poniedziałek, 4 sierpnia 2014

SM Youth Detention Center - rozdział IV

Pairing: Hunhan, TaoRis, jakieś tam delikatne zaznaczenie KaiSoo
Ostrzeżenia: przemoc, przekleństwa, papierochy u nieletnich
Przedmowa, wut: Jak się patrzę na datę wydania ostatniego odcinka, to nawet mi głupio. Odcinki co trzy miesiące, zabawnie. Z racji tego, że nie ma sensu niczego obiecywać, nie zrobię wielkiego "hjiwtedkfks, dodam kolejny w tym tygodniu", bo szczerze w to wątpię. Tym bardziej, że w poniedziałek wyjeżdżam, więc kolejne dwa tygodnie z głowy... Ale! Planuję wrzucić piątą część do końca sierpnia i to nawet nie jest takie nieprawdopodobne, bo mam już napisane sześć stron, so... Wierzcie we mnie ;~;



Brutalne pstryknięcie w nos wyrwało mnie ze słodkiego stanu uśpienia.
- O kurwa, myślałem, że to w nocy miałem koszmar. - Usłyszałem przeciągły jęk.
Sehun leżał tuż obok i przyglądał się mi, oparty na łokciu. Starał się wyglądać na zrozpaczonego, ale nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Zamrugałem, skonfundowany. Co my, kurwa, robiliśmy w jednym łóżku?
Wspomnienie poprzedniego wieczoru uderzyło ze zdwojoną siłą. Zamknąłem oczy, położyłem dłonie na powiekach i odetchnąłem głośno.
- Jakby co, to niczego ci nie zrobiłem – oświadczyłem idiotycznie.
Parsknął, odsuwając się ode mnie. Nie podobał mi się ten śmiech. Nie brzmiał tak, jakbym rozbawił go swoim zapewnieniem, tylko podejrzeniem, że mógłbym mu cokolwiek zrobić. Jeżeli miałem na składzie coś takiego jak męska duma, to właśnie poczuła się urażona.
- Wytłumacz mi tylko, jakim cudem zaprosiłem cię do swojego łóżka? - Powrócił do poprzedniej pozycji. Czułem się osaczony, ale przecież nie mogłem kazać mu odsunąć ręki, prawda?
- Miałeś koszmar. - Ziewnąłem przeciągle. - Rzucałeś się, kopałeś i darłeś. Doszedłem do wniosku, że położenie się obok może cię uspokoić.
- I podziałało? - Jego usta układały się w drwiącym uśmieszku, lecz oczy obserwowały mnie badawczo.
- Oczywiście. - Przewróciłem się na bok, jednak po chwili zmieniłem zdanie. Podniosłem się do pozycji półsiedzącej. - Może powinienem się zgłosić do jakiejś organizacji? Wiesz, jako osoba z „dłońmi, które leczą”. Byłbym sławniejszy niż Matka Teresa.
Uderzenie poduszką bezpośrednio w nos z powrotem powaliło mnie na łóżko. Sehun był chyba w wyjątkowo dobrym humorze, nawet nie obrzucił mnie obelgami. Zamiast tego podniósł z szafki telefon, spojrzał na godzinę i stęknął głośno. Klnąc na wszystko, a w szczególności na mnie, zwlókł się z łóżka. I to by było na tyle, jeżeli mowa o dobrym humorze.
Jako szczęśliwy, nieposiadający zabronionej komórki człowiek nie poszedłem w jego ślady. Przekwalifikowałem kołdrę na kokon, przymknąłem oczy i chrapnąłem na zachętę.
- Wypierdalaj z mojego łóżka! - Po raz trzeci tego dnia dostałem w łeb. Halo, panie władzo, znęcanie się nad nieletnim...?
- Jeszcze nie puścili dzwonka na pobudkę, jeb się – warknąłem. Bywałem cierpliwszy od własnej matki, ale nie miałem zamiaru dawać sobą pomiatać. - Twoje łóżko wytrzymało ze mną całą noc, nie rozwali się z powodu kilku minut.
Ku mojemu zdziwieniu nie zaprotestował. Przysiadł na krawędzi mebla, koło mojej głowy. Nie odzywaliśmy się przez jakiś czas, zawsze milkł wtedy, kiedy nie potrafił sformułować odpowiednio inteligentnej zaczepki. Nagle poczułem jego dłoń przesuwającą się po moich włosach. Stanęło mi serce.
- Ciekawe – zaczął słodkim głosem – czy byłbyś taki skory do przesiadywania ze mną w moim łóżku, gdybyś wiedział parę rzeczy.
Jego oleisty ton paradoksalnie zadziałał uspokajająco. Nie zwariował, po prostu szykował zemstę. Może naczytałem się za dużo gejowskich książek dla nastoletnich dziewczynek, ale przez moment byłem pewien, iż zamierza wyznać mi miłość. Tak, to nawet brzmiało idiotycznie, wiem. Tak idiotycznie, że gdyby faktycznie to zrobił, prawdopodobnie padłbym na zawał jak przystało na porządnego homofoba. Geja-homofoba.
- A czego nie wiem? - zapytałem równie cukierkowym głosem.
- Hmm... - zastanowił się teatralnie. - Może tego, że całkiem lubię chłopców.
- Czeeekaj. - Podniosłem się na łokciach. - Teraz powinienem udawać zaskoczonego?
W całym ośrodku rozbrzmiał dzwonek, a ja znowu dostałem w łeb.


***



Pierwszą rzeczą, jakiej nauczyłem się po przyjściu do tutejszej szkoły, było to, że uczestniczenie w zajęciach nie ma żadnego sensu. Wychylanie się skutkowało niechęcią grupy, przeszkadzanie mogło doprowadzić do obniżenia zachowania. Zabawne, że zanim nie wylądowałem w poprawczaku, w ogóle nie miałem pojęcia, iż istnieje coś takiego jak „ocena z zachowania”, a teraz ona stała się dla mnie najpotrzebniejszą do przeżycia rzeczą. Mogłem narzekać na mycie podłóg, ale naprawdę wolałem to niż sprzątanie kibli, do którego byli oddelegowywani ci z niedostateczną.
Lekcja standardowo przeciągała się niemiłosiernie: monotonny głos nauczyciela z trudem przedostawał się do naszych mózgów, skrzypienie kredy wydawało się jeszcze bardziej irytujące niż zwykle. Mimo to nikt nie spał, wszyscy siedzieli z uniesionymi wysoko głowami, jakby ich obchodziła korelacja pomiędzy totalitarnymi rządami na Kubie a powstaniami ludności. Co jak co, ale nam, stłoczonym w poprawczaku dzieciakom, naprawdę nie musieli tłumaczyć takich rzeczy.
Do dzwonka pozostała jedna minuta, teraz nawet profesor jedynie wpatrywał się w zegarek. Wstrzymałem oddech, obserwując zbliżające się wybawienie, gdy nagle trzask otwieranych drzwi uświadomił mi, jak bardzo naiwnym dzieckiem jestem, wierząc w happy endy. W prawdziwym życiu nie miałem co liczyć na Disneya, raczej na zakończenie rodem z Titanica.
Facet, który bestialsko podeptał nasze wyjątkowo krótkoterminowe marzenie, mimo całej aury otaczającej go niegodziwości miał aparycję księcia na białym rumaku. Nie miałem pojęcia kim jest, ale, sądząc po minach pozostałych, nie miałem co liczyć na łaskę losu.
- Przepraszam za wtargnięcie, ale z polecenia naczelnika zabieram was na aulę. - Oparł się nonszalancko o framugę.
- Ale jest przerwa... - jęknął ktoś w imieniu całej klasy.
Facet jedynie machnął ręką, pokazując zęby, których biel wyraźnie kontrastowała z jego ciemną karnacją. Bez wątpienia był Koreańczykiem, jednak ewidentnie nie wpasowywał się w obowiązujący kanon piękna wymagający białej, nieskazitelnej cery. Przy Sehunie wyglądałby jak personifikacja czekolady.
- Przerwa będzie za piętnaście sekund, a kiedy zaczniemy zajęcia, już całkowicie się skończy – odparł paskudnie radosnym tonem. Machnął na nas ręką, nakazując ruszenie za nim, i opuścił klasę.
Odszukałem wzrokiem Krisa, by natychmiast do niego podejść. W porównaniu do reszty chłopak wydawał się w ogóle niewkurwiony, w sumie nawet wyglądał na podekscytowanego. Podjąłbym temat, gdyby nie świadomość, iż i tak dostanę odpowiedź, której nie zrozumiem. Przeintelektualizowanie Krisa bywało czasami męczące.
- Kim jest ten facet? - zapytałem wreszcie, tuż przed samymi drzwiami świetlicy.
Kris poklepał mnie po ramieniu, szczerząc się idiotycznie.
- Jedyna osoba, która jest tutaj po twojej stronie.
Dzięki, rozwiałeś wszystkie moje wątpliwości.


***


Czekaliśmy niemal godzinę, zanim w sali zebrał się niemal cały skład wychowanków tego zacnego ośrodka. Nawet Sehun, dosłownie przytargany na miejsce przez dwóch strażników. Jego włosy przedstawiały wariację na temat Wieży w Pizzie, oczy były przekrwione, a ręce drżały nerwowo. Jak nic przerwali mu palenie porannego papierosa. Usiadł obok mnie, ale nie doczekałem się powitania.
- Jak się spało? - zapytałem możliwie najuprzejmiejszym tonem, na jaki było mnie stać.
- Spierdalaj – odparł zdecydowanie mniej grzecznie.
- Niewystarczająca dawka nikotyny? - ciągnąłem rozmowę. - To takie smutne, że utrudniają ci palenie, prawda?
Wreszcie przeniósł na mnie spojrzenie. Jego szczęka była zaciśnięta, podbródek lekko drgał, a wzrok był przepełniony wkurwieniem. Uniosłem z politowaniem brwi.
- Próbujesz wywrzeć jakieś wrażenie czy...?
- Jaki ty masz, do chuja, problem?! - warknął. - Zresztą pierdol się.
Próbował wstać, ale silna ręka czającego się obok strażnika uniemożliwiła mu to. Głośniki zaczęły wydawać jakieś piskliwe dźwięki, które po chwili przeszły w brzęczenie, by po kilkudziesięciu sekundach cała sala mogła usłyszeć głos przemawiającego. Wychyliłem się do przodu.
- Dzień dobry! - zawołał entuzjastycznie facet, który odebrał nam przerwę. - Spotkaliśmy się ostatni raz w tak licznym gronie aż dwa miesiące temu, ale jestem pewien, że mnie pamiętacie. A kilku z was na pewno.
Ze strony grupy D.O, która, jak z przerażeniem spostrzegłem, znajdowała się niepokojąco blisko mnie, rozległy się gwizdy. Nie przypominały jednak tych, jakie wydawali widzowie po obejrzeniu kiepskiego przedstawienia, były pełne aprobaty. Zmarszczyłem brwi. W jaki sposób ktoś tak lubiany przez gang lokalnego Al Pacino miałby być po mojej stronie?
- Wiem jednak, że w placówce pojawiło się kilka nowych twarzy, więc powinienem się przedstawić. - Facet zignorował głośny aplauz fanboyów. - Jestem Kim Jongin, ale mówcie mi Kai. Pełnię w tym ośrodku zacną funkcję psychologa.
W tym momencie się wyłączyłem. Kai wydawał się całkiem spoko, bardziej od całej tutejszej ekipy razem wziętej, może Kris faktycznie się nie mylił, ale... nienawidziłem psychologów. Pewnie byłem niesprawiedliwy, oceniając na podstawie jednego przypadku, ale przed zesłaniem do tego mikrowięzienia miałem do czynienia z najbardziej odrzucającym przedstawicielem tego zawodu. Stary, obleśny dziad próbował mi wmówić, że napadłem na Bogu ducha winnych obywateli, bo molestowali mnie w dzieciństwie. Kiedy bardzo niegrzecznie uświadomiłem mu, iż nie mam zamiaru oskarżać rodziców o coś tak ohydnego, opowiedział w sądzie, że jestem pozbawionym skruchy, zdemoralizowanym następcą Hannibala Lectera. Naprawdę czekałem, aż wspomni, iż w piwnicy przechowuję zwłoki, kurwa mać.
Zamiast słuchać o przeciwdziałaniu przemocy, zacząłem obserwować ludzi. Nie namęczyłem się za bardzo – w trakcie całego pobytu wymieniłem coś więcej niż powitanie z góra siedmioma osobami. Najpierw zauważyłem nierozłączną jak zwykle parę moich przyjaciół. Kris siedział wyprostowany jak struna, z uwagą przysłuchując się słowom Kaia. Co jakiś czas szeptał coś do Tao, którego mina i postawa jednoznacznie wskazywały na to, że czuje się jak Kim Dzong Un podczas wykładu o pokoju na świecie. Kiedy napotkał moje spojrzenie, uśmiechnął się i teatralnie wywrócił oczami. Przeniosłem wzrok na ziewającego Laya. Siedział wraz z D.O, Chenem i resztą. Chyba powinien przywyknąć do tego, że na sześć miesięcy stanęliśmy po przeciwnych stronach barykady. Miałem jeszcze przez chwilę ochotę poangstować nad losem naszej przyjaźni, jednak moją uwagę przykuło zachowanie D.O. Chłopak rozłożył się na krześle w lekceważącej pozie, lecz na jego twarzy można było dostrzec skupienie. Naprawdę słuchał tego, co mówił Kai...?
Ktoś pociągnął mnie za rękaw, przeszkadzając w obserwacji. Sehun. Zmarszczyłem brwi, ale on nie wyglądał już na wściekłego. Znowu na mnie nie patrzył, po prostu ściskał moją koszulę.
- Co jest? - szepnąłem.
Pokręcił głową. Odgarnąłem jego włosy, zakładając za ucho i nachyliłem się bliżej.
- Możesz mi powiedzieć, nie zjem cię.
Odsunąwszy głowę, zmarszczył brwi.
- Włosy przewodzą dźwięk – zauważył kwaśno.
Zamrugałem, skonfundowany. Oparłem się o krzesło po dostrzeżeniu dezaprobującego wzroku strażnika. Rzuciłem spojrzenie na przemawiającego Kaia, by upewnić się, iż niczego nie dostrzegł, i znowu zwróciłem się do Sehuna.
- O czym ty pierdolisz?
Przewrócił oczami.
- Nie musiałeś dotykać moich włosów – syknął. - Nie rób tego więcej.
Z trudem powstrzymałem się od schowania twarzy w dłoniach.
- Złapałeś mnie za rękaw, bo chciałeś mi powiedzieć, że włosy przewodzą dźwięk?! - parsknąłem.
- Oczywiście, że nie, idioto!
Zrobił to o wiele za głośno. Tak jak wszystko. Pewnie nawet umierając na pustkowiu, zakopany żywcem trzydzieści kilometrów pod ziemią, darłby się wniebogłosy.
Wzrok całej sali spoczął na nas. Wlepiłem wzrok w swoje stopy. Sehun trącił mnie nogą, ale nie zareagowałem.
- Doskonałe słowa na podsumowanie, panie Sehun. - Kai wlepił w nas rozbawione spojrzenie. Przeklinałem się w duchu za wybranie miejsca tak blisko sceny. - Ma pan jakieś uwagi czy to był spontaniczny protest przeciwko zakończeniu wykładu?
Sehun nacisnął butem na moją stopę. Jeżeli w ten sposób reagował na stres, miałem kolejny powód, by przestać się z nim zadawać. W akcie bardzo dojrzałej zemsty kopnąłem go w goleń.
- Cóż, skoro nikt nie ma więcej uwag – psycholog zignorował donośne „ja jebię” chłopaka – możecie udać się do pokoi. Zostać mogą osoby, które chcą ze mną porozmawiać, a zostać muszą nasi trzej nowi wychowankowie i Oh Sehun.
Ponowne przekleństwo wymienionego zagłuszyło skrzypienie kilkudziesięciu odsuwanych naraz krzeseł. Po paru minutach w pomieszczeniu zostało osiem osób: Kai, ja, Chen, Lay, Sehun, strażnik, D.O i... Kris. Tao przez moment stał w drzwiach, jedynie się na niego patrząc, by wreszcie odejść. Był wyraźnie rozdrażniony, ale Kris nie zwrócił uwagi na tę demonstrację.
Psycholog omiótł naszą gromadkę z wyraźnym uśmiechem, jednak skrzywił się na widok D.O. Nie był rozgniewany ani zniesmaczony, raczej lekko podirytowany. Zupełnie jak właściciel, którego pies pomimo kilkudniowej tresury ponownie wbiegł do kałuży.
- D.O, nie mów, że znowu kogoś napadłeś – parsknął Kai, schodząc z podestu. - Naprawdę nie mogę w to wierzyć, jeżeli nie wpływają na ciebie skargi.
- Tym razem mam problemy natury psychicznej. - Gdyby nie fakt, że znajdowałem się tuż obok niego, w życiu nie pomyślałbym, iż ten jebany złodziej obuwia może brzmieć tak uprzejmie. - Tęsknię za domem – dodał, próbując przybrać względnie smutny wyraz twarzy.
Psycholog ponownie się uśmiechnął. Poprawił trzymane w rękach papiery i skinął na nas głową.
- Idziemy do mojego gabinetu.
Powlekliśmy się za nim. Kris i D.O obstawili Kaia z dwóch stronach i zajęli rozmową, cała reszta nie odezwała się ani słowem. Psycholog kazał nam czekać pod drzwiami, dopóki nas nie wywoła. Na pierwszy ogień poszedł Chen. Pozbawiony towarzystwa Lay niespodziewanie przypomniał sobie o istnieniu starego kumpla.
- Myślisz, że coś na nas ma? - Usiadł obok mnie pod ścianą.
Wzruszyłem ramionami.
- Wątpię. To nie ten typ faceta. Chyba po prostu chce nas lepiej poznać czy inne durnoty. Lub zapytać się o to, jak się tu czujemy, czy nas nie biją.
Lay przesunął dłonią po włosach. Wyglądał na zaniepokojonego. Szczerze mówiąc, nie dziwiłem mu się. Zawsze miał problemy z narkotykami, ale tutaj albo cały czas był na głodzie, albo wciągał przemycony towar. Gdyby to się wydało, miałby kolejną sprawę.
- Nie przejmuj się, idioto, przecież nie będzie ci grzebał w przełyku – próbowałem nadać swojemu tonowi lekceważący ton.
Chłopak ponownie poprawił grzywkę i chyba chciał coś powiedzieć, ale przeszkodził mu siedzący naprzeciwko nas D.O.
- Ej – zawołał – chodź do mnie, a nie się z nim zadajesz!
Przyjaciel podniósł się, otrzepał spodnie i posłał mi przepraszający uśmiech. W sumie nie spodziewałem się niczego innego. Ani Sehun, ani Kris do mnie nie podeszli.
Chen opuścił gabinet i poszedł od razu do swojego pokoju, Kai zawołał do siebie Laya. Przez kolejne piętnaście minut żaden z członków naszej czwórki, każdy siedzący w innej części korytarza, nie odezwał się do drugiego ani słowem. Kiedy wychodzący Lay powiedział, że mam wchodzić, poczułem niemal ulgę.
Gabinet nie wyróżniał się niczym specjalnym. Ściany były tak pastelowe jak w każdym pomieszczeniu, meble równie odpychająco nowe, a w rogu stał nawet nieśmiertelny symbol wszystkich nudnych pomieszczeń biurowych – paprotka. Pomimo tego czułem się tu całkiem nieźle. Może była to sprawka wyjątkowo estetycznie ułożonych książek, może ciepłego uśmiechu Kaia.
- Nie musisz się bać, nie ugryzie cię. - Wskazał mi dłonią krzesło naprzeciwko.
Zażenowany natychmiast spełniłem polecenie. Psycholog odstawił na bok plik z notatkami i ponownie się do mnie uśmiechnął. Wiedziałem, że jest to trik, żebym poczuł się bardziej jak na rozmowie niż w gabinecie, ale i tak na mnie zadziałał. Może naprawdę nie był taki zły?
- Więc jak ci się u nas podoba, Luhan? - zapytał wesoło. - Mam nadzieję, że doskonale się bawisz bez Internetu, telefonu i farby do włosów.
Parsknąłem, już wyraźnie rozluźniony. Faktycznie, o ile bez Internetu i telefonu tak naprawdę byłem w stanie się obyć, to pojawiające się tu i ówdzie odrosty doprowadzały mnie do rozpaczy.
- W sumie jest całkiem spoko. - Wzruszyłem ramionami. - Naoglądałem się za dużo amerykańskich filmów i spodziewałem się codziennych morderstw i tak dalej...
- Ja też. - Pokiwał głową. - Rynek jest teraz przeładowany takimi jak ja i musiałem zgodzić się na pracę tutaj. Byłem pewien, że zaraz wszyscy mnie zjedzą, a tu okazało się, że jak są najedzeni, to da się z nimi dogadać. Mam nadzieję, że z tobą też tak będzie. - Puścił mi oko.
Wyszczerzyłem się w odpowiedzi. Naprawdę był fajny. Co prawda, nie na tyle, żebym latał do niego jak D.O, opowiadając, iż „tęsknię za rodzicami”, ale...
- Okej, więc chciałbyś mi o czymś opowiedzieć? - Rozłożył się na swoim obrotowym krześle. - Nie wiem, dostajesz za małe racje żywnościowe, Zitao każe ci jeść swoim plastikowym nożem, Sehun zmusza cię do ścielenia łóżka?
Zesztywniałem nieznacznie. Na moment przeniosłem wzrok na buty, jednak szybko go odwróciłem. Nie byłem ciotą, nie mogłem donieść. Nie daliby mi żyć, zresztą to byłoby żałosne.
- Wszystko w porządku. - Pokiwałem głową z nieprzekonującym uśmiechem. - Naprawdę wszystko jest okej, nawet lepiej niż w mojej szkole.
Kai nie ciągnął tematu. Przyglądał mi się przez moment. Próbowałem nie zdradzać żadnych emocji, ale miałem wrażenie, że jego wzrok przeskanował mnie na wylot. Już wiedziałem, co czuł Potter podczas lekcji oklumencji i, szczerze mówiąc, nie dziwiłem mu się ani trochę, iż nie chciał tego powtarzać.
- Mogę... iść? - zapytałem absolutnie niepodejrzanie.
Jedynie skinął głową. Wstałem niepewnie, głośno odsuwając krzesło, i skierowałem się do drzwi. Kiedy trzymałem już rękę na panelu otwierania drzwi, chrząknął znacząco.
- Ładne buty – zauważył cicho. - D.O miał podobne, ale na twoich nogach wyglądają lepiej.
Wiedział. Wiedział wszystko. Wystarczyło, że odwróciłbym się i przytaknął, a on... Potrząsnąłem głową.
- Co za zbieg okoliczności – rzuciłem idiotycznie.
- Niesamowity – zgodził się łagodnie. - Zawołaj Sehuna.
Otworzyłem szybko drzwi i natychmiast zamknąłem, byleby tylko nie czuć przeszywającego wzroku Kaia. Czekająca na korytarzu trójka posłała mi pytające spojrzenia, ale pokręciłem głową. Podszedłem do Sehuna.
- Teraz ty.
Skrzywił się, zaciskając powieki. Podałem mu dłoń, mimo to nie skorzystał z pomocy. Zbliżył się do drzwi, jednak zatrzymał się tuż przed nimi.
- Nie czekaj na mnie, tylko idź do pokoju – rzucił rozkazującym tonem.
- Dlaczego myślisz, że miałbym czekać? - parsknąłem.
Jego ramiona zadrgały nieznacznie, ale nic więcej nie powiedział. Drzwi wydały z siebie ciche kliknięcie. Odwróciłem się, ziewając teatralnie. Kris przyglądał mi się z wręcz naukowym zainteresowaniem, D.O jedynie uśmiechał się drwiąco. Ruszyłem szybkim krokiem przez korytarz. W budynku panowała niespotykana cisza, słychać było jedynie stukot moich butów. Przeklinać zacząłem dopiero za pierwszym rogiem, pewien, że już mnie nie słyszą. Byłem takim idiotą. Naprawdę chciałem na niego poczekać.

****



Leżałem spokojnie na łóżku, oglądając nierówno pomalowany sufit. Za oknem jak na złość ustał wiatr, żaden samochód ani przechodzień nie pojawili się przypadkiem pod budynkiem poprawczaka. Cisza zawładnęła całą okolicą. Do czasu.
ŁUP!
Spadłem z łóżka w iście filmowy sposób. Nim zdążyłem się podnieść, rozległo się kolejne łupnięcie. Chwilę zajęło mi skonstatowanie, iż ktoś właśnie dobija się do moich drzwi. Podszedłem do nich, przeklinając brak judasza. Pod tym względem tradycyjne, normalnie otwierane drzwi zdecydowanie przeważyły zamontowane tu dziadostwo. Wahałem się przez chwilę, ale ciekawość zwyciężyła obawę.
Nie zdążyłem nawet wyrazić swojego zdziwienia, kiedy Tao władował mi się do pokoju. Obrzucił zniesmaczonym spojrzeniem łóżko Sehuna i rozłożył się na moim.
- Nie pojmuję, co się dzieje z Krisem. - Przesunął dłonią po łóżku, by podnieść niemal pustą paczką papierosów. Wyciągnął jedną fajkę, wsadził do ust i wyciągnął rękę po zapalniczkę. Odruchowo mu podałem. - Naprawdę ostatnio zastanawiam się, czy on rzeczywiście ma inteligencję równą korzeniowi buraka, czy tylko próbuje mnie wpędzić w schizofrenię. Ktoś to powinien to sprawdzić w interesie nauki.
Usiadłem na podłodze, odgarniając ciuchy Sehuna. Z krwawiącym sercem zapaliłem ostatniego papierosa.
- Co się stało? - zapytałem neutralnym tonem. - Gdzie jest Kris?
- Chuj mu w dupę.
Ze zdziwienia aż zakrztusiłem się dymem. Łzy napłynęły mi do oczu, kaszlnąłem kilkakrotnie, ale Tao całkowicie mnie zignorował. Jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie.
- Co się stało?
- Dalej siedzi u psychologa. - Zacisnął usta.
Spojrzałem na komórkę pozostawioną przez Sehuna. Sam wyszedłem od psychologa dwie godziny temu, zaraz mieliśmy mieć obiad. Co tyle czasu robił tam Kris? I gdzie, do cholery, był Sehun?!
- Po chuj on tam siedzi? - Oparłem głowę o krawędź łóżka.
- Załamał się – odparł po dłuższej chwili. - Znowu.
- U psychologa? - nie powstrzymałem parsknięcia.
Usiadł, obdarzając mnie niezbyt przyjemnym spojrzeniem. Paliliśmy przez kilka chwil w milczeniu, dopóki nie odezwał się znowu:
- Wiesz, gdyby ci rodzice pieprzyli od dziecka, że są dobrem narodowym, to sam zacząłbyś tak uważać, nie? A że go sami wyeksmitowali z domu i wkopali tutaj, to przeżywa.
Nie odpowiedziałem. Obracałem papierosa w dłoniach, dopóki nie zorientowałem się, iż już dawno powinienem go zgasić i zaraz poparzę sobie palce. Z braku odpowiedniego sprzętu zgniotłem go na podłodze.
- Ale przecież – zacząłem wreszcie – on ma ciebie, prawda? Po co opowiada o tym psychologowi, zamiast tobie...?
- No właśnie. - Tao podszedł do drzwi. - Dlatego chuj mu w dupę.



***



Odetchnąłem z ulgą, kiedy zobaczyłem Sehuna wchodzącego do stołówki. Dalej wyglądał koszmarnie, nawet bardziej niż rano, więc idealnie komponował się z wystrojem pomieszczenia. Chyba wyglądałem na naprawdę zaniepokojonego, bo kiedy napotkał moje spojrzenie, wywrócił oczami.
Kisa wciąż nie było. Tao bawił się swoim plastikowym nożem, udając, że wcale nie patrzy w stronę wejścia. Nie miałem ochotę na posiłek w takiej atmosferze, więc bez namysłu podszedłem do odbierającego właśnie tackę Sehuna.
- Siadaj z nami.
Chciałem, żeby zabrzmiało to jak propozycja, ale chyba byłem zbyt zdecydowany. Brwi mojego współlokatora uniosły się, a on sam malowniczo skrzywił.
- Pretendujesz do zostania moją niańką?
- Walisz mnie, po prostu nie chcę siedzieć sam z Tao.
Pociągnąłem go za łokieć, zanim zdążył odpowiedzieć. Nie wyrywał się z obawy przed zrzuceniem rzeczy z tacki, jednak gdy zmusiłem go do zajęcia miejsca, posłał mi wrogie spojrzenie. Tao również.
- To jakieś spotkanie integracyjne? - sarknął.
- Nie, to porwanie z wymuszeniem. - Gdyby chłód głosu Sehuna był namacalny, mielibyśmy drugą Grenlandię.
- Czym mógł ci zagrozić nasz Luhan? - Tao uśmiechnął się nieszczerze. - Że na ciebie nakrzyczy...?
- Wypatroszeniem – odparłem szybko, próbując zażegnać konflikt.
Nie wyszło.
- W takim razie wysuwam kontrpropozycję – jeżeli stąd nie pójdziesz, wydłubię ci oko. - Uniósł swój plastikowy nożyk, uświadamiając nam, iż w jego rękach naprawdę mógł stać się groźną bronią.
Sehun zacisnął dłoń na swoim widelcu. Cóż, mimo wszystko stal miała pewną przewagę nad plastikiem. Sehun nad Tao już nie bardzo. Spojrzałem na mojego współlokatora, który nie miał najmniejszego zamiaru się podnieść. Widocznie uznał pozostanie na krześle za punkt honoru. O ironio, sam aktualnie dałbym wiele, żeby jednak sobie poszedł. Plot twist prawie jak u Allena, kurwa mać.
- Dlaczego miałbym sobie iść? - Tym sposobem Oh Sehun dołączył do tutejszego Klubu Mistrzów Pytań Retorycznych w Niekoniecznie Odpowiednich Momentach. Jako honorowy członek tego stowarzyszenia doskonale potrafiłem stwierdzić tę wrodzoną zdolność do nieprzemyślanego prowokowania wpierdolu. - Dobrze mi w tak... interesującym towarzystwie. Szkoda tylko, że nie jesteśmy tutaj wszyscy, prawda? Wszystko w porządku z Krisem?
- Co masz na myśli? - zadałem szybko pytanie, błagając go w myślach o zaprzestanie szukania zaczepki. Niby mogłem im wszystkim dać po łbie, ale jeżeli dało się to jakoś załatwić polubownie...
- Nie chcę niczego prowokować, ale skoro zniknął zaraz po wyjściu od psychologa, to raczej coś się stało, p r a w d a?
Tao pobladł. Już nawet nie udawał, iż zajmuje się jedzeniem. Nie podniósł jednak wzroku znad talerza.
- O czym ty, do chuja, pierdolisz? - zapytał spokojnym, ale niepokojąco cichym głosem.
- Nic specjalnego. - Wzruszył ramionami. - Po prostu kiedy sam wracałem od psychologa, zobaczyłem jak dwójka z tych niekoniecznie przez was lubianych wchodzi za Krisem do pralni. Wtedy się spieszyłem, więc nie wiem, jaki był efekt...
Nie zdążyłem nawet mrugnąć. Tao rzucił się na niego przez stół, popychając na ziemię. Sehun asekurował się rękami, jednak nie zdołał wstać. Tao przeskoczył nad meblem i wyprowadził cios stopą, ponownie go powalając. Usiadł na jego brzuchu, kolanami zablokował łokcie i zaczął bić go po twarzy. Przygniecione ręce uniemożliwiły Sehunowi parowanie ciosów, więc mógł jedynie desperacko się wyrywać. Przez kilkadziesiąt sekund nikt nawet się nie poruszył. Wszyscy stali sparaliżowani. Tylko Sehun krzyczał, ale na to nikt nie zwracał uwagi, krzyczał w pustkę.

I nagle, tak zupełnie niespodziewanie, to wszystko się skończyło. Dwójka strażników oderwała Tao, trzeci pomógł wstać zakrwawionemu Sehunowi. Mimowolnie zbliżyłem się do nich. Klawisze złapali pogrążonego w amoku Tao pod ramionami i wyciągnęli z sali. Nie było tak, jak poprzednim razem – żadnego śmiechu, drwin ani życzeń. Jedynie szamotanie i nakazujący spokój strażnicy.
Spojrzałem na Sehuna. Wycierał twarz, krzywiąc pogardliwie wargi. Popatrzyłem mu w oczy, ale odwrócił głowę. To jego wina. To wszystko jego wina. Nagle poczułem ogarniający mnie gniew. Nie zwykłą wściekłość, zdarzającą się pomiędzy członkami rodzin czy przyjaciółmi, tylko głęboki, niedostępny gniew. Zaczynał się w samym środku i powoli rozpływał po moim ciele, by wreszcie przejąć je całe.
- Co ty, kurwa, zrobiłeś?! - warknąłem.
Próbował mnie ignorować, ale złapałem go za podbródek. Patrzyliśmy na siebie przez kilkadziesiąt sekund. Nie dostrzegłem w jego oczach gniewu, raczej narastające zaniepokojenie. Byłem zbyt wściekły, by zwrócić na to uwagę.
- Kłamałem – przyznał wreszcie. - Z Krisem wszystko okej, ja... Chciałem go tylko zirytować, nie sądziłem, że...
Odsunąłem się z niedowierzaniem. On to wszystko... zmyślił? Tao wylądował w izolatce, bo ten popieprzony debil sprowokował go kłamstwami...? Pokręciłem powoli głową.
- Słuchaj, Luhan, nie chciałem, żeby... - Złapał mnie za rękę.
- Pierdolisz. - Wyszarpałem dłoń. - Ty to wszystko...
- Jest mi przykro, tak? - żachnął się, wyraźnie podirytowany. - Nie chciałem, żeby tak się to skończyło, ale to nie moja wina, bo on sam...
Na co złamałem mu nos.

6 komentarzy:

  1. Tyle się naczekałam na ten rozdział T~T Ale było warto, jak zwykle świetnie. Chociaż nie jestem pewna, czy świetnie pasuje w TAKIM momencie. Sehunnie, co ty narobiłeś ;;

    OdpowiedzUsuń
  2. dziewczyno, jesteś niesamowita! uwielbiam Twoją twórczość. mogę czekać nawet i pół roku, byleby przeczytać coś co wyszło spod Twojej ręki.
    ten rozdział jest tak samo genialny jak poprzednie. : D
    życzę dużo weny~

    OdpowiedzUsuń
  3. Normalnie myślałam, ze już się nigdy nie doczekam, a relacja pomiędzy Sehunem a Luhanem to mnie zżera od środka.
    Dlaczego moją pierwsza myślą tej "dobrej" relacji Kaia z podopiecznymi było to, że pieprzy wszystkich w swoim małym gabineciku? (chora umysłowo, nic już nie pomorze)
    W każdym razie, to jest tak tajemnicze, ze nawet nie wiem co mam sądzić o wszystkich dziejących się tutaj zdarzeniach. DOSŁOWNIE. Bo kiedy coś zaczyna mi się układać i kwadraciki na kostce Rubika układają już w biały krzyż, to nagle kurde zwrot akcji i brakuje drugiej ścianki!
    Ale kocham ostatnie zdanie i to jak Luhan złamał nos Sehunowi. K O C H A M.
    Życzę weny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow.
    Tak ciężko teraz jest znaleźć coś dobrego do przeczytania.
    Dziękuję, że piszesz to ff.
    Ogólnie jam szpier wszelkich hunhanów, so podobało mi się. Mam nadzieję, że szybko coś napiszesz, bo normalnie aż mogę Cię zaliczyć do tych najbardziej utalentowanych autorek.

    OdpowiedzUsuń
  5. 36 yr old Social Worker Nathanial Terbeck, hailing from Beamsville enjoys watching movies like Sukiyaki Western Django and hobby. Took a trip to My Son Sanctuary and drives a Jaguar D-Type. ma dobry punkt

    OdpowiedzUsuń