sobota, 15 marca 2014

SM Youth Detention Center - rozdział II

Pairing: wspomniany Taoris oraz Minho (SHINee) x Sehun
Ostrzeżenia: przemoc, przekleństwa



Sehun był obrócony twarzą do ściany, kiedy wszedłem do pokoju. Gdyby to był ktoś inny, zdziwiłbym się, że pozwolono mu opuścić zajęcia - w których nie brałem udziału ze względu na swój dzisiejszy przyjazd - ale w jego przypadku.... Zgodnie z tym, co mówił Tao, Sehun cieszył się szczególnymi względami.
Oparłem się o ścianę. Nigdy nie widziałem na żywo żadnej męskiej dziwki, więc nie wiedziałem czego oczekiwać. Na razie jego zachowanie i wygląd kłóciły się ze wszystkim, co wiedziałem o wykonawcach najstarszego zawodu świata. Nie chodził w kolorowych, rozchełstanych rzeczach, nie miał na sobie makijażu, nawet nie uśmiechał się znacząco. Był ładny, musiałem to przyznać, ale wielu ludzi było ładnych. Nie wyglądał teraz nawet przerażająco, tylko jak normalny, najnormalniejszy z przebywających tutaj, chłopak.
Widziałem napiętą, wyraźną linię jego pleców. Na uchu mogłem dostrzec opatrunek zasłaniający ranę zafundowaną przez Tao. Sehun oddychał spokojnie, może w ogóle nie zauważył mojego przyjścia? Przyglądając się mu, bezwiednie położyłem dłoń na jego ramieniu.
Nie miałem pojęcia, dlaczego to zrobiłem. Nie wzbudzał instynktów opiekuńczych, w sumie nawet nie wyglądał na smutnego.
Dotyk był delikatny, niemal nie można było go nazwać kontaktem cielesnym. Jednak Sehun się wzdrygnął. Natychmiast, nie panując nad sobą, uciekł od dotyku. Wstrzymał oddech, naprężył mięśnie.
Odzyskał nad sobą panowanie szybciej, niż mój mózg zdążył zanalizować całą sytuację. Odwrócił się w moją stronę, na jego twarz powrócił chłód.
- Ja... Wszystko w porządku? - wydukałem.
Pokręcił głową.
- A... pomóc ci w czymś...?
Ponownie pokręcił głową. Opadł na zawalone rzeczami łóżko, chyba nawet nie zauważał ich istnienia. Wpatrywał się w sufit, jak gdyby na jasnym tle ktoś zapisał jakąś radę albo odpowiedź na nieme pytanie. Po paru minutach obrócił się na bok i wtulił w założoną bluzę.
Nigdy nie czułem się tak niepotrzebny jak wtedy. Gdybym wiedział, gdzie mogę wyjść, od razu opuściłbym pomieszczenie. Teraz wolałem nie ryzykować zgubieniem. Dlatego siedziałem na swoim łóżku, obserwując go wśród nieznośnej ciszy.


***


Kiedy wstał, przypomniałem sobie, dlaczego go nie lubię.
- Kto ci się, kurwa, pozwolił gapić? - warknął.
Nie był już tym spokojnym, wyizolowanym Sehunem sprzed kilkudziesięciu minut. Wraz z podniesieniem z łóżka powrócił zły humor i chęć wyładowania się na najbliższej osobie w okolicy. Którą byłem ja.
Zanim zdążyłem zauważyć, jego pięść trafiła mnie w żołądek. Zgiąłem się w pół, dysząc jak napaleniec w słuchawkę na sekslinii. Nie czułem bólu ani żołądka podjeżdżającego do gardła, raczej zdziwienie. Podniosłem ku niemu poirytowane spojrzenie.
- Dlaczego mnie uderzyłeś? - zapytałem ze zdziwieniem.
Zamrugał, wyraźnie skonfundowany. Albo nie należał do dresów, którzy po takim pytaniu dają w pysk jeszcze raz, i po prostu był niezrównoważony, albo od dawna nie bił się z kimś, kto po uderzeniu również nie odpowiedział ciosem.
Umiałem się bić, naprawdę. Może wychowałem się w normalnym domu, z normalnymi rodzicami i chodziłem do normalnej szkoły, ale w liceum wszystko się zmieniło. Dziwnym trafem jedyną osoba, która chciała zadawać się z "pedałem", była Amber, jedna z ważniejszych członkiń młodzieżowego gangu. Z braku innych znajomych dołączyłem do niej, poznałam jej przyjaciół i... Cóż, raczej nie miałbym problemów z pobiciem Sehuna. Tylko że nie wyrobiłem w sobie ulicznych nawyków - każde niespodziewane, bezpodstawne uderzenie wciąż było dla mnie czymś zaskakującym. Amber od zawsze na to narzekała.
- Bo mogę? - odparł po dłuższej chwili.
Wyprostowałem się, walcząc z odruchem wymiotnym. Nie wyglądał, ale cios miał dziwnie silny.
- Bezsensowne - sarknąłem. - Nic ci nie zrobiłem, a ty mnie bijesz. Będziemy w jednym pokoju przez najbliższe sześć miesięcy. Jak zamierzasz spędzić je na bijatyce, nie ma sprawy. Ale weź pod uwagę, że ja ci nie przyjebałem za to na stołówce.
Zmarszczył brwi. Wyglądał na zagubionego. Poważnie zacząłem się zastanawiać, czy wyraziłem się zbyt skomplikowanie.
- Jak chcesz. - Wzruszył ramionami. - Jak nie będziesz mnie wkurwiał, to będę grzeczny.
Otworzył szafkę. Szukał czegoś, czegoś bardzo ważnego, biorąc pod uwagę nerwowe ruchy. Dwie książki przeleciały obok mnie, wywołując dość nieprzyjemne déjà vu.
Wolałem nic nie mówić, by nie prowokować kolejnego konfliktu.
Wreszcie to znalazł. Wzniósł ku sufitowi paczkę papierosów z tryumfalnym uśmiechem, lecz od razu się zreflektował. Rozejrzał się po pomieszczeniu, obdarzył mnie złowrogim spojrzeniem i wyciągnął jednego szluga. Podszedł do okna i zapalił fajkę.
- Rozumiem, że zakaz palenia też się ciebie nie tyczy? - prychnąłem. Nie byłem zazdrosnym palaczem, po prostu uprzywilejowanie Sehuna zaczynało mnie irytować.
Nie odpowiedział, tylko zaciągnął się z błogością. Kurczowo ściskał w dłoni paczkę papierosów.
- Zabawne w sumie, że wszyscy ci tutaj tak pobłażają. - Przechyliłem głowę w bok. Nigdy nie umiałem trzymać języka za zębami. - Przecież któryś ze strażników podczas wieczorowej czy tam rannej kontroli musiał zauważyć... to wszystko. - Wskazałem dłonią stertę znajdującą się na jego części.
Nie odpowiadał tak długo, że pogodziłem się z myślą, iż tego nie zrobi. Usiadłem na swoim łóżku. Cały czas na niego patrzyłem. Musiał to czuć, mimo że stał do mnie tyłem.
- W dzień to jest teren Minho – odezwał się wreszcie, odsuwając się od okna – a w nocy... - Uśmiechnął się paskudnie. - W nocy mnie tu nie ma.
Niedopałek wylądował na podłodze.
Drzwi zasunęły się za Sehunem, wydając z siebie charakterystyczne kliknięcie.


***


Musiałem zobaczyć się z Layem. Nieważne, że nie wiedziałem, gdzie dokładnie się znajduje, jak tam dojść ani nie znałem hasła do jego pokoju. Musiałem z nim porozmawiać. Dowiedzieć się czegokolwiek w trybie dosłownie natychmiastowym.
Byłem na tyle inteligentny, by zdawać sobie sprawę, iż w takich miejscach istnieje ściśle określona hierarchia. Ludzie instynktownie wyznaczali przywódcę, jego przydupasów i chłopców do bicia. Wszystko zależało od tego, czy spodobasz się liderowi. Albo chociaż jego przydupasowi. Jak na razie poznałem niezrównoważonego chłoptasia strażnika i psychola, to nawet nie brzmiało zbyt dobrze.
Lay, który o takich rzeczach w magiczny sposób dowiadywał się praktycznie od razu, musiał wiedzieć kto w tym popieprzonym zakładzie jest kim. Zamierzałem skorzystać z tej wiedzy i zagwarantować sobie względnie przyjemny pobyt. Albo chociaż nie nieprzyjemny.



***


Po niecałych trzydziestu minutach plątania się w pajęczynie zamykanych na kartę wejść i pozbawionych okien korytarzy mogłem stwierdzić jedno: zgubiłem się!
Rozejrzałem się po korytarzu. Kolor ścian pozostał jasny, również podłoga wyglądała tak samo jak w innych pomieszczeniach. Czułem się jak w jakimś pieprzonym horrorze, takim ze znikającymi pokojami i nieotwierającymi się drzwiami. "Grave Encounters" mogliby mi possać. Przynajmniej dopóki nie usłyszałem głosów dobiegających zza drzwi o wdzięcznej nazwie „Pralnia”. Motywowany ciekawością godną wpychających palce do kontaktu dzieci uchyliłem drzwi.
Trzech chłopaków w ciemnych, ciemniejszych niż standardowe, bluzach stało naprzeciwko czwartego, który opierał się tyłem o pracującą pralkę. Atakowany nie wyglądał jednak na specjalnie przejętego. Nie wiedziałem, czy to kwestia brawury – był wysoki i umięśniony, fakt, ale ich było TRZECH – czy cierpiał, tak jak i ja, na brak umiejętności ocenienia sytuacji.
- I co teraz, Kris? - parsknął jeden z kolesi.
Zapytany zmarszczył brwi.
- Nic wam nie zrobiłem, więc czego ode mnie chcecie?
Mistrz pytań retorycznych, chyba powinienem się od niego uczyć. Maleńka podpowiedź: chcą dać ci w ryj, debilu.
- No popatrzcie, już nie jest taki wesolutki, jak Taoś siedzi w bunkrze – zarechotał inny gościu.
Tao. Co ma Tao związanego z Krisem? Kris. Tao. Kris. Tao. KRIS!
Kilkaset lat temu jako porządny wojownik przywdziałbym zbroję, w dłoń chwycił miecz i z bohaterskim okrzykiem prosto z hollywoodzkich filmów, rzucił się na napastników, broniąc opuszczonego towarzysza Tao, mojego druha.
Tak bym zrobił. Kiedyś. W świecie, gdzie miałbym jakiekolwiek szanse. O ile nie urodziłbym się chłopem, rzecz jasna. W tej chwili... Cóż, podobna akcja była dość niewykonalna.
Po pierwsze nie miałem zbroi, miecza ani odpowiednio silnego głosu, by wydać z siebie epicki wrzask. Po drugie Tao nie jest moim druhem. Ok, porozmawiał ze mną, całkiem go polubiłem, ale znamy się góra kilkanaście minut. Poza tym jest psycholem i wolałbym unikać czegokolwiek z nim powiązanego do końca pobytu. Wreszcie po trzecie... Mało to ludzi dostało wpierdol? Raczej go nie zabiją, a może nauczą, żeby na widok trzech dresów dawać nogę, a nie rozpoczynać konwersację.
Cofnąłem się. Zaraz potem usłyszałem skrzypnięcie niedelikatnie odsuniętych drzwi, spojrzenia wszystkich gości skierowały się w moją stronę, a mnie nie pozostało nic innego niż bohaterski okrzyk i rzucenie się na przeciwników.
Powaliłem na ziemię najbliższego, okładając go pięściami. Nie słyszałem jego krzyków, nie czułem uderzeń broniących go chłopaków ani nie patrzyłem na pokrywającą się powoli krwią twarz atakowanego. Po prostu go biłem, metodycznie i w skupieniu. Powinienem podziękować Amber za treningi.
Trwało to kilkadziesiąt sekund, dokładnie do momentu, kiedy któryś z tych zdesperowanych dzieciaków nie podniósł czegoś bardzo, bardzo, bardzo ciężkiego i nie przypierdolił mi tym w łeb.


***


- Żyjesz?
Nade mną pochylał się Kris. Gdyby nie ton głosu, pomyślałbym, że pyta z czystej galanterii. Brzmiał, jakby miał zamiar skoczyć z mostu po otrzymaniu negatywnej odpowiedzi, ale jego twarz przypominała maskę. Marmurową i wsadzoną do gablotki. Niewydolność mięśni twarzy albo problemy z wyrażaniem uczuć, zaszufladkowało go kolejne z moich alter ego – szanowny lekarz Lu.
- Pomóc ci jakoś? - Chłopak nie ustąpił.
- A masz jakiś alkohol? - zapytałem z nadzieją.
Pokręcił głową.
- W takim razie nie możesz mi pomóc. - Zamknąłem oczy. - Jestem skazany na wieczne męki piekielne i nawet ty nie zdołasz mnie uratować.
Było mi cholernie niewygodnie. Ktoś dziwnie poskręcał mi kończyny tak, że... Ach, ułożył mnie w pozycji bezpiecznej. Nic dziwnego. Wyglądał na kogoś, kto dba o takie rzeczy.
- Dobra, skoro możesz chrzanić od rzeczy, to równie dobrze możesz wstać.
Podniósł mnie bez pytania, obdarzając uśmiechem idealnym do reklamowania jakiejś pasty do zębów. Zachwiałem się, z trudem utrzymując się na nogach. Nie wyglądał jakby to zauważył, ale może nie zostawi mnie od razu samego naprzeciwko grawitacji...
Runąłem z powrotem na podłogę. Sekundę przed moim ekspresowym rendez-vous z pralką Kris złapał mnie z powrotem. Odetchnąłem głęboko.
- Jak chcesz mnie zabić, zrób chociaż, żeby nie bolało – jęknąłem.
Uśmiechnął się krzywo. Tym razem postawił mnie na ziemi o wiele delikatniej, tuż przy szafce, na której od razu się podtrzymałem.
- Kiedy tylko straciłeś przytomność, uciekli – poinformował mnie zaskakująco suchym tonem. - Z przyczyn oczywistych nie mogłem zawołać pomocy medycznej, ale zadbałem o drożność twoich dróg oddechowych i tak dalej...
- Dlaczego mnie nie pomściłeś? - parsknąłem.
Jego usta na moment ułożyły się w wąska kreskę. Czułem się, jakbym powiedział coś wybitnie niewłaściwego, ale co właściwie...?
- Jestem pacyfistą – odparł, urażony. - Nie będę przykładał ręki do przemocy.
Teraz wszystko stało się jasne. To dlatego pierwszy nie zaatakował tamtych osiłków, dlatego Tao kazał nie dać mu się zabić... Jakim cudem fanatyczny przeciwnik agresji wylądował w zakładzie poprawczym?!
Musiałem powiedzieć to na głos, bo Kris westchnął głęboko.
- Rodzice złożyli na mnie skargę do sądu. Zeznawali, że jestem okropny w domu, ale tak naprawdę chcieli mnie tu wysłać, by wyleczyć z homoseksualizmu. - Rozłożył ręce. - Na dodatek zrobili to w momencie, gdy moje oceny gwałtownie się pogorszyły z powodu mojego byłego faceta, więc linia argumentacji „jestem dobrym dzieckiem” padła.
Zakrztusiłem się śliną. Jak na razie nie spostrzegłem, by w ośrodku kogoś mordowali albo gwałcili, jednak... Ciekawe, kim byli rodzice, którzy wysyłali dziecko do poprawczaka za bycie gejem? Nie, jednak nie chciałbym ich poznać. Nigdy.
- Luhan. - Wyciągnąłem rękę. - Współudział w napadzie z bronią w ręku.
Potrząsnął moją dłonią. Może i był popieprzonym pacyfistą, ale bezsprzecznie wylądował na szczycie mojej listy poznanych tutaj ludzi. Między innymi dlatego, że, co jak co, on raczej nie będzie próbował mnie pobić.
- Przykro mi z powodu Tao – odezwałem się nagle. - Mam nadzieję, że szybko go wypuszczą.
Odpowiedział słabym, niemal niedostrzegalnym uśmiechem.
- O niego bym się nie martwił. - Pokręcił głową. - Bardziej martwiłbym się o nich.
Wyszedł z pomieszczenia, zapominając o praniu.


***


Laya dopadłem dopiero na śniadaniu. Miał niebezpiecznie podkrążone oczy, ale poza tym prezentował się jak zawsze – uśmiech nie schodził mu z twarzy. Przynajmniej dopóki się nie przysiadłem.
- Luhan, idioto – mruknął, nachylając się do mnie przez stół – kiedy przestałeś używać mózgu?
Zmarszczyłem brwi. Co jest złego w przysiadaniu się do kumpla? Ktoś mu groził? Podpadłem lokalnemu liderowi? W sumie nic wczoraj nie zrobiłem. Tych trzech debili, którzy zaatakowali Krisa, nie wyglądali ani na groźnych, ani na...
- Nie powinieneś się z nimi zadawać. - Lay usiadł obok mnie, by móc mówić jeszcze ciszej. - Mam na myśli Krisa i Tao. To są chwieje, oni...
- „Chwieje”? - powtórzyłem bezmyślnie.
- Ludzie, którzy są spoza... grupy, ci wszyscy, co nie są od nas. - Wolałem nie pytać, czym jesteśmy „my”. - Tylko że oni są inni. Nie zostali odrzuceni, sami się odrzucili i teraz... Jeszcze nikt nie słyszał, żeby Kris się bił, ale wiesz, wszyscy się go boją i absolutnie im się nie dziwię, ale Tao to już kompletny obłęd. Pieprzony którymś tam pas w sztukach walki, każdemu mówi, że w innych.
Wyłapałem z tego tylko tyle, że nie wiedzieli o pacyfizmie Krisa. Dzięki bogom, ten facet był na tyle ogarnięty, iż nie trąbił o tym na prawo i lewo. Niech się boją, nie zamierzałem nic mówić.
- D.O od dawna próbuje coś z tym zrobić, bo w końcu to jego teren – kontynuował Lay – ale niby jak? I wtedy podsunąłem mu rozwiązanie! - Uśmiechnął się z dumą. - Nas nie znają, nie wiedzą, do jakiej grupy należymy. A z tobą to już zupełnie! Wystarczy, że ty któregoś z nich...
Już wiedziałem do czego zmierza. Zasłoniłem mu usta dłonią i pokręciłem głową.
- Nie zrobię tego – szepnąłem, rozglądając się wokół. - Nie znam tego twojego D.O ani nikogo z jego bandy, ale skoro nie potrafią tego normalnie załatwić, to widocznie nie są po stronie zwycięzców.
Odsunąłem rękę. Lay nie odpowiedział, tylko wpatrywał się we mnie z troską. W końcu westchnął z rezygnacją.
- Rób co chcesz. - Wzruszył wreszcie ramionami. - Ale żeby nie było, że nie ostrzegałem. I... Nie mów im o tym, jeszcze wyładują się na mnie. - Kiedy nie odpowiedziałem, dodał. - Ze względu na naszą znajomość, dobra?
Pokiwałem głową. Lay wstał z miejsca, by odnieść tackę. Niemal od razu obok mnie usiadł Kris. Oczy wszystkich obecnych na sali spoczęły na nas – kilkadziesiąt osób vs. dwie, w tym jedna niezdatna do walki z przyczyn ideologicznych.
Tao, wracaj.

5 komentarzy:

  1. zajebiste *____*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, porfawor proszę o więcej ! Hunhan, super przedstawione postaci, powiew świeżej koncepcji i trudności w życiu poprawczakowym :D
    Czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej, nie wiem dlaczego, ale strasznie zaleciało mi Bieleckim o.O i, tego...psychol Tao...pacyfista Kris...dlaczego ja już uwielbiam tą parkę? Coś czuję, że Lu się będzie nudził ;;
    Hwaiting! Weny życzęę~

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialne! Uwielbiam takie klimaty!
    Czekam na następną część ^.^

    OdpowiedzUsuń