Pairing: wspomniany Taoris oraz Minho (SHINee) x Sehun
Ostrzeżenia: przemoc, przekleństwa
Sehun
był obrócony twarzą do ściany, kiedy wszedłem do pokoju. Gdyby
to był ktoś inny, zdziwiłbym się, że pozwolono mu opuścić
zajęcia - w których nie brałem udziału ze względu na swój
dzisiejszy przyjazd - ale w jego przypadku.... Zgodnie z tym, co
mówił Tao, Sehun cieszył się szczególnymi względami.
Oparłem
się o ścianę. Nigdy nie widziałem na żywo żadnej męskiej
dziwki, więc nie wiedziałem czego oczekiwać. Na razie jego
zachowanie i wygląd kłóciły się ze wszystkim, co wiedziałem o
wykonawcach najstarszego zawodu świata. Nie chodził w kolorowych,
rozchełstanych rzeczach, nie miał na sobie makijażu, nawet nie
uśmiechał się znacząco. Był ładny, musiałem to przyznać, ale
wielu ludzi było ładnych. Nie wyglądał teraz nawet przerażająco, tylko jak normalny,
najnormalniejszy z przebywających tutaj, chłopak.
Widziałem
napiętą, wyraźną linię jego pleców. Na uchu mogłem dostrzec
opatrunek zasłaniający ranę zafundowaną przez Tao. Sehun oddychał
spokojnie, może w ogóle nie zauważył mojego przyjścia?
Przyglądając się mu, bezwiednie położyłem dłoń na jego
ramieniu.
Nie
miałem pojęcia, dlaczego to zrobiłem. Nie wzbudzał instynktów
opiekuńczych, w sumie nawet nie wyglądał na smutnego.
Dotyk
był delikatny, niemal nie można było go nazwać kontaktem
cielesnym. Jednak Sehun się wzdrygnął. Natychmiast, nie panując
nad sobą, uciekł od dotyku. Wstrzymał oddech, naprężył mięśnie.
Odzyskał
nad sobą panowanie szybciej, niż mój mózg zdążył zanalizować
całą sytuację. Odwrócił się w moją stronę, na jego twarz
powrócił chłód.
-
Ja... Wszystko w porządku? - wydukałem.
Pokręcił
głową.
-
A... pomóc ci w czymś...?
Ponownie
pokręcił głową. Opadł na zawalone rzeczami łóżko, chyba
nawet nie zauważał ich istnienia. Wpatrywał się w sufit, jak
gdyby na jasnym tle ktoś zapisał jakąś radę albo odpowiedź na
nieme pytanie. Po paru minutach obrócił się na bok i wtulił w założoną bluzę.
Nigdy
nie czułem się tak niepotrzebny jak wtedy. Gdybym
wiedział, gdzie mogę wyjść, od razu opuściłbym pomieszczenie.
Teraz wolałem nie ryzykować zgubieniem. Dlatego siedziałem na
swoim łóżku, obserwując go wśród nieznośnej ciszy.
***
Kiedy
wstał, przypomniałem sobie, dlaczego go nie lubię.
-
Kto ci się, kurwa, pozwolił gapić? - warknął.
Nie
był już tym spokojnym, wyizolowanym Sehunem sprzed kilkudziesięciu
minut. Wraz z podniesieniem z łóżka powrócił zły humor i chęć
wyładowania się na najbliższej osobie w okolicy. Którą byłem
ja.
Zanim
zdążyłem zauważyć, jego pięść trafiła mnie w żołądek.
Zgiąłem się w pół, dysząc jak napaleniec w słuchawkę na
sekslinii. Nie czułem bólu ani żołądka podjeżdżającego do
gardła, raczej zdziwienie. Podniosłem ku niemu poirytowane
spojrzenie.
-
Dlaczego mnie uderzyłeś? - zapytałem ze zdziwieniem.
Zamrugał,
wyraźnie skonfundowany. Albo nie należał do dresów, którzy po
takim pytaniu dają w pysk jeszcze raz, i po prostu był
niezrównoważony, albo od dawna nie bił się z kimś, kto po
uderzeniu również nie odpowiedział ciosem.
Umiałem
się bić, naprawdę. Może wychowałem się w normalnym domu, z
normalnymi rodzicami i chodziłem do normalnej szkoły, ale w liceum
wszystko się zmieniło. Dziwnym trafem jedyną osoba, która chciała
zadawać się z "pedałem", była Amber, jedna z
ważniejszych członkiń młodzieżowego gangu. Z braku innych
znajomych dołączyłem do niej, poznałam jej przyjaciół i... Cóż,
raczej nie miałbym problemów z pobiciem Sehuna. Tylko że nie
wyrobiłem w sobie ulicznych nawyków - każde niespodziewane,
bezpodstawne uderzenie wciąż było dla mnie czymś zaskakującym. Amber od zawsze
na to narzekała.
-
Bo mogę? - odparł po dłuższej chwili.
Wyprostowałem
się, walcząc z odruchem wymiotnym. Nie wyglądał, ale cios miał dziwnie silny.
-
Bezsensowne - sarknąłem. - Nic ci nie zrobiłem, a ty mnie bijesz.
Będziemy w jednym pokoju przez najbliższe sześć miesięcy. Jak
zamierzasz spędzić je na bijatyce, nie ma sprawy. Ale weź pod
uwagę, że ja ci nie przyjebałem za to na stołówce.
Zmarszczył
brwi. Wyglądał na zagubionego. Poważnie zacząłem się
zastanawiać, czy wyraziłem się zbyt skomplikowanie.
-
Jak chcesz. - Wzruszył ramionami. - Jak nie będziesz mnie wkurwiał,
to będę grzeczny.
Otworzył
szafkę. Szukał czegoś, czegoś bardzo ważnego, biorąc pod uwagę
nerwowe ruchy. Dwie książki przeleciały obok mnie, wywołując
dość nieprzyjemne déjà vu.
Wolałem
nic nie mówić, by nie prowokować kolejnego konfliktu.
Wreszcie
to znalazł. Wzniósł ku sufitowi paczkę papierosów z tryumfalnym
uśmiechem, lecz od razu się zreflektował. Rozejrzał się po
pomieszczeniu, obdarzył mnie złowrogim spojrzeniem i wyciągnął
jednego szluga. Podszedł do okna i zapalił fajkę.
-
Rozumiem, że zakaz palenia też się ciebie nie tyczy? -
prychnąłem. Nie byłem zazdrosnym palaczem, po prostu
uprzywilejowanie Sehuna zaczynało mnie irytować.
Nie
odpowiedział, tylko zaciągnął się z błogością. Kurczowo
ściskał w dłoni paczkę papierosów.
- Zabawne
w sumie, że wszyscy ci tutaj tak pobłażają. - Przechyliłem
głowę w bok. Nigdy nie umiałem trzymać języka za zębami. -
Przecież któryś ze strażników podczas wieczorowej czy tam rannej
kontroli musiał zauważyć... to wszystko. - Wskazałem dłonią
stertę znajdującą się na jego części.
Nie
odpowiadał tak długo, że pogodziłem się z myślą, iż tego nie zrobi.
Usiadłem na swoim łóżku. Cały czas na niego patrzyłem. Musiał
to czuć, mimo że stał do mnie tyłem.
-
W dzień to jest teren Minho – odezwał się wreszcie, odsuwając
się od okna – a w nocy... - Uśmiechnął się paskudnie. - W nocy
mnie tu nie ma.
Niedopałek
wylądował na podłodze.
Drzwi
zasunęły się za Sehunem, wydając z siebie charakterystyczne
kliknięcie.
***
Musiałem
zobaczyć się z Layem. Nieważne, że nie wiedziałem, gdzie
dokładnie się znajduje, jak tam dojść ani nie znałem hasła do
jego pokoju. Musiałem z nim porozmawiać. Dowiedzieć się
czegokolwiek w trybie dosłownie natychmiastowym.
Byłem
na tyle inteligentny, by zdawać sobie sprawę, iż w takich
miejscach istnieje ściśle określona hierarchia. Ludzie
instynktownie wyznaczali przywódcę, jego przydupasów i chłopców
do bicia. Wszystko zależało od tego, czy spodobasz się liderowi.
Albo chociaż jego przydupasowi. Jak na razie poznałem
niezrównoważonego chłoptasia strażnika i psychola, to nawet nie
brzmiało zbyt dobrze.
Lay,
który o takich rzeczach w magiczny sposób dowiadywał się
praktycznie od razu, musiał wiedzieć kto w tym popieprzonym
zakładzie jest kim. Zamierzałem skorzystać z tej wiedzy i
zagwarantować sobie względnie przyjemny pobyt. Albo chociaż nie
nieprzyjemny.
***
Po
niecałych trzydziestu minutach plątania się w pajęczynie
zamykanych na kartę wejść i pozbawionych okien korytarzy mogłem
stwierdzić jedno: zgubiłem się!
Rozejrzałem
się po korytarzu. Kolor ścian pozostał jasny, również podłoga
wyglądała tak samo jak w innych pomieszczeniach. Czułem się jak w
jakimś pieprzonym horrorze, takim ze znikającymi pokojami i nieotwierającymi się drzwiami. "Grave Encounters" mogliby mi possać. Przynajmniej dopóki nie usłyszałem głosów
dobiegających zza drzwi o wdzięcznej nazwie „Pralnia”.
Motywowany ciekawością godną wpychających palce do kontaktu
dzieci uchyliłem drzwi.
Trzech
chłopaków w ciemnych, ciemniejszych niż standardowe, bluzach stało
naprzeciwko czwartego, który opierał się tyłem o pracującą
pralkę. Atakowany nie wyglądał jednak na specjalnie przejętego. Nie wiedziałem,
czy to kwestia brawury – był wysoki i umięśniony, fakt, ale ich
było TRZECH – czy cierpiał, tak jak i ja, na brak umiejętności
ocenienia sytuacji.
-
I co teraz, Kris? - parsknął jeden z kolesi.
Zapytany zmarszczył brwi.
-
Nic wam nie zrobiłem, więc czego ode mnie chcecie?
Mistrz pytań retorycznych, chyba powinienem się od niego uczyć. Maleńka podpowiedź: chcą dać ci w ryj, debilu.
Mistrz pytań retorycznych, chyba powinienem się od niego uczyć. Maleńka podpowiedź: chcą dać ci w ryj, debilu.
-
No popatrzcie, już nie jest taki wesolutki, jak Taoś siedzi w
bunkrze – zarechotał inny gościu.
Tao.
Co ma Tao związanego z Krisem? Kris. Tao. Kris. Tao. KRIS!
Kilkaset lat temu jako porządny wojownik przywdziałbym zbroję, w dłoń chwycił miecz i z bohaterskim okrzykiem prosto z hollywoodzkich
filmów, rzucił się na napastników, broniąc opuszczonego
towarzysza Tao, mojego druha.
Tak bym zrobił. Kiedyś. W świecie, gdzie miałbym jakiekolwiek szanse. O ile nie urodziłbym się chłopem, rzecz jasna. W tej chwili... Cóż, podobna akcja była dość niewykonalna.
Po pierwsze nie miałem zbroi, miecza ani odpowiednio silnego głosu, by wydać z siebie epicki wrzask. Po drugie Tao nie jest moim druhem. Ok, porozmawiał ze mną, całkiem go polubiłem, ale znamy się góra kilkanaście minut. Poza tym jest psycholem i wolałbym unikać czegokolwiek z nim powiązanego do końca pobytu. Wreszcie po trzecie... Mało to ludzi dostało wpierdol? Raczej go nie zabiją, a może nauczą, żeby na widok trzech dresów dawać nogę, a nie rozpoczynać konwersację.
Po pierwsze nie miałem zbroi, miecza ani odpowiednio silnego głosu, by wydać z siebie epicki wrzask. Po drugie Tao nie jest moim druhem. Ok, porozmawiał ze mną, całkiem go polubiłem, ale znamy się góra kilkanaście minut. Poza tym jest psycholem i wolałbym unikać czegokolwiek z nim powiązanego do końca pobytu. Wreszcie po trzecie... Mało to ludzi dostało wpierdol? Raczej go nie zabiją, a może nauczą, żeby na widok trzech dresów dawać nogę, a nie rozpoczynać konwersację.
Cofnąłem
się. Zaraz potem usłyszałem skrzypnięcie niedelikatnie
odsuniętych drzwi, spojrzenia wszystkich gości skierowały się w
moją stronę, a mnie nie pozostało nic innego niż bohaterski
okrzyk i rzucenie się na przeciwników.
Powaliłem
na ziemię najbliższego, okładając go pięściami. Nie słyszałem
jego krzyków, nie czułem uderzeń broniących go chłopaków ani
nie patrzyłem na pokrywającą się powoli krwią twarz atakowanego.
Po prostu go biłem, metodycznie i w skupieniu. Powinienem
podziękować Amber za treningi.
Trwało
to kilkadziesiąt sekund, dokładnie do momentu, kiedy któryś z
tych zdesperowanych dzieciaków nie podniósł czegoś bardzo,
bardzo, bardzo ciężkiego i nie przypierdolił mi tym w łeb.
***
-
Żyjesz?
Nade
mną pochylał się Kris. Gdyby nie ton głosu, pomyślałbym, że
pyta z czystej galanterii. Brzmiał, jakby miał zamiar skoczyć z
mostu po otrzymaniu negatywnej odpowiedzi, ale jego twarz
przypominała maskę. Marmurową i wsadzoną do gablotki.
Niewydolność mięśni twarzy albo problemy z wyrażaniem uczuć,
zaszufladkowało go kolejne z moich alter ego – szanowny lekarz Lu.
-
Pomóc ci jakoś? - Chłopak nie ustąpił.
-
A masz jakiś alkohol? - zapytałem z nadzieją.
Pokręcił
głową.
-
W takim razie nie możesz mi pomóc. - Zamknąłem oczy. - Jestem
skazany na wieczne męki piekielne i nawet ty nie zdołasz mnie
uratować.
Było
mi cholernie niewygodnie. Ktoś dziwnie poskręcał mi kończyny tak,
że... Ach, ułożył mnie w pozycji bezpiecznej. Nic dziwnego.
Wyglądał na kogoś, kto dba o takie rzeczy.
-
Dobra, skoro możesz chrzanić od rzeczy, to równie dobrze możesz
wstać.
Podniósł
mnie bez pytania, obdarzając uśmiechem idealnym do reklamowania
jakiejś pasty do zębów. Zachwiałem się, z trudem utrzymując się
na nogach. Nie wyglądał jakby to zauważył, ale może nie zostawi
mnie od razu samego naprzeciwko grawitacji...
Runąłem
z powrotem na podłogę. Sekundę przed moim ekspresowym rendez-vous
z pralką Kris złapał mnie z powrotem. Odetchnąłem głęboko.
-
Jak chcesz mnie zabić, zrób chociaż, żeby nie bolało –
jęknąłem.
Uśmiechnął
się krzywo. Tym razem postawił mnie na ziemi o wiele delikatniej,
tuż przy szafce, na której od razu się podtrzymałem.
-
Kiedy tylko straciłeś przytomność, uciekli – poinformował mnie
zaskakująco suchym tonem. - Z przyczyn oczywistych nie mogłem
zawołać pomocy medycznej, ale zadbałem o drożność twoich dróg
oddechowych i tak dalej...
-
Dlaczego mnie nie pomściłeś? - parsknąłem.
Jego
usta na moment ułożyły się w wąska kreskę. Czułem się, jakbym
powiedział coś wybitnie niewłaściwego, ale co właściwie...?
-
Jestem pacyfistą – odparł, urażony. - Nie będę przykładał
ręki do przemocy.
Teraz
wszystko stało się jasne. To dlatego pierwszy nie zaatakował tamtych osiłków, dlatego Tao kazał nie dać mu się
zabić... Jakim cudem fanatyczny przeciwnik agresji wylądował w
zakładzie poprawczym?!
Musiałem
powiedzieć to na głos, bo Kris westchnął głęboko.
-
Rodzice złożyli na mnie skargę do sądu. Zeznawali, że jestem
okropny w domu, ale tak naprawdę chcieli mnie tu wysłać, by
wyleczyć z homoseksualizmu. - Rozłożył ręce. - Na dodatek zrobili to w momencie, gdy moje oceny gwałtownie się pogorszyły z powodu mojego
byłego faceta, więc linia argumentacji „jestem dobrym dzieckiem”
padła.
Zakrztusiłem
się śliną. Jak na razie nie spostrzegłem, by w ośrodku kogoś
mordowali albo gwałcili, jednak... Ciekawe, kim byli rodzice, którzy
wysyłali dziecko do poprawczaka za bycie gejem? Nie, jednak nie
chciałbym ich poznać. Nigdy.
-
Luhan. - Wyciągnąłem rękę. - Współudział w napadzie z bronią
w ręku.
Potrząsnął
moją dłonią. Może i był popieprzonym pacyfistą, ale
bezsprzecznie wylądował na szczycie mojej listy poznanych tutaj
ludzi. Między innymi dlatego, że, co jak co, on raczej nie będzie
próbował mnie pobić.
-
Przykro mi z powodu Tao – odezwałem się nagle. - Mam nadzieję,
że szybko go wypuszczą.
Odpowiedział
słabym, niemal niedostrzegalnym uśmiechem.
-
O niego bym się nie martwił. - Pokręcił głową. - Bardziej
martwiłbym się o nich.
Wyszedł
z pomieszczenia, zapominając o praniu.
***
Laya
dopadłem dopiero na śniadaniu. Miał niebezpiecznie podkrążone
oczy, ale poza tym prezentował się jak zawsze – uśmiech nie
schodził mu z twarzy. Przynajmniej dopóki się nie przysiadłem.
-
Luhan, idioto – mruknął, nachylając się do mnie przez stół –
kiedy przestałeś używać mózgu?
Zmarszczyłem
brwi. Co jest złego w przysiadaniu się do kumpla? Ktoś mu groził?
Podpadłem lokalnemu liderowi? W sumie nic wczoraj nie zrobiłem.
Tych trzech debili, którzy zaatakowali Krisa, nie wyglądali ani na
groźnych, ani na...
-
Nie powinieneś się z nimi zadawać. - Lay usiadł obok mnie, by móc
mówić jeszcze ciszej. - Mam na myśli Krisa i Tao. To są chwieje,
oni...
-
„Chwieje”? - powtórzyłem bezmyślnie.
-
Ludzie, którzy są spoza... grupy, ci wszyscy, co nie są od nas. -
Wolałem nie pytać, czym jesteśmy „my”. - Tylko że oni są
inni. Nie zostali odrzuceni, sami się odrzucili i teraz... Jeszcze
nikt nie słyszał, żeby Kris się bił, ale wiesz, wszyscy się go
boją i absolutnie im się nie dziwię, ale Tao to już kompletny
obłęd. Pieprzony którymś tam pas w sztukach walki, każdemu mówi,
że w innych.
Wyłapałem
z tego tylko tyle, że nie wiedzieli o pacyfizmie Krisa. Dzięki
bogom, ten facet był na tyle ogarnięty, iż nie trąbił o tym na
prawo i lewo. Niech się boją, nie zamierzałem nic mówić.
-
D.O od dawna próbuje coś z tym zrobić, bo w końcu to jego teren –
kontynuował Lay – ale niby jak? I wtedy podsunąłem mu
rozwiązanie! - Uśmiechnął się z dumą. - Nas nie znają, nie
wiedzą, do jakiej grupy należymy. A z tobą to już zupełnie!
Wystarczy, że ty któregoś z nich...
Już
wiedziałem do czego zmierza. Zasłoniłem mu usta dłonią i
pokręciłem głową.
-
Nie zrobię tego – szepnąłem, rozglądając się wokół. - Nie
znam tego twojego D.O ani nikogo z jego bandy, ale skoro nie potrafią
tego normalnie załatwić, to widocznie nie są po stronie
zwycięzców.
Odsunąłem
rękę. Lay nie odpowiedział, tylko wpatrywał się we mnie z
troską. W końcu westchnął z rezygnacją.
-
Rób co chcesz. - Wzruszył wreszcie ramionami. - Ale żeby nie było,
że nie ostrzegałem. I... Nie mów im o tym, jeszcze wyładują się
na mnie. - Kiedy nie odpowiedziałem, dodał. - Ze względu na naszą
znajomość, dobra?
Pokiwałem
głową. Lay wstał z miejsca, by odnieść tackę. Niemal od razu
obok mnie usiadł Kris. Oczy wszystkich obecnych na sali spoczęły
na nas – kilkadziesiąt osób vs. dwie, w tym jedna niezdatna do
walki z przyczyn ideologicznych.
Tao,
wracaj.
zajebiste *____*
OdpowiedzUsuńWow, porfawor proszę o więcej ! Hunhan, super przedstawione postaci, powiew świeżej koncepcji i trudności w życiu poprawczakowym :D
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy.
Jej, nie wiem dlaczego, ale strasznie zaleciało mi Bieleckim o.O i, tego...psychol Tao...pacyfista Kris...dlaczego ja już uwielbiam tą parkę? Coś czuję, że Lu się będzie nudził ;;
OdpowiedzUsuńHwaiting! Weny życzęę~
Bieleckim...? .-.
UsuńGenialne! Uwielbiam takie klimaty!
OdpowiedzUsuńCzekam na następną część ^.^