czwartek, 25 grudnia 2014

SM Youth Detention Center - rozdział X

Pairing: Hunhan, Taoris
Ostrzeżenia: seks, przekleństwa, przemoc, papierosy
To ten tego: Ymm... przynajmniej jest przed Nowym Rokiem, prawda?
Pisałam ten rozdział przez niemal dwa tygodnie i ostatecznie przekonałam się, że nie umiem pisać scen seksu. Poważnie, to mnie przerasta. Planowanie tego, wyobrażanie anatomiczne... Aaaaa. Mam nadzieję, że wyszło całkiem nieźle, ale to już do Waszej oceny.
Enjoy~!


Chciałem pokręcić głową, ale tamten potraktował to jako próbę wyrwania się. Palce zacisnęły się jeszcze mocniej, niemal całkowicie unieruchamiając szyję. Po moim karku zaczęły spływać krople potu – on też to poczuł, bo parsknął z politowaniem.
- Naprawdę wydawało ci, że nikt tego nie widzi? - podjął. - Że JA niczego nie widzę? Od samego początku wiedziałem, że coś spieprzysz, pamiętasz zresztą. - Nie mogłem zaprzeczyć ani potwierdzić, więc po chwili ciszy znowu zaczął mówić. - Acz muszę ci pogratulować, naprawdę. - Roześmiał się niewesoło. - Jesteś pierwszym chłopakiem tutaj, którego Sehun tutaj lubi. Tak mi powiedział. Że cię lubi. Musisz zrozumieć, Luhan, że jeżeli polubi cię bardziej, to będę musiał zainterweniować.
Puścił mnie znienacka. Straciłem równowagę, uderzyłem barkiem o ścianę. Zakasłałem głośno, jednak wciąż z trudem łapałem powietrze. Ostatnimi czasy zbyt wielu spełniało na mnie swoje dusicielskie marzenia.
- Przepraszam – wykrztusiłem – że utrudniam ci molestowanie nieletnich, naprawdę strasznie mi przykro.
Nie uderzył mnie. Przynajmniej tyle. Ale jego śmiech był o wiele gorszy.
- Zastanawiam się, kiedy zrozumiesz, że pozbycie się wychowanka jest beznadziejnie proste? - Zbliżył się. - Jedna bójka, jeden epizod z narkotykami czy alkoholem i już lądujesz gdzie indziej. Wystarczy tylko potwierdzenie kilku osób, że sprawiasz problemy.
Uśmiechnął się. Znów wyglądał jak w dniu, gdy się poznaliśmy – na przyjaznego, zabawnego faceta. A raczej wyglądałby, gdyby nie jego oczy. Chłodne, pozbawione nie tylko rozbawienia, lecz wszystkich emocji. Typowe dla czarnych charakterów w każdym filmie, na żywo jednak zobaczyłem coś takiego po raz pierwszy. Chyba mogłem obyć się bez tego widoku.
- A ja w ogóle sprawiam problemy? - Wyszczerzyłem się. - Jestem grzeczny, chodzę do psychologa, zadaję się z kolegami odrzuconymi przez resztę grupy. To pochodzi pod jakieś paragrafy?
To, że nie miałem instynktu przetrawania było sprawą powszechnie wiadomą. Ale dlaczego moim sposobem na przerażenie musiało być zachowywanie się jak idiota?! Niektórzy pod wpływem strachu stawali się agresywni, inni zamykali się w sobie, a ja suszyłem zęby, pieprząc bez sensu. Genialny pomysł, Matko Naturo, po prostu zajebisty. Tępe śmianie się do osoby, która próbuje ci przypierdolić, jest najlepszym sposobem samoobrony! Serio, miałem szczerą nadzieję, że za mojego życia nie dojdzie do żadnej apokalipsy zombie. Chyba że będą to umarlaki nieodporne na stężenie idiotyzmu.
Minho jednak mi nie przypieprzył, tylko pogardliwie uniósł brwi, po czym ruszył w kierunku wyjścia. Stałem wyprostowany niczym żołnierz podczas musztry, dopóki jego kroki nie ucichły na korytarzu. Dopiero wtedy głośno odetchnąłem z ulgą. Przy nim nie mogłem pozwolić sobie na chwilę słabości.
Oparłem dłonie na blacie szafki, czując jak uginają się pode mną kolana. Miałem przejebane. Czegokolwiek bym nie zrobił, miałem przejebane. Musiałem coś wymyślić, bronić się, ale nie miałem pojęcia jak. Wiedziałem tylko jedną rzecz – nie mogłem dopuścić, by Sehun poszedł do tego pojeba.


***


Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Chociaż w tym przypadku nawet powiedzieć było trudno. Namówienie Sehuna do czegokolwiek wydawało się kompletnie awykonalne.
Podniosłem puszkę, która okresowo pełniła funkcję popielniczki, i zgasiłem w niej papierosa. Sterta znajdujących się w niej petów powoli zaczynała się tlić, więc zgasiłem je ostatnimi kroplami kawy, którą kilka dni temu po kryjomu przemyciłem do pokoju.
- Ja pierdolę – jęknął Sehun. - Nie możesz tego po prostu wyrzucić?
Wzruszyłem ramionami. Z jednej strony duszący, kwaśny odór, który wydzielała świętej pamięci popielniczka był niemalże nie do zniesienia, z drugiej śmietnik znajdował się zdecydowanie za daleko. Konflikt tragiczny - to nauczyciele powinni podawać jako przykład, nie jakiegoś nudnego Edypa.
Przeciągnąłem się, ziewając głośno. Wieczór już dawno się skończył - nie potrafiłem określić godziny, ale z pewnością była to pora, kiedy normalni ludzie kładli się spać. Sehun jednak całkowicie to zignorował – po powrocie z apelu nawet się nie przebrał, tylko rozłożył na łóżku. Czytał książki od ojca, odpalając papierosa od papierosa. Początkowo próbowałem ogarnąć cokolwiek na sprawdzian, jednakże ostatecznie odrzuciłem notatki i zająłem się po prostu obserwowaniem chłopaka. Ani mnie to nie nudziło, ani mu nie przeszkadzało. Jego ręce drżały, kiedy przewracał strony.
- Wychodzę. - Odłożył wreszcie książkę. - Poczekaj chwilę, zanim pójdziesz się umyć. Ktoś może usłyszeć kroki.
Patrzyłem, jak podnosi się z łóżka, przeciąga i podchodzi do lusterka. Ogarniał się przez chwilę, wykonując masę wciąż niezrozumiałych dla mnie czynności, po czym pociągnął nosem.
- Kurwa, będę śmierdział petami z kawą – parsknął.
Nie odwzajemniłem uśmiechu. Podniosłem puszkę i poszedłem do niego, by wrzucić ją do śmietnika znajdującego się pod lustrem. Sehun oparł podbródek na moim ramieniu.
- Jesteś wkurwiony? - zapytał. - Chodzi ci o to, że prawie nie daję ci fajek?
Przełknąłem ślinę. Gdyby ta sytuacja zdarzyła się w jakiejś książce, którą miałbym nieszczęście czytać, z pewnością ominąłbym ten fragment. Nienawidziłem żenujących sytuacji – nie mogłem o nich nawet czytać, a co dopiero samemu przeżywać. Dlaczego czas nie mógł po prostu przeskoczyć o parę minut do przodu...?
- Możesz tam po prostu nie iść? - Przygryzłem wargę.
Spojrzałem na jego odbicie w lustrze. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, co nadawało mu wygląd idiotycznie zdziwionego szczeniaka. Takiego, który w optymistycznej wersji wydaje się rzygogennie słodki, a w pesymistycznej wzbudza chęć mordu, jako że właśnie rozpieprzył jedną z rodowych pamiątek. Inaczej mówiąc, Sehun z taką miną wyglądał kubek w kubek jak mój pies.
Po chwili twarz chłopaka stężała, usta zacisnęły się w wąską linię, a rysy nabrały ostrości. Wciąż nie odpowiedział. Chyba w ogóle nie miał zamiaru.
Szum wiatru zdawał się wyraźniejszy niż zwykle – pomimo temperatury zostawiłem otwarte okno. Choć nie był silny, owiewał nas, wywołując reakcję pilomotoryczną. Włoski na rękach Sehuna łaskotały moją skórę.
- Myślałem, że już to omówiliśmy – rzekł wreszcie. - Nie opłaca się. Nam się nie opłaca.
Miałem ochotę złapać go za rękę, potrząsnąć, powiedzieć coś nie do końca składnego i inteligentnego. Nie zrobiłem tego. To był Sehun. Nie mogłem... nie chciałem inicjować dotyku, przestraszyć go. Mógłby znowu się wycofać. Odetchnąłem głęboko.
- Nie chodzi o to, czy się opłaca.
Podniósł głowę, a ja z trudem stłamsiłem przekleństwo. Wkurwił się. Nie był to gniew, jedynie irytacja, jednak Sehun zbyt łatwo przechodził z rozdrażnienia we wściekłość. Zresztą miał tak ze wszystkimi emocjami. Zupełnie jakby nie potrafił nad nimi zapanować.
Podszedł do panelu, drzwi rozsunęły się, wyszedł. Nie byłem w stanie nic więcej zrobić. Kiedy zgasiłem światło, nie mogłem dostrzec moich stóp.


***


Rano spał na swoim łóżku, odwrócony do mnie plecami. Jego plecy zesztywniały, jakby niedawno zapoznały się bliżej z blondyną od „Let it go”, oddech był niepokojący nierówny. Kilka razy próbowałem go wybudzić samym mówieniem, jednak nawet nie drgnął.
- Ponoć sprawiasz kłopoty – odezwał się nagle.
Zaraz miało rozpocząć się śniadanie – stałem już przy panelu, by ruszyć na spotkanie jednemu z niewielu pozytywnych aspektów pobytu w poprawczaku. Odwróciłem się do Sehuna, który teraz siedział na łóżku. Nienaturalnie wyprostowany, sprawiał wrażenie, jakby był na nogach od wielu godzin.
- Kłopoty? - powtórzyłem bezmyślnie.
- Minho mówił, że sprawiasz kłopoty.
- A co konkretnie mówił? - Zbliżyłem się.
- Nie chcę, żebyś sprawiał kłopoty.
Jego ton był nienaturalnie spokojny, wydawał się pozbawiony jakichkolwiek emocji. Przypominał głos jakiegoś telewizyjnego lektora, który w jakże przekonujący sposób oddawał uczucia postaci, nawet na moment nie zmieniając intonacji.
Przyklęknąłem przy jego łóżku, opierając głowę na pościeli. Wyprostowałem rękę na poduszce, a wtedy on położył obok swoją dłoń. Nie patrzył na mnie.
- Nie będę. - Uśmiechnąłem się, gdy wreszcie na mnie spojrzał. - Zaraz wszystko odkręcę, nie musisz się martwić.
Teatralnie wywrócił oczami.
- Nie wyobrażaj sobie, nie martwię się.
Nie powstrzymałem parsknięcia. Właśnie tego mi brakowało. Na przypieczętowanie powrotu do świata żywych musiał tylko...
ŁUP!
Uderzenie pozbawiło mnie równowagi. Zamachałem rozpaczliwie rękami, ale nikt nie przybył mi z pomocą – Sehun jedynie zarechotał złośliwie. Podniosłem się z jękiem, by posłać mu mordercze spojrzenie.
- Pewnego dnia obudzisz się pod jebanym prysznicem – zagroziłem. - Ze wszystkimi rzeczami.
- Zachowujesz się, jakbyś wcale się nie cieszył.
Prychnąłem.
- Nie ma z czego.
- Naprawdę? - Uniósł brwi. - Nie powinieneś udawać przed jedyną osobą, która akceptuje cię tak tępym jakim jesteś.
Próbowałem zaprotestować, ale on jedynie się roześmiał. Oparł głowę o ścianę, uśmiechnął się władczo i wskazał na mnie w wielkopańskim geście.
- Przynieś mi śniadanie, kmiocie.
Spojrzałem na niego z politowaniem. Zachowywał się jak trzylatek. Chciałem go wyśmiać, ale powstrzymałem się. Zasalutowałem i żołnierskim krokiem opuściłem pomieszczenie. Przez ten jeden dzień mogłem przecież poudawać, że go słucham.


***


- Przecież on jest jakiś pojebany. - Tao aż zabrał stopy z kolan Krisa. - Ja pierdolę, nie ma prawa ci grozić.
Wzruszyłem ramionami.
- A jednak groził. I prawie udusił.
- Może zafundujemy mu to samo? - Na jego twarzy pojawił się drapieżny uśmiech.
Kris pokręcił głową. Kiedy opowiadałem im o ataku Minho, nawet się nie odezwał – jedynie jego brwi unosiły się coraz wyżej i wyżej. Chyba nie był przygotowany na taką sytuację; musiał mieć czas, by wszystko przeanalizować i móc ustalić, co o tym wszystkim sądzi. Problemem polegał na tym, że to jego rady właśnie potrzebowałem, nie pojebanych propozycji Tao. Mimo wszystko naprawdę chciałem wyjść kiedyś z poprawczaka.
- Kris, a co ty proponujesz? - Przygryzłem wargę.
Uśmiechnął się krzywo.
- Nie wiem, Luhan. Naprawdę. - Odchylił się na krześle. - W normalnym świecie poszedłbym z tobą do dyrektora, ale to...
To nie był normalny świat. Nie chodziło nawet o warunki, tylko o strukturę tego zacnego przybytku. Zgłoszenie jakichkolwiek nieprawidłowości mogło się odbyć poprzez skontaktowanie się z opiekunem albo psychologiem. Z tym, że psycholog zanim poinformował o czymkolwiek naczelnika, szedł z tym do opiekuna. Wiecie, żeby wspólnie ustalić, czy sprawa nie może być rozwiązana na niższym szczeblu et cetera, et cetera. Problem stanowiła jedna rzecz - moim najwspanialszym, przezajebistym opiekunem był... Minho. Zgłoszenie mu tego, że mi groził i omal nie zamordował, byłoby prawdopodobnie najzabawniejszą rzeczą, jaką zrobiłbym w życiu. I ostatnią.
Tao zacisnął usta, wyraźnie urażony faktem, że nie wziąłem nawet pod uwagę jego pomysłu z pobiciem wychowawcy.
- A nie możesz po prostu – ziewnął teatralnie – dasz sobie spokój? Z tym wszystkim? Skoro Sehuna to jebie, nawet dość dosłownie, to...
Momentalnie podniosłem się z krzesła. No i chuj, no i cześć, enough is enough. Byłem przyzwyczajony do odzywek Tao, do tego, że nie lubi Sehuna, ale... Kurwa, istniały pewne granice. Potrząsnąłem głową i skierowałem się ku wyjściu. Nie dotarłem jednak nawet do panelu, bo chude łapy Tao uniemożliwiły mi poruszanie.
- Lu, nie wściekaj się. - Przez chwilę poczułem jego zęby na uchu. - Po prostu nie chcę... nie chcemy, żebyś marnował czas i chęci na pomaganie komuś, kto twojej pomocy nie potrzebuje.
Kris stanowczo odczepił go ode mnie w następnej sekundzie. Czyżby ktos był zazdrosny...?
- To on tego nie chce, nie "my". - Popatrzył na Tao z dezaprobatą. - Moim zdaniem powinieneś z nim pogadać. Wiem, że już to robiłeś. Pewnie kilka razy. Prawdopodobnie już zaczął ignorować temat, nawet się z tobą nie kłóci. Ale nie ma innego sposobu. Dopóki nie przestaniesz poruszać tematu, on będzie wiedział, że jakiś problem istnieje.
Skinąłem głową. Nie była to może porada godna Krzysztofa Kolumba, ale przynajmniej utwierdziła mnie w przekonaniu, że postępuję słusznie. Sama świadomość, iż przez tyle czasu się temu nie sprzeciwiałem, budziła we mnie obrzydzenie.
Kątem oka zaobserwowałem, jak Kris posyła Tao naglące spojrzenie. Chyba była to jakaś pacyfistyczna odmiana kopania w kostkę. Przynajmniej tak mogłem wywnioskować z reakcji chłopaka.
- No to... ten... - Tao przesunął językiem po zębach. - Yyy... Nie odpuszczaj, okej?
Było to prawdopodobnie równie szczere, co przepisowa przyśpiewka „nic się nie stało” kierowana do piłkarzy, ale skinąłem głową. Nie miałem najmniejszego zamiaru odpuszczać.


***


Próbowałem się uczyć, ale dosłownie przysypiałem nad książkami. Po wyjściu z poprawczaka nauczyciele z pewnością będą ze mnie dumni – moje zaległości prawdopodobnie stały się już nieodrabialne. Chyba że rodzice zmuszą mnie do wszystkich zajęć dodatkowych, których przedtem cwanie unikałem. Dobra, bez żadnego „chyba że”, na pewno to zrobią. Wizja pozostania w poprawczaku do dziewiętnastego roku życia niespodziewanie stała się o wiele bardziej kusząca.
Spojrzałem na zegarek i zakląłem pod nosem. Zaraz rozpoczynały się zajęcia uzupełniające dla tych wychowanków, którzy jeszcze wierzyli, iż po wyjściu stąd będą w stanie podejść do matury. Cóż, z jednej strony ich podziwiałem, z drugiej mnie wkurwiali. Szczególnie teraz, kiedy musiałem ustąpić im miejsca i wyjść z biblioteki.
Przeciągnąłem się jakże niekulturalnie, zebrałem książki i opuściłem pomieszczenie. Nie chciałem jeszcze iść do pokoju, nie miałem ochoty na rozmowę z Krisem i Tao. Już dawno wypaliłem podarowane przez Sehuna fajki. Teoretycznie mogłem się powłóczyć po korytarzach, ale wolałem przypadkiem nie wpaść na...
O wilku mowa. Westchnąłem ciężko. Trzy pary butów równomiernie miażdżących posadzkę, ciężkie oddechy – któż to mógł być? Zaiste, zagadka godna Einsteina. Odwróciłem się powoli. Czy ja, kurwa, żyłem w jakiejś poronionej grze, gdzie konfrontacja z bossem miała miejsce na każdym levelu?
- Siema, Luhan.
D.O z parą przybocznych orków. Oparłem się o ścianę na wypadek, gdyby chcieli mnie otoczyć. Szybko oszacowałem grubość książek – w gruncie rzeczy dało się nimi któregoś z nich znokautować. Co do pozostałej dwójki musiałbym...
- My w interesach. - D.O uniósł dłonie, by zgodnie z prastarym zwyczajem pokazać, że nie ma w nich broni i mogę mu zaufać. Nie wypadło to zbyt przekonująco, bo wciąż stała za nim para sapiących goryli.
- W interesach – powtórzyłem bezmyślnie.
Tamten jedynie uśmiechnął się szeroko i równie fałszywie. Wyglądał jak prezenter telewizyjny zachwalający zalety Coca-Coli podczas popijania Pepsi spod lady. Naszła mnie nagła i suicydalna chęć wybicia mu zębów.
- Zamierzasz sprzedać mi moje buty? - Wyszczerzyłem się bezczelnie.
Grymas gniewu, szybko jednak zastąpiony przez nieszczerą serdeczność. Zapomniałem już, jak łatwo można było go wyprowadzić z równowagi. Tutaj, na oświetlonym, całkowicie zabezpieczonym przez kamery korytarzu mogłem sobie pozwolić na doprowadzenie go do wściekłości.
- Nie – odparł sucho. - Chodzi o rzeczy, które przyniósł do ciebie Lay. Pamiętasz je jeszcze? Biedny chłopak źle się czuje, a bardzo ich potrzebuje, więc... Musimy je odebrać.
Zrobiło mi się słabo. „Źle się czuje”? Znowu go pobili? Odkaszlnąłem teatralnie i uniosłem z politowaniem brwi.
- Dlaczego musicie je odebrać? Skoro źle się czuje, raczej nie będzie niczego brał.
Doskonale wiedziałem, co zamierzają zrobić, ale postawiłem na taktykę zgrywania idioty. Gdybym oddał im narkotyki, które przyniósł mi Lay, mogliby go szantażować odcięciem od dragów. Pieprzony idiota, po chuj zostawał ćpunem?!
- Skąd mam to wiedzieć? - parsknął D.O, wymieniając z trollami rozbawione spojrzenia. - Wyraził takie życzenie, a że jesteśmy dobrymi kolegami... - Rozłożył ręce. - Luhan, ponoć się przyjaźnicie. Chyba nie chcesz, żeby Lay poczuł się jeszcze gorzej?
Okej, to już nawet nie była kpina, tylko jawna groźba. Moje zaciśnięte na książkach knykcie pobielały.
- Oddam je, kiedy poczuje się lepiej. I po nie przyjdzie. S a m.
D.O zmrużył oczy.
- Naprawdę musimy się gdzieś umówić i wytłumaczyć, że...?
- „Wytłumaczyć”? - przerwałem. - Chcecie mnie znowu pobić, bohaterowie? - Roześmiałem się głośno. W moim mniemaniu zabrzmiało to nieco histerycznie, ale oni wydawali się zaniepokojeni. - D.O, kiedy zrozumiesz, że to nie działa? Nie działa, kurwa, na mnie? - Pochyliłem się. Szczerze mówiąc, jeszcze nigdy nic nie cieszyło mnie tak bardzo, jak różnica wzrostu między nami. - Wysłanie mnie do szpitala naprawdę niczego nie zmieni. Totalnie pierdoli mnie to, ile razy dostanę.
D.O nie odpowiedział. Przez dłuższą chwilę jedynie się we mnie wpatrywał niczym w nagle objawioną buzię w tęczu. A potem po prostu się uśmiechnął. Bardzo powoli i niepokojąco. W jednej chwili przypomniałem sobie, dlaczego bała się go połowa poprawczaka.
- Cóż, ile razy TY dostaniesz faktycznie może cię pierdolić. - Skinął głową. - Ale co zrobisz, kiedy oberwie ktoś... inny?
Wyminął mnie, nie czekając na odpowiedź. Zaraz za nim pospieszyli Crabbe i Goyle. Oparłem czoło o ścianę. O co... o kogo mogło mu chodzić? I jak bardzo spierdoliłem?
Następnego dnia do poprawczaka przyjechała karetka. Lay... spadł ze schodów.


***


Przez cały tydzień zachowywałem się wobec Sehuna jak niewyłączalne przypomnienie w telefonie. Wieczorami rozpoczynałem temat, często bez żadnego kontekstu czy zapowiedzi. Nie miałem czasu – w końcu każdego dnia mógł go przywołać Minho. Z pewnością było to w chuj irytujące, ale naprawdę nie mogłem przestać. Zbyt mi zależało. 
- Posłuchaj... - zacząłem.
To na pewno był TEN wieczór. Dzwonek zarządzający ciszę nocną zabrzmiał tak dawno, iż nie umiałem przypomnieć sobie jego dźwięku. Sehun nie czytał książek od ojca ani nie chciał ze mną rozmawiać. Nawet nie palił. Stał przy oknie, oglądając las, na którym księżyc zapisywał szlaczki migoczącymi promieniami.
- Nie – odparł chłodno.
- Sehun...
Odwrócił się, zanim zdążyłem powiedzieć coś jeszcze. Złapał mnie za koszulkę i gwałtownie przystawił do ściany. Scena jak z typowej dramy – nastoletnie amatorki kina romantyczno-rzygogennego uwielbiały wszelkiego rodzaju molestowanie przy ścianie w wykonaniu swoich idoli. Idiotki, gdyby to ich plecy miały spotkanie pierwszego stopnia z betonowym murem, od razu wyzbyłyby się podobnych fantazji. Już nawet skatologia telefoniczna wydawała się mniej obrzydliwa. I z pewnością mniej bolesna.
- O co chodzi? - warknął mój odpowiednik odpicowanego aktora. Cóż, telewizja – życie nieodmiennie 1:0.
- Po prostu... nie chcę tego – wykrztusiłem. - Nie chciałbym, żeby coś takiego musiała robić obca osoba, a co dopiero ty.

Potrząsnął mną. Nienawidziłem, kiedy ktoś mnie tak traktował – jak szmacianą lalkę, która nie może niczego zrobić, tylko dawać sobą targać.
- A co dopiero ty, Sehunnie! - powtórzył wysokim głosem, patrząc na mnie pogardliwie. - To nie twoja sprawa, ja pierdolę. Ile razy mam to, kurwa, powtarzać?! To nie powinno cię obchodzić tak, jak mnie nie obchodzi twoje zdanie! Rozumiesz to? Rozumiesz to, do pieprzonej …?!
Nie dokończył, uderzyłem go w szczękę. Odsunął się gwałtownie, zdezorientowany. Naprawdę zapomniał, że potrafię się bić? Cóż, pora na szybkie odświeżenie pamięci. Wymierzyłem kolanem w jego brzuch – choć obsunąłem lekko nogę, Sehun i tak zgiął się w pół. Wciąż wyglądał jednak na bardziej zaskoczonego niż obolałego. Zacisnąłem dłoń na jego przykrótkiej koszulce.
- Nie rozumiem – warknąłem. - I nie mam zamiaru zrozumieć. Przestań się cały czas izolować, nie jesteś samotnym krzakiem na jebanym pustkowiu, otaczają cię też inni. I inni chcą ci pomóc. JA chcę ci pomóc.
Cudownie, jak w ciągu paru minut złamałem każdą zasadę związaną postępowaniem z osobą skrzywdzoną. Autorzy tych wszystkich mądrych książek od Kaia z pewnością odznaczyliby mnie medalem za doskonałe przestrzeganie ich wskazówek. W skali od 1 do 10 moje zdolności psychologicze zobrazowałaby tylko jedna ocena: ziemniak.
Sehun wyplątał materiał koszulki z moich palców i oparł się o ścianę. Oddychał ciężko.
- Wcale nie uważam się za krzak na pustkowiu – odezwał się po kilkudziesięciu sekundach ciszy. - A tym bardziej nie uważam się za "samotny krzak na jebanym pustkowiu".
Z trudem powstrzymałem parsknięcie, on nie krył uśmiechu. Chciałem być poważny i stanowczy, a ten debil standardowo wszystko zepsuł. Oparłem głowę o jego ramię.
- Nie wkurwiaj mnie – starałem nadać swojemu głosowi groźny ton.
- Pytanie brzmi: kto kogo wkurwia bardziej?
Jego dłoń spoczęła na mojej szyi; tym razem jedynie delikatnie przysunął mnie z powrotem do ściany. Z twarzy Sehuna zniknęło rozbawienie, zastąpione przez niewzruszoną obojętność. Zacisnąłem dłonie w pięści, napiąłem nerwowo ramiona. Jego palce przesunęły się wzdłuż mojej grdyki. Wciągnąłem asekuracyjnie powietrze, a wtedy on...
Pocałował mnie. A potem jeszcze raz. I kolejny. Nie czekał, prawdopodobnie w ogóle nie dbał o moją reakcję.
- Sehun... - wymamrotałem, co z pewnością zabrzmiało niezwykle seksownie. Gdyby to on wymruczał coś tak do mnie, bezpowrotnie straciłbym libido.
Sehun jednakże albo był przygłuchy, albo cierpiał na jakąś pojebaną parafilię, bo ani nie wybuchnął śmiechem, ani nie przestał mnie całować. Wreszcie się odsunął, by zaprezentować mi w pełnej krasie jeden ze swoich najwredniejszych uśmiechów. Tym razem nie pozwoliłem mu wszystkiego zepsuć.
Zacisnąłem dłoń na jego odsłoniętym ramieniu, czując pod palcami fragment nagiej skóry. Moje serce tłukło jak oszalałe, gdy podniosłem się na palcach. Sehun nie odezwał się, po prostu na mnie patrzył. Jego usta były lekko rozchylone, przez zmierzwione włosy prześwitywało księżycowe promienie. W mojej głowie brzmiało to niesamowicie tandetnie, ale nie zmieniało to faktu, że wyglądał pięknie. Na tyle pięknie, żebym  pocałował go bez wahania.
Nie był już rozbawiony ani niewzruszony, był obecny jak nigdy dotąd, skupiony tylko na mnie. Oplótł mnie ramionami i przyciągnął bliżej, pogłębiając pocałunek. Nasze zęby uderzyły o siebie, jego kciuk boleśnie wbijał się w moje biodro. Było za dużo śliny i za dużo chaosu, ale nie dbałem o to, bo, Boże, to było jego ślina i nasz chaos.
Słowa zamarły mi w ustach, gdy dynamika naszego układu błyskawicznie zmieniła się ze zwykłego pocałunku w ciężar wszechobecnego nacisku jego ciała, jego zapachu i nierównego oddechu. Przycisnął wargi do mojego obojczyka. Nie było to nieśmiałe dotknięcie ust, tylko ruch oczekujący jednoznacznej odpowiedzi. A ja jej udzieliłem.
- Tutaj.
Jego płytki oddech urwał się nagle, powracając w postaci wywrównanego, lekkiego posapywania. Zgodnie z moim życzeniem nie ruszyliśmy się nawet o milimetr. Przerwał całowanie tylko na moment, by zdjąć mi koszulkę przez głowę. Sięgnąłem rękami ku jego ubraniu, ale natychmiast się cofnął. To od razu mnie otrzeźwiło. W myślach przekląłem się za głupotę, nie powinienem na niego naciskać. Nigdy.
- Ja... - Potrząsnął głową.
- Spokojnie. - Uniosłem dłonie. - Spokojnie.
Znowu zacząłem go całować, starając się nie prowokować dotyku. Po paru chwilach otrząsnął się, nasze języki spotkały się ponownie. Zapomniałem już o tym, co przed chwilą się stało. Liczył się tylko on, on i jego dłonie, jego dłonie coraz niżej.
- Luhan... - Kiedy znów się odsunął, zadrżałem, rozpaczliwie łapiąc powietrze, niemal jakbym się zachłysnął. - Luhan, ja... - Na jego twarzy pojawił się rumieniec, doskonale dostrzegalny nawet w panujących ciemnościach. - Luhan, ja jeszcze nigdy w ten sposób...
Uderzyła mnie fala gorąca. Nie potrafiłem mu spojrzeć w oczy, mimo że wydawał się tak samo zmieszany jak ja. Miałem wrażenie, iż moje podniecenie uleciało, pozostało tylko zażenowanie i lekkie rozczarowanie, że...
- Ja też nie. - Przygryzłem wargę.
Nie odpowiedział. Zastygliśmy na moment w milczeniu, a potem Sehun odwrócił mnie jednym ruchem. Zsunął moje spodnie, paznokciami przesunął po lędźwiach. Zażenowanie... nie było żadnego zażenowania, były tylko jego dłonie. I on, klękający za mną. Pierwsze zetknięcie jego języka z moim ciałem wywołało przerażenie, które niemal od razu przemieniło się w elektryzującą sensację.
Wiedział, co robi, w końcu robiono mu to od dawna. Nie chciałem o tym myśleć, nie chciałem w ogóle myśleć. Zaciskałem dłonie, wbijając paznokcie w skórę. Wszystko trwało o wiele za długo, o wiele za długo niż myślałem, że będzie. Ale nie zaprotestowałem, nie ponaglałem go. A on stawał się coraz śmielszy, coraz mniej zachowawczy.
Kiedy się podniósł, wypuściłem głośno powietrze. Wciąż obawiałem się bólu, wciąż nie byłem do końca przekonany. On tak. Gdy jego tors oparł się o moje plecy, przestałem bać się czegokolwiek. Nie było słodko ani romantycznie, potrzebowałem dłuższej chwili na przyzwyczajenie, której on nie chciał mi dać. Chciał posiadać, wreszcie mieć kogoś i ani myślał czekać. Ja za to nie pragnąłem niczego więcej niż być przez niego posiadanym.
Czułem go i czułem to wszystko, do czego nie pozwolił mi się przedtem zbliżać. Ściskałem jego wychudzoną rękę, wręcz mdlałem pod wpływem jego dotyku. Napierał na mnie, znacząc szerokość ramion śladami ugryzień. Jego ciało płonęło, płonęło nawet bardziej niż ja.
Doszedł pierwszy. Nie wysunął się ze mnie, dopóki nie zabrudziłem jego dłoni. Przyłożył twarz do mojego karku i uśmiechnął się. Tkwiliśmy tak, nie odzywając się do siebie. Gładziłem jego dłoń kciukiem. Czule i delikatnie, tak jak dotyka się maleńkie dzieci w obawie przed skrzywdzeniem. A on... on nie reagował, po prostu się uśmiechał.
I chociaż jeden jedyny raz wszystko było w porządku.


niedziela, 21 grudnia 2014

Pusta zima 1/3

Pairing: WonYe
Tematyka: AU, muzyka, kościołowanie, wieszanie, Heechul jest niestabilny psychicznie, a Yesung dziwny
Ostrzeżenia: na razie chyba tylko przekleństwa
Na marginesie: Poprawczak będzie przed Nowym Rokiem. Naprawdę. O ile nikt mnie nie zastrzeli to nawet jutro.



Siwon nie należał do ludzi, którzy włóczyli się po opuszczony domach. Drzwi ledwo trzymające się na zawiasach czy powybijane szkła w oknach niekoniecznie pasowały do jego estetyki. Podobnie jak odchody zwierząt, które znalazły schronienie w budynku. Gdyby nie leżąca przed drzwiami torba, prawdopodobnie po prostu przeszedłby dalej.
Jednak torba znajdowała się przed uchylonymi drzwiami – w przeciwieństwie do swojego właściciela – i wyglądała na dość drogą. Znający realia przedmieść Siwon nie zamierzał dopuścić, by została skradziona.
Wewnątrz budynek prezentował się również fatalnie jak na zewnątrz. Podłoga była zapełniona naniesionymi przez wiatr gnijącymi liśćmi, brudna tapeta odchodziła od ścian. Pokoje były kompletnie puste – dawni właściciele zabrali wszystkie meble.
Siwon skierował się ku schodom. Stopnie skrzypiały niemiłosiernie i ich konstrukcja pozostawiała wiele do życzenia. Jeden z nich się złamał, jednak udało mu się w porę cofnąć nogę.
Z pokoju dobiegł zdławiony charkot. Siwon rzucił torbę na ziemię i bez wahania ruszył w jego kierunku. Rok służby w ochotniczej straży nauczył go natychmiastowego reagowania w każdej sytuacji.
Pośrodku pokoju, który kiedyś prawdopodobnie służył za sypialnię, powiesił się mężczyzna. Precyzyjniej – wisiał dalej. Na sznurze przyczepionym do żyrandola. Przewrócone poniżej krzesło dość jasno tłumaczyło całą sytuację.
Siwon od razu stanął na krześle, wyciągnął scyzoryk i odciął mężczyznę. Ten runął do przodu, jednak udało mu się go w porę złapać. Ulokował niedoszłego samobójcę
na podłodze, by zrzucić pętlę i sprawdzić mu tętno. Żył, zresztą nawet nie był siny.
Siwon pochylił się, by przystąpić do pierwszej pomocy, jednak wisielec uniósł dłoń. Odetchnął głęboko i powoli usiadł. Przesunął ze zdziwieniem dłonią po szyi.
- Prawie się udusiłem – ocenił ze słyszalnym zaskoczeniem.
Siwonowi odebrało mowę. Obserwował, jak mężczyzna wstaje, rozgląda się po pomieszczeniu i wreszcie podchodzi do żyrandola, na którym próbował się powiesić. To było dziwne, ale może tak zachowywali się wszyscy samobójcy? Biorąc pod uwagę, że byli na tyle nienormalni, by targać się na życie, największy dar ofiarowany im przez...
- Co ty tu robisz? - zapytał nagle Siwona. - Przysłała cię jakaś wyjątkowo uprzejma siła wyższa?
- Siła wyższa? - Uniósł brwi. - Wierzysz w Boga?
- Raczej tak. - Przyjrzał się sznurowi, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. - Ale on chyba we mnie niespecjalnie.


***


Pogoda jak sierota błąkała się pomiędzy jesienią a zimą. Drzewa były kompletnie ogołocone z liści, temperatura nawet w południe nie przekraczała sześciu stopni, jednak wciąż nie spadł żaden śnieg. W literaturze ten okres zawsze wiązał się ze zmianami w życiu bohaterów, w prawdziwym życiu dochodziło jedynie do wymiany ubrań w szafie. Siwon nienawidził listopada. Szczerze i z wzajemnością.
Jego nowy... znajomy za to lubił ten miesiąc wręcz za bardzo. Obserwował pozbawione roślinności tereny z niekłamanym zachwytem. I przy tym wydawał się w ogóle nie odczuwać temperatury.
- Odprowadzić cię do domu? - zapytał Siwon po kilku minutach cichego marszu.
- Nie.
I tyle. Żadnego wytłumaczenia, konwenansów czy próby zrewanżowania się. Nieznajomy zapiął płaszcz pod szyją, wsunął ręce do kieszeni i ruszył w stronę przystanku.
- Tak na wszelki wypadek pamiętaj, że...! - Siwon zamilkł. Bo w sumie o czym tamten miał pamiętać? Że ma się nie zabijać? W sumie nawet nie wiedział, dlaczego chciał to zrobić. To zabrzmiałoby tak... dziwnie nieszczerze. - Jak się znowu będziesz próbował powiesić, to nie przyjdę ci na pomoc!
Tamten odwrócił się po przejściu kilkunastu metrów.
- Przyjdziesz.
Siwon uniósł brwi.
- Niby jak? Mam ci zainstalować lokalizator?
Nieznajomy parsknął śmiechem, który jednak szybko zasłonił odzianą w skórzaną rękawiczkę dłonią. Potrząsnął głową.
- Jutro. Tutaj. Jeszcze nie wiem o której.
Nadjechała jedna z pomarańczowych taksówek - niedoszły samobójca natychmiast do niej podbiegł. Siwon jedynie westchnął ciężko. Ten irytujący nieznajomy naprawdę oczekiwał, że będzie na niego czekał cały dzień?


***


Czekał.
Siwon z każdą minutą uzmysławiał sobie, że jego całe życiowe cierpienie, zawody miłosne i kryzysy wiary były absolutnie niczym wobec trzygodzinnego stania na mrozie. Jeżeli tak miało wyglądać globalne ocieplenie, to wolał nigdy nie usłyszeć z ust żadnego naukowca nic o "globalnym ozimnieniu". Wtedy prawdopodobnie musiałby się szykować na migrujące pingwiny.
- Cześć.
Brązowa, potargana czupryna znienacka wynurzyła się z tłumu kolorowych czapek. Siwon odruchowo uniósł trzy palce w geście pozdrowienia, zupełnie zapominając o zakazie Heechula, który stwierdził, iż pozuje jak Katniss Everdeen. Nieznajomy jednak albo nie znał "Igrzysk Śmierci", albo kompletnie go to nie obchodziło, bo jedynie przybił mu piątkę. Po czym bez słowa pstryknął Siwona w rynienkę podnosową. Okej, po prostu był dziwny.
- Masz świetne usta - przywitał się. - Długie.
- A ty... - próbował zrewanżować się komplementem, pomimo dreszczy i szczękających zębów - wyglądałbyś świetnie przy kominku. Rozpalonym kominku. W którejś z tutejszych kafejek. Obok stolika z gorącą herbatą, która pomogłaby mi się odmrozić.
Tamten z rozbawieniem pokręcił głową.
- Nie chcę nigdzie wchodzić, jest ciepło.
Siwon zaczął poważnie się zastanawiać, czy Pan właśnie nie zesłał na niego kary za grzechy. Tylko za jakie? Nawet Heechul nie zasługiwał na to, by błądzić po Seulu w temperaturze porównywalnej z tą towarzyszącą hibernowanemu Disneyowi.
- Więc... gdzie chcesz iść?
- Chcę śpiewać na ulicy.
Pragnienie było dość osobliwe, ale Siwon nie należał do ludzi, którzy dawali głośny upust swojemu zdziwieniu. Skinął głową.
- A ja chcę iść na charytatywną zbiórkę ciepłej odzieży, żeby wziąć coś dla siebie - zażartował, jednocześnie starając się nie myśleć o przymarzającym do skóry materiale spodni.
Nieznajomy wybuchnął śmiechem. Ściągnął rękawiczki, by nałożyć je na dłonie Siwona. Uśmiechnął się ciepło. Prawie jak w dramie. To byłoby całkiem urocze, gdyby któryś z nich był dziewczyną. Tylko że żaden nią nie był. Siwon przełknął ślinę.
- Idziemy na charytatywny koncert - zdecydował wreszcie tamten. - Ja sobie pośpiewam, a ty się ogrzejesz.
- Dlaczego t y sobie pośpiewasz? Jesteś taki specjalny, że wpuszczają cię na scenę? - parsknął Siwon.
- Nie, to po prostu mój koncert. - Spojrzał na ekran telefonu. - W sumie zaraz się powinien zacząć.
Siwon zamrugał.
- To co my tutaj jeszcze robimy...?
- Nie wiedziałem, czy chcę na niego iść. Zakładałem, iż możesz wymyślić coś... ciekawszego.
Mężczyzna schował jasne dłonie do kieszeni i po prostu ruszył przed siebie. Jego oczy nie błyszczały, czoło nieznacznie zmarszczyło, wydawał się całkowicie skupiony na celu. Niespodziewanie dorósł - Siwon odniósł nawet wrażenie, że może być starszy od niego. Nieznacznie, ale jednak. O zaledwie kilka lat, które jednak istotnie wpłynęły na osobowość tamtego, światopogląd, podejście do życia. Stał się osobą godną szacunku, zniknęła gdzieś aura nienormalnego dzieciaka. A potem nieznajomy zaczął nucić pod nosem piosenkę o mrówkach i przepełnione respektem wrażenie poszło się jebać.


***


Niewiele wyniósł z koncertu. Zapamiętał jedynie wszechobecne, kojące ciepło, głos znajomego-nieznajomego, który w tamtym momencie brzmiał jak chorał gregoriański - ale to było tylko wrażenie, Siwon nie był do końca pewien, czy nie przesadzał - oraz powiew przeszywająco zimnego wiatru, który jedynie utwierdził go w przekonaniu, że w piekle tak naprawdę zalewają grzeszników lodem.
Przez kilkanaście minut błąkali się po mrozie, dopóki wreszcie nie odnaleźli przystanku. Tam mężczyzna poprosił go o numer. Nie wymienili się danymi, nawet się sobie nie przedstawili, ale widocznie mu to nie przeszkadzało.
Siwon zsunął z dłoni rękawiczki. Nie były specjalnie ciepłe, nawet takich nie udawały, więc nie miał pojęcia, po co je nosił. Tym bardziej, iż było to swego rodzaju wykorzystywanie ofiarodawcy. Podziękował i oddał je tamtemu, który jednak pokręcił głową.
- Nie potrzebuję ich, możesz wziąć. Na twoich palcach wyglądają lepiej. - Podszedł do tablicy. - Mam autobus za minutę, nie musisz czekać.
Siwon podrapał się po głowie. Nigdy nie był specjalnie uzdolniony w kierowaniu konwersacją, szczególnie kiedy nie dotyczyła ona... neutralnego tematu.
- Dlaczego chciałeś się zabić? - ostatecznie zdecydował się zapytać bezpośrednio.
Niedoszły samobójca pokręcił powoli głową.
- Nie chciałem się zabić. Chciałem się powiesić.
Kiedy w odpowiedzi jego rozmówca jedynie otworzył usta, wpatrując się w niego bezmyślnie, westchnął ciężko. Znowu wydawał się starszy.
- Nie chciałem powiesić się tak, żeby się zabić, tylko tak, żeby zawisnąć. Wisieć. Jak Twardowski na Księżycu, ale w wersji ze mną i żyrandolem.
- Dlatego zrobiłeś pętlę, postawiłeś taboret i tak dalej? - Siwon uniósł brwi.
Teraz mężczyzna wyglądał na podirytowanego i zawstydzonego jednocześnie.
- Nie przewidziałem tego, że zacznę się dusić od razu. Po prostu... chciałem zawisnąć, żeby poszukać inspiracji i nie wpadłem na...
Siwon parsknął śmiechem. Chciał coś powiedzieć, lecz mężczyzna nagle odsunął się i ukłonił przed nim.
- Nazywam się Kim Jongwoon, miło mi poznać - oznajmił. - Ale mów mi Yesung.
- Choi Siwon - odparł skonfundowany po dłuższej chwili. - Zawsze robisz tak wszystko... bez zapowiedzi?
- Tak.
Nadjechał autobus.


***


Księżycowe promienie prześwietlały jasne, niegustownie dobrane zasłony. Siwon próbował skryć się za poduszką, ale sama świadomość bycia oświetlanym uniemożliwiała mu komfortowe zaśnięcie. Nic dziwnego – leżał w salonie, którego centralna ściana była jednym wielkim oknem. Nie chciał jednak iść do sypialni – od kilku dni czuł się w niej dziwnie nieswojo.
- Kocie, śpisz? - Ktoś poszedł do kanapy, na której się znajdował.
Tożsamość tego „ktosia” nie nalezała do specjalnie niespodziewanych – Kim Heechul. Jego najlepszy przyjaciel, współlokator i ginekolog w jednej z pobliskich przychodni. Poddawany egzorcyzmom i próbom nawrócenia na dobrą drogę od kilkunastu lat. Jak dotąd całkowicie bezskutecznie.
- Hmm? - mruknął jedynie.
- Znalazłem w twojej kurtce ładne rękawiczki. - Heechul miał irytujący odruch szeptania w nocy. Zupełnie jakby nadawało to jego słowom jakąś większą wartość. - Mogę je sobie wziąć?
- Nie – odburknął w poduszkę. - Jeszcze je czymś zainfekujesz.
Był pewien, że Heechul z rozbawieniem przewrócił oczami. Również zgodnie z przewidywaniami nie odpuścił, tylko usiadł naprzeciwko sofy.
- A skąd je masz? Też takie chcę, ej! - Dźgnął go w łokieć.
Siwon wciąż nie potrafił zrozumieć, jaki pieprzony demon nakłonił go w podstawówce do podejścia do tego idioty z grzywką na garnek.
- Dostałem od kolegi.
Oczy Heechula zabłysły.
- Kolegi? A weźmiesz go do domu? W sumie też mógłbym kiedyś jakiegoś wziąć, a nie ciągle po hotelach się umawiamy...
- Heechul! - Siwon podniósł się gwałtownie. - Żadnych. Homoseksualistów. W. Moim. Domu. Rozumiesz? Ty mi całkowicie wystarczysz.
- A jak będą bi- albo heechuloseksualni?
Siwon czasami zastanawiał się, jak bardzo nienawidziłby tego człowieka, gdyby nie poznali się w dzieciństwie. Kiedy jeszcze obaj nie wiedzieli, dlaczego dwaj chłopcy nie mogą bawić się w żołnierski ślub. O ile jeszcze matka Siwona rozwiała tajemnicę względnie szybko, to Heechulowi chyba jeszcze nikt tego nie wytłumaczył. Albo chłopak całkowicie to zignorował. Jak większość rzeczy.
- Powiedz mi - Siwon westchnął głośno - dlaczego nie możesz znaleźć sobie jakiejś porządnej dziewczyny? Ogarniętej, nie musicie nawet brać ślubu, tylko o prostu sprawdź i...
Heechul wyprostował się momentalnie. Wyglądał na mocno zirytowanego, bezwiednie ścisnął w dłoni niezapalonego papierosa.
- A dlaczego TY nie możesz znaleźć sobie "jakiejś porządnej dziewczyny"?
- Ja... To... Po prostu dziewczyny są na obecną chwilę.,. niepotrzebne.
- Niepotrzebne? - Nie ukrył uśmiechu. - Faktycznie, mogą jedynie przeszkadzać podczas spotkań z k o l e g ą.
Uciekł, zanim do Siwona dotarł sens wypowiedzi.


***


Kolejne dni wydawały się po prostu... nudne. Wykłady, praca, telefon od rodziców łamane na wyjście ze znajomymi, sen. Nic co odrywałoby jego myśli. Nawet Heechul dotychczas wprowadzający jakiś element zamieszania do jego życia niespodziewanie się wycofał. Wszyscy zaczęli przypominać postacie przemieszczające się skokowo w pierwszych czarno-białych animacjach.
Yesung również nie dawał znaku życia. Po prostu wyparował. Siwon wciąż nie potrafił pojąć, dlaczego wtedy na przystanku również nie poprosił go o numer. Wystarczyło tylko powiedzieć.
Może Yesung nie dzwonił, bo go rozczarował?


***


Minął miesiąc. Siwon czuł się jak idiota, wciąż szukając jakiegoś nieznajomego gościa, którego widział w życiu zaledwie dwa razy. Ale coś go nakłaniało, napędzało. Coś, co sprawiało, że nie potrafił spojrzeć na siebie w lustrz. Kiedyś po prostu poszedłby do kościoła, porozmawiał z pastorem i spróbował wszystko wyjaśnić. Teraz... Teraz nie wydawało mu się, by akurat tę sprawę ktoś inny mógłby zrozumieć. Ktoś oprócz Heechula.
Chciał z nim porozmawiać, ale ten ciągle nie miał czasu. Albo pracował, albo zamykał się w pokoju. Heechul go unikał. Siwon nie zamierzał naciskać ani pytać o powody – był zwolennikiem przekonania, że należy wysłuchiwać ludzi, a nie żądać od nich odpowiedzi. Jednakże gdy minął tak kolejny tydzień, następnego dnia wziął urlop w pracy i przyszedł wcześniej do domu. Tym razem się udało.
Heechul był w kuchni. Oparty o blat, płakał nad znajdującą się na stole paczką. Wyglądała jak jeden z tych słynnych kartonów, które odsyłają sobie pary podczas zerwań.
Kiedy Siwon wszedł do pomieszczenia, nawet nie podniósł wzroku. Zgasił papierosa w przepełnionej popielniczce. A jeszcze trzy miesiące temu prowadził motywacyjne spotykania dotyczące wychodzenia z nałogu.
- Heechul, co się stało? - Siwon objął go ramieniem.
Mężczyzna tylko potrząsnął głową.
- Zerwał ze mną.
- Co? Dlaczego?
Heechul parsknął drwiąco. Strząsnął z siebie dłoń przyjaciela.
- Zerwaliśmy trzy tygodnie temu! Przez trzygodnie prawie nie wychodziłem z domu! W którym z tobą mieszkam! I ty się nie zorientowałeś?! - Roześmiał się histerycznie. Ktoś cię w ogóle obchodzi? Coś cię w ogóle obchodzi? Coś niezwiązanego z tobą... i twoją ścieżką wiary, oczywiście! - Klasnął w dłonie i teatralnie podniósł wzrok. - Boże, pamiętaj, że twój umiłowany syn, Siwon, robi dokładnie wszystko, co powinien poza interesowaniem się innymi ludźmi! Co tam inni, chodzi do kościółka i modli się codziennie, brawa dla niego! - wydarł się. - A to jest przecież najważniejsze, prawda? Bo jakby chociaż raz się zainteresował, to czekałoby go piekło, tortury i w ogóle cierpienie już za życia!
- Heechul, uspokój się...
Gwałtownie się odsunął.
- Spierdalaj.
Odwrócił się na pięcie i pobiegł do swojej sypialni. Drzwi zamknęły się z hukiem. Siwon westchnął ciężko. Zbliżył się do drzwi pokrytych plakatami żywcem zerżniętymi z pokoju typowego nastolatka. Niepewnie zapukał.
- Spierdalaj.
- Heechul, nie przeklinaj.
Trzask zapalniczki.
- Spierdalaj.
- Nie pal tylko dlatego, że się denerwujesz.
- SPIERDALAJ!
- Nie.
Cisza.
- To wejdź.
Siwon uchylił nieznacznie drzwi. Heechul siedział na łóżku, oparty o jedną z wielkich poduszek z kolekcjonerskiej edycji "Frozen". Oczywiście palił.
- Wkurwiasz mnie - oświadczył na wstępie.
- Aha.
Chwilę zajęło Siwonowi przedarcie się przez ocean przedmiotów, który objął w posiadanie całą podłogę. Dawno tu nie był - zapomniał już, że sypialnia przyjaciela wygląda jak pokój nastolatki z mokrego snu producenta gadżetów do filmów animowanych. Inaczej mówiąc - stężenie Anny i Elsy na metr kwadratowy przekraczało wszelkie dyplomatyczne normy.
- A ja cię nie wkurwiam? - Heechul odezwał się ponownie.
- Czasami mnie denerwujesz.
- A coś cię kiedykolwiek w ogóle wkurwiło? Nie zdenerwowało, nie zirytowało - dosłownie: w k u r w i ł o.
Siwon zastanowił się. Usiadł na łóżku obok współlokatora, którego wściekłość ulotniła się równie szybko jak pojawiła. Ustępując miejsca zaciekawieniu.
- Chyba. - Siwon przesunął dłonią po włosach. - Tak, w sumie jest taka jedna rzecz. Ale bardziej... to moja wina, więc powinienem się opanować.
Heechul przechylił głowę, wciąż intensywnie się w niego wpatrując. Nie obchodziły go ogólniki.
- Okej, po prostu nie wziąłem numeru od kogoś, od kogo powinienem. Nic więcej. Żałuję tego, bo nie chodzimy razem na zajęcia ani nie mamy nawet wspólnych znajomych. Pewnie już się nie spotkamy.
- Od kogoś?
- Od dziewczyny – uzupełnił natychmiast Siwon.
Nie miał pojęcia, dlaczego skłamał. To... samo wyszło z jego ust. Jakby powiedzenie, że „tym kimś” był mężczyzna, wszystko by psuło. Tylko co miałoby zepsuć? Przyjaźń jego i Heechula? Sześciogodzinną znajomość jego i Yesunga? Nie, niczego by to nie zniszczyło. Więc dlaczego tego nie powiedział?


***



Sześć sygnałów.
Albo komuś naprawdę zależało na rozmowie, albo pracujący w telemarketingu student desperacko próbował zarobić chociaż na paru sekundach rozmowy.
Jako dobry chrześcijanin Siwon postanowił odebrać. Pomimo tego, że dochodziła trzecia rano.
- Dzień dobryyy...? - Stłumił ziewnięcie.
- Choi Siwon?
Brzmienie ciepłego głosu natychmiast go otrzeźwiło. Usiadł na łóżku i poprawił pościel, jakby jego rozmówca mógł widzieć, w jakim jest stanie. Jakby go to obchodziło.
- Przy telefonie, z kim mam przyjemność? - Zacisnął dłoń na obudowie.
- Możesz dzisiaj nie iść spać? Nie chcę nie spać sam.
To na pewno był Yesung. Nie chodziło o sam głos – zwyczajnie nikt inny nie wypowiadał się w ten sposób. Ani nie miał podobnych życzeń.
- Dlaczego?
- Musisz wiedzieć?
W sumie nie musiał. Wątpił, żeby było to coś wyjątkowo ważnego, Yesung z pewnością nie brzmiałby wtedy tak beztrosko. Raczej również nie zamierzał z tym robić niczego podejrzanego. Zresztą... co ten mężczyzna mógłby mu zrobić?
- Mogę z tobą nie spać.
Wydawało mu się, że Yesung odetchnął z ulgą. Ale tylko wydawało.
- Okej, w takim razie wróć do łóżka i połóż obok siebie komórkę. Chcę słyszeć twój oddech, żeby nadzorować, czy przypadkiem nie zaśniesz.
Siwon posłuchał go, mimo że czuł się idiotycznie. Nie wiedział, czy Yesung żartuje, czy... Nie, po prostu był nienormalny. Ale tylko trochę. I w sposób, który Siwonowi ani trochę nie przeszkadzał.
- Okej, co teraz? - zapytał po chwili ciszy.
Nie uzyskał odpowiedzi. Z telefonu dobiegła go muzyka. Żadnego wokalisty, tylko instrumenty i, prawdopodobnie, syntezator. Nie słyszał jej nigdy przedtem, nie potrafił nawet przypisać jej do jakiegokolwiek gatunku, ale brzmiała dobrze.
Muzyka zmieniała się, słyszał dźwięk przełączanych płyt. Około ósmej rano zamilkła niespodziewanie, doprowadzając Siwona niemalże do paniki. Szybko przyłożył komórkę do ucha.
- Nie zasnąłeś – powiedział tamten z pewną satysfakcją.
Siwon jedynie skinął głową. Nie zmrużył oka nawet przez sekundę.

wtorek, 11 listopada 2014

SM Youth Detention Center - rozdział IX



Pairing: Hunhan, Kaisoo
Ostrzeżenia: przekleństwa, gejowacenie się nieletnich, jawne wzmianki o gejowaceniu nieletniego z opiekunem, a do tego przemoc i fajki - as always
Nieprzekonujące tłumaczenie: Minął prawie miesiąc od poprzedniej aktualizacji, wiem. I chciałabym bardzo za to przeprosić, tym bardziej, iż niczym Wam tego nie wynagrodziłam, ale... Seriale się pojawiły. Dużo seriali.
I tak, to są tłumaczenia. Wiem, że nieprzekonujące, napisałam wyżej.
A poza tym to #smok_jest_bardzo_biedny i nie stać go na betę. Soł nie narzekajcie.



Przy śniadaniu Lay wraz z Chenem wyraźnie mnie unikali. Próbowałem jakoś podjąć rozmowę, podziękować za wstawienie się podczas akcji ze sprzątaniem, ale odchodzili, ilekroć się zbliżałem. Wreszcie zrozumiałem dlaczego – obaj byli cali posiniaczeni. Zadawanie się ze mną oznaczało kłopoty w bandzie D.O. Wielkie kłopoty.
Więcej już do nich nie podszedłem. Kiedy wychodzili, Lay skinął mi niemal niezauważalnie głową. Nie odpowiedziałem. Nie mogłem zaaprobować tego sposobu postępowania. Nie, kiedy cierpiał na tym mój pieprzony przyjaciel.


***


Prawdopodobnie nie była to najmądrzejsza rzecz, jaką zamierzałem zrobić w życiu. Nawet bardziej niż prawdopodobnie. Szczerze mówiąc, myślę, iż gdyby głupota umiała latać, wirowałbym gdzieś pomiędzy Drogą Mleczną a Galaktyką Andromedy.
Mimo świadomości własnego debilizmu nie zmieniłem zdania. Może i byłem kretynem, ale przynajmniej zdecydowanym kretynyem. Trudno.
Chciałem porozmawiać z D.O. Nie, nie tylko chciałem – stałem pod jego jebanymi drzwiami. Jakimś cudem wyciągnąłem informację o lokalizacji jego pokoju z Tao, nie zdradzając przy tym przyjacielowi zbyt wiele. Inaczej na pewno by mnie od tego odwiódł. Całkiem słusznie zresztą.
Wziąłem głęboki oddech, gdy drzwi D.O zaczęły się rozsuwać. Zanim jednak ktoś zdołał wyjść z pokoju, wdarłem się do środka. Potrącając przy okazji Goyle'a. Albo Crabbe'a. Chuj, nie rozróżniałem ich.
- Co ty tu, kurwa...? - zapytał po chwili siedzący na łóżku D.O.
- Mamy go wypierdolić? - Crabbe'a skinął dłonią na czającego się w rogu Goyle'a. Go też nie zauważyłem? C u d o w n i e.
- Emm... Przyszedłem z tobą pogadać. - Odwróciłem się ku D.O, próbując chociaż wyglądać na pewnego. Noszony wbrew regulaminowi wisiorek Goyle'a zadźwięczał złówrożebnie. Skupiłem wzrok na podłodze, z którą prawdopodobnie miałem się zaraz przywitać.
D.O podniósł się z posłania, otrzepując niewidzialny pyłek ze spodni. Zbliżył się do mnie powolnym, ewidentnie inspirowanym chodem thrillerowych bossów krokiem. Uśmiechnął się drwiąco.
- On tylko przyszedł lizać mi buty, możecie wyjść. - Skinął na dybiącą na moje zdrowie bandę. - Jak z nim skończę, to was zawołam.
Wyszli bez słowa. Mimowolnie odetchnąłem z ulgą. Może ten plan nie był najlepszy, może i nie przewidziałem, iż w pokoju D.O przebywają też inni, gotowi wpierdolić mi ludzie, ale cel został osiągnięty. Prawie.
- Czego? - warknął, odsuwając się na bezpieczną odległość. Huhu, czyżby ktoś bał się, że ponownie przypierdolę mu kubłem? Całkowicie irracjonalnie moja samoocena zrównała się z Mont Blanc.
- Tak jakby – przejechałem językiem po zaschniętych ustach – widziałem cię wczoraj. W sumie to dzisiaj. Na dachu.
Dostrzegłem w jego oczach dezorientację, która szybko przekształciła się w gniew. Skoczył w moją stronę, ale uniknąłem ataku bez większego wysiłku. Spróbował raz jeszcze; tym razem wyprowadziłem kontrę w jego brzuch. Nie trafiłem, jednak to wystarczyło, by cofnął się o parę kroków.
- Co niby widziałeś? - Miał przyspieszony oddech, na czole uwidaczniły się bruzdy.
- Naprawdę musimy przez to przechodzić? - Uniosłem brwi z nadzieją, iż nie wyglądam, jakbym bardzo starał się naśladować mimikę Sehuna. - Byłem tam w nocy, ty również, słyszałem, jak... wiesz... - Uśmiechnąłem się złośliwie. - Mam kontynuować?
Zacisnął mięśnie szczęki, wpatrując się we mnie z nienawiścią.
- Po chuj tutaj jesteś?
- Chcę się dowiedzieć, co się stało. - Wzruszyłem ramionami.
- Po chuj?
Wbrew pozorom to było naprawdę dobre pytanie. Niemal porównalne z hamletowskim: „Być albo nie być?”. Nie miałem pojęcia, dlaczego mnie to interesuje. Nie planowałem go szantażować ani upokarzać – to nie leżało w mojej do bólu poczciwej naturze. Chyba chodziło o aktywujący się bez przerwy syndrom Matki Teresy.
- Tego jeszcze nie wiem – odpowiedziałem po chwili ciszy.
Posłał mi nieufne spojrzenie, ale nie udało mu się niczego wyczytać z mojej twarzy. Wsadził dłonie do kieszeni.
- Powiedzmy, że... - Zmienił środek ciężkości z nogi na nogę. - Dziewczyna, z którą byłem, ma kogoś innego. Taka odpowiedź ci wystarczy?
- Dziewczyna? - zapytałem odruchowo. - To ty nie byłeś z Kaiem?
Nie zdążyłem jeszcze dokończyć pytania, gdy mnie popchnął. Uderzyłem z impetem głową o ścianę. Pół życia, trochę cieni i ikona z Jezuskiem stanęły mi przed oczami. Podniosłem się na łokciach, oddychając ciężko. D.O doskoczył do mnie, by złapać za kołnierz i parokrotnie potrząsnąć.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - warknął. - Zawsze jesteś w odpowiednim miejscu, wszystko cię interesuje, wszystko widzisz. - Chciałem zaprzeczyć, jednak zasłonił mi usta dłonią. - Po chuj ci to? Po chuj ci to wszystko? Bawisz się w informatora jak Tao? A może próbujesz mnie zastraszyć? Bo wiesz, gówno ci to wyjdzie, nie masz żadnych dowodów. Ż a d n y c h. A tobie nikt nie uwierzy, pizdo.
Próbowałem ukradkiem wymacać jakiś nadający się do obrony przedmiot i nawet coś znalazłem, ale tym razem D.O był przygotowany. Poderwał mnie nagle, nie pozwalając na jakąkolwiek kontrę. Uderzyłem całym ciałem o drzwi.
- Wypierdalaj. - Podszedł do panelu otwierającego.
- Nie zamierzałem nic z tym robić – wykrztusiłem. - Po prostu... Myślałem, że coś się stało.
Spoglądał na mnie w milczeniu. Chyba chciał coś powiedzieć. Otworzył usta, po czym od razu je zamknął. Wpatrywaliśmy się w siebie przez kilkadziesiąt sekund, dopóki nagle nie odwrócił się z powrotem ku panelowi i nie otworzył drzwi. Dotychczas oparty o nie, dosłownie wypadłem z pomieszczenia.
- Wypierdalaj – wycedził jedynie, zamykając pokój z powrotem.
Soł... To by było na tyle, jeżeli chodzi o pomaganie całemu światu.


***


Leżałem na łóżku, wpatrując się w sufit. Na jednej dłoni podpierałem głowę, w drugiej trzymałem papierosa. Palenie w takiej pozycji nie było zbyt mądre, ale zdążyłem oswoić się z myślą, iż mogę spłonąć. Wciąż była to lepsza perspektywa niż wstanie.
Sehun wsunął się do pokoju niemal bezszelestnie – gdyby nie kliknięcie drzwi, nawet bym nie mrugnął. Zabawne, jak technologia potrafi zniszczyć całą zabawę w podchody. Uniosłem nieznacznie głowę.
- Mój ojciec przyjeżdża – oznajmił na powitanie. - Pojutrze.
Wzruszyłem ramionami.
- To źle?
- Nie wiem. - Opadł na swoje łóżko. - Nie mam pojęcia, nie widziałem go od przyjazdu tutaj.
Tym razem nie zbyłem go lekceważeniem. Usiadłem, przypadkowo przypalając sobie palce fajką.
- Nie widziałeś go od przyjazdu tutaj? - powtórzyłem idiotycznie. - Czyli... od pięciu lat?
Skinął głową po chwili zastanowienia.
- Tak jakby. - Wyciągnął dłoń po papierosa, a ja odruchowo podałem mu swojego. - Kiedy mnie zamykali, siedział w szpitalu. Już nie pamiętam dlaczego, ale nawet nie mogłem go widywać, to... Myślałem, że umarł. A teraz przyjeżdża.
Nie miałem nic więcej do powiedzenia. Położyłem się z powrotem na łóżko. Czułem na sobie wzrok Sehuna, ale nie zamierzałem niczego inicjować. Nie moglem na niego naciskać ani do niczego zachęcać – sam musiał poradzić sobie z wyrażaniem uczuć. Przynajmniej tak twierdzili w mądrych książkach Kaia.
- Chyba trochę się boję – rzekł wreszcie.
- Dlaczego?
- Bo... - Przełknął ślinę. - Nie wiem.
- Boisz się go czy spotkania z nim? Bo to zasadnicza różnica.
Przesunął dłonią po przydługich, od dawna nieścinanych włosach. Miał autentyczne problemy z ubraniem w słowa własnych odczuć. Jako totalny ekstrawertyk nie potrafiłem tego zrozumieć, ale jako jego przyjaciel starałem się choć minimalnie wczuć w jego sytuację.
- Nie rozumiesz... - Nerwowo gładził materiał poduszki . - Nie boję się go, nie boję się samej rozmowy, tylko tego... Nie chcę wiedzieć, co z tego wyniknie. Bo jak wyniknie coś... Luhan, on jest jedyną osobą, jaką mam, rozumiesz? J e d y n ą. A co jeżeli tak naprawdę wcale go nie mam i...?
Stanąłem naprzeciwko niego. Wyciągnąłem dłoń, a kiedy się nie odsunął, ująłem jego podbródek i podniosłem tak, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Jeżeli ty się boisz, to pomyśl o tym, co czuje on. Unikał kontaktu z tobą przez pięć pieprzonych lat, pewnie teraz oczekuje, iż go zlinczujesz. - Uśmiechnąłem się nieznacznie, chcąc nadać wypowiedzi nieco lżejszy ton. - Dopóki się z nim nie zobaczysz, nie masz się czym przejmować. Potem, jak już coś z tego wyniknie, razem wszystko ogarniemy, okej?
Nie odpowiedział, nawet nie skinął ani nie pokręcił głową. Objął mnie w pasie, przykładając głowę do brzucha. W milczeniu gładziłem go po włosach, dopóki nie przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Po czym nie zrobił tego jeszcze raz. Poczułem, jak pewien pieprzony ośrodek mózgu, który zwyczajowo wyłączał wszystkie inne bodźce, budzi się do życia. Dopływ krwi do mózgu został przewspaniale ucięty na rzecz innej części mojego ciała. Kurwa, nie teraz! Sehun, to naprawdę nie był dobry...
A jednak teraz.
- SERIO?! - Chłopak odsunął się natychmiast. - Powtórzę: SERIO?!
Zasłoniłem zaczerwienioną twarz dłonią, wspinając się na szczyty zażenowania. Koniec, kurwa. Dzisiaj jeszcze idę obrabować aptekę i nażreć się klonidyny i innych gówien. Żegnajcie hormony, witaj impotencjo.
Sehun podniósł się z łóżka. Stał naprzeciwko mnie, nie starając się nawet pozbyć z twarzy uśmiechu politowania. Spróbowałem schować się przed światem za pomocą minischronu złożonego z obu rąk, ale złapał mnie za nadgarstki.
- Spokojnie, nie ty pierwszy, nie ostatni – stwierdził pozornie spokojnym tonem. - Rozumiem, że... - przerwał, targany atakiem śmiechu.
Głośno wypuściłem powietrze. Wyszarpałem dłonie z jego i cofnąłem się o kilka kroków. Co za jebana hańba, ja pierdolę. Nigdy w życiu nie spojrzę mu w oczy, nigdy nawet nie pomyśle o tym, by to zrobić. Nie mogłem jednak dać po sobie tego poznać. Heroicznie wyprężyłem pierść.
- Proszę bardzo – rzekłem z największą dawką patosu, na jaką mogłem sobie pozwolić – kpij sobie. Kpij z niemogącego panować nad hormonami nastolatka, który...
Sehun bezczelnie zasłonił mi usta dłonią, wciąż słaniając się ze śmiechu. Rechotał jak pieprzony Jabba the Hutt podczas próby uśmiercenia Hana Solo. Nawet przypominał tę jebaną ropuchę, no może był TROSZECZKĘ ładniejszy.
- Jesteś śmieszny – powiedział jedynie, gdy odzyskał oddech.
Jestem śmieszny. Cudownie. Nie jestem wspaniały, kochany, miły, tylko śmieszny. Tak mi się odwdzięczał za te tygodnie troski?! Ale dobra, „śmieszny” wciąż brzmiało lepiej od „żałosny”. Taką miałem nadzieję.


***


- Kai...? - Złapałem przechodzącego mężczyznę za łokieć.
Wolałem przechwycenie go na korytarzu od rozmowy w gabinecie. Tam miałem nieco utrudnioną drogę ewakuacji – musiałem się liczyć z możliwością, iż któregoś dnai zirytowany psycholog po prostu nie pozwoli mi wyjść, dopóki nie zdradzę tożsamości sprawców pobicia. A teraz potrzebowałem z nim pogadać. Nie chodziło o samą ciekawość, musiałem zdobyć jakiś argument, dzięki któremu mógłbym zmusić D.O do odpierdolenia się od moich przyjaciół. I ode mnie. Oczywiście ten plan miał więcej słabych punktów niż plusów, ale nie miałem pomysłu na nic innego.
- Luhan? - zdziwił się. Zresztą jak za każdym razem kiedy to ja inicjowałem rozmowę. - Coś się stało?
- Tak. - Skinąłem głową. - Ale nie chodzi o mnie, tylko... - zawiesiłem głos. - Możemy porozmawiać na dachu?
Kai uniósł brwi.
- Dobrze wiesz, że wychowankowie nie mogą wychodzić na...
- Dobrze też wiem, że wychodzi tam pan codziennie. I to nie sam.
Szczęśliwie on też doszedł do wniosku, iż nie ma sensu się kłócić. Ruszył nerwowo w stronę schodów prowadzących na dach. Rozglądał się niespokojnie, jakby pewien, że zza któregoś z rogów zaraz wynurzy się dyrektor. Okej, było to możliwe – kończyła się pierwsza godzina przerwy obiadowej – ale nie należało popadać w paranoję. Klepnąłem go w ramię, zachęcając do przyspieszenia. Choć zadrżał jak ziemia w Japonii, to wyjątkowo posłuchał mnie bez gadania.
Gdy znaleźliśmy się na dachu, Kai, choć wydawało mi się to niemożliwe, spiął się jeszcze bardziej. Niemalże nie przypominał tego wesołego, wyluzowanego gościa, którego poznałem. Co się, kurwa, z nim działo...?
- Więc w czym jest problem? - Posłał mi zachęcający uśmiech. W założeniu zachęcający.
Wsadziłem ręce do kieszeni. Teraz, kiedy przyszło co do czego, nie byłem już taki pewny siebie. W gruncie rzeczy... Rozmowa zapowiadała się niesamowicie żenująco.
- Zastanawiam się – zacząłem wreszcie – dlaczego powiedział pan D.O, że pan kogoś ma. Szczególnie po tym, jak...
Kai aż się odsunął.
- O czym ty w ogóle mówisz?! To, co wtedy zobaczyłeś... W ogóle źle to zrozumiałeś!
Wzruszyłem pseudononszalancko ramionami. Szczerze mówiąc, pytanie Kaia było całkiem trafne – też miałem ochotę je sobie zadać, ale nie mogłem pozwolić, by to zauważył. Przestąpiłem z nogi na nogę, ziewając teatralnie.
- Proszę nie udawać idioty, widziałem was także później – blefowałem jak czarownica przed inkwizycją, jednak jakimś cudem to działało.
Kai był zbyt zestresowany, żeby wykorzystać psychologiczną wiedzę, a mi chyba za bardzo zaczęło zależeć na zdobyciu informacji, bo ni stąd, ni zowąd zacząłem dobrze grać. Gdyby jakiś reżyser kazałby mi wystąpić w filmie pod groźbą zabicia mojej matki, już mógłbym ustawiać się w kolejce po Oscara. A mówili, że samą wiarą niewiele się zrobi, ha!
- Zamierzasz... - Mężczyzna przypominał pęknięty balon, z którego uchodziłą resztka powietrza. – Zamierzasz coś zrobić z tą informacją? Powiedzieć komuś? Naczelnikowi, strażnikom, kolegom...?
Potrząsnąłem zdecydowanie głową. Lubiłem go, nie chciałem sprawiać mu problemów. D.O to co innego.
- Nie. - Zbliżyłem się do niego. - Wierzę, że to, co robisz... Myślę, że nikogo pan tym nie krzywdzi, prawda?
- Tak, to całkowicie konsensualna relacja, to znaczy – to była całkowicie konsensualna relacja...
- Dlatego proszę się nie przejmować – przerwałem mu łagodnie. - Nie o to mi chodzi. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego z D.O byliście, a nie jesteście. Nic więcej. 
- Dlaczego cię to interesuje?
Odzyskał rezon. Wyprostował się, poprawił włosy i przybrał pseudoprofesjonalną maskę, żywcem zerżniętą z mimiki Mads Mikkelsena. Uhu, czyżby ktoś sobie przypomniał, że jest psychologiem?
- Spotkałem go tutaj. W sensie D.O. W nocy. Nie wyglądał na zbyt... wesołego.
- Jak to? Coś mówił?! - zaoferował się natychmiast.
Borze iglasty, ten facet był beznadziejny. Niby taki ogarnięty, niby taki zdystansowany, a gdy tylko wspomniało się o D.O, dostawał spazmów. Zaangażowanie zaangażowaniem, ale powinien bardziej przejmować się możliwością wykrycia, nie smutkiem swojego lowelasa/chłopaka/kochanka (niepotrzebne skreślić). Mimo wszystko bliższe relacje z wychowankami były zakazane. Między innymi dlatego w poprawczaku nie zatrudniono niemal żadnych kobiet – chcieli wykluczyć ewentualne romanse. Nie wpadli jedynie na to, że niektórym nie potrzeba pań. Ach, ten spaczony XXI wiek!
- Nie, był po prostu smutny. Bardzo smutny. Baaardzo smutny – nakreśliłem mu jakże szczegółowy obraz rozpaczy D.O. 
Kai zacisnął usta. Wyglądał na naprawdę przejętego, jakby moja niezbyt poważna narracja w ogóle nie miała dla niego znaczenia. Gdybyśmy się spotkali kilka miesięcy wcześniej, bez wahania bym go teraz przytulił, ale znajomość z Sehunem skutecznie wyzbyła mnie podobnych odruchów. Poklepałem go współczująco po ramieniu.
- So? Z jakiego powodu go zostawiłeś? - zawróciłem rozmowę na odpowiedni tor. Teraz miałem się przekonać, czy spędzałem tutaj przerwę bezcelowo, czy jednak coś na niej zyskam. Coś więcej niż niezamierzone wpędzenie w depresję Bogu Ducha winnego psychologa. 
- Luhan, to naprawdę nie twoja sprawa. Nie powinieneś się mieszać we wszystkie afery w tym miejscu. Tak będzie dla ciebie... bezpieczniej, okej? - Zdecydowanie ruszył ku schodom.
Jeżeli myślał, iż zbyje mnie tak idiotyczną radą, to się, kurwa, pomylił. Tylko troszkę, tak jak taki jeden Kolumb z lokalizacją Indii. 
- Nie ignoruj mnie! - Poleciałem za nim. - Przejmuję się tym wszystkim, dlaczego mi odmawiasz nawet takiej wiedzy? Niczego by to nie zmieniło!
Zatrzymał się nagle, tuż przed samymi drzwiami prowadzącymi na korytarz. Zacisnął dłoń na klamce.
- Powiedzmy, że – wypuścił głośno powietrze – pewien dobrze znany nam strażnik dał mi do zrozumienia, iż o wszystkim wie. I nie był ani tak miły, ani tak pewny jak ty. Nie mogę sobie pozwolić na utratę tej pracy, jasne?
Wręcz wybiegł z klatki schodowej. Chciałem zadać mu jeszcze kilka pytań, lecz kiedy sam wyszedłem na korytarz, już nikogo na nim nie było. 
Zajebiście. Totalnie zajebiście. Nie miałem żadnej kompromitującej, nadającej się do szantażu D.O informacji, Kai był na mnie wkurwiony, a Lay wciąż musiał obawiać się kolejnego pobicia. Uniwersalna zasada wszechświata: „jeżeli coś ma się spierdolić, to się spierdoli w wielkim stylu” oczywiście zadziałała również i tym razem. Ale nawet ona nie przewidywała, iż ktoś mógłby urodzić mną. I spierdolić monumentalnie wszystko za jednym zamachem.


***


Siedziałem z Sehunem na korytarzu przed salą odwiedzin. Nie wiedziałem, kim był jego ojciec ani ile zapłacił naczelnikowi za możliwość porozmawiania z synem nie w terminie standardowych wizyt i, będąc szczerym, chuj mnie to obchodziło. Ważny był teraz tylko przerażony Sehun, który od rana próbował sprawiać wrażenie obojętnego i wręcz znudzonego całą sytuacją. A jednocześnie podskakiwał przy najmniejszym dźwięku i odpalał papierosa od papierosa. Prawdziwy mistrz sztuki aktorskiej, zaiste.
A, i przeklinał jak jebany absolwent ASP podczas ulicznego performance'u.
- Ja pierdolę, co ten chuj sobie myśli, jest pieprzone sześć po. - Wpatrywał się w wiszący dokładnie naprzeciwko nas zegarek. Bezwiednie bębnił paznokciami po podłodze jak na nałogowego, odciętego od szlugów palacza przystało. - Czy ten zjeb sobie wyobraża, że ja nie mam co robić i będę tu, kurwa, czekał do skończenia świata?!
- Spokojnie, może ma źle nastawiony zegarek albo kontrola jeszcze go trzyma – starałem się być cierpliwszy niż matka rozpieprzającego świątynie Herkulesa. - Nie zadręczaj się, zaraz przyjedzie i...
- Nie chcę, żeby przyjeżdżał, wkurwia mnie! - Zacisnął usta w wąską linię.
Dzięki bogom, nie musiałem na to odpowiadać. Rozległ się krótki dźwięk dzwonka, drzwi otworzyły się, a stojący w nich strażnik zaprosił gestem Sehuna do środka. Cały gniew chłopaka nagle zniknął, pozostała jedynie niepewność i strach. Rzucił mi niespokojne spojrzenie.
- Tylko go nie zamorduj za to, że się spóźnił. - Wyszczerzyłem się pokrzepiająco.
Sehun nie odpowiedział uśmiechem, jedynie skinął głową. Wstał z trudem i podążył za strażnikiem, wyraźnie spięty. Nie spuszczałem z niego wzroku, dopóki nie zasunięto drzwi.


***


Siedziałem na zajęciach popołudniowych, wpatrując się bezmyślnie w zegar. Miałem wrażenie, jakby wskazówki, na złość całej grupy, postanowiły zamraznąć. Kolejne sekundy mijały powoli, wręcz boleśnie. Jak ostatni debil poszedłem na lekcje, zamiast poczekać na Sehuna w pokoju. Parę opuszczonych godzin by mnie nie zbawiło, a ten kretyn mógł właśnie podcinać sobie żyły albo wyskakiwać przez okno. Nauczyciel mówił, ktoś odpowiadał, a ja jedynie obserwowałem ten pieprzony zegar.
Przynajmniej dopóki Kris nie wbił mi łokieć pod żebra.
- Idioto, pyta ciebie.
Przeniosłem zamglony wzrok na profesora. Facet w średnim wieku, ewidentnie nie pasowała mu ani siedziba pracy, ani sama profesja. Wolałby wdziać mundur i ganiać nas na spacerniaku.
- Luhan, zadałem ci pytanie – poinformował lodowatym głosem.
- Bardzo możliwe – zgodziłem się uprzejmie.
Kilku wychowanków obdarzonych niewybrednym poczuciem humoru gromko zarechotało. Nauczyciel uniósł brwi, zbliżając się do mojej ławki. Niby mały krok dla człowieka, a cała klasa natychmiast umilkła.
- Doprawdy, jeżeli dwa słowa z twoich ust tak wszystkich śmieszą, może zaczną pisać panaegiryki na twoją część? - Podniósł mój zeszyt, w którym nie zapisałem nawet jebanego tematu. - A może podywagują wraz ze mną nad sensownością twojej dalszej resocjalizacji. Wytłumacz mi, młody człowieku, co ty tu właściwie robisz?
Normalny, obdarzony instynktem samozachowawczym człowiek spuściłby głowę i przeprosił za zachowanie. Ja bym tak zrobił każdego innego dnia. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj nie miałem cierpliwości udawać.
- Przetwarzam tlen na dwutlenek węgla – odparłem jeszcze uprzejmiej niż za pierwszym razem.
Profesor pochylił się nade mną, zasłaniając mi haczykowatym nosem dostęp do światła. Doszedł jednak do wniosku, że łatwiej upokorzyć ucznia, ukazując swą wyższość niż wyżywając się na nim, i powrócił na swoje miejsce za biurkiem. Taktyka w istocie była lepsza, ale nie w momencie, kiedy miał do czynienia ze mną. Czyli nadwrażliwym, marzącym o wywaleniu z klasy samobójcą.
- Skoro uważasz, że tylko tyle wnosisz do społeczeństwa... - Uśmiechnął się drwiąco. - Cóż, pomogę ci to zmienić. Powtórzę nawet pytanie: jaka jest tematyka omawianego wiersza?
Kris litościwie podsunął mi sporządzoną na marginesie notatkę. Nie mogłem się jednak doczytać, więc musiałem improwizować.
- O zaparciu... - przeczytałem ze zdziwieniem – się wiary – dodałem pospiesznie.
Proktologiczna analiza wiersza nie doczekała się spodziewanego uznania.
- Luhan, powtórzę więc drugie pytanie: co ty tu właściwie robisz? - Zapisał coś w komputerze, prawdopodobnie po raz pierwszy od stuleci otworzył internetowy dziennik. - Jesteś bezmyślnym, acz popisowo bezczelnym ignorantem. Twoja pozbawiona jakichkolwiek wyższych wartości, płytka osobowość umożliwia ci nie tylko czynne, ale również bierne przebywanie na moich lekcjach. Usiądź.
Okej, zamurowało mnie. Przed opadnięciem na krzesło powstrzymał mnie jednak uścisk Krisa, który bez słowa sam podniósł się z miejsca.
- Chodź, Luhan – powiedział bardzo niskim, donośnym głosem, patrząc nauczycielowi prosto w oczy. - Nasze płytkie osobowości i tak tutaj się nie pogłębią, osiągając ten poziom dna co osobowość pana profesora. Wychodzimy.
Pociągnął mnie za koszulę i wyprowadził z klasy. Nie trzasnął drzwiami.
- Wow – nie popisałem się elokwencją.
Machnął ręką. Ten gest u innych wyglądałby śmiesznie, lecz do Krisa niesamowicie pasował. Byłem w stanie uwierzyć, iż podobne akcje nie są dla niego pierwszyzną. Pomimo dowodów świadczących o czymś wręcz przeciwnym.
- Nie mam pojęcia, dlaczego tak strasznie chciałeś wylecieć, ale teraz raczej jesteś wolny. - Uśmiechnął się. - Mam nadzieję, że nie zepsułem sobie opinii dla jakiejś twojej głupiej zachcianki.
Gwałtownie pokręciłem głową. Oczywiście, że nie, to nie była głupia zachcianka. Musiałem sprawdzić, jak czuje się Sehun. Nie miałem jednak czasu mu tego tłumaczy, dlatego jedynie ukłoniłem się i poleciałem do pokoju. Przenajświętszy, o ile serio jesteś takim chujem i istniejesz, to uszcześliw Sehuna. Przynajmniej dopóki nie wrócę i nie przejmę twojej roboty.

***


Przed wejściem do pokoju sprawdziłem jeszcze łazienkę. Na szczęście nikogo tam nie zastałem. Parokrotnie głośno wypuściłem i wciągnąłem powietrze, by uspokoić przyspieszony oddech, po czym wszedłem do naszej sypialni.
Sehun siedział po turecku na ziemi, wertując jakąś kolorową książkę. Wyglądała jak podstawowe wyposażenie biblioteczki trzynastolatka i ni chuja nie komponowała się z wystrojem pokoju. Ani samym Sehunem, który nawet nie podniósł znad niej głowy, kiedy wszedłem.
- Jak było? - zapytałem ostrożnie.
- Dał mi książki – nie odpowiedział na pytanie. - Tę kupił mi przed pójściem do szpitala. Moja babcia miała mi ją dać, ale jakoś tak się złożyło, że zastrzeliłem jej córkę, więc tego nie zrobiła. - Odłożył książeczkę na bok. - A całą resztę kupował drugi dziadek, kiedy jego syn, czyli mój ojciec, był w śpiączce. - Przesunął dłonią po różowej okładce. - Ale chyba już wtedy miał demencję, bo nikt normalny nie kupiłby czternastolatkowi na urodziny „Pamiętnika księżniczki”.
Parsknąłem śmiechem, Sehun również się uśmiechnął. Przyklęknąłem naprzeciwko niego i obserwowałem, jak po kolei ogląda wszystkie książki. Wyglądał, jakby miał zaraz się rozpłakać, ale nie potrafiłem stwierdzić, czy ze smutku, czy ze szczęścia.
- Czyli jak było? - ponownie zadałem pytanie.
- Dobrze – odparł lakonicznie.
Pewnie, nie musisz nic więcej mówić. Wcale dla ciebie właśnie nie uciekłem z jebanych zajęć! Możesz powiedzieć „dobrze” i tyle mi wystarczy!
- Co to znaczy „dobrze”? - próbowałem ukryć narastającą irytację, która zastąpiła ulgę. - Porozmawialiście, tak? Wspomniałeś, że był w śpiączce, więc raczej cię nie zaniedbywał? Czy może jednak dopiero teraz oswoił się z myślą, iż...
Sehun uderzył mnie bez słowa. Odruchowo przysunąłem dłoń do piekącego policzka, jednak chłopak odciągnął ją, zaciskając palce na moim nadgarstku.
- Zamknij się.
- Co, kurwa...? - parsknąłem z niedowierzaniem.
- Po prostu się zamknij – Westchnął i przyciągnął wargi do moich. Mocno.
Nie całował jak młody, niedoświadczony dzieciak, zawstydzony samym istnieniem pocałunków. Jego język rozchylił moje usta, domagając się reakcji. Jedną dłonią wciąż przytrzymywał mój nadgarstek, drugą pieścił krawędź mojego ucha. Pewność siebie, z jaką to robił, była wyuczona, nie naturalna, nie wynikała z jego chęci, tylko dostosowania. Dostosowania do bycia...
- Przestań. - Odsunąłem się. - Sehun, ja... nie musisz tego robić w ten sposób. Nie każde całowanie prowadzi do seksu, rozumiesz? Nie chcę, żeby prowadziło.
Wywrócił teatralnie oczami. Odchylił głowę, wycofując się. Był zajebiście zażenowany, prawdopodobnie jeszcze bardziej niż ja. Nie chciałem, by to tak zabrzmiało, nie chciałem, by tak to odebrał, ale...
Otworzył usta, jednak nie pozwoliłem mu nic powiedzieć. Nie mógł kazać mi wyjść, zniszczyłoby to absolutnie wszystko, na co pracowałem do tej pory. Nachyliłem się do przodu i pocałowałem go. Tak po prostu, bez żadnego preludium. Zamknął oczy, a ja pocałowałem go ponownie, tym razem w kącik ust. I jeszcze raz, nieco wyżej. Aż w końcu sam przyciągnął mnie do siebie.
W jakiś niewyjaśniony sposób po chwili zaznajomiłem plecy z podłogą. Sehun pochylał się nade mną, ściskając kurczowo. Byłem pewien, iż przez najbliższe dni nie doliczę się siniaków na ramionach. Sehun nie był opanowany ani wycofany, był jednym wielkim pierdolonym chaosem. Całując mnie, wyrzucał z siebie nieskładne zdania, ciche westchnienia i urywane słowa. Ja zaś osiągnąłem wręcz zaskakujący poziom bredzenia, racząc go strzępkami czegoś, czego nawet największy optymista nie mógłby nazwać koreańskim.
Sehun podniósł się nagle i bez żadnego ostrzeżenia. Nie udało mi się powstrzymać przepełnionego żalem jęku. Uśmiechnął się drwiąco.
- Ale z ciebie ciota – skwitował cierpko.
- To nie ja omal nie zmiażdżyłem ci ust – odparowałem w podobnym tonie.
- To nie mi stanął, kiedy mnie przytuliłeś.
Zaczerwieniłem się jak ostatni idiota.
- Przestań o tym wspominać, chuju!
Jego złośliwy, przepełniony samozadowoleniem uśmieszek poszerzył się jeszcze bardziej.
- Też cię kocham, złotko.
Wstał, nie zwracając uwagi na moją reakcję. Nie zauważył, jak się krzywię, słysząc te słowa. Zdążyłem przywołać na twarz uśmiech, zanim spojrzał na mnie ponownie. Wszystko w porządku. W jak najlepszym porządku.


***


Nienawidziłem pralni. Ogólnie nie przepadałem za pracami domowymi, ale pranie ulokowałem tuż obok mycia podłóg. Wyjmowanie ociekających wodą ubrań kojarzyło mi się jednoznacznie z eksmitowaniem komuś jelit prosto z brzucha. Nie było to zbyt krzepiące uczucie.
Nastawiłem pralkę i oparłem się o koszyk na bieliznę. Wolałem poczekać te kilkadziesiąt minut, nie chciałem zbyt szybko wracać do pokoju. Rozmowa, obcowanie z Sehunem były ostatnimi rzeczami, na jakie miałem teraz ochotę. Zbyt dużo było jeszcze niejasności, za mało rzeczy rozumiałem, by móc myśleć o nim, o tym, co się wydarzyło względnie klarownie.
- Zabawne, że ni stąd, ni zowąd zacząłeś się we wszystko mieszać. - Czyjaś dłoń zacisnęła się na moim gardle, umożliwiając odwrócenie głowy. - Wszędzie o tobie pełno, wszyscy o tobie mówią. Pobicie, potyczka z D.O, stawianie się nauczycielom, częste rozmowy z psychologiem. A nawet przyjaźń z tym wyobcowanym, okropnym Sehunem. Twój pobyt jest bardzo pracowity, nie sądzisz? - Napastnik przysunął usta do mojego ucha. - Planujesz jeszcze coś zrobić? Coś zniszczyć? Coś zakłócić? Komuś przeszkodzić? Nie wstydź się, Luhan, z chęcią posłucham.
Zadrżałem, nagle poznając głos. Minho.