czwartek, 6 marca 2014

SM Youth Detention Center - rozdział I

Od Tffórczyni: Zacznę w taki niestandardowy sposób ("kilka zdań od Ałtorki" zazwyczaj jest na końcu), ponieważ zaczynam nową serię. Co z tego, że nie skończyłam starych, cóż tego~! Niestety, miałam ochotę napisać akurat coś nowego i długiego, więc przerwałam pisanie następnych części "Tam, za rogiem"  oraz "Jak przegrać życie..." i zajęłam się... tym czymś. Nie potrafię określić, ile tego powstanie rozdziałów, ale prawdopodobnie nie więcej niż dwadzieścia.
Pairingi (dla całej serii): Hunhan, Taoris, Kaisoo, Minho (SHINee) x Sehun
Tematyka (dla całej serii): yaoi, AU, zakład poprawczy, przemoc fizyczna, psychiczna i seksualna
Ostrzeżenia (dla całej serii): przemoc, przekleństwa (najgorzej!), seks, papierosy


Rozdział I



Biuro przypominało raczej wnętrze mieszkania ascety niż siedzibę naczelnika. Ilość mebli ograniczono do minimum, jedyną ozdobą była stojąca w kącie, przepisowo niska paprotka. Na ścianie nie powieszono żadnych obrazków, zdjęć, niczego, co nadawałoby pomieszczeniu cieplejszy charakter. Uwagę przykuwał jedynie wiszący nad biurkiem krzyż. Jasny kolor drewna, z którego został topornie wyciosany, pasował do mebli.
- Wyskakujcie z ubrań i umieśćcie swoje rzeczy, wszystkie swoje rzeczy, w pudełkach naprzeciwko was. Podpisane są waszymi imionami, mam nadzieję, że się nie pomylicie. - Naczelnik, Siwon Choi, mówił spokojnym, opanowanym głosem. Od kilku minut nie zmienił pozycji – cały czas siedział przy biurku, wyprostowany jak podczas musztry – jedynie na nas patrzył.
Spojrzałem na Laya, który skrzywił się ostentacyjnie. Pewnie myślał, że naczelnik się na nas wyżywa. Osobiście w to wątpiłem. Mężczyzna patrzył na nas, ale nie wyglądał, jakbyśmy w jakikolwiek sposób go obchodzili. Prawdopodobnie pracował tutaj już jakiś czas i zdążył przyzwyczaić się do procedur. Albo był wyjątkowym hetero, bo powieka nawet mu nie drgnęła, gdy cała trójka kompletnie się rozebrała.
- Czy rozumiecie, co to znaczy „wszystkie”? - Choi Siwon nie wyglądał na zadowolonego.
Ten trzeci, nieznany nam chłopak, próbował coś powiedzieć, lecz zamilkł, gdy naczelnik uniósł nieznacznie dłoń. Nikt nie zamierzał pyskować pierwszego dnia.
- Wszystkie kolczyki, bransoletki, wisiorki i inne babskie gówna również – uściślił mężczyzna.
Lay przejechał dłonią po przekłutej wardze. Wyciągnął z niej dwa, praktycznie nowe – byłem przy tym, kiedy Amber mu je zakładała - kolczyki. Sam zrzuciłem do odrzucającego, białego opakowania kilkanaście rzemyków. Symbolizowały członków naszej podstawówkowej paczki, wtedy obiecałem nie ściągać ich do końca życia. Nosiłem je raczej z przyzwyczajenia, ale...
- Obróćcie się i zegnijcie – rozkazał Siwon.
W filmach nigdy nie pokazywali tego momentu. Po prostu do poprawczaka się trafiało i... już się w nim było. Żadnego zabierania rzeczy, żadnego przeszukiwania ani rozbierania. Gdybym wiedział, że tak to wygląda, nie zgodziłbym się na ten napad. Zabawnie, prawda? Pierwsze przestępstwo i od razu mnie, kurwa, złapali. A Amber, która kradła praktycznie od pierwszego dnia w szkole, nikt nigdy nawet nie przyłapał.
- Mocno kaszlnijcie. MOCNO.
Lay wydał z siebie parodię kaszlu. Zdążyłem go skutecznie zagłuszyć. Miałem nadzieję, że ten pieprzony naczelnik tego nie zauważył. Nie zamierzałem pozwolić, by mój najlepszy przyjaciel zdechł w poprawczaku z powodu odstawienia.
- Odwróćcie się z powrotem i ubierzcie w rzeczy znajdujące się w niebieskich pudełkach. One także są podpisane.
Udało się. Z trudem powstrzymałem westchnienie ulgi.
Materiał był strasznie szorstki, drażniący. Ubranie nie wyglądało jednak jak mundur więzienny, tylko jak normalny, standardowy strój nastolatka: ciemna bluza, granatowe jeansy. Oczywiście nie poczułem się przez to lepiej. Po tylu pieprzonych latach walki o oryginalność, kolorowe włosy i agrafki w ubraniach miałem spędzić pół roku z ludźmi ubranymi tak samo jak ja. Dałbym głośno upust niezadowoleniu, gdyby nie wizja starcia Siwonem i wylądowania w jakimś poprawczaku o zaostrzonym rygorze z powodu nadmiernych oczekiwań względem ubrań. Dobrze, że przynajmniej pozwolili nam zachować buty. Widocznie nie starczyło funduszy. 
Naczelnik złączył dłonie na biurku. Milczał przez kilkadziesiąt sekund, obserwując nas pozbawionym emocji wzrokiem. Nawet nami nie gardził. Byliśmy po prostu kolejnymi numerami w zmieniającymi się bez przerwy spisie więźniów. Czy tam wychowanków, jak wolano nazywać to oficjalnie.
- Witamy w Siedzibie Miejskiej Ośrodka Resocjalizacji Młodzieży – mówił służbowym, niemal uprzejmym tonem. - Zdążyłem się wam przedstawić, ale gdybyście „przypadkowo” zapomnieli, nazywam się Choi Siwon i jestem naczelnikiem tej placówki. Opiekę nad wami sprawują wychowawcy i kuratorzy. Jeżeli będziecie mieli jakieś problemy, zwracacie się bezpośrednio do mnie. Oczywiście nie jestem tutaj, żeby zapoznawać was z podstawowymi zasadami. Wasz opiekun to zrobi. - Skinął głową na znajdującą się za nami szybę, za którą musiał się znajdować wspomniany człowiek. Żaden z nas się nie odwrócił. - Powtórzy wam również to, co za chwilę powiem, i będzie powtarzał, dopóki nie zrozumiecie. - Odsunął się nieznacznie na obrotowym krześle. - Żadnej broni, ostrych narzędzi, pornografii, nielegalnych substancji, alkoholu ani papierosów. Żadnej działalności przestępczej. Stałe grupy powyżej trzech osób będą z miejsca rozdzielane, a ich członkowie wysyłani do izolatki. Jakieś pytanie? - Wstrzymaliśmy oddech. - Wspaniale. Możecie wyjść.
Podniosłem pudełko z nowymi rzeczami. Było ich stosunkowo niewiele, jak na taki czas pobytu... Zamrugałem, uderzony własną głupotą. Przecież to było oczywiste. Będziemy musieli je prać. Biorąc po uwagę mój niesamowity wkład w wykonywanie tego typu prac w domu, będę musiał błagać Laya o pomoc.
Wyszliśmy z pomieszczenia. Za drzwiami już czekał wysoki, uśmiechnięty facet. Gdyby nie mundur i idiotyczna czapka wyglądałby jak jeden z wychowanków. Wydawał się dość sympatyczny, ale równie dobrze mógł być psychopatą, ucieszonym na widok nowych ofiar. Dlatego nie odpowiedziałem automatycznym wyszczerzem, tylko nieśmiało skinąłem głową.
- No witam, panowie, jestem opiekunem waszej grupy, waszego teamu. - Przesunął dłonią po czarnych, sięgających ramion włosach. - Choi Minho, wasze imiona znam, ale z drugiej strony nie wiem, jak do was mówić. Wiecie, nie zamierzam do was wrzeszczeć po imieniu, jeżeli go nienawidzicie. Więc...?
- Luhan – odparłem automatycznie.
- Lay.
- Chen.
Minho - jak miałem zwracać się do starszego ode mnie zaledwie o parę lat gościa? „Proszę pana”? - pokiwał entuzjastycznie głową. Albo był nowy, albo totalnie najebany. Normalni ludzie nie cieszą się, pracując z patologicznymi dzieciakami. A przynajmniej nie są dla takich dzieciaków mili.
Facet ruszył przed siebie, a my, jako wierne owieczki, polecieliśmy za nim. Wyglądaliśmy jak kompletni idioci, z tym błędnym wzrokiem i niebieskimi pudłami w dłoniach.
Budynek nie przypominał amerykańskich, znanych mi z setek produkcji poprawczaków. Nie był to hotel, ale... Ściany pomalowano na jasne, wesołe kolory, brak okien był niemal niezauważalny z powodu wszechobecnych wielkich lamp, na podłodze nie leżał żaden papierek. Wystrój przypominał wyjątkowo przyjazne przedszkolne i w pewien sposób było to okropnie surrealistycznie popieprzone, ale czułem się lepiej ze świadomością, że nie czeka mnie sześć miesięcy w łagrze.
Zatrzymaliśmy się przed drzwiami prowadzącymi do sektora B. Minho otworzył je jedną z przyczepionych do paska kart, po czym popchnął za nie Chena i Laya. Posłali mu zdezorientowane spojrzenia. Facet przewrócił oczami i rzucił im dwie karty.
- Pokoje są dwuosobowe – oświadczył. - Rozłóżcie się i za dziesięć, dosłownie dziesięć, minut macie być przed stołówką. Tyle to chyba sami znajdziecie, nie?
Nie czekał na odpowiedź, tylko po prostu zamknął drzwi. Przełknąłem głośno ślinę. Zajebiście. Te tępe chuje wsadziły mnie i Laya do innych pokoi. On przynajmniej też jest z nowym, mnie czeka genialne zapoznawanie się z pięścią „starszego kolegi”. Trudno, najwyżej dorzucą mi do akt bójkę z innym wychowankiem zakładu poprawczego.
- Pewnie zabrzmi to dziwnie – odezwał się nagle Minho – ale powiedz mi, Luhan, jesteś pedałem?
Całe moje ciało niespodziewanie zapragnęło dotknąć podłogi i gdyby nie chwyt opiekuna, prawdopodobnie monumentalnie bym się na nią wypierdolił. To... naprawdę... było... tak... oczywiste? Oparłem się o ścianę, oddychając głośno. Dlaczego go to obchodzi? Czy on...?
- Nie chciałem cię wystarczyć. - Podniósł ręce. - Po prostu wolałbym, żebyś, wiesz, nie czuł się skrępowany i tak dalej.
Pokręciłem głową. Chyba musiał dojść do wniosku, że wizja bycia homoseksualistą obrzydziła mnie do tego stopnia, iż nie jestem w stanie dyskutować, bo dał sobie spokój. Nie miałem pojęcia, skąd urwał się ten człowiek, skoro uważał przyznawanie się do orientacji w MĘSKIM poprawczaku za coś normalnego, niegrożącego natychmiastową śmiercią. Nie miał pojęcia, w jakim świecie żył. Na pewno nie w moim.


***


Porównanie mojego domowego pokoju z tutejszym załamałoby mnie, więc wolałem o tym nie myśleć. Nie było tak źle. Było... czysto. Bardzo czysto. Konkretyzując, „na mojej stronie” pomieszczenie znajdowały się jedynie dwie szafki, łóżko i jedna zwisająca półka. Wątpiłem, żebym miał możliwość zapełnienia połowy z nich, skoro nie pozwalano wnosić swoich rzeczy.
Co zabawne, akurat ten przepis chyba nie dotyczył mojego współlokatora. To nie tak, że jego część była zawalona rzeczami. Ona w nich tonęła. Ledwo byłem w stanie dostrzec pościel na jego łóżku. Wszędzie leżały porozrzucane książki, ubrania, szkicowniki, breloczki i inne teoretycznie zakazane przedmioty.
Obróciłem się w stronę Minho, planując zapytać go o tę interesującą nieprawidłowość, ale zamarłem pod wpływem jego spojrzenia. Nie był już wesołym, energicznym facetem, był wściekły. Zacisnął usta, patrząc na mnie z taką wrogością, że aż się cofnąłem. Na jego twarzy od razu pojawił się uśmiech.
- Odłóż to pudło, musimy zdążyć na stołówkę. - Machnął ręką.
Oczywiście to on prowadził. Nie podejmowałem rozmowy, nie kiedy... Może mi się wydawało? Przecież nie dałem mu jeszcze najmniejszych powodów, żeby mnie znienawidził. Poza tym przez cały czas był miły, więc dlaczego miałby tak nagle...? Potrząsnąłem głową. Zdawało mi się. Na pewno. Nigdy przecież nie byłem jakimś pieprzonym mistrzem odczytywania ludzkich emocji.


***


- Przede wszystkim musicie pamiętać, że mamy tutaj jakby... Chen, ty możesz mieć problem, bo dość rzadko pojawiałeś się w szkole – a, czyli siedzi tutaj za wagary, pomyślałem – ale powinieneś skojarzyć. - Minho ciągle blokował wejście do stołówki. Lubiłem go, jednak istniały pewne priorytety. Jedzenie było jednym z nich. - W tym ośrodku całe wasze życie opiera się na... ocenach z zachowania. Możecie mieć trzy – niedostateczną, dostateczną i celującą. Czaicie?
Lay wykrzywił się komicznie.
- Nigdy nie ogarnąłem, czym była dostateczna, a czym dopuszczająca.
Chen parsknął cicho, Minho jedynie westchnął.
- Dobra, tumany. Możecie albo być mili i uroczy, albo neutralni, albo w chuj niegrzeczni. Jak będziecie mili i uroczy, to pozwolą wam nosić niektóre elementy swojego cywilnego ubioru. Poza tym będziecie pracowali przy wydawaniu posiłków i innych równie skomplikowanych pracach. Jeżeli będziecie w chuj nieprzyjemni, to założą wam takie kombinezony a'la psychiatryk i zarzucą najgorszą robotą. - Dźgnął mnie w brzuch, kiedy próbowałem ziewnąć. - Słuchać, nie spać! Teraz jesteście neutralni. Myjecie podłogi, nie podskakujecie i wszystko będzie dobrze. Zwolnią was przed czasem albo coś takiego.
Pokiwaliśmy głowami. Nie dlatego, że zgadzaliśmy się z nim albo respektowaliśmy jego rady. Mieliśmy nadzieję, iż dzięki temu da nam wreszcie jeść. Zorientował się, na pewno się zorientował, ale nic nie powiedział. Może naprawdę zrozumiał, że niektórzy ludzie potrzebują żarcia, żeby funkcjonować...?
Stołówka była najbrzydszym pomieszczeniem w całym ośrodku. Jeszcze niewyremontowana, straszyła wystrojem godnym więzienia Guantanamo. Gdyby nie siedzący przy nowych stolikach ludzie i niedający się zignorować zapach jedzenia, pomyślałbym, że zaprowadzono nas do sali tortur.
Lay dźgnął mnie łokciem. Faktycznie, mógłbym się wreszcie ruszyć. Nieporadnie dołączyłem do kolejki, wziąłem tackę, stanąłem przed ladą i...
JA PIERDOLĘ!
Gorący sos chlusnął na moją dłoń. Piekło. Zajebiście piekło. Wręcz czułem kotłujące się, powstające na jej powierzchni pęcherze. Syknąłem z bólu, starając się nie krzyczeć. Mój wzrok napotkał spojrzenie rozdzielającego jedzenie, tego, który mnie ochlapał. Nie był przejęty – przeciwnie, uśmiechał się. Chciałem go zwyzywać, ale nagle aktywowany instynkt samozachowawczy nie pozwolił mi powiedzieć ani słowa. Przełknąłem głośno ślinę i odwróciłem od lady.
Wszystkie stoliki były zajęte. Pieprzony Lay oczywiście mnie zostawił. Rozmawiał z nowym, kompletnie zapominając o moim istnieniu. Jakby znalazł się na jakiejś wycieczce szkolnej, a nie...
Wrogie spojrzenia zdecydowanie przeważały te pełne ciepła i przyjaznego zainteresowania. Szczerze mówiąc, tych drugich w ogóle nie było. Nic dziwnego. Byłem nowy, byłem intruzem. Pokręciłem głową i postanowiłem udać się na jakiekolwiek wolne miejsce, byleby tylko nie zwracać dalej uwagi.
Przy najbliższym względnie pustym stoliku siedział jeden chłopak. Dość osobliwy, warto dodać. Gdyby nie czarna, wybijająca się spośród milionów farbowanych głów czupryna, pomyliłbym go z E.T. Nie chciałem wiedzieć, kim byli rodzice, skoro sprezentowali mu zestaw genów godny kosmity. Odetchnąłem głęboko.
- Mogę...?
Skinął głową. Sam nie jadł; skupił się całkowicie na zabawie sztućcami. W szczególności na zabawie nożem.
Próbowałem to ignorować, przeklinając w duchu tego idiotę, Laya, który zapomniał, że to mnie zawsze trzeba było bronić. Spróbowałem ruszyć oparzoną ręką, ale nie byłem w stanie. Syknąłem z bólu.
- Czyżbyś przypadkowo poparzył się sosem? - zapytał siedzący naprzeciwko mnie chłopak.
Pokiwałem głową.
- Tak, absolutnie nikt mi w tym nie pomógł.
Uśmiechnął się przewrotnie. Wysunął zza mnie, tak by wesoło pomachać do... kogoś. Sądząc po jego minie, prawdopodobnie irytował idiotę, który mnie oblał. Nie potrafiłem stwierdzić, jak bardzo mi to zaszkodzi albo pomoże, więc milczałem.
- Dlaczego siedzisz tutaj sam? - spytałem nagle.
Przejechał kciukiem po dolnej wardze. Zastanawiał się lub bardzo umiejętnie udawał, że to robi.
- Może dlatego, że praktycznie nikt mnie tutaj nie lubi. - Wyszczerzył się. - A może dlatego, że mam HIV?
Odruchowo odsunąłem dłonie. Wybuchnął szczerym, głośnym śmiechem. Połowa sali przeniosła na nas wzrok. Tamten w ogóle się nie speszył, tylko wystawił w powietrze środkowy palec.
- Za co siedzisz? - postanowiłem kontynuować zabawę w 1 z 10.
- Jestem tutaj z powodu niesprawiedliwego oskarżenia – oświadczył, wyraźnie przygnębiony. - Pewien bogaty chuj stwierdził, że zamordowałem jego dziecko. Chodziliśmy do jednej klasy. Jak miałbym zrobić coś takiego najlepszemu przyjacielowi?!
- Mieli jakieś dowody? - zawsze bawiłem się w obrońcę pokrzywdzonych przez system.
- Całe mnóstwo – jęknął. - Oczywiście sfałszowane, bo jakżeby inaczej.
Pokręciłem głową. Nie znałem go, nie znałem nawet jego imienia...
- Nie mogłeś wysunąć jakiegoś alibi?
- Nie, akurat w momencie, w którym popełniono morderstwo wybrałem się na samotny spacer, nie informując o nim nikogo.
Wyglądał na zrozpaczonego, jakby samo przypomnienie o oskarżeniu sprawiało mu ból. Nie wiedziałem co powiedzieć, by go nie spotęgować. Odważyłem się odezwać dopiero, kiedy głęboko odetchnął.
- I to wszystko... To wszystko jest prawdą? - zapytałem ze zgrozą.
- Szczerze? - Podrzucił w powietrze nóż. - Nie sądzę. - Złapał za klingę.
No tak. Pewnie. Przecież siedziałem w ośrodku dla pojebańców życiowych i psycholi. Normalni ludzie nie dostawali się do takich miejsc, chyba że mieli tak chujowego adwokata jak ja. Takich jednak chyba tutaj w ogóle nie było.
- Nazywam się Tao – odezwał się niespodziewanie przyjaźnie. Nie zdążyłem się przedstawić. - Wiem, wiem, Lu Han. - Machnął ręką. - Masz siedemnaście lat, jedynak, siedzicie wraz z kumplem za napad z bronią w ręce.
Odsunąłem się o wiele wolniej niż przedtem, ale i tak wybuchnął śmiechem. Super. Moim pierwszym znajomym w poprawczaku został popaprany stalker. Niech jeszcze wspomni o śpiewających ptaszkach, a analogia do „Gry o Tron” rozsadzi mi łeb.
- Co jeszcze o mnie wiesz? - Uśmiechnąłem się zachęcająco.
Podniósł wysoko widelec, by bez ostrzeżenia wbić go w mój... Nieważne, czym to było, ważne, że ktoś mi to zabrał! Jedno spojrzenie na jego pełny uśmiech jednak odebrało mi apetyt.
- Dzielisz pokój z gościem, który daje dupy strażniko... Uuups! - zaintonował, zasłaniając sobie usta dłonią. - Czyżbym wypaplał coś, czego nikt nie powinien wiedzieć, Sehuuun?
Nad nami stał ten chuj, który poparzył mi dłoń. Dopiero teraz zauważyłem, jaki jest wysoki. Nie przerażał ani postawnością, ani muskulaturą, ani wyjątkowo paskudną morda, bo żadnych z tych rzeczy nie miał. To w jego osobie było coś... strasznego. W pustym spojrzeniu, bladej twarzy i upiornie fioletowych włosach. Gdybyśmy nawet spotkali się na neutralnym gruncie, jako uczniowie jednej szkoły, nie próbowałbym się z nim zaprzyjaźnić ani tym bardziej wyrwać. Odstraszalibyśmy ludzi.
- Powinienem wyrwać ci ten pieprzony język – syknął.
Ku mojemu przerażeniu Tao jedynie zachichotał.
- Nie przejmuj się, wszyscy doskonale o tym wiedzą. - Odsunął się na krześle i groteskowo rozsunął nogi. Szczęka Sehuna zadrżała. - Ach, wybacz, może wolałeś sam opowiedzieć o nowemu koledze czy może mu to zapreze...
Sehun doskoczył do niego, łapiąc za przód koszulki. Kątem oka dostrzegłem poruszenie wśród podpierających ściany strażników. Nie reagowali, czekali na rozwój wydarzeń.
- Zaśmiej się jeszcze raz, a rozpierdolę ci głowę na blacie – warknął Sehun.
Potrząsnął Tao kilkakrotnie, jakby na zaakcentowanie słów. Tamten jednak tylko się uśmiechnął i bardzo powoli pokręcił głową.
- Proszę bardzo, wal. - Można było powiedzieć w tej chwili o nim wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że się boi. Jego oczy błyszczały. - Spróbuj mi przywalić, naprawdę. Wtedy to będzie samoobrona, wiesz o tym. Siwon nic mi nie zrobi.
Nie rozumiałem tej wymiany zdań, nie rozumiałem, dlaczego Sehun ciągle się powstrzymywał i tak samo nie zrozumiałem, czemu po dłuższej chwili puścił koszulkę. Nie narzekałem, oczywiście, lecz to wszystko było nielogiczne. „To będzie samoobrona”... Czy Sehun się go bał? Czy ja też powinienem się go bać?
- Pozdrów Krisa – prychnął Sehun, odwracając się. - Ciekawe, czy bez ciebie też będzie taki odważny.
Nóż przeleciał tuż obok jego ucha, lądując na ziemi. Nie wiedziałem, czy powstrzymałem krzyk, czy też całe pomieszczenie mnie usłyszało. Nie miało to znaczenia. Wrzask, który wydał z siebie Sehun z pewnością zagłuszył każde moje słowo. Jednak ostrze go trafiło. Tao sarknął z irytacji, wyraźnie zirytowany niecelnością.
Dwóch strażników od razu pojawiło się przy naszym stoliku. Pewnie, jak już się coś stało, to można zareagować. Złapali Tao pod ramiona i zaczęli ciągnąć. Jego szurające o posadzkę, zniszczone buty były jedynym źródłem dźwięku w pomieszczeniu. Wszyscy milczeli, nawet Sehun przestał się drzeć. Patrzyli, jak go wyprowadzają. On nie zwracał na nich uwagi – szukał kogoś w tłumie, a gdy go odnalazł, uśmiechnął się szeroko.
- Nie daj się im zabić, kiedy będę w bunkrze*, kochanie!
Drzwi trzasnęły z hukiem.
Zapowiadało się zajebiste sześć miesięcy.

*slang. izolatka

5 komentarzy:

  1. aż mi ciężko skomentować, nigdy czegoś podobnego nie czytałam... Ale mi się podoba i to bardzo ;D
    Czekam na kolejne rozdzialy~!

    OdpowiedzUsuń
  2. TAO JEST GENIALNY!!!! Moja nowa ulubiona postać, serio, nigdy nie czytałam, żeby to on był tym psycjhicznym (zawsze był nim Kris), a tutaj... :3
    Kiedy następna część?!

    OdpowiedzUsuń
  3. I WANT MOREEEE
    Ja nie wiem jak to skomentować, po prostu...zapowiada się tak niesamowicie zajebiście, że umieram z ciekawości co będzie dalej. No i Zizi, dlaczego ja tak strasznie lubię takie walnięte postacie, matko. Trzymam kciukaski za to opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakie to jest zajebisteeeeeeeee
    Cały ten koncept poprawczaka, kocham cię za to! Wszystkie postacie genialne. Serio. Już dawno nie miałam styczności z tak dobrze wykreowanymi postaciami. I jeszcze jestem zauroczona twoimi opisami.
    I TEN ŚMIECHŁAM MOMENTAMI, WIĘC KONGRATULEJSZYN
    Czekam na nexty, bae

    http://my-lovely-oppidum.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. ALE WYJEBANE W KOSMOS <3
    MUSZĘ DZIŚ TO PRZECZYTAĆ :3

    OdpowiedzUsuń