piątek, 24 kwietnia 2015

SM Youth Detention Center - rozdział XII

Pairing: czysty, czysty HunHan (w końcu chłopcy są na wolności, muszą zająć się sobą)
Ostrzeżenia: przekleństwa, papierosy, prawie-seksy, więc szataństwo i pożoga jak zawsze
Co mam do powiedzenia: Ten rozdział jest drobnym fillerem. Nie oczekujcie gigantycznych, ważnych dla fabuły posunięć, to dopiero w następnym. Mimo wszystko chyba nawet paskudni młodociani kryminaliście potrzebują trochę odpoczynku, zanim dopuszczą się kolejnych przestępstw.



Nie byłem na to gotowy. Opuszczenie tych murów, ściągnięcie uniformu – nawet tylko na pewien okres – naprawało mnie prawdziwym przerażeniem. Jasne, chciałem się stąd wyrwać, pragnąłem tego bardziej niż wszystkich gier i czekolad świata, bardziej niż Romeo kiedykolwiek chciał Julii. Marzyłem o zachłyśnięciu się powietrzem przepełnionym wolnością i tym wspaniałym smogiem prosto z zatłoczonej ulicy. Wyobrażałem sobie z lubością, jak skracam papierosem życie o trzydzieści minut w jakiejś zajebistej knajpie, drugą dłonią nalewając sobie wódki. Chciałem rzucić się na swoje, pewnie już przykrótkie, łóżko, nakryć kocem i przespać resztę przepustki. Albo z miejsca iść do fryzjera, by przefarbować włosy na wszystkie kolory tęczy.
I jednocześnie się też bałem. Cholernie, muszę przyznać. Prawie trzy miesiące byłem odcięty od świata, pozbawiony stałego towarzystwa znajomych, rodziny... To było przytłaczające. Przedtem nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale teraz czułem się, jakbym miał nawiązać kontakt z obcą cywilizacją. Co, jeżeli rodzice przemeblowali mój pokój? A Amber zapuściła włosy i zaczęła nosić spódniczki? A może...?
- Ja pierdolę. - Sehun po raz kolejny pociągnął za zamek torby.
Oddali nam rzeczy dzień przed wyjazdem, byśmy mogli się jako tako spakować. Cóż, miło z ich strony, mimo że raczej nikt nie miał zbyt wiele do pakowania. Poza jedną osobą. Sehun musiał upchać wszystko, co dostał od Minho i ojca do plecaka, z którym się pojawił w ośrodku cztery lata temu. Współczuliśmy mu wszyscy, nawet Tao próbował wyrazić jakiś smutek.
- Pomóc ci?
- Spierdalaj. - Sehun potrząsnął głową.
On denerwował się wyjściem jeszcze bardziej ode mnie. Odkąd potwierdzono przepustki skakał każdemu do gardła, próbował się na nas wyżywać, wróciły jego wszystkie tiki nerwowe. Nie, żebym się dziwił. Gdybym był w jego sytuacji, najprawdopodobniej schowałbym się w szafie i przeczekał tak święta.
- Naprawdę mogę ci pomóc – ciągnąłem, niezrażony. - Widzisz, ja już skończyłem. We dwóch łatwiej zapniemy, potrzymam i...
- S p i e r d a l a j.
Spokojnie, niemal w ślimaczym tempie odłożyłem walizkę pod drzwi. Potem, równie wolno, przeszedłem przez pokój, okazyjnie ziewając, i rozwaliłem się na łóżku. Obserwowanie szamoczącego się z torbą Sehuna sprawiało mi jakąś dziwną satysfakcję. Tym bardziej, iż doskonale wiedziałem, jaki będzie finał tej walki.
Po pięciu minutach chłopak rzucił ze złością torbą o podłogę i odetchnął ciężko.
- Luhan?
- Taaak? - zapytałem przesłodko.
- Mógłbyś mi pomóc?


***


Uwaga pierwsza: pokój pozostał w stanie niezmienionym.
Uwaga druga: Amber nie zapuściła włosów i wciąż wyglądała przy mnie jak prawilny facet.
Uwaga trzecia: wciąż miała tę irytującą zdolność dowiadywania się ode mnie absolutnie wszystkiego.
W dwie godziny, z przerwami na przeklinanie na bugi w PES-ie, streściłem cały pobyt w poprawczaku. Dziewczyna najpierw śmiała się z opisu nauczycieli, potem wkurwiała na D.O, martwiła stanem Lay, by wreszcie omal nie zabić mnie śmiechem, gdy opowiedziałem o „romansie” z Sehunem. Ominąłem tylko jedną rzecz – jego przeszłość. Nie chciałem o tym mówić ani tym bardziej zawieść zaufanie chłopaka.
Wieczorem wyszliśmy na spacer. Według wersji oficjalnej. Tak naprawdę pobiegliśmy wreszcie zapalić. Teoretycznie Amber już wcześniej została przyłapana z papierosem w dłoni przez moją mamę i nie usłyszała nawet słowa krytyki, ale woleliśmy nie ryzykować. Mimo wszystko tym razem na wstrętnego uzależnionego nie wyszłaby tylko ona. A ostatnią rzeczą, jaką chciałem słyszeć podczas krótkiego czasu z rodziną było wypominanie, że kopcę jak smok.
- Tak nie może być. - Amber oparła głowę na łańcuchu huśtawki. Plastikowe krzesełka znajdowały się za nisko, byśmy mogli faktycznie się bujać, więc tylko siedzieliśmy. - Serio, stary, to kompletnie popierdolone.
Kiedy się poznaliśmy, na samym początku szkoły, Lay opracował Skalę Amber (nazwaną też Skalą Amoku). Ocenialiśmy w ten sposób, jak bardzo zła jest nasza przyjaciółka i jak wielu ekstremalnie głupich, podyktowanych jedynie gniewem akcji będziemy musieli się spodziewać z jej strony. Dzięki niej również wiedzieliśmy, jakimi ewentualnymi zwrotami lub prezentami będziemy musieli ją przekupić, by powstrzymać przed rozsadzeniem torby, skateparku bądź nas. Przykładowo, gdy Amber zdradził chłopak, SA wynosiła niecałe cztery punkty. Po naszym złapaniu oscylowała około pięciu.
Po opowiedzeniu dziewczynie o Minho mogłem po raz pierwszy w życiu przysiąc, że SA po raz pierwszy osiągnęła sławetną ósemką. Chyba nie chciałem być tego świadkiem. Nawet teraz, kiedy już znudziła się rozwalaniem rzeczy i snuciem planów torturowania strażnika, na rzecz spokojnego analizowania możliwości dekapitacji.
- Wiem. - Huśtawka jękneła tak przeraźliwie, że zacząłem się poważnie zastanawiać, czy przypadkiem nie przytyłem na poprawczakowej karmie. - Ale nie mam żadnego pomysłu. Absolutnie nic, to chore, nigdy przedtem nie wyszło tak, żeby nic mi, kurwa, nie przychodziło to głowy.
- Ja pierdolę, zajebałabym go. - Potrząsnęła jedynie głową.
Oczywiście, że zrobiłaby to. Najpierw by go sprała, potem postawiła się naczelnikowi i zostałaby bohaterką poprawczaka. Albo bezdyskusyjnie wylądowałaby w ośrodku o zaostrzonym rygorze. Jej problem polegał na tym, iż nigdy nie dostrzegała tej drugiej, nieco gorszej opcji. Mój, że kompletnie ignorowałem pierwszą.

***


Następnego dnia obudził mnie dzwonek telefonu. Było to tak niecodzienne, że zamiast odebrać wpatrywałem się w urządzenie przez kilkanaście sekund. Odzwyczaiłem się. Odzwyczaiłem się od wysyłania wiadomości, kontaktowania z ludźmi i sprawdzania aktualizacji. Rodzice z pewnością nazwaliby to jedynym pozytywnym aspektem poprawczaka, Amber szaleństwem, a ja... A ja wpatrywałem się w wibrujący, wydający dźwięki telefon jak w nagle objawioną czwartą tajemnicę fatimską.
- Halo? - zapytałem nieśmiało, odbierając po dłuższej chwili.
- Czekam, aż zadzwonisz – poinformował mnie zimny głos. - Długo czekam.
Kilka chwil zajęło mi zorientowanie się, z kim mam do czynienia. Omal nie wyplułem na podłogę pitej właśnie wody.
- Sehun?! - parsknąłem.
Już prawie zapomniałem, że dałem mu swój numer, adres, duszę i ostatnią paczkę zapałek. To ostatnie zamierzałem odzyskać.
- Bardzo, bardzo długo czekam.
Rozłączył się.


***


Umówiliśmy się blisko mojego domu, po raz enty błogosławiłem rodziców, że kupili mieszkanie w centrum miasta. Miałem więcej czasu na dwukrotne umycie się, pomalowanie oczu, zmazanie makijażu, przebranie się, zjedzenie tysiąca miętowych gum, ponowne przebranie się, zrobienie setki fikołków i wypalenie dwóch papierosów. Rodzicom powiedziałem, że wychodzę z dziewczyną. Byli zdziwieni, ale nie zadawali pytań. Jak zawsze.
Sehun już siedział w kafejce. Nie wiedziałem, czy zawsze przychodził przed czasem, czy też się stresował; nie wyglądał na jakoś tragicznie spiętego. Jasne, fioletowe włosy wymykały się spod wełnianej czapki, tak bardzo niepasującej do jego... charakteru? Osobowości? Stylu, który sobie uzbdurałem, że powinien reprezentować?
Podszedłem do niego, gdy zaczął się bawić telefonem. Chyba nowym, jak zauważyłem kątem oka. Nie przywitałem się, od razu usiadłem naprzeciwko. Ktoś zapomniał o włączeniu klimatyzacji, powietrze było ciężkie i wilgotne od ubrań parujących w cieple gigantycznych lamp. Z głośników dobiegała jakaś jazzowa składanka, którą prawdopodobnie zmuszała Ellę Fitzgerald do nieustannego przewracania się w grobie.
- Cześć – powiedział wreszcie po długich sekundach milczenia.
- Cześć – odpowiedziałem, przeklinając w duchu system edukacji, który wycofał z programu nauczanie prowadzenia rozmów.
Wydawało mi się, że muzyka staje się coraz głośniejsza, zagłusza wszystko, przebija się przez czaszkę i eksterminuje wszystkie pomysły na rozpoczęcie konwersacji. Sehun chyba nic takiego nie słyszał, skupił się na gmeraniu rurką w kostkach lodu w swojej szklance. Wybełkotałem coś pod nosem, coś o potrzebie zamówienia czegoś do picia i uciekłem pod barek.
Stałem w kolejce, błagając w duszy każdego przede mną, by brał coraz więcej rzeczy, a sprzedawcę o coraz wolniejsze ich wydawanie. Kiedy przyłapałem się na mechanicznym wpuszczaniu innych, jakże komiksowo przyjebałem głową w ścianę.
Ja pierdolę, to tylko Sehun. Nie jakaś straszna dziewczyna, z którą musiałem się umówić, żeby uspokoić siedzącą dwa stoliki dalej babcię. Ani nie poszedłem właśnie na randkę z seryjnym mordercą, zamierzającym mnie zastrzelić od razu po opuszczeniu lokacji. To był jebany Sehun, który całkiem niedawno mnie pieprzył. Było już za późno, żeby wstydzić się czegokolwiek, kurwa mać.
Odwróciłem się na pięcie i wróciłem do stolika.
- A gdzie picie...? - Sehun uniósł głowę.
- Postanowiłem, że nie będę marnować cennych chwil z tobą w kolejce. - Skłoniłem się prześmiewczo.
Protekcjonalność jego spojrzenia niemal wgniotła mnie w fotel.
- Proszę?
- Śniłem o tobie przez kilkadziesiąt godzin, daj się sobą nacieszyć!
Chciał zamaskować zmieszanie uniesieniem brwi, jednak nie dałem się zwieść. Omal nie parsknąłem, gdy czerwone plamy stopniowo ogarnęły całą jego twarz. Cóż, jeżeli tak wyglądali rumieniący się ludzie, zamierzałem z tym skończyć raz na zawsze. Mimo że Sehun wyglądał tak całkiem... Nie, słowo „uroczo” nie przeszłoby mi przez usta.
- Czy ty się czegoś nawdychałeś? - zapytał twardo, próbując ratować resztki godności.
- Ciebie! - zawołałem z emfazą.
Tym razem nie wytrzymałem. Gdy znowu zobaczyłem całkowitą dezorientację w jego oczach, wybuchnąłem śmiechem. Po krótkiej chwili poczułem jego obcas w okolicach goleni.
- Nie jesteś zabawny.
- Oczywiście, że jestem.
Przez krótką chwilę wyglądał, jakby zamierzał mnie zamordować. A potem... Potem się po prostu roześmiał. Nie w gorzki ani stłumiony sposób, jak robił to dotychczas. Cała jego twarz pomarszczyła się zabawnie, to było niedorzeczne, że miał tyle mięśni mimicznych.
Powiedziałem coś jeszcze, chyba nic wyjątkowego, ale z niewiadomych przyczyn jeszcze bardziej wzmogło to rozbawienie chłopaka. Chichotał, krztusił się, rechotał i kasłał. Niektórzy ludzie odwracali się w naszym kierunku, szukając źródła tego niepokojącego, bliźniaczo podobnego do warczenia kosiarki dźwięku, któryś z członków obsługi wreszcie załapał, jak działa klimatyzacja, dzieciaki w kolejce obrzucały się przezwiskami. A ja... Ja chyba byłem zakochany.

***


Spotykaliśmy się niemal cały czas, przynajmniej na początku. Sehun albo przebywał z ojcem, albo ze mną; zastanawiałem się, czy nie zaczyna mu się to nudzić. Potem nagle coś się zmieniło. Nie potrafiłem tego określić, ale nie sposób było tego nie zauważyć.
To był chyba ten moment, kiedy zaczęło się robić trochę... głupio. Przedtem, w poprawczaku wszystko było w porządku. Nie odzywaliśmy się do siebie, nagle zaczęliśmy, polubiliśmy, pocałowaliśmy, pobiliśmy setki razy i ostatecznie przespaliśmy. Wszystkie cele normalnej relacji zostały osiągnięte. Teraz... nie wiedzieliśmy co z tym zrobić. Przynajmniej ja nie wiedziałem. Miałem ni stąd, ni zowąd pocałować Sehuna na przejściu dla pieszych, zmusić do tańca w deszczu, po czym wykorzystując modulację głosu znaną jako „uwodzicielski szept” zaproponować seks? Nie dość, że nie potrafiłbym się zabrać do czegoś takiego, to dodatkowo wątpiłem, by zareagował pozytywnie. Byłem w stanie wyobrazić sobie jego minę, jakbym zapytał, czy chce pójść do mojego pokoju. Prawdopodobnie parsknąłby śmiechem. Jak ja na jego miejscu.
Dlatego nie poruszałem tematu. I po prostu się spotykaliśmy. Nic więcej.



***


Stałem pośrodku pustego placu zabaw, czując się jak wystawiony do wiatru pedofil. Czekałem kilkanaście minut, omal nie zwariowałem od zniecierpliwienia połączonego z jakimś głupim lękiem, paranoją, syndromem porzuconego psa. Serce kołatało, pociłem się, full zestaw tego gówna, którego nie chcesz nigdy dostać przed spotkaniem z kimkolwiek. Bo sprawia, że wyglądasz jak Katy Perry bez makijażu.
Kiedy zobaczyłem z daleka tego idiotę, wszystko minęło tak niespodziewanie, iż poczułem się autentycznie nieswojo. Słyszałem o zauroczeniach leczących rany kłute czy postrzałowe, ale wyjątkowo nie znajdowałem się w żadnej z bajek Disneya.
- Chodźmy do ciebie – powiedział na przywitanie chłopak, dla którego stałem dwie godziny w korku, pomyliłem drogę i przebiegłem trzy mosty. Rychło w czas mnie informujesz, kurwa.
- Mogłeś zadzwonić – wycedziłem, czując jak wszystkie romantyczne zamiary względem tego palanta ulatniają się kursem ekspresowym.
- Przestań się wkurwiać, zmieniłem zdanie. I nie mów nic o marnowaniu czasu, ponoć mieszkasz blisko.
Okej, trochę przesadziłem z tymi korkami i mostami. Ale pomyliłem drogę! I rozerwałem płaszcz w metrze!
- Poza tym – ciągnął – możemy pojechać.
Chyba wolałem nie wiedzieć, o czym mówi.


***


Okej, na pewno wolałem nie wiedzieć, o czym mówi.
Sehun miał auto.
To znaczy niedosłownie „miał”, ponieważ tak naprawdę nie dostał go od nikogo ani nie kupił, po prostu „pożyczył”. Od kochającego tatusia, rzecz jasna.
Zasadniczy problem z tym autem polegał na tym, że Sehun nie umiał go prowadzić. W ogóle nie potrafił niczego prowadzić. Miał na to jednak doskonałą koncepcję! Zamierzał wrobić w prowadzenie – oraz ewentualny mandat – mnie. Gdy plan niezbyt się powiódł z racji mojej odpowiedzialnej (patrz, mamo!) odmowy, po prostu wepchnął się na siedzenie kierowcy i nacisnął pedał gazu.
Szczerze mówiąc, czułem się przy Sehunie jak instruktor jazdy. Jasne, może nie znałem połowy znaków i niekoniecznie ogarniałem, jaki wszyscy mają problem z podwójną ciągłą, ale za to doskonale rozumiałem, co oznacza czerwone oraz zielone światło. Sehun już niekoniecznie.
Kiedy boskim, wymodlonym przeze mnie cudem wylądowaliśmy na parkingu przed moim domem w jednym kawałku, natychmiast wyskoczyłem na zewnątrz. I także od razu tego pożałowałem.
Co to było? - zapytał mój mózg.
Jechałem samochodem z Sehunem, wyjaśniłem usłużnie.
Ciało ludzkie nie jest odporne na takie przeciążenia... ani na takich kierowców, zauważył słabo mózg i zawrócił mi w głowie.
Przestąpiłem chwiejnie dwa kroki, by po chwili zmierzyć się nieuchronnym przeznaczeniem. A dosłownie – jebnąłem głową o chodnik.


***


Jeszcze nigdy nie widziałem tak jasnego nieba. Było najbardziej niebieskim ze wszystkich nieb, jakie widziałem w życiu. Pozbawione żadnych chmurzastych skaz, oszołomiające, czyste i...
- O kurwa, jednak żyjesz!
Niebo zasłoniła mi fioletowa czupryna jakiegoś debila. Od razu zatęskniłem za brakiem przytomności.
- Żałuję – próbowałem warknąć.
- Myślałem, że umarłeś, a twoja matka zawlokła mnie tutaj, żeby za karę zamordować!
Podniosłem z trudem głowę. Aha, znajdowałem się na łóżku we własnym pokoju. A najbardziej niebieskim ze wszystkich nieb był mój sufit. Skoro tak kończyli wszyscy romantycy...
- Matki z reguły nie mordują ludzi – zauważyłem nadspodziewanie sensownie.
- Twoja wyglądała, jakby miała taki zamiar.
Potrafiłem to sobie wyobrazić - mama z żądzą mordu w oczach, ciągnącą za kaptur przerażonego zabójcę swojego dziecka. Za to ni chuja nie umiałem wyobrazić sobie zaoferowanego Sehuna, który wykrzykuje najprostsze zdania i szeroko otwiera usta. A jednak to się działo. W ciągu tych kilku dni Oh Sehun doznawał cywilizacyjnej przemiany na moich oczach. Dzisiejsza sytuacja jedynie tego dopełniła. Cóż, na pewno miało to związek z naszym miejscem pobytu. Wątpiłem, by Sehun poczuł się w poprawczaku choć minimalnie tak nieskrępowany jak teraz. Oczywiście, wciąż chodził wkurwiony, gotowy zajebać za krzywe spojrzenie, ale nie hamował już tych... bardziej pozytywnych emocji. I dużo się śmiał. Zazwyczaj ze mnie.
- Skoro wszystko w porządku, może ktoś mi wytłumaczyć, co się wydarzyło? - Mama wysunęła się totalnie znikąd. Czyli zza drzwi.
- Nie uwierzysz. - Uniosłem dłonie.
- Powinieneś raczej mieć nadzieję, że uwierzę – fuknęła.
Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale już odeszła. Słyszałem jej kroki na schodach; kiedyś potrafiłem na ich podstawie ocenić nastrój przechodzącego. Te nie brzmiały, jakby mama była wyjątkowo zła. W ogóle zła. Prędzej rozbawiona.
Odwróciłem głowę od drzwi, natrafiając na wpatrzony we mnie, skupiony wzrok Sehuna. Nie zamrugał, gdy pomachałem dłonią przed jego nosem.
- Twoja matka mnie opieprzyła, a z ciebie się tylko śmiała.
- Nic dziwnego. - Podniosłem z biurka szklankę wody. - Dzieli moich znajomych na trzy kategorie: „kłopotliwi”, „niemyślący” i „pakujący Luhana w gówno”. I ma całkowitą rację, z nikim innym się nie zadaję.
Niespodziewanie wyciągnął mi szklankę z ręki, by bez skrupułów wychlać całą zawartość.
- A ja? Do której pasuję? - zapytał z jakimś dziecinnym rodzajem ekscytacji w głosie.
- Myślę, że „niemyślący”.
- „Niemyślący”?!
- Tak – byłem bezwzględny.
Szklanka głośno uderzyła o blat, Sehun przewrócił mnie na plecy, wywołując irytujące deja vu. Tym razem się nie poddałem, chodziło o mój honor! Objąłem go nogami, by zacząć się siłować, lecz chłopak natychmiast się wyprostował. Poczułem jego dłonie w okolicach splotu słonecznego. Nie spanikowałem, ku własnemu zdziwieniu, tylko wymierzyłem bezpośredni cios w jego brzuch. Sehun kaszlnął i przeklął co najmniej złowieszczo, jednak przerwał ataki. Dyszeliśmy jak zepsute parowozy, on dodatkowo wypuścił pod nosem wiązankę. Czyżby doszło do pierwszego w historii remisu?
Nie, to było zawieszenie broni. Sehun położył się na mnie, chyba był po prostu zmęczony. Uspokajał się. Słuchanie, jak jego oddech powoli staje się coraz bardziej miarowy i cichy, sprawiało mi przyjemność. Prawie tak dużą jak trzymanie chłopaka na sobie.
- „Niemyślący”? - Jego usta otarły się delikatnie o moje ucho. Zadrżałem. - Uważasz, że jestem „niemyślący”?
- Nie mam pojęcia.
Prawdopodobnie odpowiedziałbym tak samo na każde pytanie, które zadałby w tej chwili. Skupiałem się jedynie na dreszczu, przebiegającym przez cały kręgosłup, ilekroć jego włosy dotykały mojej twarzy.
- Luhan – potrząsnął głową – im bardziej cię poznaję, tym za większego idiotę cię uważam. Jestem rozczarowany.
Przysunął usta, zanim w ogóle zdążyłem zarejestrować całe wydarzenie. A co dopiero się przygotować. Chwycił moje wargi między swoje i nie puszczał przez chwilę, chyba chcąc mi przypomnieć, jak chropowate i popękane są. Jak gdybym potrzebował przypomnienia.
- Dzięki Bogu, że uważałem cię za kompletnego kretyna już od samego początku, nie mogłem się rozczarować. - Odsunąłem się na moment.
Jego oddech przyjemnie połaskotał moją twarz, miałem go tak blisko, że prawie nie czułem potrzeby całowania. To znaczy być może bym jej nie czuł, nie próbowałem. Impulsywnie wyciągnąłem rękę w stronę jego głowy. Zauważył to, lecz nie skomentował. Sam chwycił mnie za włosy i przyciągnął ponownie.
Początkowo nie wiedziałem, co powinienem robić, gdy błądził dłońmi po moim brzuchu, biodrach i udach. Nieśmiało przesunąłem ręką po materiale jego koszulki; nie usłyszałem żadnych protestów, więc zacisnąłem na niej palce.
Krótka chwila na oddech, nie mogliśmy się pozbyć głupkowatych uśmiechów. Szczerzący się jak ostatni debil Sehun wyglądał tak aseksualnie, że moje libido powinno wylądować w Kotlinie Turfańskiej. Nie wylądowało.
Uniosłem głowę, by dać mu do zrozumienia, że chcę więcej, jeszcze, bardziej, mocniej. Sehun zwęził oczy, wbrew temu, co ewidentnie sądził, nadało mu to nie wygląd groźnego tygrysa, ale zirytowanego szczeniaka. Parsknąłem śmiechem.
Nie było już delikatnie, nie pozostawialiśmy sobie miejsca na oddech podczas pocałunków. Usta i języki łączyły się, on coś mówił, ja nie czułem płuc.
Kiedy odsunął głowę, głośno zaciągnąłem się powietrzem, dziękując Bogu – który prawdopodobnie właśnie patrzył w drugą stronę, daleko o spedalonego niewiernego – za chwilę przerwy. A potem Sehun ściągnął mi spodnie i zrozumiałem, że przerwa była tylko ułudą. Jego dłoń na moich udach sprawiła, że uderzyłem głową w ścianę.
Nie przejął się tym. Ja też.

***




- Cześć.
- Cześć.
Żegnaliśmy się na korytarzu. Wolałem nie fundować rodzicom scenki, kiedy to rzucam się na jakiegoś innego faceta w ramach familijnej kolacji. Przynajmniej nie w ich obecności.
- Do jutra. - Sehun wsadził dłonie do kieszeni za dużej kurtki, bez uniformu wyglądał zdecydowanie bardziej nieporadnie. - Czy kiedyś tam.
- Do jutra. - Uśmiechnąłem się.
Stanęłem na palcach, by pocałować go niespodziewanie, w sumie to jedynie musnąć jego usta, zanim odskoczył. Nie dostrzegłem na jego twarzy gniewu ani strachu, bardziej... zmieszanie. Pocałowałem go jeszcze raz. Zamierzałem nacieszyć się tym Sehunem przed powrotem do poprawczaka. Potem mogłem już nie mieć okazji.
Wróciłem do mieszkania i z głośnym westchnieniem zamknąłem drzwi. Przeszedłem przez korytarz lekkim krokiem, czując się jak bohaterowie tych wszystkich dram, których nienawidziłem. Miałem nawet zamiar robić to, co oni. Tak, właśnie przyznałem, że chcę pisać w różowym pamiętniku o jakimś chłopaku i śpiewać podczas golenia. Czy mogłem się bardziej upodlić?
- Ładna dziewczyna. - Tato siedział w salonie, nie zauważyłem go.
Zatrzymałem się gwałtownie, niemal jakby przede mną pojawił się fragment Muru Berlińskiego.
- C-co...? - wydukałem.
- Wygląda na to, że się dogadujecie. - Tato nawet nie podniósł wzroku znad komputera. - Nic nie powiem mamie, spokojnie. Ciesz się, bo gdyby nie wyszła z domu, nie trzeba byłoby niczego mówić.
Jeżeli przed chwilą pragnąłem fruwać, to teraz chciałem jedynie zakopać się po drugiej stronie globu. Mój ojciec słyszał, jak Sehun robił mi loda. S ł y s z a ł to. Czy to był ten moment, kiedy spalałem się ze wstydu? Tak, to było właśnie to.
Monolog wewnętrzny przerwał mi nagły dzwonek do drzwi. Przełknąłem ślinę. Jeśli był to Sehun, który czegoś zapomniał... Cóż, nie zamierzałem go wpuszczać. Ani widzieć. Przez najbliższe tysiąc lat. Nie ze świadomością, że...
- Otwórz, Lu, może to twoja dziewczyna wróciła. - Tato ewidentnie się ze mnie nabijał.
Najeżyłem się, jednak nie wdawałem się w dyskusję. Za bardzo przytłaczało mnie zażenowanie. Na widok Amber poczułem niemal namacalną ulgę.
- Mam adres. - Wystawiła w moim kierunku kartkę.
Obdarzyłem ją niespecjalnie inteligentnym spojrzeniem, całkowicie zdezorientowany. Co, kurwa? Jaki, kurwa, adres? Po chuj mi jakiś adres?
- Adres? - ująłem nieco grzeczniej swoje myśli.
Dziewczyna potrząsnęła głową z zarozumiałym uśmiechem. Wyglądała jak jeden z tych wkurwiających filmowych bohaterów, którzy zawsze mieli w chuj informacji, ale zamiast pomagać innym, woleli jedynie kręcić głowami i wyglądać tajemniczo. Szczęśliwie Amber jedynie tak wyglądała, ponieważ jak zawsze nie pierdoliła bez sensu, tylko od razu przeszła do meritum:
- Mam adres – powtórzyła. - Zdobyłam adres Minho. T e g o Minho.
O kurwa.

4 komentarze:

  1. Sehun jest tu... taki niesehunowaty. Trochę uroczy, trochę nieporadny, ale generalnie... niepasujący do żadnej kategorii, w jaką można wsadzić chłopaka xD Nie wiem, jak to określić... Nieogar życia?
    UWIELBIAM OJCA LUHANA XDD
    AMBER, KOCHANIE TY MOJE, JESTEŚ WIELKA. IDŹ I WPIERDOL MINHO XDDD
    A tak btw to weny życzę :3

    OdpowiedzUsuń
  2. w życiu przeczytałam sporo tego typu opowiadań... i stwierdzam, że to jest NAJLEPSZE! :D
    serio. ciekawe, wciągające... inne określenie? ZAJE-KURWA-BISTE! <3
    przyznaję bez bicia, że jesteś prawdziwym geniuszem. nie zmarnuj takiego talentu i pomysłów ;)
    czekam na kolejne rozdziały :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam ojca Luhana, on jest wodzem XDD
    W ogóle ten niesehunowy Sehun jest dziwny i mnie przeraża ;;;;;;
    niech Amber zajebie tasakiem Minho 8)
    weny życzę~~
    /Miyuki (͡° ͜ʖ ͡°)

    OdpowiedzUsuń