poniedziałek, 21 kwietnia 2014

SM Youth Detention Center - rozdział III

Pairing: TaoRis, wspomniane Minho x Sehun, kiełkujący HunHan
Ostrzeżenia: przekleństwa, autoagresja, przemoc psychiczna
Ałtoreczken przemawia: Borze szumiący i liściasty, jaka przerwa! Wybaczcie chwilowe zaniedbanie opowiadania, jak i całego bloga. Postaram się następne rozdziały wrzucać w mniejszych odstępach czasu x.x



Paliliśmy w łazience, czekając na zajęcia. Kilka lat walki o nikotynową czystość właśnie dosłownie szło z dymem. Czułem się nieswojo, przypominając sobie jak zacięcie krytykowałem ten nałóg, ale... Jako współlokator Sehuna nie mogłem nie palić. Sam tak zdecydował. Kopcił jak stara lokomotywa, zawsze miał fajki i ku mojemu zdziwieniu okazał się być też całkiem hojnym człowiekiem. Nie denerwował się, kiedy brałem od niego kolejne szlugi bez pytania, proponował wspólne wyjścia na dach – zachowywał się jak przykładny diler. Gdybyśmy nie znajdowali się w poprawczaku, zacząłbym się martwić. Jako mieszkaniec tego wspaniałego przybytku nie miałem zamiaru. Nie istniało nic, co mógłby ode mnie wyłudzić jako zapłatę za papierosy. Nie umiałem stwierdzić, czy mnie polubił, ale byłem pewny, że wciąga mnie w nałóg, by mieć z kim palić. Mimo wszystko byłem jedyną osobą, z którą rozmawiał.
- Za co tak w ogóle siedzisz? - zapytał nagle. Dzisiaj palił papierosa za papierosem, za każdym razem niemal miażdżąc zębami filtr. Był zirytowany albo przestraszony, nie mogłem odgadnąć, a bałem się zapytać.
- Napad z bronią w ręku – westchnąłem ciężko. - Pierwsze poważne naruszenie prawa i z miejsca mnie zajebali.
Sehun nie odezwał się. Trzymany w ustach papieros powoli wypalał się do końca, lecz on nie zwracał na to uwagi. Wpatrywał się we mnie z łagodnym zdziwieniem. Nagle wybuchnął śmiechem, odsłaniając zaskakująco białe zęby. Wypalony, pokryty warstwą śliny papieros wylądował na kafelkach. Sehun nie przestawał rechotać.
- Przerażająco zabawne – warknąłem. - Z pewnością ciebie złapali za niewypowiedzianie chwalebny i bohaterski czyn, tak?
Śmiech zamarł w powietrzu. Sehun zastygł w bezruchu, nie mogłem dostrzec wyrazu jego zasłoniętej grzywką twarzy. Wyprostował się powoli, jakby z trudem. Wyciągnął z paczki papierosa, wsadził do ust i uniósł popękaną, plastikową zapalniczkę. Nie udało mu się zapalić. Jego ręce nie drżały, ale coś mu przeszkadzało. Odetchnął głęboko jak osoba, która musi zacząć szukanie czegoś w wielkiej stercie od początku, po czym znowu przyłożył zapalniczkę. Tym razem końcówka papierosa zajarzyła się słabym blaskiem.
- Za co tutaj trafiłeś? - zapytałem cicho.
Milczał przez kilkadziesiąt sekund. Kiedy zacząłem się już niecierpliwić, przeniósł na mnie wzrok.
- Już był dzwonek, powinieneś iść na lekcje – zauważył uprzejmym tonem.
On oczywiście nie miał zamiaru się stąd ruszać.
- Za co tutaj trafiłeś? - ponowiłem pytanie.
Strącił trochę popiołu na kafelki.
- Naprawdę nie chcesz się spóźnić. Nie w tym ośrodku.
- Nie słyszałem dzwonka.
- Bo jesteś głuchy – warknął. - Idź już, bo się spóźnisz.
Ta wymówka była idiotyczna, on też o tym wiedział. Z drugiej strony nie zamierzałem naciskać. Tym bardziej, że prawdopodobnie i tak by mi nie powiedział.
Podniosłem się, otrzepując kolana z niewidzialnego pyłu.
- Jakbyś jednak doszedł do wniosku, że jestem warty twojej uwagi, to wiesz gdzie mnie szukać – parsknąłem. - Nigdzie się stąd nie ruszam. Przez najbliższe sześć miesięcy.
Sarkazm trochę mi nie wyszedł, lecz Sehun przynajmniej się uśmiechnął. Co prawda, nieco chłodniej i bardziej odlegle niż przedtem, ale i tak poczułem się lepiej. Nie chciałem zostawiać go w złym nastroju – mimo wszystko był jedną z niewielu osób, która odzywała się do mnie w tym poronionym miejscu. I prawdopodobnie najnormalniejszą spośród nich.
Wyszedłem z łazienki, czując na sobie jego wzrok. Na zewnątrz oczywiście okazało się, że nie było żadnego dzwonka. Wpatrywałem się bezmyślnie w ścianę, dopóki faktycznie nie zabrzmiał.
Za co Sehun tutaj trafił?!


***


Wbrew pozorom na lekcjach najbardziej wkurwiał mnie brak rzemyków. W normalnej szkole kiedy umierałem z nudów, kładłem głowę na ręce i usypiałem, pomimo wrzynających się skórzanych sznurków. Gdy miałem je na ręce, niesamowicie przeszkadzała mi ich obecność, teraz byłem zły z powodu ich braku. Skóra była za gładka, za delikatna, nie mogłem zasnąć na czymś tak wygodnym. Brzmiało to idiotycznie, prawdopodobnie było zwyczajnie idiotyczne, ale nie zmieniało to faktu, że cierpiałem na bezsenność. Na zajęciach. Czy istniało coś gorszego?!
Istniało.
Nazywało się zmywanie podłóg.
Dotąd nie miałem pojęcia, jak wspaniałym człowiekiem jest moja matka. W ogóle nie zwracałem uwagi na jej sprzątanie czy gotowanie. Czasami wręcz zapominałem, że obiad na stole nie pojawia się znikąd, a okien nie myje deszcz. Nie wiedziałem, jak niesłychanie irytującym zajęciem jest zasuwanie po korytarzu z mopem i wiaderkiem.
Powiedzieli mi, że to nie jest kara. Że mycie podłóg należy do obowiązków każdego wychowanka z „dostatecznym” z zachowania. Cóż, jeżeli to nie była kara, wolałem nie przekonywać się, na czym właściwa kara dokładnie polega. Nigdy. W ten właśnie sposób zostałem gruntownie zresocjalizowany przed końcem pierwszego tygodnia.
Wraz z Sehunem i dwójką innych chłopaków mieliśmy wyszorować całe piętro. Byłem zaskoczony, widząc jak mój współlokator wykonuje cokolwiek związanego z regulaminem, ale obecność pary strażników, która zaglądała do nas co jakiś czas, uświadomiła mi w czym rzecz. Sprzątanie nadzorowali wszyscy strażnicy, nie tylko Minho. Oni mogliby, a raczej na pewno zauważyliby brak Sehuna.
Cała trójka mnie ignorowała, więc pracowaliśmy w nieznośnej ciszy. Kojarzyło mi się to z jakąś popieprzoną odmianą chińskiej tortury, w której zamiast kropel wody, zmusza się nieszczęśnika do wsłuchiwania się w chlupot wody w wiadrach.
Stałem tyłem do drzwi na klatkę schodową, kiedy usłyszałem kroki. Zignorowałem je, byłem pewien, że to strażnicy robią rundkę. Szarpnięcie za lewe ramię pozbawiło mnie złudzeń.
- Siema – wycedził nieznajomy chłopak.
Nie był sam – za nim znajdowało się dwóch osiłków. Regulaminowo, w końcu grupki powyżej trzech osób uważano za gangi. Tych przede mną można było i bez tego uznać za gang. O ile stojący dokładnie przede mną facet miał linię wzroku mniej więcej na poziomie moich ust, o tyle jego dwóch... ochroniarzy znacząco przewyższało mnie wzrostem. I masą. I umięśnieniem.
Uśmiechnąłem się nieszczerze.
- Siema.
Przywódca odpowiedział uśmiechem, równie nieszczerym jak mój.
- D.O, miło mi.
Świetnie. Zajebiście po prostu. Więc to był ten D.O. Ten, o którym mówił Lay. Ten, który nienawidził Tao i Krisa, z którymi miałem nieszczęście się przyjaźnić. Ten, który poprzez mojego przyjaciela zaproponował mi współpracę, a ja jak ostatni lojalny samuraj odmówiłem. Teraz zamiast pluć sobie w brodę, będę zbierać zęby z podłogi.
- Luhan... - Oparłem mop o szafkę. Mimo wszystko jak ginąć, to chociaż z minimalną klasą.
Crabbe i Goyle w wersji poprawczkowej wymruczeli swoje imiona. Nie dosłyszałem, ale wolałem o tym nie wspominać.
- Ile siedzisz? - ewidentnym mózgiem tej drużyny był D.O.
- Sześć miesięcy...
- Sześć miesięcy... – powtórzył, doskonale naśladując mój niepewny ton. Odwrócił się do swoich kolegów z rozłożonymi ramionami. - Popatrzcie, szczęściarz przyjechał tutaj tylko na sześć miesięcy!
Gromada wydała z siebie radosny pomruk, który chyba miał być wyrazem rozbawienia. Przeniosłem zdezorientowane spojrzenie na lidera.
- Myślisz, mój drogi Luhanie – położył dłoń na moim ramieniu – że podczas pobytu w tym szacownym ośrodku będziesz potrzebował wszystkich swoich rzeczy?
O kurwa. Już wiedziałem do czego zmierza. Przygryzłem wargę, widząc jak jego kumple wymieniają między sobą tryumfalne uśmieszki. Pokręciłem głową.
- Bo widzisz, nowy, kiedy cię tylko zobaczyłem, pomyślałem, że bardzo nie pasują ci twoje... buty.
Odruchowo spojrzałem na swoje martensy, wybłagane od rodziców kilka dni przed napadem. W porównaniu z podniszczonymi podróbkami vansów D.O wyglądały jak Titanic przy kutrze rybackim, jak najlepsze buty na świecie. I za takie też je miałem. Zacisnąłem usta.
- Ja tam myślę, że mi pasują – zaryzykowałem.
Zmrużył oczy, podirytowany, lecz po chwili na jego twarzy znowu pojawił się sztuczny, uspokajający uśmiech.
- Ależ oczywiście. - Pokiwał głową. - Chcę tylko sprawdzić, czy mi by pasowały. Wiesz, na chwilę zamienimy się butami.
Nie odpowiedziałem. Wpatrywałem się w swoje buty, bojąc się ruszyć. Nie mogłem odmówić.
Podniosłem głowę. D.O patrzył na mnie ze znudzeniem, lecz gdy napotkał moje spojrzenie, znowu się uśmiechnął. Teatralnie skinął na wyższego z osiłków, który podszedł do mnie i pochylił się nieznacznie. Czułem jego oddech.
Pokiwałem głową.
- To wspaniale! - ucieszył się D.O. - W takim razie co powiesz na to, żeby mierzenie wykonać teraz?!
Powoli przyklęknąłem. Moje policzki płonęły żywym ogniem, oczy zaszkliły się. Drżące ręce umożliwiały sprawne rozsznurowanie buta. Na moment podniosłem wzrok. Pracujący ze mną goście udawali, że niczego nie widzą, dalej wykonywali swoją robotę. Jedynie stojący koło drzwi Sehun nie zachowywał się, jakby wszystko było w porządku; oparł się o mop i obserwował całe zajście w milczeniu. Jego twarz nie wyrażała niczego.
Postawiłem pierwszy but przed D.O, od razu zabierając się za ściąganie drugiego. Idiotyczne poczucie godności nie pozwoliło mi wykonać kolejnego ruchu. Pokręciłem głową. Moje zaciskane na sznurówkach palce posiniały, pozbawione dopływu krwi.
Instynktownie odchyliłem głowę, żeby uniknąć ciosu, ale i tak w niczym to nie pomogło. Ból rozprzestrzenił się błyskawicznie, niemal zwalając mnie z nóg. Szybko zsunąłem ze stopy drugiego martensa. Byłem wściekły, nawet nie na nich, ile na siebie i swoją pieprzoną bezsilność. Nie wstałem, nie mogłem spojrzeć im w oczy.
Zniszczone buty wylądowały przede mną. Tamci złapali moje martensy i szybko odeszli, chyba bali się przyjścia strażników. Przełknąłem głośno ślinę, próbując powstrzymać łzy. Nie mogłem teraz, nie...
- Żyjesz? - Sehun uklęknął naprzeciwko mnie, niemal stykaliśmy się nosami.
Nie odpowiedziałem. Teraz mógł udawać zatroskanego, przed chwilą nie zrobił nic. Nie obchodziło mnie to, że mógłby sam oberwać, że pewnie bał się tak samo jak i ja. Ja bym mu pomógł, na pewno bym nie udawał idioty, który niczego nie...
Nieprawda. Wcale bym tego nie zrobił. Gdyby to Sehunowi grozili, nie pomógłbym mu. Może byłem tchórzem, może on był tchórzem, a może po prostu obaj byliśmy racjonalni. Nie było sensu stawiać się trzęsącemu połową poprawczaka gościowi.
- Żyć żyję, szkoda tylko, że nie można tego powiedzieć o truchle moich nowych butów – parsknąłem, siląc się na wesołość.
Zmierzył mnie nieufnym spojrzeniem, ale pokiwał głową. Na pewno nie uwierzył w radosny ton, raczej wolał się upewnić, czy nie polecę skakać z dachu z powodu butów.
Pomógł mi ubrać pseudovansy, wstać, po czym powrócił na swoją część. Wziąłem do ręki mop, wzdychając ciężko.
W pomieszczeniu znów rozległ się chlupot spowodowany wyciągnięciem mopa z wody. Wszyscy wrócili do pracy. Nikt nic nie widział. Nic się nie wydarzyło.



***


Tej nocy Sehun nie wrócił na noc. Zabawne, bo zirytowało mnie to bardziej niż kradzież butów. Po pierwsze nie miałem komu się wyżalić – Krisowi przydzielili inne obowiązki, a Lay kompletnie nie kontaktował, naćpany przeszmuglowanym towarem. Po drugie nie lubiłem samotności. Nie bałem się niemal niczego, ale siedzenie po ciemku w całkowitym odosobnieniu przekraczało moją wytrzymałość. Po trzecie wkurwiało mnie to, że mój kolega, facet, którego całkiem polubiłem, daje dupy strażnikowi. Po prostu wkurwiało. Nie umiałem tego wytłumaczyć, nawet się na tym nie skupiałem. Wkurwiało mnie i koniec.
Zły nastrój minął dokładnie w momencie, gdy przestąpiłem próg stołówki. A konkretniej kilka sekund później, kiedy to zobaczyłem pewnego szczerzącego się debila, który mógł uratować całą sytuację.
Przy ogromnym ciągnącym się przez pół pomieszczenia stole zajęto jedynie dwa miejsca. Nigdy nie sądziłem, że będę się tak cieszyć na widok faceta, który na moich oczach przeciął drugiemu ucho nożem. Ale tak było.
- Tao! - zawołałem bezmyślnie, niemal biegnąc w jego stronę.
Chłopak wyszczerzył się, po czym przeniósł wzrok na siedzącego obok Krisa. Ten też wydawał się być bardzo zadowolony. Wątpię, by to moje przybycie uradowało ich do tego stopnia. Zachowywali się raczej... jak para widząca po raz pierwszy się po długiej rozłące.
Zabrałem tackę z lady, nie rzuciwszy okiem na posiłek. Usiadłem naprzeciwko naczelnych wyrzutków zakładu z ogromnym bananem na twarzy. Tak to mogło wyglądać. Żadnych problemów, napaści ani wyzwisk – wszyscy zwyczajnie woleli do nas nie podchodzić.
- Słyszałem, że twoje buty przestały ci się podobać – zaczął wesoło Tao. Z rozbawieniem spostrzegłem, iż jego nóż nie był wykonany z metalu, tylko z plastiku. Stawiają na środki bezpieczeństwa, nie ma co.
- Chyba zadawanie się z wami nie jest aż tak bezpieczne jak myślałem – parsknąłem.
Tao przyglądał mi się przez chwilę, po czym uniósł dwoma palcami kawałek szynki i wsadził sobie do ust. Kris skrzywił się nieznacznie, wpojone w domu zwyczaje dały o sobie znać.
- Rooobimyyy z tyyym coooś? - Tao przeciągał samogłoski, zupełnie jak witające nauczyciela dzieci.
Ku mojemu zdziwieniu Kris pokręcił głową.
- To nie ma sensu. W ten sposób wywołamy tylko spiralę przemocy, której skutki będą odczuwalne nawet po naszym wyjściu. Konflikt będzie jedynie narastał, pobicie lub zastraszenie kogokolwiek niczego nie rozwiąże. - Przejechał łyżką po znajdującej się w misce papce. - Teoretycznie powinniśmy znaleźć mediatora, jednak w tych warunkach... Pozostawiłbym to tak jak jest. Wątpię, żeby ktoś jeszcze cię zaatakował.
Szczęka opadła mi wręcz komiksowo, gdy Tao bez słowa skinął głową. Przecież on... był agresywny. Rwał się do bijatyk, sprowokowanie go zajęło uprzednio Sehunowi kilka sekund. Dlaczego teraz nie protestuje...?
Uśmiechnęli się do siebie, a ja westchnąłem ciężko. No tak. Kompromis podstawą związku i te sprawy. Powinienem przywyknąć. Pewnie niedługo okaże się, że Tao atakuje innych ludzi tylko za plecami Krisa niczym żona paląca papierosa pod nieobecność przeciwnego używkom męża.
Co mnie skłoniło, by się z nimi zakumplować? Gdybym przyłączył się do innej grupy, moi normalni koledzy rzuciliby się na bandę D.O bez wahania. A ci... Zachowywali się jak poronione stare małżeństwo seryjnego mordercy i jego opiekuna – coś jak Hannibal Lecter x Will Graham w prawdziwym życiu. Chociaż... Może tak było lepiej? Coś przyciągnęło mnie do tych dziwaków, coś, co sprawiło, że czułem się przy nich bezpiecznie. Nie potrafiłbym zaufać ludziom, którzy pozostaliby normalni w takim miejscu.



***



Sehuna znowu nie było. Nie wiedziałem, czy po prostu gdzieś podszedł, czy siedział z Minho, ale obstawiałem to pierwsze. Mimo wszystko raczej nikt nie chciał uprawiać seksu dwa dni pod rząd. Przynajmniej miałem taką nadzieję.
Przypadkowo zgniotłem w dłoni papierosa, chyba ze zdenerwowania. Moje ręce były mokre, więc tytoń przylepił się, tworząc obrzydliwą mieszankę. Próbowałem to strzepać, ale standardowo im bardziej próbowałem, tym substancja mocniej nie chciała zejść. Westchnąłem ciężko.
Drzwi otworzyły się od razu po wpisaniu kodu. Przychylność Minho miała swoje dobre strony – nasz zamek nie był zablokowany, poza tym mężczyzna dbał o to, byśmy nigdy nie oberwali za wychodzenie w nocy. Poinformował Sehuna gdzie znajdują się kamery i jak może je ominąć, a chłopak przekazał tę wiedzę mnie. Biorąc pod uwagę, że zgodnie z regulaminem powinniśmy być o 22 zamknięci w pokojach, błogosławiłem strażnika za jego nastawienie.
Niechętnie udałem się do łazienki, przemykając po ciemnym korytarzu. Nie, żebym nie lubił się myć. Po prostu... Każdy chyba spotkał się z łazienką, na której sam widok uświadomił sobie, że woli śmierdzieć. Nasza zaliczała się do tego rodzaju. Samo mycie dłoni w tym pomieszczeniu wydawało mi się nieprawdopodobnym wręcz heroizmem. Na początku planowałem przetrwać te pół roku niczym człowiek pierwotny, ale drugiego dnia Sehun pojął moje postanowienie, wygonił mnie do łazienki i nasłuchiwał pod drzwiami, czy faktycznie się myję. Od tego czasu przywykłem do oblewania się wodą brudniejszą od mojego potu, stojąc na kafelkach zawierających więcej drobnoustrojów niż deska klozetowa i dłoń naraz. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni, te sprawy.
Plusk wody uzmysłowił mi, że ktoś znajduje się w łazience. Wypuściłem głośno powietrze, uśmiechając się z ulgą. Czyli nie będę sam w pokoju na noc.
Odkręciłem kran, wsadziłem ręce pod ciepły strumień wody. Brud zszedł jak zwykle niesamowicie szybko, nie pozostawiając nawet śladu. Wytarłem dłonie o spodnie, nucąc pod nosem „Fare Thee Well”. Podszedłem do drzwi, odwróciłem się na moment, by rzucić okiem na zasłoniętą kabinę i... zamarłem.
Zalane wodą kanaliki między kafelkami stopniowo wypełniały się czymś innym. Czerwoną, ciemną substancją barwiącą szarą powierzchnię. Kilkanaście wypełnionych nią fug silnie odznaczało się na tle podłogi, przypominając krwawy labirynt, który zaczynał się od progu kabiny.
Przez kilkanaście sekund nie robiłem nic. Stałem i patrzyłem jak krew ciągle wypływała, zajmując kolejne segmenty łazienki. Wszystko stawało się czerwone, ciemnoczerwone, zalewając dominującą do niedawna szarość. Uciekaj! - wrzasnął wewnętrzny głos, lecz niemal równocześnie odezwał się inny: Sehun!
Oba nakazy były równie silne, toteż nie wykonałem żadnego ruchu. Tkwiłem w miejscu jak posąg, przekonany, że nie jestem w stanie się poruszyć.
W pomieszczeniu rozległ się dziwny dźwięk, coś pośredniego między jękiem a kwileniem. Miałem wrażenie, że ten odgłos wlewa mi się do głowy, przejmuje kontrolę i przywraca świadomość. Rzuciłem się w stronę kabiny.
Pociągnąłem za zasłonkę, niemal ją zrywając. Za nią istotnie znajdował się Sehun. Na mój widok cofnął się, kuląc w kącie kabiny. Nie zwróciłem jednak na to uwagi – o wiele ważniejsze wydawało mi się jego krwawiące przedramię. Złapałem jego rękę, uniosłem i przyłożyłem do niej materiał zasłonki. Obaj oddychaliśmy szybko, płytko.
Zaimprowizowany opatrunek przemakał, lecz nie potrafiłem tego zahamować. Gdybym tylko nie był zarozumiałym debilem i słuchał na tej pieprzonej pierwszej pomocy... Przeniosłem wzrok na Sehuna. Chłopak dalej kulił się w rogu, jego źrenice rozszerzyły się groteskowo, lecz wyglądał o wiele lepiej niż przed chwilą. Nie umiałem stwierdzić, czy blednie z powodu utraty krwi; zawsze był biały jak kartka papieru.
- Pojebało cię?! - wykrztusiłem.
Pokręcił wolno głową, a ja odsunąłem się od niego. Wtedy zorientowałem się, że jest nagi. Rozejrzałem się w poszukiwaniu jego rzeczy, ale leżały na półce, kilka metrów od kabiny. Bałem się puszczać jego rękę. Zrzuciłem z siebie założoną na ramiona bluzę i przykryłem go nią.
- Nie trzymaj mnie tak, nie zdechnę – wycedził nagle.
Spojrzałem niepewnie na jego wciąż krwawiące przedramię, ale nie stawiałem oporu. Sehun zmierzył mnie pogardliwym wzrokiem i parsknął niewesoło. Skrzywił się przy odsuwaniu zasłonki, jednak nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Wyszedł z kabiny, wymijając mnie ostentacyjnie.
- Mógłbyś się tak na mnie nie gapić, bo czuję się trochę... niekomfortowo. - Wyciągnął spodnie ze sterty. - Wyjdź stąd.
Jego nieprzyjemny ton sprawił, że odzyskałem mowę.
- Co tu się dzieje? - zapytałem jak zwykle idiotycznie. - Tniesz się?
- Nie, kontynuuję tradycję zapoczątkowaną przez Elżbietę Batory kąpania się w krwi dziewic – sarknął. - Jeżeli zamierzasz kogoś wołać, to rób to teraz, a nie baw się w wywiad.
Skrzyżowałem ręce na piersi. Nie zamierzałem dać się zbić z tropu. Nie znałem go zbyt dobrze, ale już zdążyłem zauważyć, że stawał się nieprzyjemny tylko, wtedy gdy się czegoś bał.
- Nie chcę nikogo wołać, po prostu mi powiedz.
- Odpieprz się ode mnie! - zirytował się. - Cały czas o coś pytasz, cały czas coś cię obchodzi. Mam chyba jakieś prawo do pieprzonej prywatności, a ty mnie cały czas pytasz o jedno i to samo, a ja...
Uniosłem brwi. Koloryzował, nigdy nie pytałem go o to samo. W sumie zapytałem go o coś dotyczącego jego życia jedynie dwa razy. Teraz i kiedy chciałem się dowiedzieć za co siedzi. Czy... Czy to było ze sobą powiązane? W końcu ludzie nie okaleczają się bez powodu, tego byłem pewien. Raczej pod wpływem presji albo... przeżytej traumy.
Spojrzałem mu prosto w oczy. Źrenice nie zmniejszyły się, wciąż się bał. Był znacząco wyższy ode mnie, ale w tej chwili wydawał mi się nie większy od dziecka. Chciałem go dotknąć, z drugiej strony bałem się.
- Sehun – zacząłem bardzo cicho – za co tutaj trafiłeś?
Odskoczył. Nie, nie odsunął się, on dosłownie odskoczył. Znajdował się przy ścianie, opierając się o nią dłońmi tak, jakby chciał za wszelką cenę przez nią przeniknąć. Nie czułem dystansu między nami, tylko jego strach i... ból. Przypominał skrzywdzone, ranne zwierzątko, które ktoś zamknął w klatce ze stręczycielem. Nie chciałem nim być.
Wyszedłem natychmiast, próbujący uspokoić łomoczące serce. Nawet przez ścianę mogłem usłyszeć jak płacze.



***


Sehun pojawił się w pokoju znacznie później. Nie miałem telefonu, więc nie mogłem sprawdzić czasu, ale wydawało się, że minęło wiele, wiele godzin. Udawałem, że śpię, nawet kiedy zwrócił się do mnie po imieniu. Nasłuchiwałem jak wypala papierosa, kładzie się, przeklinając przy tym na obolałą dłoń, i zasypia. Chciałem jeszcze raz przeanalizować całą sytuację, ale byłem zbyt wyczerpany. Zasnąłem.
Obudziły mnie jego chrapliwe krzyki. Pełne bólu i paniki wrzaski sprawiły, że natychmiast pojawiłem się przy jego łóżku. Sehun rzucał się, zaplątany w pościel, nie przestając krzyczeć. Oczy miał szeroko otwarte, choć widoczne w nich były tylko białka.
Próbowałem nim potrząsnąć, lecz nie reagował. Jego ręka dosięgła mnie, uderzając w podbródek. Nie przestawałem jednak go dotykać, tym razem nieco ostrożniej i delikatniej. Przestał się szarpać, choć nadal oddychał ciężko.
Skóra chłopaka paliła dziwnym rodzajem gorączki, która nie wydawała się fizyczną dolegliwością. Przejechałem ręką po jego rozpalonej twarzy. Wydał z siebie zduszony szloch, przyciągając mnie za nadgarstki.
Nie chciał mnie puścić; trzymał nad wyraz mocno jak na nieprzytomną osobę. Kiedy wreszcie się wyrwałem, znowu zaczął krzyczeć. Wrzaski te były przerażającym wyrazem desperacji i przerażenia; nie miałem pojęcia dlaczego tak krzyczał i byłem niemal pewien, że nie chcę wiedzieć.
Usiadłem obok niego, choć nie mogło to w żaden sposób pomóc. Całe ciało chłopaka dygotało, zalane zimnym potem. Złapał mnie za dłoń, tym razem nie próbowałem już się wyrwać. Sehun był pogrążony w koszmarze, którego treści nawet nie potrafiłem odgadnąć. Znowu zaczął się szarpać. Czułem się beznadziejnie bezsilny i nieprzydatny, mogąc jedynie trzymać go za rękę równie mocno jak on mnie. Po raz kolejny nie byłem w stanie niczego zrobić, po raz kolejny okazało się, jaki jestem bezużyteczny. Wślizgnąłem się na łóżko, by przywrzeć do chłopaka. Przez kolejne minuty on nie przestawał krzyczeć, a ja szeptać w jego włosy uspokajające słowa.

5 komentarzy:

  1. omo *.* zajebiste, a nawet bardziej ;;

    OdpowiedzUsuń
  2. Zachwyty - zachwytami, ale ja zacznę od dziegciu życiowego:
    1) Byłem zaskoczony, widząc jak mój współlokator wykonuje cokolwiek związanego z regulaminem, ale obecność pary strażników, która zaglądała do nas co jakiś czas, uświadomił mi w czym rzecz. <--- powinno być uświadomiŁA, bo to w końcu "obecność" się do tego przyczyniła.
    2) Nie był sam – za nim znajdowało dwóch osiłków. <--- zjadłaś "się".
    3) Na pewno nie uwierzył w radosny ton, raczej wolał się upewnić, czy polecę skakać z dachu z powodu butów. <--- zdaję mi się, że po czy powinno być "nie", bo jakoś zdanie nie ma sensu.
    4) Zachowywali się raczej... jak para widząca po raz pierwszy się pod długiej rozłące. <--- jak para widząca się po raz pierwszy po długiej rozłące.
    5) Zabrałem z tackę z lady, nie rzuciwszy okiem na posiłek. <--- wkradło Ci się "z" przed tackę.
    6) - Chyba zadawanie się z wami nie jest aż tak bezpieczne jak myślałem <-- przed "aż" stawiamy przecinek.
    7) Zalane wodą wodą kanaliki między kafelkami stopniowo wypełniały się czymś innym. <--- taka wodnista, woda w tym poprawczaku :D
    8) Stałem i patrzyłem, jak krew ciągle wypływała, zajmując kolejne segmenty łazienki. <--- uwaga, nowość. Przed "jak" nie ma przecinka.
    9) Nie znałem go zbyt dobrze, ale już zdążyłem zauważyć, że stawał się nieprzyjemny tylko wtedy, gdy się czegoś bał. <--- przecinek stawiamy przed całym wyrażeniem "wtedy gdy", ponieważ jest to spójnik zestawiony.
    10) Sehun był pogrążony w koszmarze, którego treści nawet nie potrafiłem odgadną. <--- w ostatnim słowie "c" zdezerterowało.
    No, narzekania wyszedł mi porządny wianek! Khe...Nieważne, feels time :D
    Jeeeej, Hunhan nam raczkuje jak miło <3 Tak Lulu, ciebie po prostu wkurwia, że Hun nie daje dupy tobie hehe~ Porównanie Titanic vs. kuter rybacki mnie zabiło. Perełka. W ogóle uwielbiam twój humor. Jeszcze porównanie pachołków D.O do postaci z HP.... Konam XD Tao wrócił i nadal jest zajebisty, a jego relacja z Krzysiem jest taka urocza. Mogę już dostać próchnicy?
    Nadal mnie boli zachowanie Sehuna D: WEŹ SIĘ CZŁOWIEKU OTWÓRZ KONSERWĄ NIE JESTEŚ @_@ Niech Lulu do niego dotrze, bo i mnie ciekawość zje, za co siedzi młodzik.
    Opis koszmaru był taki....impresywny i przejmujący. Nie było ciepła czy polepszenia sytuacji przez poczynania Luhana. Starał się, ale widać, że to porządna zmora gryzie Sehuna.
    Czekam na więcej i liczę, że obietnica częstszego dodawania rozdziałów to nie słowa na wiatr! Weny i czasu x10000.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie dziękuję za wypisanie błędów, naprawdę brakuje mi takich komentarzy. Dzięki temu nie muszę użerać się z moją leniwą betą xd
      Wszystko poprawiłam, poza przecinkiem przed "aż", bo tutaj akurat jest niepotrzebny c:
      Twój komentarz powalił mnie na łopatki, szczególnie to z konserwą. Na stałe wpiszę sobie to powiedzonko do słownika XD
      To nie jest obietnica bez pokrycia z tymi rozdziałami. Chyba. Mam nadzieję. Wielką ;____;

      Usuń
  3. Jak dobrzee :3
    Boże przez ten rozdział poczułam się jak Luhan i o Boże jest mi teraz tak smutno.
    Luhan powinien być bardziej odważny, skoro miał odwagę na napad z bronią w ręku.
    Sehun przez opis snu, a raczej koszmaru wygląda jakby był opętany D: Dlaczego on nie chce sobie pomóc? Boże ale tandetny tekst XD Jaki dzieciak, który przechodzi coś podobnego chce z kimś o tym rozmawiać.
    Cieszę się, że Lu zaprzyjaźnił się z Sehunem, choć na razie może nie nazwałabym tego przyjaźnią, bo ta więź wychodzi raczej tylko od Luhana.
    Dyo zawsze dla mnie był przerażający, więc jako 'głowa' gangu pasuje idealnie. ^^ Tylko szkoda mi Luhana, ale ja tak zawsze, jestem wieczną Matką Teresą.
    Pisz dalej ♥

    OdpowiedzUsuń