Pairing: Hunhan, Taoris
Ostrzeżenia: seks, przekleństwa, przemoc, papierosy
To ten tego: Ymm... przynajmniej jest przed Nowym Rokiem, prawda?
Pisałam ten rozdział przez niemal dwa tygodnie i ostatecznie przekonałam się, że nie umiem pisać scen seksu. Poważnie, to mnie przerasta. Planowanie tego, wyobrażanie anatomiczne... Aaaaa. Mam nadzieję, że wyszło całkiem nieźle, ale to już do Waszej oceny.
Enjoy~!
Chciałem
pokręcić głową, ale tamten potraktował to jako próbę wyrwania
się. Palce zacisnęły się jeszcze mocniej, niemal całkowicie
unieruchamiając szyję. Po moim karku zaczęły spływać krople
potu – on też to poczuł, bo parsknął z politowaniem.
-
Naprawdę wydawało ci, że nikt tego nie widzi? - podjął. - Że JA
niczego nie widzę? Od samego początku wiedziałem, że coś
spieprzysz, pamiętasz zresztą. - Nie mogłem zaprzeczyć ani
potwierdzić, więc po chwili ciszy znowu zaczął mówić. - Acz
muszę ci pogratulować, naprawdę. - Roześmiał się niewesoło. -
Jesteś pierwszym chłopakiem tutaj, którego Sehun tutaj lubi. Tak
mi powiedział. Że cię lubi. Musisz zrozumieć, Luhan, że
jeżeli polubi cię bardziej, to będę musiał
zainterweniować.
Puścił mnie znienacka. Straciłem równowagę, uderzyłem barkiem o ścianę. Zakasłałem głośno, jednak wciąż z trudem łapałem powietrze. Ostatnimi czasy zbyt wielu spełniało na mnie swoje dusicielskie marzenia.
Puścił mnie znienacka. Straciłem równowagę, uderzyłem barkiem o ścianę. Zakasłałem głośno, jednak wciąż z trudem łapałem powietrze. Ostatnimi czasy zbyt wielu spełniało na mnie swoje dusicielskie marzenia.
-
Przepraszam – wykrztusiłem – że utrudniam ci molestowanie
nieletnich, naprawdę strasznie mi przykro.
Nie uderzył mnie. Przynajmniej tyle. Ale jego śmiech był o wiele gorszy.
- Zastanawiam się, kiedy zrozumiesz, że pozbycie się wychowanka jest beznadziejnie proste? - Zbliżył się. - Jedna bójka, jeden epizod z narkotykami czy alkoholem i już lądujesz gdzie indziej. Wystarczy tylko potwierdzenie kilku osób, że sprawiasz problemy.
Uśmiechnął się. Znów wyglądał jak w dniu, gdy się poznaliśmy – na przyjaznego, zabawnego faceta. A raczej wyglądałby, gdyby nie jego oczy. Chłodne, pozbawione nie tylko rozbawienia, lecz wszystkich emocji. Typowe dla czarnych charakterów w każdym filmie, na żywo jednak zobaczyłem coś takiego po raz pierwszy. Chyba mogłem obyć się bez tego widoku.
Nie uderzył mnie. Przynajmniej tyle. Ale jego śmiech był o wiele gorszy.
- Zastanawiam się, kiedy zrozumiesz, że pozbycie się wychowanka jest beznadziejnie proste? - Zbliżył się. - Jedna bójka, jeden epizod z narkotykami czy alkoholem i już lądujesz gdzie indziej. Wystarczy tylko potwierdzenie kilku osób, że sprawiasz problemy.
Uśmiechnął się. Znów wyglądał jak w dniu, gdy się poznaliśmy – na przyjaznego, zabawnego faceta. A raczej wyglądałby, gdyby nie jego oczy. Chłodne, pozbawione nie tylko rozbawienia, lecz wszystkich emocji. Typowe dla czarnych charakterów w każdym filmie, na żywo jednak zobaczyłem coś takiego po raz pierwszy. Chyba mogłem obyć się bez tego widoku.
-
A ja w ogóle sprawiam problemy? - Wyszczerzyłem się. - Jestem
grzeczny, chodzę do psychologa, zadaję się z kolegami odrzuconymi
przez resztę grupy. To pochodzi pod jakieś paragrafy?
To,
że nie miałem instynktu przetrawania było sprawą powszechnie
wiadomą. Ale dlaczego moim sposobem na przerażenie musiało być
zachowywanie się jak idiota?! Niektórzy pod wpływem strachu
stawali się agresywni, inni zamykali się w sobie, a ja suszyłem
zęby, pieprząc bez sensu. Genialny pomysł, Matko Naturo, po prostu
zajebisty. Tępe śmianie się do osoby, która próbuje ci
przypierdolić, jest najlepszym sposobem samoobrony! Serio, miałem
szczerą nadzieję, że za mojego życia nie dojdzie do żadnej
apokalipsy zombie. Chyba że będą to umarlaki nieodporne na
stężenie idiotyzmu.
Minho jednak mi nie przypieprzył, tylko pogardliwie uniósł brwi, po czym ruszył w kierunku wyjścia. Stałem wyprostowany niczym żołnierz podczas musztry, dopóki jego kroki nie ucichły na korytarzu. Dopiero wtedy głośno odetchnąłem z ulgą. Przy nim nie mogłem pozwolić sobie na chwilę słabości.
Oparłem dłonie na blacie szafki, czując jak uginają się pode mną kolana. Miałem przejebane. Czegokolwiek bym nie zrobił, miałem przejebane. Musiałem coś wymyślić, bronić się, ale nie miałem pojęcia jak. Wiedziałem tylko jedną rzecz – nie mogłem dopuścić, by Sehun poszedł do tego pojeba.
Minho jednak mi nie przypieprzył, tylko pogardliwie uniósł brwi, po czym ruszył w kierunku wyjścia. Stałem wyprostowany niczym żołnierz podczas musztry, dopóki jego kroki nie ucichły na korytarzu. Dopiero wtedy głośno odetchnąłem z ulgą. Przy nim nie mogłem pozwolić sobie na chwilę słabości.
Oparłem dłonie na blacie szafki, czując jak uginają się pode mną kolana. Miałem przejebane. Czegokolwiek bym nie zrobił, miałem przejebane. Musiałem coś wymyślić, bronić się, ale nie miałem pojęcia jak. Wiedziałem tylko jedną rzecz – nie mogłem dopuścić, by Sehun poszedł do tego pojeba.
***
Łatwiej
powiedzieć niż zrobić. Chociaż w tym przypadku nawet powiedzieć
było trudno. Namówienie Sehuna do czegokolwiek wydawało się
kompletnie awykonalne.
Podniosłem puszkę, która okresowo pełniła funkcję popielniczki, i zgasiłem w niej papierosa. Sterta znajdujących się w niej petów powoli zaczynała się tlić, więc zgasiłem je ostatnimi kroplami kawy, którą kilka dni temu po kryjomu przemyciłem do pokoju.
- Ja pierdolę – jęknął Sehun. - Nie możesz tego po prostu wyrzucić?
Wzruszyłem ramionami. Z jednej strony duszący, kwaśny odór, który wydzielała świętej pamięci popielniczka był niemalże nie do zniesienia, z drugiej śmietnik znajdował się zdecydowanie za daleko. Konflikt tragiczny - to nauczyciele powinni podawać jako przykład, nie jakiegoś nudnego Edypa.
Przeciągnąłem się, ziewając głośno. Wieczór już dawno się skończył - nie potrafiłem określić godziny, ale z pewnością była to pora, kiedy normalni ludzie kładli się spać. Sehun jednak całkowicie to zignorował – po powrocie z apelu nawet się nie przebrał, tylko rozłożył na łóżku. Czytał książki od ojca, odpalając papierosa od papierosa. Początkowo próbowałem ogarnąć cokolwiek na sprawdzian, jednakże ostatecznie odrzuciłem notatki i zająłem się po prostu obserwowaniem chłopaka. Ani mnie to nie nudziło, ani mu nie przeszkadzało. Jego ręce drżały, kiedy przewracał strony.
Podniosłem puszkę, która okresowo pełniła funkcję popielniczki, i zgasiłem w niej papierosa. Sterta znajdujących się w niej petów powoli zaczynała się tlić, więc zgasiłem je ostatnimi kroplami kawy, którą kilka dni temu po kryjomu przemyciłem do pokoju.
- Ja pierdolę – jęknął Sehun. - Nie możesz tego po prostu wyrzucić?
Wzruszyłem ramionami. Z jednej strony duszący, kwaśny odór, który wydzielała świętej pamięci popielniczka był niemalże nie do zniesienia, z drugiej śmietnik znajdował się zdecydowanie za daleko. Konflikt tragiczny - to nauczyciele powinni podawać jako przykład, nie jakiegoś nudnego Edypa.
Przeciągnąłem się, ziewając głośno. Wieczór już dawno się skończył - nie potrafiłem określić godziny, ale z pewnością była to pora, kiedy normalni ludzie kładli się spać. Sehun jednak całkowicie to zignorował – po powrocie z apelu nawet się nie przebrał, tylko rozłożył na łóżku. Czytał książki od ojca, odpalając papierosa od papierosa. Początkowo próbowałem ogarnąć cokolwiek na sprawdzian, jednakże ostatecznie odrzuciłem notatki i zająłem się po prostu obserwowaniem chłopaka. Ani mnie to nie nudziło, ani mu nie przeszkadzało. Jego ręce drżały, kiedy przewracał strony.
-
Wychodzę. - Odłożył wreszcie książkę. - Poczekaj chwilę,
zanim pójdziesz się umyć. Ktoś może usłyszeć kroki.
Patrzyłem, jak podnosi się z łóżka, przeciąga i podchodzi do lusterka. Ogarniał się przez chwilę, wykonując masę wciąż niezrozumiałych dla mnie czynności, po czym pociągnął nosem.
- Kurwa, będę śmierdział petami z kawą – parsknął.
Nie odwzajemniłem uśmiechu. Podniosłem puszkę i poszedłem do niego, by wrzucić ją do śmietnika znajdującego się pod lustrem. Sehun oparł podbródek na moim ramieniu.
- Jesteś wkurwiony? - zapytał. - Chodzi ci o to, że prawie nie daję ci fajek?
Przełknąłem ślinę. Gdyby ta sytuacja zdarzyła się w jakiejś książce, którą miałbym nieszczęście czytać, z pewnością ominąłbym ten fragment. Nienawidziłem żenujących sytuacji – nie mogłem o nich nawet czytać, a co dopiero samemu przeżywać. Dlaczego czas nie mógł po prostu przeskoczyć o parę minut do przodu...?
- Możesz tam po prostu nie iść? - Przygryzłem wargę.
Spojrzałem na jego odbicie w lustrze. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, co nadawało mu wygląd idiotycznie zdziwionego szczeniaka. Takiego, który w optymistycznej wersji wydaje się rzygogennie słodki, a w pesymistycznej wzbudza chęć mordu, jako że właśnie rozpieprzył jedną z rodowych pamiątek. Inaczej mówiąc, Sehun z taką miną wyglądał kubek w kubek jak mój pies.
Po chwili twarz chłopaka stężała, usta zacisnęły się w wąską linię, a rysy nabrały ostrości. Wciąż nie odpowiedział. Chyba w ogóle nie miał zamiaru.
Szum wiatru zdawał się wyraźniejszy niż zwykle – pomimo temperatury zostawiłem otwarte okno. Choć nie był silny, owiewał nas, wywołując reakcję pilomotoryczną. Włoski na rękach Sehuna łaskotały moją skórę.
- Myślałem, że już to omówiliśmy – rzekł wreszcie. - Nie opłaca się. Nam się nie opłaca.
Miałem ochotę złapać go za rękę, potrząsnąć, powiedzieć coś nie do końca składnego i inteligentnego. Nie zrobiłem tego. To był Sehun. Nie mogłem... nie chciałem inicjować dotyku, przestraszyć go. Mógłby znowu się wycofać. Odetchnąłem głęboko.
- Nie chodzi o to, czy się opłaca.
Podniósł głowę, a ja z trudem stłamsiłem przekleństwo. Wkurwił się. Nie był to gniew, jedynie irytacja, jednak Sehun zbyt łatwo przechodził z rozdrażnienia we wściekłość. Zresztą miał tak ze wszystkimi emocjami. Zupełnie jakby nie potrafił nad nimi zapanować.
Podszedł do panelu, drzwi rozsunęły się, wyszedł. Nie byłem w stanie nic więcej zrobić. Kiedy zgasiłem światło, nie mogłem dostrzec moich stóp.
Patrzyłem, jak podnosi się z łóżka, przeciąga i podchodzi do lusterka. Ogarniał się przez chwilę, wykonując masę wciąż niezrozumiałych dla mnie czynności, po czym pociągnął nosem.
- Kurwa, będę śmierdział petami z kawą – parsknął.
Nie odwzajemniłem uśmiechu. Podniosłem puszkę i poszedłem do niego, by wrzucić ją do śmietnika znajdującego się pod lustrem. Sehun oparł podbródek na moim ramieniu.
- Jesteś wkurwiony? - zapytał. - Chodzi ci o to, że prawie nie daję ci fajek?
Przełknąłem ślinę. Gdyby ta sytuacja zdarzyła się w jakiejś książce, którą miałbym nieszczęście czytać, z pewnością ominąłbym ten fragment. Nienawidziłem żenujących sytuacji – nie mogłem o nich nawet czytać, a co dopiero samemu przeżywać. Dlaczego czas nie mógł po prostu przeskoczyć o parę minut do przodu...?
- Możesz tam po prostu nie iść? - Przygryzłem wargę.
Spojrzałem na jego odbicie w lustrze. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, co nadawało mu wygląd idiotycznie zdziwionego szczeniaka. Takiego, który w optymistycznej wersji wydaje się rzygogennie słodki, a w pesymistycznej wzbudza chęć mordu, jako że właśnie rozpieprzył jedną z rodowych pamiątek. Inaczej mówiąc, Sehun z taką miną wyglądał kubek w kubek jak mój pies.
Po chwili twarz chłopaka stężała, usta zacisnęły się w wąską linię, a rysy nabrały ostrości. Wciąż nie odpowiedział. Chyba w ogóle nie miał zamiaru.
Szum wiatru zdawał się wyraźniejszy niż zwykle – pomimo temperatury zostawiłem otwarte okno. Choć nie był silny, owiewał nas, wywołując reakcję pilomotoryczną. Włoski na rękach Sehuna łaskotały moją skórę.
- Myślałem, że już to omówiliśmy – rzekł wreszcie. - Nie opłaca się. Nam się nie opłaca.
Miałem ochotę złapać go za rękę, potrząsnąć, powiedzieć coś nie do końca składnego i inteligentnego. Nie zrobiłem tego. To był Sehun. Nie mogłem... nie chciałem inicjować dotyku, przestraszyć go. Mógłby znowu się wycofać. Odetchnąłem głęboko.
- Nie chodzi o to, czy się opłaca.
Podniósł głowę, a ja z trudem stłamsiłem przekleństwo. Wkurwił się. Nie był to gniew, jedynie irytacja, jednak Sehun zbyt łatwo przechodził z rozdrażnienia we wściekłość. Zresztą miał tak ze wszystkimi emocjami. Zupełnie jakby nie potrafił nad nimi zapanować.
Podszedł do panelu, drzwi rozsunęły się, wyszedł. Nie byłem w stanie nic więcej zrobić. Kiedy zgasiłem światło, nie mogłem dostrzec moich stóp.
***
Rano
spał na swoim łóżku, odwrócony do mnie plecami. Jego plecy
zesztywniały, jakby niedawno zapoznały się bliżej z blondyną od „Let it go”, oddech był niepokojący
nierówny. Kilka razy próbowałem go wybudzić samym mówieniem,
jednak nawet nie drgnął.
- Ponoć sprawiasz kłopoty – odezwał się nagle.
Zaraz miało rozpocząć się śniadanie – stałem już przy panelu, by ruszyć na spotkanie jednemu z niewielu pozytywnych aspektów pobytu w poprawczaku. Odwróciłem się do Sehuna, który teraz siedział na łóżku. Nienaturalnie wyprostowany, sprawiał wrażenie, jakby był na nogach od wielu godzin.
- Kłopoty? - powtórzyłem bezmyślnie.
- Minho mówił, że sprawiasz kłopoty.
- A co konkretnie mówił? - Zbliżyłem się.
- Nie chcę, żebyś sprawiał kłopoty.
Jego ton był nienaturalnie spokojny, wydawał się pozbawiony jakichkolwiek emocji. Przypominał głos jakiegoś telewizyjnego lektora, który w jakże przekonujący sposób oddawał uczucia postaci, nawet na moment nie zmieniając intonacji.
Przyklęknąłem przy jego łóżku, opierając głowę na pościeli. Wyprostowałem rękę na poduszce, a wtedy on położył obok swoją dłoń. Nie patrzył na mnie.
- Nie będę. - Uśmiechnąłem się, gdy wreszcie na mnie spojrzał. - Zaraz wszystko odkręcę, nie musisz się martwić.
- Ponoć sprawiasz kłopoty – odezwał się nagle.
Zaraz miało rozpocząć się śniadanie – stałem już przy panelu, by ruszyć na spotkanie jednemu z niewielu pozytywnych aspektów pobytu w poprawczaku. Odwróciłem się do Sehuna, który teraz siedział na łóżku. Nienaturalnie wyprostowany, sprawiał wrażenie, jakby był na nogach od wielu godzin.
- Kłopoty? - powtórzyłem bezmyślnie.
- Minho mówił, że sprawiasz kłopoty.
- A co konkretnie mówił? - Zbliżyłem się.
- Nie chcę, żebyś sprawiał kłopoty.
Jego ton był nienaturalnie spokojny, wydawał się pozbawiony jakichkolwiek emocji. Przypominał głos jakiegoś telewizyjnego lektora, który w jakże przekonujący sposób oddawał uczucia postaci, nawet na moment nie zmieniając intonacji.
Przyklęknąłem przy jego łóżku, opierając głowę na pościeli. Wyprostowałem rękę na poduszce, a wtedy on położył obok swoją dłoń. Nie patrzył na mnie.
- Nie będę. - Uśmiechnąłem się, gdy wreszcie na mnie spojrzał. - Zaraz wszystko odkręcę, nie musisz się martwić.
Teatralnie
wywrócił oczami.
- Nie wyobrażaj sobie, nie martwię się.
Nie powstrzymałem parsknięcia. Właśnie tego mi brakowało. Na przypieczętowanie powrotu do świata żywych musiał tylko...
- Nie wyobrażaj sobie, nie martwię się.
Nie powstrzymałem parsknięcia. Właśnie tego mi brakowało. Na przypieczętowanie powrotu do świata żywych musiał tylko...
ŁUP!
Uderzenie
pozbawiło mnie równowagi. Zamachałem rozpaczliwie rękami, ale
nikt nie przybył mi z pomocą – Sehun jedynie zarechotał
złośliwie. Podniosłem się z jękiem, by posłać mu mordercze
spojrzenie.
- Pewnego dnia obudzisz się pod jebanym prysznicem – zagroziłem. - Ze wszystkimi rzeczami.
- Zachowujesz się, jakbyś wcale się nie cieszył.
Prychnąłem.
- Nie ma z czego.
- Naprawdę? - Uniósł brwi. - Nie powinieneś udawać przed jedyną osobą, która akceptuje cię tak tępym jakim jesteś.
Próbowałem zaprotestować, ale on jedynie się roześmiał. Oparł głowę o ścianę, uśmiechnął się władczo i wskazał na mnie w wielkopańskim geście.
- Przynieś mi śniadanie, kmiocie.
Spojrzałem na niego z politowaniem. Zachowywał się jak trzylatek. Chciałem go wyśmiać, ale powstrzymałem się. Zasalutowałem i żołnierskim krokiem opuściłem pomieszczenie. Przez ten jeden dzień mogłem przecież poudawać, że go słucham.
- Pewnego dnia obudzisz się pod jebanym prysznicem – zagroziłem. - Ze wszystkimi rzeczami.
- Zachowujesz się, jakbyś wcale się nie cieszył.
Prychnąłem.
- Nie ma z czego.
- Naprawdę? - Uniósł brwi. - Nie powinieneś udawać przed jedyną osobą, która akceptuje cię tak tępym jakim jesteś.
Próbowałem zaprotestować, ale on jedynie się roześmiał. Oparł głowę o ścianę, uśmiechnął się władczo i wskazał na mnie w wielkopańskim geście.
- Przynieś mi śniadanie, kmiocie.
Spojrzałem na niego z politowaniem. Zachowywał się jak trzylatek. Chciałem go wyśmiać, ale powstrzymałem się. Zasalutowałem i żołnierskim krokiem opuściłem pomieszczenie. Przez ten jeden dzień mogłem przecież poudawać, że go słucham.
***
-
Przecież on jest jakiś pojebany. - Tao aż zabrał stopy z kolan
Krisa. - Ja pierdolę, nie ma prawa ci grozić.
Wzruszyłem ramionami.
- A jednak groził. I prawie udusił.
Wzruszyłem ramionami.
- A jednak groził. I prawie udusił.
-
Może zafundujemy mu to samo? - Na jego twarzy pojawił się
drapieżny uśmiech.
Kris pokręcił głową. Kiedy opowiadałem im o ataku Minho, nawet się nie odezwał – jedynie jego brwi unosiły się coraz wyżej i wyżej. Chyba nie był przygotowany na taką sytuację; musiał mieć czas, by wszystko przeanalizować i móc ustalić, co o tym wszystkim sądzi. Problemem polegał na tym, że to jego rady właśnie potrzebowałem, nie pojebanych propozycji Tao. Mimo wszystko naprawdę chciałem wyjść kiedyś z poprawczaka.
- Kris, a co ty proponujesz? - Przygryzłem wargę.
Uśmiechnął się krzywo.
- Nie wiem, Luhan. Naprawdę. - Odchylił się na krześle. - W normalnym świecie poszedłbym z tobą do dyrektora, ale to...
To nie był normalny świat. Nie chodziło nawet o warunki, tylko o strukturę tego zacnego przybytku. Zgłoszenie jakichkolwiek nieprawidłowości mogło się odbyć poprzez skontaktowanie się z opiekunem albo psychologiem. Z tym, że psycholog zanim poinformował o czymkolwiek naczelnika, szedł z tym do opiekuna. Wiecie, żeby wspólnie ustalić, czy sprawa nie może być rozwiązana na niższym szczeblu et cetera, et cetera. Problem stanowiła jedna rzecz - moim najwspanialszym, przezajebistym opiekunem był... Minho. Zgłoszenie mu tego, że mi groził i omal nie zamordował, byłoby prawdopodobnie najzabawniejszą rzeczą, jaką zrobiłbym w życiu. I ostatnią.
Tao zacisnął usta, wyraźnie urażony faktem, że nie wziąłem nawet pod uwagę jego pomysłu z pobiciem wychowawcy.
Kris pokręcił głową. Kiedy opowiadałem im o ataku Minho, nawet się nie odezwał – jedynie jego brwi unosiły się coraz wyżej i wyżej. Chyba nie był przygotowany na taką sytuację; musiał mieć czas, by wszystko przeanalizować i móc ustalić, co o tym wszystkim sądzi. Problemem polegał na tym, że to jego rady właśnie potrzebowałem, nie pojebanych propozycji Tao. Mimo wszystko naprawdę chciałem wyjść kiedyś z poprawczaka.
- Kris, a co ty proponujesz? - Przygryzłem wargę.
Uśmiechnął się krzywo.
- Nie wiem, Luhan. Naprawdę. - Odchylił się na krześle. - W normalnym świecie poszedłbym z tobą do dyrektora, ale to...
To nie był normalny świat. Nie chodziło nawet o warunki, tylko o strukturę tego zacnego przybytku. Zgłoszenie jakichkolwiek nieprawidłowości mogło się odbyć poprzez skontaktowanie się z opiekunem albo psychologiem. Z tym, że psycholog zanim poinformował o czymkolwiek naczelnika, szedł z tym do opiekuna. Wiecie, żeby wspólnie ustalić, czy sprawa nie może być rozwiązana na niższym szczeblu et cetera, et cetera. Problem stanowiła jedna rzecz - moim najwspanialszym, przezajebistym opiekunem był... Minho. Zgłoszenie mu tego, że mi groził i omal nie zamordował, byłoby prawdopodobnie najzabawniejszą rzeczą, jaką zrobiłbym w życiu. I ostatnią.
Tao zacisnął usta, wyraźnie urażony faktem, że nie wziąłem nawet pod uwagę jego pomysłu z pobiciem wychowawcy.
-
A nie możesz po prostu – ziewnął teatralnie – dasz sobie
spokój? Z tym wszystkim? Skoro Sehuna to jebie, nawet dość
dosłownie, to...
Momentalnie podniosłem się z krzesła. No i chuj, no i cześć, enough is enough. Byłem przyzwyczajony do odzywek Tao, do tego, że nie lubi Sehuna, ale... Kurwa, istniały pewne granice. Potrząsnąłem głową i skierowałem się ku wyjściu. Nie dotarłem jednak nawet do panelu, bo chude łapy Tao uniemożliwiły mi poruszanie.
- Lu, nie wściekaj się. - Przez chwilę poczułem jego zęby na uchu. - Po prostu nie chcę... nie chcemy, żebyś marnował czas i chęci na pomaganie komuś, kto twojej pomocy nie potrzebuje.
Kris stanowczo odczepił go ode mnie w następnej sekundzie. Czyżby ktos był zazdrosny...?
- To on tego nie chce, nie "my". - Popatrzył na Tao z dezaprobatą. - Moim zdaniem powinieneś z nim pogadać. Wiem, że już to robiłeś. Pewnie kilka razy. Prawdopodobnie już zaczął ignorować temat, nawet się z tobą nie kłóci. Ale nie ma innego sposobu. Dopóki nie przestaniesz poruszać tematu, on będzie wiedział, że jakiś problem istnieje.
Skinąłem głową. Nie była to może porada godna Krzysztofa Kolumba, ale przynajmniej utwierdziła mnie w przekonaniu, że postępuję słusznie. Sama świadomość, iż przez tyle czasu się temu nie sprzeciwiałem, budziła we mnie obrzydzenie.
Kątem oka zaobserwowałem, jak Kris posyła Tao naglące spojrzenie. Chyba była to jakaś pacyfistyczna odmiana kopania w kostkę. Przynajmniej tak mogłem wywnioskować z reakcji chłopaka.
- No to... ten... - Tao przesunął językiem po zębach. - Yyy... Nie odpuszczaj, okej?
Było to prawdopodobnie równie szczere, co przepisowa przyśpiewka „nic się nie stało” kierowana do piłkarzy, ale skinąłem głową. Nie miałem najmniejszego zamiaru odpuszczać.
Momentalnie podniosłem się z krzesła. No i chuj, no i cześć, enough is enough. Byłem przyzwyczajony do odzywek Tao, do tego, że nie lubi Sehuna, ale... Kurwa, istniały pewne granice. Potrząsnąłem głową i skierowałem się ku wyjściu. Nie dotarłem jednak nawet do panelu, bo chude łapy Tao uniemożliwiły mi poruszanie.
- Lu, nie wściekaj się. - Przez chwilę poczułem jego zęby na uchu. - Po prostu nie chcę... nie chcemy, żebyś marnował czas i chęci na pomaganie komuś, kto twojej pomocy nie potrzebuje.
Kris stanowczo odczepił go ode mnie w następnej sekundzie. Czyżby ktos był zazdrosny...?
- To on tego nie chce, nie "my". - Popatrzył na Tao z dezaprobatą. - Moim zdaniem powinieneś z nim pogadać. Wiem, że już to robiłeś. Pewnie kilka razy. Prawdopodobnie już zaczął ignorować temat, nawet się z tobą nie kłóci. Ale nie ma innego sposobu. Dopóki nie przestaniesz poruszać tematu, on będzie wiedział, że jakiś problem istnieje.
Skinąłem głową. Nie była to może porada godna Krzysztofa Kolumba, ale przynajmniej utwierdziła mnie w przekonaniu, że postępuję słusznie. Sama świadomość, iż przez tyle czasu się temu nie sprzeciwiałem, budziła we mnie obrzydzenie.
Kątem oka zaobserwowałem, jak Kris posyła Tao naglące spojrzenie. Chyba była to jakaś pacyfistyczna odmiana kopania w kostkę. Przynajmniej tak mogłem wywnioskować z reakcji chłopaka.
- No to... ten... - Tao przesunął językiem po zębach. - Yyy... Nie odpuszczaj, okej?
Było to prawdopodobnie równie szczere, co przepisowa przyśpiewka „nic się nie stało” kierowana do piłkarzy, ale skinąłem głową. Nie miałem najmniejszego zamiaru odpuszczać.
***
Próbowałem
się uczyć, ale dosłownie przysypiałem nad książkami. Po wyjściu
z poprawczaka nauczyciele z pewnością będą ze mnie dumni – moje
zaległości prawdopodobnie stały się już nieodrabialne. Chyba że
rodzice zmuszą mnie do wszystkich zajęć dodatkowych, których
przedtem cwanie unikałem. Dobra, bez żadnego „chyba że”, na
pewno to zrobią. Wizja pozostania w poprawczaku do dziewiętnastego
roku życia niespodziewanie stała się o wiele bardziej kusząca.
Spojrzałem
na zegarek i zakląłem pod nosem. Zaraz rozpoczynały się zajęcia
uzupełniające dla tych wychowanków, którzy jeszcze wierzyli, iż
po wyjściu stąd będą w stanie podejść do matury. Cóż, z
jednej strony ich podziwiałem, z drugiej mnie wkurwiali. Szczególnie
teraz, kiedy musiałem ustąpić im miejsca i wyjść z biblioteki.
Przeciągnąłem
się jakże niekulturalnie, zebrałem książki i opuściłem
pomieszczenie. Nie chciałem jeszcze iść do pokoju, nie miałem
ochoty na rozmowę z Krisem i Tao. Już dawno wypaliłem podarowane
przez Sehuna fajki. Teoretycznie mogłem się powłóczyć po
korytarzach, ale wolałem przypadkiem nie wpaść na...
O
wilku mowa. Westchnąłem ciężko. Trzy pary butów równomiernie
miażdżących posadzkę, ciężkie oddechy – któż to mógł być?
Zaiste, zagadka godna Einsteina. Odwróciłem się powoli. Czy ja,
kurwa, żyłem w jakiejś poronionej grze, gdzie konfrontacja z
bossem miała miejsce na każdym levelu?
- Siema, Luhan.
D.O z parą przybocznych orków. Oparłem się o ścianę na wypadek, gdyby chcieli mnie otoczyć. Szybko oszacowałem grubość książek – w gruncie rzeczy dało się nimi któregoś z nich znokautować. Co do pozostałej dwójki musiałbym...
- My w interesach. - D.O uniósł dłonie, by zgodnie z prastarym zwyczajem pokazać, że nie ma w nich broni i mogę mu zaufać. Nie wypadło to zbyt przekonująco, bo wciąż stała za nim para sapiących goryli.
- W interesach – powtórzyłem bezmyślnie.
Tamten jedynie uśmiechnął się szeroko i równie fałszywie. Wyglądał jak prezenter telewizyjny zachwalający zalety Coca-Coli podczas popijania Pepsi spod lady. Naszła mnie nagła i suicydalna chęć wybicia mu zębów.
- Siema, Luhan.
D.O z parą przybocznych orków. Oparłem się o ścianę na wypadek, gdyby chcieli mnie otoczyć. Szybko oszacowałem grubość książek – w gruncie rzeczy dało się nimi któregoś z nich znokautować. Co do pozostałej dwójki musiałbym...
- My w interesach. - D.O uniósł dłonie, by zgodnie z prastarym zwyczajem pokazać, że nie ma w nich broni i mogę mu zaufać. Nie wypadło to zbyt przekonująco, bo wciąż stała za nim para sapiących goryli.
- W interesach – powtórzyłem bezmyślnie.
Tamten jedynie uśmiechnął się szeroko i równie fałszywie. Wyglądał jak prezenter telewizyjny zachwalający zalety Coca-Coli podczas popijania Pepsi spod lady. Naszła mnie nagła i suicydalna chęć wybicia mu zębów.
-
Zamierzasz sprzedać mi moje buty? - Wyszczerzyłem się
bezczelnie.
Grymas gniewu, szybko jednak zastąpiony przez nieszczerą serdeczność. Zapomniałem już, jak łatwo można było go wyprowadzić z równowagi. Tutaj, na oświetlonym, całkowicie zabezpieczonym przez kamery korytarzu mogłem sobie pozwolić na doprowadzenie go do wściekłości.
Grymas gniewu, szybko jednak zastąpiony przez nieszczerą serdeczność. Zapomniałem już, jak łatwo można było go wyprowadzić z równowagi. Tutaj, na oświetlonym, całkowicie zabezpieczonym przez kamery korytarzu mogłem sobie pozwolić na doprowadzenie go do wściekłości.
-
Nie – odparł sucho. - Chodzi o rzeczy, które przyniósł do
ciebie Lay. Pamiętasz je jeszcze? Biedny chłopak źle się czuje, a
bardzo ich potrzebuje, więc... Musimy je odebrać.
Zrobiło mi się słabo. „Źle się czuje”? Znowu go pobili? Odkaszlnąłem teatralnie i uniosłem z politowaniem brwi.
- Dlaczego musicie je odebrać? Skoro źle się czuje, raczej nie będzie niczego brał.
Doskonale wiedziałem, co zamierzają zrobić, ale postawiłem na taktykę zgrywania idioty. Gdybym oddał im narkotyki, które przyniósł mi Lay, mogliby go szantażować odcięciem od dragów. Pieprzony idiota, po chuj zostawał ćpunem?!
- Skąd mam to wiedzieć? - parsknął D.O, wymieniając z trollami rozbawione spojrzenia. - Wyraził takie życzenie, a że jesteśmy dobrymi kolegami... - Rozłożył ręce. - Luhan, ponoć się przyjaźnicie. Chyba nie chcesz, żeby Lay poczuł się jeszcze gorzej?
Okej, to już nawet nie była kpina, tylko jawna groźba. Moje zaciśnięte na książkach knykcie pobielały.
- Oddam je, kiedy poczuje się lepiej. I po nie przyjdzie. S a m.
D.O zmrużył oczy.
- Naprawdę musimy się gdzieś umówić i wytłumaczyć, że...?
- „Wytłumaczyć”? - przerwałem. - Chcecie mnie znowu pobić, bohaterowie? - Roześmiałem się głośno. W moim mniemaniu zabrzmiało to nieco histerycznie, ale oni wydawali się zaniepokojeni. - D.O, kiedy zrozumiesz, że to nie działa? Nie działa, kurwa, na mnie? - Pochyliłem się. Szczerze mówiąc, jeszcze nigdy nic nie cieszyło mnie tak bardzo, jak różnica wzrostu między nami. - Wysłanie mnie do szpitala naprawdę niczego nie zmieni. Totalnie pierdoli mnie to, ile razy dostanę.
D.O nie odpowiedział. Przez dłuższą chwilę jedynie się we mnie wpatrywał niczym w nagle objawioną buzię w tęczu. A potem po prostu się uśmiechnął. Bardzo powoli i niepokojąco. W jednej chwili przypomniałem sobie, dlaczego bała się go połowa poprawczaka.
- Cóż, ile razy TY dostaniesz faktycznie może cię pierdolić. - Skinął głową. - Ale co zrobisz, kiedy oberwie ktoś... inny?
Wyminął mnie, nie czekając na odpowiedź. Zaraz za nim pospieszyli Crabbe i Goyle. Oparłem czoło o ścianę. O co... o kogo mogło mu chodzić? I jak bardzo spierdoliłem?
Zrobiło mi się słabo. „Źle się czuje”? Znowu go pobili? Odkaszlnąłem teatralnie i uniosłem z politowaniem brwi.
- Dlaczego musicie je odebrać? Skoro źle się czuje, raczej nie będzie niczego brał.
Doskonale wiedziałem, co zamierzają zrobić, ale postawiłem na taktykę zgrywania idioty. Gdybym oddał im narkotyki, które przyniósł mi Lay, mogliby go szantażować odcięciem od dragów. Pieprzony idiota, po chuj zostawał ćpunem?!
- Skąd mam to wiedzieć? - parsknął D.O, wymieniając z trollami rozbawione spojrzenia. - Wyraził takie życzenie, a że jesteśmy dobrymi kolegami... - Rozłożył ręce. - Luhan, ponoć się przyjaźnicie. Chyba nie chcesz, żeby Lay poczuł się jeszcze gorzej?
Okej, to już nawet nie była kpina, tylko jawna groźba. Moje zaciśnięte na książkach knykcie pobielały.
- Oddam je, kiedy poczuje się lepiej. I po nie przyjdzie. S a m.
D.O zmrużył oczy.
- Naprawdę musimy się gdzieś umówić i wytłumaczyć, że...?
- „Wytłumaczyć”? - przerwałem. - Chcecie mnie znowu pobić, bohaterowie? - Roześmiałem się głośno. W moim mniemaniu zabrzmiało to nieco histerycznie, ale oni wydawali się zaniepokojeni. - D.O, kiedy zrozumiesz, że to nie działa? Nie działa, kurwa, na mnie? - Pochyliłem się. Szczerze mówiąc, jeszcze nigdy nic nie cieszyło mnie tak bardzo, jak różnica wzrostu między nami. - Wysłanie mnie do szpitala naprawdę niczego nie zmieni. Totalnie pierdoli mnie to, ile razy dostanę.
D.O nie odpowiedział. Przez dłuższą chwilę jedynie się we mnie wpatrywał niczym w nagle objawioną buzię w tęczu. A potem po prostu się uśmiechnął. Bardzo powoli i niepokojąco. W jednej chwili przypomniałem sobie, dlaczego bała się go połowa poprawczaka.
- Cóż, ile razy TY dostaniesz faktycznie może cię pierdolić. - Skinął głową. - Ale co zrobisz, kiedy oberwie ktoś... inny?
Wyminął mnie, nie czekając na odpowiedź. Zaraz za nim pospieszyli Crabbe i Goyle. Oparłem czoło o ścianę. O co... o kogo mogło mu chodzić? I jak bardzo spierdoliłem?
Następnego
dnia do poprawczaka przyjechała karetka. Lay... spadł ze schodów.
***
Przez
cały tydzień zachowywałem się wobec Sehuna jak niewyłączalne przypomnienie w
telefonie. Wieczorami rozpoczynałem temat, często bez żadnego
kontekstu czy zapowiedzi. Nie miałem czasu – w końcu każdego
dnia mógł go przywołać Minho. Z pewnością było to w chuj
irytujące, ale naprawdę nie mogłem przestać. Zbyt mi zależało.
-
Posłuchaj... - zacząłem.
To na pewno był TEN wieczór. Dzwonek zarządzający ciszę nocną zabrzmiał tak dawno, iż nie umiałem przypomnieć sobie jego dźwięku. Sehun nie czytał książek od ojca ani nie chciał ze mną rozmawiać. Nawet nie palił. Stał przy oknie, oglądając las, na którym księżyc zapisywał szlaczki migoczącymi promieniami.
To na pewno był TEN wieczór. Dzwonek zarządzający ciszę nocną zabrzmiał tak dawno, iż nie umiałem przypomnieć sobie jego dźwięku. Sehun nie czytał książek od ojca ani nie chciał ze mną rozmawiać. Nawet nie palił. Stał przy oknie, oglądając las, na którym księżyc zapisywał szlaczki migoczącymi promieniami.
-
Nie – odparł chłodno.
- Sehun...
Odwrócił się, zanim zdążyłem powiedzieć coś jeszcze. Złapał mnie za koszulkę i gwałtownie przystawił do ściany. Scena jak z typowej dramy – nastoletnie amatorki kina romantyczno-rzygogennego uwielbiały wszelkiego rodzaju molestowanie przy ścianie w wykonaniu swoich idoli. Idiotki, gdyby to ich plecy miały spotkanie pierwszego stopnia z betonowym murem, od razu wyzbyłyby się podobnych fantazji. Już nawet skatologia telefoniczna wydawała się mniej obrzydliwa. I z pewnością mniej bolesna.
- O co chodzi? - warknął mój odpowiednik odpicowanego aktora. Cóż, telewizja – życie nieodmiennie 1:0.
- Po prostu... nie chcę tego – wykrztusiłem. - Nie chciałbym, żeby coś takiego musiała robić obca osoba, a co dopiero ty.
- Sehun...
Odwrócił się, zanim zdążyłem powiedzieć coś jeszcze. Złapał mnie za koszulkę i gwałtownie przystawił do ściany. Scena jak z typowej dramy – nastoletnie amatorki kina romantyczno-rzygogennego uwielbiały wszelkiego rodzaju molestowanie przy ścianie w wykonaniu swoich idoli. Idiotki, gdyby to ich plecy miały spotkanie pierwszego stopnia z betonowym murem, od razu wyzbyłyby się podobnych fantazji. Już nawet skatologia telefoniczna wydawała się mniej obrzydliwa. I z pewnością mniej bolesna.
- O co chodzi? - warknął mój odpowiednik odpicowanego aktora. Cóż, telewizja – życie nieodmiennie 1:0.
- Po prostu... nie chcę tego – wykrztusiłem. - Nie chciałbym, żeby coś takiego musiała robić obca osoba, a co dopiero ty.
Potrząsnął
mną. Nienawidziłem, kiedy ktoś mnie tak traktował – jak
szmacianą lalkę, która nie może niczego zrobić, tylko dawać
sobą targać.
- A co dopiero ty, Sehunnie! - powtórzył wysokim głosem, patrząc na mnie pogardliwie. - To nie twoja sprawa, ja pierdolę. Ile razy mam to, kurwa, powtarzać?! To nie powinno cię obchodzić tak, jak mnie nie obchodzi twoje zdanie! Rozumiesz to? Rozumiesz to, do pieprzonej …?!
Nie dokończył, uderzyłem go w szczękę. Odsunął się gwałtownie, zdezorientowany. Naprawdę zapomniał, że potrafię się bić? Cóż, pora na szybkie odświeżenie pamięci. Wymierzyłem kolanem w jego brzuch – choć obsunąłem lekko nogę, Sehun i tak zgiął się w pół. Wciąż wyglądał jednak na bardziej zaskoczonego niż obolałego. Zacisnąłem dłoń na jego przykrótkiej koszulce.
- Nie rozumiem – warknąłem. - I nie mam zamiaru zrozumieć. Przestań się cały czas izolować, nie jesteś samotnym krzakiem na jebanym pustkowiu, otaczają cię też inni. I inni chcą ci pomóc. JA chcę ci pomóc.
Cudownie, jak w ciągu paru minut złamałem każdą zasadę związaną postępowaniem z osobą skrzywdzoną. Autorzy tych wszystkich mądrych książek od Kaia z pewnością odznaczyliby mnie medalem za doskonałe przestrzeganie ich wskazówek. W skali od 1 do 10 moje zdolności psychologicze zobrazowałaby tylko jedna ocena: ziemniak.
Sehun wyplątał materiał koszulki z moich palców i oparł się o ścianę. Oddychał ciężko.
- Wcale nie uważam się za krzak na pustkowiu – odezwał się po kilkudziesięciu sekundach ciszy. - A tym bardziej nie uważam się za "samotny krzak na jebanym pustkowiu".
Z trudem powstrzymałem parsknięcie, on nie krył uśmiechu. Chciałem być poważny i stanowczy, a ten debil standardowo wszystko zepsuł. Oparłem głowę o jego ramię.
- Nie wkurwiaj mnie – starałem nadać swojemu głosowi groźny ton.
- Pytanie brzmi: kto kogo wkurwia bardziej?
Jego dłoń spoczęła na mojej szyi; tym razem jedynie delikatnie przysunął mnie z powrotem do ściany. Z twarzy Sehuna zniknęło rozbawienie, zastąpione przez niewzruszoną obojętność. Zacisnąłem dłonie w pięści, napiąłem nerwowo ramiona. Jego palce przesunęły się wzdłuż mojej grdyki. Wciągnąłem asekuracyjnie powietrze, a wtedy on...
Pocałował mnie. A potem jeszcze raz. I kolejny. Nie czekał, prawdopodobnie w ogóle nie dbał o moją reakcję.
- Sehun... - wymamrotałem, co z pewnością zabrzmiało niezwykle seksownie. Gdyby to on wymruczał coś tak do mnie, bezpowrotnie straciłbym libido.
Sehun jednakże albo był przygłuchy, albo cierpiał na jakąś pojebaną parafilię, bo ani nie wybuchnął śmiechem, ani nie przestał mnie całować. Wreszcie się odsunął, by zaprezentować mi w pełnej krasie jeden ze swoich najwredniejszych uśmiechów. Tym razem nie pozwoliłem mu wszystkiego zepsuć.
Zacisnąłem dłoń na jego odsłoniętym ramieniu, czując pod palcami fragment nagiej skóry. Moje serce tłukło jak oszalałe, gdy podniosłem się na palcach. Sehun nie odezwał się, po prostu na mnie patrzył. Jego usta były lekko rozchylone, przez zmierzwione włosy prześwitywało księżycowe promienie. W mojej głowie brzmiało to niesamowicie tandetnie, ale nie zmieniało to faktu, że wyglądał pięknie. Na tyle pięknie, żebym pocałował go bez wahania.
- A co dopiero ty, Sehunnie! - powtórzył wysokim głosem, patrząc na mnie pogardliwie. - To nie twoja sprawa, ja pierdolę. Ile razy mam to, kurwa, powtarzać?! To nie powinno cię obchodzić tak, jak mnie nie obchodzi twoje zdanie! Rozumiesz to? Rozumiesz to, do pieprzonej …?!
Nie dokończył, uderzyłem go w szczękę. Odsunął się gwałtownie, zdezorientowany. Naprawdę zapomniał, że potrafię się bić? Cóż, pora na szybkie odświeżenie pamięci. Wymierzyłem kolanem w jego brzuch – choć obsunąłem lekko nogę, Sehun i tak zgiął się w pół. Wciąż wyglądał jednak na bardziej zaskoczonego niż obolałego. Zacisnąłem dłoń na jego przykrótkiej koszulce.
- Nie rozumiem – warknąłem. - I nie mam zamiaru zrozumieć. Przestań się cały czas izolować, nie jesteś samotnym krzakiem na jebanym pustkowiu, otaczają cię też inni. I inni chcą ci pomóc. JA chcę ci pomóc.
Cudownie, jak w ciągu paru minut złamałem każdą zasadę związaną postępowaniem z osobą skrzywdzoną. Autorzy tych wszystkich mądrych książek od Kaia z pewnością odznaczyliby mnie medalem za doskonałe przestrzeganie ich wskazówek. W skali od 1 do 10 moje zdolności psychologicze zobrazowałaby tylko jedna ocena: ziemniak.
Sehun wyplątał materiał koszulki z moich palców i oparł się o ścianę. Oddychał ciężko.
- Wcale nie uważam się za krzak na pustkowiu – odezwał się po kilkudziesięciu sekundach ciszy. - A tym bardziej nie uważam się za "samotny krzak na jebanym pustkowiu".
Z trudem powstrzymałem parsknięcie, on nie krył uśmiechu. Chciałem być poważny i stanowczy, a ten debil standardowo wszystko zepsuł. Oparłem głowę o jego ramię.
- Nie wkurwiaj mnie – starałem nadać swojemu głosowi groźny ton.
- Pytanie brzmi: kto kogo wkurwia bardziej?
Jego dłoń spoczęła na mojej szyi; tym razem jedynie delikatnie przysunął mnie z powrotem do ściany. Z twarzy Sehuna zniknęło rozbawienie, zastąpione przez niewzruszoną obojętność. Zacisnąłem dłonie w pięści, napiąłem nerwowo ramiona. Jego palce przesunęły się wzdłuż mojej grdyki. Wciągnąłem asekuracyjnie powietrze, a wtedy on...
Pocałował mnie. A potem jeszcze raz. I kolejny. Nie czekał, prawdopodobnie w ogóle nie dbał o moją reakcję.
- Sehun... - wymamrotałem, co z pewnością zabrzmiało niezwykle seksownie. Gdyby to on wymruczał coś tak do mnie, bezpowrotnie straciłbym libido.
Sehun jednakże albo był przygłuchy, albo cierpiał na jakąś pojebaną parafilię, bo ani nie wybuchnął śmiechem, ani nie przestał mnie całować. Wreszcie się odsunął, by zaprezentować mi w pełnej krasie jeden ze swoich najwredniejszych uśmiechów. Tym razem nie pozwoliłem mu wszystkiego zepsuć.
Zacisnąłem dłoń na jego odsłoniętym ramieniu, czując pod palcami fragment nagiej skóry. Moje serce tłukło jak oszalałe, gdy podniosłem się na palcach. Sehun nie odezwał się, po prostu na mnie patrzył. Jego usta były lekko rozchylone, przez zmierzwione włosy prześwitywało księżycowe promienie. W mojej głowie brzmiało to niesamowicie tandetnie, ale nie zmieniało to faktu, że wyglądał pięknie. Na tyle pięknie, żebym pocałował go bez wahania.
Nie
był już rozbawiony ani niewzruszony, był obecny jak nigdy dotąd,
skupiony tylko na mnie. Oplótł mnie ramionami i przyciągnął
bliżej, pogłębiając pocałunek. Nasze zęby uderzyły o siebie,
jego kciuk boleśnie wbijał się w moje biodro. Było za dużo śliny
i za dużo chaosu, ale nie dbałem o to, bo, Boże, to było jego
ślina i nasz chaos.
Słowa zamarły mi w ustach, gdy dynamika naszego układu błyskawicznie zmieniła się ze zwykłego pocałunku w ciężar wszechobecnego nacisku jego ciała, jego zapachu i nierównego oddechu. Przycisnął wargi do mojego obojczyka. Nie było to nieśmiałe dotknięcie ust, tylko ruch oczekujący jednoznacznej odpowiedzi. A ja jej udzieliłem.
- Tutaj.
Jego płytki oddech urwał się nagle, powracając w postaci wywrównanego, lekkiego posapywania. Zgodnie z moim życzeniem nie ruszyliśmy się nawet o milimetr. Przerwał całowanie tylko na moment, by zdjąć mi koszulkę przez głowę. Sięgnąłem rękami ku jego ubraniu, ale natychmiast się cofnął. To od razu mnie otrzeźwiło. W myślach przekląłem się za głupotę, nie powinienem na niego naciskać. Nigdy.
- Ja... - Potrząsnął głową.
- Spokojnie. - Uniosłem dłonie. - Spokojnie.
Znowu zacząłem go całować, starając się nie prowokować dotyku. Po paru chwilach otrząsnął się, nasze języki spotkały się ponownie. Zapomniałem już o tym, co przed chwilą się stało. Liczył się tylko on, on i jego dłonie, jego dłonie coraz niżej.
- Luhan... - Kiedy znów się odsunął, zadrżałem, rozpaczliwie łapiąc powietrze, niemal jakbym się zachłysnął. - Luhan, ja... - Na jego twarzy pojawił się rumieniec, doskonale dostrzegalny nawet w panujących ciemnościach. - Luhan, ja jeszcze nigdy w ten sposób...
Uderzyła mnie fala gorąca. Nie potrafiłem mu spojrzeć w oczy, mimo że wydawał się tak samo zmieszany jak ja. Miałem wrażenie, iż moje podniecenie uleciało, pozostało tylko zażenowanie i lekkie rozczarowanie, że...
- Ja też nie. - Przygryzłem wargę.
Nie odpowiedział. Zastygliśmy na moment w milczeniu, a potem Sehun odwrócił mnie jednym ruchem. Zsunął moje spodnie, paznokciami przesunął po lędźwiach. Zażenowanie... nie było żadnego zażenowania, były tylko jego dłonie. I on, klękający za mną. Pierwsze zetknięcie jego języka z moim ciałem wywołało przerażenie, które niemal od razu przemieniło się w elektryzującą sensację.
Wiedział, co robi, w końcu robiono mu to od dawna. Nie chciałem o tym myśleć, nie chciałem w ogóle myśleć. Zaciskałem dłonie, wbijając paznokcie w skórę. Wszystko trwało o wiele za długo, o wiele za długo niż myślałem, że będzie. Ale nie zaprotestowałem, nie ponaglałem go. A on stawał się coraz śmielszy, coraz mniej zachowawczy.
Słowa zamarły mi w ustach, gdy dynamika naszego układu błyskawicznie zmieniła się ze zwykłego pocałunku w ciężar wszechobecnego nacisku jego ciała, jego zapachu i nierównego oddechu. Przycisnął wargi do mojego obojczyka. Nie było to nieśmiałe dotknięcie ust, tylko ruch oczekujący jednoznacznej odpowiedzi. A ja jej udzieliłem.
- Tutaj.
Jego płytki oddech urwał się nagle, powracając w postaci wywrównanego, lekkiego posapywania. Zgodnie z moim życzeniem nie ruszyliśmy się nawet o milimetr. Przerwał całowanie tylko na moment, by zdjąć mi koszulkę przez głowę. Sięgnąłem rękami ku jego ubraniu, ale natychmiast się cofnął. To od razu mnie otrzeźwiło. W myślach przekląłem się za głupotę, nie powinienem na niego naciskać. Nigdy.
- Ja... - Potrząsnął głową.
- Spokojnie. - Uniosłem dłonie. - Spokojnie.
Znowu zacząłem go całować, starając się nie prowokować dotyku. Po paru chwilach otrząsnął się, nasze języki spotkały się ponownie. Zapomniałem już o tym, co przed chwilą się stało. Liczył się tylko on, on i jego dłonie, jego dłonie coraz niżej.
- Luhan... - Kiedy znów się odsunął, zadrżałem, rozpaczliwie łapiąc powietrze, niemal jakbym się zachłysnął. - Luhan, ja... - Na jego twarzy pojawił się rumieniec, doskonale dostrzegalny nawet w panujących ciemnościach. - Luhan, ja jeszcze nigdy w ten sposób...
Uderzyła mnie fala gorąca. Nie potrafiłem mu spojrzeć w oczy, mimo że wydawał się tak samo zmieszany jak ja. Miałem wrażenie, iż moje podniecenie uleciało, pozostało tylko zażenowanie i lekkie rozczarowanie, że...
- Ja też nie. - Przygryzłem wargę.
Nie odpowiedział. Zastygliśmy na moment w milczeniu, a potem Sehun odwrócił mnie jednym ruchem. Zsunął moje spodnie, paznokciami przesunął po lędźwiach. Zażenowanie... nie było żadnego zażenowania, były tylko jego dłonie. I on, klękający za mną. Pierwsze zetknięcie jego języka z moim ciałem wywołało przerażenie, które niemal od razu przemieniło się w elektryzującą sensację.
Wiedział, co robi, w końcu robiono mu to od dawna. Nie chciałem o tym myśleć, nie chciałem w ogóle myśleć. Zaciskałem dłonie, wbijając paznokcie w skórę. Wszystko trwało o wiele za długo, o wiele za długo niż myślałem, że będzie. Ale nie zaprotestowałem, nie ponaglałem go. A on stawał się coraz śmielszy, coraz mniej zachowawczy.
Kiedy
się podniósł, wypuściłem głośno powietrze. Wciąż obawiałem
się bólu, wciąż nie byłem do końca przekonany. On tak. Gdy jego
tors oparł się o moje plecy, przestałem bać się czegokolwiek.
Nie było słodko ani romantycznie, potrzebowałem dłuższej chwili
na przyzwyczajenie, której on nie chciał mi dać. Chciał posiadać,
wreszcie mieć kogoś i ani myślał czekać. Ja za to nie pragnąłem
niczego więcej niż być przez niego posiadanym.
Czułem
go i czułem to wszystko, do czego nie pozwolił mi się przedtem
zbliżać. Ściskałem jego wychudzoną rękę, wręcz mdlałem pod
wpływem jego dotyku. Napierał na mnie, znacząc szerokość ramion
śladami ugryzień. Jego ciało płonęło, płonęło nawet bardziej
niż ja.
Doszedł
pierwszy. Nie wysunął się ze mnie, dopóki nie zabrudziłem jego
dłoni. Przyłożył twarz do mojego karku i uśmiechnął się. Tkwiliśmy tak, nie odzywając się do siebie. Gładziłem jego dłoń kciukiem. Czule i delikatnie, tak jak dotyka się maleńkie dzieci w obawie przed skrzywdzeniem. A on... on nie reagował, po prostu się uśmiechał.
I
chociaż jeden jedyny raz wszystko było w porządku.