środa, 10 lipca 2013

Wielki Plan Uświadomienia Jonghyunowi, Gdzie Jest Jego Miejsce część II

Pairing: MinKey, JongKey
Tematyka: kpop, yaoi, wzgardzona miłość, oh mein
Ostrzeżenia: przekleństwa


Key nigdy nie sądził, że „bycie męskim” - oczywiście w sensie kompletnie zacofanym – może być tak zabawne. Jak na razie wszystko sprowadzało się do chodzenia po sklepach, wybierania ładnych, formalnych ubrań i wysłuchiwania reprymend Min Ho. O ile to ostatnie momentami bywało nużące, to inwencja twórcza przyjaciela, wciąż tworzącego nowe określenia jego pasji kupowania niezmiennie fascynowała. Na początku, co prawda, był pewien, że udusi głównego rapera, gdy ten po raz kolejny wygłoszał jakąś krytyczną uwagę odnośnie wybranej rzeczy, lecz szybko zaczęło go to bawić. Nie przejmując się niesłusznymi, pełnymi idiotycznych argumentów reprymendami, podbiegał do kasy z wypatrzonym ciuchem, by w przeciągu kilkunastu sekund zostać odciągniętym. Mimo wszystkich swoich wad Choi był godzien miana przyjaciela. Usain Bolt mógł mu lizać buty.
- Dobra, na dzisiaj koniec.
Nie, jednak nie był taki wspaniały. Niszczył każdą zabawę. Teraz przynajmniej udawał zmęczonego, ale Ki Bum nie miał zamiaru traktować tego jak usprawiedliwienie. W końcu minęły góra cztery godziny. Może trochę więcej? Cóż... Chyba pięć. Albo trochę ponad. Zresztą to było nieistotne! Ważne, że Minho usiłował się wykręcić od kontynuowania kształcenia. Doprawdy, czuł się rozczarowany postawą mentora.
Oczywiście i tym razem powstrzymał się od komentarza. Kilkaset minut zabawy całkowicie naładowało akumulatory cierpliwości. Nie nalegał także dlatego, by móc spokojnie wrócić do domu przed Jong Hyunem i obejrzeć nabyte ciuchy. Z rezygnacją spojrzał na stos toreb, teraz jeszcze noszonych przez kolegę. Przystąpił do powolnego odbierania ich, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
W sumie to było niesprawiedliwe. Każdy kulturalny człowiek, który zabiera innego na zakupy, powinien czuć się wręcz zobowiązany, by pomóc tamtemu w przeniesieniu ich do miejsca zamieszkania. Może nawet nie o tyle pomóc, ile to zrobić. Szczególnie jeżeli zabranym był Kim Ki Bum.
Nie chciał mówić tego wprost, więc jedynie intensywnie wpatrywał się w towarzysza niedawnych wojaży. Ten jednak nie reagował, choć co jakiś czas posyłał mu pełne zakłopotania spojrzenie. Czyżby się wahał? Zmagał z osobistym Mr Hyde'em? Niewykluczone. W każdym razie ową batalię przegrał, gdyż nie zaoferował się z pomocą. Zamiast tego zupełnie nielogicznie z powrotem odebrał mu torby nie po to, by mocniej ścisnąć je w dłonie i ruszyć ku schodom – o co posądził go w przypływie wiary w jego inteligencję – tylko po to, by położyć je na ziemi. Główny raper musiał być farbowanym blondynem. Nie było innej opcji. Dobrze przynajmniej, że pewien limit bezsensownych zachowań powinien się wyczerpać. I tym razem jednak okazało się, że nie miał racji, co poważnie nadwątliło jego zaufanie do stabilności wszechświata. Otóż Choi Minho zbliżył się o wiele za blisko niż pozwalały dowolne zbiory zasad dobrego wychowania i pocałował go. Key już kątem oka widział mdlejące z przerażenia guwernantki, przerażone taką śmiałością. Szczerze mówiąc, on sam nie miałby nic przeciwko spotkaniu z ziemią, gdyby tylko przeszła odpowiednie testy czystości. Nie musiałby się przejmować tym, co przyjaciel uczynił po chwili. W jakiś przerażający, zdegenerowany sposób zawładnął jego umysłem i sprawił, że odpowiedział na ten okropny atak na nietykalność cielesną. Ale nie tak jak powinien. Nie uderzył kolegi stojącą obok lampą, wykrzykując treść artykułu kodeksu karnego, tylko objął szyję „napastnika”. Mimo wszystko przecież pokrzyczeć mógł później.


~~~


- Muszę iść – jakimś cudem te słowa przeszły mu przez gardło.
Minho zamrugał gwałtownie, chyba nieco zdziwiony nagłym przerwaniem milczenia. Po chwili jednak nie wyglądał na zdezorientowanego, bardziej na złego. Key zauważył, iż mężczyzna ostatnio cały czas przy nim wydaje się być wściekły albo co najmniej rozdrażniony. Istniała też możliwość, że po prostu ogranicza go mimika – nigdy nie posądzał go o zbytnią ekspresję. W końcu ten człowiek twierdził, że bycie aegyo jest kompromitujące.
- Naprawdę muszę iść. – Nie doszedłby do niczego, gdyby nie był konsekwentny. Przynajmniej minimalnie. - Jjong będzie się martwił – próbował wytłumaczyć.
W momencie gdy skończył, zorientował się, iż powiedział coś nie tak. Twarz tamtego stężała, brwi zbiegły się – dzięki Bogu, że nie obdarzył go monobrwią, już jej namiastka wyglądała dostatecznie strasznie – a sam Choi przeklął:
- Kurwa mać.
Skrzywił się. Nie przepadał za obrażaniem rodziców, ale to w końcu nie była jego sprawa. Z jednej strony pragnął wysłuchać opowieści o problemach rodzinnych kolegi, z drugiej zaś nie wydawało się to tak kuszące, jako że ów nie był Taeminem. Wyrzuty w jego ustach na pewno nie brzmiałyby dostatecznie słodko, by zrekompensować mu stracony czas.
- Jesteś popieprzony. - Główny raper ponownie zabrał głos.
Zaraz. Sekunda. Moment! Nikt za nim nie stał. Min Ho zwracał się do niego.
- Niby dlaczego? - Skrzyżował ręce na piersiach.
- Totalnie nie szanujesz innych ludzi! Rozumiem, że tak trudno powiedzieć, że dalej kochasz Jonghyuna, ale mógłbyś to chociaż po ludzku wywrzeszczeć, a nie spierda...
- Jesteś we mnie zakochany? - przerwał mu słabym głosem. Nie, żeby był zdziwiony, iż cały świat pragnie upaść mu do stóp, ale Choi należał raczej do introwertyków.
- Czy ty naprawdę jesteś tak głupi, że nie uważasz pocałunku za, nie wiem, jakiś pieprzony miłosny gest?!
- A skąd mam wiedzieć, co się roi w twojej ograniczonej łepetynie?! - Teraz i on był wściekły.
- Powiedziała zapatrzona w siebie diva, która nie potrafi zrozumieć, że czasami powinna podziękować!
Key przez chwilę nie odpowiadał. W normalnej sytuacji od razu by zripostował, lecz teraz zwyczajnie nie miał pojęcia, o czym tamten mówi. Zmrużył oczy, przyjmując minę rozważającego nad losem wszechświata.
- Mam być wdzięczny za to, że pocałowałeś mnie wbrew mojej woli czy za to, iż teraz wyzywasz mnie w miejscu publicznym?!
Wbrew pozorom nikt nie zwracał na nich uwagi. Tym razem nie narzekał. Nie miał nic przeciwko okładkom, ale wizja ujrzenia setek dywagacji na temat rozpadu SHINee spowodowanych kłótniom dwójki raperów nie wydawała się zbyt zachęcająco. Tak samo jak obejrzenie w niebiańskim wieczornym BBC, iż został zamordowany przez trójkę wściekłych wokalistów. Ewentualnie dwójkę – zawsze wierzył w miłosierdzie Onew. W sumie to nie miałby nic przeciwko takiemu rozwojowi sytuacji, gdyby nie to, że po śmierci spotkałby Boga. Powiedzenie istocie, którą wyznawał od kilkudziesięciu lat, iż jest od niej lepszy wydawało mu się bardzo krępujące.
- Jakoś nie sprawiałeś wrażenia osoby wielce urażonej. - Warknięcie z powrotem zwróciło jego uwagę na postać kolegi.
- A miałem pobić cię na środku ulicy, ćwierćinteligencie?!
- Oczywiście, że tak. - Minho uśmiechnął się złośliwie. - Z pewnością wielu ludzi chciałoby obejrzeć, jak próbujesz mi cokolwiek zrobić swoim powalającym uderzeniem, drogi Shaversie.
- Czyżbyś nieudolnie usiłował mi dogryźć?! - Jedyną rzeczą, czasem go w sobie samym irytującą był głos, który stawał się niesamowicie piskliwy, kiedy tylko się irytował. Tak jak teraz. - To, że większość miejsca po twym szlachetnym mózgu zajęły mięśnie, co sprowadziło cię do poziomu orangutana, nie sprawia, iż jesteś ode mnie lepszy!
- Dokładnie. To, że jestem lepszy sprawia fakt, iż jakikolwiek mózg jednak tam mam.
- Ty pseudosamcu!
- Pedał!
- Palant, którego istnienia jedynie niepotrzebnie zajmuje przestrzeń!
- Matoł z kompleksem publiki!
- Genialny ornitolog, zaliczający hipopotama do ptaków!
- Hipokrytyczny maniak iPoda!
To była dziecinada. Choi naprawdę zachowywał się niesamowicie niedojrzale, chociaż później oczywiście będzie powtarzał, że to nie on zaczął. Nie mógł zaprzeczyć, iż reagował na zaczepki i zaangażował się w przerzucanie wyzwiskami, ale po prostu musiał dostosować się do jego poziomu. Gdyby ripostowałby tak, jak powinien zgodnie ze swoim intelektem, nikt by go nie zrozumiał. Naturalnie.
- Pieprznięty ekshibicjonista z życiowym celem pokazywania mi się bez koszulki przy śniadaniu!
- Ciota, która nie potrafi nie zgrzytać zębami podczas snu!
- Poje... Skąd to wiesz?! - Cała złość została zastąpiona przez narastające zdziwienie.
- A co cię to w tej chwili obchodzi, do kurwy...! - Wypuścił głośno powietrze.
- Nic mnie nie obchodzi! - wrzasnął, teraz już przyciągając wzrok przechodzących obok ludzi. - Tak samo jak nie obchodzi mnie to, że się we mnie durzysz i wyżywasz, bo nie mam zamiaru w tempie ekspresowym wskakiwać ci do łóżka! Jak mogłem uważać cie za przyjaciela?! Pewnie od samego początku chciałeś mnie przelecieć!
Na co Minho złamał mu nos.



~~~


Key lubił przychodzić do kościoła. Kiedy miał czas wolny, często chodził tam z Siwonem. Jonghyunowi zawsze wydawało się to nienormalne. Nawet kiedyś posądzał go o to, iż używa mszy jako wymówki, by go zdradzać. Nic bardziej mylnego. Zwyczajnie sprawiało mu to przyjemność. Siedzenie na twardej, niewygodnej ławce jakimś cudem relaksowało – nie, żeby był masochistą, tylko ignoranci są masochistami – a wsłuchiwanie się w głos pastora poprawiało humor, nieważne czy mówił o dobrodziejstwie miłości, czy o głodujących dzieciach w Chinach.
Teraz jednak nie przyszedł, by odpocząć. Umierał. Po raz pierwszy w życiu czuł jak opuszczają go siły. Co prawda, konował stwierdził, że nic mu nie jest, ale chłopak nie potrafił wierzyć człowiekowi, który na pożegnanie opowiedział mu o swoim marzeniu zostania patologiem. Na początku zareagował histerycznie, teraz zwyczajnie czekał na śmierć. Był gotowy przyjąć ją z otwartymi ramionami. Słyszał, iż umierający zawsze kontaktują się z bliskim, by odejść w pokoju, lecz on nie czuł takiej potrzeby. Nic dziwnego. Po raz kolejny okazał się wyjątkowy. Poza tym zwyczajnie chciał wywołać wyrzuty sumienia u Minho. Nawet zobowiązał do tego Taemina w sporządzonym godzinę temu testamencie.
Do dzisiejszego dnia nie zastanawiał się, jak będzie wyglądać jego pogrzeb. Musiał więc pisać na szybko co mu ślina na język przyniosła. Mimo wszystko był zadowolony. Miał tylko nadzieję, iż jego przyjaciołom uda się zorganizować wielką paradę uliczną, w której centrum, na podium będzie leżała jego trumna. Bez ogromnej publiczności cała uroczystość nie wypadnie tak fenomenalnie. Największym problemem było w tym wszystkim to, że jako zwłoki nie mógłby nadzorować ekipy. Był pewien, iż niezależnie od ilości wytycznych, które przedstawi w dokumencie, ktoś coś zepsuje. A on nie będzie miał jak naprawić.
Westchnął ciężko. Wolałby już umrzeć i przestać się tym przejmować. Może Bóg pozwoliłby mu zarządzać wszystkim z nieba? Tak, na pewno by Go przekonał. Zaraz po nakłonieniu do wpuszczania gejów do raju. Lesbijek już nie. Trzeba być nienormalnym, by chcieć się męczyć z kobietą, dodatkowo będąc kobietą. Prawdopodobnie masochistą. A masochistami byli tylko igno...
- Key, co ty tu robisz? - zagadnął ktoś wesoło.
Odwrócił się bardzo powoli, dawkując nowo przybyłemu widok swojej twarzy. Wiedział, że wygląda okropnie, ale tylko dlatego, iż połowę facjaty zakrywały bandaże. Co nie zmieniało faktu, że przeciętnemu śmiertelnikowi i tak wydawał się idealny. Stojący przed nim Onew bez wątpienia zaliczał się do tej kategorii, więc kompletnie nie potrafił zrozumieć, czemu obdarzył go pełnym zaniepokojenia spojrzeniem.
- Umieram – warknął, zirytowany faktem, że życie jeszcze potrafi go zaskoczyć. - Możesz dać spokój osobie, która zaraz będzie wiecznej pamięci?
- Nie, ok, nie ma sprawy. - Ki Bum posłał mu pełne oburzenia spojrzenie, teraz zraniony brakiem współczucia lidera. - Ale wiesz co... Wszystko względnie okej?
- Jak najbardziej, poza tym, że właśnie umieram. Wystarczy?
Jinki nie wydawał się ani trochę przejęty. Wcisnął mu do ręki coś paskudnie żółtego i uśmiechnął się promiennie. Skojarzenia z Gollumem pojawiły się w jego głowie całkowicie bezwiednie.
- Niech ci dotrzyma towarzystwa – rzucił i ruszył ku wyjściu.
Wydawało się, iż przyszedł do kościoła, wiedząc, że Key jest w środku. Może rzeczywiście tak było. Z niechęcią przyznał, iż Onew jest jedną z niewielu osób, których nigdy nie zrozumie.
Przeniósł wzrok na to, co trzymał w dłoniach. Po dłuższych oględzinach rozpoznał przedmiot. To było PINee. Okropne, szczerzące się przerażająco – brak ust nie uniemożliwiał złowieszczego uśmiechania się, co powtarzał cały czas zirytowanemu jego „manią prześladowczą” Minho – ananasopodobne coś z białymi okularami.
Wstał z miejsca, pragnąc natychmiast zwrócić „podarunek” koledze, lecz tamten już dawno zniknął. Odechciało mu się umierania. Najpierw musiał wyjaśnić liderowi, co sądzi o dawaniu PINee jako prezentów pogrzebowych.


~~~


Oczywiście go nie znalazł. Ani w studiu, ani w dormie. Jinki czasami przybierał postać ducha, by móc spokojnie konsumować kurczaki i wymigać się od pracy. Zawsze temu jednak zaprzeczał. Ki Bum nie dał się zwieść. Przeprowadził kilkumiesięczne badanie tego zjawiska i mógł udowodnić swoje racje. Mimo to Minho i Jonghyun nie dali się przekonać. Zgadzał się z nim tylko maknae, choć mu nie zdążył przedstawić żadnych dowodów. On po prostu WIEDZIAŁ.
Omal leżał na biurku, malując długopisem po blacie. Nie rysował pięknie, ale tylko dlatego, że nie ćwiczył. W końcu był wszechstronnie utalentowany, o czym cały czas przypominali mu reporterzy. Mimo wyraźnych niedociągnięć technicznych każdy mógłby rozpoznać, iż rysuje PINee. Jako koneser horrorów od razu wpadł na pomysł unieszkodliwienia bestii. Rysunek przedstawiający ją samą powinien zneutralizować złe moce potwora. Na moment podniósł głowę, by ze zgrozą popodziwiać dzieło.
- PINee srajni – mruknął niechętnie, widząc parę niedoróbek.
- Jeszcze możesz zrymować z „SHINee” - podpowiedział mu człowiek, którego zdążył zaliczyć do kategorii Tych-Których-Nie-Chcę-Widzieć-Bo-Zajebię.
- Po co tu przyszedłeś?
- Widziałeś Jjonga?
- Owszem. Siedzi pod stołem i robi mi dobrze. - Omal nie parsknął szczeniackim śmiechem. - I tak, wiem, że wolałbyś być tam zamiast niego.
- Wyimaginowany świat w twojej głowie musi być wspaniały. - Głos Choia można było spokojnie wysłać w szranki z tą częścią Chin, której obaj szczerze nienawidzili z powodu odmrażającego genitalia zimna. - A tak szczerze, to co robisz?
- Rozmawiam – odburknął.
- Z ananasem?
- Nie pojmiesz.
Lubił tak odpowiadać. Zazwyczaj wtedy nikt nie naciskał. Na szczęście tym razem kolega go nie rozczarował. Niestety też nie zrezygnował. Usiadł obok niego na jednym z obskurnych krzeseł, których widoku Key tak nienawidził. Fakt, iż ten okropny człowiek nie miał nic przeciwko tym meblom, nie poprawił ich notowań.
- Przepraszam – mruknął główny raper. Ki Bum ze zdziwieniem zauważył, że lubi, kiedy tamten mówił niskim głosem. Ale cóż, pewnie ludzie wyrzucający jedzenie też mają jakieś zalety. Każdy ma. - Naprawdę nie chciałem cię wtedy... uszkodzić.
- A ja nie chciałem mieć złamanego nosa. To znaczy wiesz, jeżeli masz jakąś magiczną różdżkę... Weź, przestań – syknął, gdy Choi wybuchnął śmiechem. - Więc jeśli posiadasz w swoich cudownych spodniach coś niebędące przyrodzeniem, a noszące miano różdżki, którą mógłbyś naprawić mi nos w szybciej niż w dwa tygodnie, to o wszystkim zapominam i się przyjaźnimy. Jak nie, to wypierdalaj.
- Przepraszam, Bummie... - Popatrzył na niego okropnym spojrzeniem zranionego psa. Nienawidził tego. Potem miał wyrzuty sumienia. - Naprawdę przepraszam. Nie wiem, co mnie opętało, ale...
- A ja wiem! - Odwrócił się nagle, by dźgnąć go w tors. - Jesteś zazdrosny!
- Nie, ja...
- Oczywiście, że jesteś!
- Nie próbuj mi wmawiać, czy jestem zazdrosny, czy nie!
- Wiesz, w tym wypadku tylko zawiść o moje względy mogłaby cię usprawiedliwić, ale skoro tak się wypierasz... - Teatralnie zawieszony głos zawsze dawał znakomity efekt. Do tego wystarczył jeszcze nieznacznie nadąć policzki i złożyć skrzyżowane ręce na kolanach. Niesamowicie bawił go obserwowanie twarzy Minho, który ewidentnie walczył ze swoją dumą. W końcu się ugiął.
- Tak, byłem zazdrosny. Teraz mi wybaczysz?
Key nie odpowiedział, tylko pocałował w policzek, mimo uwierającego opatrunku. Podniósł się z miejsca i podszedł do drzwi, balansując biodrami w sposób, który Jong Hyun wprost uwielbiał. Niech dziecko wie, co traci.

- Może. Pod jednym warunkiem. Albo dwoma. Ewentualnie trzema. - Pokazywał na palcach. - Po pierwsze, nie będziesz mnie napastować. Po drugie, powiesz mojemu facetowi, że napadł na nas jakiś facet, ja rzuciłem się na niego i, choć wyszedłem z połamanym nosem, pokonałem, a ty jesteś niewysłowienie wdzięczny. Po trzecie, od jutro kontynuujemy lekcje. Zabawne, że to akurat ty uczysz mnie, jak mam zerżnąć Jjonga. Nie przyjmuję odmów.

3 komentarze:

  1. Widzę, że Wen prosperuje dobrze :3
    Ogólnie to bardzo, ale to bardzo nie lubię czytać o SHINee >: Ale wpadło mi w oko to "szajni srajni" i kurde... xD
    Naprawdę zabawne, ale dodaj szybko jakiegoś G-Topa :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Bellatriks Sleratliks, kurna.
    Szacunku trochę! PINee to nie ananas, PINee to SYMBOL!
    oneoneone!!!!1!1111!!!!!!11
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty, dziecko moje piękne, śpij, a nie komentujesz prace Bogu Ducha winnych blogerek D:

    OdpowiedzUsuń