niedziela, 7 czerwca 2015

Tonight I'm screaming out to the stars - część IV


Pairing: HunHan, KaiLu
Ostrzeżenia: przekleństwa, papyrosy, lizanie sodomitów



Byłem zdziwiony, kiedy okazało się, że nie wylądowałem na satanistycznej parapetówce dla nerdów. Nie, żebym wątpił w normalność Kaia, ale... Ludzie z wydziału informatycznego zawsze wydawali się opętanymi przez maszyny wariatami. Albo naoglądałem się za dużo produkcji, w których przedstawiano ich jako żądnych mordu, pryszczatych maniaków.

Biorąc pod uwagę natężenie odjebanych facetów na metr kwadratowy, zdecydowanie przesadziłem z filmami. Nie chodziło o to, że wszyscy mi się podobali, raczej każdy z nich MÓGŁBY się podobać. Gdyby nie fakt, że aktualnie nie miałem ochoty na nikogo.

I tak, właśnie z tej niechęci zgodziłem się z miejsca pójść na imprezę z ledwo poznanym chłopakiem. Kurwa, byłem hipokrytą nawet we własnej głowie.

Kai czekał na mnie w jednym z kątów. Opierał się o ścianę, wyglądając jak uosobienie znudzenia. Przynajmniej dopóki nie znalazłem się na linii wzroku. Zastanawiałem się, na ile jego ekscytacja była udawana. I jakim cudem i tak mnie urzekała.

- Chciałem rzucić jakimś standardowym komplementem, ale chyba zabrakło mi słów. - Wyszczerzył się.

Otworzyłem usta, zamknąłem je i znowu otworzyłem. Po czym zamknąłem. Ostatecznie skupiłem się tylko na uśmiechaniu - co do tego miałem przynajmniej pewność, że wyjdzie. Okej, wyglądałem zajebiście, sam musiałem to przyznać, ale... byłem nieprzyzwyczajony. Sehuna nigdy nie bawiły czułości. Uważał, że powinienem traktować jako naturalny fakt, iż wyglądam dobrze. Przecież inaczej by się ze mną nie pieprzył.

- Spoko, widzę, że nie tylko mi. - Machnął ręką. - Właściwie spóźniłeś się, wręcz w chuj. Bałem się, że nie przyjdziesz. W sumie właśnie zamierzałem stąd uciekać na imprezę obok, ale... No, twoje zwiastowanie nieco mi przeszkodziło.

- Możemy tam iść, jeżeli tutaj jest aż tak źle. - Wzruszyłem ramionami.

Uniósł brwi, próbując wyglądać na dogłębnie urażonego.

- Nie zapraszałbym cię tutaj, gdybym nie wierzył w siłę tego miejsca. - Wyjął z kieszeni zmaltretowaną paczkę fajek. - Aczkolwiek tam pewnie będzie jednak fajniej. Wiesz, świat zepsutych modeli, rozbitych mercedesów, rzygających księżniczek...

- Modeli? - powtórzyłem. - Czyli Sehun...?

Kai nie ukrył rozbawienia.

- I właśnie dlatego wciąż siedzimy tutaj.


>>


Byłem pijany. Ostatnimi czasy przestało to być czymkolwiek dziwnym. Nie potrafiłem stwierdzić - w tej chwili naprawdę mało rzeczy byłem w ogóle w stanie zauważyć - czy kiedyś nie lubiłem alkoholu, czy po prostu dopasowałem się do roli szofera Sehuna. Który z kolei zalewał się w trupa bez najmniejszego problemu i oczekiwał od swojego wiernego chłopaka podwożenia i odwożenia absolutnie wszędzie. Nie potrafiłem wytłumaczyć, dlaczego dawałem się tak traktować.

Ktoś pociągnął mnie na parkiet, próbował objąć w pasie. Nie zwracałem uwagi na jego twarz - w obecnym stanie mogłem tańczyć z każdym. Czułem, jak ciepło i przyjemne mrowienie ogarniają całe ciało.

- Jesteś bardzo najebany? - To był jednak Kai.

Potrząsnąłem głową. Jego oddech na moment przyprawiał o zawrót głowy - Kai był chyba jeszcze bardziej nawalony ode mnie. Wiedziałem, gdzie trzyma ręce. Wiedziałem, jak zachowują się ludzie po alkoholu. Tego, jak po pijaku zachowuję się ja, właśnie zaczynałem się dowiadywać.

Tańczyliśmy, a raczej poruszaliśmy w przód i w tył. Czucie w nogach powoli zanikało. To był moment, kiedy kierował mną alkohol, nie mózg. Chciałem zejść z parkietu i usiąść, lecz nie ufałem własnej koordynacji.

Starałem się patrzeć w oczy Kaia, jednak mimowolnie nieustannie odwracałem wzrok. Nie potrafiłem tego tłumaczyć. On też na mnie patrzył. Tym razem nie było w tym nic przyjaznego, przypominał mi raczej Sehuna, kiedy się poznaliśmy. Kiedy wylądowaliśmy w łóżku.

Mój wzrok bezwiednie padł na jego usta. Były za duże, nie pasowały mi. Powinny być o wiele mniejsze, szersze i jaśniejsze. W ogóle wszystko mi się nie podobało, nawet te jego wielkie oczy, których lśnienie dostrzegałem pomimo ciemności i odurzenia alkoholowego.

Albo i nie. Może byłem zbyt wybredny. Może przesadzałem. Może tak naprawdę nadeszła pora, żeby przestać się przejmować.

Podniosłem się na palcach i po prostu go pocałowałem. Czekał na to. Wsunął mi rękę we włosy, drugą mocniej zacisnął w pasie. Całowanie po pijaku chyba nie było dla niego najmniejszym problemem. Nie zamknąłem oczu w obawie przed mdłościami, więc mogłem do woli wpatrywać się w jego długie rzęsy, ciemną skórę i zaciśnięte powieki.

Chciałem pogłębić pocałunek, jednak Kai się odsunął. Wyciągnął ostatniego, niemalże połamanego papierosa i zapalił. Nie spuszczałem z niego wzroku, nie nadążałem za rejestrowaniem całego wydarzenia.

- Zastanawiałem się przedtem, dlaczego Sehun z tobą był. Teraz - wskazał fajką moje wargi - chyba jednak rozumiem.

Zwymiotowałem.


>>


Rano Kai mnie przeprosił. Przyznał, że zachował się jak gnojek, a zawartość mojego żołądka na jego spodniach tak naprawdę było karą boską. Nie ciągnąłem tematu. Naprawdę nie miałem powodów do wkurwienia. Pracowali ze sobą, znali się - logiczne, że chciał zrozumieć, dlaczego Sehun wybrał jakiegoś nieznanego nikomu studenciaka. Kai mnie nie skrzywdził ani nie wykorzystał - leciał na mnie, co najmniej chciał się zaprzyjaźnić. Pocałowaliśmy się i zwyczajnie mu się wymsknęło. Powinienem być wdzięczny, że nie poszliśmy do łóżka. Po pijaku robiłem się żenująco łatwy.

Wytrzeźwiałem, ale wciąż czułem mdłości.


>>


Mijały wykłady, dni, tygodnie. Sehun wciąż się nie odzywał. Albo nie przychodził na zajęcia, albo unikał mojego towarzystwa. Czułem irracjonalną zazdrość. I rozczarowanie. Jak mogłem z góry założyć, że będzie próbował to ciągnąć po tak zdecydowanej odmowie? To ja go kochałem, nie on mnie.

To mi zależało, nie jemu.


>>


Po dwóch miesiącach wydarzyło się coś, co zepchnęło Sehuna na dalszy plan. I wszystko inne.

Email miał kilkanaście linijek, z czego sześć zmarnowano na wymienienie nazwisk i tytułów komisji. W żaden sposób nie obniżało to jego wartości. Te niepełne dwadzieścia wersów czytałem nieprzerwanie przez dwie godziny. Wydrukowałem wiadomość czterokrotnie, bezmyślnie wybierając złe ustawienia.

Moje amatorskie zdjęcia zostały zauważone na jednej ze stron internetowych i ocenione nadwyraz pozytywnie. Ja zaś sam, jako rokujący nadzieje młody artysta, zostałem zaproszony na spotkanie ze szlachetnym gronem. I nominowany do pieprzonego konkursu za serię zdjęć. 

Wysłałem wiadomości do rodziców i wszystkich bliskich znajomych. Czyli do całych sześciu osób. Każda z nich zwróciła uwagę na najpierw na literówki, a dopiero potem na treść. Chuj, nie mogłem jednocześnie być Sienkiewiczem i jego korektorem jednoczesnie. Nie w takim stanie.


>>


Siedziałem w wannie, pławiąc się nie w pianie, a we własnej chwale. Nie powinienem jeszcze tak się cieszyć. Mogli się pomylić, zmienić zdanie albo po prostu nie przyznać nagrody. I tak wręcz skomlałem ze szczęścia.

Nie miałem pojęcia, dlaczego poszedłem się myć z komórką. Ani dlaczego ją odebrałem. Tym bardziej, że wyświetlacz pokazywał numer, który już co prawda skasowałem z bazy kontaktów, lecz wciąż nie umiałem wyrzucić z głowy.

- Co? - zapytałem machinalnie.

W odpowiedzi usłyszałem jedynie bełkot, zagłuszany przez głośną klubową muzykę. Ktoś wołał, żebym się rozłączył, z innej strony słychać było śmiech. Naprawdę zamierzałem odłożyć telefon. Ale po chwili ktoś kogoś uderzył, ktoś zaklął, muzyka zamieniła się w pogłos.

- Luhan? 

Wyprostowałem się. Ten głos bez wątpienia należał do Sehuna, tego nie mogłem podważyć. W porównaniu do całej reszty. Musiałbym być idiotą, by uwierzyć, że mój pierdolony były chłopak potrafi brzmieć, jakby nie był czegoś pewny, jakby się bał, jakby był stanie doprowadzić głos do drżenia. Nie zrobiłby nic takiego, jeżeli nie przyniosłoby mu to żadnych korzyści. A ja w jego świecie byłem kompletnie bezużyteczny.

- Czego, kurwa, chcesz? - warknąłem.

- Luhan, przepraszam.

Przesłyszałem się. Nie było innej opcji. A nawet jeżeli naprawdę to powiedział, nie miał tego na myśli. To musiało znaczyć zupełnie coś innego, niż mi się wydawało, zawsze wydawało mi się za dużo, zawsze...

- Co? - wydusiłem z siebie.

- Luhan, kocham cię.

Telefon spadł do wody.

4 komentarze:

  1. Ten moment, kiedy wypuszczasz z płuc długo wstrzymywane powietrze. Bezcenne. Jak ja kocham wszystko, co wychodzi spod twoich rąk. Luhan. Jego charakter tutaj jest taki, że czasami mam wrażenie, że czytam o sobie. xD Końcówka - fenomenalna! Chcę, żeby Lu jako fotograf musiał robić zdjęcia Sehunowi, jakiekolwiek, o nie o nie, mój umysł schodzi w dziwne strony xD W każdym razie rozdział mi się cholernie podoba i strasznie polubiłam Jongina, idk czemu, ale go lubię. Czekam na nexta! xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O taaaak, gdyby to była sesja HunHana to byłoby takie piękne <333

      Usuń
  2. DOBRA SĄ FILSY I KOBIETO KŁANIAM SIE, POMIMO, ŻE TEGO NIE WIDZISZ (chyba, że jesteś stalkerem, to wtedy inaczej pogadamy)
    końcówka wykurwista. Zmiata z ziemi i powoduje ataki padaki /./
    coś wyczuwam, że Sehun coś kombinuje świntuszek jeden ._.
    w ogóle ten hunhan jest miazgą, w dosłownym znaczeniu i uwialbiam Twoje opowiadania ;_;
    weny i czekam na kolejne~
    /Miyuki (͡° ͜ʖ ͡°)

    OdpowiedzUsuń
  3. Yoyoyoyo
    Droga pani czekam na next i mam nadzieję że nastąpi to niedługo (͡° ͜ʖ ͡°)

    OdpowiedzUsuń