wtorek, 30 lipca 2013

Wielki Plan Uświadomienia Jonghyunowi, Gdzie Jest Jego Miejsce część IV

Pairing: MinKey, JongKey
Tematyka: kpop, yaoi, angst
Ostrzeżenia: przekleństwa
Od Autorki: Prawdopodobnie przedostatnia część, o ile nie przyjdzie mi do głowy jakiś genialny pomysł. Pisząc, cały czas czułam się, jakbym opisywała kogoś cierpiącego na schizofrenię... Doprawdy, powinnam kiedyś napisać opowiadanie rozgrywające się w zakładzie psychiatrycznym. W tym rozdziale zapraszam na cudowną dawkę angstu i pomstowania na Jonghyuna – ostatnie wydarzenia zobowiązują.


Leżał, ściśle otulony pościelą. Już trzeci tydzień nie robił niczego innego. Nie wstawał na jedzenie, nie mył się ani nie rozmawiał z kimkolwiek. Czasem, kiedy przychodził Min Ho, zdobywał się na podniesienie głowy. Mężczyzna dużo mówił, a on tylko potakiwał. Potem dostawał kanapkę albo coś słodkiego i musiał to zjeść przy koledze. Taki układ bardzo mu pasował. Nikt niczego większego od skonsumowania posiłku nie wymagał, nie krzyczał ani nie zmuszał do podniesienia się z łóżka. Choi zabrał mu nawet komórkę, gdy zaczął krzyczeć z powodu kolejnego telefonu od Jjonga. Ten nie potrafił przestać. Cały czas dzwonił i czegoś od niego chciał. Nie umiał zrozumieć tego, iż Key nie ma zamiaru się z nim zobaczyć, mimo że Min Ho do niego pojechał. I wytłumaczył wszystko. Chyba, dokładnie nie pamiętał. W końcu to było tydzień temu. Bardzo dawno.
Patrzył w sufit już któryś dzień z rzędu, lecz dalej nie potrafił powiedzieć co się na nim znajduje. Może żyrandol? Albo jakieś kolory? Czy to było istotne? Na pewno nie. Ale chyba już wszystko utraciło swoją ważność. Słowa Min Ho, to, co zrobił Jong Hyun i w końcu barwy. To było fascynujące. Patrzenie na coś kompletnie nieistotnego. Szczególnie, kiedy taki był cały świat.
Usłyszał kroki współlokatora. Nagle zastanowiło go, dlaczego mieszkają razem. Przecież mógł się przenieść do swojego mieszkania. Ale nie, chyba wtedy tego nie chciał. Wtedy, czyli trzy tygodnie temu. Przyciągnął do siebie mocniej okrycie.
Choi wszedł do pomieszczenia. Czyżby znowu przyniósł jedzenie? Za wcześnie. Nie lubił jeść, kiedy nie był głodny. Tamten nie potrafił tego zrozumieć.
Teraz jednak nie miał nic w rękach. Ki Bum wątpił, by chciał porozmawiać. Jakiś czas temu oczywiście tak robił, wierząc pewnie, że dzięki temu wstanie, lecz w końcu się opanował. Zauważył, iż chłopak nie podniesie się tylko po to, by poczuł się lepiej. Bo nie chciał. A nie robił rzeczy, na które nie miał ochoty.
Na pewno coś próbował zrobić. Normalnie nie zwróciłby na to uwagi, ale tym razem zdecydowanie chodziło o niego. Był za blisko; szedł ewidentnie w jego stronę. Może pragnął zainscenizować Śpiącą Królewną? W sumie dalej go to nie interesowało. Odwrócił się demonstracyjnie. Jeżeli nawet żądał jakiejś interakcji z nim, to teraz powinien zmienić zdanie. Spostrzegł, iż ta technika działa parę dni temu. Min Ho chyba nie chciał zadręczać ludzi, którzy nie mieli ochoty z nim rozmawiać. Przynajmniej do teraz.
- Bummie... - zaczął cicho. Key z trudem zrozumiał słowa tamtego. Dawno już nie przyjmował do wiadomości czyichś wypowiedzi. - Wstaniesz?
Nie odpowiedział. To było oczywiste. Choi chciał go wywabić. Nakłonić, by wyszedł z łóżka. Już raz prawie mu się udało. Wtedy na moment zaczął przejmować się światem. Ból, który nastąpił w tamtej chwili... Nie miał zamiaru odczuć go ponownie. Ma wyjść? By znowu w to wpaść? Nie ma pieprzonej mowy. Już raz się nabrał, teraz nie...
- Może chociaż spróbujesz? - Zignorował. Nie pozwoli mu zapuścić sideł. Nie będzie rozmowy. Żadnej. - Pójdę po poduszki. Będę dzisiaj tutaj z tobą spał, dobrze?
Mimowolnie podniósł głowę. To było coś nowego. Ale nie niepokojącego. Po prostu... zaskakującego. Jeszcze nie wiedział w jakim sensie. Dobrym czy złym. Na razie brzmiało po prostu rozsądnie. Min Ho brakowało towarzystwa, a on nie miał nic przeciwko bilansowi ciepła. O ile to drugie ciało nie będzie chciało niczego więcej. Na przykład rozmowy.
Po chwili wrócił. Podniósł mu głowę i włożył pod nią poduszkę. Przedtem jej nie było? Położył się obok niego i próbował odebrać okrycie. Na to nie mógł już pozwolić. Chodziło o bezpieczeństwo. Jeszcze w nocy odebrałby ją całkowicie. Szarpaniem i prychnięciami zmusił kolegę, by sam sobie przyniósł kołdrę.
Choi przytulił go. Tak jak wtedy. Tak jak trzy tygodnie temu. Zabolało. Przecież nie wyszedł z łóżka! Nie miało prawa! Odsunął się gwałtownie, ale dalej czuł. Zaczął krzyczeć. Mężczyzna ponownie przyciągnął go do siebie, ignorując szloch i uderzenia. Gładził po włosach i uciszał zapewnieniami, iż jest przy nim. Key przestał protestować. A kiedy tamten splótł jego palce ze swoimi, bolało już trochę mniej.



***


Obudził się w jasnym, zdecydowanie za jasnym pomieszczeniu. Nie miało okien, tak jak poprzednie, tylko żarówki halogenowe. Wszędzie. Wszystkie działały, rażąc światłem. Nigdy ich nie lubił.
Siedział, co skonstatował ze zdziwieniem. Przecież był w łóżku. Obok Min Ho. Spali razem już ponad tydzień, więc to, że zasypia i budzi się obok niego stało się czymś naturalnym. Nie zdarzyło się, by usnęli na krześle. Jednoosobowym na dodatek. I żeby Choi wstał, nie czekając, aż się obudzi.
Spojrzał przed siebie i zamarł. Ktoś na niego patrzył. Ktoś przerażający. Miał podkrążone, czerwone o płaczu oczy, przeraźliwie bladą, godną skacowanych imprezowiczów twarz i rozszerzone z przerażenia źrenice. Spadające na twarz włosy mogłyby w pozytywny sposób odwrócić uwagę od tego widoku, gdyby nie to, że same przedstawiały się okropnie. Przetłuszczone, zaniedbane – przedtem widział takie tylko u przedstawicieli najniższych warstw społecznych. Kim mógł być ten człowiek? Czyżby jego przyjaciel często zapraszał takich Ktosiów do domu?
Przeniósł wzrok nieco wyżej, by nie musieć patrzeć na tego Ktosia. Ujrzał ramkę. Wstrzymał oddech. Z powrotem popatrzył przed siebie. Ktoś dalej patrzył. Spojrzał w lewo, dalej go obserwując. Tamten uczynił to samo. To było lustro.
Wypuścił ze świstem powietrze. Powoli podniósł się z krzesła, by przyjrzeć się samemu sobie. Dopiero wtedy spostrzegł, iż nie ma przy sobie pościeli. Ani nie leży w łóżku. Zadrżał. To był podstęp. To zrobił Min Ho. Zabrał te rzeczy. Zabrał poczucie bezpieczeństwa. Zdobył jego zaufanie, by móc je ukraść.
Nie mógł jednak teraz spanikować. Wtedy Choi przekona się, że z nim wygrał. Że bez rzeczy Ki Bum jest bezsilny. A nie był. Wcale. Dlatego z trudem podszedł do umywalki, która znajdowała się pod lustrem. Musi wyglądać na zwycięzcę. Tryumfatora. A kiedy Min Ho w to uwierzy, odzyska katalizatory bezpieczeństwa.
Na jednej z szafek dostrzegł swoją kosmetyczkę. Była pełna, nikt nic z niej nie zabrał. Pewnie oszust nie przypuszczał, że ją zobaczy. Ani tym bardziej użyje. Spróbował roześmiać się złowieszczo. Dawno tego nie robił, jednak zabrzmiało całkiem przekonująco. Pokaże mu, kto jest słaby.
Wszedł pod prysznic, szybko zrzucając z siebie ubrania. Woda była zdecydowanie za zimna, lecz w tym momencie nie dbał o to. Musiał się szybko umyć i wyjść, by... Nieopacznie spojrzał w lustro. Jong Hyun.
Omal nie rzucił agletem o ścianę. Pieprzony Jjong. Nie było żadnych bezpiecznych rzeczy, złego Minho ani Ktosiów. Był tylko pierdolony skurwiel, który doprowadził go do tego stanu. Przez którego nie potrafił samodzielnie wyjść z łóżka, a co dopiero mówić o mieszkaniu. Wyrzucił go z głowy. Nie chciał go pamiętać. Teraz musiał i nie zamierzał zapominać.



***


Spędził w łazience trzy godziny. Na szczęście nikt go nie niepokoił – szanowny opiekun ewidentnie nie zamierzał interweniować. Musiał mu potem pogratulować przebiegłości. Gdyby nie zainstalował go w łazience, Key prawdopodobnie nie wyszedłby spod pościeli. Pogrążony w smutku i swoistej nicości, wylądowałby w psychiatryku. W tej chwili był tylko wściekły. Kurewsko wściekły.
- Co powiesz na wycieczkę? - wrzasnął, gdy tylko wszedł do kuchni.
Choi popatrzył na niego wzrokiem godnym pasterza, któremu właśnie zwiastował anioł. Ewentualnie był po prostu przerażony nagłą zmianą zachowania. Nie obchodziło go to.
- Daj spokój, przecież to logicznie, że kto jak kto, ale ja potrafię szybko się ogarnąć. - Wydął wargi.
Tamten dalej nie zareagował. Dopiero gdy podszedł do lodówki, by wziąć cokolwiek zdatnego do konsumpcji – niespodziewanie poczuł ogromny głód – usłyszał cichy śmiech. Momentalnie się odwrócił.
- „Potrafię szybko się ogarnąć”, tak? - parsknął Min Ho. - Mówisz to, będąc człowiekiem, który bał się wyjść z łóżka przez ponad miesiąc?
- Wypadek przy pracy – odwarknął. - Jedziemy do Jjonga. Muszę wziąć od niego swoje rzeczy. I nie, nie – nie pozwolił mu nic powiedzieć – nie zapewniającą bezpieczeństwo pościel, panie zabawny.
Choi pokiwał głową. Dał mu parę swoich ubrań, które, choć za duże, i tak prezentowały się na nim lepiej niż niezmieniany od kilku tygodni zestaw. Znowu zamilkł, co jednak było dla niego naturalnym stanem. Ki Bum zaniepokoił się dopiero wtedy, gdy mężczyzna wyszedł z pomieszczenia i długo z niego nie wychodził. A kiedy podszedł do drzwi, usłyszał stłumiony szloch. Przekonał się jednak, iż tylko tak mu się wydawało. Na wszelki wypadek wrócił do łazienki. Nie chciał znać powodu, przez który ktoś taki jak Choi Min Ho nie hamuje łez.



***


Nawet nie zmienił zamka. Key pokręcił z niedowierzaniem głową. Czyżby spodziewał się jego powrotu? Ludzie zaiste są nielogiczni. Przekręcił klucz, krzywiąc się lekko. Wiązał z tym mieszkaniem już tylko jedno wspomnienie. Nie sprawiało ono, że z chęcią tu wracał.
- Ki Bum...? - Zza drzwi prowadzących do kuchni wyjrzał jego chłopak. Jego były chłopak, poprawił się szybko.
- Jeżeli tu jest jakaś baba, to każ jej się schować. W tej chwili jestem w stanie zajebać Kim Dzong Una, a co dopiero was – wycedził.
Jong Hyun odsunął się lekko. Wyglądał cudownie. Był rozczochrany, z fryzurą „dopiero-co-wstałem”, ale już ubrany. Prawdopodobnie właśnie robił sobie kawę. Dwie łyżeczki wrzucane do pełnego wrzącej wody kubka. Nigdy nie potrafił zrozumieć tej maniery. Przecież to się prawie nie rozpuszczało.
Nie podobało mu się to, że tak dobrze go zna. Będzie trudniej. O wiele trudniej niż zakładali z Minho, kiedy wymyślali co mu powie. Westchnął ciężko. Jeżeli nie będzie zwracał na niego uwagi, pójdzie i szybciej, i łatwiej.
Chodził od pokoju do pokoju, zabierając swoje rzeczy i znosząc do kilku przywiezionych toreb. Nie zostawił nic, co mogłoby uchodzić za ślad jego obecności. Zdjęcia, na których byli razem, po prostu potłukł i wrzucił do śmietnika. Jjong nie protestował; jedynie patrzył w całkowitym milczeniu. To było najgorsze.
Zapiął ostatnią z walizek i przeniósł wzrok na byłego partnera. Uśmiechnął się krzywo, wykonując parodię ukłonu.
- Dziękuję za współpracę.
- Bummie... - zaczął, ale ujrzawszy uniesioną brew, zamilkł na moment. - Ki Bum, przepraszam. To była... Nie potrafię tego wytłumaczyć. Chwila. Miałem z nią przemalować mieszkanie, by zrobić ci niespodziankę, ale...
- Ale doszedłeś do wniosku, że jednak zabawniej byłoby ją przerżnąć. Bo mnie nie było. Bo byłem na meczu. Bo oglądałem tę zasraną piłkę nożną, by sprostać twoim wymaganiom.
- Wiesz... Ja nie mówię, że cię nie zdradziłem, zrobiłem krzywdę i tak dalej. - Mógłby sobie darować ostatnie wyrażenie, bo zabrzmiało to tak, jakby bagatelizował całą sprawę. Key znowu poczuł ogarniającą go złość. - Tylko że to był raz. Przypadek. Dałem się ponieść, za co proszę cię o wybaczenie. Pomyśl o nas. O tym, jak długo ze sobą byliśmy. O tym, jak razem żyliśmy i jak było nam dobrze.
Trafił celnie. Cholernie celnie. Mimo wszystko nie mógł zanegować jego słów. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż gdyby to on zdradził, tłumaczyłby się tak samo. I Jjong raczej na pewno by mu wybaczył. W tym momencie to jednak nie było istotne. On nie potrafił. Nie zapomniał ani nie odpuścił win. Nie umiałby żyć z człowiekiem, który do tego stopnia zawiódł zaufanie.
- Teraz ty mnie uważnie wysłuchaj, kochanie. - Przedtem planował pożegnać się w ułudzie zgody, może przytulając się ten ostatni raz. Teraz zrozumiał, iż nie mógłby tak uczynić. Musiał to zakończyć ostatecznie i dosadnie. - Nie obchodzą mnie historyjki z cyklu „jak było”. Widzisz, kiedy jestem w tym mieszkaniu przewija mi się tylko obraz ciebie i tej kobiety. Pieprzycie się przy pierdolonych otwartych drzwiach, bo ty nawet nie pomyślałeś, że ja mogę przyjść. Że mogę się dowiedzieć. - Znowu mówił za wysokim głosem, ale nie irytowało go to już tak jak poprzednio. - Mogłem cię zdradzić milion razy. Naprawdę milion. Setki z tych, o których mówię było miliard razy ładniejszych, inteligentniejszych i bardziej pociągających od ciebie. Ale nie zrobiłem tego. Bo, kurwa mać, z tobą byłem. I myślałem, że się kochamy. Ty, niestety, nawet nie zdradziłeś mnie z jakąś swoją wspaniałą przyjaciółką, supermodelką czy chociażby kimś w jakiejkolwiek dziedzinie wybitnym, tylko z babą, z którą malowałeś ściany. I nawet nie pobiegłeś za mną, kiedy na ciebie nakrzyczała. Czy my żyliśmy w jakimś, kurwa, związku otwartym?
Mówił chaotycznie, nieskładnie i za dużo, lecz kiedy już zaczął, nie potrafił się pohamować. Nie chodziło tylko o zawiedzione zaufanie czy złamane serce, ale także o dumę. Teraz, kiedy już się otrząsnął, czuł, iż najbardziej ucierpiała na tym właśnie ona.
Jong Hyun słuchał go w ciszy, nie wtrącając się ani nie protestując. Obaj wiedzieli, iż nie miał prawa zanegować prawdy zawartej w tych słowach. Po prostu tak było i żaden nie mógł tego zmienić. Key z ulgą jednak przyjął jego postawę. Gdyby zaczął się kłócić, być może pogodziliby się. Nie chciał trwać w opartym na fałszu związku.
- Pomóc ci znosić? - zapytał po dłuższej chwili Jjong.
Posłał mu zdziwione spojrzenie. Może wizja spokojnego pożegnania nie była aż tak odległa?
- To znaczy... Min Ho ma mi pomóc, więc... - Bawił się rączką od torby.
- Jesteś z nim?
Usłyszał je. Usłyszał pytanie, którego tak strasznie się bał. Nie wiedział. Zwyczajnie nie wiedział. Kim był dla niego mężczyzna, który nie przestawał się nim opiekować, choć nie reagował na żadne bodźce, a jeżeli już to głównie po to, by okładać go pięściami? Czuł wdzięczność, to pewne. Ale zbyt był przytłoczony bólem po zdradzie, by móc zastanowić się nad tym, czy coś więcej. W tej chwili musiał to określić. Nie wątpił, że Choi się w nim podkochuje. Nie robiłby jednak tego wszystkiego, co robił tylko z tego powodu. Zadurzenie nie jest tak silne. Chodziło bardziej o przywiązanie. O te parę lat, które ze sobą spędzili. Tak, czyli to była przyjaźń. Nic więcej. Pewnie i tak mu przeszło.
Dlatego Key pokręcił głową.

1 komentarz:

  1. O.O Jak to nie jesteś!? Buuu! Właśnie zostałeś wybuczony (wiem, że nie ma takiego słowa) Key! Jak możesz ranić tak biednego Minho? Myślisz,że przez co on płakał, ślepy tępaku?! Dobrze ,że z Jjongiem to koniec. Teraz będzie duża dawka MinKey, prawda? Ołłł, nie mogę się doczekać! Weny życzę i pozdrawiam! KiRa

    OdpowiedzUsuń