niedziela, 11 sierpnia 2013

Wielki Plan Uświadomienia Jonghyunowi, Gdzie Jest Jego Miejsce część VI

Pairing: MinKey
Tematyka: kpop, yaoi, deptanie godności, porażki klasy rozmaitej
Ostrzeżenia: przekleństwa, aluzje seksualne
Mowa pogrzebowa Autorki: Ostatnią część mojej shinee'akowej epopei dedykuję pani nieżywemupłonącemulasowi (owszem, to pani), która od początku brała czynny udział w powstawaniu opowiadania, narzekając praktycznie na wszystko. Nie masz pojęcia, ile z Twoich niewykorzystanych rad użyję w przyszłych tekstach.
Lud chciał seksu, lud ma seks. Nie byłam w stanie jednak opisać całej scenki, więc macie... Zresztą same się przekonacie. Od razu zaznaczę, iż sam fakt oddania Wam tego wzbudza we mnie niepohamowaną wesołość, więc nie liczcie na coś ani perwersyjnego, ani opisanego.
Dziękuje za dotrwanie ze mną do końca tej opowieści (chyba że pokuszę się o alternatywne zakończenie z JongKey) i... Miłego przetwarzania~!



Powiedzenie, iż Key się nudzi, miałoby tyle sensu, co stwierdzenie, że zamek Löwenburg jest ładny. Aby określić zarówno uczucia targające chłopakiem, jak i wygląd wspomnianej budowli, należało użyć nieco większych słów. Dla rapera nie istniało coś takiego jak hiperbole. Były tylko wyrazy trafniej określające jego stan.
Nie znał lokalizacji Min Ho, a uprzytomnienie tego sobie doprowadziło do powiększenia nudy. Nie mógł nawet z nim porozmawiać, pokpić ani zademonstrować wielkości. Konwersacja z lustrem była zajmująca – w końcu czy jest coś lepszego od nigdy niewtrącającego się rozmówcy? - jednak na dłuższą metę niesatysfakcjonująca.
Gdzie on był? Może w studiu? Albo z przyjaciółmi? Ostatnio cały czas gdzieś wychodził. Nawet niedawno u nich spał. Pytanie brzmiało: spał? A konkretniej: czy spał tam sam niczym eremita? Nie, nie musiał się przejmować. Choi chciał z nim iść na randkę. Nie sypia się z innymi ludźmi, kiedy się chce iść na randkę. Przynajmniej Ki Bum tak nie robił. Jak skłonić go do szybszego powrotu? Może zadzwonić i oznajmić mu coś fascynującego? Coś w rodzaju: „Jak bardzo kochałeś zabytkowe lustro, będące pamiątką po babci?” albo „Czy twoja konsola była dla ciebie aż taka ważna?”.
Miał ochotę zrobić coś złego. Tak złego, żeby Min Ho już nigdzie nie wychodził. Przynajmniej dopóki by mu nie pozwolił. Uśmiechnął się, zadowolony z obfitości możliwości – mógł zrobić wszystko włącznie z pułapką w postaci spadającego na głowę żyrandola (letalność tej opcji niestety ją wykluczyła) oraz ogólnym całkowitym zrujnowaniem mieszkania. Tylko że wybieranie też stałoby się nudne.
Zaraz! Randka! Pełna bezsensownych wtrąceń przemowa Choia wyświetliła się przed nim niczym na tablecie. Czcionka Times New Roman, poprosił grzecznie, ale został zignorowany. Mimo to postanowił się nie obrażać, ale przypatrzyć tekstowi. Było w nim sporo dziur, ponieważ niezbyt, musiał to przyznać, słuchał kolegi. Kluczowe fragmenty jednak były wyraźnie zaznaczone pogrubieniem i setką podkreśleń.
Miejsce docelowe: wesołe miasteczko
Cel: randka
Czas: dzisiaj, godzina 18:00
Dzisiaj, godzina 18:00
Zerwał się na równe nogi. Jeszcze na moment popatrzył na latające przed nim słowa, uśmiechają się na widok niepozbawionego tysiąca wykrzykników kawałka: „Ciekawy jestem, ile się spóźnisz. Chociaż udawaj, że mnie słuchasz, do cholery!” Och, Min Ho, Min Ho... Nie potrzebuję nawet tego, by niemal z całkowitą precyzją powtórzyć twoją wypowiedź. Oto właśnie przewaga mego intelektu nad tym zwykłych ludzi! I twoim, nawiasem mówiąc.
Uśmiechnął się aprobująco. Nadeszła pora pokazania swojej – jak cały czas powtarzał: w idiotycznym pojęciu ludzi ograniczonych – męskości. Uczeń przerósł mistrza, tego był pewien. Pozostało tylko to udowodnić.


***


To była zemsta. To musiała być zemsta. Żaden normalny człowiek nie bierze drugiego do wesołego miasteczka, kiedy wie, że tamten jest normalny. I nie przepada za kołami młyńskimi. Ani kolejkami. Ani tym całym syfem, który przeczy logice. Bo to nie jest lęk wysokości, tylko zwyczajny instynkt samozachowawczy. Przecież to może spaść. Albo się uszkodzić. Albo stanąć tak na zawsze. Albo zostać przejęte przez terrory...
- Bummie... - Usłyszał szept. - Wszystko w porządku?
Choi wpatrywał się w niego z pewnym przerażeniem. Jak mógł go wziąć na diabelski młyn? Nie pamiętał już o jego ostatniej reakcji? Oczywiście, że nie. A to ponoć Ki Bum był egoistą. Pieprzony świat.
- Nie. Nic nie jest w porządku! - Wyszarpał swoją rękę z uścisku przyjaciela. - Boję się! Mam pierdolony lęk wysokości, a ty...! - Głos mu się załamał.
Zaszlochał. Tylko trochę. To była reakcja stresowa, nic specjalnego. Nie był wcale jakoś specjalnie przerażony, powiedział tak, bo...
Poczuł, iż Minho go obejmuje. Taa... Teraz mógł sobie być miły. Ale Key już nie chciał. Nie obchodziło go to, co teraz tamten próbuje zrobić. Powinien wiedzieć, że nie przepada za wesołymi miasteczkami. I z pewnością by mu te wszystkie rzeczy powiedział, gdyby nie rozpłakał się jeszcze głośniej, wtulając w bardzo przyjemnie pachnącą koszulę kolegi.
- Przepraszam – mruknął Choi. Normalnie zachwyciłby się tym mruczeniem albo chociaż zdenerwował, iż tak na niego działa, lecz teraz nie miał siły. Wolał skupić się na szlochaniu. - Zaraz zejdziemy. I... Przepraszam.
Chłopak popatrzył na niego spode łba. Kiedy nie skupiał się na rozpościerających się pod nimi widokami, odzyskiwał dawny rezon. Teraz przyszła pora na danie ujścia złości.
- Nie obchodzi mnie to! Powinieneś pamiętać o moich fobiach, których przecież nie jest nikt pozbawiony! Ja tak się staram, by znać twoje wszystkie idiotyczne nawyki, a ty nawet nie potrafisz czegoś takiego zauważyć! Pewnie, wcale przy tobie nie płakałem podczas tego cholernego pro...
Z irytacją spostrzegł, iż tamten się śmieje. Wiedział, że niektórzy reagują nerwowym chichotem na sytuacje stresowe, jednak tego dudnienia naprawdę nie można było nazwać „nerwowym chichotem”.
- Ja... naprawdę... naprawdę próbuję zrozumieć twój... ból, ale... - Min Ho usiłował coś powiedzieć, targany histerycznym śmiechem – mówisz to za... O Boże, jak to idiotycznie brzmi!
Tego było już za wiele. Gdyby nie ostrzegawczy wrzask obsługującego tę szatańską machinę, główny raper SHINee wylądowałby za barierką. I mógłby się śmiać w niebiańskim kole młyńskim, w najlepszym wypadku.
- Kiedy tylko stąd zejdziemy, zginiesz śmiercią marną, męczeńską i długą – ostrzegł wściekły Key, nie bacząc na ewentualny brak logiki swojej wypowiedzi.
Choi nie wydawał się zbyt przejęty. Przestał się rechotać, co nieco wydłużyło jego dalszy żywot, jednak z ust nie zniknął mu debilny, rozbrajający uśmiech. Ki Bum skrzywił się ostentacyjnie, powodując powiększenie tego idiotycznego wyszczerzu. Jakim cudem? Nie potrafił pojąć rozumowania przyjaciela. O ile oczywiście jakieś istniało.
Parę sekund później okazało się, że nie. Chłopak naprawdę nie mógł pojąć, dlaczego tamten stwierdził, iż Key ma ochotę się z nim pocałować. Akurat teraz. Po tym jak zdążył go zwyzywać, popłakać się i omal nie wprowadzić w życie groźby zabójstwa. Ignorując jednak motywacje głównego rapera, Ki Bum musiał przyznać przed samym sobą, że też nie jest bez winy. Był za dobry. Nie sądził, iż tak kiedykolwiek się okaże, jednak... Naród powinien kiedyś postawić mu pomnik. Za cierpliwość, miłosierdzie i ogólnie za sam fakt, że zamiast wrzeszczeć obelgi, odwzajemniał pocałunki. Mimo wszystko krzyczenie byłoby niemęskie nawet w jego neutralnym, postępowym pojęciu. Mężczyzna może na chwilę ulec, ale histeryczna kapitulacja? Nigdy!


***


- Szczerze? To była najgorsza randka w moim życiu – oznajmił ciężko Key. - Nawet wyjście, które zafundował mi Jjong, a którego kluczowe wyrażenia: „trzecia nad ranem”, „stanie w korku”, „plaża pełna turystów”, „nieustający deszcz”, „brak parasola” i „zepsuty samochód” powinny sporo wyjaśnić ustępuje temu pola. - Westchnął głośno. - Ale i tak było wspaniale.
Minho zatrzymał się, by teatralnie ukazać swoje zdziwienie. Otworzył szeroko usta – co nawet według Ki Buma wyglądało bardzo źle, a on przecież nie był wcale aż takim zboczeńcem – i posłał mu pełne zaszokowania spojrzenie.
- Kim jesteś?! - zakrzyknął z emfazą.
- Owszem, po tatusiu – odparł bardzo dowcipnie.
Nie, żeby się nie spodziewał, jednak śmiech tamtego nieco go rozproszył. Czyżby przyjaciel miał aż tak złe poczucie humoru? A może on się nie docenia? Albo jest to reakcja wywołana...
- Co tak cicho? Śluby milczenia złożyłeś? - przeraził się tym razem nieco bardziej główny raper. - Chociaż... W sumie to byłby nawet całkiem niezły pomysł. - Nie, jednak się nie przejął.
Key podniósł wzrok, kręcąc powoli głową.
- Świata nie rozumiem, ludzi nie rozumiem, siebie nie rozumiem, ale ciebie, to mimo wszystko, chciałbym jako-tako zrozumieć. Koegzystencja by nam się zwyczajnie poprawiła.
- A jest zła? - zapytał tamten przekornie.
- Mogłaby być lepsza. - Wzruszył ramionami.
Przez chwilę obaj milczeli. Choi otworzył drzwi od mieszkania, bardzo dbając o to, by nie pobudzić sąsiadów i pozwolił mu pierwszemu przejść. Jeszcze godzinę temu Ki Bum irytowałby się za takie traktowanie, uwłaczające jego męskiemu „ja”, jednak teraz po prostu przeszedł. Dopiero po chwili zorientował się, iż został przechytrzony przez władze patriarchatu. Trudno, bywało gorzej. Wystarczy, że przechytrzy teraz ciemiężcę w jakiś sprytny, tajny sposób. Na przykład... Okręcił się wokół własnej osi, skutecznie umożliwiając współlokatorowi wejście do domu. O, może zrobi kolację? Nie wątpił w swoje umiejętności kulinarne, a ponoć w ten sposób wielu facetów demonstruje uczucia. Co prawda, Key nie miał pojęcia, po co komuś gotować, zamiast po prostu wyznać mu miłość czy inne idiotyzmy, ale Jonghyun robił takie rzeczy. Może Minho też?
Zignorował przeszkodę w postaci świadomości, iż w mieszkaniu łatwiej znaleźć pięciolistną koniczynę, niż cokolwiek jadalnego. Widział wiele pustych lodówek, jednak ta przekroczyła większość jego wyobrażeń. Doprawdy, dlaczego Choi był tak leniwy i tego nie uzupełniał? Pokręcił z irytacją głową.
- Chciałem okazać ci łaskę i przyrządzić kolację, ale... - zawiesił dramatycznie głos.
- To ty byłeś dzisiaj sam w domu. Mogłeś zrobić zakupy. - Przypominał starą, zrzędliwą żonę. - Poza tym nie musisz zajmować się takimi sprawami.
- A jakimi powinienem?
- Mniej trywialnymi.
Ki Bum miał wrażenie, iż rozmawia z dzieckiem, które za wszelką cenę próbuje dać do zrozumienia rodzicom, że ma już parę rzeczy za sobą, jednak nie chce być zbyt dosłowne. Min Ho kluczył i kluczył, nie ujmując niczego bezpośrednio ani nawet pośrednio. Uniósł brew, skrzyżował ręce na piersiach i spojrzał na współlokatora wyzywająco. Skoro nie chce mówić, to trzeba go do tego zmusić!
- Czyli...?
Główny raper naprawdę nie lubił dużo mówić. Key także tym razem nie doczekał się żadnej odpowiedzi, przynajmniej werbalnej. Mężczyzna stanął naprzeciwko niego, kładąc ręce po obu stronach znajdującego się za nim blatu. Patrzyli na siebie przez kilkadziesiąt sekund, bez wypowiedzenia jakiejkolwiek sugestii, słowa czy wydania dźwięku. Oglądali nawzajem swoje twarze – po raz pierwszy mogąc robić to tak otwarcie. Ki Bum odnotowywał w pamięci każdy pieprzyk, zgłębienie, niedoskonałość na twarzy przyjaciela, aż w końcu zapragnął ją dotknąć, poczuć to, co teraz pożerał wzrokiem. Delikatnie przejechał opuszkami po policzku tamtego. Otworzył usta, chcąc przerwać milczenie, jednak po chwili je zamknął. Ta cisza nie była dziwna, niezręczna. Przeciwnie, wydawała się naturalnym zjawiskiem, którego naruszenie skutkowałoby zniszczeniem magii chwili. Mimo to pragnął podzielić się swoimi odczuciami z kolegą, nie bacząc, że naruszyłby coś, czego nie powinien naruszać. Choi uśmiechnął się lekko, jakby doskonale wiedział, co próbuje zrobić. Na wargach chłopaka położył palec, lecz gdy to nie zadziałało, zastąpił go ustami. Ich przyspieszone oddechy, ciche jęki i szelest ubrań przerwały ciszę. Key nie wiedział dlaczego, ale jakoś zbytnio mu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie.


***


Taemin biegł po schodach, nie zwracając uwagi na ciszę nocną. To w końcu nie był jego apartamentowiec i to nie on będzie miał nieprzyjemności. Zawsze uważał się za miłego i nastawionego raczej prospołecznie, jednak istniały pewne priorytety. Potrzebował porozmawiać z Ki Bumem i zamierzał to zrobić nawet za cenę mandatu, oberwania tłuczkiem od wściekłej sąsiadki oraz wyzwisk samego przyjaciela.
Dowiedział się ponad dwa miesiące temu od Min Ho, że chłopak terminuje u niego „na mężczyznę”. Na początku wzbudziło to jego śmiech, jednak po paru dniach poszedł w ślady drugiego rapera. Nie chodziło o to, iż czuł się jakoś przytłoczony przez Onew – chodziło tylko o pewien dyskomfort, który odczuwał następnego dnia po seksie. Mimo wszystko był głównym tancerzem i, do jasnej cholery, nie mógł cały czas być na dole!
Nie mógł ocenić wyników pracy nad sobą ze względu na abstynencję seksualną, którą narzucił im lider po ostatniej kłótni, jednak czuł się nieco niepewnie. Wolał poradzić się starszego, bardziej doświadczonego kolegi, który mógłby coś podpowiedzieć. Co prawda, ta myśl wpadła mu do głowy dopiero teraz, lecz od razu uznał ją za całkiem trafną. Między innymi dlatego gnał teraz na złamanie karku.
Stanął przed drzwiami mieszkania przyjaciół – cały czas nie potrafił zrozumieć, dlaczego Key i Minho mieszkali razem, skoro nie łączyły ich żadne romantyczne relacje – i otworzył je bez zbędnych ceregieli. Nigdy nie dbał o pukanie, przez które traciło się jedynie czas. Jak na razie nikt nie miał mu tego za złe. Słodki wizerunek nieogarniętego dziecka czasem się przydawał.
Od razu dobiegł go długi, wysoki jęk. Czyżby jednym z etapów nauki było oglądanie pornoli? Brzmiało całkiem ciekawie, o wiele ciekawiej niż to, co przedtem opowiadał mu Choi. Dyskretnie zbliżył się w kierunku pokoju, z którego usłyszał dziwne dźwięki i zajrzał. Z trudem powstrzymał wrzask. Naprawdę?! Przy otwartych drzwiach?!
Z jeszcze większym rozczarowaniem skonstatował, iż jego ewentualną pomoc w walce z hegemonią łóżkową Onew znajduje się na dole. Zarówno metaforycznie, psychicznie et cetera, jak i dosłownie. Odsunął się od drzwi i powoli udał się do wyjścia. Opór Ki Buma został zdławiony, nie przeciwstawi się już byciu wiecznym uległym. Po chwili – jakby to był wyreżyserowany film – na potwierdzenie rozległ się kolejny długi jęk.
Został sam na placu boju.


***


Porażka. Défaite. Dissipabis. Dǎbài. Make.*
Ki Bum przypominał sobie po kolei wszystkie cytaty dotyczące klęski i tego, co powinien w związku z tym zrobić, jednak żaden nie pasował. Inaczej – wszystkie pasowały i wpędzały go w jeszcze większą depresję. Za najgorsze uznał słowa Huxleya: „Co należy zrobić po upadku? To, co robią dzieci: podnieść się.”. Same słowa nie były takie głupie, problem polegał na tym, że on właśnie nie mógł się podnieść. Naprawdę nie mógł. Kilkanaście tygodni bez aktu seksualnego zrobiły swoje.
Zmierzył nienawistnym spojrzeniem swojego głupiego współlokatora, który do tego doprowadził. Zaraz... Współlokatora? Nie powinien chyba już tak o nim mówić... Dobra, kolegę. Ok, też źle... Ch... Kurna! Dobra, chłopaka! Omal nie krzyknął z irytacją.
- Wiesz... - zaczął ten obleśny typ, którego z jakiegoś niezbadanego przez moce boskie i ziemskie musiał już uznać za partnera - W sumie WPUJGJJM zakończył się sukcesem...
WPUJGJJM? Czym jest, kurna, WPUJGJJM?! Ach! Wielki Plan Uświadomienia Jonghyuna, Gdzie Jest Jego Miejsce! Naprawdę Min Ho pamiętał takie rzeczy? Może jednak nie jest aż tak żabowaty, za jakiego go uważał. Tylko... Do czego on zmierzał? Key zmrużył podejrzliwie oczy, czekając na rozwinięcie.
- Pokazałeś mu, gdzie jest miejsce, nie sądzisz? - Mężczyzna usiadł naprzeciwko łóżka i uśmiechnął się lekko.
- Problem polega na tym, że ten plan miał na celu uczynienie ze mnie tak męskiego faceta, że mógłbym go zerżnąć – odparł zgryźliwie.
Choi wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę.
- No to faktycznie nie wypalił – przyznał w końcu.
Ki Bum wzniósł oczy ku niebu, w tym wypadku sufitowi. Uśmiechnął się jednak, co tamten skonstatował z ulgą. Chyba obawiał się wybuchu złości albo płaczu po byłym chłopaku. Co to, to nie. Nie jest kobietą, mimo tego, co próbował cały czas wmówić mu przyjaciel. Może teraz poległ, jednak...
Podniósł się gwałtownie do pozycji półsiedzącej, ignorując ból dolnych partii ciała. Uśmiechnął się szeroko na widok leżącego w kącie pokoju sprzętu elektronicznego. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak Minho nienawidzi przegrywać. A w szczególności ww piłkę nożną. A w jeszcze większej szczególności w konsolową piłkę nożną. Wiedział także, iż z powodu częstych nieobecności Choi nie miał pojęcia, co robił Key, kiedy się nudził. Nie widział, jak przez długie godziny uczy się grać i pokonuje setki przeciwników w internetowych rozgrywkach. Ki Bum pokiwał głową. Przegrał bitwę, ale wojna jeszcze przed nim.
Wielki Plan Uświadomienia Minho, Gdzie Jest Jego Miejsce – to nawet nie brzmiało tak głupio.



*franc., łac., chin., jap. "porażka"

2 komentarze:

  1. Umarłam. Rany boskie to jest świetne! Wspaniałe, genialne, cudowne! Kocham Cię po prostu! <3 Czekam na nową dawkę MinKey! Pozdrawiam i weny życzę! KiRa

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero teraz się wzięłam za to opowiadanie, żeby przeczytać je całe za jednym zamachem. Boski masz styl, bardzo ciekawy. I ogólnie moje dwa ulubione paringi - JongKey i MinKey, jeju♥ śmiałam się kilkanaście razy. Key jest taki denerwujący, że aż pocieszny. Zajebiste opowiadanie ^^

    OdpowiedzUsuń