Ostrzeżenia: przekleństwa, papierosy, mnóstwo przemocy każdego rodzaju (a przynajmniej wzmianki)
Jedno zdanie: NIKT SIĘ NIE SPODZIEWA HISZPAŃSKIEJ INKWIZYCJI (a nawet poprawczaka)!
Uderzenie w twarz przywróciło mnie do rzeczywistości.
Nie było mocne, raczej niespodziewane. Cofnąłem się, odruchowo przymykając oczy. Gdy je otworzyłem, Sehun wciąż stał przede mną. Bardzo powoli wyciągnął dłoń. Zesztywniałem, gdy przesunął palcami po moim wciąż pulsującym bólem policzku. Nie miałem pojęcia, jak zareagować, bałem się w ogóle odezwać. Podniosłem niepewnie wzrok, a wtedy chwycił mnie za gardło.
- Za kogo ty się, kurwa, uważasz?! - warknął.
Podniosłem ręce, jednak nie uspokoił się, wręcz przeciwnie. Napierał na mnie, zmuszając, bym przesuwał się do tyłu. Moje plecy natrafiły na ścianę, lecz on nie przestawał. Nie udało mi się odgiąć jego palców, uderzeniem w brzuch skutecznie mnie od tego odwiódł. Zaczął dusić jeszcze mocniej jakby w odwecie za próbę sprzeciwu. Zwolnił uścisk dopiero, kiedy przymknąłem oczy.
- Za kogo ty się, kurwa, uważasz?! - powtórzył. - Pojebało cię?! Czego ode mnie chcesz, pieprzony...?!
Nie dokończył, skupiając się na zgniataniu mojego gardła. Palce z każdą chwilą coraz mocniej naciskały na grdykę. Podjąłem ponowną próbę wyswobodzenia się, ale teraz także nie dałem rady. Ignorował mój zdławiony charkot, wpatrując się we mnie z jakąś popieprzoną satysfakcją. Obraz zaczął się powoli rozmazywać.
Bez wahania kopnąłem Sehuna w żołądek. Nie włożyłem w to za wielkiej siły, nie byłem w stanie, lecz chłopak i tak stracił równowagę. Uderzył plecami o podłogę, z jego ust wydostał się cichy jęk. Nie chciałem się bić, ale jeszcze bardziej nie zamierzałem dać się zabić. Odkaszlnąłem, trzymając się gardło, i ruszyłem ku niemu. Nie mogłem dać mu czasu na reakcję - podduszanie wbrew pozorom nie polepszyło mojej kondycji.
Ledwo zdążył się podnieść, a dzięki kolejnemu ciosowi z powrotem posłałem go na posadzkę. Usiadłem na jego brzuchu, próbując metodą Tao zablokować łokcie przeciwnika za pomocą kolan. Nie wyszło, więc na wszelki wypadek jeszcze raz uderzyłem Sehuna w twarz. Litościwie ominąłem niedawno wyleczony nos.
- Mnie pojebało? - Złapałem go przód koszulki. - M n i e?
Z ust wypływała mu krew, na twarzy były widoczne ślady pięści, ale w żaden sposób nie przypominał cierpiącej ofiary. Wpatrywał się we mnie ze złością, krzywiąc gniewnie usta. Nie poddał się, nawet o tym nie myślał. Przestał się ruszać tylko po to, by uśpić moją czujność.
- Za kogo się uważam? - parsknąłem. - Za twojego jebanego przyjaciela. I tak, pocałowałem cię. Ja pierdolę, to takie straszne, żeby próbować mnie udusić? - Potrząsnąłem nim. - Nie podobało ci się to? To mogłeś, kurwa mać, powiedzieć, a nie mnie atakować. Mieliśmy tego nie robić, słyszysz?!
Szarpnął się, jednak byłem na to przygotowany. Bez skrupułów przyłożyłem mu kolejny i kolejny raz. Pilnowałem się, by nie robić tego za mocno, ale nie potrafiłem kontrolować wściekłości.
- A może tak naprawdę jesteś homofobem? - odezwałem się nagle przesłodzonym, tak niepasującym do mnie głosem. - Może całowanie przez innego chłopca boli cię do tego stopnia, że musisz go zaatakować? - Nie reagował, wpatrując się w sufit. - Jeżeli się mylę, to dlaczego nie zaprzeczysz? A jeżeli nie, to wytłumacz mi, dlaczego masz problem z byciem całowanym przez mnie, a przed rozkładaniem nóg dla Minho już nie...?
Spojrzał mi w oczy. Nie dostrzegłem w nich gniewu, żadnej irytacji ani złości, jedynie... Bezwolnie puściłem jego koszulkę. Opuścił głowę na podłogę i przymknął powieki. Wstałem bez słowa, starając się na niego nie patrzeć. Dlaczego to powiedziałem, jak...?
- Podaj mi fajki - rozkazał niespodziewanie stanowczym, mocnym głosem.
Natychmiast wykonałem polecenie. Kucnąłem przy jego głowie, po czym pomogłem wsunąć do ust zapalonego papierosa. Sehun palił w kompletnym bezruchu, nie spuszczając wzroku ze znajdującej się nad nami lampy. Z zamyśleniem włożył dwa palce do ust. Gdy uniósł je naprzeciwko twarzy, kilka kropli krwi spoczęło na jego nosie.
- Nie chcę zgrywać cnotki, ale chyba trochę przesadziłeś - zauważył.
Skinął na mnie, odsuwając fajkę od ust. Pomogłem mu się podnieść do pozycji siedzącej. Pochylił się do przodu i zakaszlał; podłogę przykryły kolejne plamy krwi. Jeżeli dotąd nie poczułbym wyrzutów sumienia, ogłosiłbym się socjopatą godnym Sherlocka Holmesa.
- Zamierzasz mdleć czy coś? - zapytałem się. - Nie znam się na pierwszej pomocy, więc...
Uniósł dłoń.
- Spoko, ja też. Nie będę wiedział, co robisz źle.
Parsknęliśmy obaj, zupełnie jakby parę chwil wcześniej nic się nie stało. Chyba tak właśnie całą sprawę chciał zakończyć Sehun. Ja nie.
- Mogę coś jeszcze zrobić? - zadałem kolejne idiotyczne pytanie.
- Nie bić mnie więcej. - Papieros wrócił na miejsce. - Albo chociaż nie pierdolić od rzeczy, kiedy to robisz.
- I vice versa. - Usiadłem obok niego.
Spojrzał na mnie krzywo.
- Może nie zauważyłeś, ale to nie ty skomlesz teraz z bólu, leżąc na podłodze.
- Siedząc - uściśliłem.
Przewrócił oczami.
- Pierdol się. A potem idź spać. Tylko jak najdalej ode mnie, bo jeszcze znowu mnie trafisz.
Posłusznie wlazłem na łóżko, odwróciłem plecami do Sehuna i okryłem kołdrą. Oczywiście nie zamierzałem zasnąć, chciałem przeczekać, aż chłopak to zrobi. Jedynie w kompletnej ciszy mogłem ogarnąć myśli. Dzisiaj takie podsumowanie zdecydowanie by się przydało. Musiałem przeanalizować to, co zaszło, reakcje Sehuna, swoje zachowanie i...
- Luhan? - Chłopak odezwał się nagle. - Jeszcze jedna sprawa... Nie rób tego więcej. Nie dotykaj mnie.
Nie odpowiedziałem.
***
Wychodziłem z pralni, gdy nagle czyjaś dłoń zasłoniła mi oczy, a druga złapała w pasie. Znieruchomiałem, podobnie napastnik. Po kilkudziesięciu sekundach stania w kompletnym bezruchu, odwróciłem się nieśmiało i niemal od razu parsknąłem śmiechem.
Tao.
- Jakim cudem zorientowałeś się, że to ja? - Objąłem go. - Śledziłeś mnie?!
Przesunął dłonią po moich włosach, chyba równie zadowolony jak ja. Prawdopodobnie bardziej cieszył go fakt, iż wypuścili go z izolatki niż zobaczenie się ze mną, ale nie mogłem mieć o to pretensji.
- Usłyszałem twoje kroki na korytarzu i założyłem, że albo zaraz usłyszę krzyk jakiegoś stratowanego przez wściekłego byka nieszczęśnika, albo to ty postanowiłeś wynurzyć łeb ze swej jaskini - wytłumaczył. - Musisz wiedzieć, iż stąpasz z niezwykłym, acz nieco przyciężkawym wdziękiem.
Spiorunowałem go wzrokiem, jednak nawet się nie zająknął. Odsunął się i bez oglądania się na mnie ruszył korytarzem. Okej, do śniadanie zaczęło się kilka minut temu, ale nie musiał się tak spieszyć. Naprawdę nikt nie był takim idiotą, by próbować podebrać mu porcję. Nikt nie był takim samobójcą.
- Słyszałem o twojej przygodzie z D.O - odezwał się nagle, tuż przed samymi drzwiami do stołówki. - Co prawda, strażnicy wspominali jedynie, że ktoś cię pobił; tożsamość tego gnojka wydedukowałem sam. Mylę się?
Rozejrzałem się niespokojnie. Nikogo za nami nie było, chyba nikt nas nie podsłuchiwał, ale... Tao skinął głową, kładąc mi palec na ustach. Rozumiał.
Przedarliśmy się przez kolejkę, obdarzyliśmy parom inwektywami stawiające się towarzystwo, jakimś cudem bezproblemowo zdobyliśmy jedzenie. Na tym jednak zakończyła się dobra passa - po paru krokach Tao zatrzymał się gwałtownie, łapiąc mnie za łokieć.
- Co Kris robi obok tego pieprzonego Sehuna? - syknął.
Kurwa. O tym nie pomyślałem. Dwójka moich genialnych przyjaciół siedziała przy jednym stoliku, żywo dyskutując. Dawno nie widziałem tak zaoferowanego Sehuna, w sumie nigdy nie widziałem go jakkolwiek zaoferowanego. No chyba że próbą pobicia mnie. Obaj nieustannie kręcili głowami - prawdopodobnie się kłócili, ale w sposób zupełnie niepasujący do tego miejsca. Gdyby ubrać im garnitury, mogliby bezproblemowo udawać polemizujących ze sobą studentów filozofii.
Tao bezwiednie przesunął palcami po rączce plastikowego noża, którego wciąż mu wciskano. Szybkim krokiem zbliżył się do stolika, przy którym siedzieli tamci; tacka z trzaskiem uderzyła o blat.
- Cześć. - Na twarzy Tao pojawił się nieszczery uśmiech. - Jak bardzo przeszkadzam i czy mogę bardziej?
Sehun skrzywił się ostentacyjnie, ale mój ciężki wzrok przekonał go do milczenia. Dzięki bogom, podziałało. Tao nie ciągnął tematu, tylko złapał Krisa za rękę i wyciągnął z sali. Westchnąłem ciężko. Zdążyłem zapomnieć, jak bardzo absorbowali siebie nawzajem. Nie było tam miejsca dla innych.
- Czy wszystkie gejowskie pary zachowują się w ten sposób? - Sehun zgarnął kanapki z bezmyślnie pozostawionych tacek naszych znajomych.
Przygryzłem wargę, czując, iż moja twarz przybiera kolor gaci Supermana.
- Nie mam pojęcia - odparłem niechętnie.
Chłopak aż przerwał konsumpcję. Przechylił głowę, przypatrując mi się z niezrozumieniem.
- Jak to "nie masz pojęcia"?
Wywróciłem oczami. No ciekawe, serio. Odpowiedź sama się nie nasuwa, skądże. Podniosłem do ust kanapkę, zmuszając go do skorzystania z takiego śmiesznego zbiorowiska synaps i komórek nerwowych.
- W sumie ja też nie mam pojęcia, więc możemy razem obserwować zachowania obiektów - zaproponował prześmiewczo.
- K, ale to ty notujesz.
Wybuchnął śmiechem, a ja bezwiednie zacisnąłem dłonie. Kurwa, naprawdę mi się podobał. Nawet umazany majonezem, z kawałkiem rzodkiewki na policzku. Czyżbym nagle z fana Johnny'ego Deppa przekwalifikował się na miłośnika niezrównoważonych dzieciaków? I to na dodatek moich przyjaciół? Z trudem powstrzymałem się od włożenia głowy w jedzenie. Może to by mi przywróciło zdrowy rozsądek.
Idiota, idiota, idiota.
***
Szczerze mówiąc, przychodzenie do Kaia zaczęło mnie już wkurwiać. Mogłem zrozumieć, że zaprosił mnie raz, dwa, a nawet pięć. Ale on chciał, żebym stawiał się u niego praktycznie codziennie. I wciąż chodziło mu o to samo.
Zabawna sprawa, bo jego upartość ostatecznie przekonała mnie, iż naprawdę nie był zamieszany w pobicie. Było to pocieszające i wkurwiające zarazem. Niby cieszyłem się, że chociaż tutejszy staff nie chce mnie wykończyć, ale z drugiej strony niczego to nie zmieniało. Wciąż byłem położonym na podkładce robakiem, którego zaraz jeden debil z drugim dźgną szpilką, a który nie ma na tyle rozumu, żeby spierdalać z podkładki jak najszybciej. Tak poetycko ujmując.
- Kto to? - Psycholog podniósł głowę znad laptopa.
- Objazdowy cyrk niemy - burknąłem.
Wpatrywał się we mnie przez kilkanaście sekund jakbym co najmniej wyznał mu miłość. Albo był D.O. Westchnął ciężko, po czym wskazał krzesło. Usiadłem, krzywiąc się teatralnie. Stalowa, niemalże nieobita rama wrzynała mi się w ciało. Czasami zastanawiałem się, czy Kai celowo nie zamieścił go tutaj, by podprogowo zmusić rozmówców do mówienia prawdy. Nawet żelazna dziewica w porównaniu do tego krzesła wydawała się prawdziwą pieszczotą dla tyłka.
- Luhan, dobrze wiesz, dlaczego tu jesteś. Możesz mi powiedzieć...
Wyłączyłem się. Tak po prostu. Szczęśliwie kilka dni wykształciłem w mózgu filtr, który rozpoczynał pracę, ilekroć tylko Kai zaczynał mówić, bo chuj mnie to obchodziło. To nie było nic osobistego, zwyczajnie miałem dość wysłuchiwania rozmów, z których nic nie wynikło i prób perswazji. AdBlock w mózgu uwalniał mnie od tego wszystkiego na dłuuugie minuty. Przynajmniej dopóki Kai nie orientował się, iż go nie słucham.
- Ej! - Tym razem nastąpiło to wyjątkowo szybko. - Nie chcę, żebyś mnie ignorował, tylko współpracował.
Głośno wypuściłem powietrze.
- Naprawdę musimy to przerabiać po raz kolejny? Nie będę ci nic mówił, bo nie chcę. Siwon to zrozumiał, ty nie możesz?
Kai odchylił się na krześle, mrużąc oczy. Też był tym znużony, ale chyba rzeczywiście mu zależało. Zabawny człowiek. To był moment, kiedy pozwalał mi wyjść, krzywiąc się z rozczarowaniem. Normalnie wyczekiwałem tej chwili, dzisiaj nie zamierzałem tak szybko opuścić gabinetu. Miałem plan.
- Z drugiej strony - zacząłem - mógłbym ci o wszystkim powiedzieć.
Od razu się ożywił. Wyprostował się, założył włosy za ucho i przechylił przez biurko. Przygryzłem wargę, walcząc z irracjonalną obawą przed porażką.
- Mogę ci powiedzieć - podjąłem - jeżeli ty zrobisz coś dla mnie. - Cień przemknął przez jego twarz, jednak pozwolił mi kontynuować. - Obaj chcemy uzyskać informacje, obaj mamy z tym problem i obaj możemy sobie pomóc - brzmiałem nieco jak gangster z filmu klasy C, ale chyba przywykł do takich tekstów, bo nawet się nie roześmiał. - Jeśli powiesz mi, za co Sehun tutaj trafił i dlaczego cały czas go przesłuchujesz, będziesz miał dzisiaj nazwiska wszystkich sprawców pobicia.
Zapadło milczenie. Kai przesunął dłonią po włosach, wpatrując się z notatki. Wyraźnie bił się z myślami. Byłem pewien, że momentalnie mi odmówi, jednak naprawdę brał moją propozycję pod uwagę. Czyżby obcinali mu pensję za nieujętych sprawców?
Wskazówki zegara przesuwały się powoli, Kai wciąż się nie odzywało. Westchnąłem teatralnie i ostentacyjnie podniosłem się z miejsca. Zatrzymał mnie tuż przed drzwiami.
- Zgoda - rzekł jedynie.
Uprzejmie się odwróciłem, by posłać mu wyczekujące spojrzenie.
- "Przesłuchuję", jak to ująłeś, go cały czas, bo Sehun jest psychopatą.
Uniosłem brwi, siłą woli powstrzymując się od parsknięcia. Jednak naprawdę wszyscy psychiatrzy i psychologowie byli tacy sami. Za wszelką cenę próbowali przylepić każdemu etykietkę pojeba.
- Psychopatą? - powtórzyłem. - Takim małym Hannibalem Lecterem, którego wepchnięto tutaj za zjadanie móżdżków?
- Luhan, nie próbuj być szyderczy. To tak do ciebie nie pasuje... Wróć lepiej do przerażonych spojrzeń i poddenerwowanego jazgotu, który o wiele lepiej odpowiada twojemu charakterowi - sarknął ze zniecierpliwieniem. Otworzyłem usta, by zaprotestować, jednak uciszył mnie gestem. - Tak, twój wspaniały Sehun jest psychopatą. Cztery lata temu zastrzelił matkę i ojczyma. Bez żadnego powodu. W sądzie oświadczył, że bardzo się z tego cieszy i niczego nie żałuje.
Wpatrywałem się w Kaia w całkowitym niezrozumieniu. Sehun? Psychopata? Zastrzelił? Cofnąłem się o krok. Psycholog coś mówił, a kiedy nie odpowiedziałem, podniósł się z miejsca. Natychmiast odwróciłem się do drzwi i wybiegłem. Nie gonił mnie.
***
To wszystko było tak pojebanie sensowne, że zastanawiałem się, dlaczego wcześniej na to nie wpadłem. Jego odruchy, jego... wszystko. To, iż nie pozwalał się dotykać. Bał się, że mnie napadnie, że...
Zacisnąłem dłonie na poduszce. Nie miałem pojęcia, która jest godzina, pewnie olałem lekcje, ale wyjątkowo mnie to pierdoliło. Dlatego nic nie mówił, nie podejmował tematu, nikt niczego nie wiedział. Nie chciał mnie przestraszyć. Tylko jakim cudem w takim razie był tutaj zamiast w psychiatryku? Kiedyś wspomniał przypadkowo o tym, że jego rodzina to niemal sami prawnicy - może to oni załatwili mu miejsce ? Wielu ludzi pewnie uważało, iż psychiatryk jest gorszą alternatywą niż poprawczak. Może chcieli wykazać jakąś dobrą wolę, skoro i tak nie zamierzali go odwiedzać?
Drzwi rozsunęły się. Przez moje plecy przebiegły dreszcze, całe ciało zesztywniało. Bałem się poruszyć, a jednocześnie nie chciałem dać mu do zrozumienia, że wiem. Mógłby zareagować agresywnie, mógłby...
- Widzę, że jesteś prawie tak obowiązkowy jak ja. - Sehun usiadł naprzeciwko mojego łóżka. - Planowałem pobawić się w dobrego, więc poszedłem, ale Kai przyprowadził jakąś laskę, która chciała rozmawiać z nami o rodzinach, więc... - Uśmiechnął się nieznacznie.
- Dlaczego nie chciałeś rozmawiać o rodzinie? - zapytałem cicho.
Uśmieszek zszedł mu z ust, jednak nie wyglądał na spiętego. W przeciwieństwie do mnie. Podniosłem się z trudem, skupiając się na ukrywaniu strachu.
- Próbowałem stamtąd uciec - ciągnął, puszczając mimo uszu pytanie - ale któryś z tych strażniczych chujów mnie przyuważył. Musiałem udać, że...
- Dlaczego nie chciałeś rozmawiać o rodzinie? - przerwałem.
Sehun nawet nie zmienił wyrazu twarzy.
- Dowiedziałeś się.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Tylko tyle miał mi do powiedzenia...?
- Dowiedziałem. - Skinąłem głową. - I doszedłem do wniosku, że nie powinienem z tobą mieszkać. Myślałem, że twoje wybuchy złości wiążą się z jakimś niezrównoważeniem, nie z...
Natychmiast podniósł się z podłogi. Przestąpił krok w moją stronę, jednak cofnąłem się. Uniósł dłonie w zamierzeniu uspokajającym geście. Wybrałem przycisk otwierania drzwi.
- Luhan, nie możesz... - zamilkł, by podjąć na nowo. - To nie była moja wina.
Potrząsnąłem głową.
- Naprawdę wydaje ci się, że po takim tekście usiądę, by wysłuchać twojej jakże przekonującej wersji?
Nigdy dotąd nie widziałem, by ktoś mógł aż tak zblednąć. Odcień jego skóry dodatkowo potęgował efekt. Sehun wyprostował się nienaturalnie.
- Ty... mi nie wierzysz?
Przez moment poczułem wyrzuty sumienia. A potem przypomniałem sobie to, co powiedział Kai: "oświadczył, że bardzo się z tego cieszy i niczego nie żałuje". Pokręciłem głową i, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wybiegłem z pokoju.
- Dlaczego nie chciałeś rozmawiać o rodzinie? - zapytałem cicho.
Uśmieszek zszedł mu z ust, jednak nie wyglądał na spiętego. W przeciwieństwie do mnie. Podniosłem się z trudem, skupiając się na ukrywaniu strachu.
- Próbowałem stamtąd uciec - ciągnął, puszczając mimo uszu pytanie - ale któryś z tych strażniczych chujów mnie przyuważył. Musiałem udać, że...
- Dlaczego nie chciałeś rozmawiać o rodzinie? - przerwałem.
Sehun nawet nie zmienił wyrazu twarzy.
- Dowiedziałeś się.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Tylko tyle miał mi do powiedzenia...?
- Dowiedziałem. - Skinąłem głową. - I doszedłem do wniosku, że nie powinienem z tobą mieszkać. Myślałem, że twoje wybuchy złości wiążą się z jakimś niezrównoważeniem, nie z...
Natychmiast podniósł się z podłogi. Przestąpił krok w moją stronę, jednak cofnąłem się. Uniósł dłonie w zamierzeniu uspokajającym geście. Wybrałem przycisk otwierania drzwi.
- Luhan, nie możesz... - zamilkł, by podjąć na nowo. - To nie była moja wina.
Potrząsnąłem głową.
- Naprawdę wydaje ci się, że po takim tekście usiądę, by wysłuchać twojej jakże przekonującej wersji?
Nigdy dotąd nie widziałem, by ktoś mógł aż tak zblednąć. Odcień jego skóry dodatkowo potęgował efekt. Sehun wyprostował się nienaturalnie.
- Ty... mi nie wierzysz?
Przez moment poczułem wyrzuty sumienia. A potem przypomniałem sobie to, co powiedział Kai: "oświadczył, że bardzo się z tego cieszy i niczego nie żałuje". Pokręciłem głową i, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wybiegłem z pokoju.
***
Uspokajałem się z każdym wypalonym papierosem. Przeszedłem wszystkie fazy według teorii Kubler-Ross. Wszystkie, prócz akceptacji. Nie mogłem tego zrozumieć, nie chciałem tego zrozumieć. Wszystko niby do siebie pasowało, lecz kawałki układanki były zbyt gładkie, zbyt łatwo było je zebrać. Nie wierzyłem w proste rozwiązania. A przynajmniej pragnąłem nie wierzyć.
Na dachu wziąłem moje zachowanie za żałosne. Przecież przyjaźniłem się z Tao - przyjaźniłem się z gościem, który wręcz chwalił się brutalnym zabójstwem. Tylko że to było co innego. Tao z pewnością był jebnięty, ale nie zabił nikogo w wieku dwunastu lat. Nie zabił swoich rodziców, nie atakował mnie, nie próbował mnie udusić ani...
- Luhan...?
Nad ośrodkiem rozpościerał się szarawy, pęczniejący wilgocią namiot chmur. Słońce topiło się w nim, firmament powoli przechodził w granat, by znowu wpaść w szarość. Dostrzegłem zarys jego sylwetki; stał u szczytu schodów, cały zaczerwieniony, chyba z wysiłku. Jak zwykle nie potrafił się odpowiednio ubrać, więc pierwszy podmuch wiatru sprawił, iż objął się ramionami.
- Luhan. - Przykucnął naprzeciwko.
Oparty o murek, nie zaszczyciłem go nawet spojrzeniem. Nie chciałem go ponaglać w obawie, iż zniechęcę; pragnąłem jedynie, by mówił, by jakoś przedstawił mi to wszystko inaczej. Albo ominął sprawę tak, jak zawsze to robił.
- Mogę ci opowiedzieć bajkę? - Usiadł obok.
Zmarszczyłem brwi, ale skinąłem głową. Zdecydowanie nie tak powinien się tłumaczyć, jednak wolałem nie przerywać.
- Był sobie chłopiec - zaczął niemal niesłyszalnym głosem - którego rodzice się rozwiedli. Nic specjalnego, historia jakich wiele. Mamusia chłopca bardzo cierpiała, więc chłopiec ucieszył się, gdy zaczęła poznawać nowych panów. Niektórzy byli mili, inni mniej, ale mamusia nie była toksyczna, dlatego wzięła ślub z tym... najmilszym. - Wyciągnął papierosa z kieszeni i odpalił od mojego. - Pan najmilszy miał tylko jedną wadę.
Cisza, odwieczny rytuał naszej relacji, zapadła ponownie. Tytoniowy dym wznosił się ponad mury poprawczaka, w kierunku przybierających barwę czerni chmur.
- Jaką? - zapytałem.
- Od mojej mamusi niestety wolał chłopców. - Sehun spojrzał na mnie. - M a ł y c h chłopców.
Kolejne milczenie. Tym razem nie odważyłem się go przerwać. Sehun zaciskał dłoń na fajce, nieświadomy tego, iż zaraz ją zgniecie.
- Mamusia oczywiście się dowiedziała - znów zaczął mówić bezbarwnym, pozbawionym intonacji głosem - ale co mogła zrobić? Co robią mamusie, kiedy dowiadują się o czymś takim? - zwrócił się bezpośrednio do mnie; zdobyłem się jedynie na pokręcenie głową. - Moja... mamusia chłopca doszła do wniosku, że nic się nie dzieje. Że chłopiec przesadza.
Poczułem, jak coś nieokreślonego napiera na moje gardło; niemal jak wcześniej jego ręka, tylko że z większą siłą. Miałem wrażenie, że się duszę, choć nic takiego nie miało miejsca, że dławię się każdym z tych słów, które wypowiadał. Sehunowi nawet nie drgnęła powieka.
- Prawdziwy tatuś chłopca o niczym nigdy się nie dowiedział. Chłopiec nie chciał mu mówić, odreagował... to agresją w szkole. Tatuś chłopca nauczył go strzelać z wiatrówki; w dzień dwunastych urodzin chłopca mieli razem jechać na polowanie na kaczki. Tatuś jednak zachorował, więc chłopiec musiał spędzić całe urodziny z najmilszym panem mamusi.
Kawałki zmiażdżonego papierosa wypadły spomiędzy jego palców. Sehun nie ruszył się, mimo że wciąż ściskał żar w dłoni. Wyciągnąłem rękę, by się go pozbyć, lecz bałem się zaskoczyć chłopaka jakimkolwiek ruchem.
- A wiesz, co zrobił wtedy chłopiec? - parsknął przesadnie radośnie. - Wieczorem, kiedy było już po wszystkim, kiedy najmilszy pan mamusi zapinał już spodnie, podszedłem do gablotki, w której trzymał broń i odstrzeliłem mu jaja. I możesz być pewien, że bolało go to mniej niż mnie za każdym razem. A potem poszedłem do kuchni i zabiłem tę pierdoloną sukę, która próbowała mnie przekonać, iż nie można zabijać "mamusi".
Roześmiał się. Tak po prostu, jakby to, co powiedział sprawiało mu to przyjemność. Tak, że byłbym w stanie uwierzyć we wszystko, co powiedział Kai. Byłbym, gdybym nie widział, jak bezsilnie ściska pozostałości po papierosie. Nie otwierał dłoni, zupełnie jakby od tego zależało jego życie, jakby był tonącym pośrodku pustego morza, trzymającym się ostatkiem sił zniszczonej tratwy. Nie zamierzałem pozwolić, by utonął.
- Jesteś bezpieczny - powiedziałem cicho. - Jesteś już bezpieczny.
Nie dotykałem go, brzydziła mnie sama myśl o zrobieniu tego bez jego zgody. Pokazałem mu otwartą dłoń, a wtedy złączył ją ze swoją. Śmiech powoli ustawał, by przerodzić się w płacz. Jeszcze głośniejszy, jeszcze bardziej niepokojący. Szloch targnął ciałem Sehuna, którego palce kurczowo zacisnęły się wokół mojej ręki. Dygotał, pochylony do przodu. Tak samo zachowywał się podczas koszmaru, tak samo panicznie reagował jak i garnął się do dotyku. Mocniej chwyciłem jego dłoń. Tym razem też nie zamierzałem go opuścić.