Pairing: Krisyeol (Wu Yifan x Chanyeol)
Tematyka: dżadżoi, AU paskudne, koszykówka, odkrywanie orientacji, jeszcze więcej koszykówki
Ostrzeżenia: przekleństwa, papierosy, jakieś tam wzmianki o istnieniu popędu seksualnego
Co tam: Wiem, że najpierw miały być dokończone starsze opowiadania. Wiem, naprawdę. I tak się kiedyś stanie. Kiedyś. Jak na razie macie nowego Krisyeola.
Poprawczak pojawi się w przeciągu dwóch tygodni, o ile w moim ogródku nie wyląduje TARDIS.
Usiadłem w ławce, nie
dowierzając zaistniałej sytuacji. Jakim cudem jeszcze nic się nie
zawaliło? Żadnych krzyków, ostatnich tchnień, bębnienia ziemi?
Brak nawet śladu po najmniejszym tsunami? Czy apokalipsa naprawdę
miała nie nadejść?
Położyłem głowę na blacie. Świat znowu mnie rozczarował. Bóg zignorował błagalne modły i dopuścił, by rok szkolny dalej trwał.
Położyłem głowę na blacie. Świat znowu mnie rozczarował. Bóg zignorował błagalne modły i dopuścił, by rok szkolny dalej trwał.
Wbrew pozorom nie
nienawidziłem szkoły. Nie traktowałem jej jako najgorszej rzeczy
na świecie, nawet lubiłem niektóre zajęcia, ludzi, zespół i
drużynę koszykówki. Ale nie o ósmej rano. O ósmej rano
nienawidziłem nawet smażonego mięsa.
Nałożyłem torbę na głowę. Miałem dość społeczeństwa jak na dzisiaj. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę, że być może schowania głowy do plecaka nie rozwiąże wszystkich moich problemów, ale wolałem się w to nie wgłębiać.
Ławka zadrżała, gdy ktoś rzucił na nią wypełniony plecak. Nie musiałem podnosić głowy – zresztą nie zamierzałem jej wyciągać z torby – by wiedzieć, kto właśnie usiadł obok.
- Przestań zachowywać się jak pojeb. - Baekhyun dźgnął mnie długopisem w łopatkę.
Nie zareagowałem. Po chwili ciszy chłopak westchnął ciężko – jakby myślał, że obchodzi mnie jego dezaprobata! - rozpiął swój plecak i też wsunął tam łeb.
Czasami kochałem nasze połączenie dusz.
Nałożyłem torbę na głowę. Miałem dość społeczeństwa jak na dzisiaj. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę, że być może schowania głowy do plecaka nie rozwiąże wszystkich moich problemów, ale wolałem się w to nie wgłębiać.
Ławka zadrżała, gdy ktoś rzucił na nią wypełniony plecak. Nie musiałem podnosić głowy – zresztą nie zamierzałem jej wyciągać z torby – by wiedzieć, kto właśnie usiadł obok.
- Przestań zachowywać się jak pojeb. - Baekhyun dźgnął mnie długopisem w łopatkę.
Nie zareagowałem. Po chwili ciszy chłopak westchnął ciężko – jakby myślał, że obchodzi mnie jego dezaprobata! - rozpiął swój plecak i też wsunął tam łeb.
Czasami kochałem nasze połączenie dusz.
***
Staliśmy ze
znajomymi na korytarzu, omawiając wszystko, co powinni omawiać
statystyczni nastolatkowie. Dziewczyny, sport, komiksy, jedzenie,
kolorowe długopisy, Illuminati, filmiki ze słodkimi kotami i ludźmi
spadającymi z dachu, lekcje, prace domowe. Dokładnie w tej
kolejności.
Z każdym
wypowiedzianym słowem zdawałem sobie sprawę, jak bardzo monotonnie
zapowiada się ten semestr. Nie wymagałem wiele, jedno trzęsienie
ziemi czy samobójstwo nauczyciela w zupełności by mi wystarczyło.
Jak dotąd najbardziej emocjonującym wydarzeniem w szkole była
październikowa inspekcja sanitarna.
Jak na zawołanie brutalne uderzenie w ramię pchnęło mnie na ścianę. Zatoczyłem się, czując się jak podczas pierwszej przygody z alkoholem. Tylko że tym razem nie było mi ani lekko, ani przyjemnie.
Jak na zawołanie brutalne uderzenie w ramię pchnęło mnie na ścianę. Zatoczyłem się, czując się jak podczas pierwszej przygody z alkoholem. Tylko że tym razem nie było mi ani lekko, ani przyjemnie.
Czyjaś ręka
pociągnęła mnie do pionu i znowu stałem naprzeciwko przyjaciół.
Baekhyun potrząsnął głową, wskazując kciukiem oddalającą się
postać.
- Kris.
Kris? Tak nazywał się buldożer, który niemal zrównał mnie z ziemią?
- To nowy, jest w trzeciej klasie.
Nowy? Czyli był człowiekiem. Cóż, buldożerowi mogłem przepuścić, trzecioklasiście niekoniecznie. Chyba że takiemu o wymiarach trzy na trzy metry.
- Nie zauważył cię – próbowała tłumaczyć któraś z dziewczyn – rozmawiał przez telefon i po prostu biegł, potrącając wszystkich po drodze.
Machnąłem dłonią. Nie obchodził mnie kontekst sytuacji, ważne było to, że prawie mnie wywrócił. I to bez ostrzeżenia!
Krisie, trzecioklasisto, nędzna kreaturo aspirująca do zostania buldożerem, znajdę cię.
- Kris.
Kris? Tak nazywał się buldożer, który niemal zrównał mnie z ziemią?
- To nowy, jest w trzeciej klasie.
Nowy? Czyli był człowiekiem. Cóż, buldożerowi mogłem przepuścić, trzecioklasiście niekoniecznie. Chyba że takiemu o wymiarach trzy na trzy metry.
- Nie zauważył cię – próbowała tłumaczyć któraś z dziewczyn – rozmawiał przez telefon i po prostu biegł, potrącając wszystkich po drodze.
Machnąłem dłonią. Nie obchodził mnie kontekst sytuacji, ważne było to, że prawie mnie wywrócił. I to bez ostrzeżenia!
Krisie, trzecioklasisto, nędzna kreaturo aspirująca do zostania buldożerem, znajdę cię.
***
Rodzice znowu
zaczęli się kłócić, więc opuściłem dom w trybie ekspresowym.
Ze słuchawkami na uszach przemierzałem połacie osiedlowego
podwórka, nie bardzo mając plan na resztę wieczoru. Nie mogłem
zadzwonić do Baekhyuna – o tej porze właśnie zaczynał zajęcia
ze śpiewu – a z pozostałymi jakoś nie miałem ochoty się
widzieć. W normalnej sytuacji poszedłbym do kina, ale wszystkie
pieniądze przepuściłem na wzmacniacze do perkusji. Byłem wrakiem
człowieka.
Poprawiłem
kaptur i rozłożyłem się na niskiej ławce. Rodzice potrafili
wydzierać się na siebie namiętnie i z pasją przez długie
godziny, musiałem trochę tutaj posiedzieć.
Po dziesięciu
minutach telefon przypomniał sobie, że jednak zapomniałem go
naładować. Nie zamierzałem jednak przerywać słuchania muzyki z
tak błahego powodu! Szczególnie, że słuchałem 2NE1. Jęknąłem
głośno, gdy bateria padła dokładnie przed rozpoczęciem zwrotki
Sandary Park. Ten dzień naprawdę nie mógł wyglądać gorzej.
A jednak mógł. W moją stronę szedł obraz niezwykłej indywidualności, niemalże rozjaśniający wszechobecną mgłę swą oryginalnością. Inaczej mówiąc, czekało mnie spotkanie z dresikiem.
Naciągnąłem kaptur na głowę – odstające jak hipsterzy na czarnej mszy uszy nadawały mi zbyt dziecinny wygląd – i przyjąłem groźną minę. Przynajmniej miałem nadzieję, że była groźna.
Dres usiadł po drugiej stronie ławki, nie komentując niczego, nie rzucając nawet jednym swojskim „kurwa”. Zmierzyłem go podejrzliwym wzrokiem, lecz gdy po parudziesięciu sekundach dalej się na mnie nie rzucił, dałem spokój.
- Masz ogień? - zapytał nagle.
Miałem. Nawet podpisany, właśnie na wypadek takich sytuacji.
Nieznajomy – bo na niego ewoluował z bycia „dresem”, nie mogłem tak nazywać kogoś, kto nie próbował zatłuc wszystkiego, co nie porusza się w stadzie – nie umiał palić. Zaciągał się płytko, co jakiś czas nieudolnie maskował krztuszenie. Może to był jego pierwszy raz? Może stało się coś okropnego i nie potrafił się inaczej uspokoić? A może szykował się na wielką imprezę, podczas której musiał udowodnić znajomym, że nie jest ciotą?
A jednak mógł. W moją stronę szedł obraz niezwykłej indywidualności, niemalże rozjaśniający wszechobecną mgłę swą oryginalnością. Inaczej mówiąc, czekało mnie spotkanie z dresikiem.
Naciągnąłem kaptur na głowę – odstające jak hipsterzy na czarnej mszy uszy nadawały mi zbyt dziecinny wygląd – i przyjąłem groźną minę. Przynajmniej miałem nadzieję, że była groźna.
Dres usiadł po drugiej stronie ławki, nie komentując niczego, nie rzucając nawet jednym swojskim „kurwa”. Zmierzyłem go podejrzliwym wzrokiem, lecz gdy po parudziesięciu sekundach dalej się na mnie nie rzucił, dałem spokój.
- Masz ogień? - zapytał nagle.
Miałem. Nawet podpisany, właśnie na wypadek takich sytuacji.
Nieznajomy – bo na niego ewoluował z bycia „dresem”, nie mogłem tak nazywać kogoś, kto nie próbował zatłuc wszystkiego, co nie porusza się w stadzie – nie umiał palić. Zaciągał się płytko, co jakiś czas nieudolnie maskował krztuszenie. Może to był jego pierwszy raz? Może stało się coś okropnego i nie potrafił się inaczej uspokoić? A może szykował się na wielką imprezę, podczas której musiał udowodnić znajomym, że nie jest ciotą?
Chciałem tego
wszystkiego się dowiedzieć, zrozumieć, ale bałem zapytać.
Zresztą i tak zamierzałem o tym wszystkim zapomnieć. Miałem na
głowie tyle rzeczy, naprawdę nie było czasu na zajmowanie się
problemami krztuszących się dresów. Podniosłem się szybko,
trochę za szybko. Dopiero w domu zorientowałem się, iż zostawiłem
mu zapalniczkę.
***
Kris tak
naprawdę nazywał się Wu Yifan. Był Chińczykiem, od dziesiątego
roku życia mieszkał w Kanadzie, do Korei przyjechał chuj wie po
co. Poza tym nie znosił matematyki, jego lewa słuchawka była
zepsuta, a prawa stopa minimalnie dłuższa od drugiej. No i pracował
jako model. I całkiem nieźle zarabiał.
Tego wszystkiego dowiedziałem się od szkolnych plotkarek w niecałe cztery minuty. Poczułem m i n i m a l n e uczucie zazdrości. Facet był w szkole jeden dzień, a już założyli mu fanklub. Nie, żebym sam takiego nie miał. Byłem wysoki, przystojny, miałem zajebisty głos i grałem w koszykówkę. Ale mimo wszystko u mnie pierwsze fanki pojawiły się mniej więcej po dwóch miesiącach. To pewnie przez te odstające uszy.
Tego wszystkiego dowiedziałem się od szkolnych plotkarek w niecałe cztery minuty. Poczułem m i n i m a l n e uczucie zazdrości. Facet był w szkole jeden dzień, a już założyli mu fanklub. Nie, żebym sam takiego nie miał. Byłem wysoki, przystojny, miałem zajebisty głos i grałem w koszykówkę. Ale mimo wszystko u mnie pierwsze fanki pojawiły się mniej więcej po dwóch miesiącach. To pewnie przez te odstające uszy.
- Ciekawe,
dlaczego wzięli go na modela – zastanowiłem się, oglądając
podstawione pod nos zdjęcie. - Przecież w ogóle nie jest
przystojny.
Dziewczęta wymieniły między sobą rozbawione spojrzenia. Wcale nie byłem zazdrosny, po prostu mówiłem prawdę!
- Nie jest przystojny? - parsknęła któraś.
- Oczywiście, że nie – ciągnąłem. - Kris jest najbrzydszym modelem, jakiego widziałem w życiu. A jestem fanem Deela Kensa.
Z twarzy mojej rozmówczyni nagle zniknął pełen politowania uśmieszek. Kilka osób wstrzymało oddech, bynajmniej nie z powodu mojego śmiałego stanowiska. Kris stał dokładnie za mną.
- Ja nie jestem przystojny? - sarknął.
Gdybym był obiektywny, natychmiast odwołałbym swoje słowa. Kris wyglądał jak personifikacja słowa „przystojny”, jego zdjęcie z pewnością znajdowało się w encyklopedii obok tego hasła. Miał specyficzne, nieco za ostre rysy twarzy, ale wzrostem, szerokimi ramionami oraz przerażająco wystającymi obojczykami nadrabiał absolutnie wszystko.
Cóż za szczęście, że byłem tylko zawistnym człowiekiem, który umiał bezwstydnie kłamać.
- No nie jesteś. - Wzruszyłem ramionami. - Wyglądasz jak wiewiórka. Blond wiewiórka ze wścieklizną.
Dostrzegłem w jego oczach ogromną, czysto pierwotną żądzę mordu. Tę, dzięki której nasi przodkowie prowadzili walki plemienne i polowali na mamuty czy inne tygrysy szablozębne. W duszy podziękowałem losowi, że urodziłem się w dwudziestym pierwszym wieku i Kris nie mógł w ramach zemsty przebić mnie oszczepem. Nie, żebym się wystraszył.
Dziewczęta wymieniły między sobą rozbawione spojrzenia. Wcale nie byłem zazdrosny, po prostu mówiłem prawdę!
- Nie jest przystojny? - parsknęła któraś.
- Oczywiście, że nie – ciągnąłem. - Kris jest najbrzydszym modelem, jakiego widziałem w życiu. A jestem fanem Deela Kensa.
Z twarzy mojej rozmówczyni nagle zniknął pełen politowania uśmieszek. Kilka osób wstrzymało oddech, bynajmniej nie z powodu mojego śmiałego stanowiska. Kris stał dokładnie za mną.
- Ja nie jestem przystojny? - sarknął.
Gdybym był obiektywny, natychmiast odwołałbym swoje słowa. Kris wyglądał jak personifikacja słowa „przystojny”, jego zdjęcie z pewnością znajdowało się w encyklopedii obok tego hasła. Miał specyficzne, nieco za ostre rysy twarzy, ale wzrostem, szerokimi ramionami oraz przerażająco wystającymi obojczykami nadrabiał absolutnie wszystko.
Cóż za szczęście, że byłem tylko zawistnym człowiekiem, który umiał bezwstydnie kłamać.
- No nie jesteś. - Wzruszyłem ramionami. - Wyglądasz jak wiewiórka. Blond wiewiórka ze wścieklizną.
Dostrzegłem w jego oczach ogromną, czysto pierwotną żądzę mordu. Tę, dzięki której nasi przodkowie prowadzili walki plemienne i polowali na mamuty czy inne tygrysy szablozębne. W duszy podziękowałem losowi, że urodziłem się w dwudziestym pierwszym wieku i Kris nie mógł w ramach zemsty przebić mnie oszczepem. Nie, żebym się wystraszył.
***
Prawdopodobnie
nienawiść moja i Krisa skończyłaby się na docinkach rzucanych z
drugiego końca korytarza, podstawianiu nogi i wrzucaniu rzeczy do
śmietnika. Prawdopodobnie, bowiem mogłem jedynie spekulować.
Ponieważ się tak nie skończyła. I tylko z powodu jednej jedynej
rzeczy.
Koszykówki.
Kris był
dobry. Bardziej niż dobry. Niby wiedziałem, że w Kanadzie pełnił
funkcje kapitana i nawet coś wygrywali, ale traktowałem to jedynie
jako anegdotkę. Dopóki nie zgłosił się do drużyny i nie zagrał
z nami pierwszego treningu.
Nigdy nie powiedziałbym, że trener może kompletnie stracić głowę, zmienić kapitana tuż przed eliminacjami i podarować mu niemal nieograniczoną władzę. Ale tak właśnie się stało.
Tym sposobem nie tylko musiałem patrzeć na mordę Krisa podczas zajęć pozalekcyjnych, to jeszcze na dodatek mógł mi rozkazywać. I czynił to nad wyraz chętnie.
Każdego dnia w szatni fantazjowałem o utopieniu go pod prysznicem.
Nigdy nie powiedziałbym, że trener może kompletnie stracić głowę, zmienić kapitana tuż przed eliminacjami i podarować mu niemal nieograniczoną władzę. Ale tak właśnie się stało.
Tym sposobem nie tylko musiałem patrzeć na mordę Krisa podczas zajęć pozalekcyjnych, to jeszcze na dodatek mógł mi rozkazywać. I czynił to nad wyraz chętnie.
Każdego dnia w szatni fantazjowałem o utopieniu go pod prysznicem.
***
Kris w ogóle
nie miał przyjaciół. Nie dziwiło mnie to, nikt normalny nie
zbliżyłby się do kogoś takiego, ale niektórym wydawało się to
podejrzane. „Niektórym”, czyli Baekhyunowi. Miał nawet okres
chodzenia za nowym, by odkryć jakąś jego straszną tajemnicą.
Nakręcił na to mnóstwo ludzi, szczególnie zafascynowane
„Zmierzchem” i jego pochodnymi dziewczyny, które z lubością
dopatrywały się w chamskiej i wkurwiającej postawie Krisa jakichś
oznak wampiryzmu.
Dla mnie debil po prostu się izolował. Uważał za lepszego od nas wszystkich, niegodnych chwili rozmowy. Pomysły Baekhyuna doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Żeby nie było – życzyłem Krisowi autentycznie jak najgorzej, ale nawet ja miałem na tyle przyzwoitości, by nie posądzać go o bycie sparklującą pijawką.
Dla mnie debil po prostu się izolował. Uważał za lepszego od nas wszystkich, niegodnych chwili rozmowy. Pomysły Baekhyuna doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Żeby nie było – życzyłem Krisowi autentycznie jak najgorzej, ale nawet ja miałem na tyle przyzwoitości, by nie posądzać go o bycie sparklującą pijawką.
***
Nie powołał
mnie na pierwszy mecz. Tak po prostu. Porozmawiał z trenerem i
doszli do wniosku, że nie jestem jeszcze gotowy. Nie wdawałem się
w dyskusję, jedynie zacisnąłem zęby i skinąłem głową. Nie
mogłem dać mu satysfakcji.
Całe drugie
spotkanie przesiedziałem na ławce rezerwowych. Jako jedyny przez
cały mecz nie wszedłem na boisko.
Przeszliśmy eliminacje, zaczęło robić się poważnie. Kiedy nie usłyszałem swojego nazwiska podczas wyczytywania listy powołanych, bez słowa oddałem koszulkę.
Przeszliśmy eliminacje, zaczęło robić się poważnie. Kiedy nie usłyszałem swojego nazwiska podczas wyczytywania listy powołanych, bez słowa oddałem koszulkę.
***
Sukcesywnie
unikałem wszystkich przez dwa tygodnie. Rodzice przestali niemal
pojawiać się w domu, więc nikt nie zmuszał mnie do chodzenia do
szkoły, Baekhyun był chyba zbyt zajęty lataniem za przypadkowo
poznaną kelnerką, by zauważyć moją absencję, a próby zespołu
i tak zawieszono z powodu przeziębienia wokalisty. Kilku znajomych z
drużyny koszykarskiej, którzy przyszli dwa dni po mojej rezygnacji,
nawet nie wpuściłem do domu.
Całymi godzinami leżałem na dywanie w pozycji embrionalnej, słuchając X Japan i Nirvany. Całkowity weltschmerz. Z krótkimi przerwami na Green Day. Wtedy ganiałem po domu, darłem się na cały Seul i waliłem w perkusje.
Całymi godzinami leżałem na dywanie w pozycji embrionalnej, słuchając X Japan i Nirvany. Całkowity weltschmerz. Z krótkimi przerwami na Green Day. Wtedy ganiałem po domu, darłem się na cały Seul i waliłem w perkusje.
A potem
wszystko się popsuło. A raczej k t o ś wszystko popsuł.
Drzwi otworzyły się nagle, bez żadnego dźwięku przekręcanego klucza. Najpierw się zdziwiłem, potem, gdy zobaczyłem, kto stoi na progu, postanowiłem strzelić sobie w łeb. Jak mogłem zapomnieć o zamknięciu drzwi?! Jak mogłem pozwolić tej zarazie wpełznąć do mojego ostatniego bastionu?!
Kris nie wyglądał na przejętego ani moim wyrazem twarzy, ani faktem, że leżałem na podłodze we wczorajszych ciuchach. Spokojnie podszedł do radia i ściszył solówkę Tre Coola. Ze zdwojoną mocą przypomniałem sobie, dlaczego nigdy nie hołdowałem zasadzie: „gość w dom, Bóg w dom”.
Nie zdążyłem się podnieść, gdy mokra koszulka wylądowała na mojej twarzy. Moja koszulka do koszykówki.
- Chcę, żebyś wrócił. - Kris oparł się o szafkę. - Naprawdę. Nie brałem cię przedtem, żebyś się nie przemęczał, a ty odjebałeś tę szopkę i...
Po raz pierwszy w życiu uniosłem brwi. Powstrzymałem chęć gwałtownego rzucenia się do lustra w celu sprawdzenia, jak wyglądam i utrzymałem poważny wyraz twarzy. Kris poczerwieniał.
- Dobra, nieprawda – przyznał się. - Tak naprawdę chciałem się zemścić. Ale potem zrozumiałem, że bez ciebie ten skład nie trzyma się kupy.
Był beznadziejny.
- Wygraliście trzy mecze – zauważyłem.
- Ledwo!
- Nieprawda.
Wsadził dłonie do kieszeni.
- Okej, to też nieprawda – żachnął się. - Powołuję cię po to, żeby ci przeszkadzać i zmusić do ośmieszenia przed całą szkołą, prezydentką i społeczeństwem. Takie wytłumaczenie ci pasuje czy mam znowu zmieniać wersję?
Nie powstrzymałem parsknięcia. Przez kilka sekund wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem, po czym sam również się uśmiechnął. Jego ramiona widocznie się rozluźniły.
- Naprawdę chcę, żebyś zagrał.
Uniosłem podbródek, starając się przybrać pełną pogardy minę. Sztandarową minę Krisa. Kiedy się zorientował, co robię, znowu się uśmiechnął. I, choć nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek wpadnie mi to do głowy, musiałem przyznać, że wyglądał przy tym dość... niebeznadziejnie. Niekoszmarnie. Nieźle. Fajnie. Dobrze. Uro... Schowałem twarz w dłoniach. Co to, kurwa, było?!
Gdy podniosłem głowę, napotkałem podejrzliwy wzrok Krisa. Wyszczerzyłem się z zażenowaniem. To jedynie wzmogło jego nieufność. Natychmiast więc przybrałem neutralnym wyraz twarzy.
- Pomyślę nad powrotem – oznajmiłem wspaniałomyślnie.
Kris posłał mi pełne politowania spojrzenie i ruszył do drzwi. Tuż przed samym wyjściem, kiedy stał już na progu, zatrzymał się niespodziewanie.
- Proszę, podgłośnij to – wskazał radio - dopiero, gdy już wyjdę. Nie chcę słyszeć na klatce tego jazgotu.
Okej, jednak wciąż go nienawidziłem.
Drzwi otworzyły się nagle, bez żadnego dźwięku przekręcanego klucza. Najpierw się zdziwiłem, potem, gdy zobaczyłem, kto stoi na progu, postanowiłem strzelić sobie w łeb. Jak mogłem zapomnieć o zamknięciu drzwi?! Jak mogłem pozwolić tej zarazie wpełznąć do mojego ostatniego bastionu?!
Kris nie wyglądał na przejętego ani moim wyrazem twarzy, ani faktem, że leżałem na podłodze we wczorajszych ciuchach. Spokojnie podszedł do radia i ściszył solówkę Tre Coola. Ze zdwojoną mocą przypomniałem sobie, dlaczego nigdy nie hołdowałem zasadzie: „gość w dom, Bóg w dom”.
Nie zdążyłem się podnieść, gdy mokra koszulka wylądowała na mojej twarzy. Moja koszulka do koszykówki.
- Chcę, żebyś wrócił. - Kris oparł się o szafkę. - Naprawdę. Nie brałem cię przedtem, żebyś się nie przemęczał, a ty odjebałeś tę szopkę i...
Po raz pierwszy w życiu uniosłem brwi. Powstrzymałem chęć gwałtownego rzucenia się do lustra w celu sprawdzenia, jak wyglądam i utrzymałem poważny wyraz twarzy. Kris poczerwieniał.
- Dobra, nieprawda – przyznał się. - Tak naprawdę chciałem się zemścić. Ale potem zrozumiałem, że bez ciebie ten skład nie trzyma się kupy.
Był beznadziejny.
- Wygraliście trzy mecze – zauważyłem.
- Ledwo!
- Nieprawda.
Wsadził dłonie do kieszeni.
- Okej, to też nieprawda – żachnął się. - Powołuję cię po to, żeby ci przeszkadzać i zmusić do ośmieszenia przed całą szkołą, prezydentką i społeczeństwem. Takie wytłumaczenie ci pasuje czy mam znowu zmieniać wersję?
Nie powstrzymałem parsknięcia. Przez kilka sekund wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem, po czym sam również się uśmiechnął. Jego ramiona widocznie się rozluźniły.
- Naprawdę chcę, żebyś zagrał.
Uniosłem podbródek, starając się przybrać pełną pogardy minę. Sztandarową minę Krisa. Kiedy się zorientował, co robię, znowu się uśmiechnął. I, choć nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek wpadnie mi to do głowy, musiałem przyznać, że wyglądał przy tym dość... niebeznadziejnie. Niekoszmarnie. Nieźle. Fajnie. Dobrze. Uro... Schowałem twarz w dłoniach. Co to, kurwa, było?!
Gdy podniosłem głowę, napotkałem podejrzliwy wzrok Krisa. Wyszczerzyłem się z zażenowaniem. To jedynie wzmogło jego nieufność. Natychmiast więc przybrałem neutralnym wyraz twarzy.
- Pomyślę nad powrotem – oznajmiłem wspaniałomyślnie.
Kris posłał mi pełne politowania spojrzenie i ruszył do drzwi. Tuż przed samym wyjściem, kiedy stał już na progu, zatrzymał się niespodziewanie.
- Proszę, podgłośnij to – wskazał radio - dopiero, gdy już wyjdę. Nie chcę słyszeć na klatce tego jazgotu.
Okej, jednak wciąż go nienawidziłem.
***
Nie zaczęliśmy
się nagle przyjaźnić – szczególnie po tym, co powiedział o
Green Day – ale nie chciałem go już zamordować. A on mnie
upokorzyć. Obaj te zmiany w zachowaniu traktowaliśmy jako wyraz
wielkiej łaski, za które ten drugi powinien nas całować po
stopach.
Wróciłem do
drużyny. Jeżeli miałem udowodnić Krisowi swoją wielkość,
musiałem zrobić to na jego warunkach. Inaczej nigdy nie
zaakceptowałby porażki.
Pierwszą rozmowę odbyliśmy dzień po pierwszym wygranym wspólnie meczu. Siedziałem na stołówce z paczką, gdy zobaczyłem, jak Kris ze srebrną tacką błąka się po pomieszczeniu. Zawsze jadł sam. Jego znajomi przysiadali się na kilka chwil, po czym równie szybko odchodzili. Chyba jeszcze nie zdołał się zaaklimatyzować, chociaż ja zrzucałem to na karb jego arogancji.
- Ej, Kris, siadaj z nami! - zawołałem nagle i totalnie bezmyślnie, przerywając wykład Baekhyuna o jego kolejnej wielkiej miłości, z którą nigdy nie zamienił ani słowa.
Niemal cała stołówka na nas patrzyła. Mój wyskok w oczach innych ludzi musiał wydawać się aberracją. W moich chyba zresztą też. Kris zmierzył chłodno moich przyjaciół, po czym odwrócił się do innego stolika.
- Nie – rzucił przez ramię.
Kilka osób zachichotało. Krew uderzyła mi do głowy. Głośno wstałem od stołu, szarpnąłem swoją tackę i usiadłem obok zdezorientowanego Krisa. Mogłem dawać sobą pomiatać na boisku, kiedy był moim kapitanem. Teraz nie zamierzałem dać mu jakichkolwiek forów.
- Co ty odpierdalasz, Park?
- Dobrze się bawię – odpowiedziałem z uśmiechem.
Przez jakiś czas patrzył na mnie, jakby nie mógł zdecydować, czy to mi poręcz odjechała trochę za daleko, czy to on zwariował, ale wreszcie odpuścił. Jadł w bardzo śmieszny sposób, wolno przeżuwając każdy kęs wyrobu jedzeniopodobnego zaserwowanego dzisiaj przez kuchnię szkolną. Miałem ochotę dźgnąć go w policzek, by zobaczyć jak zareaguje. Byłem niemal jak trzylatek wsadzający palce do kontaktu.
Matka zawsze powtarzała, żebym nigdy nie robił tego, czego bardzo, ale to bardzo i impulsywnie pragnę. Miała całkowitą rację. W wieku siedmiu lat pod wpływem Simsów podpaliłem dom, żeby zamienić całą rodzinę w duchy.
Bez zastanowienia pacnąłem Krisa w żuchwę. Nie zareagował. Zmarszczyłem brwi i zrobiłem to ponownie. Obiekt wciąż nie odpowiadał. Ująłem widelec, by dźgnąć chłopaka w wystający policzek.
Kris przełknął, spokojnie odłożył sztućce i bez ostrzeżenia trzasnął mnie talerzem w łeb. Dzięki Bogu, już całkowicie pustym.
- No popatrz, słyszę echo. - Przechylił się, by dotknąć uchem mojej głowy. - Myślałem, że tylko mi się wydawało, ale naprawdę tam nic nie ma. - Wciągnąłem głośno powietrze, uruchamiając werbalne procedury obronne, lecz zasłonił mi usta dłonią. - Jesteś jeszcze większym idiotą niż myślałem, Park. Jeżeli nie chcesz mnie wkurwić bardziej, zaczekasz po treningu.
Pierwszą rozmowę odbyliśmy dzień po pierwszym wygranym wspólnie meczu. Siedziałem na stołówce z paczką, gdy zobaczyłem, jak Kris ze srebrną tacką błąka się po pomieszczeniu. Zawsze jadł sam. Jego znajomi przysiadali się na kilka chwil, po czym równie szybko odchodzili. Chyba jeszcze nie zdołał się zaaklimatyzować, chociaż ja zrzucałem to na karb jego arogancji.
- Ej, Kris, siadaj z nami! - zawołałem nagle i totalnie bezmyślnie, przerywając wykład Baekhyuna o jego kolejnej wielkiej miłości, z którą nigdy nie zamienił ani słowa.
Niemal cała stołówka na nas patrzyła. Mój wyskok w oczach innych ludzi musiał wydawać się aberracją. W moich chyba zresztą też. Kris zmierzył chłodno moich przyjaciół, po czym odwrócił się do innego stolika.
- Nie – rzucił przez ramię.
Kilka osób zachichotało. Krew uderzyła mi do głowy. Głośno wstałem od stołu, szarpnąłem swoją tackę i usiadłem obok zdezorientowanego Krisa. Mogłem dawać sobą pomiatać na boisku, kiedy był moim kapitanem. Teraz nie zamierzałem dać mu jakichkolwiek forów.
- Co ty odpierdalasz, Park?
- Dobrze się bawię – odpowiedziałem z uśmiechem.
Przez jakiś czas patrzył na mnie, jakby nie mógł zdecydować, czy to mi poręcz odjechała trochę za daleko, czy to on zwariował, ale wreszcie odpuścił. Jadł w bardzo śmieszny sposób, wolno przeżuwając każdy kęs wyrobu jedzeniopodobnego zaserwowanego dzisiaj przez kuchnię szkolną. Miałem ochotę dźgnąć go w policzek, by zobaczyć jak zareaguje. Byłem niemal jak trzylatek wsadzający palce do kontaktu.
Matka zawsze powtarzała, żebym nigdy nie robił tego, czego bardzo, ale to bardzo i impulsywnie pragnę. Miała całkowitą rację. W wieku siedmiu lat pod wpływem Simsów podpaliłem dom, żeby zamienić całą rodzinę w duchy.
Bez zastanowienia pacnąłem Krisa w żuchwę. Nie zareagował. Zmarszczyłem brwi i zrobiłem to ponownie. Obiekt wciąż nie odpowiadał. Ująłem widelec, by dźgnąć chłopaka w wystający policzek.
Kris przełknął, spokojnie odłożył sztućce i bez ostrzeżenia trzasnął mnie talerzem w łeb. Dzięki Bogu, już całkowicie pustym.
- No popatrz, słyszę echo. - Przechylił się, by dotknąć uchem mojej głowy. - Myślałem, że tylko mi się wydawało, ale naprawdę tam nic nie ma. - Wciągnąłem głośno powietrze, uruchamiając werbalne procedury obronne, lecz zasłonił mi usta dłonią. - Jesteś jeszcze większym idiotą niż myślałem, Park. Jeżeli nie chcesz mnie wkurwić bardziej, zaczekasz po treningu.
***
Kompletnie
zapomniałem, że mam na niego zaczekać. Nie było w tym
złośliwości, po prostu wyrzucałem z głowy nieistotne sprawy.
Takie jak Kris.
Dopadł mnie ulicę za szkołą, czerwony od biegu i gniewu. Nawet się nie opierałem, gdy zażądał dotrzymania mu towarzystwa w wyniszczaniu płuc. Sam nie paliłem. Nie podobała mi się opcja warunkowania samego siebie fajkami, między innymi dlatego przestałem chodzić na imprezy.
Dopadł mnie ulicę za szkołą, czerwony od biegu i gniewu. Nawet się nie opierałem, gdy zażądał dotrzymania mu towarzystwa w wyniszczaniu płuc. Sam nie paliłem. Nie podobała mi się opcja warunkowania samego siebie fajkami, między innymi dlatego przestałem chodzić na imprezy.
- To
idiotyczne. - Wskazałem paczkę papierosów. - To idiotyczne, kiedy
uprawiasz sport. Po prostu idiotyczne.
Kris wzruszył ramionami. Wyciągnął dwie fajki. Kiedy odrzuciłem propozycję, pretensjonalnie wywrócił oczami.
- Nic ci się nie stanie od jednej. - Znowu popchnął szluga w moją stronę.
- Stanie się.
Skrzyżowałem dłonie na ramionach. W geście protestu próbowałem nawet się podnieść, ale natychmiast pociągnął mnie z powrotem.
- Po prostu nie.
- Zaufaj mi, znam się na tym.
- To te słynne ostatnie słowa? - prychnąłem.
Ostatecznie nie zszedłem ze ścieżki światła i nie dałem sobie wcisnąć papierosów. Czułem się niemal jak bohater filmów edukacyjnych dla gimnazjalistów, taki dzielny i odpowiedzialny za swoje zdrowie.
Rozmawialiśmy o meczu. Przynajmniej na początku, w końcu musieliśmy o czymś zacząć mówić. Potem przeszliśmy do koszykówki, drużyny, szkoły, przyjaciół, wszystkiego. Dowiedziałem się, że lubi brzoskwinie, jest maniakiem książek motywujących i że zostawił w Chinach przyjaciela. Ja zaś powiedziałem mu... praktycznie wszystko. W jednej chwili wyrażałem pragnienie posiadania psa, w drugiej skarżyłem się na zmierzających do rozwodu rodziców.
Kris nie znał mnie od dzieciństwa tak jak moi przyjaciele, nie oceniał mnie przez pryzmat tego, jaki byłem kiedyś. Słuchał, zadawał pytania, reagował na wszystkie anegdotki.
Mniej więcej od połowy rozmowy zorientowałem się, jak strasznie łatwo oceniam ludzi. I jak cholernie nietrafnie. Nie chodziło o to, że Kris nie był arogancki i zawistny. Bo był. Ani o to, że nie wyglądał jak wściekła wiewiórka z fajną sylwetką. Bo wyglądał. Ale to nie zmieniało tego, że był jednocześnie zagubionym dzieciakiem, który zupełnie nie ogarniał kontaktów międzyludzkich.
Słońce zachodziło, trawa gryzła nas przez cienki materiał koszulek, ale wciąż nie chcieliśmy wracać. Kris, co prawda, dawał do zrozumienia, że nie o tyle tak podoba mu się moje towarzystwo, ile po prostu nie ma ochoty po prostu wstać, jednak uparcie ignorowałem jego sugestie. Wychodziło mi to całkiem nieźle.
Kris wzruszył ramionami. Wyciągnął dwie fajki. Kiedy odrzuciłem propozycję, pretensjonalnie wywrócił oczami.
- Nic ci się nie stanie od jednej. - Znowu popchnął szluga w moją stronę.
- Stanie się.
Skrzyżowałem dłonie na ramionach. W geście protestu próbowałem nawet się podnieść, ale natychmiast pociągnął mnie z powrotem.
- Po prostu nie.
- Zaufaj mi, znam się na tym.
- To te słynne ostatnie słowa? - prychnąłem.
Ostatecznie nie zszedłem ze ścieżki światła i nie dałem sobie wcisnąć papierosów. Czułem się niemal jak bohater filmów edukacyjnych dla gimnazjalistów, taki dzielny i odpowiedzialny za swoje zdrowie.
Rozmawialiśmy o meczu. Przynajmniej na początku, w końcu musieliśmy o czymś zacząć mówić. Potem przeszliśmy do koszykówki, drużyny, szkoły, przyjaciół, wszystkiego. Dowiedziałem się, że lubi brzoskwinie, jest maniakiem książek motywujących i że zostawił w Chinach przyjaciela. Ja zaś powiedziałem mu... praktycznie wszystko. W jednej chwili wyrażałem pragnienie posiadania psa, w drugiej skarżyłem się na zmierzających do rozwodu rodziców.
Kris nie znał mnie od dzieciństwa tak jak moi przyjaciele, nie oceniał mnie przez pryzmat tego, jaki byłem kiedyś. Słuchał, zadawał pytania, reagował na wszystkie anegdotki.
Mniej więcej od połowy rozmowy zorientowałem się, jak strasznie łatwo oceniam ludzi. I jak cholernie nietrafnie. Nie chodziło o to, że Kris nie był arogancki i zawistny. Bo był. Ani o to, że nie wyglądał jak wściekła wiewiórka z fajną sylwetką. Bo wyglądał. Ale to nie zmieniało tego, że był jednocześnie zagubionym dzieciakiem, który zupełnie nie ogarniał kontaktów międzyludzkich.
Słońce zachodziło, trawa gryzła nas przez cienki materiał koszulek, ale wciąż nie chcieliśmy wracać. Kris, co prawda, dawał do zrozumienia, że nie o tyle tak podoba mu się moje towarzystwo, ile po prostu nie ma ochoty po prostu wstać, jednak uparcie ignorowałem jego sugestie. Wychodziło mi to całkiem nieźle.
- Postaraj się
– powiedział nagle. - Na meczu się postaraj. Tak jak
teraz.
Otworzyłem usta, zdziwiony, ale nie usłyszałem żadnego rozwinięcia. Chwilę później Kris podniósł się, stękając wniebogłosy. W promieniach zachodzącego słońca musiał wydawać się szalenie atrakcyjny. Dla dziewczyn. Dziewczyn, które porównywały go do Edwarda Cullena. Dla mnie był po prostu... Chuj, nie powinienem zajmować się takimi rzeczami.
Dopiero w domu zorientowałem się, że Kris zapalał papierosy MOJĄ zapalniczką. Po czym natychmiast o tym zapomniałem.
Otworzyłem usta, zdziwiony, ale nie usłyszałem żadnego rozwinięcia. Chwilę później Kris podniósł się, stękając wniebogłosy. W promieniach zachodzącego słońca musiał wydawać się szalenie atrakcyjny. Dla dziewczyn. Dziewczyn, które porównywały go do Edwarda Cullena. Dla mnie był po prostu... Chuj, nie powinienem zajmować się takimi rzeczami.
Dopiero w domu zorientowałem się, że Kris zapalał papierosy MOJĄ zapalniczką. Po czym natychmiast o tym zapomniałem.
***
Wygraliśmy.
Jakimś zwyczajnym cudem, chyba jedynie dzięki interwencji sił
niebieskich. Ewentualnie Kris w ostatniej chwili wykorzystał swoje
konszachty z Szatanem. To nie było ważne.
Tak, po raz pierwszy wygrana meczu nie była dla mnie istotna. Byłem... zdenerwowany. Zdziwiony. Rozdrażniony. Skonfundowany. Podczas całego spotkania niemal nie interesowałem się grą, zupełnie bezmyślnie kierując całą uwagę na latającego za piłką Krisa.
Jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało, obserwowanie chłopaka wydawało się o wiele bardziej interesujące niż śledzenie jakiejś tam kluczowej dla mojej kariery i życia szkolnego rozgrywki. Kris był wtedy zupełnie inny, emanował jakimś idiotycznym spokojem. Jego obie ręce, zaciśnięte na piłce, wyrażały chłodne opanowanie, o wiele bliższe czujnemu napięciu niż przerażonemu zdezorientowaniu. Tak, żadnego chaosu.
Tak, po raz pierwszy wygrana meczu nie była dla mnie istotna. Byłem... zdenerwowany. Zdziwiony. Rozdrażniony. Skonfundowany. Podczas całego spotkania niemal nie interesowałem się grą, zupełnie bezmyślnie kierując całą uwagę na latającego za piłką Krisa.
Jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało, obserwowanie chłopaka wydawało się o wiele bardziej interesujące niż śledzenie jakiejś tam kluczowej dla mojej kariery i życia szkolnego rozgrywki. Kris był wtedy zupełnie inny, emanował jakimś idiotycznym spokojem. Jego obie ręce, zaciśnięte na piłce, wyrażały chłodne opanowanie, o wiele bliższe czujnemu napięciu niż przerażonemu zdezorientowaniu. Tak, żadnego chaosu.
Oczywiście,
nie zmieniało to w żaden sposób faktu, że Kris był na boisku
jednym z wielu spoconych dzieciaków. To, że jego usta były ułożone
w niemal idealną poziomą linię, perfekcyjnie równoległą do
gęstych, ciemnych brwi, nie sprawiało, że nie wyglądał jak mokry
szczur. Albo jak mokra wiewiórka, na wypadek gdybym chciał trzymać
się pierwotnej wersji.
Dlatego
potraktowałem jak błogosławieństwo możliwość pójścia pod
prysznic. Wleźliśmy tam wszyscy, banda rozwrzeszczanych i
absolutnie przeszczęśliwych facetów, którzy chcieli jedynie
szybko się umyć, wybiec na zewnątrz i prawidłowo świętować
zwycięstwo. I ja. Który byłem równie głośny i wesoły jak oni,
kiedy sobie tylko o tym przypomniałem.
- Dobra robota. - Kris tym razem chyba mówił na serio.
- Dobra robota. - Kris tym razem chyba mówił na serio.
- Dzięki.
Nie odszedł od razu, by przybić piątkę z kimś innym. Stał i gapił się na mnie. Tak jak ja przedtem na niego. Tylko że odrobinę mniej subtelnie.
- Dzięki – powtórzyłem głośniej.
Czułem się coraz bardziej niezręcznie. Najbardziej wystające kawałki moich uszu zaczynały powoli oblewać się czerwienią, miałem ochotę zasłonić twarz dłońmi i nigdy spoza nich nie wyjrzeć. Albo zrobić coś równie idiotycznego. Jak, przykładowo, pocałowa...
Odwróciłem się od razu tyłem do Krisa, równie gwałtownie uderzając czaszką w baterię prysznicową. W ostatniej chwili powstrzymałem skowyt, który pragnął wydać z siebie mój organizm. Cóż, bateria wyglądała na całkiem porządną, może będę zostanie mi blizna, bym mógł opowiadać o spotkaniu z bestialskim niedźwiedziem. Którego pokonałem jedną dłonią, rzecz jasna. Albo czterema palcami.
Ukradkiem odchyliłem głowę, w celu sprawdzenia, czy Kris dalej za mną stoi. Nie stał, właśnie ustalał temperaturę wody. Lub coś podobnego, nie dbałem o to. W obecnej pozycji widziałem kawałek jego umięśnionych pleców, rąk, o wiele za szczupłych i za wąskich w stosunku do reszty ciała, z kostkami sprawiających wrażenie jeszcze drobniejszych niż normalnie. Skóra Krisa, jeszcze niedawno lepka i brudna, powoli stawała się gładka i lśniąca. Mokre włosy niemal opadały mu na ramiona, odsłaniając kilkumilimetrowe odrosty, w końcu nikt nie był idealny.
Powinienem był pomyśleć, że Kris z pewnością właśnie wygląda jak kura przywiązana do dachu podczas pory deszczowej. Prawie mi się to udało. A potem on bardzo powoli się odwrócił.
Uciekłem do łazienki, po drodze wywracając się dwukrotnie. W sumie żałowałem, że nie wyszło mi to trzeci raz, inspiracje Jezusem zawsze były mile widziane. Dobiegłem do kranu, wsadziłem głowę pod zimną wodę i odetchnąłem.
Nie odszedł od razu, by przybić piątkę z kimś innym. Stał i gapił się na mnie. Tak jak ja przedtem na niego. Tylko że odrobinę mniej subtelnie.
- Dzięki – powtórzyłem głośniej.
Czułem się coraz bardziej niezręcznie. Najbardziej wystające kawałki moich uszu zaczynały powoli oblewać się czerwienią, miałem ochotę zasłonić twarz dłońmi i nigdy spoza nich nie wyjrzeć. Albo zrobić coś równie idiotycznego. Jak, przykładowo, pocałowa...
Odwróciłem się od razu tyłem do Krisa, równie gwałtownie uderzając czaszką w baterię prysznicową. W ostatniej chwili powstrzymałem skowyt, który pragnął wydać z siebie mój organizm. Cóż, bateria wyglądała na całkiem porządną, może będę zostanie mi blizna, bym mógł opowiadać o spotkaniu z bestialskim niedźwiedziem. Którego pokonałem jedną dłonią, rzecz jasna. Albo czterema palcami.
Ukradkiem odchyliłem głowę, w celu sprawdzenia, czy Kris dalej za mną stoi. Nie stał, właśnie ustalał temperaturę wody. Lub coś podobnego, nie dbałem o to. W obecnej pozycji widziałem kawałek jego umięśnionych pleców, rąk, o wiele za szczupłych i za wąskich w stosunku do reszty ciała, z kostkami sprawiających wrażenie jeszcze drobniejszych niż normalnie. Skóra Krisa, jeszcze niedawno lepka i brudna, powoli stawała się gładka i lśniąca. Mokre włosy niemal opadały mu na ramiona, odsłaniając kilkumilimetrowe odrosty, w końcu nikt nie był idealny.
Powinienem był pomyśleć, że Kris z pewnością właśnie wygląda jak kura przywiązana do dachu podczas pory deszczowej. Prawie mi się to udało. A potem on bardzo powoli się odwrócił.
Uciekłem do łazienki, po drodze wywracając się dwukrotnie. W sumie żałowałem, że nie wyszło mi to trzeci raz, inspiracje Jezusem zawsze były mile widziane. Dobiegłem do kranu, wsadziłem głowę pod zimną wodę i odetchnąłem.
Kurwa, to było
tak obrzydliwieodrażającoohydnocudowne!
o matko ;_;
OdpowiedzUsuńszukałam Krisyeola i wpadłam na to~~
końcówka mnie zabiła XD
weny życzę i czekam na dalsze rozdziały *-*
/Miyuki (͡° ͜ʖ ͡°)
Pragnę by to ff odżyło. Umie ktoś może RKO?
OdpowiedzUsuń