Od Tffórczyni: Zacznę w taki niestandardowy sposób ("kilka zdań od Ałtorki" zazwyczaj jest na końcu), ponieważ zaczynam nową serię. Co z tego, że nie skończyłam starych, cóż tego~! Niestety, miałam ochotę napisać akurat coś nowego i długiego, więc przerwałam pisanie następnych części "Tam, za rogiem" oraz "Jak przegrać życie..." i zajęłam się... tym czymś. Nie potrafię określić, ile tego powstanie rozdziałów, ale prawdopodobnie nie więcej niż dwadzieścia.
Pairingi (dla całej serii): Hunhan, Taoris, Kaisoo, Minho (SHINee) x Sehun
Tematyka (dla całej serii): yaoi, AU, zakład poprawczy, przemoc fizyczna, psychiczna i seksualna
Ostrzeżenia (dla całej serii): przemoc, przekleństwa (najgorzej!), seks, papierosy
Rozdział I
Biuro przypominało raczej
wnętrze mieszkania ascety niż siedzibę naczelnika. Ilość mebli
ograniczono do minimum, jedyną ozdobą była stojąca w kącie,
przepisowo niska paprotka. Na ścianie nie powieszono żadnych
obrazków, zdjęć, niczego, co nadawałoby pomieszczeniu cieplejszy
charakter. Uwagę przykuwał jedynie wiszący nad biurkiem krzyż.
Jasny kolor drewna, z którego został topornie wyciosany, pasował
do mebli.
- Wyskakujcie z ubrań i
umieśćcie swoje rzeczy, wszystkie swoje
rzeczy, w pudełkach naprzeciwko was. Podpisane są waszymi imionami,
mam nadzieję, że się nie pomylicie. - Naczelnik, Siwon Choi, mówił
spokojnym, opanowanym głosem. Od kilku minut nie zmienił pozycji –
cały czas siedział przy biurku, wyprostowany jak podczas musztry –
jedynie na nas patrzył.
Spojrzałem
na Laya, który skrzywił się ostentacyjnie. Pewnie myślał, że
naczelnik się na nas wyżywa. Osobiście w to wątpiłem. Mężczyzna
patrzył na nas, ale nie wyglądał, jakbyśmy w jakikolwiek sposób
go obchodzili. Prawdopodobnie pracował tutaj już jakiś czas i
zdążył przyzwyczaić się do procedur. Albo był wyjątkowym
hetero, bo powieka nawet mu nie drgnęła, gdy cała trójka
kompletnie się rozebrała.
- Czy
rozumiecie, co to znaczy „wszystkie”? - Choi Siwon nie wyglądał
na zadowolonego.
Ten
trzeci, nieznany nam chłopak, próbował coś powiedzieć, lecz
zamilkł, gdy naczelnik uniósł nieznacznie dłoń. Nikt nie
zamierzał pyskować pierwszego dnia.
-
Wszystkie kolczyki, bransoletki, wisiorki i inne babskie gówna
również – uściślił mężczyzna.
Lay
przejechał dłonią po przekłutej wardze. Wyciągnął z niej dwa,
praktycznie nowe – byłem przy tym, kiedy Amber mu je zakładała -
kolczyki. Sam zrzuciłem do odrzucającego, białego opakowania
kilkanaście rzemyków. Symbolizowały członków naszej
podstawówkowej paczki, wtedy obiecałem nie ściągać ich do końca
życia. Nosiłem je raczej z przyzwyczajenia, ale...
-
Obróćcie się i zegnijcie – rozkazał Siwon.
W
filmach nigdy nie pokazywali tego momentu. Po prostu do poprawczaka
się trafiało i... już się w nim było. Żadnego zabierania
rzeczy, żadnego przeszukiwania ani rozbierania. Gdybym wiedział, że
tak to wygląda, nie zgodziłbym się na ten napad. Zabawnie, prawda?
Pierwsze przestępstwo i od razu mnie, kurwa, złapali. A Amber,
która kradła praktycznie od pierwszego dnia w szkole, nikt nigdy
nawet nie przyłapał.
-
Mocno kaszlnijcie. MOCNO.
Lay
wydał z siebie parodię kaszlu. Zdążyłem go skutecznie zagłuszyć.
Miałem nadzieję, że ten pieprzony naczelnik tego nie zauważył.
Nie zamierzałem pozwolić, by mój najlepszy przyjaciel zdechł w
poprawczaku z powodu odstawienia.
-
Odwróćcie się z powrotem i ubierzcie w rzeczy znajdujące się w
niebieskich pudełkach. One także są podpisane.
Udało
się. Z trudem powstrzymałem westchnienie ulgi.
Materiał
był strasznie szorstki, drażniący. Ubranie nie wyglądało jednak
jak mundur więzienny, tylko jak normalny, standardowy strój
nastolatka: ciemna bluza, granatowe jeansy. Oczywiście nie poczułem
się przez to lepiej. Po tylu pieprzonych latach walki o
oryginalność, kolorowe włosy i agrafki w ubraniach miałem spędzić
pół roku z ludźmi ubranymi tak samo jak ja. Dałbym głośno upust
niezadowoleniu, gdyby nie wizja starcia Siwonem i wylądowania w
jakimś poprawczaku o zaostrzonym rygorze z powodu nadmiernych
oczekiwań względem ubrań. Dobrze, że przynajmniej pozwolili nam zachować buty. Widocznie nie starczyło funduszy.
Naczelnik
złączył dłonie na biurku. Milczał przez kilkadziesiąt sekund,
obserwując nas pozbawionym emocji wzrokiem. Nawet nami nie gardził.
Byliśmy po prostu kolejnymi numerami w zmieniającymi się bez
przerwy spisie więźniów. Czy tam wychowanków, jak wolano nazywać
to oficjalnie.
-
Witamy w Siedzibie Miejskiej Ośrodka Resocjalizacji Młodzieży –
mówił służbowym, niemal uprzejmym tonem. - Zdążyłem się wam
przedstawić, ale gdybyście „przypadkowo” zapomnieli, nazywam
się Choi Siwon i jestem naczelnikiem tej placówki. Opiekę nad wami
sprawują wychowawcy i kuratorzy. Jeżeli będziecie mieli jakieś
problemy, zwracacie się bezpośrednio do mnie. Oczywiście nie
jestem tutaj, żeby zapoznawać was z podstawowymi zasadami. Wasz
opiekun to zrobi. - Skinął głową na znajdującą się za nami
szybę, za którą musiał się znajdować wspomniany człowiek.
Żaden z nas się nie odwrócił. - Powtórzy wam również to, co za
chwilę powiem, i będzie powtarzał, dopóki nie zrozumiecie. -
Odsunął się nieznacznie na obrotowym krześle. - Żadnej broni,
ostrych narzędzi, pornografii, nielegalnych substancji, alkoholu ani
papierosów. Żadnej działalności przestępczej. Stałe grupy
powyżej trzech osób będą z miejsca rozdzielane, a ich członkowie
wysyłani do izolatki. Jakieś pytanie? - Wstrzymaliśmy oddech. -
Wspaniale. Możecie wyjść.
Podniosłem
pudełko z nowymi rzeczami. Było ich stosunkowo niewiele, jak na
taki czas pobytu... Zamrugałem, uderzony własną głupotą.
Przecież to było oczywiste. Będziemy musieli je prać. Biorąc po
uwagę mój niesamowity wkład w wykonywanie tego typu prac w domu,
będę musiał błagać Laya o pomoc.
Wyszliśmy
z pomieszczenia. Za drzwiami już czekał wysoki, uśmiechnięty
facet. Gdyby nie mundur i idiotyczna czapka wyglądałby jak jeden z
wychowanków. Wydawał się dość sympatyczny, ale równie dobrze
mógł być psychopatą, ucieszonym na widok nowych ofiar. Dlatego
nie odpowiedziałem automatycznym wyszczerzem, tylko nieśmiało
skinąłem głową.
- No
witam, panowie, jestem opiekunem waszej grupy, waszego teamu. -
Przesunął dłonią po czarnych, sięgających ramion włosach. -
Choi Minho, wasze imiona znam, ale z drugiej strony nie wiem, jak do
was mówić. Wiecie, nie zamierzam do was wrzeszczeć po imieniu,
jeżeli go nienawidzicie. Więc...?
-
Luhan – odparłem automatycznie.
- Lay.
-
Chen.
Minho
- jak miałem zwracać się do starszego ode mnie zaledwie o parę
lat gościa? „Proszę pana”? - pokiwał entuzjastycznie głową.
Albo był nowy, albo totalnie najebany. Normalni ludzie nie cieszą
się, pracując z patologicznymi dzieciakami. A przynajmniej nie są
dla takich dzieciaków mili.
Facet
ruszył przed siebie, a my, jako wierne owieczki, polecieliśmy za
nim. Wyglądaliśmy jak kompletni idioci, z tym błędnym wzrokiem i
niebieskimi pudłami w dłoniach.
Budynek
nie przypominał amerykańskich, znanych mi z setek produkcji
poprawczaków. Nie był to hotel, ale... Ściany pomalowano na jasne,
wesołe kolory, brak okien był niemal niezauważalny z powodu
wszechobecnych wielkich lamp, na podłodze nie leżał żaden
papierek. Wystrój przypominał wyjątkowo przyjazne przedszkolne i w
pewien sposób było to okropnie surrealistycznie popieprzone, ale
czułem się lepiej ze świadomością, że nie czeka mnie sześć
miesięcy w łagrze.
Zatrzymaliśmy
się przed drzwiami prowadzącymi do sektora B. Minho otworzył je
jedną z przyczepionych do paska kart, po czym popchnął za nie
Chena i Laya. Posłali mu zdezorientowane spojrzenia. Facet
przewrócił oczami i rzucił im dwie karty.
-
Pokoje są dwuosobowe – oświadczył. - Rozłóżcie się i za
dziesięć, dosłownie dziesięć, minut macie być przed stołówką.
Tyle to chyba sami znajdziecie, nie?
Nie
czekał na odpowiedź, tylko po prostu zamknął drzwi. Przełknąłem
głośno ślinę. Zajebiście. Te tępe chuje wsadziły mnie i Laya
do innych pokoi. On przynajmniej też jest z nowym, mnie czeka
genialne zapoznawanie się z pięścią „starszego kolegi”.
Trudno, najwyżej dorzucą mi do akt bójkę z innym wychowankiem
zakładu poprawczego.
-
Pewnie zabrzmi to dziwnie – odezwał się nagle Minho – ale
powiedz mi, Luhan, jesteś pedałem?
Całe
moje ciało niespodziewanie zapragnęło dotknąć podłogi i gdyby
nie chwyt opiekuna, prawdopodobnie monumentalnie bym się na nią
wypierdolił. To... naprawdę... było... tak... oczywiste? Oparłem
się o ścianę, oddychając głośno. Dlaczego go to obchodzi? Czy
on...?
- Nie
chciałem cię wystarczyć. - Podniósł ręce. - Po prostu wolałbym,
żebyś, wiesz, nie czuł się skrępowany i tak dalej.
Pokręciłem
głową. Chyba musiał dojść do wniosku, że wizja bycia
homoseksualistą obrzydziła mnie do tego stopnia, iż nie jestem w
stanie dyskutować, bo dał sobie spokój. Nie miałem pojęcia, skąd
urwał się ten człowiek, skoro uważał przyznawanie się do
orientacji w MĘSKIM poprawczaku za coś normalnego, niegrożącego
natychmiastową śmiercią. Nie miał pojęcia, w jakim świecie żył.
Na pewno nie w moim.
***
Porównanie
mojego domowego pokoju z tutejszym załamałoby mnie, więc wolałem
o tym nie myśleć. Nie było tak źle. Było... czysto. Bardzo
czysto. Konkretyzując, „na mojej stronie” pomieszczenie
znajdowały się jedynie dwie szafki, łóżko i jedna zwisająca
półka. Wątpiłem, żebym miał możliwość zapełnienia połowy z
nich, skoro nie pozwalano wnosić swoich rzeczy.
Co
zabawne, akurat ten przepis chyba nie dotyczył mojego współlokatora.
To nie tak, że jego część była zawalona rzeczami. Ona w nich
tonęła. Ledwo byłem w stanie dostrzec pościel na jego łóżku.
Wszędzie leżały porozrzucane książki, ubrania, szkicowniki,
breloczki i inne teoretycznie zakazane przedmioty.
Obróciłem
się w stronę Minho, planując zapytać go o tę interesującą
nieprawidłowość, ale zamarłem pod wpływem jego spojrzenia. Nie
był już wesołym, energicznym facetem, był wściekły. Zacisnął
usta, patrząc na mnie z taką wrogością, że aż się cofnąłem.
Na jego twarzy od razu pojawił się uśmiech.
-
Odłóż to pudło, musimy zdążyć na stołówkę. - Machnął
ręką.
Oczywiście
to on prowadził. Nie podejmowałem rozmowy, nie kiedy... Może mi
się wydawało? Przecież nie dałem mu jeszcze najmniejszych
powodów, żeby mnie znienawidził. Poza tym przez cały czas był
miły, więc dlaczego miałby tak nagle...? Potrząsnąłem głową.
Zdawało mi się. Na pewno. Nigdy przecież nie byłem jakimś
pieprzonym mistrzem odczytywania ludzkich emocji.
***
-
Przede wszystkim musicie pamiętać, że mamy tutaj jakby... Chen, ty
możesz mieć problem, bo dość rzadko pojawiałeś się w szkole –
a, czyli siedzi tutaj za wagary, pomyślałem – ale powinieneś
skojarzyć. - Minho ciągle blokował wejście do stołówki. Lubiłem
go, jednak istniały pewne priorytety. Jedzenie było jednym z nich.
- W tym ośrodku całe wasze życie opiera się na... ocenach z
zachowania. Możecie mieć trzy – niedostateczną, dostateczną i
celującą. Czaicie?
Lay
wykrzywił się komicznie.
-
Nigdy nie ogarnąłem, czym była dostateczna, a czym dopuszczająca.
Chen
parsknął cicho, Minho jedynie westchnął.
-
Dobra, tumany. Możecie albo być mili i uroczy, albo neutralni, albo
w chuj niegrzeczni. Jak będziecie mili i uroczy, to pozwolą wam
nosić niektóre elementy swojego cywilnego ubioru. Poza tym
będziecie pracowali przy wydawaniu posiłków i innych równie
skomplikowanych pracach. Jeżeli będziecie w chuj nieprzyjemni, to
założą wam takie kombinezony a'la psychiatryk i zarzucą najgorszą
robotą. - Dźgnął mnie w brzuch, kiedy próbowałem ziewnąć. -
Słuchać, nie spać! Teraz jesteście neutralni. Myjecie podłogi,
nie podskakujecie i wszystko będzie dobrze. Zwolnią was przed
czasem albo coś takiego.
Pokiwaliśmy
głowami. Nie dlatego, że zgadzaliśmy się z nim albo
respektowaliśmy jego rady. Mieliśmy nadzieję, iż dzięki temu da
nam wreszcie jeść. Zorientował się, na pewno się zorientował,
ale nic nie powiedział. Może naprawdę zrozumiał, że niektórzy
ludzie potrzebują żarcia, żeby funkcjonować...?
Stołówka
była najbrzydszym pomieszczeniem w całym ośrodku. Jeszcze
niewyremontowana, straszyła wystrojem godnym więzienia Guantanamo.
Gdyby nie siedzący przy nowych stolikach ludzie i niedający się
zignorować zapach jedzenia, pomyślałbym, że zaprowadzono nas do
sali tortur.
Lay
dźgnął mnie łokciem. Faktycznie, mógłbym się wreszcie ruszyć.
Nieporadnie dołączyłem do kolejki, wziąłem tackę, stanąłem przed
ladą i...
JA
PIERDOLĘ!
Gorący
sos chlusnął na moją dłoń. Piekło. Zajebiście piekło. Wręcz
czułem kotłujące się, powstające na jej powierzchni pęcherze.
Syknąłem z bólu, starając się nie krzyczeć. Mój wzrok napotkał
spojrzenie rozdzielającego jedzenie, tego, który mnie ochlapał.
Nie był przejęty – przeciwnie, uśmiechał się. Chciałem go
zwyzywać, ale nagle aktywowany instynkt samozachowawczy nie pozwolił
mi powiedzieć ani słowa. Przełknąłem głośno ślinę i
odwróciłem od lady.
Wszystkie
stoliki były zajęte. Pieprzony Lay oczywiście mnie zostawił.
Rozmawiał z nowym, kompletnie zapominając o moim istnieniu. Jakby
znalazł się na jakiejś wycieczce szkolnej, a nie...
Wrogie
spojrzenia zdecydowanie przeważały te pełne ciepła i przyjaznego
zainteresowania. Szczerze mówiąc, tych drugich w ogóle nie było.
Nic dziwnego. Byłem nowy, byłem intruzem. Pokręciłem głową i
postanowiłem udać się na jakiekolwiek wolne miejsce, byleby tylko
nie zwracać dalej uwagi.
Przy
najbliższym względnie pustym stoliku siedział jeden chłopak. Dość
osobliwy, warto dodać. Gdyby nie czarna, wybijająca się spośród
milionów farbowanych głów czupryna, pomyliłbym go z E.T. Nie
chciałem wiedzieć, kim byli rodzice, skoro sprezentowali mu zestaw
genów godny kosmity. Odetchnąłem głęboko.
-
Mogę...?
Skinął
głową. Sam nie jadł; skupił się całkowicie na zabawie
sztućcami. W szczególności na zabawie nożem.
Próbowałem
to ignorować, przeklinając w duchu tego idiotę, Laya, który
zapomniał, że to mnie zawsze trzeba było bronić. Spróbowałem
ruszyć oparzoną ręką, ale nie byłem w stanie. Syknąłem z bólu.
-
Czyżbyś przypadkowo poparzył się sosem? - zapytał
siedzący naprzeciwko mnie chłopak.
Pokiwałem
głową.
-
Tak, absolutnie nikt mi w tym nie pomógł.
Uśmiechnął
się przewrotnie. Wysunął zza mnie, tak by wesoło pomachać do...
kogoś. Sądząc po jego minie, prawdopodobnie irytował idiotę,
który mnie oblał. Nie potrafiłem stwierdzić, jak bardzo mi to
zaszkodzi albo pomoże, więc milczałem.
-
Dlaczego siedzisz tutaj sam? - spytałem nagle.
Przejechał
kciukiem po dolnej wardze. Zastanawiał się lub bardzo umiejętnie
udawał, że to robi.
-
Może dlatego, że praktycznie nikt mnie tutaj nie lubi. -
Wyszczerzył się. - A może dlatego, że mam HIV?
Odruchowo
odsunąłem dłonie. Wybuchnął szczerym, głośnym śmiechem.
Połowa sali przeniosła na nas wzrok. Tamten w ogóle się nie
speszył, tylko wystawił w powietrze środkowy palec.
-
Za co siedzisz? - postanowiłem kontynuować zabawę w 1 z 10.
-
Jestem tutaj z powodu niesprawiedliwego oskarżenia – oświadczył,
wyraźnie przygnębiony. - Pewien bogaty chuj stwierdził, że
zamordowałem jego dziecko. Chodziliśmy do jednej klasy. Jak miałbym
zrobić coś takiego najlepszemu przyjacielowi?!
-
Mieli jakieś dowody? - zawsze bawiłem się w obrońcę
pokrzywdzonych przez system.
-
Całe mnóstwo – jęknął. - Oczywiście sfałszowane, bo jakżeby
inaczej.
Pokręciłem
głową. Nie znałem go, nie znałem nawet jego imienia...
-
Nie mogłeś wysunąć jakiegoś alibi?
-
Nie, akurat w momencie, w którym popełniono morderstwo wybrałem
się na samotny spacer, nie informując o nim nikogo.
Wyglądał
na zrozpaczonego, jakby samo przypomnienie o oskarżeniu sprawiało
mu ból. Nie wiedziałem co powiedzieć, by go nie spotęgować.
Odważyłem się odezwać dopiero, kiedy głęboko odetchnął.
-
I to wszystko... To wszystko jest prawdą? - zapytałem ze zgrozą.
-
Szczerze? - Podrzucił w powietrze nóż. - Nie sądzę. - Złapał
za klingę.
No
tak. Pewnie. Przecież siedziałem w ośrodku dla pojebańców
życiowych i psycholi. Normalni ludzie nie dostawali się do takich
miejsc, chyba że mieli tak chujowego adwokata jak ja. Takich jednak
chyba tutaj w ogóle nie było.
-
Nazywam się Tao – odezwał się niespodziewanie przyjaźnie. Nie
zdążyłem się przedstawić. - Wiem, wiem, Lu Han. - Machnął
ręką. - Masz siedemnaście lat, jedynak, siedzicie wraz z kumplem
za napad z bronią w ręce.
Odsunąłem
się o wiele wolniej niż przedtem, ale i tak wybuchnął śmiechem.
Super. Moim pierwszym znajomym w poprawczaku został popaprany
stalker. Niech jeszcze wspomni o śpiewających ptaszkach, a analogia
do „Gry o Tron” rozsadzi mi łeb.
-
Co jeszcze o mnie wiesz? - Uśmiechnąłem się zachęcająco.
Podniósł
wysoko widelec, by bez ostrzeżenia wbić go w mój... Nieważne,
czym to było, ważne, że ktoś mi to zabrał! Jedno spojrzenie na
jego pełny uśmiech jednak odebrało mi apetyt.
-
Dzielisz pokój z gościem, który daje dupy strażniko... Uuups! -
zaintonował, zasłaniając sobie usta dłonią. - Czyżbym wypaplał
coś, czego nikt nie powinien wiedzieć, Sehuuun?
Nad
nami stał ten chuj, który poparzył mi dłoń. Dopiero teraz
zauważyłem, jaki jest wysoki. Nie przerażał ani postawnością,
ani muskulaturą, ani wyjątkowo paskudną morda, bo żadnych z tych
rzeczy nie miał. To w jego osobie było coś... strasznego. W pustym
spojrzeniu, bladej twarzy i upiornie fioletowych włosach. Gdybyśmy
nawet spotkali się na neutralnym gruncie, jako uczniowie jednej
szkoły, nie próbowałbym się z nim zaprzyjaźnić ani tym bardziej
wyrwać. Odstraszalibyśmy ludzi.
-
Powinienem wyrwać ci ten pieprzony język – syknął.
Ku
mojemu przerażeniu Tao jedynie zachichotał.
-
Nie przejmuj się, wszyscy doskonale o tym wiedzą. - Odsunął się
na krześle i groteskowo rozsunął nogi. Szczęka Sehuna zadrżała.
- Ach, wybacz, może wolałeś sam opowiedzieć o nowemu koledze czy
może mu to zapreze...
Sehun
doskoczył do niego, łapiąc za przód koszulki. Kątem oka
dostrzegłem poruszenie wśród podpierających ściany strażników.
Nie reagowali, czekali na rozwój wydarzeń.
-
Zaśmiej się jeszcze raz, a rozpierdolę ci głowę na blacie –
warknął Sehun.
Potrząsnął
Tao kilkakrotnie, jakby na zaakcentowanie słów. Tamten jednak tylko
się uśmiechnął i bardzo powoli pokręcił głową.
-
Proszę bardzo, wal. - Można było powiedzieć w tej chwili o nim
wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że się boi. Jego oczy
błyszczały. - Spróbuj mi przywalić, naprawdę. Wtedy to będzie
samoobrona, wiesz o tym. Siwon nic mi nie zrobi.
Nie
rozumiałem tej wymiany zdań, nie rozumiałem, dlaczego Sehun ciągle
się powstrzymywał i tak samo nie zrozumiałem, czemu po dłuższej
chwili puścił koszulkę. Nie narzekałem, oczywiście, lecz to
wszystko było nielogiczne. „To będzie samoobrona”... Czy Sehun
się go bał? Czy ja też powinienem się go bać?
-
Pozdrów Krisa – prychnął Sehun, odwracając się. - Ciekawe, czy
bez ciebie też będzie taki odważny.
Nóż
przeleciał tuż obok jego ucha, lądując na ziemi. Nie wiedziałem,
czy powstrzymałem krzyk, czy też całe pomieszczenie mnie
usłyszało. Nie miało to znaczenia. Wrzask, który wydał z siebie
Sehun z pewnością zagłuszył każde moje słowo. Jednak ostrze go
trafiło. Tao sarknął z irytacji, wyraźnie zirytowany
niecelnością.
Dwóch
strażników od razu pojawiło się przy naszym stoliku. Pewnie, jak
już się coś stało, to można zareagować. Złapali Tao pod
ramiona i zaczęli ciągnąć. Jego szurające o posadzkę,
zniszczone buty były jedynym źródłem dźwięku w pomieszczeniu.
Wszyscy milczeli, nawet Sehun przestał się drzeć. Patrzyli, jak go
wyprowadzają. On nie zwracał na nich uwagi – szukał kogoś w
tłumie, a gdy go odnalazł, uśmiechnął się szeroko.
-
Nie daj się im zabić, kiedy będę w bunkrze*, kochanie!
Drzwi
trzasnęły z hukiem.
Zapowiadało
się zajebiste sześć miesięcy.
*slang.
izolatka