Pairing: T.O.P x G-Dragon (BIG BANG)
Tematyka: kpop, shounen-ai, depresja, schizofrenia
Ostrzeżenia: przekleństwo (a?); ze względu na specyfikę tekstu można gdzieś odnaleźć aluzje seksualne, ale... Trzeba się naprawdę postarać
Słowo, a nawet dwa, od Autorki: Naprawdę ktokolwiek uwierzył, że zawieszam tego bloga? Miesiąc, tydzień, pewnie...
Uważny czytelnik dostrzeże nawiązania do wierszy Kim Daul, więc polecam przeszukiwanie tekstu pod tym właśnie kątem. Niestety, musiałam się nimi inspirować - były za ładne, za dobrze pasujące do tematyki.
Nie macie pojęcia, jak trudno było mi napisać to opowiadanie. I jak bardzo nie mam ochoty go publikować. Niestety, wychodzę z założenia, iż nie ma sensu marnować własnej pracy (trzy dni słuchania depresyjnej muzyki, by jako-tako wczuć się w klimat) poprzez skasowanie. Oczywiście uważam, że tekst jest dobry, ale... Nie tak jak chciałam .___.
Tym optymistycznym akcentem kończąc, życzę Wam miłej lektury!
Krople stukały o szyby.
Seung Hyun lawirował wśród napływających mas ludzi, próbujących za wszelką cenę uciec przed deszczem. Nie widział w tym sensu. Woda opadała w postaci łagodnych kaskad, nie wyrządzając szkody nawet źdźbłom trawy. Zdawałoby się, że pędzące na złamanie karku społeczeństwo, marzące o szybkim powrocie do domu, nie dostrzega tego. Traktowali puszyste strugi jak coś okropnego, co trzeba przeżyć w zamkniętym domu przed telewizorem w oczekiwaniu na słońce. Gdyby zamiast tego choć lekko unieśli głowy, mogliby dostrzec świetliste promienie, ale przecież to zajęłoby za dużo czasu. Po co patrzeć na coś, czego nie chce się zobaczyć?
Setki jaskrawych, pozbawionych wzorów parasoli przypominały magnolie; wielki ogród w centrum betonowej metropolii. Zszedł z chodnika, by wejść do parku. Omiótł spojrzeniem osłaniane koronami drzew, znudzone nieustającym deszczem psy, stojące niemal w równym rzędzie ze swoimi właścicielami. Nieco dalej bezdomny klęczał na ziemi z wypełnioną torbą. Mokre od listopadowego deszczu liście układały się w fantazyjne wzory pod stopami. Jeden szczególnie zwrócił jego uwagę, więc pochylił się i...
- Cześć, Tabi.
Bezdomny... Jaki bezdomny?! Pokręcił głową z zażenowaniem. Czyżby po tylu latach nie rozpoznawał Ji Yonga po samej sylwetce?
- Witaj, Ji. - Uśmiechnął się słabo.
Tamten zrzucił kaptur - to wystarczyło, by się skrzywił. Przez pierwsze kilka sekund był pewien, że to, co widzi to zwykły makijaż, lecz gdy chłopak zamrugał ze zdziwieniem, zamarł. Blady, biały jak kartka papieru, zmęczony życiem człowiek. Rozszerzone źrenice, oczy podkrążone tak mocno, iż nie mogły tego zamaskować nawet kosmetyki, szare wargi wykrzywione w parodii uśmiechu.
- Co... się... dzieje? - zapytał, z trudem ważąc słowa.
- Nic. - Ze śmiechem pokręcił głową. Znowu się przefarbował. Kolorowe kosmyki przysłoniły mu oczy, niszcząc jakiekolwiek podobieństwo do Kwona Ji Yonga, z którym widział się przecież niecałe dwa miesiące temu.
Seung Hyun rozłożył parasolkę, gestem zapraszając pod nią G-Dragona. Szli przez kilka minut w ciszy - jeden planując rozmowę, drugi nie znając celu spaceru. Zimne powietrze zmusiło ich do stanięcia bliżej siebie; lider nie miał kurtki. Chłopak w jednej ręce trzymał torbę z liśćmi drzew, drugą cały czas manewrował tak, by nie wykroczyła poza chroniony przez materiał obszar. Byli za blisko. Opuszki ich palców dotknęły się delikatnie kilkanaście razy.
Usiedli w kafejce, którą trudno było nazwać kafejką, przy stoliku, którego tylko ludzie z dobrą wolą nazwaliby meblem, by wypić kawę, którą w hierarchii najsmakowitszych rzeczy plasowała się pomiędzy smarem a Catepillar Fungusem. Widok na niezamalowane, wulgarne graffiti nabazgrane na budynku naprzeciwko przywołało niechciane wspomnienia. Odegnał je, skupiając się na przyjacielu.
Nie potrafił go rozszyfrować. Mimo tego, iż wyglądał nad wyraz źle, nie mógł uznać chłopaka za osobę chorą albo przemęczoną. Opowiadał z przejęciem o tym, jak czuł się podczas trasy, jak podoba mu się jego nowa płyta i jakie planuje jeszcze wykorzystać koncepcje, z kim zdążył się przespać, kim jest kolejna czołowa persona jakiejś tam sceny muzycznej, która chce z nim nagrać kawałek i jak kocha to, co robi. Gestykulacja, mimika, ekspresja - wszystko wydawało się takie jak zawsze, a nawet monumentalniejsze. Momentami Kwon omal nie wyskakiwał z krzesła.
Kiedy tylko poruszał temat jego stanu fizycznego, kręcił głową.
- Daj spokój, po prostu się przepracowałem. Wiem, wiem, jestem pracoholikiem, ale teraz mam czas odpocząć - mówił, przewracając ostentacyjnie oczami.
Choi wierzył każdemu słowu i ubolewał nad własną nadopiekuńczością. Potem lider znów zaczynał snuć monolog o przyszłej, zapowiedzianej trasie i piosenkach.
Dziecko otwiera kluczem drzwi, ale nie wchodzi. Nie jest pewne, czy powinno to zrobić. Za drzwiami czai się on - na zewnątrz może chociaż udawać, że go nie ma. Kątem oka dostrzega swoje odbicie w lustrze stojącym w przedpokoju. Zbliża się, nie odwracając od niego wzroku. Nie może popatrzeć na nic innego. Bo wtedy przyjdzie. Nie wygląda na szczęśliwe, więc próbuje się uśmiechnąć. Może wtedy da się nabrać? Może wtedy się nie zjawi? Za późno. W pokoju już jest potwór. Potwór zwany osamotnieniem.
Puste mieszkanie. Puste pokoje. Nie dało się zauważyć linii, w której biel ściany stykała się szarawą podłogą. Jedynie postać siedzącego na środku pomieszczenia Ji Yong udowadniała, że jednak prawa fizyki nie zostały złamane, że Seung Hyun nie wpatrywał się w ścianę, wybudowaną za drzwiami dla samego kaprysu.
Wyrzucił wszystko. Cenne pamiątki, pogardzany stos rupieci - wszystko wylądowało w zapełnionym, stojącym w rogu czarnym kontenerze. Śmietnik, cmenatarzysko uczuć, kurhan wspomnień.
- Co ty zrobiłeś?!
Chłopak rzucił w jego kierunku spłoszone spojrzenie, jednak, kiedy zorientował się z kim rozmawia, uśmiechnął się pogardliwie. Wzruszył ramionami.
- Wyrzuciłem wszystko, co cenne - odparł zdawkowo. - Nie czuję się związany z tymi rzeczami; po co miałbym je gromadzić?
Na to nie miał odpowiedzi. Rozejrzał się ponownie po pokoju. Miał wrażenie, iż wszechobecna biel zaraz ich pochłonie; wydawała się wręcz iluzją, nienaturalną ze względu na kolor. Pomimo barwy ścian, pomieszczenie było ciemne. Przypominało celę w więzieniach, w których pokoi nigdy nie rozświetla światło słoneczne.
Cofnął się i zajrzał do czegoś, co kiedyś uważał za sypialnię. Dalej chyba pełniło tę funkcję. Jedynym meblem było idealnie zasłane łóżko. Białą pościelą. Ozdobą manekin. Pozbawiony odnóży i twarzy posąg, strażnik. Wzdrygnął się i przesunął, by objąć wzrokiem całe pomieszczenie. Uderzył nogą w jakiś przedmiot, szelest zagłuszył rozmowę sąsiadów bawiących się na balkonie. Schylił się, by wstać z trzymanym w ręce origami. Złożony z liścia żuraw. Jeden z kilkudziesięciu leżących w kartonie pod jego stopami.
- Ji! - zawołał głośno.
Podniósł nieco wyżej małe arcydzieło, oglądając je ze wszystkich stron. Po to były mu te liście! Nie rozumiał jednak samej idei składania origami, szczególnie w takiej ilości.
- Pro-o-oszę? - G-Dragon przeciągnął się w wejściu.
- Po co ci tyle żurawi?
- Po Hiroszimie żurawie stały się symbolami ofiar wojny.
T.O.P uniósł jedną brew. Brzmiało to pięknie, jednakże nie sądził, by po to lider robiłby ich tyle. Instynktownie czuł, że nie powinien o to teraz pytać, tylko czekać, aż tamten sam zacznie mówić. W końcu ochrypły głos przerwał ciszę.
- Powinno się zrobić ich tysiąc - dodał po chwili, wpatrując się w jakiś punkt za nim, za oknem. - Niektórzy robią je też po swoich zmarłych przyjaciołach, na przykład takich, którzy popełnili samobójstwo. Też są ofiarami pewnej wojny, nie sądzisz? - Bawił się dłuższym kosmykiem włosów. - 19 listopada.
Kim Daul.
- Czy ty...? - nie ośmielił się zadać pytania.
- Nie - przerwał ostro. - Była idiotką, która nie potrafiła zapanować nad emocjami. Presja presją, ale trochę dystansu... - Wzruszył ramionami.
Seung Hyun wpatrywał się w niego przez parędziesiąt długich sekund. Ile rzeczy musiał odrzucić, by zmienić się w ten sposób?! "Wyrzuciłem wszystko, co cenne" - jak cenne były jego uczucia?
Dziecko nie czuje się samotne. Niczego już nie czuje. Nie musi oszukiwać potwora uśmiechniętą twarzą. Jest mu bardzo dobrze z samym sobą. I byłoby bardzo szczęśliwe, gdyby nie te czerwone, okropne napisy, którymi ktoś, kopiując jego charakter pisma, pomazał ściany: Kłamstwo. Kłamstwo. Kłamstwo.
W studiu dowiedział się jedynie tyle, iż poprosił o przerwę. Yeng od razu dodał, że zgodził się w momencie, kiedy się spotkali. Gdyby sam nie chciał, prezes zmusiłby go do tego. Choi osobiście w to wątpił - w końcu Kwon był złotym dzieckiem całej wytwórni - jednak nie zamierzał polemizować z pracodawcą.
Teraz stał przed mieszkaniem lidera, po raz kolejny próbując się do niego dodzwonić. Oczywiście nie odbierał. Z rezygnacją usiadł na chodniku. Nie obchodziła go temperatura, musiał po prostu usiąść i pomyśleć. Nawet tego nie mógł. Elektryczne kable, nie chmury, przysłaniały niebo, w które pragnął się wpatrywać. Upadł ostatni bastion wolności w betonowym krajobrazie. Pokręcił głową i wybrał numer jeszcze raz.
Dziecko oddycha ciężko. Wpatruje się w parę wydobywającą się ust. Jeszcze przed chwilą ciekawsze było niebo, ale co może być ciekawego w elektronicznych słupach? Nie chce już dalej stać na balkonie - przypomina mu się, jak stał tak z Daul. To było zanim zabrał ją potwór. Zapala papierosa, czyniąc dym swoim towarzyszem. Powoli wchodzi do mieszkania, ciągle go obserwując. Nie może zniknąć. Jedyne bezpiecznie zjawisko w pomieszczeniu. Jedyne zjawisko. Małe, wciąż zmieniające postać obłoczki unoszą się coraz wyżej. Nie zostawiajcie mnie tutaj! Nie samego! - krzyczy, ale nie wracają. Telefon nie przestaje dzwonić.
Dopiero po sześciu dniach zastał otwarte drzwi. Seung Hyun nie miał pojęcia, czy powinien wejść, czy nie. Mimo wszystko przyjaciel zdążył mu dać do zrozumienia poprzez ignorowanie telefonów, że nie pragnie nawiązywać kontaktu; z drugiej strony nie potrafił określić stałości psychicznej na tyle, by się nim nie przejmować. Stał przed mieszkaniem, przystępując z nogi na nogę. Woda powoli skapywała na coraz to brudniejsze ściany ze skłębionych na wzór pajęczej sieci rur. Wiatr wdzierał się do środka przez niemogące się domknąć drzwi i nieszczelne okna. Zapewne niewielu chciałoby tu mieszkać. Zawsze zastanawiał się, dlaczego Ji Yong postanowił ostatecznie osiedlić się właśnie tutaj. Na blokowisku spędzał więcej czasu niż w luksusowych, tysiąckroć lepiej wyposażonych mieszkaniach. Pokoje bez mebli, brak ogrzewania, brak kontaktu ze światem - nigdy nie spodziewał się takich wyrzeczeń ze strony kolegi. Nie potrafił ich zrozumieć.
Rozdzierający tę cholerną ciszę krzyk. Po chwili kolejny. I następny.
Kwon bił manekin. To, co wziął za wołania pełne bólu z bliska brzmiało jak pełne frustracji wrzaski. Kolejne chaotyczne uderzenia tylko utwierdziły go w tym wrażeniu. Powoli zbliżył się do chłopaka, by mocnym ściśnięciem ramienia przywrócić do rzeczywistości. Tego, co on uważał za rzeczywistość.
- Co się stało? - zapytał.
Nie wiedział, jak często zadaje pytanie, na które tamten nie może odpowiedzieć.
- Nie chce nic więcej powiedzieć! - Kompozytor upadł na kolana, kryjąc twarz w dłoniach. - Nic! NIC!
T.O.P usiadł obok. Choć pragnął go teraz objąć, pocieszyć, czuł irracjonalny lęk, lęk przed nieznanym. Mimo że brzydził się sobą, nie zrobił nic. Nie umiał pozbyć się strachu przed dotknięciem spadającego w otchłań szaleństwa człowieka.
- Cały czas chciał mi coś powiedzieć - tłumaczył słabo. - Cały! A kiedy zapytałem się o co chodzi, stwierdził, że jestem samotny! Nie jestem. Nie jestem, prawda?! - Choi nie mógł nie przytaknąć pod wpływem tego rozgorączkowanego wzroku. - Powiedziałem to, a on przestał mówić. Przestał! - Z trudem łapał powietrze. - Nie chce ze mną...
Nie dał mu dokończyć. Po prostu wstał, podniósł manekin, wyszedł na balkon. Nie wahał się, od razu wyrzucił go za barierkę, ignorując krzyki. Obity spłowiałym materiałem przedmiot roztrzaskał się z hukiem. Otrzepał ręce i odwrócił się w stronę roztrzęsionego przyjaciela. Przerzucił prochowiec przez ramię i pokręcił głową.
- Nie krzycz. Już nic nie zmienisz. - Zabrzmiało to brutalniej, niż planował. - Musisz się ogarnąć, a nie rozmawiać z pieprzonymi imitacjami ludzi. - Ściągnął z siebie kurtkę, by rzucić przed niego. - Idę kupić coś do jedzenia, okryj się tym, bo zamarzniesz. - Wychodząc, potrącił do połowy pełny karton z orgiami.
Kiedy wrócił, nie zastał go w salonie. Siedział pod drzwiami sypialni, na samym progu. W mroku korytarza majaczyły plecy w skórzanym, jasnym prochowcu. Przyciśnięty bokiem do framugi, obgryzał paznokcie, jak dzieciak, którego rodzice kłócą się na dole, a on nie może nie myśleć o tym, jak blisko jest do rozwodu. Tylko że Kwon Ji Yong nie był dzieckiem. Był dorosłym mężczyzną, który nie mógł sobie poradzić z samym sobą. Powinien go zostawić, by wreszcie sam spróbował dać sobie radę. Nie mógł przecież zawsze przy nim być, pozwolić bawić się w wiecznie zagubione dziecko.
Został z nim, dopóki nie zasnął.
Dziecko nuci w pustym świecie. Świecie niczego. Jest tylko ono i potwór. Nie ma manekina, który mógłby coś powiedzieć. Nie ma Seung Hyuna, który objąłby ramieniem. Dziecko patrzy na zbliżającego się potwora, nie potrafiąc nawet się odsunąć. Niech ktoś mnie uratuje, krzyczy, kuląc się pod ścianą. Słyszy tylko ciszę. Tak, słyszy. Jest jak brzęczenie zepsutego telefonu, długa, nieprzerwana i męcząca. Próbuje zaśpiewać, by choć trochę dodać sobie sił, lecz, gdy otwiera usta, zamiera. Zapomniało piosenki.
Wyglądał wspaniale, jednak nikt nie dał się na to nabrać. Odpowiadał za szybko, uśmiechał za późno, śmiał za głośno. Hipokryci, powtarzający, iż to normalne i dobre, przychodzili tłumnie. By porozmawiać, popatrzeć, przekonać się. Momentami T.O.P miał ochotę zasłonić go przed nimi, zabrać z przyjęcia, tego cholernego zoo, w którym stali po złej stronie klatki. Raz nawet próbował to zrobić - G-Dragon powstrzymał go samym spojrzeniem. Dlatego stał z nim, oglądając z narastającą wściekłością, jak pełni rolę zjawiska.
- Wypalił się - mówili - każdy kiedyś musi. Pracoholizm tak działa, to od razu widać po człowieku.
- Pewnych rzeczy nie da się zamaskować pudrem - podchwycił ktoś bardzo znany - a w szczególności duszy.
- Wygląda jak żywy trup - szepnęła w kącie sali inna ważna persona. - Ale niestety, tak kończą ludzie, którzy się zatracili.
Większość była wesoła, jedynie nieliczni wydawali się być zdenerwowani albo zdegustowani. Czasem współczuli. Nie mieli pojęcia, że wyglądają tak samo.
Cały czas nie spuszczał z niego wzroku. Wydawałoby się, że wszystko jest w porządku, że wcale nie ma choroby psychicznej, gdyby nie oczy. Puste, pozbawione jakiejkolwiek głębi. Drżał, ilekroć w nie spojrzał. Nie ze strachu, tylko z bólu. Nie udało mu się. Mimo tylu starań nie potrafił go przywrócić do rzeczywistości. Chociaż, można była jeszcze jakaś nadzieja...
Nie przemyślał tego ani nie planował. Po prostu złapał go za rękę i zmusił do opuszczenia pomieszczenia, piętra, budynku. Nie miał konkretnego celu, ale jak wiadomo uciec trzeba dokądś. Gdziekolwiek by to było. Oni byli oryginalni. Ignorując niezbyt pasującą do listopada odzież, stanęli pod najbrzydszą lampą, jaką obaj mieli okazję widzieć. Zaniedbana, pomazana wzdłuż i wszerz depresyjnym graffiti - cicha dozorczyni pilnująca, by żaden nieuważny podróżny, który miałby nieprzyjemność skręcić akurat w tę uliczkę, nie pogrążył się w ciemnościach. W pewien sposób byli jej wdzięczni.
- Dlaczego to zrobiłeś? - Ji Yong złożył okulary przeciwsłoneczne.
- Co? - Nie miał odpowiedzi. To był impuls, moment, ale przecież tak nie może się wytłumaczyć...
- Nie udawaj idioty.
- Zirytowali mnie. Nawet mnie przytłacza czasem hipokryzja celebrytów. - Wzruszył ramionami. - Wiem, że teraz wątpisz, ale zwyczajnie miałem ich dość i...
Pokręcił głową. Nie dał się przekonać.
- Dlaczego to zrobiłeś? - ponawił pytanie.
- Nie chciałeś tam być. Patrzyłeś na mnie z gniewem, kiedy im dogryzałem, a sam... Widziałem to, oni zresztą na pewno też...
Znów pokręcił głową, nie spuszczając z niego wzroku.
- Dlaczego to zrobiłeś?
Choi przeniósł obiekt zainteresowania na stopy. Pomijając epizod szkolny, a konkretniej odpowiadanie na środku klasy, jeszcze nigdy nie czuł się tak zdenerwowany. Nie był nastolatkiem, nie był nawet młodzieńcem, by bać się takich rzeczy. A mimo tego nie umiał opanować strachu.
- Bo cię kocham - odparł wreszcie. - Wiem, że jest bardzo malowniczo i odpowiednio - morze barwnych neonów i atmosfera tej zatęchłej uliczki z pewnością dostarczają niezapomnianych wrażeń - ale sam chciałeś. - Zaśmiał się nerwowo.
G nie odpowiedział. Podniósł wzrok. Ciemność owinęła miasto niczym ciemna skóra. Nie było ani jednej gwiazdy, ani jednej chmury. Jedynie ciągnąca się nad horyzontem linia smogu. Stali tak przez parę minut, każdy analizując słowa drugiego.
- Dlaczego mnie kochasz? - odezwał się wreszcie Kwon. Zapalił papierosa; dym otoczył go na wzór spiralnych schodów.
- Poważnie?
Wziął szluga, choć zazwyczaj powstrzymywał się od palenia. W tym momencie wydało mu się ono jednak... właściwe.
- Poważnie.
- Gdybym potrafił na to odpowiedzieć, raczej nie mógłbym nazwać tego miłością, wiesz? - Wypuścił dym w jego kierunku. - Kocham cię, bez wiedzenia dlaczego.
Odgłos gaszonego papierosa, stukot obcasów, przyspieszony oddech.
Dziecko wymiotuje sobą. Znowu i znowu. Dopóki nic już tam nie będzie. W końcu faktycznie nie ma nic. Wie już, dlaczego tak często płacze. Czasem ze smutku. Czasem ze szczęścia. Ale głównie płacze przez nic. Pustkę.
- Przyniosłem jedzenie - rozprawiał wesoło. - Za mało jesz, naprawdę. Przy tobie czuję się grubo, tak jak na początku. - Pokręcił z rozbawieniem głową. - Zrobię ci gulasz. Co prawda, na pewno nie będzie tak pyszny jak twojej matki, ale chyba będziesz w stanie przeżyć. Chyba.
Wybuchł śmiechem. Sztucznym. Nieszczerym. Obłudnym.
Czasami zastanawiał się, czy nie zwariował. Prowadził konwersację sam ze sobą, zabawiając się własnymi dowcipami, opowiadając anegdotki ze swojego życia i pytając się o zdanie. Tak naprawdę jednak nie robił tego sam ze sobą. Przynajmniej próbował. Chciał nawiązać minimalny kontakt z Ji Yongiem, tylko że ten się nie odzywał. Od ośmiu dni.
Od kiedy wyznał mu miłość, przestali się widywać. Z jego winy. Pozwolił chłopakowi kontynuować trasę, nie odwiedzał ani nie rozmawiał, nawet jeśli jakimś cudem znaleźli się w jednym pomieszczeniu. Po dwóch miesiącach zdał sobie sprawę, iż Kwon nie kontaktuje się absolutnie z nikim. Na koncertach gawędził wesoło z fanami, podczas wywiadów onieśmielał dziennikarzy, lecz kiedy błysk fleszy znikał, od razu wracał do mieszkania. W którym mieszkał sam.
Wszyscy zawsze uważali Choia za zespołowego psychologa. Osobę, która, mimo własnych problemów, potrafiła znaleźć rozwiązanie i pomóc innym. Teraz nie nazwaliby go nawet pocieszycielem-amatorem. Nie umiał zmusić przyjaciela, by choć na niego spojrzał, a co dopiero nakłonić do odezwania się. G-Dragon, idol milionów nastolatek, siedział w sypialni, składając origami. Byłoby coś pięknego w tej izolacji, gdyby nie fakt, że to właśnie on się w niej pogrążał. Im bardziej zapełniał się karton, tym chłopak oddalał się od niego. Niemal pełne pudło przerażało go. Ilość żurawi odliczała coś, czego nie chciał zgadnąć. Bał się. Dlatego nie próbował.
Dziecko długo próbowało przekonać siebie, iż jest silne. Wszystko jest w porządku. Nie ma potwora. Nie istnieje. A dziecko nie jest wariatem. On tak nie twierdzi. Dziecko jest silne. Dziecko jest idealne. Dziecko jest same.
Ji Yong leżał w łóżku. Nie ruszał się, nawet nie zmienił pozycji w jakiej się położył, sądząc po braku skotłowanej pościeli.
T.O.P wszedł do pokoju. Powoli, by go nie obudzić, otworzył drzwi i bezgłośnie zamknął. Cisza i chłód pokoju wywołał w nim lekki niepokój. Nie wiedział, dlaczego tak jest. Ostrożnie rozejrzał się, by upewnić się, iż w kącie nie kryje się coś nieznanego. Nie, jest tak jak wczoraj. Przedwczoraj. Zawsze.
Usiadł na łóżku, wzdychając cicho. Spod zamkniętych powiek niespodziewanie zaczęły płynąć łzy. Po raz kolejny nie rozumiał reakcji ciała. Pozwolił im płynąć, ciec po policzkach, spadać i moczyć nieskazitelną pościel.
Słońce zalało ulice nowym światłem. Szklane wieżowce błyszczały boleśnie oślepiająco. Przez zasłony wślizgnęły się do pomieszczenia jasne promienie. Oświetlały pokój, łóżko, postacie dwóch mężczyzn. Twarz Kwona wyglądała upiornie, równie biała jak pościel. Łóżko, które powinno być ciepłe, było nienaturalnie zimne. Seung Hyun wzdrygnął się. Powoli położył rękę na materiale i przejechał po nim.
Stukot uderzających o siebie, porozrzucanych tabletek, cisza i stukot butów.
Potrącony karton przewrócił się, wysypując tysiąc żurawi na podłogę.