Pairing: TaoRis, wspomniane Minho x Sehun, kiełkujący HunHan
Ostrzeżenia: przekleństwa, autoagresja, przemoc psychiczna
Ałtoreczken przemawia: Borze szumiący i liściasty, jaka przerwa! Wybaczcie chwilowe zaniedbanie opowiadania, jak i całego bloga. Postaram się następne rozdziały wrzucać w mniejszych odstępach czasu x.x
Ałtoreczken przemawia: Borze szumiący i liściasty, jaka przerwa! Wybaczcie chwilowe zaniedbanie opowiadania, jak i całego bloga. Postaram się następne rozdziały wrzucać w mniejszych odstępach czasu x.x
Paliliśmy
w łazience, czekając na zajęcia. Kilka lat walki o nikotynową
czystość właśnie dosłownie szło z dymem. Czułem się nieswojo,
przypominając sobie jak zacięcie krytykowałem ten nałóg, ale...
Jako współlokator Sehuna nie mogłem nie palić. Sam tak zdecydował. Kopcił jak stara lokomotywa, zawsze miał fajki i ku mojemu
zdziwieniu okazał się być też całkiem hojnym człowiekiem. Nie
denerwował się, kiedy brałem od niego kolejne szlugi bez pytania,
proponował wspólne wyjścia na dach – zachowywał się jak
przykładny diler. Gdybyśmy nie znajdowali się w poprawczaku,
zacząłbym się martwić. Jako mieszkaniec tego wspaniałego
przybytku nie miałem zamiaru. Nie istniało nic, co mógłby ode
mnie wyłudzić jako zapłatę za papierosy. Nie umiałem stwierdzić,
czy mnie polubił, ale byłem pewny, że wciąga mnie w nałóg, by
mieć z kim palić. Mimo wszystko byłem jedyną osobą, z którą
rozmawiał.
-
Za co tak w ogóle siedzisz? - zapytał nagle. Dzisiaj palił
papierosa za papierosem, za każdym razem niemal miażdżąc zębami
filtr. Był zirytowany albo przestraszony, nie mogłem odgadnąć, a
bałem się zapytać.
-
Napad z bronią w ręku – westchnąłem ciężko. - Pierwsze
poważne naruszenie prawa i z miejsca mnie zajebali.
Sehun
nie odezwał się. Trzymany w ustach papieros powoli wypalał się do
końca, lecz on nie zwracał na to uwagi. Wpatrywał się we mnie z
łagodnym zdziwieniem. Nagle wybuchnął śmiechem, odsłaniając
zaskakująco białe zęby. Wypalony, pokryty warstwą śliny papieros
wylądował na kafelkach. Sehun nie przestawał rechotać.
-
Przerażająco zabawne – warknąłem. - Z pewnością ciebie
złapali za niewypowiedzianie chwalebny i bohaterski czyn, tak?
Śmiech
zamarł w powietrzu. Sehun zastygł w bezruchu, nie mogłem dostrzec
wyrazu jego zasłoniętej grzywką twarzy. Wyprostował się powoli,
jakby z trudem. Wyciągnął z paczki papierosa, wsadził do ust i uniósł popękaną,
plastikową zapalniczkę. Nie udało mu się zapalić. Jego ręce nie
drżały, ale coś mu przeszkadzało. Odetchnął głęboko jak
osoba, która musi zacząć szukanie czegoś w wielkiej stercie od
początku, po czym znowu przyłożył zapalniczkę. Tym razem
końcówka papierosa zajarzyła się słabym blaskiem.
-
Za co tutaj trafiłeś? - zapytałem cicho.
Milczał
przez kilkadziesiąt sekund. Kiedy zacząłem się już
niecierpliwić, przeniósł na mnie wzrok.
-
Już był dzwonek, powinieneś iść na lekcje – zauważył
uprzejmym tonem.
On
oczywiście nie miał zamiaru się stąd ruszać.
-
Za co tutaj trafiłeś? - ponowiłem pytanie.
Strącił
trochę popiołu na kafelki.
-
Naprawdę nie chcesz się spóźnić. Nie w tym ośrodku.
-
Nie słyszałem dzwonka.
-
Bo jesteś głuchy – warknął. - Idź już, bo się spóźnisz.
Ta
wymówka była idiotyczna, on też o tym wiedział. Z drugiej strony
nie zamierzałem naciskać. Tym bardziej, że prawdopodobnie i tak by
mi nie powiedział.
Podniosłem
się, otrzepując kolana z niewidzialnego pyłu.
-
Jakbyś jednak doszedł do wniosku, że jestem warty twojej uwagi, to
wiesz gdzie mnie szukać – parsknąłem. - Nigdzie się stąd nie
ruszam. Przez najbliższe sześć miesięcy.
Sarkazm
trochę mi nie wyszedł, lecz Sehun przynajmniej się uśmiechnął.
Co prawda, nieco chłodniej i bardziej odlegle niż przedtem, ale i
tak poczułem się lepiej. Nie chciałem zostawiać go w złym
nastroju – mimo wszystko był jedną z niewielu osób, która
odzywała się do mnie w tym poronionym miejscu. I prawdopodobnie
najnormalniejszą spośród nich.
Wyszedłem
z łazienki, czując na sobie jego wzrok. Na zewnątrz oczywiście
okazało się, że nie było żadnego dzwonka. Wpatrywałem się
bezmyślnie w ścianę, dopóki faktycznie nie zabrzmiał.
Za
co Sehun tutaj trafił?!
***
Wbrew
pozorom na lekcjach najbardziej wkurwiał mnie brak rzemyków. W
normalnej szkole kiedy umierałem z nudów, kładłem głowę na ręce
i usypiałem, pomimo wrzynających się skórzanych sznurków. Gdy
miałem je na ręce, niesamowicie przeszkadzała mi ich obecność,
teraz byłem zły z powodu ich braku. Skóra była za gładka, za
delikatna, nie mogłem zasnąć na czymś tak wygodnym. Brzmiało to
idiotycznie, prawdopodobnie było zwyczajnie idiotyczne, ale nie
zmieniało to faktu, że cierpiałem na bezsenność. Na zajęciach.
Czy istniało coś gorszego?!
Istniało.
Nazywało
się zmywanie podłóg.
Dotąd
nie miałem pojęcia, jak wspaniałym człowiekiem jest moja matka. W
ogóle nie zwracałem uwagi na jej sprzątanie czy gotowanie. Czasami
wręcz zapominałem, że obiad na stole nie pojawia się znikąd, a
okien nie myje deszcz. Nie wiedziałem, jak niesłychanie irytującym
zajęciem jest zasuwanie po korytarzu z mopem i wiaderkiem.
Powiedzieli
mi, że to nie jest kara. Że mycie podłóg należy do obowiązków
każdego wychowanka z „dostatecznym” z zachowania. Cóż, jeżeli
to nie była kara, wolałem nie przekonywać się, na czym właściwa kara dokładnie polega. Nigdy. W ten właśnie sposób zostałem gruntownie
zresocjalizowany przed końcem pierwszego tygodnia.
Wraz
z Sehunem i dwójką innych chłopaków mieliśmy wyszorować całe
piętro. Byłem zaskoczony, widząc jak mój współlokator wykonuje
cokolwiek związanego z regulaminem, ale obecność pary strażników,
która zaglądała do nas co jakiś czas, uświadomiła mi w czym
rzecz. Sprzątanie nadzorowali wszyscy strażnicy, nie tylko Minho.
Oni mogliby, a raczej na pewno zauważyliby brak Sehuna.
Cała
trójka mnie ignorowała, więc pracowaliśmy w nieznośnej ciszy.
Kojarzyło mi się to z jakąś popieprzoną odmianą chińskiej
tortury, w której zamiast kropel wody, zmusza się nieszczęśnika
do wsłuchiwania się w chlupot wody w wiadrach.
Stałem
tyłem do drzwi na klatkę schodową, kiedy usłyszałem kroki.
Zignorowałem je, byłem pewien, że to strażnicy robią rundkę.
Szarpnięcie za lewe ramię pozbawiło mnie złudzeń.
-
Siema – wycedził nieznajomy chłopak.
Nie
był sam – za nim znajdowało się dwóch osiłków. Regulaminowo, w
końcu grupki powyżej trzech osób uważano za gangi. Tych przede
mną można było i bez tego uznać za gang. O ile stojący dokładnie
przede mną facet miał linię wzroku mniej więcej na poziomie moich
ust, o tyle jego dwóch... ochroniarzy znacząco przewyższało mnie
wzrostem. I masą. I umięśnieniem.
Uśmiechnąłem
się nieszczerze.
-
Siema.
Przywódca
odpowiedział uśmiechem, równie nieszczerym jak mój.
-
D.O, miło mi.
Świetnie.
Zajebiście po prostu. Więc to był ten D.O. Ten, o którym mówił
Lay. Ten, który nienawidził Tao i Krisa, z którymi miałem
nieszczęście się przyjaźnić. Ten, który poprzez mojego
przyjaciela zaproponował mi współpracę, a ja jak ostatni lojalny
samuraj odmówiłem. Teraz zamiast pluć sobie w brodę, będę
zbierać zęby z podłogi.
-
Luhan... - Oparłem mop o szafkę. Mimo wszystko jak ginąć, to
chociaż z minimalną klasą.
Crabbe
i Goyle w wersji poprawczkowej wymruczeli swoje imiona. Nie
dosłyszałem, ale wolałem o tym nie wspominać.
-
Ile siedzisz? - ewidentnym mózgiem tej drużyny był D.O.
-
Sześć miesięcy...
-
Sześć miesięcy... – powtórzył, doskonale naśladując mój
niepewny ton. Odwrócił się do swoich kolegów z rozłożonymi
ramionami. - Popatrzcie, szczęściarz przyjechał tutaj tylko na
sześć miesięcy!
Gromada
wydała z siebie radosny pomruk, który chyba miał być wyrazem
rozbawienia. Przeniosłem zdezorientowane spojrzenie na lidera.
-
Myślisz, mój drogi Luhanie – położył dłoń na moim ramieniu –
że podczas pobytu w tym szacownym ośrodku będziesz potrzebował
wszystkich swoich rzeczy?
O
kurwa. Już wiedziałem do czego zmierza. Przygryzłem wargę, widząc
jak jego kumple wymieniają między sobą tryumfalne uśmieszki.
Pokręciłem głową.
-
Bo widzisz, nowy, kiedy cię tylko zobaczyłem, pomyślałem, że
bardzo nie pasują ci twoje... buty.
Odruchowo
spojrzałem na swoje martensy, wybłagane od rodziców kilka dni
przed napadem. W porównaniu z podniszczonymi podróbkami vansów D.O
wyglądały jak Titanic przy kutrze rybackim, jak najlepsze buty na
świecie. I za takie też je miałem. Zacisnąłem usta.
-
Ja tam myślę, że mi pasują – zaryzykowałem.
Zmrużył
oczy, podirytowany, lecz po chwili na jego twarzy znowu pojawił się
sztuczny, uspokajający uśmiech.
-
Ależ oczywiście. - Pokiwał głową. - Chcę tylko sprawdzić, czy
mi by pasowały. Wiesz, na chwilę zamienimy się butami.
Nie
odpowiedziałem. Wpatrywałem się w swoje buty, bojąc się ruszyć.
Nie mogłem odmówić.
Podniosłem
głowę. D.O patrzył na mnie ze znudzeniem, lecz gdy napotkał moje
spojrzenie, znowu się uśmiechnął. Teatralnie skinął na wyższego
z osiłków, który podszedł do mnie i pochylił się nieznacznie.
Czułem jego oddech.
Pokiwałem
głową.
-
To wspaniale! - ucieszył się D.O. - W takim razie co powiesz na to,
żeby mierzenie wykonać teraz?!
Powoli
przyklęknąłem. Moje policzki płonęły żywym ogniem, oczy
zaszkliły się. Drżące ręce umożliwiały sprawne rozsznurowanie
buta. Na moment podniosłem wzrok. Pracujący ze mną goście
udawali, że niczego nie widzą, dalej wykonywali swoją robotę.
Jedynie stojący koło drzwi Sehun nie zachowywał się, jakby
wszystko było w porządku; oparł się o mop i obserwował całe
zajście w milczeniu. Jego twarz nie wyrażała niczego.
Postawiłem
pierwszy but przed D.O, od razu zabierając się za ściąganie
drugiego. Idiotyczne poczucie godności nie pozwoliło mi wykonać
kolejnego ruchu. Pokręciłem głową. Moje zaciskane na sznurówkach
palce posiniały, pozbawione dopływu krwi.
Instynktownie
odchyliłem głowę, żeby uniknąć ciosu, ale i tak w niczym to nie
pomogło. Ból rozprzestrzenił się błyskawicznie, niemal zwalając
mnie z nóg. Szybko zsunąłem ze stopy drugiego martensa. Byłem
wściekły, nawet nie na nich, ile na siebie i swoją pieprzoną
bezsilność. Nie wstałem, nie mogłem spojrzeć im w oczy.
Zniszczone
buty wylądowały przede mną. Tamci złapali moje martensy i szybko
odeszli, chyba bali się przyjścia strażników. Przełknąłem
głośno ślinę, próbując powstrzymać łzy. Nie mogłem teraz,
nie...
-
Żyjesz? - Sehun uklęknął naprzeciwko mnie, niemal stykaliśmy się
nosami.
Nie
odpowiedziałem. Teraz mógł udawać zatroskanego, przed chwilą nie
zrobił nic. Nie obchodziło mnie to, że mógłby sam oberwać, że
pewnie bał się tak samo jak i ja. Ja bym mu pomógł, na pewno bym
nie udawał idioty, który niczego nie...
Nieprawda.
Wcale bym tego nie zrobił. Gdyby to Sehunowi grozili, nie pomógłbym
mu. Może byłem tchórzem, może on był tchórzem, a może po
prostu obaj byliśmy racjonalni. Nie było sensu stawiać się
trzęsącemu połową poprawczaka gościowi.
-
Żyć żyję, szkoda tylko, że nie można tego powiedzieć o truchle
moich nowych butów – parsknąłem, siląc się na wesołość.
Zmierzył
mnie nieufnym spojrzeniem, ale pokiwał głową. Na pewno nie
uwierzył w radosny ton, raczej wolał się upewnić, czy nie polecę
skakać z dachu z powodu butów.
Pomógł
mi ubrać pseudovansy, wstać, po czym powrócił na swoją część.
Wziąłem do ręki mop, wzdychając ciężko.
W
pomieszczeniu znów rozległ się chlupot spowodowany wyciągnięciem
mopa z wody. Wszyscy wrócili do pracy. Nikt nic nie widział. Nic
się nie wydarzyło.
***
Tej
nocy Sehun nie wrócił na noc. Zabawne, bo zirytowało mnie to
bardziej niż kradzież butów. Po pierwsze nie miałem komu się
wyżalić – Krisowi przydzielili inne obowiązki, a Lay kompletnie
nie kontaktował, naćpany przeszmuglowanym towarem. Po drugie nie
lubiłem samotności. Nie bałem się niemal niczego, ale siedzenie
po ciemku w całkowitym odosobnieniu przekraczało moją
wytrzymałość. Po trzecie wkurwiało mnie to, że mój kolega,
facet, którego całkiem polubiłem, daje dupy strażnikowi. Po
prostu wkurwiało. Nie umiałem tego wytłumaczyć, nawet się na tym
nie skupiałem. Wkurwiało mnie i koniec.
Zły
nastrój minął dokładnie w momencie, gdy przestąpiłem próg
stołówki. A konkretniej kilka sekund później, kiedy to zobaczyłem
pewnego szczerzącego się debila, który mógł uratować całą
sytuację.
Przy
ogromnym ciągnącym się przez pół pomieszczenia stole zajęto
jedynie dwa miejsca. Nigdy nie sądziłem, że będę się tak
cieszyć na widok faceta, który na moich oczach przeciął drugiemu
ucho nożem. Ale tak było.
-
Tao! - zawołałem bezmyślnie, niemal biegnąc w jego stronę.
Chłopak
wyszczerzył się, po czym przeniósł wzrok na siedzącego obok
Krisa. Ten też wydawał się być bardzo zadowolony. Wątpię, by to
moje przybycie uradowało ich do tego stopnia. Zachowywali się
raczej... jak para widząca po raz pierwszy się po długiej
rozłące.
Zabrałem tackę z lady, nie rzuciwszy okiem na posiłek. Usiadłem
naprzeciwko naczelnych wyrzutków zakładu z ogromnym bananem na
twarzy. Tak to mogło wyglądać. Żadnych problemów, napaści ani
wyzwisk – wszyscy zwyczajnie woleli do nas nie podchodzić.
-
Słyszałem, że twoje buty przestały ci się podobać – zaczął
wesoło Tao. Z rozbawieniem spostrzegłem, iż jego nóż nie był
wykonany z metalu, tylko z plastiku. Stawiają na środki
bezpieczeństwa, nie ma co.
-
Chyba zadawanie się z wami nie jest aż tak bezpieczne jak myślałem
– parsknąłem.
Tao
przyglądał mi się przez chwilę, po czym uniósł dwoma palcami
kawałek szynki i wsadził sobie do ust. Kris skrzywił się
nieznacznie, wpojone w domu zwyczaje dały o sobie znać.
-
Rooobimyyy z tyyym coooś? - Tao przeciągał samogłoski, zupełnie
jak witające nauczyciela dzieci.
Ku mojemu zdziwieniu Kris pokręcił głową.
Ku mojemu zdziwieniu Kris pokręcił głową.
-
To nie ma sensu. W ten sposób wywołamy tylko spiralę przemocy,
której skutki będą odczuwalne nawet po naszym wyjściu. Konflikt
będzie jedynie narastał, pobicie lub zastraszenie kogokolwiek
niczego nie rozwiąże. - Przejechał łyżką po znajdującej się w
misce papce. - Teoretycznie powinniśmy znaleźć mediatora, jednak w
tych warunkach... Pozostawiłbym to tak jak jest. Wątpię, żeby
ktoś jeszcze cię zaatakował.
Szczęka
opadła mi wręcz komiksowo, gdy Tao bez słowa skinął głową.
Przecież on... był agresywny. Rwał się do bijatyk, sprowokowanie
go zajęło uprzednio Sehunowi kilka sekund. Dlaczego teraz nie
protestuje...?
Uśmiechnęli
się do siebie, a ja westchnąłem ciężko. No tak. Kompromis
podstawą związku i te sprawy. Powinienem przywyknąć. Pewnie
niedługo okaże się, że Tao atakuje innych ludzi tylko za plecami Krisa
niczym żona paląca papierosa pod nieobecność przeciwnego używkom
męża.
Co
mnie skłoniło, by się z nimi zakumplować? Gdybym przyłączył
się do innej grupy, moi normalni koledzy rzuciliby się na bandę
D.O bez wahania. A ci... Zachowywali się jak poronione stare
małżeństwo seryjnego mordercy i jego opiekuna – coś jak
Hannibal Lecter x Will Graham w prawdziwym życiu. Chociaż... Może
tak było lepiej? Coś przyciągnęło mnie do tych dziwaków, coś,
co sprawiło, że czułem się przy nich bezpiecznie. Nie potrafiłbym
zaufać ludziom, którzy pozostaliby normalni w takim miejscu.
***
Sehuna
znowu nie było. Nie wiedziałem, czy po prostu gdzieś podszedł,
czy siedział z Minho, ale obstawiałem to pierwsze. Mimo wszystko
raczej nikt nie chciał uprawiać seksu dwa dni pod rząd.
Przynajmniej miałem taką nadzieję.
Przypadkowo
zgniotłem w dłoni papierosa, chyba ze zdenerwowania. Moje ręce
były mokre, więc tytoń przylepił się, tworząc obrzydliwą
mieszankę. Próbowałem to strzepać, ale standardowo im bardziej
próbowałem, tym substancja mocniej nie chciała zejść.
Westchnąłem ciężko.
Drzwi
otworzyły się od razu po wpisaniu kodu. Przychylność Minho miała
swoje dobre strony – nasz zamek nie był zablokowany, poza tym
mężczyzna dbał o to, byśmy nigdy nie oberwali za wychodzenie w
nocy. Poinformował Sehuna gdzie znajdują się kamery i jak może je
ominąć, a chłopak przekazał tę wiedzę mnie. Biorąc pod uwagę,
że zgodnie z regulaminem powinniśmy być o 22 zamknięci w
pokojach, błogosławiłem strażnika za jego nastawienie.
Niechętnie
udałem się do łazienki, przemykając po ciemnym korytarzu. Nie,
żebym nie lubił się myć. Po prostu... Każdy chyba spotkał się
z łazienką, na której sam widok uświadomił sobie, że woli
śmierdzieć. Nasza zaliczała się do tego rodzaju. Samo mycie dłoni
w tym pomieszczeniu wydawało mi się nieprawdopodobnym wręcz
heroizmem. Na początku planowałem przetrwać te pół roku niczym
człowiek pierwotny, ale drugiego dnia Sehun pojął moje
postanowienie, wygonił mnie do łazienki i nasłuchiwał pod
drzwiami, czy faktycznie się myję. Od tego czasu przywykłem do
oblewania się wodą brudniejszą od mojego potu, stojąc na
kafelkach zawierających więcej drobnoustrojów niż deska klozetowa
i dłoń naraz. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni, te sprawy.
Plusk
wody uzmysłowił mi, że ktoś znajduje się w łazience. Wypuściłem
głośno powietrze, uśmiechając się z ulgą. Czyli nie będę sam
w pokoju na noc.
Odkręciłem
kran, wsadziłem ręce pod ciepły strumień wody. Brud zszedł jak
zwykle niesamowicie szybko, nie pozostawiając nawet śladu. Wytarłem
dłonie o spodnie, nucąc pod nosem „Fare Thee Well”. Podszedłem
do drzwi, odwróciłem się na moment, by rzucić okiem na zasłoniętą
kabinę i... zamarłem.
Zalane
wodą kanaliki między kafelkami stopniowo wypełniały się czymś innym. Czerwoną,
ciemną substancją barwiącą szarą powierzchnię. Kilkanaście
wypełnionych nią fug silnie odznaczało się na tle podłogi,
przypominając krwawy labirynt, który zaczynał się od progu
kabiny.
Przez
kilkanaście sekund nie robiłem nic. Stałem i patrzyłem jak krew
ciągle wypływała, zajmując kolejne segmenty łazienki. Wszystko
stawało się czerwone, ciemnoczerwone, zalewając dominującą do
niedawna szarość. Uciekaj! - wrzasnął wewnętrzny głos, lecz
niemal równocześnie odezwał się inny: Sehun!
Oba
nakazy były równie silne, toteż nie wykonałem żadnego ruchu.
Tkwiłem w miejscu jak posąg, przekonany, że nie jestem w stanie
się poruszyć.
W pomieszczeniu rozległ się dziwny dźwięk, coś pośredniego między
jękiem a kwileniem. Miałem wrażenie, że ten odgłos wlewa mi się
do głowy, przejmuje kontrolę i przywraca świadomość. Rzuciłem
się w stronę kabiny.
Pociągnąłem
za zasłonkę, niemal ją zrywając. Za nią istotnie znajdował się
Sehun. Na mój widok cofnął się, kuląc w kącie kabiny. Nie
zwróciłem jednak na to uwagi – o wiele ważniejsze wydawało mi
się jego krwawiące przedramię. Złapałem jego rękę, uniosłem i
przyłożyłem do niej materiał zasłonki. Obaj oddychaliśmy
szybko, płytko.
Zaimprowizowany
opatrunek przemakał, lecz nie potrafiłem tego zahamować. Gdybym
tylko nie był zarozumiałym debilem i słuchał na tej pieprzonej
pierwszej pomocy... Przeniosłem wzrok na Sehuna. Chłopak dalej
kulił się w rogu, jego źrenice rozszerzyły się groteskowo, lecz
wyglądał o wiele lepiej niż przed chwilą. Nie umiałem
stwierdzić, czy blednie z powodu utraty krwi; zawsze był biały jak
kartka papieru.
-
Pojebało cię?! - wykrztusiłem.
Pokręcił
wolno głową, a ja odsunąłem się od niego. Wtedy zorientowałem
się, że jest nagi. Rozejrzałem się w poszukiwaniu jego rzeczy,
ale leżały na półce, kilka metrów od kabiny. Bałem się
puszczać jego rękę. Zrzuciłem z siebie założoną na ramiona
bluzę i przykryłem go nią.
-
Nie trzymaj mnie tak, nie zdechnę – wycedził nagle.
Spojrzałem
niepewnie na jego wciąż krwawiące przedramię, ale nie stawiałem
oporu. Sehun zmierzył mnie pogardliwym wzrokiem i parsknął
niewesoło. Skrzywił się przy odsuwaniu zasłonki, jednak nie wydał
z siebie żadnego dźwięku. Wyszedł z kabiny, wymijając mnie
ostentacyjnie.
-
Mógłbyś się tak na mnie nie gapić, bo czuję się trochę...
niekomfortowo. - Wyciągnął spodnie ze sterty. - Wyjdź stąd.
Jego nieprzyjemny ton sprawił, że odzyskałem mowę.
Jego nieprzyjemny ton sprawił, że odzyskałem mowę.
-
Co tu się dzieje? - zapytałem jak zwykle idiotycznie. - Tniesz się?
-
Nie, kontynuuję tradycję zapoczątkowaną przez Elżbietę Batory
kąpania się w krwi dziewic – sarknął. - Jeżeli zamierzasz
kogoś wołać, to rób to teraz, a nie baw się w wywiad.
Skrzyżowałem
ręce na piersi. Nie zamierzałem dać się zbić z tropu. Nie znałem
go zbyt dobrze, ale już zdążyłem zauważyć, że stawał się
nieprzyjemny tylko, wtedy gdy się czegoś bał.
-
Nie chcę nikogo wołać, po prostu mi powiedz.
-
Odpieprz się ode mnie! - zirytował się. - Cały czas o coś
pytasz, cały czas coś cię obchodzi. Mam chyba jakieś prawo do
pieprzonej prywatności, a ty mnie cały czas pytasz o jedno i to
samo, a ja...
Uniosłem
brwi. Koloryzował, nigdy nie pytałem go o to samo. W sumie
zapytałem go o coś dotyczącego jego życia jedynie dwa razy. Teraz
i kiedy chciałem się dowiedzieć za co siedzi. Czy... Czy to było
ze sobą powiązane? W końcu ludzie nie okaleczają się bez powodu,
tego byłem pewien. Raczej pod wpływem presji albo... przeżytej
traumy.
Spojrzałem
mu prosto w oczy. Źrenice nie zmniejszyły się, wciąż się bał.
Był znacząco wyższy ode mnie, ale w tej chwili wydawał mi się
nie większy od dziecka. Chciałem go dotknąć, z drugiej strony
bałem się.
-
Sehun – zacząłem bardzo cicho – za co tutaj trafiłeś?
Odskoczył.
Nie, nie odsunął się, on dosłownie odskoczył. Znajdował się
przy ścianie, opierając się o nią dłońmi tak, jakby chciał za
wszelką cenę przez nią przeniknąć. Nie czułem dystansu między
nami, tylko jego strach i... ból. Przypominał skrzywdzone, ranne
zwierzątko, które ktoś zamknął w klatce ze stręczycielem. Nie
chciałem nim być.
Wyszedłem
natychmiast, próbujący uspokoić łomoczące serce. Nawet przez
ścianę mogłem usłyszeć jak płacze.
***
Sehun
pojawił się w pokoju znacznie później. Nie miałem telefonu, więc
nie mogłem sprawdzić czasu, ale wydawało się, że minęło wiele,
wiele godzin. Udawałem, że śpię, nawet kiedy zwrócił się do
mnie po imieniu. Nasłuchiwałem jak wypala papierosa, kładzie się,
przeklinając przy tym na obolałą dłoń, i zasypia. Chciałem
jeszcze raz przeanalizować całą sytuację, ale byłem zbyt
wyczerpany. Zasnąłem.
Obudziły
mnie jego chrapliwe krzyki. Pełne bólu i paniki wrzaski sprawiły,
że natychmiast pojawiłem się przy jego łóżku. Sehun rzucał
się, zaplątany w pościel, nie przestając krzyczeć. Oczy miał
szeroko otwarte, choć widoczne w nich były tylko białka.
Próbowałem
nim potrząsnąć, lecz nie reagował. Jego ręka dosięgła mnie,
uderzając w podbródek. Nie przestawałem jednak go dotykać, tym
razem nieco ostrożniej i delikatniej. Przestał się szarpać, choć
nadal oddychał ciężko.
Skóra
chłopaka paliła dziwnym rodzajem gorączki, która nie wydawała
się fizyczną dolegliwością. Przejechałem ręką po jego
rozpalonej twarzy. Wydał z siebie zduszony szloch, przyciągając
mnie za nadgarstki.
Nie
chciał mnie puścić; trzymał nad wyraz mocno jak na nieprzytomną
osobę. Kiedy wreszcie się wyrwałem, znowu zaczął krzyczeć.
Wrzaski te były przerażającym wyrazem desperacji i przerażenia; nie miałem pojęcia dlaczego tak krzyczał i byłem niemal pewien, że nie chcę wiedzieć.
Usiadłem
obok niego, choć nie mogło to w żaden sposób pomóc. Całe ciało
chłopaka dygotało, zalane zimnym potem. Złapał mnie za dłoń,
tym razem nie próbowałem już się wyrwać. Sehun był pogrążony
w koszmarze, którego treści nawet nie potrafiłem odgadnąć. Znowu
zaczął się szarpać. Czułem się beznadziejnie bezsilny i
nieprzydatny, mogąc jedynie trzymać go za rękę równie mocno jak
on mnie. Po raz kolejny nie byłem w stanie niczego zrobić, po raz
kolejny okazało się, jaki jestem bezużyteczny. Wślizgnąłem się na
łóżko, by przywrzeć do chłopaka. Przez kolejne minuty on nie
przestawał krzyczeć, a ja szeptać w jego włosy uspokajające
słowa.
omo *.* zajebiste, a nawet bardziej ;;
OdpowiedzUsuńZachwyty - zachwytami, ale ja zacznę od dziegciu życiowego:
OdpowiedzUsuń1) Byłem zaskoczony, widząc jak mój współlokator wykonuje cokolwiek związanego z regulaminem, ale obecność pary strażników, która zaglądała do nas co jakiś czas, uświadomił mi w czym rzecz. <--- powinno być uświadomiŁA, bo to w końcu "obecność" się do tego przyczyniła.
2) Nie był sam – za nim znajdowało dwóch osiłków. <--- zjadłaś "się".
3) Na pewno nie uwierzył w radosny ton, raczej wolał się upewnić, czy polecę skakać z dachu z powodu butów. <--- zdaję mi się, że po czy powinno być "nie", bo jakoś zdanie nie ma sensu.
4) Zachowywali się raczej... jak para widząca po raz pierwszy się pod długiej rozłące. <--- jak para widząca się po raz pierwszy po długiej rozłące.
5) Zabrałem z tackę z lady, nie rzuciwszy okiem na posiłek. <--- wkradło Ci się "z" przed tackę.
6) - Chyba zadawanie się z wami nie jest aż tak bezpieczne jak myślałem <-- przed "aż" stawiamy przecinek.
7) Zalane wodą wodą kanaliki między kafelkami stopniowo wypełniały się czymś innym. <--- taka wodnista, woda w tym poprawczaku :D
8) Stałem i patrzyłem, jak krew ciągle wypływała, zajmując kolejne segmenty łazienki. <--- uwaga, nowość. Przed "jak" nie ma przecinka.
9) Nie znałem go zbyt dobrze, ale już zdążyłem zauważyć, że stawał się nieprzyjemny tylko wtedy, gdy się czegoś bał. <--- przecinek stawiamy przed całym wyrażeniem "wtedy gdy", ponieważ jest to spójnik zestawiony.
10) Sehun był pogrążony w koszmarze, którego treści nawet nie potrafiłem odgadną. <--- w ostatnim słowie "c" zdezerterowało.
No, narzekania wyszedł mi porządny wianek! Khe...Nieważne, feels time :D
Jeeeej, Hunhan nam raczkuje jak miło <3 Tak Lulu, ciebie po prostu wkurwia, że Hun nie daje dupy tobie hehe~ Porównanie Titanic vs. kuter rybacki mnie zabiło. Perełka. W ogóle uwielbiam twój humor. Jeszcze porównanie pachołków D.O do postaci z HP.... Konam XD Tao wrócił i nadal jest zajebisty, a jego relacja z Krzysiem jest taka urocza. Mogę już dostać próchnicy?
Nadal mnie boli zachowanie Sehuna D: WEŹ SIĘ CZŁOWIEKU OTWÓRZ KONSERWĄ NIE JESTEŚ @_@ Niech Lulu do niego dotrze, bo i mnie ciekawość zje, za co siedzi młodzik.
Opis koszmaru był taki....impresywny i przejmujący. Nie było ciepła czy polepszenia sytuacji przez poczynania Luhana. Starał się, ale widać, że to porządna zmora gryzie Sehuna.
Czekam na więcej i liczę, że obietnica częstszego dodawania rozdziałów to nie słowa na wiatr! Weny i czasu x10000.
Strasznie dziękuję za wypisanie błędów, naprawdę brakuje mi takich komentarzy. Dzięki temu nie muszę użerać się z moją leniwą betą xd
UsuńWszystko poprawiłam, poza przecinkiem przed "aż", bo tutaj akurat jest niepotrzebny c:
Twój komentarz powalił mnie na łopatki, szczególnie to z konserwą. Na stałe wpiszę sobie to powiedzonko do słownika XD
To nie jest obietnica bez pokrycia z tymi rozdziałami. Chyba. Mam nadzieję. Wielką ;____;
no chyba spadaj xc
UsuńJak dobrzee :3
OdpowiedzUsuńBoże przez ten rozdział poczułam się jak Luhan i o Boże jest mi teraz tak smutno.
Luhan powinien być bardziej odważny, skoro miał odwagę na napad z bronią w ręku.
Sehun przez opis snu, a raczej koszmaru wygląda jakby był opętany D: Dlaczego on nie chce sobie pomóc? Boże ale tandetny tekst XD Jaki dzieciak, który przechodzi coś podobnego chce z kimś o tym rozmawiać.
Cieszę się, że Lu zaprzyjaźnił się z Sehunem, choć na razie może nie nazwałabym tego przyjaźnią, bo ta więź wychodzi raczej tylko od Luhana.
Dyo zawsze dla mnie był przerażający, więc jako 'głowa' gangu pasuje idealnie. ^^ Tylko szkoda mi Luhana, ale ja tak zawsze, jestem wieczną Matką Teresą.
Pisz dalej ♥