. Nie miałem pojęcia, czy się zacięła, czy blokowała ją jakaś zainspirowana 50 Twarzami Szaraka para, nie dbałem o to.
Z rezygnacją udałem się na drugi koniec klatki, by zamówić drugą windę. Nienawidziliśmy jej. Ja i Jungkook. Zawsze śmierdziała wymiocinami, klimatyzacja funkcjonowała tam jedynie jako legenda, a poza tym ciągle się zacinała. Dzisiaj jednak nie zamierzałem narzekać. Chciałem tylko do niej wsiąść, z błogością obserwowałem, jak drzwi rozsuwają się i...
W środku spał Jungkook.
Zabrzmiało to o wiele mniej absurdalnie, niż w rzeczywistości było, bo, kurwa, on
naprawdę leżał w jebanej windzie, z głową opartą o podniszczony plecak. Mimowolnie parsknąłem.
Jechaliśmy, winda faktycznie przycinała się bez przerwy, ale nawet tego nie zauważałem. Patrzyłem na śpiącego chłopaka, próbując zrozumieć, co on tu, do jasnej cholery, robił. I co ja powinienem z nim zrobić.
Dobra, nad tym akurat się nie zastanawiałem. Delikatnie, autentycznie najdelikatniej, jak potrafiłem, wziąłem go na ręce i zaniosłem do mieszkania. Po drodze niemal zjebałem cały plan, kiedy klucze wypadły mi z kieszeni marynarki i wylądowały na nosie Jungkooka. Szczęśliwie, chłopak jedynie zachrapał w odpowiedzi.
Gdy przypadkowo nie zmieściłem się z nim w drzwiach do pokoju i przyjebał głową o ścianę, wciąż nie wyglądał na wybudzonego w choć najmniejszym stopniu. Chyba nie musiałem się tak z nim cackać, był gorszy od Śpiącej Królewny, Śnieżki i wszystkich tych pieprzniętych księżniczek. Do tego stopnia, że zacząłem się obawiać, czy uda mi się obudzić go rano.


Problem rozwiązał się sam – wstał z własnej woli, kiedy zacząłem przygotowywać śniadanie. Nie był to szczyt moich kulinarnych umiejętności, ale zapach był na tyle kuszący, że Jungkook nawet się do mnie przywlókł.
- Nam Joon, co ja tu, kurwa robię? - Ziewnął rozdzierająco.
Nie odwróciłem się. Tyle razy myślałem o tym, jak Jungkook wygląda zaraz po wstaniu z łóżka, że wolałem nie psuć sobie wyobrażeń. Bo były zajebiste.
- Pytanie powinno brzmieć raczej: co ty, kurwa, robiłeś w windzie? - Podrzuciłem naleśnik na patelni.
Chwilowa cisza.
- Spałem.
- Daruj sobie.
Znowu milczenie. Słyszałem, jak wzdycha, odsuwa krzesło, zaczyna bawić się leżącym na stole breloczkiem. Słyszałem wszystko poza odpowiedzią.
- Zamierzasz mi cokolwiek powiedzieć czy spierdalasz? - zapytałem chłodno.
Nie odpowiedział. Wyłączyłem gaz, przerzuciłem wszystkie naleśniki na jeden talerz i podałem na stół. Jungkook wyglądał oczywiście zajebiście, ale to nagle przestało mieć znaczenie. Czułem jedynie narastającą frustrację.
Zaczęliśmy jeść. Gniewnie wbijałem sztućce w naleśniki, przebijając je na wylot, Jungkook niemal nie ruszał swojej porcji. Byłem zirytowany. Z każdą sekundą coraz bardziej.
- Moi rodzice – odezwał się wreszcie – tak jakby niezbyt za sobą przepadają. Ostatnio trochę bardziej. Wybuchy nie są nagłe, to się po prostu ciągnie przez parę dni, da się w sumie przewidzieć, kiedy znowu zaczną. Nie chcę przy tym być, więc staram się... wiesz, po prostu unikam takich sytuacji. A wczoraj po prostu nie miałem dokąd pójść.
Podrapałem się po głowie.
- I oni nie mają nic przeciwko? Wychodzisz i wracasz do domu następnego dnia bez żadnych problemów? Nie szukają cię, nic?
- Przestali.



Cóż... Jungkook zaczął u mnie nocować. Niezbyt często, kilka razy w miesiącu. Początkowo nie potrafiłem się zdystansować, próbowałem szukać jakiegoś rozwiązania. Tylko... czy jakiekolwiek istniało? Nikt nikogo nie bił, to nie o taką przemoc chodziło. Zresztą kwestia jego rodziców absolutnie mnie nie dotyczyła, nie mogłem się mieszać.
- Po prostu przestań się przejmować. - Jungkook wywrócił oczami. - Ja już przestałem. Faza akceptacji, pamiętasz?
Prychnąłem.
- Ponoć niczym się nie przejmujesz – ciągnął. - Absolutnie niczym. Jebać zepsuty komputer! Jebać głód na świecie! Jebać rodziców jakiegoś randomowego dzieciaka, który kradnie ci fajki! Tak to powinno działać, prawda?
Wyłączyłem telewizor i odłożyłem pady. Graliśmy do trzeciej nad ranem. Niby zaczynał się weekend, ale wolałem zacząć funkcjonować przed dwunastą. Co oznaczało położenie się do łóżka w trybie natychmiastowym, a nie rozmawianie z tym przemądrzałem chłopakiem.
- Idę spać.
- Tak to powinno działać, prawda? - powtórzył.
Westchnąłem ciężko. Nigdy nie mógł po prostu odpuścić.
- Powinno. Ale nie działa.
- Dlaczego?
Otworzył zębami puszkę piwa. Mimo że robił to tak często, wciąż wyglądał na niezwykle dumnego, kiedy pił alkohol. Niepełnoletni mieli w pewien sposób o wiele bardziej ekscytujące życie od nudnych studenciaków.
- Nie mam pojęcia. - Wzruszyłem z rezygnacją ramionami. - Po prostu nie działa. Akceptuję komputer, akceptuję głód, nie akceptuję twoich problemów w domu.
- Dlaczego?
- Młody, naprawdę sam chciałbym wiedzieć.
Zamilkł. Błogosławiona ciszo, dlaczego tak rzadko się pojawiasz? Podniosłem się z kanapy, wygrzebałem w gabinecie pościel dla Jungkooka i wróciłem z nią do salonu. Chłopak jednak potrząsnął głową.
- Nie mogę dzisiaj z tobą po prostu spać?
Była trzecia rano, naprawdę ledwo kontaktowałem. A mimo to jego głos przebił się przez otumaniającą receptory słuchu senność i cały mózg. Ziewnąłem, żeby ukryć zmieszanie.
- To moje łóżko, nie dam ci nawet milimetra.
Znowu wywrócił oczami.
- Po prostu mam już dość tej kanapy.
- Sorry, młody. - Odłożyłem pościel na ziemię. - Negocjacje minęły, teraz czeka cię depresja.


Jungkook kichał przez sen. Zrzucał kołdrę. Nie przestawał przytulać, pomimo gwałtownego odpychania.
O tym wszystkim dowiedziałem się w okolicach dziewiątej, kiedy obudził mnie jego palec w oku. Strząsnąłem chłopaka z siebie, jednak powrócił po kilku minutach. Z błogą, zadowoloną miną, rozczochranymi włosami i bardzo, ale to bardzo czepliwym uściskiem. Kojarzył mi się z koalą. Tylko że niekoniecznie w tej chwili chciałem być eukaliptusem.
Zasypiałem średnio co kilkanaście minut, byłem wykończony. Jungkook budził mnie jednak niemal od razu, by zmusić do desperackiej walki o tlen. Kiedy jego dłoń zacisnęła się wokół mojej szyi po raz kolejny, zacząłem się zastanawiać, czy chłopak nie robi tego świadomie.
W końcu dałem za wygraną. Co innego mogłem zrobić?


- Wstawaj, spieszę się!
Przetarłem oczy, ziewając głęboko. Szybkie spojrzenie na zegarek sprawiło, że zadrżałem. Szesnasta?! Zajebiście. Próbowałem się przeciągnąć, ale wszystkie mięśnie zgodnie zaprotestowały.
- Nam Joon, tu jestem.
Przechyliłem głowę, by napotkać zniecierpliwiony wzrok Jungkooka. Chłopak siedział na łóżku, oparty o ścianę. Całą kołdrę oczywiście skopał – tym razem szczęśliwie na mnie. Wciąż był w swoich dresach, zmienił tylko koszulkę. I pozbył się skarpetek. Nie zdejmowałem wzroku z jego stóp, wąskich i długich, wręcz nieproporcjonalnych w stosunku do reszty ciała, z pobielałymi, wystającymi kostkami. To było wręcz przerażające. Pomimo ilości żarcia, które bez przerwy pochłaniał, dzieciak w ogóle nie tył. Ewentualnie bardzo się starał, żeby tak to wyglądało.
- Co ty tu jeszcze robisz, młody? - zapytałem chrapliwie.
- Czekałem, aż się obudzisz.
- Ale po co?
Jungkook westchnął ciężko. Skupił się na telefonie, nie udzielając żadnej odpowiedzi. Ciepliwie czekałem.
- Wylatuję na wakacje. Wieczorem.
Tego się nie spodziewałem. Nie, żeby mnie to zabolało czy ogólnie jakoś specjalnie obeszło, po prostu byłem zaskoczony. Wystarczyło przecież, żeby o tym napisał, nie musiał specjalnie czekać.
- Na dwa tygodnie – dodał.
Czułem na sobie jego uważne spojrzenie. Czy czegoś oczekiwał? Przeszukiwałem dysk twardy mojego mózgu w poszukiwaniu chociażby najmniejszej wzmianki na ten temat. Może kiedyś obiecałem mu coś z okazji wakacji? Albo...?
- Nie będziemy się widzieć przez dwa tygodnie – uściślił.
Nie no, nie potrafiłem przypomnieć sobie niczego takiego. Żadnych obietnic, wystawionych czeków, prezentów, zupełnie...
- Nam Joon, jesteś takim idiotą.
Może miał rację, bo odpowiedzi jedynie podniosłem na niego zdumione spojrzenie. Zniecierpliwienie podszyte irytacją, niemalże frustracja, rozbawienie, niepewność, lęk – wszystkie jego emocje były doskonale widoczne. Dopiero po chwili, kiedy twarz Jungkooka znalazła się kilka centymetrów od mojej, zorientowałem się, jak blisko jest. Mimowolnie zesztywniałem, mięśnie moich pleców napięły się, kiedy chłopak pochylił się ku mnie ostatni raz.
Naprawdę powinienem o tym wcześniej pomyśleć. Rozważyć. Może wiedziałbym jak zareagować. Może w mojej głowie nie pojawiłby się totalny chaos, zastępując wszystko niezwiązane z Jungkookiem. Może nie złapałbym go za kark, żeby przyciągnąć bliżej.
Ale chuj, zrobiłem to.
Jungkook westchnął z tak wyraźną ulgą, że prawie wybuchnąłem śmiechem. Zamiast tego odsunąłem się, pocałowałem go raz jeszcze, tym razem krótko i mniej... zachłannie, po czym uśmiechnąłem się szeroko.
Jego palce, zaciśnięte na moich biodrach, zwolniły uścisk. Nie byłem pewien, czy drżą moje, czy jego dłonie, ale nie miało to najmniejszego znaczenia.
- Spóźnisz się na samolot – parsknąłem debilnie.
Chyba doszedłem do tego etapu, kiedy wszystko wydawało mi się wesołe. Do tego stanu szczęśliwości, który zazwyczaj osiągałem jedynie po alkoholu albo trawce.
Jungkook też się uśmiechnął, wcale nie wyglądał lepiej ode mnie. Pewnie z boku ktoś uznałby nas za opóźnionych umysłowo – dwóch debili siedzących na łóżku i jedynie szczerzących się do siebie. To też mnie nie obchodziło. A kiedy chłopak usiadł na moich udach i poczułem jego usta po raz kolejny, wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł dreszcz jakiejś niewytłumaczalnej ekscytacji.
Nigdy nie uważałem się za wybitnego myśliciela, ale teraz nie potrafiłem nawet na biężąco rejestrować wydarzeń. Byłem tylko zmysłami, kolejno podsycanymi przez dźwięki, które z siebie wydawał Jungkook, gdy tylko na moment przerwałem pocałunek. Pewnie brzmiałem tak samo, pewnie wstydziłbym się tego w innej sytuacji, lecz w tej chwili chłopak wsuwał dłonie pod moją koszulkę i, naprawdę, nie liczyło się nic prócz tego.
Wszędzie były dłonie. Moje, jego, nasze. Było też trochę języka, nawet nieco za dużo, ale nie na tyle, żebym próbował Jungkooka hamować. Zresztą to było nieistotne, nie przejąłbym się, gdyby nawet obślinił mnie od góry do dołu. Były też usta – spuchnięte, rozchylone w słabym uśmiechu i moje, z pewnością prezentujące się tak samo. I oddech. Jego oddech. Szybki i urywany. Oddech, który czułem na skórze, na każdym skrawku ciała, mimo że Jungkook nie przestawał mnie całować.
A potem to wszystko zniknęło.
Razem z chłopakiem, który zeskoczył z łóżka.
- Naprawdę spóźnię się na samolot – wydyszał, zaczerwieniony od stóp do głów.
Był zażenowany, ale nie potrafił ukryć uśmieszku. To była satysfakcja! Perfidna, zdradziecka satysfakcja! Cale moje zaskoczenie minęło, wciągnąłem głośno powietrze.
- Ty zdradziecki, parszywy, wstrętny...!
Jungkook zdążył zwiać, zanim go dopadłem.

Przez dwa tygodnie nieprzerwanie snułem wizje katastrofy lotniczej. Absolutnie nieprzerwanie. Myślałem o tym nawet podczas mycia zębów.
To wszystko było winą, rzecz jasna, mojej matki. Gdyby nie zasiała mi w głowie miłości do łzawych dram i filmów katastroficznych, nie byłoby żadnego problemu. Dlaczego w dzieciństwie karmiono mnie produkcjami, w których zakochani zawsze na końcu umierali? Oczywiście, było to bardzo dramatyczne, romantyczne i w soundtracku leciała niezła muzyka klasyczna, ale nie chciałem tego przeżywać na własną rękę.
Nam Joon, tłumaczyłem sobie, życie nie jest dramatyczne ani romantyczne. I nie zaczyna w nim nagle lecieć muzyka klasyczna. A już na pewno nie podczas spadania samolotu.
Nie pomagało.
Kurwa, stałem na tym pieprzonym lotnisku, wpatrywałem się tępo w panel lotów i wciąż byłem pewien, że zaraz usłyszę komunikat o katastrofie. Kiedy nawet zobaczyłem tego idiotę, biegnącego ku mnie, wciąż nie potrafiłem pozbyć się wrażenia, że zaraz stanie się coś złego.
Ale się nie stało. Jungkook objął mnie, zanim zdołałem wykonać jakikolwiek ruch w jego stronę. Ogarnął mnie zapach jego włosów, ciała, ubrań. J e g o zapach. Może nieco przesiąknięty potem, ale wciąż cudowny. W ogóle chłopak cały był cudowny. Jak przyniesione jako niespodziewany prezent wielkie, czekoladowe ciasto, które przedtem przez kilka dni mentalnie lizało się przez szybę cukierni w oczekiwaniu na wypłatę.
- Nigdzie już nie jedziesz – burknąłem nagle.
- Oczywiście, że jadę.
- Nie.
- Faza negocjacji? - parsknął złośliwie. - Czyżbyś odmłodniał?
Zamknąłem mu usta pocałunkiem. Na środku lotniska. Pewnie kilka metrów przed jego rodzicami, wycieczką, kolonią czy innym gównem. Cóż, nigdy nie twierdziłem, że jestem ponadprzeciętnie bystry. On chyba też nie był, bo jedynie się roześmiał.
Żadnego dramatu, romantyzmu ani muzyki klasycznej. Tylko Jungkook, jego usta i śmiech. Postanowiłem raz na zawsze zaprzestać oglądania filmów katastroficznych. Szczęśliwe zakończenia jednak były zajebiste.