Pairing: CL x Dara (2NE1); wspomniane Bom x Dara (2NE1)
Tematyka: AU, angst, niedojrzała miłość, moc nieporozumień, trochę sztuki (przyda Wam się do matury, a co!)
Ostrzeżenia: w gruncie rzeczy seks lesbijski, przekleństwa, nieletni z papierosami
Od mła: Ten fik powstawał ponad rok. Zabawna sprawa, że kończę go dopiero teraz, na dodatek nieco wkurwiona, iż muszę go już publikować. Dopracowałabym parę rzeczy, pewnie mnóstwo pozmieniała, ale... dedlajny gonią.
Mam nadzieję, że więcej osób zacznie pisać yuri, bo polskie fiki, w których w ogóle pojawia się wątek lesbijski, mogę policzyć na palcach dłoni. I mam nadzieję, iż ten fik zachęci jakieś miłe piszące czytelniczki do opublikowania yuri. Najlepiej z 2NE1. I najlepiej z ChaeRą <3
Adnotacja (WAŻNE): "Bom" oznacza "wiosna".
Dedykacja: dla Krauss za nieustanne przypominanie mi o istnieniu tego fika. oraz za to, że w sumie jest to ChaeRa na jej cześć (czuję się jak Kochanowski, tylko niekoniecznie chciałabym, że ona była Orszulką).
Enjoy~!
Chaerin nie znosiła
ślubów praktycznie od zawsze. Utrzymywała, żę na początku był Chaos,
potem jej nienawiść do ślubów, a dopiero potem z tego wszystkiego
wyłoniła się Gaia i reszta równie nieinteresujących bogów.
Dziewczyna już jako trzylatka była przekupywana czekoladą, byleby
tylko nie robiła scen podczas uroczystości – teraz jednak, kiedy
przekroczyła osiemnasty rok życia słodycze już nie wystarczały.
W zamian za umilenie swą obecność ślubu trzeciego kuzyna z piątej
linii obiecano jej upragnione PlayStation 4. Chaerin bez wahania
przyjęła propozycję, konsolę wzięła i na ślub pojechała.
Tego, że nie może od razu z niego uciec, rodzice nie zastrzegli.
Tym sposobem dziewczyna
wylądowała na dachu budynku znajdującego się naprzeciwko
restauracji, w której odbywało się wesele. Wymachiwała nogami
przerzuconymi przez niską barierkę, paląc tanie papierosy.
Bardziej od spadnięcia bała się nakrycia na kopceniu.
Ojciec, znany archeolog,
często zabierał ją na wykopaliska. Pokazywał jak i gdzie należy
siadać, by nie stracić równowagi, na przykład w trakcie
zmieniania pozycji. Po przyswojeniu jego wskazówek Chaerin
kompletnie przestała obawiać się chodzenia po jakichkolwiek
dachach. Czym był w końcu kilkupiętrowy domek wobec skalnego
urwiska, po którym biegała z ojcem?
Wypuściła z ust duży obłoczek dymu. Z błogim uśmiechem przypatrywała się, jak unosi się coraz wyżej i wyżej, by rozpłynąć się w powietrzu. Niebo, typowe dla późnej zimy, przybrało barwę łusek łososia, a połączenie z wszechobecną mgłą sprawiło, że dziewczyna czuła się jak słynny „Wędrowiec...” Friedricha. Co prawda, jej „morze mgieł” nie zasłoniło ziemskiego świata, jednak mogła śmiało powiedzieć, iż wykroczyła ponad sferę ziemską, gotowa na konfrontację z boskością. Przynajmniej dopóki miała przy sobie fajki.
Cofnęła się znad krawędzi, słysząc kroki. Wolała nie zostać przyłapana na paleniu przez nadmiernie opiekuńczego krewnego. Ani tym bardziej policjanta. Poczekała kilkadziesiąt sekund, jednak kroki nie ucichły. Odsunęła fajkę od ust i powoli wróciła na swoje miejsce. Odetchnęła z ulgą, widząc błądzącą po chodniku kobietę. To tylko panna młoda, nie miała się czym prze... Coś tutaj nie pasowało. Chaerin zmarszczyła brwi.
Wypuściła z ust duży obłoczek dymu. Z błogim uśmiechem przypatrywała się, jak unosi się coraz wyżej i wyżej, by rozpłynąć się w powietrzu. Niebo, typowe dla późnej zimy, przybrało barwę łusek łososia, a połączenie z wszechobecną mgłą sprawiło, że dziewczyna czuła się jak słynny „Wędrowiec...” Friedricha. Co prawda, jej „morze mgieł” nie zasłoniło ziemskiego świata, jednak mogła śmiało powiedzieć, iż wykroczyła ponad sferę ziemską, gotowa na konfrontację z boskością. Przynajmniej dopóki miała przy sobie fajki.
Cofnęła się znad krawędzi, słysząc kroki. Wolała nie zostać przyłapana na paleniu przez nadmiernie opiekuńczego krewnego. Ani tym bardziej policjanta. Poczekała kilkadziesiąt sekund, jednak kroki nie ucichły. Odsunęła fajkę od ust i powoli wróciła na swoje miejsce. Odetchnęła z ulgą, widząc błądzącą po chodniku kobietę. To tylko panna młoda, nie miała się czym prze... Coś tutaj nie pasowało. Chaerin zmarszczyła brwi.
Nowa żona jej kuzyna
rozglądała się nieufnie na boki, bawiąc się telefonem w dłoni.
Chaerin nie miała zbytniego pojęcia, jak zachowują się panny
młode, jednak zakładała, że raczej powinny być szczęśliwe. Co
najmniej względnie. A przede wszystkim nie powinny mieć
zaczerwienionych od płaczu oczu siedem godzin po zakończeniu całej
ceremonii. Dziewczyna szczerze wątpiła, żeby ktokolwiek mógł tak
długo beczeć z radości.
Zgasiła fajkę na ścianie
i wysunęła się centralnie do przodu.
- Ej, ty! - wrzasnęła.
Teoretycznie szczęśliwie poślubiona podskoczyła neurastenicznie. Rozejrzała się, by po chwili, która zniecierpliwionej dziewczynie wydawała się milenium, podnieść wzrok.
- Co ty tam robisz?! - Panna młoda otworzyła usta ze zdziwienia.
- Powiem ci – Chaerin przechyliła się konspiracyjnie – jak tutaj przyjdziesz.
Kobieta pokręciła głową w ten irytujący, typowy dla dorosłych pobłażliwy sposób. Widząc, że się odwraca, nastolatka natychmiast przeszła do ulubionej formy przekonywania ludzi – szantażu.
- Jak nie przyjdziesz, to skoczę! - Postawiła obie stopy tuż przed krawędzią. - Twój mąż nigdy ci tego nie wybaczy, a nawet jeśli to mój ojciec spali cię na stosie!
Tamta wahała się przez moment – raczej nie o tyle poraziła ją groźba dziewczyny, ile nie mogła się zdecydować, czy jest sens robienia sceny pośrodku ulicy – po czym ruszyła ku schodom przeciwpożarowym.
Gdy znalazła się na górze, Chaerin siedziała już, nonszalancko opierając się o ścianę. Wystawiła paczkę papierosów w stronę nieznajomej. Kobieta jedynie przewróciła oczami.
- Czego ode mnie chcesz? - Złączyła dłonie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Teraz, kiedy cel został osiągnięty, nie była tak zdeterminowana, by utrzymać zainteresowanie panny młodej.
- Nudzę się. Wydawałaś się zdenerwowana, więc uznałam, że możesz być dobrym towarzyszem w paleniu.
Kobieta spojrzała na nią ciężko. Wyciągnęła szluga z paczki, trzymając go pomiędzy dwoma palcami. Chaerin z uśmiechem podała jej ogień.
- Rzuciłam dwa lata temu – zastrzegła nieznajoma.
Mimo to dziewczyna parsknęła śmiechem, gdy kobieta zakrztusiła się przy pierwszym zaciągnięciu. W myśl wpojonych przez ojca zasad dobrego wychowania niezbyt wprawnie zamaskowała napad wesołości kichnięciem.
- Myślałam, że panny młode się cieszą – zauważyła po dłuższej chwili milczenia. - Wiesz, że biorą ślub, mogą dobrze zjeść, dostają prawo do spadku et cetera.
Nieznajoma roześmiała się, wysuwając z ust ośliniony filtr. Obróciła papierosem w dłoni.
- Nie podoba mi się to. Ten cały ślub, ta cała uroczystość i... Ten facet, za którego wyszłam, akurat nie jest problemem. Całkiem przyzwoity, biorąc pod uwagę średnią krajową. Co prawda, w sumie nie przepadam za takimi mężczyznami jak on, jak ogólnie wszyscy... - urwała niespodziewanie, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, co mówi. - Ja... Nie miałam tego na myśli. Jesteś jego krewną?
Chaerin uśmiechnęła się krzywo. Nie była zdziwiona awersją tamtej do jej kuzyna – uważała go za totalnego, przeintelektualizowanego nudziarza. Zaciekawiło ją jednak co innego.
- Nie lubisz mężczyzn? - Przechyliła głowę w bok.
- Ależ nie to miałam na myśli! - zaprzeczyła natychmiast. Nie dało się jednak nie zauważyć, iż znacząco pobladła. - Jak inaczej mogłabym przecież wyjść za twojego...?
- Kuzyna. - Nastolatka posłała jej czarujący uśmiech. - Nie przejmuj się, nie lubię go. Ostatnim razem, kiedy się z nim widziałam prywatnie, chuj zabrał mi mojego Chupa-Chupsa.
Kobieta nie wyglądała na rozbawioną. Zgasiła wypalonego do połowy papierosa i podniosła się z niechęcią. Ewidentnie powrót do świeżo poślubionego małżonka był ostatnią rzeczą, której pragnęła.
- Przy tobie nawet „Melancholik” wyglądałby na zadowolonego z ożenku – zauważyła Chaerin tonem skwaszonej uczennicy artystycznego liceum. Którą zresztą była. - Nie mam pojęcia, po cholerę się z nim żeniłaś, skoro go nie lubisz, ale jak dalej będziesz taka zadowolona, to rozwiedziecie w tydzień.
Panna młoda zatrzymała się w miejscu. Obróciła się bardzo powoli, nie ukrywając nieco nawet przesadnego zdziwienia.
- „Melancholik”? - powtórzyła. - Skąd ty znasz Weissa?!
Wpatrywały się w siebie przez chwilę. Mózg Chaerin na moment odmówił współpracy, porażony tak nagłą zmianą tematu. Może i jego właścicielka była kobietą i nie przepadała za dyskutowaniem o tylko jednej rzeczy, jednak między poruszanymi przez nią tematami zawsze istniało jakieś, przynajmniej teoretycznie, logiczne powiązanie. Nie jak w tej chwili.
Nagle dziewczyna wyprostowała się, unosząc dumnie podbródek. Odrzuciła do tyłu pofarbowane na jasny blond kosmyki teatralnym gestem.
- Zamierzam składać na historię sztuki – oświadczyła. - Albo na archeologię, ale to...
- Ja jestem po historii sztuki. - Kobieta ujęła jej dłonie w swoje. - Romantyzm europejski czy istnienie Cesarstwa Koreańskiego?
- Oczywiście, że romantyzm europejski – prychnęła nastoletnia patriotka.
Tamta jedynie parsknęła śmiechem, po czym usiadła naprzeciwko. Powrót do męża niespodziewanie stracił jakąkolwiek ważność.
Tego dnia Chaerin pojęła, co tak naprawdę oznacza „pogrążenie się w rozmowie”. Przestała zwracać uwagę na czas, machinalnie odpalała papierosa od papierosa. Otaczająca przedmieścia mgła przestała być mitycznym sposobem komunikacji z bogami, nagle ważna była tylko jedna osoba. Dyskutowały o wszystkim, dosłownie o wszystkim, włączając w to sztukaterię, eutanazję oraz architekturę chińską na przełomie XX wieku. Choć głównie wypowiadała się dziewczyna, kobieta nie sprawiała wrażenia pominiętej w rozmowie. Z uwagą przysłuchiwała się planom, marzeniom Chaerin, żywo reagowała na opowieści o jej problemach z przystosowaniem się do życia w Korei po długim pobycie za granicą. Czasami nastolatka urywała, speszona ilością rzeczy, o których mówiła tej, bądź co bądź, obcej kobiecie, jednak ciepłe uśmiechy rozmówczyni uspakajały ją, iż wcale nie mówi za dużo ani za chaotycznie. Reagowała pozytywnie nawet na na najgorsze sytuacyjne dowcipy i brzmiała przy tym tak szczerze, że dziewczyna nie miała wątpliwości, że tamta nie robi tego z grzeczności. Zresztą jeżeli nawet jedynie udawała rozbawienie, tak pięknie marszczyła nos, kiedy się śmiała, iż Chaerin mogła jej to wybaczyć.
- Ej, ty! - wrzasnęła.
Teoretycznie szczęśliwie poślubiona podskoczyła neurastenicznie. Rozejrzała się, by po chwili, która zniecierpliwionej dziewczynie wydawała się milenium, podnieść wzrok.
- Co ty tam robisz?! - Panna młoda otworzyła usta ze zdziwienia.
- Powiem ci – Chaerin przechyliła się konspiracyjnie – jak tutaj przyjdziesz.
Kobieta pokręciła głową w ten irytujący, typowy dla dorosłych pobłażliwy sposób. Widząc, że się odwraca, nastolatka natychmiast przeszła do ulubionej formy przekonywania ludzi – szantażu.
- Jak nie przyjdziesz, to skoczę! - Postawiła obie stopy tuż przed krawędzią. - Twój mąż nigdy ci tego nie wybaczy, a nawet jeśli to mój ojciec spali cię na stosie!
Tamta wahała się przez moment – raczej nie o tyle poraziła ją groźba dziewczyny, ile nie mogła się zdecydować, czy jest sens robienia sceny pośrodku ulicy – po czym ruszyła ku schodom przeciwpożarowym.
Gdy znalazła się na górze, Chaerin siedziała już, nonszalancko opierając się o ścianę. Wystawiła paczkę papierosów w stronę nieznajomej. Kobieta jedynie przewróciła oczami.
- Czego ode mnie chcesz? - Złączyła dłonie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Teraz, kiedy cel został osiągnięty, nie była tak zdeterminowana, by utrzymać zainteresowanie panny młodej.
- Nudzę się. Wydawałaś się zdenerwowana, więc uznałam, że możesz być dobrym towarzyszem w paleniu.
Kobieta spojrzała na nią ciężko. Wyciągnęła szluga z paczki, trzymając go pomiędzy dwoma palcami. Chaerin z uśmiechem podała jej ogień.
- Rzuciłam dwa lata temu – zastrzegła nieznajoma.
Mimo to dziewczyna parsknęła śmiechem, gdy kobieta zakrztusiła się przy pierwszym zaciągnięciu. W myśl wpojonych przez ojca zasad dobrego wychowania niezbyt wprawnie zamaskowała napad wesołości kichnięciem.
- Myślałam, że panny młode się cieszą – zauważyła po dłuższej chwili milczenia. - Wiesz, że biorą ślub, mogą dobrze zjeść, dostają prawo do spadku et cetera.
Nieznajoma roześmiała się, wysuwając z ust ośliniony filtr. Obróciła papierosem w dłoni.
- Nie podoba mi się to. Ten cały ślub, ta cała uroczystość i... Ten facet, za którego wyszłam, akurat nie jest problemem. Całkiem przyzwoity, biorąc pod uwagę średnią krajową. Co prawda, w sumie nie przepadam za takimi mężczyznami jak on, jak ogólnie wszyscy... - urwała niespodziewanie, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, co mówi. - Ja... Nie miałam tego na myśli. Jesteś jego krewną?
Chaerin uśmiechnęła się krzywo. Nie była zdziwiona awersją tamtej do jej kuzyna – uważała go za totalnego, przeintelektualizowanego nudziarza. Zaciekawiło ją jednak co innego.
- Nie lubisz mężczyzn? - Przechyliła głowę w bok.
- Ależ nie to miałam na myśli! - zaprzeczyła natychmiast. Nie dało się jednak nie zauważyć, iż znacząco pobladła. - Jak inaczej mogłabym przecież wyjść za twojego...?
- Kuzyna. - Nastolatka posłała jej czarujący uśmiech. - Nie przejmuj się, nie lubię go. Ostatnim razem, kiedy się z nim widziałam prywatnie, chuj zabrał mi mojego Chupa-Chupsa.
Kobieta nie wyglądała na rozbawioną. Zgasiła wypalonego do połowy papierosa i podniosła się z niechęcią. Ewidentnie powrót do świeżo poślubionego małżonka był ostatnią rzeczą, której pragnęła.
- Przy tobie nawet „Melancholik” wyglądałby na zadowolonego z ożenku – zauważyła Chaerin tonem skwaszonej uczennicy artystycznego liceum. Którą zresztą była. - Nie mam pojęcia, po cholerę się z nim żeniłaś, skoro go nie lubisz, ale jak dalej będziesz taka zadowolona, to rozwiedziecie w tydzień.
Panna młoda zatrzymała się w miejscu. Obróciła się bardzo powoli, nie ukrywając nieco nawet przesadnego zdziwienia.
- „Melancholik”? - powtórzyła. - Skąd ty znasz Weissa?!
Wpatrywały się w siebie przez chwilę. Mózg Chaerin na moment odmówił współpracy, porażony tak nagłą zmianą tematu. Może i jego właścicielka była kobietą i nie przepadała za dyskutowaniem o tylko jednej rzeczy, jednak między poruszanymi przez nią tematami zawsze istniało jakieś, przynajmniej teoretycznie, logiczne powiązanie. Nie jak w tej chwili.
Nagle dziewczyna wyprostowała się, unosząc dumnie podbródek. Odrzuciła do tyłu pofarbowane na jasny blond kosmyki teatralnym gestem.
- Zamierzam składać na historię sztuki – oświadczyła. - Albo na archeologię, ale to...
- Ja jestem po historii sztuki. - Kobieta ujęła jej dłonie w swoje. - Romantyzm europejski czy istnienie Cesarstwa Koreańskiego?
- Oczywiście, że romantyzm europejski – prychnęła nastoletnia patriotka.
Tamta jedynie parsknęła śmiechem, po czym usiadła naprzeciwko. Powrót do męża niespodziewanie stracił jakąkolwiek ważność.
Tego dnia Chaerin pojęła, co tak naprawdę oznacza „pogrążenie się w rozmowie”. Przestała zwracać uwagę na czas, machinalnie odpalała papierosa od papierosa. Otaczająca przedmieścia mgła przestała być mitycznym sposobem komunikacji z bogami, nagle ważna była tylko jedna osoba. Dyskutowały o wszystkim, dosłownie o wszystkim, włączając w to sztukaterię, eutanazję oraz architekturę chińską na przełomie XX wieku. Choć głównie wypowiadała się dziewczyna, kobieta nie sprawiała wrażenia pominiętej w rozmowie. Z uwagą przysłuchiwała się planom, marzeniom Chaerin, żywo reagowała na opowieści o jej problemach z przystosowaniem się do życia w Korei po długim pobycie za granicą. Czasami nastolatka urywała, speszona ilością rzeczy, o których mówiła tej, bądź co bądź, obcej kobiecie, jednak ciepłe uśmiechy rozmówczyni uspakajały ją, iż wcale nie mówi za dużo ani za chaotycznie. Reagowała pozytywnie nawet na na najgorsze sytuacyjne dowcipy i brzmiała przy tym tak szczerze, że dziewczyna nie miała wątpliwości, że tamta nie robi tego z grzeczności. Zresztą jeżeli nawet jedynie udawała rozbawienie, tak pięknie marszczyła nos, kiedy się śmiała, iż Chaerin mogła jej to wybaczyć.
Tego, że w końcu musiała
ją opuścić, już nie.
***
Mieszkanie jej
najlepszego przyjaciela, Kwona Jiyonga, standardowo przedstawiało
urzeczywistnienie kręgu piekielnego dla Perfekcyjnej Pani Domu. Jiyong, a raczej – jak wolała go nazywać – GD należał do grupy
tych leniwych pedantów, którzy maniakalnie sprzątali wszystko, o
ile tylko oni sami z tego korzystali. Teoretycznie nie było w tym
niczego złego, jednak u Jiyonga, którego rodzice nieustannie
przebywali na delegacjach, doprowadziło to do katastrofy. O ile
pokój samego studenta, kuchnia oraz łazienka wyglądały jak żywcem
wyciągnięte z katalogu, o tyle reszta pomieszczeń... Cóż,
Chaerin wystarczał zapach, jaki się stamtąd wydobywał. Zresztą
fakt, iż na powitanie GD wręczył jej rozpylacz powietrza także
był bardzo wymowny.
- Zakochałam się – oświadczyła na wstępie.
Chłopak wpatrywał się w nią przez chwilę, by ostatecznie wzruszyć ramionami.
- Ja też.
- Ale ja z nią rozmawiałam.
Oczy Jiyonga powiększyły się, nadając mu wygląd bardzo zdziwionego kota. Chaerin poczekała kilkanaście sekund, aż tamten przyswoi informację. Gdy dostrzegła pierwsze przebłyski zrozumienia w jego spojrzeniu, pokiwała głową.
- Co prawda tylko raz, ale gadałyśmy przez kilka godzin i...
- W takim razie się nie liczy – orzekł niespodziewanie twardo GD. Zamknął za nią drzwi i ruszył w stronę kuchni. - Nie możesz zakochać się z kimś tylko dlatego, że rozmawiałaś z nim przez kilka godzin. Miłość nie polega na...
- Jiyong... - Chaerin głośno wypuściła powietrze. - Zakochujesz się średnio co miesiąc w różnych facetach. Tylko z pięcioma kiedykolwiek porozmawiałeś, z dwoma w ogóle się przelizałeś. Na jebanych trzydziestu. T r z y d z i e s t u. Więc nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz pojęcia.
W odpowiedzi usłyszała jedynie burczące „to co innego”. Gospodarz postawił na herbatę, po czym usiadł na szafce, by być dokładnie naprzeciwko niej. Przeczesał dłonią przydługie, ciemne kosmyki, których zwyczajny kolor nijak do niego nie pasował.
- Zakochałam się – oświadczyła na wstępie.
Chłopak wpatrywał się w nią przez chwilę, by ostatecznie wzruszyć ramionami.
- Ja też.
- Ale ja z nią rozmawiałam.
Oczy Jiyonga powiększyły się, nadając mu wygląd bardzo zdziwionego kota. Chaerin poczekała kilkanaście sekund, aż tamten przyswoi informację. Gdy dostrzegła pierwsze przebłyski zrozumienia w jego spojrzeniu, pokiwała głową.
- Co prawda tylko raz, ale gadałyśmy przez kilka godzin i...
- W takim razie się nie liczy – orzekł niespodziewanie twardo GD. Zamknął za nią drzwi i ruszył w stronę kuchni. - Nie możesz zakochać się z kimś tylko dlatego, że rozmawiałaś z nim przez kilka godzin. Miłość nie polega na...
- Jiyong... - Chaerin głośno wypuściła powietrze. - Zakochujesz się średnio co miesiąc w różnych facetach. Tylko z pięcioma kiedykolwiek porozmawiałeś, z dwoma w ogóle się przelizałeś. Na jebanych trzydziestu. T r z y d z i e s t u. Więc nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz pojęcia.
W odpowiedzi usłyszała jedynie burczące „to co innego”. Gospodarz postawił na herbatę, po czym usiadł na szafce, by być dokładnie naprzeciwko niej. Przeczesał dłonią przydługie, ciemne kosmyki, których zwyczajny kolor nijak do niego nie pasował.
W
przeciwieństwie do dziewczyny GD w życiu nawet nie pomyślał o
zafarbowaniu włosów i prawdopodobnie nie zamierzał tego robić do
ukończenia studiów. Jego rodzice należeli do wyższej klasy
średniej, byli więc niewolnikami dobrze skrojonych garniturów oraz
garsonek połączonych z niewybijającymi się, eleganckimi fryzurami
i dokładnie tego samego oczekiwali od swojego syna. Na szczęście
całkiem przyzwoity, schludny wygląd chłopak nadrabiał paskudnym
charakterem.
- Tak więc...
jesteś lesbijką. - Zdziwienie Jiyonga było nieco kuriozalne,
biorąc pod uwagę, iż on sam przyznawał otwarcie, że jest
homoseksualistą z lekkimi skłonnościami heteroseksualnymi.
- Nie. - Chaerin potrząsnęła głową. - Po prostu podoba mi się kobieta. Jedna.
- I nie masz z tym problemu, tak...? - Postawił na stole dwie filiżanki parującej herbaty. - W takim razie po co do mnie przyszłaś?
- A po co ty dzwonisz do mnie zawsze, ilekroć zadurzysz się w przechodniu?! - sarknęła. - Potrzebowałam o tym komukolwiek powiedzieć, bo, imaginuj sobie, rodzicom niespecjalnie mam jak. Tym bardziej, że to jest żona mojego kuzyna!
Zapadła wymowna cisza. GD przyglądał się jej podejrzliwie, jakby analizując, czy oby na pewno jest tak stała psychicznie, jak dotąd mu się wydawało.
- Zakochałaś się w żonie swojego kuzyna po jednej sześciogodzinnej rozmowie? - zapytał wreszcie. - Jeżeli myślisz, że w tym ktokolwiek może ci pomóc, to jesteś, kurwa, w błędzie. To nie jest to samo, co wrzucanie sąsiadowi miłosnej kartki czy próba przelizania najgorętszego faceta na całym uniwerku po pijaku. To naprawdę nie jest to samo.
Dziewczyna odchyliła się na krześle.
- Co w takim razie powinnam zrobić?
- Nic, Ri. - Nagle uśmiechnął się pocieszająco. - Po prostu daj sobie spokój.
„Daj sobie spokój” - jak to łatwo brzmiało.
- Nie. - Chaerin potrząsnęła głową. - Po prostu podoba mi się kobieta. Jedna.
- I nie masz z tym problemu, tak...? - Postawił na stole dwie filiżanki parującej herbaty. - W takim razie po co do mnie przyszłaś?
- A po co ty dzwonisz do mnie zawsze, ilekroć zadurzysz się w przechodniu?! - sarknęła. - Potrzebowałam o tym komukolwiek powiedzieć, bo, imaginuj sobie, rodzicom niespecjalnie mam jak. Tym bardziej, że to jest żona mojego kuzyna!
Zapadła wymowna cisza. GD przyglądał się jej podejrzliwie, jakby analizując, czy oby na pewno jest tak stała psychicznie, jak dotąd mu się wydawało.
- Zakochałaś się w żonie swojego kuzyna po jednej sześciogodzinnej rozmowie? - zapytał wreszcie. - Jeżeli myślisz, że w tym ktokolwiek może ci pomóc, to jesteś, kurwa, w błędzie. To nie jest to samo, co wrzucanie sąsiadowi miłosnej kartki czy próba przelizania najgorętszego faceta na całym uniwerku po pijaku. To naprawdę nie jest to samo.
Dziewczyna odchyliła się na krześle.
- Co w takim razie powinnam zrobić?
- Nic, Ri. - Nagle uśmiechnął się pocieszająco. - Po prostu daj sobie spokój.
„Daj sobie spokój” - jak to łatwo brzmiało.
***
Ojciec jedynie
uniósł brwi, kiedy poinformowała go, że chce pojechać na
rodzinne spotkanie. W przeciwieństwie do rozradowanej nagłą zmianą
nastawienia córki matki obserwował ją później przez kilka dni, a
kiedy wysiedli przed domem babci, kazał jej przysiąc, iż nie
planuje wysadzić w powietrze całej familii.
Przez resztę przyjęcia Chaerin szczerze żałowała swojej obietnicy. Nieznajoma, j e j nieznajoma w ogóle się nie pojawiła, a męczące ją pytaniami o szkołę i chłopaka ciotki zasługiwały tylko na kąpiel w wiązkach odpalonych dynamitów.
Starała się namówić rodziców do szybszego powrotu, jednak ci pozostali nieubłagani. Postanowiła więc przycupnąć na patio i przeczekać cały koszmarny wieczór na zewnątrz. Gdy tylko wyszła, zapragnęła wrócić do środka, ale nie chciała dać satysfakcji rodzinie. Dlatego usiadła na podniszczonej ławce, oczekując na cud. Wszystko na ulicach było ponure i ciemne, a latarnie uliczne zamiast rozświetlić dzielnicę dodatkowo podkreślały szarość budynków.
Cisza została brutalnie przerwana przez pisk opon zatrzymującego się samochodu, kilka głośnych, zdecydowanie nieparlamentarnych słów oraz niesubtelne syknięcie. Chwilę później z wnętrza auta wyłoniły się dwie osoby – mężczyzna i kobieta. Jej kuzyn i... j e j nieznajoma.
Chaerin wstrzymała oddech, czując, jak ziemia zapada się jej pod stopami. Kuzyn wraz z małżonką wymienili kilka uwag dotyczących jazdy samochodem w takich warunkach, po czym złapali się za ręce i ruszyli w stronę domu. Nagły podmuch wiatru niemal przewrócił drobną kobietę, jednak nie zwróciła na to uwagi, skupiając się na niewypuszczeniu z rąk kapelusza. Dopiero teraz Chaerin zauważyła tę część garderoby. Staromodny, ciemny kapelusz z szerokim rondem – marzenie każdej dziewczynki, która choć raz zetknęła się z twórczością Lucy Maud Montgomery. Gdy wiatr ustał i j e j nieznajoma założyła owe cudo na głowę, dziewczyna dosłownie zachłysnęła się powietrzem. Nie myślała o niczym, po prostu obserwowała przepiękną kobietę, której jasna cera i niemal białe włosy skontrastowane z czernią jej ubioru nadawały wygląd przechadzającego się w mroku anioła. Chaerin wpatrywała się w nią jak zahipnotyzowana, za wszelką cenę starając się nie mrugnąć. Czuła, jakby stawała się kimś innym, jakby otrząsała się z przyziemnej rzeczywistości.
- Ej, możesz... To ty, Chaerin? - Męski głos bez przygotowania sprowadził ją na ziemię.
Podniosła wzrok, by napotkać zamglone spojrzenie kuzyna. Skrzywiła się mimowolnie, lecz jej twarz szybko rozpromienił uśmiech, gdy dostrzegła stojącą nieco za nim j e j nieznajomą.
- Czekałam na ciebie! - Wyminęła zdezorientowanego mężczyznę. - Mam problemy z ogarnięciem tego wszystkiego, co trzeba zdawać na historię sztuki, więc usiłowałam się jakoś z tobą skontaktować, ale... - zawiesiła głos. - Mogę dostać twój numer?
Kąciki ust kobiety uniosły się lekko. Zanim zdążyła wyciągnąć rękę po telefon, dziewczyna już wsuwała go jej w dłoń.
- Więc, Chaerin, ty... Ty chcesz iść na historię sztuki? - Kuzyn starał się jakoś zacząć normalną rozmowę, nie chcąc dopuścić,by sytuacja stała się dla niego jeszcze bardziej niezrozumiała.
- Dokładnie to powiedziałam. - Odebrała komórkę od kobiety.
Mężczyzna pokiwał z udawanym namysłem głową, złapał swoją żonę pod ramię i szybko pociągnął ku domowi, w którym odbywało się przyjęcie. Nawet nie raczył rzucić krótkiego: „cześć”.
Rodzice znaleźli ją kilka minut później, walczącą z niedającym się odblokować telefonem. Nie skomentowali jej nagłej chęci pozostania u babci – widocznie zdążyli się przyzwyczaić do rozchwiania emocjonalnego córki – tylko po prostu zaprowadzili do auta. Dziewczyna narzekała przez kilka minut drogi, by nagle umilknąć. Rodzice ponownie doszli do wniosku, że lepiej będzie nie wypytywać pociechy o kolejną zmianę podejścia. Siedząca cicho, wpatrująca się w ekran komórki Chaerin była o wiele znośniejsza podczas jazdy.
Sama nastolatka natomiast w milczeniu wpatrywała się w telefon nie tylko przez resztę drogi, ale również całą noc. Gładziła kciukiem nazwę nowego kontaktu: Sandara Park.
Około piątej rano trójka przyjaciół Chaerin otrzymała bardzo krótką, acz treściwą wiadomość: „Już wiem, jak się nazywa!”. Tylko jedna osoba była na tyle nienormalna, by o tej porze odpisać, zamiast mocniej naciągnąć kołdrę po zmarnowanym dniu, nie myśląc nawet o głupich przyjaciółkach i ich esemesach. Wiadomość od Kwona Jiyonga brzmiała: „jesteś totalnie jebnięta”. Chaerin potraktowała to jako komplement.
Przez resztę przyjęcia Chaerin szczerze żałowała swojej obietnicy. Nieznajoma, j e j nieznajoma w ogóle się nie pojawiła, a męczące ją pytaniami o szkołę i chłopaka ciotki zasługiwały tylko na kąpiel w wiązkach odpalonych dynamitów.
Starała się namówić rodziców do szybszego powrotu, jednak ci pozostali nieubłagani. Postanowiła więc przycupnąć na patio i przeczekać cały koszmarny wieczór na zewnątrz. Gdy tylko wyszła, zapragnęła wrócić do środka, ale nie chciała dać satysfakcji rodzinie. Dlatego usiadła na podniszczonej ławce, oczekując na cud. Wszystko na ulicach było ponure i ciemne, a latarnie uliczne zamiast rozświetlić dzielnicę dodatkowo podkreślały szarość budynków.
Cisza została brutalnie przerwana przez pisk opon zatrzymującego się samochodu, kilka głośnych, zdecydowanie nieparlamentarnych słów oraz niesubtelne syknięcie. Chwilę później z wnętrza auta wyłoniły się dwie osoby – mężczyzna i kobieta. Jej kuzyn i... j e j nieznajoma.
Chaerin wstrzymała oddech, czując, jak ziemia zapada się jej pod stopami. Kuzyn wraz z małżonką wymienili kilka uwag dotyczących jazdy samochodem w takich warunkach, po czym złapali się za ręce i ruszyli w stronę domu. Nagły podmuch wiatru niemal przewrócił drobną kobietę, jednak nie zwróciła na to uwagi, skupiając się na niewypuszczeniu z rąk kapelusza. Dopiero teraz Chaerin zauważyła tę część garderoby. Staromodny, ciemny kapelusz z szerokim rondem – marzenie każdej dziewczynki, która choć raz zetknęła się z twórczością Lucy Maud Montgomery. Gdy wiatr ustał i j e j nieznajoma założyła owe cudo na głowę, dziewczyna dosłownie zachłysnęła się powietrzem. Nie myślała o niczym, po prostu obserwowała przepiękną kobietę, której jasna cera i niemal białe włosy skontrastowane z czernią jej ubioru nadawały wygląd przechadzającego się w mroku anioła. Chaerin wpatrywała się w nią jak zahipnotyzowana, za wszelką cenę starając się nie mrugnąć. Czuła, jakby stawała się kimś innym, jakby otrząsała się z przyziemnej rzeczywistości.
- Ej, możesz... To ty, Chaerin? - Męski głos bez przygotowania sprowadził ją na ziemię.
Podniosła wzrok, by napotkać zamglone spojrzenie kuzyna. Skrzywiła się mimowolnie, lecz jej twarz szybko rozpromienił uśmiech, gdy dostrzegła stojącą nieco za nim j e j nieznajomą.
- Czekałam na ciebie! - Wyminęła zdezorientowanego mężczyznę. - Mam problemy z ogarnięciem tego wszystkiego, co trzeba zdawać na historię sztuki, więc usiłowałam się jakoś z tobą skontaktować, ale... - zawiesiła głos. - Mogę dostać twój numer?
Kąciki ust kobiety uniosły się lekko. Zanim zdążyła wyciągnąć rękę po telefon, dziewczyna już wsuwała go jej w dłoń.
- Więc, Chaerin, ty... Ty chcesz iść na historię sztuki? - Kuzyn starał się jakoś zacząć normalną rozmowę, nie chcąc dopuścić,by sytuacja stała się dla niego jeszcze bardziej niezrozumiała.
- Dokładnie to powiedziałam. - Odebrała komórkę od kobiety.
Mężczyzna pokiwał z udawanym namysłem głową, złapał swoją żonę pod ramię i szybko pociągnął ku domowi, w którym odbywało się przyjęcie. Nawet nie raczył rzucić krótkiego: „cześć”.
Rodzice znaleźli ją kilka minut później, walczącą z niedającym się odblokować telefonem. Nie skomentowali jej nagłej chęci pozostania u babci – widocznie zdążyli się przyzwyczaić do rozchwiania emocjonalnego córki – tylko po prostu zaprowadzili do auta. Dziewczyna narzekała przez kilka minut drogi, by nagle umilknąć. Rodzice ponownie doszli do wniosku, że lepiej będzie nie wypytywać pociechy o kolejną zmianę podejścia. Siedząca cicho, wpatrująca się w ekran komórki Chaerin była o wiele znośniejsza podczas jazdy.
Sama nastolatka natomiast w milczeniu wpatrywała się w telefon nie tylko przez resztę drogi, ale również całą noc. Gładziła kciukiem nazwę nowego kontaktu: Sandara Park.
Około piątej rano trójka przyjaciół Chaerin otrzymała bardzo krótką, acz treściwą wiadomość: „Już wiem, jak się nazywa!”. Tylko jedna osoba była na tyle nienormalna, by o tej porze odpisać, zamiast mocniej naciągnąć kołdrę po zmarnowanym dniu, nie myśląc nawet o głupich przyjaciółkach i ich esemesach. Wiadomość od Kwona Jiyonga brzmiała: „jesteś totalnie jebnięta”. Chaerin potraktowała to jako komplement.
***
Umówiły
się w parku.
Nie było to jakoś wyjątkowo ciekawe czy nieszablonowe, ale nie o taki efekt Chaerin chodziło. Gdyby potrzebowała być oryginalna w każdej chwili swojego życia, założyłaby za dużą, wełnianą czapkę i zaprosiła Sandarę na dyskotekę w pralni.
Nie było to jakoś wyjątkowo ciekawe czy nieszablonowe, ale nie o taki efekt Chaerin chodziło. Gdyby potrzebowała być oryginalna w każdej chwili swojego życia, założyłaby za dużą, wełnianą czapkę i zaprosiła Sandarę na dyskotekę w pralni.
Dopiero
kiedy zjawiła się na miejscu, zorientowała się, że impreza w
pralni faktycznie była lepszym pomysłem. Wszystko, co posiadało
dach było lepszym pomysłem, gdy na zewnątrz szalała
ulewa.
Schowała się pod daszkiem w pośpiechu zamykanej budki z gorącymi kasztanami, ściskając zziębniętymi dłońmi wciąż jeszcze ciepły kubek ze Starbucksa. Sandara nie odbierała, prawdopodobnie jeszcze nie dotarła do parku. A raczej na pewno, bo Chaerin przyjechała trzydzieści minut wcześniej.
Deszcz padał i padał, padał bez końca. Na wszelki wypadek, gdyby jakiemuś sprytnemu przechodniowi udało się przed nim osłonić za pomocą parasolki, wiatr przyłączył się do zabawy. Silne podmuchy nieustannie zmieniały tor spadania kropel. Przez chwilę – a był to krytyczny moment ze względu na wypicie całej kawy – Chaerin chciała wyjść spod daszku. W końcu gdy przemokło się już do suchej nitki, nie można zmoczyć się jeszcze bardziej. Kolejne uderzenie ulewy natychmiast zrewidowało jej poglądy. Daszek zamkniętej budki nagle stał się najprzyjemniejszym miejscem na świecie.
Wibrujący telefon przywitała z radością godną apostołów widzących zmartwychwstałego Jezusa.
- Jeżeli masz na sobie fioletowo-czarną bluzę – usłyszała dziwnie wesoły głos Sandary - to cię widzę i siedzę w kawiarni naprzeciwko. Musisz iść prosto, dosłownie prosto. Dokładnie tak jak stoisz.
Rozłączyła się, zanim Chaerin zdążyła przytaknąć. Dziewczyna poprawiła kaptur, równie mokry jest reszta jej odzieży, wsadziła dłonie do kieszeni bluzy i pobiegła przed siebie. Dzięki Bogu, Sandara nie miała problemów z orientacją w mieście. Kafejka naprawdę znajdowała się tam, gdzie wskazała.
Schowała się pod daszkiem w pośpiechu zamykanej budki z gorącymi kasztanami, ściskając zziębniętymi dłońmi wciąż jeszcze ciepły kubek ze Starbucksa. Sandara nie odbierała, prawdopodobnie jeszcze nie dotarła do parku. A raczej na pewno, bo Chaerin przyjechała trzydzieści minut wcześniej.
Deszcz padał i padał, padał bez końca. Na wszelki wypadek, gdyby jakiemuś sprytnemu przechodniowi udało się przed nim osłonić za pomocą parasolki, wiatr przyłączył się do zabawy. Silne podmuchy nieustannie zmieniały tor spadania kropel. Przez chwilę – a był to krytyczny moment ze względu na wypicie całej kawy – Chaerin chciała wyjść spod daszku. W końcu gdy przemokło się już do suchej nitki, nie można zmoczyć się jeszcze bardziej. Kolejne uderzenie ulewy natychmiast zrewidowało jej poglądy. Daszek zamkniętej budki nagle stał się najprzyjemniejszym miejscem na świecie.
Wibrujący telefon przywitała z radością godną apostołów widzących zmartwychwstałego Jezusa.
- Jeżeli masz na sobie fioletowo-czarną bluzę – usłyszała dziwnie wesoły głos Sandary - to cię widzę i siedzę w kawiarni naprzeciwko. Musisz iść prosto, dosłownie prosto. Dokładnie tak jak stoisz.
Rozłączyła się, zanim Chaerin zdążyła przytaknąć. Dziewczyna poprawiła kaptur, równie mokry jest reszta jej odzieży, wsadziła dłonie do kieszeni bluzy i pobiegła przed siebie. Dzięki Bogu, Sandara nie miała problemów z orientacją w mieście. Kafejka naprawdę znajdowała się tam, gdzie wskazała.
Po
wejściu Chaerin otrzepała włosy, wzorując się na ruchach
wykonywanych przez przywiązanego do pręta obok psa. W jej wykonaniu
wyszło to nieco efektowniej, ale równocześnie mniej skutecznie.
Wciąż czuła wodę dosłownie wszędzie.
Zignorowała
pretensjonalne prychnięcie kelnerki i rozejrzała się po
pomieszczeniu. Entuzjastycznie machającej Sandary nie sposób było
przeoczyć.
-
Wyglądasz, jakbyś właśnie została uratowana z katastrofy statku
przez jakiegoś uroczego Leonardo di Caprio – zauważyła kobieta.
- Niekoniecznie to on ratował. - Chaerin opadła na krzesło naprzeciwko. - Biorąc pod uwagę, iż nie chciał z Kate wejść na tratwę, był samobójcą. Zresztą nawet jeżeli nim nie był, to wciąż tylko ona mogła kogokolwiek uratować,
- W takim razie wyglądasz, jakbyś właśnie została uratowana z katastrofy statku przez jakąś uroczą Kate – parsknęła, ponownie uroczo marszcząc nos. - Pasuje?
- Nie. Mnie nikt nie uratował. Jestem przemoczonym, porzuconym di Caprio, którego odnajdą zamarzniętego w lodowcu sto lat później – odparła grobowym tonem.
Sandara ponownie wybuchnęła śmiechem. Ewidentnie była w bardzo dobrym humorze, co, biorąc pod uwagę panującą pogodę, dla Chaerin wydawało się wręcz nienaturalne.
Szalejąca za oknem wichura sprawiła, iż niebo przybrało barwę wzburzonego oceanu. Ostatni, pozbawieni parasolek nieszczęśnicy zniknęli z ulic. One, a przynajmniej młodsza z nich, jednak nie zwracały na to uwagi. Zamówiły dwie filiżanki gorącej czekolady i kontynuowały rozmowę.
- Zaraz! - Sandara podniosła smukłą dłoń. - Nie możesz być di Caprio! W końcu ja cię uratowałam. I to jednym krótkim telefonem, pragnę dodać.
Chaerin wzruszyła ramionami.
- W takim razie możemy przyjąć, że jesteś myślącą Kate, która nie miała problemu z udostępnieniem tratwy. Albo Super-Kate wyławiającą z morza całe statki razem z zawartością.
W kawiarni znowu rozbrzmiał śmiech. Nastolatka również pozwoliła sobie na uśmiech, jednak był on niczym wobec wesołości jej towarzyszki. Chaerin chciała wiedzieć, co napawało taką radością kobiety w tak szary, deszczowy dzień, co sprawiło, iż tak zmieniła się od ich pierwszego spotkania.
- Nie sądzisz, że szum deszczu połączony z pluskami kałuż brzmi jak... melodia? - Sandara szukała w oczach dziewczyny zrozumienia i choć nie znalazła go, nie zraziła się. - Siedzisz pośrodku tego wszystkiego, jednostajny rytm wody naprawa cię takim spokojem, a ty możesz zamknąć oczy i... - Urwała nagle i brutalnie, pozostawiając w Chaerin coś na kształt irytacji, którą odczuwają dzieci, kiedy przerwie się opowiadanie bajki. Kobieta posłała jej przepraszający uśmiech. - A tak naprawdę – zaczęła znowu – powodów jest więcej. Tysiące. Ale po co mam je wymieniać, skoro wystarczy, iż powiem, że po prostu lubię deszcz.
- Niekoniecznie to on ratował. - Chaerin opadła na krzesło naprzeciwko. - Biorąc pod uwagę, iż nie chciał z Kate wejść na tratwę, był samobójcą. Zresztą nawet jeżeli nim nie był, to wciąż tylko ona mogła kogokolwiek uratować,
- W takim razie wyglądasz, jakbyś właśnie została uratowana z katastrofy statku przez jakąś uroczą Kate – parsknęła, ponownie uroczo marszcząc nos. - Pasuje?
- Nie. Mnie nikt nie uratował. Jestem przemoczonym, porzuconym di Caprio, którego odnajdą zamarzniętego w lodowcu sto lat później – odparła grobowym tonem.
Sandara ponownie wybuchnęła śmiechem. Ewidentnie była w bardzo dobrym humorze, co, biorąc pod uwagę panującą pogodę, dla Chaerin wydawało się wręcz nienaturalne.
Szalejąca za oknem wichura sprawiła, iż niebo przybrało barwę wzburzonego oceanu. Ostatni, pozbawieni parasolek nieszczęśnicy zniknęli z ulic. One, a przynajmniej młodsza z nich, jednak nie zwracały na to uwagi. Zamówiły dwie filiżanki gorącej czekolady i kontynuowały rozmowę.
- Zaraz! - Sandara podniosła smukłą dłoń. - Nie możesz być di Caprio! W końcu ja cię uratowałam. I to jednym krótkim telefonem, pragnę dodać.
Chaerin wzruszyła ramionami.
- W takim razie możemy przyjąć, że jesteś myślącą Kate, która nie miała problemu z udostępnieniem tratwy. Albo Super-Kate wyławiającą z morza całe statki razem z zawartością.
W kawiarni znowu rozbrzmiał śmiech. Nastolatka również pozwoliła sobie na uśmiech, jednak był on niczym wobec wesołości jej towarzyszki. Chaerin chciała wiedzieć, co napawało taką radością kobiety w tak szary, deszczowy dzień, co sprawiło, iż tak zmieniła się od ich pierwszego spotkania.
- Nie sądzisz, że szum deszczu połączony z pluskami kałuż brzmi jak... melodia? - Sandara szukała w oczach dziewczyny zrozumienia i choć nie znalazła go, nie zraziła się. - Siedzisz pośrodku tego wszystkiego, jednostajny rytm wody naprawa cię takim spokojem, a ty możesz zamknąć oczy i... - Urwała nagle i brutalnie, pozostawiając w Chaerin coś na kształt irytacji, którą odczuwają dzieci, kiedy przerwie się opowiadanie bajki. Kobieta posłała jej przepraszający uśmiech. - A tak naprawdę – zaczęła znowu – powodów jest więcej. Tysiące. Ale po co mam je wymieniać, skoro wystarczy, iż powiem, że po prostu lubię deszcz.
Dziewczyna
chciała zadać jeszcze kilka pytań, ale Sandara uniosła dłoń,
dając do zrozumienia, iż temat kategorycznie został zamknięty.
Przeszły więc na omawianie przyszłych studiów Chaerin. Nastolatka
nie ukrywała, że rozmawianie o aplikowaniu na cokolwiek zwyczajnie
ją nudzi, więc znów zaczęły dyskutować o interesujących je
rzeczach.
Po pięciu godzinach, szesnastu filiżanek czekolady, tonie kruszonych ciasteczek oraz trzech nieodebranych połączeniach od rodziców zdecydowały, iż powinny się pożegnać. Sandara zaproponowała jej podwózkę, więc ruszyły w stronę parkingu. Kiedy kobieta rozłożyła zdecydowanie za mały na dwie osoby parasol, po czym objęła młodszą towarzyszkę ramieniem, by w ten sposób mogły się pod nim zmieścić, Chaerin doszła do wniosku, że również po prostu lubi deszcz.
Po pięciu godzinach, szesnastu filiżanek czekolady, tonie kruszonych ciasteczek oraz trzech nieodebranych połączeniach od rodziców zdecydowały, iż powinny się pożegnać. Sandara zaproponowała jej podwózkę, więc ruszyły w stronę parkingu. Kiedy kobieta rozłożyła zdecydowanie za mały na dwie osoby parasol, po czym objęła młodszą towarzyszkę ramieniem, by w ten sposób mogły się pod nim zmieścić, Chaerin doszła do wniosku, że również po prostu lubi deszcz.
***
Z
czasem zaczęły spotykać się regularnie.
Początkowo widywały się kilka razy w miesiącu, by pod koniec października zacząć umawiać się co najmniej raz w tygodniu. Zaproszenie Chaerin na noc było tylko przypieczętowaniem ich przyjaźni. I szansą dziewczyny na...
- Na totalną kompromitację. - Jiyong mierzył w nią nabitą na widelec kiełbaską. - Weźmiesz ją w ramiona, złożysz namiętny pocałunek na ustach, a ona zacznie wzywać pomocy.
Chaerin westchnęła ciężko. Dlaczego kiedy jakaś sprawa dotyczyła jej GD musiał być takim pesymistą? Gdy planował uwiedzenie swojego listonosza, jakoś kompletnie ignorował wszelkie logiczne przeszkody! Faceci bywali nieznośnymi hipokrytami.
- Przecież nie rzucę się na nią, jeżeli nie da mi znaku, że tego chce! - zirytowała się.
- Aha, czyli oczekujesz neonu z napisem „bierz mnie, Ri”? - Pokiwał głową z udawanym namysłem. - W takim razie wszystko w porządku, nie ma problemu... DO JASNEJ CHOLERY, RI! - Skoczył na równe nogi. - Laski nie biorą ślubów po to, żeby się lesbić po kątach z kuzynkami ich mężów! Ona chce mieć dziecko, rodzinę, fajny dom... Zresztą możliwe, że nawet ma już dziecko, tylko je ukrywali i tak dalej. Zresztą... Ile ona w ogóle ma lat?
- Kobiet się nie pyta o wiek! - warknęła. Wolała nie dać po sobie poznać, iż nie ma pojęcia, ile lat ma jej pierwsza miłość. Tym bardziej, że Jiyong z pewnością wykorzystałby to przeciwko niej.
- Czyli nie wiesz – odgadł bez trudu. Usiadł z powrotem na krześle, by przechylić się do dziewczyny nad stołem w pseudokonspiracyjnej pozie. - A co, jeżeli ta laska jest wampirem...? - zapytał z grobową miną.
Okej, faceci byli też skrajnie bezużyteczni.
Początkowo widywały się kilka razy w miesiącu, by pod koniec października zacząć umawiać się co najmniej raz w tygodniu. Zaproszenie Chaerin na noc było tylko przypieczętowaniem ich przyjaźni. I szansą dziewczyny na...
- Na totalną kompromitację. - Jiyong mierzył w nią nabitą na widelec kiełbaską. - Weźmiesz ją w ramiona, złożysz namiętny pocałunek na ustach, a ona zacznie wzywać pomocy.
Chaerin westchnęła ciężko. Dlaczego kiedy jakaś sprawa dotyczyła jej GD musiał być takim pesymistą? Gdy planował uwiedzenie swojego listonosza, jakoś kompletnie ignorował wszelkie logiczne przeszkody! Faceci bywali nieznośnymi hipokrytami.
- Przecież nie rzucę się na nią, jeżeli nie da mi znaku, że tego chce! - zirytowała się.
- Aha, czyli oczekujesz neonu z napisem „bierz mnie, Ri”? - Pokiwał głową z udawanym namysłem. - W takim razie wszystko w porządku, nie ma problemu... DO JASNEJ CHOLERY, RI! - Skoczył na równe nogi. - Laski nie biorą ślubów po to, żeby się lesbić po kątach z kuzynkami ich mężów! Ona chce mieć dziecko, rodzinę, fajny dom... Zresztą możliwe, że nawet ma już dziecko, tylko je ukrywali i tak dalej. Zresztą... Ile ona w ogóle ma lat?
- Kobiet się nie pyta o wiek! - warknęła. Wolała nie dać po sobie poznać, iż nie ma pojęcia, ile lat ma jej pierwsza miłość. Tym bardziej, że Jiyong z pewnością wykorzystałby to przeciwko niej.
- Czyli nie wiesz – odgadł bez trudu. Usiadł z powrotem na krześle, by przechylić się do dziewczyny nad stołem w pseudokonspiracyjnej pozie. - A co, jeżeli ta laska jest wampirem...? - zapytał z grobową miną.
Okej, faceci byli też skrajnie bezużyteczni.
***
Zima
bez żadnych skrupułów zmiotła jesień z planszy, nie próbując
nawet maskować tego aktu przemocy okresowymi opadami deszczu ze
śniegiem czy stopniowym spadkiem temperatury. Choć nie minęła
nawet połowa października, cały świat pokryła śniegowa kopuła.
A przynajmniej cały Seul.
Chaerin rzadko bywała totalnie wściekła, a dotąd nigdy nie czuła gniewu z powodu pogody, jednak tym razem nie potrafiła okiełznać złości. Rodziców nie było w domu, więc mogła biegać po pokoju, miotając przekleństwa na opady atmosferyczne wszelkiej maści. Może zwyzywanie śniegu od „jebanych suk” nie przyniosło najmniejszego efektu, ale dziewczyna poczuła się lepiej. Musiała jakoś odreagować wściekłość. Przez pogodę nie mogła zorganizować urodzinowej niespodzianki dla Sandary – myślą przewodnią imprezy był: piknik. Co prawda, Chaerin była gotowa nawet rozłożyć koc na gradzie, lecz wątpiła, by kobiecie się to spodobało.
Chaerin rzadko bywała totalnie wściekła, a dotąd nigdy nie czuła gniewu z powodu pogody, jednak tym razem nie potrafiła okiełznać złości. Rodziców nie było w domu, więc mogła biegać po pokoju, miotając przekleństwa na opady atmosferyczne wszelkiej maści. Może zwyzywanie śniegu od „jebanych suk” nie przyniosło najmniejszego efektu, ale dziewczyna poczuła się lepiej. Musiała jakoś odreagować wściekłość. Przez pogodę nie mogła zorganizować urodzinowej niespodzianki dla Sandary – myślą przewodnią imprezy był: piknik. Co prawda, Chaerin była gotowa nawet rozłożyć koc na gradzie, lecz wątpiła, by kobiecie się to spodobało.
Kolejne
rozczarowanie nadeszło, kiedy Sandara odmówiła obchodzenia
urodzin. Bez słowa wyjaśnienia, po prostu napisała esemesa, iż
jest zajęta. Raczyła odebrać telefon dopiero po szóstej próbie
nawiązania połączenia.
-
Idę na cmentarz – oznajmiła chłodno, nim nastolatka w ogóle
zdążyła otworzyć usta. - To pewnego rodzaju tradycja i nie
zamierzam jej zmieniać. Mogę z tobą wyjść jutro, dobrze?
- Ale mogę iść na cmentarz z tobą! - Chaerin nie zamierzała dać się zbyć. - Obiecuję, iż będę cicha, opanowana i...
- Nie będziesz – przerwała jej łagodnie. - Nawet na własnym pogrzebie nie potrafiłabyś zachować powagi i dobrze o tym wiesz. Zresztą nie o to chodzi, ja po prostu... Nie chciałabym, żebyś kojarzyła mnie jako kogoś, kto chodzi oglądać groby z okazji urodzin.
- Jak będę mogła z tobą pójść, to będę kojarzyć cię jako kogoś, z kim chodzę na cmentarze! Zawsze lepiej, prawda?
Obie parsknęły śmiechem w tym samym momencie. Parę minut rozmowy później Sandara wyraziła zgodę.
- Ale mogę iść na cmentarz z tobą! - Chaerin nie zamierzała dać się zbyć. - Obiecuję, iż będę cicha, opanowana i...
- Nie będziesz – przerwała jej łagodnie. - Nawet na własnym pogrzebie nie potrafiłabyś zachować powagi i dobrze o tym wiesz. Zresztą nie o to chodzi, ja po prostu... Nie chciałabym, żebyś kojarzyła mnie jako kogoś, kto chodzi oglądać groby z okazji urodzin.
- Jak będę mogła z tobą pójść, to będę kojarzyć cię jako kogoś, z kim chodzę na cmentarze! Zawsze lepiej, prawda?
Obie parsknęły śmiechem w tym samym momencie. Parę minut rozmowy później Sandara wyraziła zgodę.
***
Cmentarz
nie wyróżniał się niczym szczególnym. Nie było tu żadnych
niepokojących postumentów, znajdującej się w centrum mogiły
jakiegoś szlachetnego rodu ani wystających z ziemi rąk
nieboszczyków. Ciągnące się wzdłuż zbocza równe rzędy
jednakowych nagrobków, możliwe do odróżnienia jedynie za pomocą
kolorów kwiatów postawionych na nich, napawały Chaerin
irracjonalnym lękiem. Chyba wolałaby już wynurzające się z
bagien zombie niż wszechogarniającą, perfekcyjną pustkę.
Szła
wraz z Sandarą wydeptaną ścieżką, całkowicie ignorując
istnienie tej wyznaczonej. Gdyby na miejscu znajdował się jakiś
policjant, dostałyby mandat za dewastowanie powierzchni zielonej.
Oczywiście na miejscu żadnego publicznego służbisty nie było.
Nikomu nie chciało się patrolować pozbawionych znaczenia i
przestępczości placówek. A na cmentarzu, jak to na cmentarzu,
zawsze było spokojnie.
Zatrzymały się przed szarą, stojącą płytą – dokładną kopią mogił znajdujących się wokół. Dziewczyna była przepełniona szczerym podziwem dla kobiety, która bez trudu zlokalizowała nagrobek. Zupełnie jakby potrafiła wskazać konkretną kroplę we wzburzonym morzu.
Zatrzymały się przed szarą, stojącą płytą – dokładną kopią mogił znajdujących się wokół. Dziewczyna była przepełniona szczerym podziwem dla kobiety, która bez trudu zlokalizowała nagrobek. Zupełnie jakby potrafiła wskazać konkretną kroplę we wzburzonym morzu.
Podmuch
wiatru rozwiał starannie upięte włosy, które na moment
przysłoniły oczy Chaerin. Nastolatka odgarnęła zbuntowane kosmyki
z twarzy i przykucnęła przed nagrobkiem. Sandara wciąż
stała.
Park Bom.
Park Bom.
-
Zginęła dwa lata temu w wypadku samochodowym – odezwała się
nagle kobieta. - Nigdy się nie rozstawałyśmy, nawet poszłyśmy na
ten sam kierunek na studiach. Na jakiejś nudnej imprezie, poznałyśmy
twojego kuzyna, a Bommie... od razu się w nim zadurzyła. - Nerwowo
zacisnęła palce na materiale sukienki.
- Powiedziała mu o tym? - Dziewczyna mimowolnie ściszyła głos.
- Oczywiście, że nie, przekonałam ją, żeby tego nie robiła – parsknęła nieprzyjemnie. - Nie mogłam jej na to pozwolić. To było strasznie samolubne, wiem, ale byłam wtedy zbyt zakochana, żeby... - urwała nagle, pozostawiając w Chaerin pustkę, jaka czują dzieci, gdy nagle odmówi się dokończenia opowiadania bajki. - Często o niej rozmawiamy. Ja i twój kuzyn. Ale to nie już to samo, bo ona...
- Czyli wy się tak oddaliliście od siebie przez... ten wypadek? - Nastolatka podniosła się, by stanąć naprzeciwko Sandary.
Tamta spojrzała na nią z niezrozumieniem.
- Kto?
- Mój kuzyn i ty. Przez wzgląd na tę dziewczynę i wyrzuty sumienia przestałaś go kochać czy...?
- Twojego kuzyna? - Nieskazitelnie biała twarz Sandary pobladła jeszcze bardziej. - Jego nie kochałam nigdy.
Chaerin przez kilkanaście sekund jedynie wpatrywała się w pozbawioną wyrazu twarz kobiety. Nie potrafiła wyrazić, a co dopiero uporządkować swoich myśli. Czuła, jakby spadała z wielkiej wysokości, panicznie wymachując rękami, pomimo braku czegokolwiek, czego mogłaby się złapać. Przestąpiła krok naprzód, by objąć Sandarę, jednak ta uprzedziła jej ruch. Złapała dziewczynę za podbródek i przyciągnęła do pocałunku. Jej usta były chłodne jak październikowy deszcz, płytki i szybki oddech sprawiał, iż Chaerin miała wrażenie, że całuje tonącą. Być może rzeczywiście tak było.
Wiatr poniósł głosy zbliżających się ludzi. Kobieta odskoczyła od niej, po czym równie niespodziewanie przytuliła.
- Jesteś do niej taka podobna – wyszeptała Sandara, gładząc ją po policzku. - Przerażająco podobna.
- Powiedziała mu o tym? - Dziewczyna mimowolnie ściszyła głos.
- Oczywiście, że nie, przekonałam ją, żeby tego nie robiła – parsknęła nieprzyjemnie. - Nie mogłam jej na to pozwolić. To było strasznie samolubne, wiem, ale byłam wtedy zbyt zakochana, żeby... - urwała nagle, pozostawiając w Chaerin pustkę, jaka czują dzieci, gdy nagle odmówi się dokończenia opowiadania bajki. - Często o niej rozmawiamy. Ja i twój kuzyn. Ale to nie już to samo, bo ona...
- Czyli wy się tak oddaliliście od siebie przez... ten wypadek? - Nastolatka podniosła się, by stanąć naprzeciwko Sandary.
Tamta spojrzała na nią z niezrozumieniem.
- Kto?
- Mój kuzyn i ty. Przez wzgląd na tę dziewczynę i wyrzuty sumienia przestałaś go kochać czy...?
- Twojego kuzyna? - Nieskazitelnie biała twarz Sandary pobladła jeszcze bardziej. - Jego nie kochałam nigdy.
Chaerin przez kilkanaście sekund jedynie wpatrywała się w pozbawioną wyrazu twarz kobiety. Nie potrafiła wyrazić, a co dopiero uporządkować swoich myśli. Czuła, jakby spadała z wielkiej wysokości, panicznie wymachując rękami, pomimo braku czegokolwiek, czego mogłaby się złapać. Przestąpiła krok naprzód, by objąć Sandarę, jednak ta uprzedziła jej ruch. Złapała dziewczynę za podbródek i przyciągnęła do pocałunku. Jej usta były chłodne jak październikowy deszcz, płytki i szybki oddech sprawiał, iż Chaerin miała wrażenie, że całuje tonącą. Być może rzeczywiście tak było.
Wiatr poniósł głosy zbliżających się ludzi. Kobieta odskoczyła od niej, po czym równie niespodziewanie przytuliła.
- Jesteś do niej taka podobna – wyszeptała Sandara, gładząc ją po policzku. - Przerażająco podobna.
***
Nagle wszystko potoczyło się bardzo szybko.
W
jednej chwili witały się z mężem Sandary w progu jej domu, w
drugiej Chaerin całowała nagie plecy kobiety, kochając się z nią
w ogrodowej altanie. Tego wieczora temperatura nie przekraczała 0
stopni, śnieg zamiast topnieć tylko przykrywał coraz gęstszymi
warstwami całe miasto. Dziewczyna początkowo, kiedy Sandara zaczęła
ściągać jej spodnie, zamierzała zwrócić uwagę, lecz gdy tamta
zrzuciła z siebie bluzkę, wszelki opór znikł. Ozdobna firanka
powoli przymarzała do okna, jednak one ignorowały mróz.
Rozgrzewały się swoimi oddechami, słowami, dotykiem.
Wiele godzin – a może jedynie kilka sekund? - później leżały na ziemi, na porozrzucanych niedbale ubraniach, próbując opanować przyspieszone oddechy. Odgłosy miasta powoli zaczynały dochodzić do ich uszu – gdzieś w oddali słychać było muzykę wygrywaną przez automaty, kierowca jakiegoś pojazdu wytrwale trąbił na drugiego. Ludzie przechodzili obok ładnego, dużego domu bez najmniejszego pojęcia o tym, co wydarzyło się w znajdującej się za nim altanie. Tylko dwie osoby wiedziały. I tak miało pozostać.
Wiele godzin – a może jedynie kilka sekund? - później leżały na ziemi, na porozrzucanych niedbale ubraniach, próbując opanować przyspieszone oddechy. Odgłosy miasta powoli zaczynały dochodzić do ich uszu – gdzieś w oddali słychać było muzykę wygrywaną przez automaty, kierowca jakiegoś pojazdu wytrwale trąbił na drugiego. Ludzie przechodzili obok ładnego, dużego domu bez najmniejszego pojęcia o tym, co wydarzyło się w znajdującej się za nim altanie. Tylko dwie osoby wiedziały. I tak miało pozostać.
-
Kocham cię – szepnęła wreszcie Chaerin. Po omacku odszukała
dłoń Sandary i zamknęła ją w swojej.
Lodowaty podmuch omiótł ich ciała, lecz one nawet nie pomyślały o wstaniu i ubraniu się. Jedynie przysunęły się bliżej siebie.
- Kocham cię, moja słodka. - Kobieta pocałowała ją w czoło. - Prawie tak jak wiosnę i deszcz.
Dziewczyna parsknęła cichym śmiechem. Przeciągnęła się jak kot, mrużąc oczy. Jej oddech zamienił się w parę.
- Czyli jeżeli nadejdzie wiosna, będziesz ją kochać bardziej ode mnie? - prychnęła.
Sandara jedynie przesunęła dłonią po włosach Chaerin, uśmiechając się w delikatny, nieco pobłażliwy sposób.
- Nie bój się, Rin, wiosna nie nadejdzie.
Lodowaty podmuch omiótł ich ciała, lecz one nawet nie pomyślały o wstaniu i ubraniu się. Jedynie przysunęły się bliżej siebie.
- Kocham cię, moja słodka. - Kobieta pocałowała ją w czoło. - Prawie tak jak wiosnę i deszcz.
Dziewczyna parsknęła cichym śmiechem. Przeciągnęła się jak kot, mrużąc oczy. Jej oddech zamienił się w parę.
- Czyli jeżeli nadejdzie wiosna, będziesz ją kochać bardziej ode mnie? - prychnęła.
Sandara jedynie przesunęła dłonią po włosach Chaerin, uśmiechając się w delikatny, nieco pobłażliwy sposób.
- Nie bój się, Rin, wiosna nie nadejdzie.
***
-
Zwolnij, młoda. - Jiyong uniósł dłoń. - Czy ty naprawdę nie
używasz mózgu...? Byłem dotąd pewien, że tylko faceci myślą
penisem, ale, jak widzę, wasza wagina też nie powstała bez
powodu.
Chaerin wywróciła oczami. Odkąd się zakochała, GD był dla niej coraz wredniejszy. Jak nic objawiał się w nim instynkt ojcowski.
- Okej, co tym razem nie pasuje ci w lasce, co do której jestem pewna, że mnie kocha, chce uprawiać ze mną seks i przede wszystkim zna? Rozumiem, iż takie relacje między ludźmi są dla ciebie czymś nowym, ale weź pod uwagę, że...
Odnotowała z satysfakcją wykrzywienie ust chłopaka. Zastosowała zagranie poniżej poziomu, ale najważniejsze było to, iż trafiła. Niepowodzenie uczuciowe Jiyonga widocznie wciąż go bolało.
- Z twojej przesłodzonej do porzygu paplaniny wyłoniłem dwie rzeczy – podjął temat, pozostawiwszy jej zaczepkę bez komentarza. - Powiedz mi, Rin, czy ty się nie czujesz jak s u b s t y t u t?
Uniosła brwi.
- Substytut? O czym ty mówisz?
- Okej, jednak naprawdę nie używasz mózgu – sarknął. - Pieprzyła ci, że bardziej kocha wiosnę i tak dalej, tak? Przynajmniej tak mi powiedziałaś. - Skinęła głową, gdy spojrzał jej w oczy. - Powiedz mi, z czym kojarzy ci się imię jej ukochanej, dawno pogrzebanej laski?
- Nie mam pojęcia...?
Chłopak westchnął ciężko. Wyglądał jak porażony brakiem inteligencji uczniów nauczyciel, którego przypadkowo zamiast na Harvard przydzielono do jakiejś wiejskiej szkoły.
- Bom, kochanie. B o m – przeliterował. - Wiosna.
Chaerin wywróciła oczami. Odkąd się zakochała, GD był dla niej coraz wredniejszy. Jak nic objawiał się w nim instynkt ojcowski.
- Okej, co tym razem nie pasuje ci w lasce, co do której jestem pewna, że mnie kocha, chce uprawiać ze mną seks i przede wszystkim zna? Rozumiem, iż takie relacje między ludźmi są dla ciebie czymś nowym, ale weź pod uwagę, że...
Odnotowała z satysfakcją wykrzywienie ust chłopaka. Zastosowała zagranie poniżej poziomu, ale najważniejsze było to, iż trafiła. Niepowodzenie uczuciowe Jiyonga widocznie wciąż go bolało.
- Z twojej przesłodzonej do porzygu paplaniny wyłoniłem dwie rzeczy – podjął temat, pozostawiwszy jej zaczepkę bez komentarza. - Powiedz mi, Rin, czy ty się nie czujesz jak s u b s t y t u t?
Uniosła brwi.
- Substytut? O czym ty mówisz?
- Okej, jednak naprawdę nie używasz mózgu – sarknął. - Pieprzyła ci, że bardziej kocha wiosnę i tak dalej, tak? Przynajmniej tak mi powiedziałaś. - Skinęła głową, gdy spojrzał jej w oczy. - Powiedz mi, z czym kojarzy ci się imię jej ukochanej, dawno pogrzebanej laski?
- Nie mam pojęcia...?
Chłopak westchnął ciężko. Wyglądał jak porażony brakiem inteligencji uczniów nauczyciel, którego przypadkowo zamiast na Harvard przydzielono do jakiejś wiejskiej szkoły.
- Bom, kochanie. B o m – przeliterował. - Wiosna.
***
Siedziały
na kanapie, oglądając jakiś anglojęzyczny film. Choć Chaerin
kochała brytyjskie kino, tym razem nie potrafiła skupić się na
fabule. Nie mogła się odprężyć. Kątem oka ciągle obserwowała
Sandarę. Pomimo rosnącej irytacji zachwycała się pięknem kobiety, która w brązowych włosach przypominała "Monę Lisę". W znacznie chudszym wydaniu. I ładniejszym
Śliczniejsza i drobniejsza XXI-wieczna wersja najsłynniejszego dzieła da Vinci wydawała się nie zauważać jej nieufnego wzroku. Sandara uwielbiała brytyjskie kino w sposób, w jaki lubi się marchewki - niespecjalnie zwraca się uwagę na pojedyncze warzywo, po prostu ogólnie się przepada za gatunkiem. Pomimo umiejętności posługiwania się językiem angielskim kobieta kompletnie nie zwracała uwagi na dialogi. Po prostu oglądała, czerpiąc z tego jakoś niezrozumiałą radość. Co jakiś czas komentowała w tak kompletnie oderwany od rzeczywistości sposób, że Chaerin zastanawiała się, czy mają przed oczami ten sam film. A raczej zastanawiałaby się, gdyby nie skupiła się na szukaniu jakichś potknięć tamtej.
- Popatrz, oni nie ogarniają – zaczęła kobieta, jednak widząc brak zainteresowania u towarzyszki, podniosła nieco głos. - Ej, popatrz! - Chwilowo pogrążona we własnych myślach dziewczyna wciąż ją ignorowała. - Bommie, posłuchaj...!
Telewizor zgasł, pilot uderzył o drewnianą podłogę. Chaerin wpatrywała się w Sandarę z gniewem połączonym z niedowierzaniem.
- Nie jestem Bommie – syknęła. - Nazywam się Lee Chaerin, nie Park Bom. Czy właśnie tym dla ciebie jestem? Jakąś pieprzoną kopią twojej...
- Rin, to było tylko przejęzyczenie! Po prostu ona też zawsze się wyłączała i...
- Kiedy mnie całujesz, też myślisz o niej? - przerwała jej. - Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że wcale nie chodzi o mnie, tylko...
Kobieta podniosła się z miejsca. Przez jej twarz przebiegł grymas irytacji, który jedynie podjudził Chaerin. Tamta jednak nie pozwoliła jej mówić.
- Dobrze wiesz, iż to nieprawda – mówiła spokojnym, acz stanowczym głosem. - Nie mam pojęcia, co sobie uroiłaś, ale naprawdę, naprawdę wiem, że nie jesteś Bom. Możesz być pewna, że zdaję sobie z tego sprawę bardziej, niż ktokolwiek inny.
- Trzymasz jej zdjęcia! - wrzasnęła dziewczyna. - Są wszędzie, nawet w twojej sypialni! Gdzie są moje zdjęcia?! Gdzie są, do cholery...?!
- Rin, uspokój się, ja...
Gdy podeszła bliżej, Chaerin cofnęła się o kilka kroków. Sandara chciała coś powiedzieć, jednak nastolatka odwróciła się na pięcie i wybiegła z domu. Nie zważała na brak płaszcza ani torby z rzeczami. Zadzwoniła do matki, walcząc z nadciągającym atakiem szlochu. Przegrała.
Śliczniejsza i drobniejsza XXI-wieczna wersja najsłynniejszego dzieła da Vinci wydawała się nie zauważać jej nieufnego wzroku. Sandara uwielbiała brytyjskie kino w sposób, w jaki lubi się marchewki - niespecjalnie zwraca się uwagę na pojedyncze warzywo, po prostu ogólnie się przepada za gatunkiem. Pomimo umiejętności posługiwania się językiem angielskim kobieta kompletnie nie zwracała uwagi na dialogi. Po prostu oglądała, czerpiąc z tego jakoś niezrozumiałą radość. Co jakiś czas komentowała w tak kompletnie oderwany od rzeczywistości sposób, że Chaerin zastanawiała się, czy mają przed oczami ten sam film. A raczej zastanawiałaby się, gdyby nie skupiła się na szukaniu jakichś potknięć tamtej.
- Popatrz, oni nie ogarniają – zaczęła kobieta, jednak widząc brak zainteresowania u towarzyszki, podniosła nieco głos. - Ej, popatrz! - Chwilowo pogrążona we własnych myślach dziewczyna wciąż ją ignorowała. - Bommie, posłuchaj...!
Telewizor zgasł, pilot uderzył o drewnianą podłogę. Chaerin wpatrywała się w Sandarę z gniewem połączonym z niedowierzaniem.
- Nie jestem Bommie – syknęła. - Nazywam się Lee Chaerin, nie Park Bom. Czy właśnie tym dla ciebie jestem? Jakąś pieprzoną kopią twojej...
- Rin, to było tylko przejęzyczenie! Po prostu ona też zawsze się wyłączała i...
- Kiedy mnie całujesz, też myślisz o niej? - przerwała jej. - Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że wcale nie chodzi o mnie, tylko...
Kobieta podniosła się z miejsca. Przez jej twarz przebiegł grymas irytacji, który jedynie podjudził Chaerin. Tamta jednak nie pozwoliła jej mówić.
- Dobrze wiesz, iż to nieprawda – mówiła spokojnym, acz stanowczym głosem. - Nie mam pojęcia, co sobie uroiłaś, ale naprawdę, naprawdę wiem, że nie jesteś Bom. Możesz być pewna, że zdaję sobie z tego sprawę bardziej, niż ktokolwiek inny.
- Trzymasz jej zdjęcia! - wrzasnęła dziewczyna. - Są wszędzie, nawet w twojej sypialni! Gdzie są moje zdjęcia?! Gdzie są, do cholery...?!
- Rin, uspokój się, ja...
Gdy podeszła bliżej, Chaerin cofnęła się o kilka kroków. Sandara chciała coś powiedzieć, jednak nastolatka odwróciła się na pięcie i wybiegła z domu. Nie zważała na brak płaszcza ani torby z rzeczami. Zadzwoniła do matki, walcząc z nadciągającym atakiem szlochu. Przegrała.
***
Kiedy
Jiyong pojawił się w drzwiach jej pokoju, ponownie wybuchnęła
płaczem. Musiała wyglądać wyjątkowo beznadziejnie, bo nawet nie
zaczął od opieprzenia za bezmyślność. Przeczekał atak histerii,
obejmując Chaerin ramieniem, po czym wytarł jej nos, pomógł ze
zmyciem przedstawiającego Hiroszimę po zrzuceniu bomb makijażu i
dopiero wtedy ją zwyzywał.
Dziewczyna słuchała litanii przekleństw ze zwieszoną głową, całkowicie się z nimi zgadzając. Była idiotką, musiała to przyznać. Gorzej, że uświadomiła to sobie po tygodniu. Po siedemdziesięciu czterech nieodebranych połączeniach, setce skasowanych bez czytania esemesów oraz niezliczonej ilości próbach komunikacji przez rodziców. Sandara kilkakrotnie stawała przed jej oknem, starając się z nią porozumieć przez okno. Wtedy Chaerin włączała muzykę na cały regulator i przyciskała do siebie poduszkę.
A potem wzięła się w garść i zrozumiała, jak wielką histeryczką jest. I teraz robiła to samo, co Sandara. Z dokładnie takim samym skutkiem. Czyli żadnym.
- Nie możesz po prostu iść pod jej domu, wykrzyczeć, że ją kochasz i czekać na ewentualny rzut butem w twarz albo objawienie w oknie?
Dziewczyna potrząsnęła głową.
- Ona ma męża.
- Rozumiem, że właśnie to obchodziło cię najbardziej, kiedy wyznawałyście sobie miłość na wszystkie sposoby? - Uniósł brwi. - Ri, jeżeli naprawdę cię kocha, to jej mąż ją raczej jebie, więc...
Przesunęła dłonią po ramieniu. Gęsia skórka dokładnie odzwierciedlała jej uczucia. Mąż był tylko wymówką, Chaerin najzwyczajniej w świecie się bała.
Dziewczyna słuchała litanii przekleństw ze zwieszoną głową, całkowicie się z nimi zgadzając. Była idiotką, musiała to przyznać. Gorzej, że uświadomiła to sobie po tygodniu. Po siedemdziesięciu czterech nieodebranych połączeniach, setce skasowanych bez czytania esemesów oraz niezliczonej ilości próbach komunikacji przez rodziców. Sandara kilkakrotnie stawała przed jej oknem, starając się z nią porozumieć przez okno. Wtedy Chaerin włączała muzykę na cały regulator i przyciskała do siebie poduszkę.
A potem wzięła się w garść i zrozumiała, jak wielką histeryczką jest. I teraz robiła to samo, co Sandara. Z dokładnie takim samym skutkiem. Czyli żadnym.
- Nie możesz po prostu iść pod jej domu, wykrzyczeć, że ją kochasz i czekać na ewentualny rzut butem w twarz albo objawienie w oknie?
Dziewczyna potrząsnęła głową.
- Ona ma męża.
- Rozumiem, że właśnie to obchodziło cię najbardziej, kiedy wyznawałyście sobie miłość na wszystkie sposoby? - Uniósł brwi. - Ri, jeżeli naprawdę cię kocha, to jej mąż ją raczej jebie, więc...
Przesunęła dłonią po ramieniu. Gęsia skórka dokładnie odzwierciedlała jej uczucia. Mąż był tylko wymówką, Chaerin najzwyczajniej w świecie się bała.
***
To
był jeden z tych dni, kiedy krzyczący o globalnym ociepleniu
spuszczają głowy, w myślach błagając wszystkich znanych bogów,
by nikt ich nie rozpoznał. Szalejący deszcz ze śniegiem pokrywał
szarawą mazią każdy budynek, samochód i but. Nie można byłoby
sobie wymarzyć gorszego momentu na wychodzenie z domu, a co dopiero
na robienie czegokolwiek niezwiązanego z wrzuceniem błota do
kaloszy sąsiada. Ten rodzaj opadów, który nie podobał się nawet
Sandarze.
Chaerin stanęła naprzeciwko domu kobiety, wpatrując się w uchylone okno jej pokoju. Dostrzegła sylwetkę Sandary, mimo że zasłona ograniczała pole widzenia. Zbliżyła się do budynku niepewnym krokiem. Zaklęła głośno, gdy jej stopa zanurkowała w zakamuflowanej liśćmi kałuży. Dokładnie w tym momencie któryś z ukrywających się w koronach drzew ptaków wydał z siebie przeszywający okrzyk. Dziewczyna próbowała skupić się na celu, jednak cały czas coś wytrącało ją z równowagi. Szczerze mówiąc, cała otoczka bardziej przypominała slapstickową komedię niż naturalną otoczkę życia sponsorowaną przez Matkę Naturę.
- Sandara! - zawołała głośno. - Sandara, przepraszam!
W oknie nie dostrzegła żadnego poruszenia, ale paru przechodniów posłało jej pobłażliwe spojrzenia.
- Jestem histeryczką i idiotką, ale bez ciebie jestem jeszcze większą! Naprawdę chcesz skazywać świat na jeszcze głupszą i rozchwianą histerycznie mnie?!
Wciąż żadnego odzewu. Nic dziwnego, powinna zacząć czymś standardowym, zamiast kretyńskimi tekstami rodem z „2 Broke Girls”.
- Sandara, byłam głupia, jestem głupia, ale wciąż cię kocham! - mówiła coraz głośniej. - Proszę cię, wybacz mi!
Zasłona poruszyła się nieznacznie, kiedy skończyła mówić. Nie na tyle, by nie mogła być to sprawa wiatru, lecz Chaerin była gotowa przestać wierzyć w ruchy powietrza, jeżeli dzięki temu nie traciła nadziei.
- Znasz mnie, wiesz, że tylko udaję lodową księżniczkę, a tak naprawdę mam huśtawki nastrojów! Narzekałaś na to, pamiętasz? Wtedy byłam taka, bo myślałam, iż mnie nie kochasz, a tego się tak strasznie bałam! - Zakaszlała, lecz nie przestawała krzyczeć pomimo powiększającej się chrypy. - Co mam ci jeszcze powiedzieć?! Kocham cię, Sandara, naprawdę!
Zasłona nawet nie drgnęła. Chaerin stała i czekała. Na jakikolwiek znak, nawet na stos obelg. Nic takiego nie nastąpiła. Chaerin wciąż czekała, niewzruszona. Nie miała pojęcia, co jeszcze może zrobić bądź powiedzieć. Ogarniające ją przerażenie uniemożliwiało trzeźwą ocenę sytuacji.
Chaerin stanęła naprzeciwko domu kobiety, wpatrując się w uchylone okno jej pokoju. Dostrzegła sylwetkę Sandary, mimo że zasłona ograniczała pole widzenia. Zbliżyła się do budynku niepewnym krokiem. Zaklęła głośno, gdy jej stopa zanurkowała w zakamuflowanej liśćmi kałuży. Dokładnie w tym momencie któryś z ukrywających się w koronach drzew ptaków wydał z siebie przeszywający okrzyk. Dziewczyna próbowała skupić się na celu, jednak cały czas coś wytrącało ją z równowagi. Szczerze mówiąc, cała otoczka bardziej przypominała slapstickową komedię niż naturalną otoczkę życia sponsorowaną przez Matkę Naturę.
- Sandara! - zawołała głośno. - Sandara, przepraszam!
W oknie nie dostrzegła żadnego poruszenia, ale paru przechodniów posłało jej pobłażliwe spojrzenia.
- Jestem histeryczką i idiotką, ale bez ciebie jestem jeszcze większą! Naprawdę chcesz skazywać świat na jeszcze głupszą i rozchwianą histerycznie mnie?!
Wciąż żadnego odzewu. Nic dziwnego, powinna zacząć czymś standardowym, zamiast kretyńskimi tekstami rodem z „2 Broke Girls”.
- Sandara, byłam głupia, jestem głupia, ale wciąż cię kocham! - mówiła coraz głośniej. - Proszę cię, wybacz mi!
Zasłona poruszyła się nieznacznie, kiedy skończyła mówić. Nie na tyle, by nie mogła być to sprawa wiatru, lecz Chaerin była gotowa przestać wierzyć w ruchy powietrza, jeżeli dzięki temu nie traciła nadziei.
- Znasz mnie, wiesz, że tylko udaję lodową księżniczkę, a tak naprawdę mam huśtawki nastrojów! Narzekałaś na to, pamiętasz? Wtedy byłam taka, bo myślałam, iż mnie nie kochasz, a tego się tak strasznie bałam! - Zakaszlała, lecz nie przestawała krzyczeć pomimo powiększającej się chrypy. - Co mam ci jeszcze powiedzieć?! Kocham cię, Sandara, naprawdę!
Zasłona nawet nie drgnęła. Chaerin stała i czekała. Na jakikolwiek znak, nawet na stos obelg. Nic takiego nie nastąpiła. Chaerin wciąż czekała, niewzruszona. Nie miała pojęcia, co jeszcze może zrobić bądź powiedzieć. Ogarniające ją przerażenie uniemożliwiało trzeźwą ocenę sytuacji.
Nagły
przebłysk świadomości sprawił, iż zauważyła, że deszcz wciąż
leje, a wiatr wieje. Brudnożółte liście na okolicznych drzewach
wydawały się niemal przezroczyste. To wszystko istniało. Tak jak
ona i Sandara. Jak szansa.
Wsadziła rękę do kieszeni, by wyciągnąć z niej zużyty długopis. Zamierzała zrobić coś niesamowicie głupiego, jednak skoro życie z odpowiednika wystawy w Luwrze zamieniło się w sitcom, musiała popłynąć z prądem.
- Ej, Sandara, wiesz, co to jest?! - Uniosła wysoko długopis. - To jest hartowana stal. Tak, tak, hartowana stal w długopisie. Kiedyś takie produkowali, może dziadkowie coś ci kiedyś wspominali na ten temat. A wiesz, co ja zamierzam zrobić z tym długopisem? - Brak odpowiedzi, ale nie spodziewała się niczego innego. - Dźgnąć się nim pod żebra! To hartowana stal, pewnie przebiję się na wylot! Jeżeli się do mnie nie odezwiesz, wypatroszę się tym złowieszczym narzędziem! Ten pieprzony deszcz ze śniegiem załatwi mi zakażenie w ekspresowym tempie, więc... - Zakasłała ponownie.
Tym razem nie mogła kontynuować. Ani się odezwać. Próbowała wywołać kaszel, lecz za każdym razem powstrzymywał ją atak duszności. Odetchnęła głęboko i podniosła głowę.
Nic.
Poczuła żelazny uścisk w gardle, ale szybko potrząsnęła głową. Nie miała kilku lat, nie mogła płakać więcej niż Sandara, która ryczała na każdym filmie. Podczas oglądania „Lifetime” niemal co scenę. Nie, musiała być silna. Nie tylko dla siebie.
Odwróciła się na pięcie, chowając długopis w kieszeni.
Nie, nie zrezygnowała. Przyjdzie jutro i jeszcze następnego dnia, jeżeli będzie trzeba. Będzie przychodzić i przychodzić, dopóki wreszcie nie dostanie wyraźnego sygnału. W sumie mogłaby też jakoś przeorganizować numer z długopisem... O tak, na jutro weźmie miecz, to akurat powinno zadziałać...!
Nagły trzask wyrwał ją z zamyślenia. Odwróciła się bardzo, ale bardzo powoli. Kolejny schowany w gęstwinie ptak wydał z siebie coś na kształt przedśmiertnego „tralalala”, ale tym razem nie miała mu tego za złe.
Wsadziła rękę do kieszeni, by wyciągnąć z niej zużyty długopis. Zamierzała zrobić coś niesamowicie głupiego, jednak skoro życie z odpowiednika wystawy w Luwrze zamieniło się w sitcom, musiała popłynąć z prądem.
- Ej, Sandara, wiesz, co to jest?! - Uniosła wysoko długopis. - To jest hartowana stal. Tak, tak, hartowana stal w długopisie. Kiedyś takie produkowali, może dziadkowie coś ci kiedyś wspominali na ten temat. A wiesz, co ja zamierzam zrobić z tym długopisem? - Brak odpowiedzi, ale nie spodziewała się niczego innego. - Dźgnąć się nim pod żebra! To hartowana stal, pewnie przebiję się na wylot! Jeżeli się do mnie nie odezwiesz, wypatroszę się tym złowieszczym narzędziem! Ten pieprzony deszcz ze śniegiem załatwi mi zakażenie w ekspresowym tempie, więc... - Zakasłała ponownie.
Tym razem nie mogła kontynuować. Ani się odezwać. Próbowała wywołać kaszel, lecz za każdym razem powstrzymywał ją atak duszności. Odetchnęła głęboko i podniosła głowę.
Nic.
Poczuła żelazny uścisk w gardle, ale szybko potrząsnęła głową. Nie miała kilku lat, nie mogła płakać więcej niż Sandara, która ryczała na każdym filmie. Podczas oglądania „Lifetime” niemal co scenę. Nie, musiała być silna. Nie tylko dla siebie.
Odwróciła się na pięcie, chowając długopis w kieszeni.
Nie, nie zrezygnowała. Przyjdzie jutro i jeszcze następnego dnia, jeżeli będzie trzeba. Będzie przychodzić i przychodzić, dopóki wreszcie nie dostanie wyraźnego sygnału. W sumie mogłaby też jakoś przeorganizować numer z długopisem... O tak, na jutro weźmie miecz, to akurat powinno zadziałać...!
Nagły trzask wyrwał ją z zamyślenia. Odwróciła się bardzo, ale bardzo powoli. Kolejny schowany w gęstwinie ptak wydał z siebie coś na kształt przedśmiertnego „tralalala”, ale tym razem nie miała mu tego za złe.
Sandara
otworzyła okno.