Tematyka: kpop, lekkie yaoi (stosując amerykańską terminologię - shounen-ai)
Ostrzeżenia: przekleństwa
Od Autorki: Pisane pod wpływem naprawdę wysokiej gorączki. Prawdopodobnie dość głupie, ale w założeniu miało być lekkie i idiotyczne. Trudno, najwyżej się przeedytuje.
I tak, wiem, że ich pseudonimy powinno się cudownie pisać łącznie. Ale, moje drogie, ja używam w tym tekście głównie ich imion, które mogę pisać oddzielnie.
- Przestań już, Bommie! To nie jest
warte przejmowania się! - Tae Min potrząsnął głową, pozwalając
swojej przydługiej brązowej grzywce opaść na oczy.
Key nie zwrócił uwagi na niewątpliwy
urok tego momentu. Patrzył na swoje stopy. Znowu. Znowu wszystko
zbagatelizował. Udawał, że nic się nie dzieje, ukrywając
przerażenie pod maską uśmiechu. Tylko Ki Bum potrafił zobaczyć
niepokój, który pojawiał się w jego oczach, gdy ktokolwiek
wspomniał o tym, co się stało. Lee zawsze jednak temu zaprzeczał.
Ostatnio tak naprawdę w ogóle nie
rozmawiali. Prowadzili suche, niezobowiązujące rozmowy, które
oddalały ich od siebie. Brakowało intymności, czegokolwiek, co
znów by ich do siebie zbliżyło. Tae Min nie chciał poruszać tego
delikatnego tematu, mimo iż Key wspominał o nim w sposób bardzo
subtelny. Każda taka próba kończyła się cichym wyjściem
młodszego.
Teraz oddzielał ich mur. Mur
niedopowiedzeń i strachu przed tym, co obaj musieliby przyznać.
Maknae otoczył się nim i nikomu nie udało się przez niego
przebić. Nawet mu, choć ponoć byli najbliżej. Stokroć bliżej
niż przypuszczał ktokolwiek, łącznie z ich rodzinami,
współpracownikami czy fanami.
Nie pamiętał jakim cudem w końcu
wylądowali w łóżku. Była to jednorazowa przygoda. Trochę
alkoholu, pseudormantyczne wspominanie poprzednich związków i
idiotyczny pomysł z pocieszaniem się. Przynajmniej tak zapewniali
się wzajemnie następnego ranka. Po drugim i trzecim razie mówili
to samo. Po siódmym doszli do wniosku, że oszukiwanie się nie ma
sensu.
Żaden z nich nie był gejem. Wizja
seksu z mężczyzną obrzydzała ich, no chyba że mówili o sobie
nawzajem. Na siebie zresztą też w ten sposób nie patrzyli. Ki Bum
nie mówił nigdy, iż tamten jest „mężczyzną, z którym się
pieprzy”. Dla niego zawsze był to „Tae Min, którego kocham”.
Doskonale wiedział, iż chłopak myśli o nim tak samo.
Nie bywali o siebie zazdrośni, wbrew
temu, co uważali ich koledzy z zespołu. Jak mogli się wściekać,
że któryś fanserwisował z innym, skoro żaden z nich nie był
homoseksualistą? Inaczej było z kobietami – w końcu one
stanowiły zagrożenie. Nauczyli się jednak ufać sobie wzajemnie.
Byli szczęśliwi ze sobą, tak jak nigdy wcześniej. Do czasu.
- Daj spokój. Key. Naprawdę, tworzysz
problemy tam, gdzie ich nie ma – parsknął Min Ho.
On także grał. Nie można było
przecież nie zauważyć tego, co działo się z głównym tancerzem.
W oczach Ki Buma pojawiły się łzy. Wiedział, iż zaraz nazwą go
histerykiem, lecz nie potrafił ich powstrzymywać. Nie mógł
patrzeć, jak maknae próbuje oszukiwać cały świat i siebie. To
postępowało, ale wszyscy udawali, że wcale tak nie jest. Że
problemu nie ma.
- Ej, naprawdę... - zaczął Jong
Hyun. Dostrzegłszy jego zaczerwienione oczy, umilkł. Przyciągnął
przyjaciela, by ułożyć jego podbródek na ramieniu. - Bommie,
takie rzeczy da się cofnąć. Jak się postaramy, to wszystko będzie
dobrze, prawda?
Raper nie odpowiedział, tylko wtulił
się mocniej. Uwielbiał go za to. To on zawsze potrafił wykazać
zrozumienie i nigdy nie mówił niczego jedynie po to, by poczuł się
lepiej. Jednocześnie znajdował trafne rozwiązanie sytuacji albo
chociaż jakąś w miarę realną alternatywę.
Z nikłym, pełnym zażenowania
uśmiechem odsunął się od głównego wokalisty. Już nie miał
ochoty płakać ani rozpaczać. Jong Hyun na pewno miał rację.
Wszystko się ułoży. Spojrzał mu w oczy i zamarł. Ujrzał w nich
napięcie, niepokój i smutek. Przyjaciel po raz pierwszy w życiu go
okłamał. Nic nie było dobrze.
- Idźcie – wykrztusił nienaturalnie
wysokim głosem. - Muszę się przejść.
- Key... - Jin Ki patrzył na niego
nieufnie. - Nie zamierasz się rzucać z mostu ani nic z tych rzeczy?
- Czy ja naprawdę wyglądam na kogoś
takiego?
- Owszem. - Uśmiechnął się
nieszczerze Tae Min. - Zrozum, że nie...
- Przestańcie ciągnąć temat,
dobrze? Ok, rozumiem już, iż nie ma żadnego problemu i nie musicie
robić ze mnie jakiegoś paranoika, bez przesady. - Usiłował
sprawiać wrażenie znudzonego, może nawet nieco rozdrażnionego.
Maknae jeszcze przez moment spoglądał
na niego podejrzliwie, lecz wreszcie skinął głową. Poprawił
pasek torby i pierwszy udał się ku wyjściu ze sklepu. Wszyscy
niemal od razu do niego dołączyli, przyjmując jego ocenę za
pewność. Ten brak zainteresowania nieco zranił Ki Buma, ale
pogratulował sobie dobrego odegrania roli. Stał w miejscu jeszcze
parę minut, na wypadek gdyby wrócili. Równo o siedemnastej wybiegł
z pomieszczenia.
Nawet na moment nie zatrzymał się, by
pooglądać wystawy. Tym razem galeria handlowa w ogóle nie zwracała
jego uwagi. Musiał dostać się do miejsca, które ostatnio omijał
szerokim łukiem. Każde spojrzenie na półki przypominało mu o
sytuacji ukochanego. Tak było i tym razem.
Nerwowo przystępował z nogi na nogę,
nie mogąc się zdecydować. Doskonale zdawał sobie sprawę, że tak
naprawdę to niewiele da. Być może za paręnaście lat naukowcom
uda się wynaleźć coś, co zahamowałoby wyniszczającą Tae Mina
chorobę. Teraz nie mogli na to liczyć. Te rzeczy dawały jednak
cień nadziei, czasem ponoć pomagały. Był pewien, że tancerz nie
będzie chciał o tym słyszeć. Zacznie krzyczeć, wyzywać go,
albo, co gorsza, po prostu odejdzie bez słowa. Jeżeli jednak
istniała możliwość, iż tamten chociaż spróbuje... Nie, nie
mógł tego tak zostawić. Musiał przynajmniej pokazać mu, że da
się z tym walczyć, powstrzymać to.
***
Jeszcze nigdy nie biegł tak szybko.
Pragnął jak najszybciej dostarczyć mu tę namiastkę leku, coś,
co podtrzymałoby ich obu na duchu. Znowu rozmawialiby tak jak
dawniej; byli ze sobą, a nie tylko obok siebie. Jeżeli chłopak
odzyskałby nadzieję, być może nie zachowywałby się jak teraz.
Ki Bum nie byłby już „histerykiem z żałośnie ograniczonym
postrzeganiem świata”, ale kimś, kto trwa przy chłopaku, mimo
jego humorów i nie pozwala mu się poddać. Musiał tylko wejść i
mu to dać. Na jego drodze nie spadło drzewo, nikt nie chciał mu
zabronić tak zrobić – nie było żadnych przeszkód. Poza jedną.
Nim samym.
Stał przed drzwiami i nie mógł
zmusić się, by wejść. Nagle wszystko wydało mu się
skomplikowane. Przecież jeśli Tae Min źle odbierze jego próbę
pomocy, ich kontakt pogorszy się jeszcze bardziej. Być może zerwą.
Być może nie będzie już nawet tych niewnoszących niczego rozmów.
O tym przedtem nie pomyślał. Ale... Nie, nie zamierzał potem
żałować. Z niemal heroicznym wysiłkiem nacisnął klamkę i
wszedł do przedpokoju.
Nikt nie powitał go w drzwiach. Nikt
nie przygniótł do ziemi ani nie usiłował udusić samym uściskiem.
Coś musiało się stać. Czując, jak oblewa go zimny pot, szybko
zrzucił buty i z trzaskiem otworzył pokój maknae. Nikogo nie było.
Przełknął głośno ślinę. To nie było normalne.
Z trudem zamknął drzwi i powoli
skierował się do salonu. Tam omal nie krzyknął z radości. Jak
zwykle przesadził – cała czwórka siedziała przed telewizorem.
Oparł się o ścianę z westchnieniem ulgi. Łzy znów napłynęły
mu do oczu, ale nie był to zły znak. Zirytowało go, co prawda, iż
tak łatwo się wzrusza, lecz nie hamował ich. Podszedł do kanapy,
by pocałować ukochanego w tył głowy.
- Co jest, Bommie? - zapytał chłopak
po podniesieniu się z miejsca.
- Nic, po prostu wystraszyłem się. -
Podrapał się po głowie.
- Jak zwykle reagujesz emocjonalnie
niczym baba z okresem – mruknął Min Ho.
- Odczep się!
- A nieprawda? - włączył się Onew.
- Skądże!
- Nie obrażajcie go, bo jeszcze
wyjdzie na to, że jako jego chłopak jestem jeszcze większą ciotą
– stwierdził z kwaśnym uśmiechem główny tancerz.
Ki Buma zawsze zastanawiało, jakim
cudem tak słodki na scenie kolega może być w rzeczywistości tak
niesamowicie okropny. Czasem wręcz zazdrościł Min Ho, że to on ma
największą styczność z uroczą stroną osobowości Tae Mina, jako
iż najczęściej z nim fanserwisował. Key niestety musiał
zadowalać się irytującym, rządzącym wszystkimi i wszystkim
dzieciakiem. Ale i tak go kochał.
W tym momencie przypomniał sobie, co
musi dać chłopcu. Na to nie mógł się zdobyć – przerwanie tej
wesołej rozmowy było ponad jego siły. Nie chciał ryzykować
odtrącenia przy wszystkich. Na nieszczęście tamten sam zauważył
jego torbę.
- Czegoś tak nakupił? - Uniósł
brew, podchodząc bliżej.
Teraz już nie było odwrotu. Powoli
podniósł rękę, w której trzymał reklamówkę i podał ją
ukochanemu. Maknae przyjął ją nieufnie, by po chwili westchnąć z
irytacją.
- Kurwa mać, miałeś zostawić ten
temat, a nie kupować mi jakieś pieprzone kremy – zaklął. - Mam
dwadzieścia cztery lata i, do jasnej cholery, mam prawo mieć
ZMARSZCZKĘ!