sobota, 31 maja 2014

Artysta - część druga



Pairing: Luhan x Sehun (EXO)
Tematyka: yaoi, alternatywa, problemy emocjonalne, koty
Ostrzeżenia: gruby kot, przekleństwa, dużo pocałunków
Od ałtoren: Wiem. Naprawdę wiem. Tak, pierwszy rozdział opublikowałam prawie cztery miesiące temu. Bywa. Nie zamierzam obiecywać poprawy, bo i tak jej nie dotrzymam. Tym bardziej, że zastanawiam się nad ogłoszeniem tego rozdziału ostatnim.
Dla Akiry, chociaż pewnie nie lubi dedykacji, bo są tandetne. Miało być na urodziny, ale na tym blogasku wiele rzeczy "miało być".


Luhan przestał w ogóle pojawiać się w parku.
Nie potrafił stwierdzić, czy czuje wstyd. To było... zbyt nierealne, irracjonalne. Nie mógł wstydzić się czegoś takiego. Nie zrobił nic złego, a biorąc pod uwagę, że Sehun odwzajemniał jego pocałunki... Cóż, nic z tego nie wynikało. I nie powinien zachowywać się, jakby myślał, że coś z tego wynika.
Zajęcia dłużyły mu się niemiłosiernie, całe środowisko akademickie ni stąd, ni zowąd zrezygnowało z organizowania imprez, telefon milczał. Nie było niczego, czym mógłby zająć swoje myśli – nawet bezmyślne oglądanie coraz to głupszych seriali przypominało mu, jak wielkim, nieodpowiedzialnym idiotą jest. Przełączał kanały, zmieniał wszystkie możliwe ustawienia, wyłączał i włączał telewizor – próbował wszystkiego, byleby tylko nie dopuścić do głosu jednej prostej myśli.
Wcale nie był wielkim, nieodpowiedzialnym idiotą, po prostu się bał.


***


Jasne liście rosnących w parku drzew wyraźnie odcinały się od niebieskiego, niemal przesadnie niebieskiego tła nieba. Szum wiatru zagłuszał odgłosy ulicy.
Przechodnie omijali park, zaciskając palce na swoich za wysoko postawionych kołnierzach i niedopasowanych szalikach przy każdym silniejszym podmuchu. Żaden z nich nie był Sehunem.


***


Po tygodniu doszedł do wniosku, że codzienne wpatrywanie się w niezmieniający się park przekracza jego możliwości. Wbrew pozorom był bardzo cierpliwym człowiekiem: nigdy nie zmuszał nikogo do zrobienia czegokolwiek, jeżeli dana osoba nie była na to gotowa, również nie ingerował w postanowienia innych. Nie można było go nazwać konformistą, po prostu zdawał sobie sprawę, iż istnieje większe prawdopodobieństwo, że ktoś otworzy się przed nim, jeśli nie będzie do tego zmuszany nieustanną atencją i radami. Zazwyczaj miał rację.
Teraz za bardzo mu zależało, by czekać.
Oczywiście nie chodziło o to, że usychał z miłości czy z tęsknoty. Raczej po prostu... było mu głupio. Niby to Sehun uciekł, ale to on przestał przychodzić do parku. I też tylko ze zwykłego, ludzkiego wstydu, a nie durnego zauroczenia. Nie mógłby się zakochać w kimś takim jak on.
Zdążył zauważyć, że Sehun był... trudny. Nienadający się. Luhan uwielbiał opanowanych, stałych ludzi, których zachowania, wypowiedzi, myśli potrafił przewidzieć. Pozwalało mu to na planowanie wielu rzeczy bez zajmującego czas pytania się o zdanie drugiej osoby - doskonale wiedział, czy wyrazi zgodę, czy nie. W tym wypadku nie miał takiej pewności, to go przerażało. Zakochanie się tak skomplikowanej osobie jak Sehun było niemożliwe. Przynajmniej dla niego.
Parsknął, rozbawiony absurdem sytuacji. Dlaczego rozpatrywał takie idiotyzmy? Okej, polubili się, nawet bardzo, ale nie musiał od razu myśleć o związku. To były tylko pocałunki. Nic więcej. N i c.
Jesienna mżawka przeszła w deszcz. Luhan wypuścił powietrze, by przypatrzeć się parze ulatniającej się z jego ust. Bryły budynków majaczyły w oddali jak wysokie, nigdy nieprzebyte góry z filmów fantastycznych. Ciekawe, czy gdyby stanął pod odpowiednim kątem, dostrzegłby wśród nich kamienicę Sehuna. Pewnie nie, była za niska.
Nawierzchnia ulicy lśniła, kałuże nie zdążyły się jeszcze pojawić. Luhan szedł równym, niemal marszowym krokiem, nie zwracając uwagi na otoczenie. Gdzieś za nim rozległ się pisk opon, potem wysokie, przenikliwe wrzaski. Chwilę później zagłuszył je wybuch śmiechu grupy nastolatków. Z uchylonych drzwi piekarni, do której wszedł jakiś wysoki mężczyzna, dobiegał zapach świeżego pieczywa. Luhanowi zaburczało w brzuchu, ale zignorował to. Bywało gorzej. Przeszedł jeszcze parę kroków, po czym wrócił się do sklepu. Wolał nie odwiedzać Sehuna z pustymi rękami.
Kamienica nie zmieniła się: wciąż wyglądała jak nieodnowiony po bombardowaniu budynek. Ktoś umył klatkę schodową, ale w niczym to nie pomogło. Luhan nie sądził, że kiedykolwiek to przyzna, lecz pokryte już niemożliwymi do usunięcia za pomocą wody i szmaty zaciekami, szarzejące kafelki przedstawiały o wiele lepszy widok, gdy były zamalowane graffiti. Teraz prezentowały się niesamowicie przygnębiająco.
Stanął przed kolorowymi drzwiami, oddychając płytko. Zdążył zapomnieć, jak bardzo polubił windę w swoim apartamentowcu. Załomotał w drzwi, a kiedy nie uzyskał natychmiastowej odpowiedzi, nacisnął klamkę. Nie był zdziwiony, kiedy puściła.
Trochę większe zaskoczenie okazał na widok leżącego na wznak stole Sehuna, przystawiającego sobie do podbródka pyszczek jakieś okropnego kota. Chociaż nie, „okropny” nie oddawało w pełni wyglądu kocura. Zwierzę bez wątpienia było reprezentantem najbardziej zaniedbanych okazów kociego plemienia – brakowało mu kawałka ucha, tylne nogi były dziwnie spuchnięte, a koloru sierści niemal nie dało się dostrzec spod warstwy błota. Największy socjopata pochyliłby się nad smutnym losem kota, gdyby nie jedna rzecz – jego tusza. Kocisko nie było grube, ono wyglądało jak samobieżny, zabrudzony włosami i ziemią kufer. Luhan był pełen podziwu, że Sehun był w stanie utrzymywać coś, czego prawdopodobnie ze względu na wagę nie przepuściłaby kontrola na lotnisku.
- Mam bardzo złe wrażenie, że on jest intelektualistą – oznajmił kotu Sehun zamyślonym tonem. Chyba go nie zauważył. Luhan cofnął się o krok, pragnąc zachować ten stan rzeczy jak najdłużej. - Takim, wiesz, jak z książek. Zamiast przyjść do mnie, przesiaduje w domu i zastana... nie! - intelektualiści się nie zastanawiają jak zwykli śmiertelnicy, oni analizują! - analizuje całą tę sytuację. - Podrapał kota za zdrowym uchem.
Luhan odchrząknął znacząco. Gospodarz drgnął, ale jedynie uśmiechnął się na jego widok. Dźgnął długim palcem pyszczek kota. Zwierzę miauknęło rozdzierająco i zeskoczyło na blat. Na widok nieznajomego groźnie zmrużyło ślepia.
- Ymm... Jak się wabi? - Luhan nigdy nie wątpił, że mistrzem zaczynania konwersacji był w poprzednim wcieleniu. Teraz jednak uświadomił to sobie ze wzmożoną siłą.
- To... Po Prostu Kot.
Po Prostu Kot zeskoczył, a raczej desantował się na podłogę. Unosząc z namaszczeniem każdą z łap, podszedł do Luhana, który zachęcony spojrzeniem Sehuna wziął go na ręce. Popełnił błąd. Kocisko rozprowadziło ślinę po jednym z jego palców, po czym bez ostrzeżenia wbiło w niego zęby.
Obaj mężczyźni wrzasnęli. Po Prostu Kot spiął się, lecz nie wypuścił palca.
- Zrób z tym coś! - zawołał przez łzy Luhan, próbując nie brzmieć zbyt histerycznie.
Sehun zachichotał w odpowiedzi. Zeskoczył ze stołu z o wiele większą gracją niż jego kot, wciąż nie przestając się śmiać. Podszedł do zwierzęcia, objął od tyłu i zwyczajnie szarpnął. Zdziwiony kot puścił skórę Luhana, szczęśliwie nie wyrywając mu przy tym kawałków mięsa.
- Chyba cię lubi – stwierdził Sehun, podnosząc Po Prostu Kota niczym Simbę i całując w nos.
Obmywający gorączkowo poranioną rękę Luhan zmierzył ich sceptycznym wzrokiem.
- Próbował odgryźć mi palec.
Ani właściciel ani zwierzę nie wydawali się specjalnie skruszeni.
- No właśnie w tym rzecz. - Po Prostu Kot zsunął się z ramion chłopaka i przemaszerował po szafkach. Luhan odsunął się zapobiegawczo. - W ten sposób wyraża aprobatę, a ja muszę się go słuchać. Wytłumaczyłem mu, jakimi chorobami grozi gryzienie okolicznych meneli oraz ich jeszcze bardziej menelskich psów i teraz uważa.
Woda odbijała się od powierzchni zlewu, nie napotykając żadnych przeszkód. Luhan nie spostrzegł, iż odsunął rękę od strumienia.
- Wytłumaczyłeś swojemu kotu? Wytłumaczyłeś?!
- No... tak. - Sehun przechylił głowę na bok. - I właśnie dlatego powinieneś przestać krzyczeć, tylko się cieszyć. Po Prostu Kot nie gryzie byle kogo.
W życiu dochodzi do takich sytuacji, przez które po prostu traci się mowę. Kierując się czystą statystyką, zazwyczaj dzieje się tak z powodu niespodziewanych oświadczyn, przerażającego wydarzenia lub udaru mózgu. Nie są to może sytuacje na skalę światową, lecz są wystarczająco wielkie dla ich uczestników, by doszło do chwilowego zaniemówienia.
Dla Luhana takim momentem była właśnie ta chwila. Cóż... W końcu nigdy nie twierdził, iż jego życie jest specjalnie ekscytujące.


***


Stelaż malarski wydawał się o wiele lżejszy niż go zapamiętał. Być może przez ten tydzień nabrał nieco siły, ale raczej zrzucił to na karb entuzjazmu. W końcu nie widzieli się przez dwa tygodnie. Sehun również szedł nieco żywiej niż zazwyczaj. Zwielokrotniony przez echo stukot ich butów brzmiał jakby byli dwójką nadspodziewanie zaangażowanych kawalerzystów.
Rozłożyli rzeczy, postawili sztalugę, Luhan usiadł na ziemi, a Sehun na rozkładanym taborecie. Wydawało się, że nic się nie zmieniło. Może jedynie pogoda była nieco gorsza niż podczas ich poprzedniego spotkania.
Sehun podniósł paletę jedną ręką, drugą roznosił na niej farby. Luhan przypatrywał się w milczeniu, kompletnie zapominając o wpojonym w dzieciństwie obowiązku prowadzenia rozmowy.
Ostre, zimne promienie słońca padały na twarz Sehuna, rozgrzewając jego skórę szybciej niż ciemny płaszcz Luhana. Dopiero teraz mógł uświadomić sobie o jak wielu elementach, kawałkach Sehuna zapomniał. Światło uwydatniło jego drobne zmarszczki przy kącikach ust, ciemne worki pod oczami, dziwacznie ułożone brwi – wszystko to, co nadawało mu ludzkiego, realnego wyglądu.
Napotkał rozbawione spojrzenie Sehuna. Zakasłał, uświadamiając sobie, iż mimowolnie otworzył usta.
- Nie przychodziłeś przez dwa tygodnie – zauważył spokojnie malarz, poprawiając ułożenie płótna.
Luhan spojrzał mu w oczy, ale ten uciekł wzrokiem.
- Ty też.
- Ale ty wiesz, gdzie mieszkam. Mogłeś przyjść.
Chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie. Sehun zresztą chyba nie oczekiwał odpowiedzi. Przesunął się tak, by zza sztalugi Luhan mógł dostrzec jedynie czubek jego głowy i uniósł pędzel.


***


Po Prostu Kot leżał na parapecie, nieświadomy wysokości. Luhan szczerze życzył mu z całego serca, by przechylił się i spadł, ale kocisko jak na złość nie zamierzało zdradzać instynktu samozachowawczego.
Sehun jeszcze nie wrócił do domu, prawdopodobnie był rano w pracy. O ile pracował. Aktualnie stał przed kamienicą i rozmawiał z jakimś grubym, czerwonym sąsiadem, rozluźniony jak trup w kostnicy. To musiał być jeden z tych dni, kiedy Sehun był wybitnie nieprzyjemny, ponieważ skóra sąsiada powoli przybierała kolor dojrzałej piwonii.
W końcu mężczyzna machnął ręką, a Sehun skierował się do wnętrza budynku. Luhan wyszczerzył się z zadowoleniem, chowając się pod stołem. Po Prostu Kot popatrzył na niego z politowaniem. Widocznie pogardzał ludzkimi zwyczajami straszenia.
Nadejście Sehuna zwiastowało trzaśnięcie drzwiami, głuchy łomot oraz szereg cedzonych przekleństw. Zaraz potem chłopak pojawił się w kuchni, nawet nie zawracając sobie głowy zdjęciem butów. Wtedy też Luhan postanowił się ujawnić.
- Bu! - krzyknął, wyskakując spod mebla.
Sehun odskoczył do tyłu, wywracając się na szafki. Od razu jednak wyprostował się nienaturalnie.
- Ja jebię, ile ty masz lat?! - warknął.
Luhan w ogóle nie przejął się jego tonem. Otrzepał spodnie, stuknął pokrytym pajęczyną brogsem i skłonił się dwornie przed tamtym, nie przestając się uśmiechać.
- Postanowiłem zabrać cię stąd – oznajmił.
Brwi Sehuna uniosły się nieznacznie.
- Zabrać mnie stąd?! - powtórzył.
- No... Chciałbym z tobą wyjść. - Podrapał się po głowie. Dopiero teraz dotarło do niego, iż taka bezpośredniość może zostać źle odebrana. - Mam na myśli takie spotkanie dwójki osób, na którym są dla siebie mili, robiąc coś jeszcze milszego i rozmawiają o...
- Kretynie, wiem, co masz na myśli! - Sehun przewrócił oczami. - Po prostu nie rozumiem, dlaczego pomyślałeś, że chciałbym z tobą na takie coś pójść.
Zabrzmiałoby to bardzo podle, gdyby nie powiedział tego Sehun. Luhan zdążył już się zorientować na czym polegają humorki chłopaka, więc nie miał najmniejszego zamiaru odpuszczać. Uśmiechnął się czarująco.
- Ponieważ zamierzałeś zaraz i tak pójść na naszą ławkę, a czym te spotkania różnią się od...?
- Nigdzie z nikim nie wychodzę – przerwał mu ostro Sehun.
- Ale ze mną pójdziesz.
- Niby dlaczego? - parsknął drwiącym śmiechem.
Luhan nie odpowiedział, zabrakło mu argumentów. Musiał szybko coś wymyślić. Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu inspiracji. Lodówka, szafka, stół, parapet i... idący w jego stronę Po Prostu Kot. Sehun zamrugał ze zdziwieniem, kiedy kocisko podeszło do Luhana, by majestatycznie ugryźć jego nogawkę.
- O ile się nie mylę – Luhan uśmiechnął się tryumfalnie – powiedziałeś, że w ten sposób on wyraża aprobatę.
Sehun wzruszył ramionami. Urażone takim lekceważeniem jego sądów zwierzę zasyczało wściekle.
- Powiedziałeś też, że musisz się go słuchać – dodał bardzo zadowolony z siebie Luhan.
Malarz westchnął cierpiętniczo, ale posłusznie skierował się w stronę drzwi. Luhan posłał kotu pełne wdzięczności spojrzenie. Jak mógł być takim potworem, by fantazjować o zrzuceniu tak roztropnego, sprawiedliwego zwierzęcia z okna?!


***


Sehun oglądał obrazy w milczeniu, jakby wystawiono je w kostnicy. Ilekroć Luhan próbował go zapoczątkować rozmowę, zbywał go machnięciem dłoni. W końcu zaczął zwiedzać na własną rękę, znużony ciszą i ciągłym gonieniem za chłopakiem, który potrafił omijać całe sale obrazów, by znowu zatrzymać się na kilkanaście minut przy jednym.
Luhan czuł się nieco odizolowany, przemierzając samotnie zatłoczone pomieszczenia. Większość ludzi głośno analizowała poszczególne dzieła, jedynie nieliczni przemykali chyłkiem, wyraźnie odznaczając się w tłumie jako ci, którzy przyszli jedynie po to, by mieć o czym rozmawiać w towarzystwie. Jednak nawet oni poruszali się w dwu-, trzyosobowych grupkach.
Po kilkudziesięciu minutach niemal wpadł na siedzącego pośrodku sali impresjonistów Sehuna. Chłopak nie wydawał się być tym zbyt przejęty, cały jego wredny nastrój gdzieś uleciał. Poklepał miejsce obok siebie, a zażenowany Luhan usiadł.
- Wszystkie obrazy tych ludzi idą teraz za wiele milionów dolarów, prawda? - odezwał się do niego po raz pierwszy od wejścia do galerii.
Luhan skinął głową.
- I oni wszyscy teraz nie żyją, tak?
Ponownie potwierdził ruchem głowy.
- I ich obrazy zaczęli kupować dopiero wtedy, kiedy umarli?
- Cóż, nie wszystkich, ale ogólnie tak.
Sehun jęknął z rozczarowaniem. Oparł głowę na jego ramieniu, marszcząc nos.
- W takim razie pora się przebranżowić.
Jednocześnie parsknęli śmiechem. Dźwięk przetoczył się przez pomieszczenie, zwracając uwagę otaczających ich ludzi. Odwiedzający wydawali się być zażenowani takim zachowaniem, ale nic nie powiedzieli, udając, że niczego nie widzą. Udając w ten najdoskonalszy, ludzki sposób, który zmusza człowieka do przybrania sztucznie obojętnej miny i odwrócenia wzroku, nieważne, czy jest świadkiem gwałtu, napadu czy łamania regulaminu wystawy przez dwóch siedzących na podłodze chłopców.



***


- Powinieneś dać mi teraz coś do jedzenia – oświadczył władczo Sehun.
Luhan westchnął ciężko. Był pewien, że po wyjściu z wystawy chłopak od razu poleci do domu, by z powrotem zaszyć się w bezpiecznych czterech ścianach. Na takiego autorytatywnego, nieprzerażonego przebywaniem na zewnątrz Sehuna zdecydowanie nie był przygotowany. Jego portfel również. Jak ostatni idiota nie zabrał karty z domu i teraz miał do rozdysponowania niecałe dziesięć tysięcy. Inaczej mówiąc, musiał wybierać między taksówką a kupieniem jedzenia.
- Te bilety były zajebiście drogie – jęknął, zamykając portfel.
- Kup mi cheeseburgera. To w końcu ty mnie wyciągnąłeś.
Luhan podziękował Bogu w duchu, że obdarował go tak mało wymagającym człowiekiem, który po wyjściu z galerii sztuki nie żąda zabrania go do restauracji, gdzie cen nie da się odczytać bez uprzedniego policzenia zer. Mimo to nie powstrzymał się od komentarza.
- Wolałbyś zostać w domu?
Sehun stanął na krawężniku.
- Nie.
- Więc przestań zachowywać się jak księżniczka – prychnął.
Chłopak na moment oderwał wzrok od przejeżdżających samochodów. Znajdowali się na niemal opustoszałym przejściu dla pieszych – wszyscy przechodnie zdążyli już przejść przez pasy, a stojące w korku samochody skutecznie uniemożliwiały dotarcie do nich. Dochodziła dziewiętnasta, niebo zdążyło ściemnieć. W ich oczach odbijały się fluorescencyjne światła pokrytego bilbordami miasta.
Luhan postąpił krok naprzód. Delikatnie, z wahaniem dotknął białego policzka Sehuna, a wtedy chłopak przyciągnął go za rękę. Przez kilka chwil stali tak w całkowitym bezruchu, nie wiedząc co zrobić ani co powiedzieć. Sehun obserwował go nieprzerwanie, oczekując kolejnego posunięcia. Widocznie nie zamierzał dwa razy pod rząd wychodzić z inicjatywą.
Auta ruszyły, ogłuszając symfonią pisków, dźwięków klaksonów i wrzaskami kierowców. Po chwili znowu się zatrzymały – teraz od przechodniów oddzielał ich wielki, kolorowy autobus.
Z powrotem spojrzeli na siebie. Sehun uśmiechnął się krzywo, uścisk na nadgarstku zelżał. Luhan zrobił więc jedyną rzecz, która przyszła mu do głowy. Pocałował go.
Na początku, kiedy tylko dotknął ustami wargi Sehuna, jedyną reakcją było ściśnięcie jego ręki. Bez wątpienia jutro powinien oczekiwać siniaków. Oddech chłopaka nie był przyspieszony, Sehun był raczej skonfundowany niż podniecony czy zły. Dlatego Luhan czekał. Pojawienie się przesuwającej się po jego biodrach dłoni było znakiem, iż już nie musi.
Całowali się za szybko i za niedbale, przypominając dwoje zdezorientowanych nastolatków. Tym razem Luhan nawet przez chwilę nie pomyślał o niedoświadczeniu Sehuna, bo tak samo z trudem odnajdywał jego wargi, tak samo ciągnął go za włosy, nie potrafiąc zapanować nad dłońmi. Z kimś innym czułby się zażenowany, ale to był Sehun. Całowali się w aurze nierzeczywistości – wokół było mnóstwo ludzi, mnóstwo pogardliwych spojrzeń, niewybrednych komentarzy i odgłosów niezadowolenia. Tylko że oni tego nie słyszeli, a raczej nie chcieli słyszeć. Światła zmieniły kolor, przechodnie ruszyli. Całowali się coraz wolniej, mnie gorączkowo, a z każdym pocałunkiem świat milkł jeszcze bardziej. W końcu odsunęli się od siebie, przez co wszystko stało się w jakiś sposób jeszcze bardziej ciche, a jedynym słyszalnym dźwiękiem były ich przyspieszone oddechy.
Sehun owinął ręce wokół pasa Luhana.
- Czy to miało oznaczać, że jednak kupisz mi cheeseburgera?


***


Trzy razy powiedział „nie”, ale i tak skończyli na ich ławce z dwiema bombami kalorycznymi w postaci zmielonych świńskich racic z dodatkiem emulgatorów, mieszanki benzoesanu sodu oraz glutaminianu potasu i innych równie słodko brzmiących substancji, które Sehun chyba tylko z czystej przekory nazwał „bardzo smacznymi cheeseburgerami”.
Nawet na siebie nie patrzyli. Ich wzrok utkwiony był w pogrążającym się w ciemności niebie, ostro odcinającym się od tętniącego nocnym życiem miasta. Nie oglądali gwiazd, nie pomyśleli o tym. O takich rzeczach pamiętają jedynie bohaterowie filmów i książek, którzy zdają się nie rozumieć, że o wiele ciekawsze od obserwacji ciał niebieskich i rozważania ich istnienia jest trzymanie za rękę kogoś, kto również chce cię za nią trzymać.
- Luhan?
- Tak? - Przechylił głowę.
Sehun pocałował go. Nie był to już ani przerażony ani niestaranny pocałunek, ale jeden z tych niewprawnych i delikatnych, pozbawiający wątpliwości w sposób, w jaki usuwa się pajęczyny. Obolałe, zmęczone ciało Luhana rozluźniło się, poddając się całkowicie. Nie odpowiadał na pocałunek, jedynie zamknął oczy i rozchylił wargi. Otoczyła go charakterystyczna woń farby i szarego mydła, tak kojarząca mu się z Sehunem. Nie brzmiało to zbyt romantycznie i z pewnością takie nie było, ale Luhan właśnie tego potrzebował. Wszystko było w najlepszym porządku.
Przynajmniej dopóki Sehun się nie odsunął.
- Niedługo go skończę.
- Co? - Luhan zakaszlał, nagle przywrócony do rzeczywistości.
Sehun westchnął z politowaniem i przewrócił oczami. W niemal pozbawionym latarni parku nie można było dostrzec jego wyrazu twarzy.
- Twój portret, idioto – sarknął.
- Wolałbym twój. - Wyszczerzył się idiotycznie.
Sehun odskoczył jak oparzony. Znów znajdował się na skraju ławki, zupełnie tak jak wtedy, gdy się poznali.
- Nie rozumiesz?! - syknął.
Obdarte do naga gałęzie zadrżały, uderzone nagłą mocą wiatru. Luhan uniósł ręce w pokojowym geście.
- Żartowałem – westchnął. W ciągu ich znajomości przywykł do zmienności nastrojów tamtego, przywykł do przepraszania i, choć z pewnością świadczyło to o jego niedojrzałości do związków, nie czuł potrzeby protestowania. - Naprawdę żartowałem.
Rysownik wpatrywał się w niego przez kilkanaście sekund, by wreszcie głośno wypuścić powietrze.
- Przyjmijmy.
Luhan powstrzymał śmiech.
- Wybacz mi, że ośmieliłem się dopuścić się próby umniejszenia wybitnej artystycznej wartości mojego portretu, autorytetu jego kreatora oraz trudu, jaki włożył w akt tworzenia go!
Tamten jedynie skrzyżował na piersi. Nie wydawał się być ani trochę poruszony pełną skruchy przemową, choć jego oczy świeciły.
- To nie są porządne przeprosiny – oświadczył wreszcie.
- A czym są porządne przeprosiny?
Sehun zastanowił się przez moment.
- Klonowym shake'iem.
Podniósł się z ławki i odszedł w ciemność, bezlitośnie miażdżąc pod stopami pożółkłe liście. Telefon wskazywał dwudziestą drugą. Skąd, do kurwy nędzy, miał wytrzasnąć klonowego shake'a?!


***

Pojawił się przed jego mieszkaniem dokładnie dwie godziny później, ściskając w dłoni tego pieprzonego shake'a. Oparł się o drzwi, które standardowo okazały się otwarte.
Wnętrze wydawało się opustoszałe. Nie paliło się żadne światło, nie dobiegał z niego żaden dźwięk. Musiała minąć chwila, by przyzwyczaił wzrok do ciemności. Kiedy wszedł do kuchni, nikt nie wyskoczył spod stołu. Co jeżeli Sehuna tu nie ma...? Luhan próbował okiełznać narastającą panikę. Przesunął się w stronę sypialni, otworzył drzwi i odetchnął z ulgą.
Sehun leżał plecami do niego, zwinięty w ciasny kłębek. Połowa jego ciała znajdowała się na betonowej podłodze, ewidentnie zepchnięta przez zajmującego niemal całe łóżko Po Prostu Kota. Zwierzę świszczało jak zepsuty wentylator, spomiędzy jego zębów wypływała strużka śliny. Luhan mimowolnie się uśmiechnął.
Przeszedł parę kroków, by przysiąść obok chłopaka. Jego oddech był bardzo spokojny, choć nieco ciężki. Luhan nie potrafił oszacować, czy to dobrze, czy źle, ale na wszelki wypadek postanowił uniemożliwić Sehunowi zamarznięcie. Ściągnął z siebie bluzę i podłożył pod głowę malarza, buty zrzucił na ziemię. Oparł się o ścianę.
Cóż, sypiał już w gorszych warunkach.
Chyba.


***



Luhan obudził się rano. Chociaż nie, to wcale nie był ranek, tylko cholerna czwarta pięćdziesiąt siedem. Czwarta pięćdziesiąt siedem, godzina, o której ludzie udają, że nie słyszą płaczu znajdującego się za ścianą głodnego bachora, rzygają resztkami najtańszej wódki, przeznaczonej na sam koniec imprezy, kiedy jest każdemu wszystko jedno po co i co pije albo mruczą z niezadowoleniem, podciągając pod szyję skopaną kołdrę. Nikt wtedy nie myśli ani nie analizuje, a tym bardziej nawet nie próbuje wstać.
Luhan obudził się i od razu, zaraz po tym jak przetarł załzawione oczy, zdążył wpaść z panikę, bo Sehuna nie było obok. W pokoju był tylko on, nawet Po Prostu Kot zniknął wraz z całym swoim otyłym jestestwem. Zmusił się do wstania, ignorując skowyt obolałych kości.
Gdzie, do jasnej cholery, można być o czwartej pięćdziesiąt siedem, kiedy jesienią temperatura nawet nie zbliża się w kierunku zera, a ptaki wyśpiewują stos coraz to nowych przekleństw, wkurwione obudzeniem przez Matkę Naturę?!
A Sehun stał na środku malutkiego balkonu, w przykrótkich, pastelowych spodniach, rozlazłych skarpetkach i wciąganej przez głowę bluzie Luhana, sunąc pędzlem po malutkim kawałku płótna. Palił jednego papierosa za drugim, na parapecie leżała sterta niewypalonych szlugów i jeszcze większa tych, które obróciły się w popiół. Na dłoniach miał gęsią skórkę, a Luhan nie czuł już żadnej paniki ani zdumienia, tylko potrzebę, żeby podbiec, porwać i całować tę skórę, ogrzać każdy milimetr jego nóg, rąk, szyi i torsu.
Sehun odwrócił się ku niemu, odkładając pędzel do butelki po soku agrestowym. Zamrugał intensywnie tak, jak zawsze robił, kiedy nagle przerywał pracę, i uśmiechnął się niemal niezauważalnie. Kąciki jego ust wygięły się nieznacznie, łagodne zmarszczki w okolicach oczu pogłębiły się, a oczy rozświetliły. A kiedy Sehun odgarnął umazaną farbą ręką
włosy z czoła, pozostawiając na nich jasnofioletowy ślad, Luhan parsknął, zadziwiony własną głupotą. Jak mógł kiedyś w to wątpić?
Przecież zakochanie się w Sehunie było najprostszą rzeczą na świecie.