Ostrzeżenia: przekleństwa, więcej papierosów niż w życiu wypaliłam, gejowacenie
Przedmowa: Nowy odcinek po 18 dniach, dedlajny się mnie nie imają. Jak tak dalej pójdzie, poprawczak będzie wychodzić regularnie.
Ten odcinek jest wyjątkowo troszeczkę krótszy niż pozostałe, ale, wybaczcie, nie mogłam się oprzeć pokusie urwania w tym momencie.
Enjoy.
Po raz pierwszy od przyjazdu do poprawczaka przeleżałem cały dzień w łóżku. Sehun poszedł do Minho i wyżebrał dla mnie usprawiedliwienie na dwa dni. W to, jakim cudem wychowawca dał się przekonać, wolałem nie wnikać.
Sehun również. Kiedy uznał, iż przyjąłem do wiadomości podane informacje, usiadł na parapecie i zapalił. Dym dotarł do moich nozdrzy, gardła, płuc, stając się stokroć bardziej kuszący niż wszyscy pokryci tatuażami mężczyźni świata. No może oprócz Johnny'ego Deppa. Chrząknąłem znacząco, by przypomnieć światu o istnieniu jeszcze jednego palacza, ale Sehun bezczelnie mnie zignorował. Zgasił fajkę, uśmiechnął się parszywie i wyszedł z pokoju. Tak po prostu. Zostawił mnie cierpiącego, przykutego do łóżka i na głodzie. Wspomniałem już, że go nienawidzę?
Naciągnąłem prześcieradło na głowę. Przepuszczało nieco światła, ale chyba udało mi się oszukać organizm, iż jest już noc, gdyż po kilku minutach ogarnęła mnie senność. Przez moment zastanawiałem się, czy nie spróbować wstać. Ostatecznie zrezygnowałem. Nie mogłem znaleźć najmniejszego powodu, by wstać z łóżka. Wtuliłem głowę w poduszkę. Tutaj chociaż byłem bezpieczny.
***
Obudziłem się wieczorem. Nie miałem jak stwierdzić godziny, ale ciemność panująca w pokoju była całkiem niezłym punktem odniesienia. Mimowolnie stęknąłem przy próbie poruszenia nogami. Czułem, jakbym znajdował się na wielkim, nabijanym stalowymi kolcami łożu. W pakiecie z podpiekaniem i polewaniem wrzącym olejem. Zacisnąłem zęby i spróbowałem ponownie. Nie było aż tak źle jak wczoraj - wtedy chciałem wyć, dzisiaj jedynie powstrzymywałem łzy.
Usłyszałem świst i na moim torsie wylądowała otwarta paczka papierosów. Z zaskoczeniem zauważyłem obecność siedzącego na drugim łóżku Sehuna. Skinął na mnie, a gdy podniosłem jedną z fajek, przechylił się w moją stronę z zapalniczką w dłoni.
- Długo cię nie było - odezwałem się dopiero wtedy, kiedy zyskałem absolutną pewność, iż zbawienny i obrzydliwie rakotwórczy dym czyni spustoszenie w moich płucach.
- Widziałem się z Kaiem. - Musiałem mieć bardzo zdezorientowaną minę, bo szybko uściślił. - Chodzę do niego regularnie, kazał mi. Ewidentnie ma tutaj za mało problemów zawodowych.
- Dlaczego musisz do niego chodzić?
- Twierdzi, że blokuję swój proces resocjalizacji z powodu traum w dzieciństwie. - Wzruszył ramionami. - Problem polega na tym, iż nie mam żadnych traum, a on próbuje się ich wszędzie dopatrzeć.
Skrzywiłem się. Kłamał. Stwierdzenie tego nie wymagało wielkiej znajomości mowy ciała ani wiedzy o modulacji głosu. Wystarczyło to, że go po prostu znałem. Może myślał, iż trzyma mnie na dystans, ale cały czas bezwiednie się przede mną obnażał. Znałem jego nawyki, powiedzenia, zachowania i doskonale potrafiłem wskazać, kiedy mówi nieprawdę. Tak jak teraz.
Zauważył to. Przez moment jedynie lustrował mnie wzrokiem, po czym ostentacyjnie przewrócił oczami, wstał z łóżka i ulokował się na parapecie, tak bym nie mógł go dostrzec.
- Dlaczego nie możesz mi po prostu powiedzieć prawdy? - zapytałem.
Odpowiedziała mi cisza.
***
Kiedyś jednak musiałem wstać.
Dwudniowy urlop się skończył, nadeszła pora na powrót do chujowej rzeczywistości, którą niektórzy określali mianem "szarej". Jeżeli ich świat był szary, musieli być światowej klasy optymistami. Mój w najlepszym wypadku był czarny.
Sehun pomógł mi w dotarciu na stołówkę, gdzie płynnie przeszedłem pod kuratelę Krisa. Czułem się nieco ubezwłasnowolniony, gdy chłopak nakładał mi porcję śniadaniową, ale wolałem nie protestować. Mimo wszystko było to całkiem wygodne. Odmówiłem jednak oparcia się o wysunięte ramię, wolałem nie wychodzić na mięczaka na oczach wszystkich wychowanków. Tym bardziej, że wśród nich znajdowali się ci gnoje, którzy mnie pobili.
Wyrwałem tackę z dłoni Krisa i przemaszerowałem z wysoko uniesioną głową do najbliższego stolika. Przyjaciel z trudem dotrzymał mi kroku. Opadłem na miejsce, mając wrażenie jakby wszystkie moje kości zmieniły położenie.
- Chodziły plotki, że D.O zatłukł cię na śmierć, a strażnicy ukrywają twoje ciało, by sprawa nie przedostała się do mediów - zaczął w nietypowy dla siebie, niesamowicie delikatny sposób Kris. Choć wypowiedział to niefrasobliwym tonem, czułem na sobie jego badawczy wzrok. - Sehun niespecjalnie pomagał w rozjaśnieniu sytuacji, bo potwierdzał dokładnie wszystkie teorie. Te z kosmitami również.
- Kosmitami? - prychnąłem. - Niezbyt ambitnie, nie wysilili się. Gdybyś ty zniknął, rozgłaszałbym wszędzie, że przerobiono cię na mechaniczną pluskwę-zabójcę.
Kris posłał mi jedno z tych pobłażliwych spojrzeń, które miało mi uzmysłowić, iż mentalnie wciąż siedzę w przedszkolu. Nie uzmysłowiło. Zresztą jak zawsze.
- Cóż, nigdy nie twierdziłem, że tutejsi plotkarze odznaczają się wyjątkową fantazją. - Wzruszył ramionami, wpatrując się w coś za mną.
Odruchowo odwróciłem się, by zlokalizować przykuwające jego uwagę istnienie. Zamiast tego napotkałem wzrok D.O. Siedział dokładnie stolik za mną, otoczony przez swój gang. Zastygłem z dłonią zaciśniętą na widelcu. Moje mięśnie napięły się, serce przyspieszyło, ale ja sam nie byłem w stanie się ruszyć. Wtedy, kiedy mnie pobili, byłem przestraszony. Teraz byłem przerażony. Przerażony świadomością tego, co jeszcze mogą zrobić.
D.O napotkał moje spojrzenie. Powiedział coś do siedzącego obok chłopaka; jak na zawołanie cała banda odwróciła się w moją stronę. Nie musieli nic mówić ani zmieniać wyrazu twarzy, wystarczyło, że po prostu patrzyli. Byłem jak pieprzony dzieciak okrążony przez polujące psy. Z jednym, dwoma mogłem sobie poradzić, ale przed wszystkimi nie dałem rady nawet uciec.
Oni też zdawali sobie z tego sprawę. Kącik ust D.O uniósł się nieznacznie, w jego oczach pojawił się tryumf. Reszta, podążając za szefem, również uśmiechnęła się pogardliwie. A wtedy ja, jak ostatni idiota, wyszczerzyłem się w odpowiedzi. Nie odwróciłem głowy, dopóki ostatni z nich nie otrząsnął się szoku.
Może byłem debilem, może byłem pieprzonym samobójcą, ale nie zamierzałem dać się zaszczuć.
***
- Z kim się biłeś?
Siwon po raz siódmy zadał to samo pytanie. Wciąż milczałem, uparcie wpatrując się w ziemię. Dlaczego on po prostu nie mógł zrozumieć, że nie będę na nikogo donosił? To byłoby żałosne.
- Luhan, próbujemy ci pomóc - dołączył się siedzący w kącie gabinetu Kai.
Jego też zignorowałem. Pomijając już fakt, że nie zamierzałem nikomu niczego mówić, zaufanie psychologowi akurat po t y m wydarzeniu byłoby przejawem skrajnego idiotyzmu. Prawdopodobieństwo, iż doskonale wiedział o wszystkim, było za wysokie. Mimo wszystko to z jego powodu D.O postanowił doprowadzić mnie do stanu agonalnego. I całkiem mu się to udało. Wyglądałem gorzej niż Sawyer po pobycie u Innych.
- Czy grozili ci, że pobiją cię drugi raz, jeżeli cokolwiek nam powiesz? - To znowu Kai, Siwon nie zadałby takiego pytania. Naczelnik zdawał sobie sprawę, że wcale nie chodzi o żadne groźby.
- Czy zamierzasz nam cokolwiek powiedzieć?
Pokręciłem głową.
***
Otworzyłem drzwi, gdy tylko usłyszałem pukanie. Kiedy tylko zaczęły się rozsuwać, zdałem sobie sprawę z własnej głupoty. Przecież to mógł być każdy. Także ktoś, kto chce spuścić mi wpierdol. W końcu w samym pokoju nikt nie zainstalował kamer. Znając ich ustawienie na korytarzu, można było niepostrzeżenie zjawić się tutaj i zatłuc mnie na śmierć. Na szczęście tym razem skończyło się jedynie na obawach. W drzwiach stał Lay.
- Cześć. - Szybko wszedł do środka. - Jak się czujesz?
- Tak jak wyglądam.
- W takim razie pogrzebali cię tydzień temu - zaśmiał się, jak zawsze rozbawiony własnym żartem.
Parsknąłem nieco wymuszenie. Nie rozmawialiśmy od dłuższego czasu, otwarcie przyznał, iż do wyjścia z poprawczaka woli się ze mną nie zadawać, a teraz...
- O co chodzi? - Zamknąłem drzwi.
Przez jego twarz przemknął cień. Chyba nie spodziewał się takiego traktowania. Zupełnie jakbym to ja zrobił coś złego. To z jego winy "zawiesiliśmy" przyjaźń. Może i dzięki wsparciu D.O miał plecy w ośrodku, tylko że, do chuja, przyjaciele nie powinni tak postępować.
- Jest sprawa. - Znowu się uśmiechnął. - Pewnie nie wiesz, ale będą dzisiaj przeszukiwać pokoje. To znaczy te pokoje normalnych ludzi, których współlokatorzy nie dają dupy strażnikowi - twojego nie ruszą. - Wyciągnął z kieszeni dość pokaźny, owinięty ciemną szmatką woreczek. - Mógłbyś to przechować na czas...?
- To twoje? - przerwałem mu. - To twoje czy... gangu?
- Moje.
Zacisnąłem dłoń na materiale spodni. Dlaczego wszyscy nagle zaczęli mnie okłamywać? Przełknąłem ślinę, po czym skinąłem głową.
- Spoko, mogę wziąć. Tylko zgłoś się po nie jutro.
Rzucił woreczek na moje łóżko i zasalutował, wyszczerzony od ucha do ucha. Nie zmusiłem się do odpowiedzenia na ten uśmiech.
Rzucił woreczek na moje łóżko i zasalutował, wyszczerzony od ucha do ucha. Nie zmusiłem się do odpowiedzenia na ten uśmiech.
***
Termin dozwolonych odwiedzin jakoś magicznie zbiegł się z wyleczeniem obrażeń. Oczywiście, nie znaczyło to, iż wróciłem do poprzedniej kondycji, jednak niemal wszystkie siniaki ulotniły się z mojej twarzy. Inaczej mówiąc, choć wciąż poruszałem się gracją weterana z amputowaną nogą, mogłem już startować w wyborach Mistera Korei. Dziękowałem za to losowi i bogom, każdemu z osobna. Wolałem nie spotykać się z rodzicami jako nieudolnie ucharakteryzowany statysta z "The Walking Dead". W sumie na chwilę obecną wolałem w ogóle się z nimi nie spotykać.
Nie tak, że obawiałem się jakichś pretensji czy krzyków. Zdążyli się już nawrzeszczeć, gdy zadzwonili do nich z komisariatu. Kiedy dowiedzieli się, iż idę do poprawczaka, zareagowali względnie pozytywnie. Po przejściu etapu płaczu, biadolenia i chodzenia na msze matka doszła do wniosku, że dzięki atakowi z użyciem broni udowodniłem wszystkim ciotkom swoją odwagę, a kilkumiesięczny pobyt w tym zakamuflowanym psychiatryku pomoże mi "stać się prawdziwym mężczyzną". Ojciec za to był przekonany, że mnie zgwałcą, więc do przetransportowania do poprawczaka byłem zadręczany nauką samoobrony. Która chuja się przydała, nawiasem mówiąc.
Atmosfera na śniadaniu była ożywiona jak nigdy. Cóż, prawdopodobnie także ci najwięksi recydywiści nie mogli się doczekać zobaczenia rodziców, rodzeństwa czy przyjaciół. Nawet D.O wyglądał sympatyczniej niż zazwyczaj, tym bardziej, iż od epizodu na stołówce wyraźnie mnie unikał. Pewnie uznał mnie za obłąkanego masochistę. Albo po prostu dał sobie spokój.
W całym tym tłumie facetów, z których każdy wydawał się tak podekscytowany jak dzieci przed pierwszą przejażdżką diabelskim kołem, tylko dwie osoby nie podzielały ogólnej radości. I oczywiście byli to moi przyjaciele. Kris wraz z Sehunem od rana nie zamienili ze mną ani słowa. O ile jeszcze w przypadku Sehuna mogłem uznać to za stan naturalny, o tyle pozbawiona wyrazu twarz Krisa napawała mnie niepokojem. Pamiętałem słowa Tao odnośnie do jego rodziny, jednak...
- Kto do was przychodzi? - zapytałem niemalże beztroskim tonem.
- Matka i ojciec - odparł sztywno Kris.
Sehun nawet nie mrugnął.
- U mnie będą rodzice z przyjaciółką, o ile się załapała. Nie jestem pewien, nie mamy w końcu tutaj z nimi kontaktu, ale ona jest takim przysłowiowym cwaniakiem, który się wszędzie wciśnie. Jakby był koniec świata i tak jak w "2012" najbogatsi mogliby uciec tymi wielkimi statkami kosmicznymi, ona wlazłaby na nie bez płacenia i nikt by jej nie powstrzymał - pieprzyłem bez ładu i składu, próbując wciągnąć ich w rozmowę.
- Wspaniale - skomentował beznamiętnym głosem Kris.
Sehun bez słowa wstał od stołu.
***
Wpuszczali nas grupami ułożonymi według jakiegoś idiotycznego schematu. Na pewno nie miało to nic wspólnego ani z kolejnością alfabetyczną, ani średnią wiekową, ani tym bardziej z jakąkolwiek logiką. Kiedy Kris oznajmił, iż kompletnie nie ogarnia sposobu przydziału, uznałem, że nie ma sensu o tym myśleć. W momencie, kiedy jesteś humanem, a znajdujący się obok umysł ścisły przyznaje się do nierozumienia czegoś, powinieneś po prostu ignorować tego istnienie. Tak też zrobiłem.
Spotkania odbywały się w sali do złudzenia przypominającą stołówkę - pomieszczenia różniły się tylko ilością okien. Gdybym nie miał na sobie więziennego uniformu, a komendy strażników zagłuszałby huk silników, czułbym się jak na jakiejś sali odlotów.
Kazali nam usiąść, po czym wpuścili pierwszą grupkę rodziców. Moi znajdowali się na samym przedzie; sądząc po minach reszty, wywalczyli to miejsce łokciami i pazurami. Kurwa, chyba jednak za nimi tęskniłem.
- Wyobrażasz sobie, że przeszukali moją torebkę?! - Matka wyglądała na autentycznie wzburzoną.
- Nic dziwnego, w tej sukience każdy wziąłby cię za przemytniczkę narkotyków. - Ojciec wyszczerzył się do mnie.
Obaj parsknęliśmy śmiechem. Mama niebezpiecznie zmrużyła oczy.
- Widzę, że nie chcecie dostać obia... - Zamarła w pół słowa, po czym nagle wybuchnęła płaczem.
Natychmiast znalazłem się przy niej. Ojciec objął ją ramieniem, ja po prostu chwyciłem za ręce. Matka rzadko zachowywała się nieracjonalnie: kiedy nawet płakała z powodu mojego skazania, nie histeryzowała jakoś szczególnie. A teraz... Cóż, tato wyglądał na tak samo zdezorientowanego jak ja. Przyciągnęła mnie, by pocałować w oba policzki.
- Tak strasznie pusto bez ciebie, Lu - załkała. - Tak za tobą tęsknimy...
Zacisnąłem dłonie na materiale jej sukienki. Ja też, mamo, ja też.
Spotkania odbywały się w sali do złudzenia przypominającą stołówkę - pomieszczenia różniły się tylko ilością okien. Gdybym nie miał na sobie więziennego uniformu, a komendy strażników zagłuszałby huk silników, czułbym się jak na jakiejś sali odlotów.
Kazali nam usiąść, po czym wpuścili pierwszą grupkę rodziców. Moi znajdowali się na samym przedzie; sądząc po minach reszty, wywalczyli to miejsce łokciami i pazurami. Kurwa, chyba jednak za nimi tęskniłem.
- Wyobrażasz sobie, że przeszukali moją torebkę?! - Matka wyglądała na autentycznie wzburzoną.
- Nic dziwnego, w tej sukience każdy wziąłby cię za przemytniczkę narkotyków. - Ojciec wyszczerzył się do mnie.
Obaj parsknęliśmy śmiechem. Mama niebezpiecznie zmrużyła oczy.
- Widzę, że nie chcecie dostać obia... - Zamarła w pół słowa, po czym nagle wybuchnęła płaczem.
Natychmiast znalazłem się przy niej. Ojciec objął ją ramieniem, ja po prostu chwyciłem za ręce. Matka rzadko zachowywała się nieracjonalnie: kiedy nawet płakała z powodu mojego skazania, nie histeryzowała jakoś szczególnie. A teraz... Cóż, tato wyglądał na tak samo zdezorientowanego jak ja. Przyciągnęła mnie, by pocałować w oba policzki.
- Tak strasznie pusto bez ciebie, Lu - załkała. - Tak za tobą tęsknimy...
Zacisnąłem dłonie na materiale jej sukienki. Ja też, mamo, ja też.
***
Opuściłem pomieszczenie po pół godzinie, ustępując miejsca kolejnej grupy. Był w niej Lay; dopiero teraz przypomniałem sobie, że wciąż nie odebrał narkotyków. Usiadłem naprzeciwko drzwi z zamiarem złapaniem go, kiedy będzie wychodził. Wciąż były otwarte, widocznie strażnicy zamykali je tylko wtedy, gdy czekający na korytarzu wychowankowie za głośno się wydzierali.
Dopiero po paru minutach spostrzegłem, iż w sali znajdował się również Kris. Siedział naprzeciwko dwójki wysokich, ubranych na ciemno ludzi. Mieli zaciśnięte usta, oczy skupione na sylwetce zgarbionego chłopaka. Ani razu nie poruszyli ulokowanymi na stole rękami. Przypominali zestawy klocków, ułożone idealnie zgodnie z instrukcją i pozostawione dla ozdoby na półce. Jeżeli naprawdę byli to jego rodzice, mogłem uwierzyć we wszystko, co powiedział o nich Tao.
Jeszcze raz przeczesałem wzrokiem pomieszczenie, szukając kogoś znajomego. Znalazłem i w tej samej chwili podniosłem się z podłogi. Tam był również D.O. Co prawda, śmiał się z czegoś, rozmawiając z jakimś sympatycznie wyglądającym staruszkiem, ale nie zamierzałem ryzykować. Lay mógł kiedy indziej przyjść po dragi.
Przeszedłem przez wypełniony po brzegi korytarz. Ci, którzy skończyli, mogli wrócić do pokoi albo iść do świetlicy. Nikt nie musiał tego pilnować, wszędzie były kamery, a poza tym w samym ośrodku naprawdę nie było nic innego do roboty. Odwróciłem wzrok od obserwującego mnie spod przymrużonych powiek Chena, zignorowałem niecenzuralne okrzyki ludzi, których rąk przypadkowo nie wyminąłem. Nigdzie nie było Sehuna.
***
Chyba nawet się nie zdziwił, kiedy ujrzał mnie na szczycie schodów. Stał na dachu, kurczowo zaciskając palce na paczce papierosów. Druga, zgnieciona znajdowała się pod jego bosą stopą.
- Sehun, jest trzynaście stopni. - Zbliżyłem się do niego.
Wzruszył ramionami. Wsadził do ust kolejną fajkę i skinął na mnie. Odruchowo podałem ogień. Wokół niego znajdowało się kilkanaście niedopałków, wszystkie wyglądały na nowe. Spojrzałem na niego z pewnym podziwem - gdybym wypalił tyle za jednym razem, rzygałbym przez dwa dni.
- W jakiej jesteś grupie? - Usiadłem, opierając się o murek. - Nie powinieneś tam być, żeby...?
- Nie jestem w żadnej grupie. I... nie będę o tym rozmawiać, ok?
- Nie jestem w żadnej grupie. I... nie będę o tym rozmawiać, ok?
Zamilkłem na moment. Nie zauważyłem, by powiedzenie tego sprawiło mu ból, ale bił od niego jakiś przerażający chłód. Nie próbował mnie zbyć, on rzeczywiście nie chciał o tym rozmawiać. Wyciągnąłem dłoń po papierosa. Bez słowa podsunął całą paczkę. Kiedy tego nie skomentowałem, jego ramiona nieznacznie się rozluźniły. Naprawdę pragnął ciszy.
Milczeliśmy zgodnie przez kilkadziesiąt minut, czas odmierzałem wypalanymi fajkami. Robiło się coraz zimniej. Podmuchy wiatru przenikały przez mój gruby sweter, wywołując dreszcze. Wolałem nie myśleć o tym, jak odczuwa temperaturę niemal nieubrany Sehun. Wystarczał widok jego sinych stóp.
- Powinniśmy wracać - odezwałem się w końcu.
- Możesz iść.
- Powinniśmy wracać - powtórzyłem z naciskiem. - Temperatura spada, pewnie zaraz zamarzniesz na śmierć.
- Nie chcę wracać. Jak już mówiłem, możesz iść.
Wstałem z cichym jękiem. Nie dość, że wciąż jeszcze nie doleczyłem się po pobiciu, to na dodatek przesiedziałem bez ruchu na zimnej posadzce niemal godzinę. Stanąłem naprzeciwko chłopaka.
- Sehun, zaraz skończą ci się fajki - zmieniłem taktykę. - Jeżeli już tak musisz palić, to rób to chociaż w pokoju. Wiesz, że mi to nie przeszkadza, więc nie widzę problemu, byś...
- Co z tego, że się skończą? Przeżyję bez.
Powstrzymałem się od zjadliwego komentarza. Nie miałem go obrażać, tylko przekonać. Odetchnąłem głośno i podjąłem jeszcze jedną próbę.
- Coś się stanie, jeśli zejdziesz z tego pieprzonego dachu i...? - Przypadkowo musnąłem dłonią jego.
- Odpierdol się! - Odskoczył ode mnie. - Co cię to, kurwa, obchodzi, gdzie będę?! Nie chcę rozmawiać, nie chcę rozmawiać z tobą, więc po chuj się narzucasz?!
- Przestań histeryzować, chcę się tylko dowiedzieć, co się dzieje - wycedziłem. - Jesteś moim przyjacielem, to logiczne, że...
- Przyjacielem?! - parsknął. - Czy ja ci, kurwa, wyglądam na kogoś, kto chce się z tobą zaprzyjaźniać?!
- Tak.
Zamarł. Papieros zwisał smętnie z jego ust, wyciągnięta dłoń zastygła w powietrzu. Sehun wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem graniczącym z przerażeniem, całkowicie nie zwracając uwagi na otoczenie. Nie zamierzałem czekać, aż znowu zacznie. Zacisnąłem palce na jego nadgarstku i pociągnąłem w stronę schodów.
Usłyszałem jakieś niezrozumiałe protesty dopiero piętro niżej. Oczywiście kompletnie je zignorowałem. Puściłem go w momencie, gdy przekroczyliśmy próg naszego pokoju. Na wszelki wypadek zamknąłem drzwi.
- Zadowolony? - prychnął drwiąco.
Wyszczerzyłem się od ucha do ucha.
- Z ogrzewania? Jak najbardziej.
Wywrócił oczami, po czym teatralnie odwrócił się plecami. Nie zdołał jednak ukryć uśmiechu.
***
- Minęło już tyle czasu - zaczął Kai - więc pomyślałem, że pewnie przemogłeś się na tyle, by powiedzieć mi co się stało.
Bezwiednie zacisnąłem dłonie w kieszeniach spodni. Siedzieliśmy w jego gabinecie, lustrując się wzrokiem. Naprawdę oczekiwał, iż powiem mu cokolwiek, skoro prawdopodobnie sam brał w tym udział? A może wcale tak nie było, może nie miał z tym nic wspólnego i teraz naprawdę się martwił? Nie zamierzałem sprawdzać, która z tych opcji jest prawdziwa.
- Luhan, musisz zrozumieć, iż cokolwiek się nie stało, stoję po twojej stronie - ciągnął dalej. - Nie musisz kryć sprawców, przeciwnie. Ich groźby są bez pokrycie, będziemy ich nadzorować i niczego ci nie zrobią.
- Nadzorować? - parsknąłem mimowolnie. - Za pomocą czego? Waszych ultranowoczesnych kamer?
Nie dał się sprowokować.
- Ok, wiem, wtedy spieprzyliśmy, ale teraz już wiemy, kogo i przed kim mamy pilnować, tak? - Złączył dłonie. - Luhan, pobicie nie jest problemem, który możesz rozwiązać sam. To nie jest bójka jeden na jeden, przecież to widać. Nie skończysz tego bez niczyjej pomocy.
- Sorry, ale nie mam najmniejszego powodu, żeby ci wierzyć. - Podniosłem się z krzesła. - Nie słyszałem jeszcze, żebyś rozwiązał jakikolwiek problem.
- Co masz na myśli?
Wspaniale, to był ten moment, kiedy powinienem się ugryźć w język. Albo udawać, iż doskonale wiem, o czym mowa. Rzecz jasna, wybrałem drugą opcję.
- Sehun chodzi do ciebie cały czas, a jakoś nie potrafisz mu pomóc. Dlaczego ze mną miałoby być inaczej?
Kai zesztywniał. Raczej nie uderzyłem w jego czuły punkt, chyba naprawdę przejmował się Sehunem. I wiedział, jaki ten ma problem. Poczułem mimowolną irytację. Naprawdę powiedział nawet temu psychologowi, a mi...?
- Co masz na myśli?
Wspaniale, to był ten moment, kiedy powinienem się ugryźć w język. Albo udawać, iż doskonale wiem, o czym mowa. Rzecz jasna, wybrałem drugą opcję.
- Sehun chodzi do ciebie cały czas, a jakoś nie potrafisz mu pomóc. Dlaczego ze mną miałoby być inaczej?
Kai zesztywniał. Raczej nie uderzyłem w jego czuły punkt, chyba naprawdę przejmował się Sehunem. I wiedział, jaki ten ma problem. Poczułem mimowolną irytację. Naprawdę powiedział nawet temu psychologowi, a mi...?
- U Sehuna... sprawa ma się nieco inaczej - odparł wreszcie. - Ty musisz tylko wymienić sprawców i mi zaufać.
- Inaczej? - zignorowałem drugą część wypowiedzi. - Czyli jak?
- Sam go zapytaj.
Zanim zdążyłem zadać jeszcze jedno pytanie, wskazał mi drzwi. Rozmowa zakończona.
- Inaczej? - zignorowałem drugą część wypowiedzi. - Czyli jak?
- Sam go zapytaj.
Zanim zdążyłem zadać jeszcze jedno pytanie, wskazał mi drzwi. Rozmowa zakończona.
***
Sehun wrócił do pokoju rano, dokładnie o trzeciej czterdzieści osiem. Nie spałem, wpatrywałem się w ekran jego telefonu, wyłamując sobie palce. Chyba nie powinienem tego robić, chyba wpływało to źle na stawy czy coś innego, ale o trzeciej czterdzieści osiem nie miało to znaczenia. O tej godzinie ludzie albo śpią snem niekoniecznie sprawiedliwych, lecz na pewno zmęczonych, albo wyrzygują pozostałości żołądka w kiblach kończących pracę klubów; nikt nie myśli wtedy o wpływie wyłamywania palców na resztę ciała.
- Hej, dlaczego nie śpisz? - Ściągnął koszulkę przez głowę i rzucił ją na pożarcie zalegającym na podłodze śmieciom. - Coś się spieprzyło?
- Nic, po prostu nie mogłem zasnąć. - Podniosłem się z jego łóżka.
- I dlatego kontemplowałeś nad zegarkiem w moim telefonie?
Jego intensywne spojrzenie przeszło mnie na wskroś. Miałem jakieś idiotyczne wrażenie, iż zorientuje się, jeżeli skłamię.
- Martwiłem się... trochę - przyznałem. - Zastanawiałem się, gdzie jesteś.
- A gdzie mogłem być? - Uśmiechnął się krzywo.
Przysiadłem na parapecie. Wyciągnąłem z kieszeni fajkę i zapaliłem. Sehun uniósł brwi - wiedział, że nie mam własnych papierosów, więc mu je podkradłem - ale nic nie powiedział. Przeciągnął się, ziewając głośno. Z łoskotem opadł na łóżko.
- Nie przeszkadza ci to? - zapytałem cicho.
- A tobie? - Podniósł głowę. - Przecież tak jest lepiej. Mamy fajny pokój, telefon, nikt nas nie sprawdza, kiedy są kontrole, możemy wychodzić kiedy chcemy i...
- Dałoby się przeżyć bez tego. - Skupiłem wzrok na żarzącej się końcówkę papierosa.
Usłyszałem, jak podnosi się z łóżka. Przeszedł przez pokój, wsadził do ust szluga, ale ostatecznie zrezygnował. Rzucił fajką o ziemię i zgniótł piętą. Może wreszcie zauważył, iż przesadza z paleniem.
- To chyba... nie twoja sprawa. - Musiał być wyjątkowo zmęczony, bo nawet nie zaklął.
- Wiem. - Skinąłem głową. - Tylko mówię, że jakby co to... możesz zrezygnować. Nikt nie będzie z tym miał problemu.
Nie odpowiedział. Patrzyliśmy się na siebie przez kilkadziesiąt sekund w całkowitym milczeniu. To było... zajebiście niekomfortowe, zupełnie jakby usiłował ocenić moje intencje, ale nie mogłem pierwszy odwrócić wzroku. Ostatecznie przerwałem to nagłym wypuszczeniem dymu z ust. Zasłonił oczy dłonią, lecz nie odsunął się.
- Dlaczego cię to obchodzi? - Nawet nie zadał tego pytania szeptem, to była jedna z tych wiadomości, którą poznać można było tylko dzięki umiejętności czytania z ruchu warg albo telepatycznie. Niestety, telepatą byłem mniej więcej takim jak dresikiem, a Sehuna otaczał dym, więc prawdopodobnie powiedział coś innego. Ale to nie miało znaczenia.
Wyciągnąłem fajkę z ust, rzuciłem na ziemię i tak jak on zmiażdżyłem stopą. Kawałek, który przygniótł wciąż palącą się część, zapulsował bólem, jednak zignorowałem to. Zacisnąłem palce na dłoni Sehuna i pociągnąłem ku sobie. Zachwiał się, zdezorientowany, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, pocałowałem go.
- Hej, dlaczego nie śpisz? - Ściągnął koszulkę przez głowę i rzucił ją na pożarcie zalegającym na podłodze śmieciom. - Coś się spieprzyło?
- Nic, po prostu nie mogłem zasnąć. - Podniosłem się z jego łóżka.
- I dlatego kontemplowałeś nad zegarkiem w moim telefonie?
Jego intensywne spojrzenie przeszło mnie na wskroś. Miałem jakieś idiotyczne wrażenie, iż zorientuje się, jeżeli skłamię.
- Martwiłem się... trochę - przyznałem. - Zastanawiałem się, gdzie jesteś.
- A gdzie mogłem być? - Uśmiechnął się krzywo.
Przysiadłem na parapecie. Wyciągnąłem z kieszeni fajkę i zapaliłem. Sehun uniósł brwi - wiedział, że nie mam własnych papierosów, więc mu je podkradłem - ale nic nie powiedział. Przeciągnął się, ziewając głośno. Z łoskotem opadł na łóżko.
- Nie przeszkadza ci to? - zapytałem cicho.
- A tobie? - Podniósł głowę. - Przecież tak jest lepiej. Mamy fajny pokój, telefon, nikt nas nie sprawdza, kiedy są kontrole, możemy wychodzić kiedy chcemy i...
- Dałoby się przeżyć bez tego. - Skupiłem wzrok na żarzącej się końcówkę papierosa.
Usłyszałem, jak podnosi się z łóżka. Przeszedł przez pokój, wsadził do ust szluga, ale ostatecznie zrezygnował. Rzucił fajką o ziemię i zgniótł piętą. Może wreszcie zauważył, iż przesadza z paleniem.
- To chyba... nie twoja sprawa. - Musiał być wyjątkowo zmęczony, bo nawet nie zaklął.
- Wiem. - Skinąłem głową. - Tylko mówię, że jakby co to... możesz zrezygnować. Nikt nie będzie z tym miał problemu.
Nie odpowiedział. Patrzyliśmy się na siebie przez kilkadziesiąt sekund w całkowitym milczeniu. To było... zajebiście niekomfortowe, zupełnie jakby usiłował ocenić moje intencje, ale nie mogłem pierwszy odwrócić wzroku. Ostatecznie przerwałem to nagłym wypuszczeniem dymu z ust. Zasłonił oczy dłonią, lecz nie odsunął się.
- Dlaczego cię to obchodzi? - Nawet nie zadał tego pytania szeptem, to była jedna z tych wiadomości, którą poznać można było tylko dzięki umiejętności czytania z ruchu warg albo telepatycznie. Niestety, telepatą byłem mniej więcej takim jak dresikiem, a Sehuna otaczał dym, więc prawdopodobnie powiedział coś innego. Ale to nie miało znaczenia.
Wyciągnąłem fajkę z ust, rzuciłem na ziemię i tak jak on zmiażdżyłem stopą. Kawałek, który przygniótł wciąż palącą się część, zapulsował bólem, jednak zignorowałem to. Zacisnąłem palce na dłoni Sehuna i pociągnąłem ku sobie. Zachwiał się, zdezorientowany, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, pocałowałem go.
NO NARESZCIE XD Tak, tak, tak, niby tak szybko, ale osiemnaście dni to maaaaasa czasu... Lecę czytać <3
OdpowiedzUsuńNo dzki w takim momencie okrutniku D:
OdpowiedzUsuńKuźwa, fellsuję, ok. Dziękuję Ci.
OdpowiedzUsuńTy sadystyczna istoto, kończyć w takim momencie... myślę i myślę ale nadal nie wiem o co właściwie może chodzić z Sehun (em, nie mogę się powstrzymać). Obstawiam jakieś molestowanie seksualne.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że kurwa koniec, wiedziałam. I słyszę jak się teraz śmiejesz, no kurwa. Poprzeklinam sobie, to odrobię za Sehuna w tym rozdziale.
OdpowiedzUsuńughgh, Mam wrażenie, że Kai udaje pieprzonego głupka i chcę już wiedzieć co jest Sehunowi. </3
I kurwa, musiałaś skończyć, D Z I Ę K I.
Teraz ja idę usiądę na parapecie, otworze okno, a dzisiaj w nocy 12 stopni, i wypalę papierosa, znowu za Sehuna. Nic się nie może marnować.
Omo, kissu! <3
OdpowiedzUsuńCiekawe jak Sehun zareaguje :) Coś mi jednak mówi, że prędzej da Luhanowi w pysk, niż odwzajemni pocałunek. Ale obym się myliła xD
Hwaiting! Weny życzę <3
To jest chyba moje najulubiensze opowiadanie jakie czytalam... Szczerze mowiac juz stracilam nadzieje na kolejne rozdzialy ALE JEST ! :D Naprawde uwielbiam takie klimaty, a do tego jest to napisane tak przyjemnym i gladkim jezykiem, ze czyta sie to tak szybko, ze jakiejkolwiek dlugosci rozdzialy by nie byly i tak beda za ktortkie :p (Wspominalam, ze jestem mistrzem pisiania dlugich, trudnych do zrozumienia zdan z przecinkami w zlych miejscach?) OD SAMEGO POCZATKU CZULAM, ZE PRZERWANE BEDZIE W TAKIM MOMENCIE... Tez lubie wkurzac ludzi takimi rzeczami XD *piątka* W sumie dziwi mnie, ze masz tu tak niewiele komentarz... Dlatego tez postanowilam dodac swoj (Swoja droga ten komentarz nabiera wartosci nawet dla mnie, bo nigdy nie komentuje. Bycie leniwym ma te wade, ze cokolwiek robie, musze w to wlozyc dwa razy wiecej energii od innych ludzi, bo trzeba sie jeszcze samemu przekonac, ze warto.)
OdpowiedzUsuńMoj boze Luhan taki naiwny stworek... "Przechowasz mi narkotyki?" - "Jasne, spoko." Blagam, przeciez wiadomo jak to sie skonczy :/ No ale licze, ze tajemniczy Sehun przyjdzie mu na ratunek, chyba ze przestanie sie do niego odzywac po tym pocalunku... Albo da mu w morde... Albo zaczna uprawiac seks - to tez jest opcja.
W sumie oprocz poznania sekretow tajemniczego Sehuna, chyba najbardziej czekam na rozwiniecie watku Kaisoo <333 Blagam niiech tylko nie zamkna Kaia za pedofilie albo cos w tym stylu... (Trauma po pewnym fanfiku hahaha)
Co do bledow moze nie bede sie wypowiadac, bo pewnie sama mam z 5 ort. i z 6 intp. tylko w tym komentarzu XD
Czekam na dalsze czesci! Mam nadzieje, ze beda szybciej niz za trzy miesiace, bo co ja bede w tym czasie robic?! Uczyc sie? /8
Tak wiec, mimo ze nie komentuje to ZAWSZE tu jestem i czuwam hehe