Pairing:
MinKey, JongKey
Tematyka:
kpop, yaoi, wzgardzona miłość, oh mein
Ostrzeżenia:
przekleństwa
Key nigdy nie
sądził, że „bycie męskim” - oczywiście w sensie kompletnie
zacofanym – może być tak zabawne. Jak na razie wszystko
sprowadzało się do chodzenia po sklepach, wybierania ładnych,
formalnych ubrań i wysłuchiwania reprymend Min Ho. O ile to
ostatnie momentami bywało nużące, to inwencja twórcza
przyjaciela, wciąż tworzącego nowe określenia jego pasji
kupowania niezmiennie fascynowała. Na początku, co prawda, był
pewien, że udusi głównego rapera, gdy ten po raz kolejny wygłoszał jakąś krytyczną uwagę odnośnie wybranej rzeczy, lecz szybko
zaczęło go to bawić. Nie przejmując się niesłusznymi, pełnymi
idiotycznych argumentów reprymendami, podbiegał do kasy z
wypatrzonym ciuchem, by w przeciągu kilkunastu sekund zostać
odciągniętym. Mimo wszystkich swoich wad Choi był godzien miana
przyjaciela. Usain Bolt mógł mu lizać buty.
- Dobra, na
dzisiaj koniec.
Nie, jednak nie
był taki wspaniały. Niszczył każdą zabawę. Teraz przynajmniej
udawał zmęczonego, ale Ki Bum nie miał zamiaru traktować tego jak
usprawiedliwienie. W końcu minęły góra cztery godziny. Może
trochę więcej? Cóż... Chyba pięć. Albo trochę ponad. Zresztą
to było nieistotne! Ważne, że Minho usiłował się wykręcić od
kontynuowania kształcenia. Doprawdy, czuł się rozczarowany postawą
mentora.
Oczywiście i
tym razem powstrzymał się od komentarza. Kilkaset minut zabawy
całkowicie naładowało akumulatory cierpliwości. Nie nalegał
także dlatego, by móc spokojnie wrócić do domu przed Jong Hyunem
i obejrzeć nabyte ciuchy. Z rezygnacją spojrzał na stos toreb,
teraz jeszcze noszonych przez kolegę. Przystąpił do powolnego
odbierania ich, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
W sumie to było
niesprawiedliwe. Każdy kulturalny człowiek, który zabiera innego
na zakupy, powinien czuć się wręcz zobowiązany, by pomóc tamtemu
w przeniesieniu ich do miejsca zamieszkania. Może nawet nie o tyle
pomóc, ile to zrobić. Szczególnie jeżeli zabranym był Kim Ki
Bum.
Nie chciał
mówić tego wprost, więc jedynie intensywnie wpatrywał się w
towarzysza niedawnych wojaży. Ten jednak nie reagował, choć co
jakiś czas posyłał mu pełne zakłopotania spojrzenie. Czyżby się
wahał? Zmagał z osobistym Mr Hyde'em? Niewykluczone. W każdym
razie ową batalię przegrał, gdyż nie zaoferował się z pomocą.
Zamiast tego zupełnie nielogicznie z powrotem odebrał mu torby nie
po to, by mocniej ścisnąć je w dłonie i ruszyć ku schodom – o
co posądził go w przypływie wiary w jego inteligencję – tylko
po to, by położyć je na ziemi. Główny raper musiał być
farbowanym blondynem. Nie było innej opcji. Dobrze przynajmniej, że
pewien limit bezsensownych zachowań powinien się wyczerpać. I tym
razem jednak okazało się, że nie miał racji, co poważnie
nadwątliło jego zaufanie do stabilności wszechświata. Otóż Choi
Minho zbliżył się o wiele za blisko niż pozwalały dowolne zbiory
zasad dobrego wychowania i pocałował go. Key już kątem oka
widział mdlejące z przerażenia guwernantki, przerażone taką
śmiałością. Szczerze mówiąc, on sam nie miałby nic przeciwko
spotkaniu z ziemią, gdyby tylko przeszła odpowiednie testy
czystości. Nie musiałby się przejmować tym, co przyjaciel uczynił
po chwili. W jakiś przerażający, zdegenerowany sposób zawładnął
jego umysłem i sprawił, że odpowiedział na ten okropny atak na
nietykalność cielesną. Ale nie tak jak powinien. Nie uderzył
kolegi stojącą obok lampą, wykrzykując treść artykułu kodeksu
karnego, tylko objął szyję „napastnika”. Mimo wszystko
przecież pokrzyczeć mógł później.
~~~
- Muszę iść
– jakimś cudem te słowa przeszły mu przez gardło.
Minho zamrugał
gwałtownie, chyba nieco zdziwiony nagłym przerwaniem milczenia. Po
chwili jednak nie wyglądał na zdezorientowanego, bardziej na złego.
Key zauważył, iż mężczyzna ostatnio cały czas przy nim wydaje
się być wściekły albo co najmniej rozdrażniony. Istniała też
możliwość, że po prostu ogranicza go mimika – nigdy nie
posądzał go o zbytnią ekspresję. W końcu ten człowiek
twierdził, że bycie aegyo jest kompromitujące.
- Naprawdę
muszę iść. – Nie doszedłby do niczego, gdyby nie był
konsekwentny. Przynajmniej minimalnie. - Jjong będzie się martwił
– próbował wytłumaczyć.
W momencie gdy
skończył, zorientował się, iż powiedział coś nie tak. Twarz
tamtego stężała, brwi zbiegły się – dzięki Bogu, że nie
obdarzył go monobrwią, już jej namiastka wyglądała dostatecznie
strasznie – a sam Choi przeklął:
- Kurwa mać.
Skrzywił się.
Nie przepadał za obrażaniem rodziców, ale to w końcu nie była
jego sprawa. Z jednej strony pragnął wysłuchać opowieści o
problemach rodzinnych kolegi, z drugiej zaś nie wydawało się to tak kuszące, jako że ów nie był Taeminem. Wyrzuty w jego ustach
na pewno nie brzmiałyby dostatecznie słodko, by zrekompensować mu
stracony czas.
- Jesteś
popieprzony. - Główny raper ponownie zabrał głos.
Zaraz. Sekunda.
Moment! Nikt za nim nie stał. Min Ho zwracał się do niego.
- Niby
dlaczego? - Skrzyżował ręce na piersiach.
- Totalnie nie
szanujesz innych ludzi! Rozumiem, że tak trudno powiedzieć, że
dalej kochasz Jonghyuna, ale mógłbyś to chociaż po ludzku
wywrzeszczeć, a nie spierda...
- Jesteś we
mnie zakochany? - przerwał mu słabym głosem. Nie, żeby był
zdziwiony, iż cały świat pragnie upaść mu do stóp, ale Choi
należał raczej do introwertyków.
- Czy ty
naprawdę jesteś tak głupi, że nie uważasz pocałunku za, nie
wiem, jakiś pieprzony miłosny gest?!
- A skąd mam
wiedzieć, co się roi w twojej ograniczonej łepetynie?! - Teraz i
on był wściekły.
- Powiedziała
zapatrzona w siebie diva, która nie potrafi zrozumieć, że czasami
powinna podziękować!
Key przez
chwilę nie odpowiadał. W normalnej sytuacji od razu by zripostował,
lecz teraz zwyczajnie nie miał pojęcia, o czym tamten mówi.
Zmrużył oczy, przyjmując minę rozważającego nad losem
wszechświata.
- Mam być
wdzięczny za to, że pocałowałeś mnie wbrew mojej woli czy za to,
iż teraz wyzywasz mnie w miejscu publicznym?!
Wbrew pozorom
nikt nie zwracał na nich uwagi. Tym razem nie narzekał. Nie miał
nic przeciwko okładkom, ale wizja ujrzenia setek dywagacji na temat
rozpadu SHINee spowodowanych kłótniom dwójki raperów nie wydawała
się zbyt zachęcająco. Tak samo jak obejrzenie w niebiańskim wieczornym
BBC, iż został zamordowany przez trójkę wściekłych wokalistów.
Ewentualnie dwójkę – zawsze wierzył w miłosierdzie Onew. W
sumie to nie miałby nic przeciwko takiemu rozwojowi sytuacji, gdyby
nie to, że po śmierci spotkałby Boga. Powiedzenie istocie, którą
wyznawał od kilkudziesięciu lat, iż jest od niej lepszy wydawało
mu się bardzo krępujące.
- Jakoś nie
sprawiałeś wrażenia osoby wielce urażonej. - Warknięcie z
powrotem zwróciło jego uwagę na postać kolegi.
- A miałem
pobić cię na środku ulicy, ćwierćinteligencie?!
- Oczywiście,
że tak. - Minho uśmiechnął się złośliwie. - Z pewnością
wielu ludzi chciałoby obejrzeć, jak próbujesz mi cokolwiek zrobić
swoim powalającym uderzeniem, drogi Shaversie.
- Czyżbyś
nieudolnie usiłował mi dogryźć?! - Jedyną rzeczą, czasem go w sobie samym irytującą był głos, który stawał się
niesamowicie piskliwy, kiedy tylko się irytował. Tak jak teraz. -
To, że większość miejsca po twym szlachetnym mózgu zajęły
mięśnie, co sprowadziło cię do poziomu orangutana, nie sprawia,
iż jesteś ode mnie lepszy!
- Dokładnie.
To, że jestem lepszy sprawia fakt, iż jakikolwiek mózg jednak tam
mam.
- Ty
pseudosamcu!
- Pedał!
- Palant,
którego istnienia jedynie niepotrzebnie zajmuje przestrzeń!
- Matoł z
kompleksem publiki!
- Genialny
ornitolog, zaliczający hipopotama do ptaków!
- Hipokrytyczny maniak iPoda!
To była
dziecinada. Choi naprawdę zachowywał się niesamowicie niedojrzale,
chociaż później oczywiście będzie powtarzał, że to nie on
zaczął. Nie mógł zaprzeczyć, iż reagował na zaczepki i
zaangażował się w przerzucanie wyzwiskami, ale po prostu musiał
dostosować się do jego poziomu. Gdyby ripostowałby tak, jak
powinien zgodnie ze swoim intelektem, nikt by go nie zrozumiał.
Naturalnie.
- Pieprznięty
ekshibicjonista z życiowym celem pokazywania mi się bez koszulki
przy śniadaniu!
- Ciota, która
nie potrafi nie zgrzytać zębami podczas snu!
- Poje... Skąd
to wiesz?! - Cała złość została zastąpiona przez narastające
zdziwienie.
- A co cię to w tej chwili obchodzi, do kurwy...! -
Wypuścił głośno powietrze.
- Nic mnie nie
obchodzi! - wrzasnął, teraz już przyciągając wzrok
przechodzących obok ludzi. - Tak samo jak nie obchodzi mnie to, że
się we mnie durzysz i wyżywasz, bo nie mam zamiaru w tempie
ekspresowym wskakiwać ci do łóżka! Jak mogłem uważać cie za
przyjaciela?! Pewnie od samego początku chciałeś mnie przelecieć!
Na co Minho
złamał mu nos.
~~~
Key lubił
przychodzić do kościoła. Kiedy miał czas wolny, często chodził
tam z Siwonem. Jonghyunowi zawsze wydawało się to nienormalne.
Nawet kiedyś posądzał go o to, iż używa mszy jako wymówki, by
go zdradzać. Nic bardziej mylnego. Zwyczajnie sprawiało mu to
przyjemność. Siedzenie na twardej, niewygodnej ławce jakimś cudem
relaksowało – nie, żeby był masochistą, tylko ignoranci są
masochistami – a wsłuchiwanie się w głos pastora poprawiało
humor, nieważne czy mówił o dobrodziejstwie miłości, czy o
głodujących dzieciach w Chinach.
Teraz jednak
nie przyszedł, by odpocząć. Umierał. Po raz pierwszy w życiu
czuł jak opuszczają go siły. Co prawda, konował stwierdził, że
nic mu nie jest, ale chłopak nie potrafił wierzyć człowiekowi,
który na pożegnanie opowiedział mu o swoim marzeniu zostania
patologiem. Na początku zareagował histerycznie, teraz zwyczajnie
czekał na śmierć. Był gotowy przyjąć ją z otwartymi ramionami.
Słyszał, iż umierający zawsze kontaktują się z bliskim, by
odejść w pokoju, lecz on nie czuł takiej potrzeby. Nic dziwnego.
Po raz kolejny okazał się wyjątkowy. Poza tym zwyczajnie chciał
wywołać wyrzuty sumienia u Minho. Nawet zobowiązał do tego
Taemina w sporządzonym godzinę temu testamencie.
Do dzisiejszego
dnia nie zastanawiał się, jak będzie wyglądać jego pogrzeb.
Musiał więc pisać na szybko co mu ślina na język przyniosła.
Mimo wszystko był zadowolony. Miał tylko nadzieję, iż jego
przyjaciołom uda się zorganizować wielką paradę uliczną, w
której centrum, na podium będzie leżała jego trumna. Bez ogromnej
publiczności cała uroczystość nie wypadnie tak fenomenalnie.
Największym problemem było w tym wszystkim to, że jako zwłoki nie
mógłby nadzorować ekipy. Był pewien, iż niezależnie od ilości
wytycznych, które przedstawi w dokumencie, ktoś coś zepsuje. A on
nie będzie miał jak naprawić.
Westchnął
ciężko. Wolałby już umrzeć i przestać się tym przejmować.
Może Bóg pozwoliłby mu zarządzać wszystkim z nieba? Tak, na
pewno by Go przekonał. Zaraz po nakłonieniu do
wpuszczania gejów do raju. Lesbijek już nie. Trzeba być
nienormalnym, by chcieć się męczyć z kobietą, dodatkowo będąc
kobietą. Prawdopodobnie masochistą. A masochistami byli tylko
igno...
- Key, co ty tu
robisz? - zagadnął ktoś wesoło.
Odwrócił się bardzo
powoli, dawkując nowo przybyłemu widok swojej twarzy. Wiedział, że
wygląda okropnie, ale tylko dlatego, iż połowę facjaty zakrywały
bandaże. Co nie zmieniało faktu, że przeciętnemu śmiertelnikowi
i tak wydawał się idealny. Stojący przed nim Onew bez wątpienia
zaliczał się do tej kategorii, więc kompletnie nie potrafił
zrozumieć, czemu obdarzył go pełnym zaniepokojenia spojrzeniem.
- Umieram – warknął,
zirytowany faktem, że życie jeszcze potrafi go zaskoczyć. - Możesz
dać spokój osobie, która zaraz będzie wiecznej pamięci?
- Nie, ok, nie ma sprawy.
- Ki Bum posłał mu pełne oburzenia spojrzenie, teraz zraniony
brakiem współczucia lidera. - Ale wiesz co... Wszystko względnie
okej?
- Jak najbardziej, poza
tym, że właśnie umieram. Wystarczy?
Jinki nie wydawał się
ani trochę przejęty. Wcisnął mu do ręki coś paskudnie żółtego
i uśmiechnął się promiennie. Skojarzenia z Gollumem pojawiły się
w jego głowie całkowicie bezwiednie.
- Niech ci dotrzyma
towarzystwa – rzucił i ruszył ku wyjściu.
Wydawało się, iż
przyszedł do kościoła, wiedząc, że Key jest w środku. Może
rzeczywiście tak było. Z niechęcią przyznał, iż Onew jest jedną
z niewielu osób, których nigdy nie zrozumie.
Przeniósł wzrok na to,
co trzymał w dłoniach. Po dłuższych oględzinach rozpoznał
przedmiot. To było PINee. Okropne, szczerzące się przerażająco – brak ust nie uniemożliwiał złowieszczego uśmiechania się, co powtarzał cały czas zirytowanemu jego „manią
prześladowczą” Minho – ananasopodobne coś z białymi
okularami.
Wstał z miejsca, pragnąc
natychmiast zwrócić „podarunek” koledze, lecz tamten już dawno
zniknął. Odechciało mu się umierania. Najpierw musiał wyjaśnić
liderowi, co sądzi o dawaniu PINee jako prezentów pogrzebowych.
~~~
Oczywiście go
nie znalazł. Ani w studiu, ani w dormie. Jinki czasami przybierał
postać ducha, by móc spokojnie konsumować kurczaki i wymigać się
od pracy. Zawsze temu jednak zaprzeczał. Ki Bum nie dał się
zwieść. Przeprowadził kilkumiesięczne badanie tego zjawiska i
mógł udowodnić swoje racje. Mimo to Minho i Jonghyun nie dali się
przekonać. Zgadzał się z nim tylko maknae, choć mu nie zdążył
przedstawić żadnych dowodów. On po prostu WIEDZIAŁ.
Omal leżał na
biurku, malując długopisem po blacie. Nie rysował pięknie, ale
tylko dlatego, że nie ćwiczył. W końcu był wszechstronnie
utalentowany, o czym cały czas przypominali mu reporterzy. Mimo
wyraźnych niedociągnięć technicznych każdy mógłby rozpoznać,
iż rysuje PINee. Jako koneser horrorów od razu wpadł na pomysł
unieszkodliwienia bestii. Rysunek przedstawiający ją samą powinien
zneutralizować złe moce potwora. Na moment podniósł głowę, by
ze zgrozą popodziwiać dzieło.
- PINee srajni
– mruknął niechętnie, widząc parę niedoróbek.
- Jeszcze
możesz zrymować z „SHINee” - podpowiedział mu człowiek,
którego zdążył zaliczyć do kategorii
Tych-Których-Nie-Chcę-Widzieć-Bo-Zajebię.
- Po co tu
przyszedłeś?
- Widziałeś
Jjonga?
- Owszem.
Siedzi pod stołem i robi mi dobrze. - Omal nie parsknął
szczeniackim śmiechem. - I tak, wiem, że wolałbyś być tam
zamiast niego.
- Wyimaginowany
świat w twojej głowie musi być wspaniały. - Głos Choia można
było spokojnie wysłać w szranki z tą częścią Chin, której
obaj szczerze nienawidzili z powodu odmrażającego genitalia zimna.
- A tak szczerze, to co robisz?
- Rozmawiam –
odburknął.
- Z ananasem?
- Nie pojmiesz.
Lubił tak
odpowiadać. Zazwyczaj wtedy nikt nie naciskał. Na szczęście tym
razem kolega go nie rozczarował. Niestety też nie zrezygnował.
Usiadł obok niego na jednym z obskurnych krzeseł, których widoku
Key tak nienawidził. Fakt, iż ten okropny człowiek nie miał nic
przeciwko tym meblom, nie poprawił ich notowań.
- Przepraszam –
mruknął główny raper. Ki Bum ze zdziwieniem zauważył, że lubi,
kiedy tamten mówił niskim głosem. Ale cóż, pewnie ludzie
wyrzucający jedzenie też mają jakieś zalety. Każdy ma. -
Naprawdę nie chciałem cię wtedy... uszkodzić.
- A ja nie
chciałem mieć złamanego nosa. To znaczy wiesz, jeżeli masz jakąś
magiczną różdżkę... Weź, przestań – syknął, gdy Choi
wybuchnął śmiechem. - Więc jeśli posiadasz w swoich cudownych
spodniach coś niebędące przyrodzeniem, a noszące miano różdżki, którą
mógłbyś naprawić mi nos w szybciej niż w dwa tygodnie, to o
wszystkim zapominam i się przyjaźnimy. Jak nie, to wypierdalaj.
- Przepraszam,
Bummie... - Popatrzył na niego okropnym spojrzeniem zranionego psa.
Nienawidził tego. Potem miał wyrzuty sumienia. - Naprawdę
przepraszam. Nie wiem, co mnie opętało, ale...
- A ja wiem! -
Odwrócił się nagle, by dźgnąć go w tors. - Jesteś zazdrosny!
- Nie, ja...
- Oczywiście,
że jesteś!
- Nie próbuj
mi wmawiać, czy jestem zazdrosny, czy nie!
- Wiesz, w tym
wypadku tylko zawiść o moje względy mogłaby cię usprawiedliwić,
ale skoro tak się wypierasz... - Teatralnie zawieszony głos zawsze
dawał znakomity efekt. Do tego wystarczył jeszcze nieznacznie nadąć
policzki i złożyć skrzyżowane ręce na kolanach. Niesamowicie
bawił go obserwowanie twarzy Minho, który ewidentnie walczył ze
swoją dumą. W końcu się ugiął.
- Tak, byłem
zazdrosny. Teraz mi wybaczysz?
Key nie
odpowiedział, tylko pocałował w policzek, mimo uwierającego
opatrunku. Podniósł się z miejsca i podszedł do drzwi, balansując
biodrami w sposób, który Jong Hyun wprost uwielbiał. Niech dziecko
wie, co traci.
- Może. Pod
jednym warunkiem. Albo dwoma. Ewentualnie trzema. - Pokazywał na
palcach. - Po pierwsze, nie będziesz mnie napastować. Po drugie,
powiesz mojemu facetowi, że napadł na nas jakiś facet, ja rzuciłem
się na niego i, choć wyszedłem z połamanym nosem, pokonałem,
a ty jesteś niewysłowienie wdzięczny. Po trzecie, od jutro
kontynuujemy lekcje. Zabawne, że to akurat ty uczysz mnie, jak mam
zerżnąć Jjonga. Nie przyjmuję odmów.
Widzę, że Wen prosperuje dobrze :3
OdpowiedzUsuńOgólnie to bardzo, ale to bardzo nie lubię czytać o SHINee >: Ale wpadło mi w oko to "szajni srajni" i kurde... xD
Naprawdę zabawne, ale dodaj szybko jakiegoś G-Topa :3
Bellatriks Sleratliks, kurna.
OdpowiedzUsuńSzacunku trochę! PINee to nie ananas, PINee to SYMBOL!
oneoneone!!!!1!1111!!!!!!11
Pozdrawiam <3
Ty, dziecko moje piękne, śpij, a nie komentujesz prace Bogu Ducha winnych blogerek D:
OdpowiedzUsuń