środa, 16 września 2015

Tonight I'm screaming out to the stars - część IX

Pairing: KaiLu, HunHan
Ostrzeżenia:
przekleństwa, fajki, Luhan nie rozumie siebie i denerwuje czytelników



Pocałowałem Jongina.

W jego samochodzie, w którym kontynuowaliśmy skończoną już dawno temu imprezę. Tym razem już bez alkoholu - czekaliśmy, aż któryś wytrzeźwieje na tyle, by móc kierować autem. Nie mogliśmy wracać na piechotę ani taksówką, znajdowaliśmy się na parkingu w samym środku niczego. Pozostało nam tylko rozmawianie, żartowanie i palenie papierosów. No i, jak się po chwili okazało, również całowanie.

Nie planowałem tego ani nie rozważałem, to się po prostu zdarzyło. Prawdopodobnie nie było w tym nic zaskakującego, wszystko do tego zmierzało. Przecież nawet zaczęliśmy znajomość od przelizania się (i pamiętnego rzutu butem, ale o tym moja głowa wolała nie pamiętać). 

Jongin nie siedział jak sparaliżowany, entuzjastycznie odpowiadał na pocałunki. Chyba nawet nie przeszkadzała mu skrzynia biegów. Przywierał do mnie niemal całym ciałem, czułem jego dłonie przesuwające się po karku. Zamknąłem oczy. Było mi dobrze. Nie bardzo dobrze ani powalająco, zwyczajnie przyjemnie. Na tyle, że byłem gotowy robić to do rana.

Jongin nie.

- Lu... - Odsunął głowę. - Musimy się ogarnąć.

- Co?

Sądząc po minie Jongina, mój wzrok był tak bezmyślny, że należało zakwalifikować mnie do królestwa protistów.

- Stary, jestem jego kumplem. - Wyprostował się w fotelu, patrzył w szybę. - Sehun i ja się przyjaźnimy. Nie mogę odpierdolić czegoś takiego.

- Nie jestem z nim od... - Zamilkłem na moment, nie mogłem sobie przypomnieć. - O czym ty w ogóle pieprzysz?

Potrząsnął głową.

- Przyjaciele nie robią sobie takich rzeczy.

Sarknąłem, sfrustrowany. Był idiotą i mówił idiotyczne rzeczy, ale jak miałem mu to przetłumaczyć?

- I dlatego rezygnujesz? Bo Sehun dawno temu się ze mną pieprzył i teraz mógłbyś obrazić jakąś pieprzoną pamięć o nim? - parsknąłem z niedowierzaniem.

Jonhin potrząsnął głową.

- Nie, nie dlatego. Przynajmniej nie tylko.

Ledwo powstrzymałem się od potrząśnięcia nim.

- Więc dlaczego?

Obrócił głowę ku mnie. Wyglądał na bardzo poważnego, zdecydowanie za poważnego jak na tę sytuację, miejsce i porę.

- Jakoś nie czuję, żebyśmy tego chcieli. - Przyłożył kciuk do moich warg. - Ty potrzebujesz kogoś, żeby bawił się w leczenie twojego złamanego serca, a ja nie chcę się angażować. Jako przyjaciele jesteśmy lepsi. Chcę być ramieniem do wypłakania, nie penisem, jasne?

Zaśmiałem się, mimo że wcale nie miałem na to ochoty. Nie miałem już ochoty na nic, chciałem tylko wrócić do domu. Podciągnąłem kolana pod brodę i wgapiłem się w samochodowy zegarek. Jongin wyciągnął słuchawki. Milczeliśmy.


>>


Coraz częściej miałem wrażenie, że ciązy na mnie swoista klątwa. Jakieś pieprzone fatum nadane przez pozbawionych sumień bogów. Próbowałem tak o tym nie myśleć, szukać racjonalnych wytłumaczeń danych sytuacji. Bez powodzenia.

Nie mogłem jednak ciągle zajmować się sobą, miałem pracę. Bardzo ważną pracę. Musiałem zrobić okładkę. Rzecz jasna, nie samodzielnie, byłem tylko pomocnikiem szefa, ale wciąż. To było zlecenie na prawdziwą okładkę prawdziwej gazety o modzie. Czyste high fashion. Coś godnego Anny Wintour. Albo sali tronowej Kim Kardashian.

Byłem podjarany, cholernie podjarany. Nie miałem żadnej faktycznej roboty, nie rozdzielono jeszcze zadań, ale to nie było ważne. Liczyło się tylko to, że mogłem tam być, asystować, podawać, uczestniczyć. Czułem się jak dziecko, które na spółkę z rodzeństwem dostało wymarzoną zabawkę. Niby trzeba było się nią dzielić, lecz w żaden sposób nie umniejszało to radości.

Kiedy pojawiłem się w studiu tego wyczekiwanego, cudownego dnia, pojąłem, jak przedwczesna była moja radość. I że fatum wcale nie odeszło, wciąż nękało mnie jak pieprzonych greckich bohaterów. Nigdy nie zamierzałem być cholernym Edypem.

Na początku myślałem, że tylko mi się wydaje. W autobusach i centrach handlowych często myliłem przypadkowych ludzi z Sehunem. Za każdym razem byli inaczej ubrani, jeden miał nawet dredy. Świadomość, że to jednak nie on, uderzała zawsze tak samo. Bo to nigdy nie był on. Jedynie ktoś obcy z jego rysami. Włosami albo profilem, niekiedy dłońmi.

A potem Sehun się odwrócił i, kurwa, to naprawdę był on. Nie zmieniał tego nowy kolor włosów ani bardzo-nie-w-jego-stylu kurtka. Rozmawiał z wizażystą, śmiali się razem. Do momentu, kiedy mnie nie zauważyli. Co nie było specjalnie trudne, biorąc pod uwagę, że bezmyślnie zatrzymałem się w przejściu.

Sehun mi pomachał.

Odwróciłem się na pięcie. Stara, znana już starożytnym metoda nakazywała ignorować niechciane zjawiska tak długo, aż same nie znikną.


>>


Na przerwie zorientowałem się, że Sehun nie ma nic wspólnego z dzisiejszym eventem. Załatwiał coś z szefem – pewnie się znali, w końcu mój cudowny były chłopak znał wszystkich – i prawdopodobnie była to sesja, jednak jak na razie nie musiałem się martwić. Na razie.


>>


Stałem sztywno, nie potrafiłem nawet na moment wyluzować. Wiedziałem, że na mnie nie patrzy, że pewnie jest zajęty albo w ogóle opuścił studio, lecz nie czułem się przez to ani trochę pewniej. Miałem wrażenie, że znajduję się na pierwszej linii, bezpośrednio pod ostrzałem. Natychmiast spełniałem polecenia, nie odzywałem się ani nie wychodziłem z inicjatywą. Robiłem wszystko, byle tylko nie zwrócić na siebie uwagi. Chciałem odwalić całą robotę i jak najszybciej wyjść.

Na przerwie nie wyszedłem na papierosa, lecz starym szkolnym zwyczajem schroniłem się w łazience. To nie było może najrozsądniejsze posunięcie w moim życiu, ale skutecznie minimalizowało szanse na natknięcie się na Sehuna. Niestety, minimalizowało, nie likwidowało.

- Cała ekipa strasznie się wkurwiła, że wysłałeś mnie wtedy do domu. - Sehun zamknął za sobą drzwi. - Nie wiedzieli, gdzie zniknąłem, i szukali jakiegokolwiek śladu do piątej rano.

Odsunąłem się od umywalki, nad którą medytowałem od kilku minut. Przejrzałem się w lustrze, by utrzymać atmosferę lekceważenia, i dopiero wtedy przeniosłem wzrok na Sehuna.

- Naprawdę? A są też wkurwieni o to, że nie pozwoliłem ci się zarzygać?

Wsadził dłonie do kieszeni, lekko skonsternowany. Jego twarz nie zmieniła wyrazu, chyba powrócił do zabawy w beznamiętnego gnojka. Nie miałem żadnego powodu, żeby mu to ułatwiać.

- Nie są? - ciągnąłem. - Więc dlaczego w ogóle podejmujesz temat? Może to ty jesteś wkurwiony? Powinienem był cię tam zostawić?

Na jego policzkach dostrzegłem blade rumieńce, wyróżniające się pomimo kilku warstw kosmetyków. Był... zażenowany, nie potrafiłem określić tego innym słowem. Co wydało mi się nagle przerażające, ponieważ Sehun przecież nie bywał zażenowany.

- Nie, dzięki. - Wyglądał, jakby wykrztuszenie tego sprawiło mu fizyczne ból.

Cóż, to nie był mój problem. Nie zamierzałem przestać się nad nim pastwić.

- Chyba nie usłyszałem. - Przyłożyłem dłoń do ucha.

Sehun zacisnął usta w wąską linię.

- Mogę ci oddać za taksówkę.

Nie powstrzymałem parsknięcia. Jego irytacja była w jakiś sposób rozczulająca.

- Czego właściwie chcesz? - usiłowałem być konkretny.

- Próbuję cię przekonać, że możesz do mnie podejść bez kija.

Odchrząknąłem, chcąc w ten sposób zamaskować nagłe zmieszanie. Mylił się, wcale nie bałem się do niego podejść. To nie było dziecinne unikanie, tylko przemyślane schodzenie z drogi.

Usłyszałem dźwięk esemesa, od razu sięgnąłem do kieszeni. Jongin, jak zwykle, przesyłał spóźnione powodzenia. Uśmiechnąłem się do siebie.

Cóż, nie tylko do siebie, nie byłem sam w pomieszczeniu.

- Od kogo?

Podniosłem wzrok znad telefonu. Sehun nie wyglądał na rozdrażnionego ani specjalnie zaciekawionego, choć nie wątpiłem, że była to tylko poza. 

- Jongina.

Sehun skinął głową, lecz jego czoło zmarszczyło się nieznacznie.

- Dlaczego z nim się przyjaźnisz, a ze mną nawet nie chcesz rozmawiać?

Gdybym nie znał Sehuna, skwitowałbym to pytanie fejspalmem. Niestety, znaliśmy się aż za dobrze. Wiedziałem, że nie oczekuje przypomnienia o wszystkich chujowych rzeczach, które mi zrobił, zresztą sam również nie zamierzałem się powtarzać. Ani niczego tłumaczyć. Chciałem się jedynie podroczyć.

- Jest o wiele milszy, zabawniejszy i bardziej spontaniczny – wyliczałem, stojąc w wyjściu. - Poza tym kupuje mi prezenty i kiedy się uśmiecha, nie wygląda, jakby planował spalenie okolicznych bloków razem z mieszkańcami.

Chwila ciszy.

- O czym ty teraz mówisz?

- Pomyśl. - Z uśmiechem zatrzasnąłem za sobą drzwi.


>>


Nie byłem do końca pewien, dlaczego robiłem to wszystko. Sensownie myślący człowiek z miejsca kazałby Sehunowi spierdalać i wreszcie znalazłby sobie sensownego faceta, który wspierałby go w karierze fotograficznej. Zamiast tego zostawiłem stanowczość wraz z konsekwencją w koszu na śmieci, a wszystkie próby znalezienia sobie kogoś kończyły się na jednej nocy i ucieczce z miejsca zdarzenia. Byłem jak bohater taniego thrilleru, którego życie próbuje zniszczyć femme fatale vel stalkerka. Najpierw go uwodzi, potem nęka, a ostatecznie morduje. Mi pozostało jedynie wierzyć, że nie skończę martwy w piwnicy.

Nadzieja ta została szybko zdeptana i wyrzucona za burtę, gdy Sehun wszedł ze mną do autobusu. I usiadł obok. Rzuciłem okiem na zegarek. Od naszej rozmowy minęło ponad pięć godzin. Czekał tyle czasu, aż wrócę do domu? A może to był przypadek? Nie, z miejsca wykluczyłem tę możliwość. Miał samochód i mieszkanie w centrum, a wsiadł do autobusu jadącego na kompletne zadupie. Urzeczywistnione nigdziebądź.

- Co ty tu robisz? - zapytałem wyjątkowo grzecznie.

Nie wyglądał na ani trochę zmieszanego.

- Jadę z tobą.

Zabawne, ale właśnie takiej odpowiedzi się spodziewałem.

- To, że z tobą rozmawiam, nie sprawia, że chcę spędzać z tobą czas.

Wzruszył ramionami.

- Jestem spontaniczny.

Zastygłem. Przez ten jeden jedyny moment Oh Sehun był najbardziej uroczą istotą pod słońcem. Na tyle słodką, żeby przejąć się tym, co powiedziałem o Jonginie. Z trudem powstrzymałem rozbawienie.

Nie odzywaliśmy się do siebie. Sehun patrzył w okno, ja w telefon. Od kilku minut próbowałem przyzwoicie odpisać właścicielowi studia, ale nie potrafiłem się skupić. Palce błądziły po klawiaturze, mózg nie był w stanie uformować żadnego spójnego zdania. Ostatecznie postanowiłem zadzwonić – gadanie zawsze przychodziło mi łatwiej.

Mniej więcej po minucie rozmowy Sehun zaczął kopać mnie w kostkę.

Najpierw delikatnie, potem coraz mocniej i natarczywiej. Szef coś pierdolił, a ja próbowałem na migi przekazać temu wkurwiającemu idiocie, że zajebię go, o ile nie przestanie. Niedojrzały debil oczywiście całkowicie mnie ignorował.

A potem wyrwał mi telefon i bez wahania się rozłączył.

Wpatrywałem się w niego bezmyślnie.

- Jestem też bardzo zabawny – oznajmił oficjalnym tonem.

Jeżeli kiedykolwiek nazwałem idiotą kogoś niebędącego Oh Sehunem, należały mu się przeprosiny. I kwiaty.

- Jesteś kretynem. - Potrząsnąłem głową.

- Nie każę ci spierdalać, bo jestem również niesamowicie miły.

Wzniosłem oczy ku niebu, ale uśmiechnąłem się. Gdy spojrzałem na Sehuna, on także wyglądał na rozbawionego. Wywróciłem pretensjonalnie oczami, jednak nie zlikwidowało to uśmieszku na jego twarzy.

- Dokąd jedzie ten autobus? - zapytał po kilku minutach milczenia.

- Do mojego domu.

- Aha.

Wsadził dłonie w kieszenie okropnej, kolorowej kurtki. Nagła utrata wagi i rozjaśniony kolor włosów nadały mu wygląd azjatyckiego Billa Kaulitza, odejmując czarny eyeliner i zmarszczone czoło. Od niemieckiego alter ego różniła go też postawa – lider Tokio Hotel zachowywał się jak regularny amator amfetaminy, natomiast Sehun starał się sprawiać wrażenie, że nie przejmuje się absolutnie niczym. Teraz także. Całkowicie odprężony, może nieco znudzony wyłożył się na krześle i obserwował świat za oknem.

- Zdajesz sobie sprawę – postanowiłem zniszczyć jego irytującą aurę lekceważenia – że cię tam nie wpuszczę?

Nawet nie drgnął.

- Jongina wpuszczasz?

- Co to ma do rzeczy? - prychnąłem.

Wzruszył ramionami.

- W takim razie mnie też musisz. Jestem milszy, bardziej spontaniczny i... Jak to było?

- I zabawniejszy – dokończyłem. - I nie, wcale nie jesteś.

Sehun jedynie zaśmiał się do swojego odbicia w szybie. Westchnąłem ciężko. Był nieznośny i okropny. Jak zawsze. Tylko w nieco inny sposób.

Spojrzałem na niego z spod półprzymkniętych powiek. Wyciągnął telefon, na tapecie miał ogromnego, wpieprzającego lazanię Garfielda. Kiedyś przyznał się do miłości do tej kreskówki, jednak po kilku komentarzach z mojej strony natychmiast wszystko odwołał. W końcu miłość do grubego, pomarańczowego kota mogłaby zaszkodzić jego wizerunkowi jakże męskiego mężczyzny. Potrząsnąłem głową.

Sehun naprawdę od zawsze był idiotą.


>>



Jego twarz tężała coraz bardziej z każdą chwilą, z którą zbliżaliśmy się do mojego domu.

- Naprawdę wolisz mieszkać tutaj niż u nas?

Przesadzał, bynajmniej nie było tak źle. Okolica nie umywała się do centrum, ale także nie przypominała Nowego Jorku po pierwszej części Avengersów. Moje mieszkanie może i znajdowało się na zadupiu, lecz sam budynek nie różnił się od standardowego, prezentowanego w dramach. Sehun mimo wszystko też nie urodził się w pieprzonym Tadż Mahal.

- Nie ma żadnego „u nas”, żebym mógł tam mieszkać.

Nie krył zdziwienia.

- Przecież zostawiłem ci to mieszkanie, dalej za nie płacę.

Był, kurwa, niereformowalny.

- Ile razy mam ci powtarzać, że nie chcę tam mieszkać?! - jęknąłem.

Nie odpowiedział, jedynie zapalił papierosa. Szliśmy w ciszy, milczenie stanowiło ostatnio nieodłączną część naszej relacji.

Kiedy doszliśmy do moich drzwi, musiałem zainterweniować.

- Dobranoc – powiedziałem stanowczo, mocno akcentując sylaby.

- Nie mogę na chwilę...?

Powoli pokręciłem głową.

- Chcę od razu iść spać, jestem wykończony.

Milczał. Wsadziłem klucze do zamka i przekręciłem, ciągle czekając, aż coś powie. Wreszcie wzruszył ramionami. Nie wyglądał, jakby specjalnie obeszła go moja odmowa. Co wcale nie oznaczało, że się nie przejął. Ostatnio wolałem nie ryzykować pochopnych osądów co do jego uczuć. Fakt, że w ogóle istniały, już dostatecznie mnie konfundował.

- Spoko. - Zgasił papierosa na poręczy schodów. - Kojarzysz, o której jest powrotny? O ile w ogóle jest?

Szybko przestudiowałem rozkład w głowie, następny autobus powinien być za mniej więcej półtorej godziny. Spojrzałem na Sehuna. Jego twarz nie zdradzała absolutnie niczego. Był tak samo chłodny i beznamiętny jak zazwyczaj. Coś jednak było nie w porządku, coś się różniło. Jeden szczegół – jego lewa dłoń drżała nieznacznie, wręcz niezauważalnie.

Przełknąłem ślinę.

- Możesz przespać się na kanapie.