wtorek, 2 września 2014

SM Youth Detention Center - rozdział V

Pairing: HunHan, KaiSoo, TaoRis
Ostrzeżenie: PRZEMOC, przekleństwa, papierosów moc
Parę słów, których i tak nikt nie czyta: Tak na rozpoczęcie roku szkolnego - pamiętajcie, że inni mogą mieć gorzej niż wy! Wy nie musicie siedzieć w poprawczaku jak biednego Egzo.

Miłego czytania!



Siedziałem z Krisem na parapecie, uparcie ignorując złowrogie spojrzenia przechodzących obok. Mój rozmówca określiłby to jako „usilne uczucie deja vu”, ja nazwałem to po prostu „pieprzoną powtórką z rozrywki”. Dwóch przeciwko tysiącom – to naprawdę było fajne tylko w filmach akcji. Wybitnie niskobudżetowych filmach akcji. Z młodym Jackie Chanem. Gorzej, że naszego Jackiego Chana zabunkrowali na dwa tygodnie. Powiedzenie „żyć, nie umierać” jeszcze nigdy nie było tak trudne do wprowadzenia w życie.
- Słuchaj, nie możesz – zwróciłem się do Krisa – jakoś... zawiesić tego swojego pacyfizmu? Wiesz, tylko na czternaście dni, tak na wszelki wypadek. Potem Tao wypuszczą, a ty wrócisz do umiłowanego świata bez przemocy, ale...
Urwałem, widząc jego zmarszczone brwi. Przez dłuższą chwilę nie odzywał się, tylko przesuwał dłonią wzdłuż przydługiego kosmyka swoich ciemnych włosów. Miałem wrażenie, iż próbuje ułożyć w głowie możliwie jak najmniej obrażającą mnie odpowiedź. Może byłem przewrażliwiony, jednak...
- Luhan, to nie działa w ten sposób – rzekł wreszcie. - Ja sobie tego ot tak nie wymyśliłem, zostałem pacyfistą po wielu dyskusjach oraz przemyśleniach. To nie kaprys. - Zamilkł na moment. - Powiedz mi, dlaczego nie atakujesz na ulicy niewidomych staruszek?
- Bo... nie wiem. - Wzruszyłem ramionami. - Po prostu tego nie robię. Nie powinno się krzywdzić słabszych.
- A krzywdzić ludzi już można? - Spoglądał na mnie badawczo. - Na jakiej podstawie osądzasz, kto jest słabszy, a kogo można atakować? Są jakieś ustalone odgórnie kryteria? Oburza cię jedno, po czym bez wahania uczestniczysz w bójce? To brzmi dla ciebie logicznie? Czy ojciec bijący dziecko...
Podniosłem się gwałtownie. Nie miałem zamiaru dać sobie mącić w głowie. Tak, jeszcze tego by tutaj brakowało – zostania pacyfistą w momencie, gdy co druga osoba próbuje zafundować mi wpierdol.
- Kris, nie chcę z tobą debatować o etyce, okej? - Stanąłem naprzeciwko niego. - Po prostu twoje zaangażowanie w ewentualna bijatykę znacząco zwiększyłoby nasze szanse. Nie zamierzam niczego wywoływać, ale musimy się bronić! Nie będziesz walczył nawet w samoobronie?! Przecież te zjeby nie zmienią poglądów, tylko zatłuką cię na...
Przerwał mi ruchem dłonią. Chyba się wkurzył. Jego zimne spojrzenie wbiło mnie w ziemię i dla pewności kilkakrotnie polało cementem.
- Nie jestem naiwny, Luhan. Nie będę nikogo nawracał, jednak nie będę brać w tym wszystkim udziału. Po prostu. Wbrew pozorom wcale nie powinniśmy „przygotowywać się do obrony”, bo nie jest żadna wojna. Musimy zwyczajnie unikać co agresywniejszych.
Westchnąłem głośno, ale ponownie zgromił mnie wzrokiem. No tak. Po co mnie słuchać, przecież wystarczy nie zadawać się z całym poprawczakiem! Łatwizna. Może dla niego - wyglądał względnie groźnie i potrafił wzbudzić popłoch jedną groźną miną. Ze mną sprawa przedstawiała się nieco gorzej. Dałem się okraść z butów bez słowa skargi, co skutkowało wizerunkiem osoby, którą można pobić bez większego wysiłku. Najgorsze było to, że prawdopodobnie była to prawda.


***


Sehun przestał się do mnie odzywać. Początkowo czułem jedynie irytację – w końcu to raczej ja powinienem być na niego zły – która jednak szybko przerodziła się w pewien rodzaj smutku. Lubiłem mówić. Naprawdę lubiłem mówić. Sehun może nie był wyśmienitym partnerem do rozmowy, jednak zawsze mnie słuchał, po czym częstował jakimś złośliwym komentarzem. Kiedy przestał reagować na moje słowa, kiedy zmusił mnie do zmierzenia się z pogrążonymi w ciszy, pustymi wieczorami, poczułem się dziwnie samotny. Nie była to szlachetna, przeszywająca całe moje ciało samotność; pewnie według wielu było to uczucie nawet niewarte wzmianki, jednak nie mogłem go zignorować. Za każdym razem, gdy wchodziłem do pokoju, ogarniał mnie jakiś dziwny żal.
Leżałem na łóżku, tępo wpatrując się w znajdujący się na brzuchu zeszyt. Gdzieś daleko, w głębinach podświadomości czułem, iż powinienem go podnieść i chociaż zacząć wypracowanie, ale ciało stawiało czynny opór. Ilekroć w mojej głowie pojawiała się myśl związana ze wstaniem, nagle czułem ból w którejś z kończyn. Cóż, nie mogłem nie słuchać własnego organizmu.
Nasłuchiwałem, jak rozłożony na podłodze Sehun gasi kolejnego papierosa w zaimprowizowanej popielniczce, po czym z jękiem podnosi się z podłogi. Nie ruszał się przez chwilę, by wreszcie przemaszerować przez pomieszczenie i położyć się na swoim łóżku. Nie musiałem na niego patrzeć – z powodu założonego opatrunku musiał oddychać przez usta. I robił to naprawdę głośno.
Zaraz po bójce, gdy stanąłem przed majestatem Siwona, zastanawiałem się, czy nie załagodzić jakoś konfliktu z Sehunem, ale naczelnik skutecznie wybił mi to z głowy. Wydobył ze mnie przebieg całego zajścia, opieprzył za wszczęcie konfliktu, po czym kazał być nieugiętym młodym mężczyzną. Na dodatek nawet na moment nie podniósł głosu. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy bardziej gościa lubię, czy bardziej się go boję.
Przechyliłem głowę, by widzieć współlokatora. Sehun natychmiast odwrócił wzrok. Po co się na mnie gapił? Oczekiwał, że go przeproszę?! Rzuciłem mu gniewne spojrzenie, na które tym razem odpowiedział. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, aż w końcu pozwoliłem sobie na ciężkie westchnienie.
- Będziemy tak w nieskończoność? - zapytałem.
Natychmiast odwrócił się do mnie plecami. Okej, czyli dalej się nienawidzimy. Wszystko w normie.


***


Samotne siedzenie na dachu wcale nie było takie fajne, jak mi się wydawało. Z każdym wypalonym papierosem czułem, jak ogarnia mnie jeszcze większe znużenie. Chyba wolałbym już nawet myć podłogi niż być zmuszonym do takiego... nicnierobienia.
Może i mogłem w spokoju nacieszyć się pięknem otaczającej nas okolice, ale... Nigdy nie należałem do osób, które usiłują za wszelką cenę wmówić sobie, iż zachwycają się przyrodą. Podobały mi się wysokie góry oraz wzburzone morze, jednak nie zamierzałem poświęcać się kontemplacji nad nimi całe życie. Podobnie tutaj – uważałem otaczający poprawczak las za niesamowicie klimatyczny, lecz w gruncie rzeczy mnie walił. A o siódmej rano ostatnią rzeczą, o jakiej myślałem, była przeurocza okolica.
Dreszcz przeszedł moje ciało. Wiatr wzmógł się niespodziewanie, dodatkowo obniżając już i tak niewysoką temperaturę. Z bólem serca zgasiłem fajkę. Odkąd Sehun przestał na mnie zwracać uwagę, musiałem mu je podkradać. Uzależnienie było jednak strasznie wkurwiające.
Cicho zszedłem po schodach, by następnie chyłkiem przemknąć do pokoju. Przynajmniej tak planowałem. Już za pierwszym zakrętem natrafiłem się na dwóch gości. Uniknąłem zauważenia dzięki natychmiastowej reakcji. Cofnąłem się kilka kroków i zakląłem pod nosem. Ludzie, do chuja, jest jebana niedziela! Naprawdę jesteście aż tak popieprzeni, żeby latać o siódmej rano po korytarzach, kiedy możecie spać?!
- Co ty tu, kurwa, robisz...? - zapytał któryś ze znajdujących się za rogiem gości. O, przynajmniej jeden trzeźwo myślący. - Wracaj do łóżka, jest cholerna siódma rano.
Jeszcze nigdy nie byłem tak pewien, że znalazłem bratnią duszę. Wychyliłem się nieznacznie, by ocenić sytuację. Otworzyłem ze zdziwienia usta.
Naprzeciwko siebie stali Kai i D.O. Nie mieli na sobie piżam, tylko zwykłe ubrania. Niezbyt ciepłe, więc raczej nie zamierzali wyjść na dach na papierosa. W takim razie musieli popaść w obłęd – nikt o zdrowych zmysłach nie wstawał tak wcześnie bez żadnego powodu. W świetle pomrukującej energooszczędnej żarówki wyglądali jakby znajdowali się za zasłoną, co jedynie potęgowało ich nieco obłąkane oblicza.
- Obserwujesz mnie – stwierdził D.O. Nie wyczułem jednak w jego głosie oskarżenia, raczej... zainteresowanie. - Wiesz, że o tej porze zawsze idę na dach, więc poszedłeś za mną.
Złapałem się za serce. Bóg musiał istnieć. Po prostu musiał. Inaczej na pewno wpadłbym na tego psychopatę, a dotychczas zawsze jakimś cudem go wymijałem. Szczerze mówiąc, nie brałem nawet pod uwagę, iż ktokolwiek poza mną i Sehunem może na dach chodzić. Byłem idiotą, idiotą, idiotą. Ale przynajmniej idiotą z niebiańskim wsparciem.
Kai nic nie odpowiedział. Zamiast tego odchylił się i oparł o ścianę, analizując od stóp do głów sylwetkę chłopaka. To był ten rodzaj spojrzenia, który przekonałby mnie do najszybszego spierdolenia od jego właściciela, jednak D.O trzymał się zaskakująco dzielnie.
- Sam zabiegasz o moje towarzystwo – rzekł w końcu psycholog. - Teraz nagle przeszkadza ci uwaga z mojej strony? W takim razie po co tak biegałeś do mojego gabinetu?
Chłopak wzruszył ramionami. Kai podszedł bliżej, nie spuszczając z niego wzroku. Miałem pełną świadomość, iż nadszedł moment, w którym powinienem się przyzwoicie ulotnić, ale coś trzymało mnie na miejscu.
- W porównaniu do reszty ludzi tutaj jesteś całkiem spoko – oznajmił D.O. - Lubię z tobą rozmawiać, lubię cię i...
- Wiem – przerwał mu.
Nie byłem bohaterem idiotycznego serialu – doskonale zdawałem sobie sprawę, co właśnie oglądam. Tak mniej więcej wyglądały wszystkie wstępy do pornoli, które miałem nieszczęście oglądać. Brakowało jedynie kiczowatego soundtracku i zbliżeń na krocza, ewentualnie klatki piersiowe.
Niemal stykali się nosami. Tu nie było miejsca na niedomówienia czy znaki zapytania. Usta Kaia wygięły się w powolnym uśmiechu, natomiast D.O wyglądał na przerażonego. Kolejny, który dopiero teraz odkrywał homoseksualne skłonności? Naprawdę tylko ja miałem wspólną szatnię po wuefie? Orientacja nie spada jak z grom z jasnego nieba, do chuja! Jak chcesz go przelizać, to przestań udawać, że nie!
Obaj jednocześnie spojrzeli w moją stronę.
Chyba. Powiedziałem. To. Na. Głos.
Psycholog otworzył usta, ale uciszyłem go szybkim machnięciem ręki. Był tak zdziwiony, iż posłuchał. Zacząłem się cofać, powoli i niemal niezauważalnie. Nagle D.O ruszył w moją stronę. Cały misterny plan trafił szlag. Wydałem z siebie jakże męski okrzyk, po czym rzuciłem się do ucieczki.
Nie gonili mnie. Co w sumie było o wiele bardziej przerażające, niż gdyby pobiegli za mną z bejsbolami.


***


Intensywne światło słoneczne raziło mnie w oczy. Ostentacyjnie zasłaniałem twarz w dłonią, ale nauczycielka pozostała nieugięta. Na każdej lekcji powtarzała bzdury o wspaniałości słońca i nie zamierzała zasłaniać go nawet za cenę ślepoty u połowy uczniów. Ona nie o tyle nie lubiła rolet, ona im po prostu nie ufała. Zapytana o możliwość spuszczenia ich zachowywała się jak chrześcijanin, któremu zaproponowano wyznawanie Szatana – krzyczała i machała rękami. Poza tym była całkiem nudna.
I prowadziła najgorsze zajęcia na świecie – etykę. Nauczycielka trąciła wątek szybciej niż słuchający jej wykładów uczniowie, bez przerwy głosiła teorie spiskowe i, co najgorsze, uniemożliwiała spanie na lekcjach. Nawet Kris jej nie znosił. Po każdej lekcji zmuszał mnie do wysłuchania skróconego opisu wszystkich błędów profesorki. Przy nikim nie czułem się tak głupi, jak przy nim.
Nie wspomniałem Krisowi nawet słowem o porannym zajściu. Wyczuł, iż jestem rozchwiany emocjonalnie, więc próbował się dowiedzieć, lecz odpuścił po moim pierwszym „nieważne”. Nie usiłował mnie przekonywać ani szantażować, nie uciekł się do żadnej formy manipulacji. Kazał mi przyjść do siebie w razie czego i bez zająknięcia zmienił temat. W gruncie rzeczy był fantastycznym kumplem.
- Wciąż jestem pod wrażeniem, że cię nie ukarali. - Pokręcił głową. - Żadnego karnego zmywania podłóg, obniżenia sprawowania czy izolatki. Przyznaj się, kim są twoi rodzice w rządzie?
Parsknąłem cicho.
- No, Siwon totalnie olał sprawę, nawet... on mi tak jakby pogratulował.
- Pogratulował?
- Ta, gotowości obrony jakiejś tam godności, lojalności wobec przyjaciół oraz dobrego lewego sierpowego.
Zasłoniliśmy usta dłońmi, starając się zamaskować wybuch śmiechu. Nie udało nam się – etyczka zawisła nad nami w pozie orła dopadającego uciekające gryzonie. Wstrzymaliśmy oddech. Odruchowo pochyliłem głowę. Oczywiście zauważyła ten ruch i upatrzyła mnie na ofiarę.
- Nie śpimy, czuwamy – Północni się zbroją, Chińczyków przybywa! - ryknęła znienacka.
Tryumfującym uśmieszkiem podsumowała chwilowy atak paniki brutalnie wybudzonej klasy, po czym krokiem marszowym zbliżyła się do tablicy i zaczęła pieprzyć o wizji zdobycia świata by Kim Dzong Un. Zgodnie z jej opisem nie mieliśmy wcale do czynienia z rozpuszczonym władcą zapadniętego gospodarczo kraju, tylko z Tywinem Lannisterem i Voldemortem w jednej osobie z featuringiem w postaci Saurona jako Chiny. Wyłączyłem się po czterdziestu sekundach.
Przerwa nadeszła, zanim zdążyłem sobie odpowiednio ponarzekać. Powinienem przystopować. Odkąd tutaj trafiłem, stałem się zajebistym pesymistą. W końcu nie było tak źle, mogłem jedynie w każdej chwili dostać wpierdol od przypadkowego...
BUM!
Oparłem się o ścianę, kuląc się z bólu. Czyjś łokieć z całej siły trafił mnie pod żebra. Z trudem podniosłem głowę. Chyba nikt nie chciał mnie zaatakować pośrodku pełnego ludzi korytarza?! Nie byli na tyle głupi, żeby....?
Nie, nie byli. Napastnik przez moment patrzył mi w oczy, po czym oddalił się szybkim tempem. Znałem go, na pewno go znałem, ale... To Lay. Lay zaatakował mnie bez ostrzeżenia. Mój najlepszy przyjaciel właśnie omal nie złamał mi żebra. Zacisnąłem dłonie w pięści.
Opanowałem oddech. Chciałem się wyprostować, jednak moją uwagę przykuła leżąca na ziemi, zgnieciona kartka papieru. Nieczęsto patrzyłem pod nogi, ale tym razem byłem całkowicie pewien, iż przedtem podłoga była pusta. Schyliłem się z trudem. Rozwinąłem kartkę. Lay swoim charakterystycznym, koślawym pismem napisał na niej tylko trzy słowa:
Uważaj na nich.
Dzięki, stary, za tę wyczerpującą radę. Wyobraź sobie, że dokładnie to planowałem robić. I nie musiałeś wcale atakować mnie z łokcia, żeby to przekazać.
Ponownie zgniotłem kartkę. Odszukałem wzrokiem najlepszego przyjaciela. Lay stał nieopodal, w jednej z grupek niby przypadkowo zgromadzonych bardzo blisko siebie. Wydawał się do nich pasować, nawet śmiał się podobnie. Gdybym go nie znał, traktowałbym cały ten tajny gang jako jednolitą masę. Nie zwróciłbym najmniejszej uwagi na jednego chłopaka, którego szeroki, chełpliwy uśmiech nie obejmował oczu.


***


Wieczór nie wiele różnił się od innych; nie poszedłem na dach, może tylko to wniosło pewną odmianę. Na nową palarnię wyznaczyłem świetlicę. Umieścili tam kamerę, ale ustawiony pod odpowiednim kątem, mogłem zasłonić papierosy. Gdy odpaliłem pierwszą fajkę, obserwując falujące za oknem drzewa, zniknął cały spokój, dzięki któremu utrzymywałem się przy zdrowych zmysłach. Bałem się, cholernie się bałem. Nie bójek, nie bólu – tego już zdążyłem doświadczyć aż za wiele. Z każdym kolejnym zaciągnięciem przypominałem sobie o tych wszystkich sprawach, które spieprzyłem, myślałem o tym wszystkim, czego nigdy nie zrobię dobrze. Mieniący się żar papierosa zbliżał się do skóry między palcami, a ja nie spuszczałem wzroku z lasu.
I nagle zapanowała ciemność.
Odruchowo zgasiłem papierosa. Dokładnie w tym momencie drzwi zasunęły się, wydając z siebie wyjątkowo głośne kliknięcie. Momentalnie odwróciłem się przodem do okna. Dostrzegłem kilka cieni – spod drzwi wydobywała się strużka światła – ale wciąż niczego nie widziałem. Zacząłem się cofać wzdłuż ściany.
Ktoś przesunął stolik po podłodze w kierunku migoczącego światełka kamery. Po chwili i ono zniknęło pod ciemnym materiałem. Nabrałem powietrza w płuca, ale cios uprzedził próbę wołania o pomoc. Skrzywiłem się, jednak nie wydałem żadnego dźwięku. Może jeden zdążył przyzwyczaić wzrok do ciemności, ale reszta prawdopodobnie jeszcze mnie szukała. Nie mogłem tak łatwo zdradzić swojej lokalizacji.
Zerwałem się do przodu, lecz kolejne uderzenie z powrotem pchnęło mnie na ścianę. Oparłem się o nią dłońmi. Mój wzrok wyostrzył się, zaczynałem dostrzegać więcej niż tylko sylwetkę przeciwnika. Widziałem, jak kieruje ku mnie swoją pięść, ale nie zdążyłem się odsunąć. Przetrzymałem to, napinając mięśnie twarzy.
Poczekałem, aż przeciwnik znów podejdzie bliżej. Z całej siły kopnąłem go w krocze. Zgiął się wpół, wydając cichy okrzyk. Chyba nie spodziewał się, iż nie dam się po prostu pobić.
Ponownie przylgnąłem bliżej ściany. Zostało jeszcze czterech. I wszyscy szli na mnie. To nie byli pocieszni gangsterzy ze szkoły, którzy odpuszczali, gdy tylko powoływało się na rodziców-prawników, tylko jebani nastoletni kryminaliści. Nie miałem najmniejszych szans.
W akcie desperacji wskoczyłem pod najbliższy stolik. Zacisnąłem kurczowo dłoń na nodze mebla na wypadek, gdyby zamierzali go podnieść. Oddychałem o wiele za głośno, byłem pewien, że mnie słyszą. Całkiem słusznie.
- A przez chwilę pomyślałem, że jest odważny – zakpił któryś z nich. Kojarzyłem jego głos, na pewno słyszałem go więcej niż kilka razy...
- D.O, wykurzyć go stamtąd?
Nie dosłyszałem odpowiedzi. Silne szarpnięcie za kostkę pozbawiło mnie złudzeń. Napastnicy zbliżyli się do stolika, jeden z nich starał się mnie wyciągnąć. Rzucałem się, krzycząc. Nagle przestał. A potem zaczęli mnie kopać.
Byłem przygotowany na ból, jednak w niczym to nie pomogło. Ich ciężkie buty spadały na moją twarz, deptały brzuch i miażdżyły dłonie. Wrzeszczałem, wrzeszczałem najgłośniej, jak potrafiłem, ale nikt nie przychodził z pomocą. Śmiali się, chyba chodziło im o mnie, ale nie dbałem o to. Liczyło się tylko to, że nie przestawali.
Czyjaś ręka gwałtownie złapała mnie za włosy i wyszarpnęła spod blatu. Kopniaki ustały. D.O podciągnął moją głowę do góry, jednak nawet nie bolało to aż tak bardzo, jak się spodziewałem. Wystarczyło, iż reszta ciała płonęła żywym ogniem. Wyplułem na podłogę napływającą do ust krew.
- To było tylko ostrzeżenie. - D.O przykucnął naprzeciwko mnie. - Ostrzeżenie na wypadek, gdyby wpadł ci do głowy jakiś debilny pomysł.
Puścił mnie, zanim zdążyłem chociaż skinąć głową. Chłopak podniósł się i wydał kilka poleceń. Zapalili lampę, zbliżyli się do ściany, po czym jeden z nich nagle zerwał bluzę z kamery. Drzwi rozsunęły się, a oni wybiegli z pomieszczenia. Zniknęli.
Straciłem przytomność.


***


Na czole ktoś położył mi mokrą szmatkę, jakiś płyn spływał po mojej twarzy i karku. Miałem nadzieję, że to woda.
- Powinieneś ją najpierw wycisnąć! – syknął ktoś głosem Krisa. Prawdopodobnie on sam. - To jakieś abstrakcyjnie trudne? Wziąć pieprzoną szmatkę, obrócić, ścisnąć i dopiero wtedy położyć mu na głowę?!
Kris. Był. Wkurwiony. K r i s. Otworzyłem oczy. Głowa, cale ciało napierdalało mnie jak cholera, jednak nie mogłem tego przegapić. Chociaż miałbym potem płakać z bólu.
Znajdowałem się w swoim pokoju, na swoim łóżku. Obok mnie na przytaszczonych, sądząc po wyglądzie, ze stołówki krzesłach siedzieli Kris wraz z Sehunem, Mój współlokator trzymał na kolanach miskę wypełnioną po brzegi wodą, która niemal przelewała się przy każdym jego ruchu.
- Tak się drzesz, że go obudziłeś – mruknął Sehun. Wpatrywał się w podłogę, wyraźnie unikając mojego spojrzenia.
- Co ja tu robię? - zapytałem słabym głosem. Boże, naprawdę nie miałem zabrzmieć tak żałośnie beznadziejnie. Nie byłem na łożu śmierci, do cholery!
- Sehun znalazł cię i, ignorując wszystkie zasady dotyczące pierwszej pomocy, przeniósł cię do pokoju. - Kris podniósł się z głośnym westchnieniem. Chyba siedział tu już naprawdę długo. - Skoro jesteś przytomny, wszystko będzie w porządku. Przynajmniej tak zakładam. Wszystkie kości w dobrym stanie i na swoich miejscach. Siniaki są okropne, ale... - Przystanął przed drzwiami. - Ej, możesz mi jeszcze raz powiedzieć, jak mam ominąć kamery?
Sehun wstał bez słowa. Wybrał na panelu rozsuwanie drzwi, wychylił przez nie głowę i przywołał gestem drugiego chłopaka. Rozmawiali półgłosem przez kilka minut, wyraźnie dbając o to, bym nie słyszał. Wreszcie Kris skinął mu głową, po czym opuścił pomieszczenie. Byłem pod wrażeniem tego, jak uprzejmie się względem siebie zachowywali. Prawie jakby Sehun wcale nie był tym idiotą, który posłał Tao do izolatki, tylko nowym znajomym.
Zapanowała cisza. Teraz, gdy Kris wyszedł, nie mieliśmy powodu, by znowu zacząć rozmawiać. Zamknąłem oczy. Wystarczało mi, że bolał mnie dokładnie każdy jeden mięsień, nie zamierzałem jeszcze dodatkowo katować się tym pozbawionym sensu, wrogim milczeniem. Mogłem zasnąć i...
- Ej, Luhan. - Czy jakiś pradziadek próbował komunikować się ze mną z drugiego brzegu Styksu...? - Nie ignoruj mnie!
Otworzyłem oczy, wciąż nie wychodząc ze zdziwienia. Przy wezgłowiu mojego łóżka siedział Sehun. Wpatrywał się we mnie niezrozumiałą irytacją. Położyłem dłonie płasko na pościeli i próbowałem się podnieść, ale wszystkie mięśnie momentalnie zapłonęły w zdecydowanym proteście. Wspaniale, nie mogę się ruszać. Teraz tylko wózek, Alzheimer i eutanazja.
- Ja pierdolę – na nic więcej nie było mnie stać.
Sehun wzruszył ramionami.
- Nic dziwnego.
Znowu umilkliśmy. Chłopak nie spuszczał ze mnie wzroku, który gdzieś tam w odmętach odpowiedzialnej za wyobraźnię półkuli wziąłem za zatroskany.
- Możesz iść spać – przełamałem krępującą ciszę – jeżeli chcesz. Nie zamierzam umierać. - Szczerze mówiąc, śmierć była aktualnie na jednym z pierwszych miejsc na mojej liście życzeń, ale wolałem to przemilczeć.
Nawet nie drgnął. Wbiłem spojrzenie w sufit, próbując zamaskować konsternację. Zostałem jakimś obiektem badawczym? Kosmitą? Strefą 51 w wersji koreańskiej?
- Czy pobili cię bez powodu?
Odwróciłem twarz na poduszce tak, by móc ujrzeć jego całą twarz.
- Nie.
- Aha.
Wciąż siedział. Wydawało mi się, że chce coś powiedzieć, lecz z nim nie można było być niczego pewnym. Może po prostu miał ochotę siedzieć obok mojego łóżka. Albo został niekorzystającym z materacy ascetą.
- Ej, Lu. - Przechyliłem głowę. - Przepraszam. Za tamto z Tao.
Bezmyślnie rozdziawiłem usta. Naprawdę to powiedział?! Sehun wywrócił oczami, wyraźnie zażenowany. Nie powstrzymał jednak uśmiechu.
- Co to za zmiana nastawienia? - zapytałem, zsuwając z głowy kompres. Chłopak od razu położył mi kolejny.
- Nie szczerz się tak, Kris kazał poprawić ci humor – próbował brzmieć nonszalancko, ale nie wypadł zbyt przekonująco. Przynajmniej dla mnie, bo sam wyglądał na zadowolonego.
- W takim razie opowiedz mi jakiś dowcip – zażądałem.
Uniósł brwi. Milczał przez chwilę, ignorując mój wyczekujący wzrok.
- Powinieneś iść spać, musisz odpocząć.
Chciałem się sprzeciwić, lecz zasłonił mi usta dłonią. Jego palce pachniały papierosami i krwią, której zapachu przeniknął do skóry, pomimo zmycia samej substancji. Spojrzałem prosto w jego oczy, po czym uśmiechnąłem się szeroko. Ku mojemu zdziwieniu natychmiast cofnął dłoń.
- Ej, miałeś mi poprawiać nastrój! - zaprotestowałem.
Westchnął z rezygnacją typową dla rodzica pięciolatka.
- Posiedzę tu z tobą, dopóki nie zaśniesz, oke? - zaproponował z miną stąpającego po szafocie skazańca. - Tylko nie każ mi opowiadać żadnych dowcipów.
Skinąłem głową. Nie, żebym aż tak wątpił w jego drugą, żartobliwą naturę, po prostu... Chuj, wątpiłem.
- Jak już bawimy się w czuwanie przy grobie zdychającego, to możesz mnie potrzymać za rękę – zaryzykowałem.
Nie odpowiedział żadnym kąśliwym komentarzem, w ogóle się nie odezwał. Zbladł nieznacznie, ale poza tym sprawiał wrażenie, jakby moja prośba była czymś normalnym. Bo była. Przynajmniej w założeniu. Chyba.
Ujął mój nadgarstek dwoma palcami i przysunął bliżej siebie. Przez moment zawiesił wzrok na siniakach, które pokrywały niemal cała powierzchnię mojej ręki, jednak szybko się zreflektował. Splótł palce z moimi, po czym mocno zacisnął. Oparł się plecami o łóżko, nie rozłączając naszych dłoni.
- Dobranoc – rzucił niedbale.
Kiwnąłem niemrawo głową. Próbowałem skupić myśli, ale byłem zbyt słaby. Choć usiłowałem skoncentrować się na dotyku dłoni Sehuna, nie mogłem przestać myśleć o bólu. Bólu, który odczuwałem przy każdej próbie poruszenia. Oddychałem płytko, wyczuwając nadchodzącą falę senności. Albo słabości, może powoli traciłem przytomność. To nie miało znaczenia.


***


Obudziłem się, gdy pierwsze promienie słoneczne wpadły do pokoju. Bolały mnie plecy, chyba spałem na nich całą noc. Chciałem zmienić pozycję, gdy nagle coś mi przeszkodziło, coś uniemożliwiającego poruszenie lewą ręką.
Sehun wciąż siedział oparty o łóżko, trzymając moją dłoń. Spał.

7 komentarzy:

  1. omg, tak, jest (fangirl)
    Moje hunhanowe serduszko się raduje :3 I pomimo tego, że to nie było jakoś bardzo romantic, bo omg, to nie może być takie przy tym konspekcie, ale ze względu, że własnie to SĄ takie warunki, to fangirl. Sehun misio. A Luhan to idiota. No co za baba z niego. Trafił kurde do poprawczaka, a się bić nie umie. Ale jego słówko do kaisoo, jest aż na ocenę 5+. Daję mu... okejkę. XD
    Czekam na dalszy ciąg, bo mnie intryguje ich relacja i chcę się dowiedzieć, dlaczego Sehun jest taki jebnięty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakie urocze <3
    Oczywiście, gdybym nie starała się zachować względnej kultury w internecie, zobaczyłabyś tu artystyczną wiązankę na D.O i jego przydupasów. Zamiast tego napiszę wielce oryginalne #%%`(@#/?!#@@#%!!!!!! :3
    Wyczuwam HunHana, wyczuwam HunHana *o* I wanna more, I wanna kiss~!
    Dobra, kończę już, inaczej jeszcze uzewnętrznię swój zawód Layem. Nie musiał lać Lu :(
    Hwaiting~!

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne, dawaj następny :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Sehun, co za uroczy szmaciarz no, końcówka mnie rozczuliła. Samo wyobrażenie zakazanego romansu kaisoo rodem z taniego gej porno dla niedoświadczonych mnie rozwaliło xd chociaż Luhan raczej się nie cieszy... a biedny, młodociany Jackie Chan dalej siedzi...

    OdpowiedzUsuń