sobota, 20 czerwca 2015

SM Youth Detention Center - special (Minho) 1/2

Pairing: Minho x Sehun (powiedzmy)
Ostrzeżenia: samobójstwa, przekleństwa, jakaś tam przemoc, propozycje seksualne od nieletnich (a konkretniej ich preludium), papierosy (więc niech dzieci nie czytają!!!)
Halo halo: Jak już kilka osób się dowiedziało, Minho jest jedną z moich ulubionych postaci (coś jak Joffrey dla George'a Martina). Nie można było więc pominąć jego wkładu w całą historię, tym bardziej, że mimo wszystko większość problemów naszego biednego Luhana jest z nim związanych. 
Ten specjalny speszjal miał mieć jeden rozdział, ale niestety (albo i stety) wyszły dwa. Nic na to nie poradzę, jednak spokojnie - żeby nie zaprzepaścić ciągu fabularnego, następny rozdział będzie bieżący. Czyli powrócimy do narrator Luhana, który przynajmniej dla mnie jest o wiele przyjemniejszy niż Minho.
Miłej lektury!

Po prawej macie taką ładną ankietę >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
I tak, to nowe zacznę pisać dopiero po skończeniu poprawczaka, spokojnie.



Miałem pięć lat, kiedy po raz pierwszy poruszono ten temat.
- Zresztą ten młody, ten Jonghyun czy jak mu tam, wcale nie lepszy! - Mama plotkowała na ganku z sąsiadką. - Wykapany braciszek, jak nic też w poprawczaku wyląduje!
Podniosłem głowę znad klocków.
- Poprawczaku? - nie znałem tego słowa i nie miałem pojęcia, dlaczego ktoś miałby tam trafić za bycie „wykapanym”.
- Nic takiego, kochanie, baw się dalej. - Pogłaskała mnie po głowie, a ja posłusznie wróciłem do zabawy.
- Twój Minho to anioł, nie dziecko – zauważyła przymilnie sąsiadka.
Mama uśmiechnęła się z prawdziwą dumą. Nigdy nie wyłapywała fałszywych nut w głosach swoich zazdrosnych przyjaciółek, naprawdę była ucieszona.
- Prawda? - Znowu przesunęła dłonią po moich przydługich kosmykach. - Nie to, co to chłopaczysko z naprzeciwka, mówiłam ci.
Tym chłopaczyskiem z naprzeciwka, który według całego sąsiedztwa powinien wylądować w więzieniu, był Kim Jonghyun, mój najlepszy przyjaciel. Ale wtedy tego nie zrozumiałem. Tylko bawiłem się klockami.


***


Jonghyun był niskim, okrągłym dzieckiem, z którym dziwnie wszyscy próbowali się zadawać. Nie z powodu jego charakteru – wbrew pozorom był podły i egoistyczny – ale wyczynów. Jego rodzice w ogóle nie uznawali istnienia czegoś takiego jak dyscyplina, więc Jonghyun nie miał żadnych oporów przed robieniem najniebezpieczniejszych i najbardziej zabronionych rzeczy jak rzucanie kamieniami w okno czy uciekanie z podstawówki. Nie musiał bać się paska.
Chciałem być taki jak on. Wszyscy chcieli. A z jakieś nienormalnej przyczyny Jonghyun chciał się przyjaźnić tylko ze mną.


***


W gimnazjum nasza więź nie osłabła, wciąż zadawaliśmy się głównie ze sobą. Musiałem dzielić czas na naukę – rodzice zabroniliby mi się z nim spotykać, gdybym się opuścił – i włóczenie się z tym idiotą. Właściwie nie miałem pojęcia, jak mi się to udawało, ale jakoś wychodziło. W drugiej klasie jednocześnie dostałem nagrodę za trzecią najlepszą średnią w szkole i szósty mandat za wandalizm. Rodzice nigdy nie powiedzieli, jak przekonali dyrektora, by nie wywalił mnie ze szkoły.
Przez Jonghyuna zacząłem palić papierosy. Wystarczyło, że nazwał mnie ciotą, a już następnego dnia wypaliłem na balkonie całą paczkę. Bo przecież nie mogłem pokazać, że kaszlę od jakichś pierwszych lepszych fajek.


***


- Faktycznie się zaciągasz. - Jonghyun patrzył na mnie z jakimś zagadkowym podziwem. - Stary, odwołuję wszystko!
Skupiłem się na oglądaniu błyszczącego żaru, byle tylko się nie uśmiechnąć. Czułem dumę, w gruncie rzeczy to było przecież jakieś osiągnięcie.
- Mówiłem.
Jonghyun roześmiał się i uderzył mnie w plecy. Tak, że niemal wyplułem papierosa. On nigdy się nie powstrzymywał. Kiedy ja robiłem wszystko, by ograniczyć emocje, on wydawał się bombą, która notorycznie wybuchała. Raz była to radość, innego razu gniew – zawsze wszystko przeżywał tak samo głośno i intensywnie.
- Sorry, że w ciebie wątpiłem. - Stuknął mnie jeszcze raz. - Nie wziąłeś tego do siebie, co nie?
Zmełłem w ustach przekleństwo. Jonghyun mógł nie sięgać mi do ramienia, ale przyjebać potrafił. Nawet w żartach.
- Jasne, że nie, w końcu jesteśmy kumplami. - Wzruszyłem ramionami.
- Najlepszymi kumplami – uzupełnił.
Tym razem ja też się uśmiechnąłem.


***


Potem przyszło liceum i wszystko zaczęło się sypać. Nie nagle, nie doszło do żadnego trzęsienia, po prostu światy moje i Jonghyuna powoli przestawały się przenikać. Zapierdalałem do egzaminów, nie mogłem wychodzić, on kompletnie o to nie dbał. I o ile początkowo moje odmowy wyjścia z nim traktował jako chwilową aberrację, tak po pierwszym semestrze całkowicie się odciął. Znalazł nowych przyjaciół. Ja zresztą też.
Tylko że moi przyjaciele byli grzecznymi, zapracowanymi licealistami, a jego składali się głównie z odrzutków z dużą ilością wolnego czasu. I mózgiem tak nieużywanym, że nie wpadli na ukrywanie swoich tożsamości podczas włamań, napadów i innego gówna, które robili. Pewnego dnia po prostu ktoś rozpoznał ich na ulicy i zgłosił policji. A oni wsypali całą... paczkę, gang, w cokolwiek się to zmieniło.
Jonghyun wylądował w poprawczaku.


***


Matka mówiła, że na to zasługiwał. Ojciec milcząco się z nią zgadzał. Oboje czuli irytującą, wręcz obrzydliwą ulgę. I nie ukrywali tego. Ja... nie czułem niczego specjalnego. Nie widywałem się już z Jjongiem, nasza przyjaźń autentycznie należała już do przeszłości. Było mi trochę przykro, fakt. Ale nic poza tym.
Przynajmniej dopóki nie pojawił się na przepustce.
Babcia dowiedziała się o tym na jednym z tych strasznych zlotów starszych pań, na których rozwiązują tajemnice wszechświata. Do zobaczenia z nim zmusiły mnie wspomnienia dawnej bliskości i napomnienia babci, nie było w tym za wiele entuzjazmu. Nic zaskakującego.
Blok Jonghyuna wyróżniał się na całym osiedlu. Drugiego tak zniszczonego – albo, jak wolał mówić Jjong, u d o s k o n a l o n e g o – graffiti chyba nie dało się znaleźć w żadnej z dzielnic. Podwórko było prawie puste, niepogoda przegoniła dzieci i pragnących poplotkować sąsiadów. Za jedyne towarzystwo służył rząd wypełnionych po brzegi pojemników na śmieci, otoczonych jakże kuszącym fetorem odpadów.
Wszedłem na klatkę, znalazłem mieszkanie i nacisnąłem klamkę. Widok na brudny przedpokój, kilka pomazanych drzwi.
- Dzień dobry! - zawołałem. - I cześć!
- Do kogo? - rozległ się z głębi niski, kobiecy głos.
- Do Jjonga! - wykrzyknąłem.
Stałem w progu, nie wszedłem. Nigdy nie wchodziłem. Zawsze otwierałem drzwi, dawałem znać i wycofywałem się na schody. Taka była umowa.
Oparłem się ramieniem o ścianę i zapaliłem papierosa. Trzeba to rozegrać, jak gdyby nic się nie stało. Żadnych komentarzy, pytań. Jonghyun sam powinien wszystko opowiedzieć. Jeżeli zaproponowałby wyjście, miałem kilka godzin wolnego czasu. Mogłem je spędzić nawet na krawężniku, spokojnie – tak, spokojnie, zwyczajnie – rozmawiając o wszystkim.
- Czego?
Minęła chwila, nim zorientowałem się, że to on. Nie chodziło o wygląd, nawet z brodą, w okularach i kapeluszu można byłoby poznać go na kilometr. Raczej o... wszystko inne. Jonghyun stał wyprostowany niemal jak na musztrze, oczy wydawały się równie matowe jak jego cera. Nie widziałem, nie potrafiłem dostrzec w nim choć jednej cechy osoby, z którą się przyjaźniłem.
- Przyszedłem do ciebie, w końcu długo się nie widzieliśmy.
Nie odpowiedział, jedynie mnie obserwował. Chyba był zdziwiony moją obojętnością. Cóż, mógłbym zachować kamienną twarz nawet w obliczu apokalipsy. Pewnie o tym zapomniał.
- Naprawdę długo – sarknął. - Ile to było? Dwa lata?
Skinąłem głową.
- I nagle chcesz się ze mną widzieć? Bo mnie zamknęli? To takie zabawne? Przyszedłeś sobie popatrzeć? - jego głos osiągał coraz wyższe tony. - Teraz pewnie się cieszysz, że mnie zostawiłeś? Cieszysz się, że ciebie w to nie wciągnęli, nie?
- Nie – odparłem, mimo że właśnie błogosławiłem za to Boga.
Jonghyun potrząsnął głową. Nie uwierzył, to było oczywiste.
- Ja bym się cieszył.
Odwrócił się nagle, by ruszyć ku drzwiom. Nie miałem pojęcia, kiedy stał się taki... rozhisteryzowany. Jeszcze przedtem, nawet po tym, jak nasze drogi się rozeszły i widywaliśmy się tylko na ulicy, wydawał się niezmieniony. Wściekły albo wesoły, nic ponad te dwa stadia.
- Jjong...
Chciałem złapać go za ramię, odwlec od odejścia, ale nie udał mi się nawet chwyt. Jonghyun odskoczył niespodziewanie, by uderzyć mnie w brzuch. Nie miałem czasu na reakcję. Zatoczyłem się jak pijany. Nie biłem się od gimnazjum, zdążyłem zapomnieć o wszystkim. On nie.
- Zostawcie mnie w spokoju. Wszyscy.
Wszedł do mieszkania, trzasnął drzwiami. Zapanowała cisza. Wyprostowałem się z trudem, by rozejrzeć wokół. Wszyscy? Na korytarzu byłem tylko ja.


***


Po powrocie do domu popłakałem się z bezsilności. Mogłem wmawiać sobie wiele rzeczy, ale tęskniłem za nim. Jak cholera. Zobaczenie go tak... zmienionego jeszcze wszystko pogorszyło.
Wieczorem zaplanowałem sobie kolejne odwiedziny. Nie wiedziałem, ile ma czasu przed powrotem do ośrodka, więc nie mogłem tego przekładać. Może jeśli spotkalibyśmy się raz jeszcze, wszystko by się wyjaśniło. Ja bym wszystko wyjaśnił. I Jonghyun wreszcie zacząłby być normalny.
Z tą myślą położyłem się do łóżka.
Rano matka poinformowała mnie, że Jjong się powiesił.


***


Tym razem autopsja nie zamknęła sprawy. Ślady pobicia i przypaleń jedynie postawiły więcej pytań. Zrobiło się o tym głośno, jakiś pierdolony dziennikarzyna nawet chciał przeprowadzać ze mną wywiad. Szczęśliwie nigdy nie zapytał mnie o to wprost. Nie miał możliwości, nie wychodziłem z domu. Ani z pokoju.
Jonghyun nie żył. To brzmiało tak surrealistycznie, że nie potrafiłem dopuścić tego do świadomości. Nie żył. Facet, z którym grałem w piłkę na podwórku, deptałem samochody niefajnych chłopaków i paliłem pierwsze papierosy, popełnił samobójstwo. I już się nie ruszał. Chyba to najbardziej mnie przerażało. To, że już nie podskakiwał, nie wymachiwał pięścią i nie biegał. Teraz tylko leżał. Pewnie był zadowolony, uwielbiał leżeć. Chociaż nie byłem pewien, czy koniecznie w trumnie.


***


Wróciłem do szkoły. Wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem, nauczyciele pozwalali na przesunięcie terminów testów, uczniowie wciskali kondolencje pomiędzy „siema” a „ta stara pizda znowu dała mi szmatę”.
Śledztwo nie pozostawiło wątpliwości. Jonghyuna po prostu dręczono, przynajmniej tak to ujęto. Dręczono ze skutkiem śmiertelnym.
Telewizja nie miała oporów z transmitowaniem sprawozdań – ponoć sprawcy, dzieciaki z tego samego poprawczaka, nigdy przedtem nie były agresywne, miały przepustki za dobre sprawowanie i w ogóle zasługiwały na drugą szansę. Nie obchodziło mnie to. Nienawidziłem ich wszystkich. Wszystkich.


***


Nakręcałem się. Gromadziłem wszystko – najpierw o całej sprawie, potem tych popierdolonych dzieciakach, potem już o wszystkich poprawczakach. Nie obklejałem tymi ścian ani nikogo nie zadręczałem, po prostu chłonąłem. I coraz bardziej gardziłem. Kto w ogóle mógł wpaść na pomysł, żeby tworzyć takie ośrodki? Dlaczego nie wrzucano młodocianych przestępców prosto do więzienia? Jaki był sens traktowania ich aż tak dobrze, skoro ponad połowa i tak później lądowała za kratkami? Nie potrafiłem tego zrozumieć. A nikt nie umiał wytłumaczyć.

***


Wchodząc pierwszy raz do poprawczaka, czułem się jak szpieg. Jakiś zjeb na usługach KGB właśnie wkraczający do Pentagonu. To było w pewien sposób stymulujące, zupełnie inne niż przedtem sobie wyobrażałem. Lepsze.
Rozmowa z naczelnikiem była zaskakująco formalna i konkretna, naprawdę czułem się jak urzędnik państwowy. Ale tylko przez chwilę. Potem przypomniałem sobie, że ta praca polega na „opiekowaniu się”, przebywaniu z młodocianymi kryminalistami. I że do aplikowania wymagane było jedynie wykształcenie podstawowe. Czekał mnie co najmniej rok z dnem społecznym i idiotami. Cudownie.
Nie miałem żadnego pomysłu, co powinienem zrobić po dostaniu pracy. Kiedy pomyślałem pierwszy raz o pracy w poprawczaku, miałem kilkanaście lat i chciałem odpłacić się za... za wszystko. Potem sama idea mnie zaciekawiła. A w końcu doszedłem do wniosku, że chcę mieć styczność z tym środowiskiem. Zobaczyć, jak żyją i funkcjonują mali przestępcy. I co zrobić, by ich zmienić. Nieważne, czy na lepsze, czy na gorsze.


***


Przeglądałem akta przestępców, zajmowałem się nimi, obserwowałem. Każdy był porażką wychowawczą nierokującą żadnej poprawy. Gardzili prawem, mną, sobą nawzajem. Nie byli specjalni, mieli niczego na tyle ciekawego, by zasługiwali na trzymanie w tak dobrych warunkach. Posługiwali się tylko wyzwiskami i pięścią; próbowali przechytrzyć opiekunów nie po to, żeby zasmakować wolności czy chociażby porozmawiać, lecz żeby móc w spokoju się bić. Zwierzęta.
Wkurwiało mnie to. Na samym początku. Chciałem coś zrobić, każda ofiara agresji przypominała mi Jonghyuna. Latałem do naczelnika jak opętany, szukałem dowodów, angażowałem się. Potem ofiara okazywała się być napastnikiem w kolejnej sprawie, musiałem znowu zmieniać stanowisko. W końcu nie wytrzymałem. Zobojętniałem.
Do tego stopnia, że pewnego dnia na widok kilku przestępców tłukących małego, po prostu odwróciłem się i odszedłem. Miałem ciekawsze rzeczy do roboty.
Dwa dni później zobaczyłem jednego z nich skulonego we wnęce na ostatnim piętrze. To jego bito. Tym razem też chciałem udawać, że nic się nie dzieje. Nie pozwolił mi.
- Nienawidzisz nas wszystkich, prawda?
Zatrzymałem się, choć to nie pytanie mnie zdziwiło. Raczej nie trzeba było posiadać nadzwyczajnych umiejętności obserwatorskich, by to zauważyć. Zaskakujący był raczej oschły ton... dzieciaka, bo nie dawałbym mu więcej niż czternaście lat.
- Też ich nienawidzę – odpowiedział sam sobie. - Wszystkich.
Odchrząknąłem. Bardziej dla zachowania pozorów niż ze zmieszania. Usiadłem obok chłopaka, który posłusznie zrobił mi miejsce. Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Dlaczego cię biją?
Wzruszył ramionami. Taki zdystansowany - czy raczej pozujący na zdystansowanego – prezentował się cholernie dorośle. Pozbawione błysku oczy sprawiały, że przypominał... Odetchnąłem głęboko. Nie mogłem o tym myśleć. Nie chciałem o tym myśleć.
- Jestem mały, chudy i nie lubię mówić.
Taka odpowiedź uznał za wystarczającą? Zmarszczyłem brwi. Nie miałem pojęcia... o niczym. Dlaczego w ogóle go zapytałem, jak miałem zinterpretować tę odpowiedź, czy powinienem zarzucić jakąś radą. Czułem się jak na kolokwium.
- Przede wszystkim – przerwałem niekomfortową ciszę – musisz się zacząć wtapiać w tłum. Albo nie wychodzić z pokoju poza zajęciami, to też jakieś rozwiązanie.
Oczy dzieciaka spoczęły na mnie i miałem wrażenie, że studiuje cały mój mózg, badając historie rodziny od czasów wojny koreańskiej.
- Nie umiem – stwierdził wreszcie.
Powstrzymałem się przed niedojrzałym wywróceniem oczami i wstałem. Spędziłem tutaj i tak już za dużo czasu. Do kolacji miałem jeszcze kilkanaście minut, powinienem zdążyć na papierosa.
- Jesteś moim opiekunem, nie pomożesz? - Dzieciak wypowiedział to nie jak prośbę, raczej jak... prowokację. Poczułem się nieswojo. - Powinny cię obchodzić problemy wychowanków.
- Ale nie obchodzą.
Szedłem szybko, zatrzymałem się dopiero na schodach. W klitce, która tymczasowo służyła mi za pokój – blok mieszkalny dla pracowników był gruntownie remontowany – wypaliłem na szybko dwie fajki. A potem jeszcze jedną. Tym razem pierdoliłem godziny posiłków. Nie chciałem znowu spotkać dzieciaka, byłem gotowy nawet iść na L4. Dożywotnie.
To nie tak, że się wystraszyłem. To nie było spotkanie rodem z horroru czy ciężkiego dramatu, po którym człowiek nie chce się odzywać. Było jednak na tyle dziwne, że nie chciałem już przeżywać czegoś podobnego. Nigdy. Pozostawało mieć nadzieję, że dzieciak się po prostu odczepi.


***


Ale się nie odczepił. Chodził za mną na obchody. Dosłownie. Szedł kilka kroków za mną, stąpając, w jego mniemaniu, niezwykle cicho i ostrożnie. Co gorsza, nie mogłem go za to opierdolić, w końcu nie robił nic niedozwolonego. Musieliśmy wyglądać jak postacie z kreskówki.
Zdążyłem dobić targu z kilkoma „ważniejszymi”, popieranymi przez większość gówniarzami – oni nie robili określonych rzeczy, ja przymykałem oko. W pewien sposób siatka zależności oplatająca cały poprawczak była naprawdę fascynująca. Przypominali klany, skłócone i spiskujące przeciwko sobie. Nie zamierzałem im tego utrudniać. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że się pozabijają.
Obecność dzieciaka wszystko utrudniała. Czułem jakieś opory przed sprzedawaniem przestępcom umówionych papierosów czy ignorowaniem konkretnych akcji, kiedy nieustannie spoczywał na mnie wzrok cienia.
A potem dzieciak postanowił przestać być cieniem.
- Nie musisz ciągle biegać do swojego pokoju, żeby zapalić.
Prawie podskoczyłem. Tak przywykłem do jego obecności, że niemal o nim zapomniałem.
- Co? - Uniosłem brwi.
Skinął enigmatycznie głową. Zanim zadałem więcej pytań, chwycił moją dłoń i pociągnął. Jego palce były zaskakująco ciepłe, choć prawdopodobnie tylko tak mi się wydawało. Albo cierpiałem na niedokrwienie.
Nie skomentowałem, po prostu dałem się prowadzić. Biorąc pod uwagę, ile dzieciak mówił przedtem, pewnie właśnie przekroczył miesięczny limit. Prawdopodobnie nie uzyskałbym odpowiedzi na żadne pytanie, więc wolałem nie strzępić języka.
Byłem zdziwiony, gdy okazało się, że prowadzi mnie na dach. Zaręczano mnie, że drzwi są nieodwracalnie zamknięte. Nigdy tego nie próbowałem zweryfikować, zabawne.
Stanąłem na środku dachu i głośno wciągnąłem powietrze. Otwarta przestrzeń, tego mi brakowało. Przeciągnąłem się leniwie, czując przypływ jakieś idiotycznej radości. Ukradkiem spojrzałem na dzieciaka – też się uśmiechał. Tym razem nie wyglądał niepokojąco, tylko uroczo. Albo to nadmiar świeżego powietrza uderzył mi do głowy.
- Teraz też będziesz musiał coś dla mnie zrobić. - Przechylił głowę. - Tylko jeszcze nie wiem co.
Uniosłem brwi. Jeżeli teraz stawiał warunki, nie był najlepszym strategiem. Co nie oznaczało, że nie zamierzałem go wysłuchać. Byłem gotowy zrobić wiele dla kogoś, kto znalazł miejsce od palenia niebędące cuchnącym stęchlizną pokoikiem.
- Może teraz wszystko przemyślisz i dopiero później mi powiesz? - zaproponowałem.
Znowu pokiwał głową.
- Tylko nie zapomnij, że zawdzięczasz to Oh Sehunowi, nikomu innemu – ostrzegł niezwykle poważnym głosem.

***


Niby przestał za mną chodzić, ale zawsze był w pobliżu. Zaczął mówić, choć tak naprawdę rozmawialiśmy jedynie na dachu. Poza tym wolał ograniczać się do półsłówek i gestów.
Był strasznie zamknięty, zupełnie inny niż ludzie, do których przywykłem. Od dzieciństwa zadawałem się z samymi ekstrawertykami. Skakali, krzyczeli, władowywali się w kłopoty. Dzieciak nie robił nic takiego. Mówił cicho i powoli, zawsze krzyżował nogi albo dłonie i starał się całkowicie kontrolować dotyk. Przynajmniej tyle udało mi się zaobserwować.
Mniej więcej po kilku tygodniach uzmysłowiłem sobie, że nie myślę o nim jak o przestępcy. W jakiś irracjonalny sposób oddzieliłem go od grupy gówniarzy. Nie zaliczał się do nich, nie był taki jak oni. Nie był... prymitywny. Nie był, mimo że doskonale wiedziałem o tym, co zrobił. I co powiedział w sądzie. On mógł. On po prostu mógł.


***


Posłuchał moich rad. Starał się wtapiać tłum i, kurwa, wychodziło mu to doskonale. Tylko niekoniecznie z pozytywnym skutkiem dla mnie. Im bardziej stawał się niewidzialny dla innych, tym bardziej go zauważałem. Ta zależność była niewytłumaczalna i pozbawiona sensu, ale była. I nie mogłem nic z nią zrobić.
Mieliśmy zajęcia wychowawcze, potem planowo wypadał czas wolny. Po wszystkim zaczekał na mnie i razem ruszyliśmy na dach. Czułem na sobie jego wzrok, kiedy odpalałem papierosa.
- Pamiętasz naszą obietnicę? - Siedział w samym podkoszulku, mimo że wiało jak cholera. - Wiem już, czego chcę.
Podniosłem na niego wzrok, lekko zdezorientowany. Prawie zapomniałem o tej obietnicy, nigdy o niej nie wspominał.
- Chcę, żebyś dawał mi papierosy – odpowiedział na niezadane pytanie.
Parsknąłem głośno.
- Nawet o tym nie myśl.
Uniósł wysoko brwi.
- Powiedziałeś, że spełnisz moje życzenie.
- Nie pamiętam. I to nie ma znaczenia, i tak nie dałbym ci fajek. To straszne gówno. - Jakże adekwatnie wypuściłem dym. - Ludzie nie powinni się warunkować na własne życzenie. A już na pewno nie piętnastolatkowie.
Sehun zbladł ze wściekłości. Drażnienie go było niemal tak zabawne jak nastawianie przeciwko sobie całego poprawczaka. Tylko wymagało nieco więcej planowania.
- Nie oszukuj mnie – wycedził.
Otworzyłem fajkę i bez słowa podałem. Wyglądał na autentycznie zdziwionego, jednak nic nie powiedział. Nieumiejętnie wsunął papierosa między zęby, a ja pochyliłem się ku niemu i podałem ogień. Kiedy zaczął się krztusić, nie powstrzymałem śmiechu.


***


Z czasem tego pożałowałem. Sehun nie wpadł w nałóg, on w nim głęboko zanurkował. I nie zamierzał się wynurzać. Gdy tylko przestał kaszleć, zaczął ciągnąć fajkę za fajką, niemal pozbawiając mnie zapasów. I nic nie zapowiadało, że zamierzał przestać.
- Dzisiaj już wziąłeś, nie dam ci. - Jak zwykle byliśmy na dachu.
- To tylko jeden papieros – i tak nie odpuszczał.
Wzruszyłem ramionami. Sadystycznie powoli zapaliłem swojego szluga i głośno się zaciągnąłem. Niech cierpi, kurwa mać.
- Daj – zaczynał mnie powoli irytować.
Odchyliłem głowę. Milczałem przez moment, udając zastanowienie.
- A co niby dostanę w zamian? Masz jakieś propozycje?
Otaksował mnie chłodnym spojrzeniem.
- Mogę ci obciągnąć.
Fajka wypadła mi z dłoni.
- Co, kurwa?!
Sehun w ogóle nie wyglądał na przejętego moją reakcją. Ani swoimi słowami. Na przejętego czymkolwiek.
- To była tylko propozycja.
Patrzyłem na niego. Nic więcej. To było tak idiotyczne i niespodziewane jednocześnie, że prawie chciało mi się śmiać. Gdyby ktoś mnie zapytał, prawdopodobnie nie potrafiłbym nawet powiedzieć, jak mam na imię. Ani czym w ogóle jest imię.
- Myślałem, że akurat ty nie będziesz miał nic przeciwko. - Podniósł z ziemi moją fajkę. - Tym bardziej, że to uczciwa wymiana.
Pokręciłem głową. Raz słabo, drugi o wiele bardziej stanowczo.
- O czym ty pieprzysz?
- Byłoby zwyczajnie wygodnie.
To było popierdolone. Po prostu popierdolone. Brakowało słów, które mogłyby to opisać. Pierwszy szok już minął, pozostała jedynie świadomość, jak pojebane jest to, co właśnie się stało.
Sehun odszedł z papierosem na drugi koniec dachu, pozostawiając mnie samego. Ciekawe, czy myślał, że rozważam jego słowa. Nie, zastanawianie się nad tym też był popierdolone. Nie wiedziałem, czy potrafię się do tego odnieść, czy w ogóle powinienem się do tego odnosić. Zresztą ledwo byłem w stanie myśleć.
To był piękny dzień. Białe chmury nieznacznie odznaczały się na tle nieba, przepuszczając przez siebie słoneczne promienie. Powinniśmy teraz leżeć na środku dachu i rozmawiać o gówniarzach, których nie lubił. Zazwyczaj potem informowałem któregoś z wannabe gangsterów, że danemu osobnikowi należy spuścić wpierdol. I Sehun nie miał już kłopotów.
Dzisiaj nie leżeliśmy razem, nie rozmawialiśmy, nawet nie staliśmy obok siebie. I chyba nie należało tego zmieniać.

***


- Zaproponowałeś to komuś kiedyś?
Zostawiłem Sehuna po zajęciach, po prostu nie mogłem zlekceważyć tego tematu. Musiałem zrozumieć.
- To raczej mi to kiedyś zaproponowano. - Sehun uśmiechnął się bardzo nieszczerze.
- I co się wtedy stało?
- To ciebie nie dotyczy. Nic ciebie nie dotyczy. - Patrzył w ścianę, choć udawał, że nie unika mojego wzroku.
Straciłem cierpliwość. I tak byłem dla niego stanowczo za miły.
- Jeżeli proponujesz, że zostaniesz moją dziwką, to myślę, że jednak coś mnie dotyczy. Wiem, że minimalnie, ale jednak.
Wywrócił oczami. Przez kilkanaście sekund się nie ruszał, by wreszcie rozwalić się na fotelu. Spojrzał na mnie wyzywająco, jakby oczekiwał mojej reakcji. Czego się spodziewał? Że każę mu grzecznie usiąść i się wyprostować?
- To zresztą nie ma znaczenia – powiedział wreszcie. - Zaproponowałem to tobie, bo mniej więcej się lubimy, ale jak nie ty, to ktoś inny, nie ma pro...
Szarpnąłem go za koszulkę, zmuszając do wstania. Był przerażająco lekki jak na swój wzrost, miałem wrażenie, że mógłbym go zabić jednym uderzeniem. Ale to nie powstrzymało mojej wściekłości. Nie wiedziałem, co mną kierowało, wiedziałem jedynie, że nie potrafię tego powstrzymać.
- Wytłumaczę ci jedną rzecz – powiedziałem bardzo spokojnym, ciepłym tonem. - Nie mam pojęcia, co i dlaczego ci się popierdoliło. Nie obchodzi mnie to. Ale możesz być pewien – nie chcesz już tego proponować komukolwiek innemu. Rozumiemy się?
Sehun wpatrywał się we mnie szeroko rozwartymi oczami. Cisza.
- Zostaw mnie w spokoju – jęknął w końcu. - Wszyscy zostawcie mnie w spokoju.
Poczułem, jakby ktoś mnie uderzył. Mocno, w przeponę. On i Jonghyun w ogóle nie byli podobni, Sehun nawet w najgorszych chwilach nie wyglądał, jak on wtedy, ale teraz... To było za wiele. Na moment straciłem oddech. Pewnie parę lat temu łzy napłynęłyby mi do oczu albo dostałbym ataku paniki, jednak teraz mój organizm był na to zbyt dumny. Puściłem chłopaka i potrząsnąłem głową.
- Nie.


Na zakończenie: Uprzedzając ewentualne pytania - tak, fakt, że Sehun ma ciągoty do prostytucji jest psychologicznie spójny. To nie jest reguła, ale w przypadku osób molestowanych w dzieciństwie często występuje pewien dualizm. Tak jak w tym przypadku, kiedy Sehun nie ma problemu, wręcz wychodzi z propozycją bycia utrzymankiem Minho (i to za papierosy, cóż za waluta), a jednocześnie atakuje Luhana za próbę dotyku. To są zupełnie inne płaszczyzny relacji, więc i reakcje nie są takie same. Skomplikowane trochę, ale nie poradzę.

9 komentarzy:

  1. O nie, czy ty zmuszasz nas do polubienia Minho? Czy właśnie do tego doszło? Czy życzyłam mu śmierci i teraz nie mogę? XD
    Chciałabym, żeby wszystko się wyjaśniło i pogodzili się z Lu, ale chyba nic z tego, prawda? Coś mi się wydaje, że Minho będzie <3 Sehuna i... Nie odpuści łatwo, ale Luhan też się nie może poddać. W końcu to jego ostatecznie Sehun wybrał, prawda? PRAWDA? D:
    Weny, weny, weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. CZY TY PRÓBUJESZ NAS PRZEKONAĆ DO LUBIENIA MINHO XD
    Dobra, ta część była mocna. No i smutna wchujbardzo chyba nie muszę tego mówić? Spowodowałaś, że pewnie przez długi czas będę to wszystko rozkminiać. I współczuć im wszystkim po kolei xD
    Czekam na next~! Pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
  3. dobrze poznać to od drugiej strony - od strony Minho
    żal mi go przez wzgląd na Jonghyuna, którego tez mi żal ;;
    widać nawet taki tyran jak minho *jak w głównej fabule* miał swoje zachowania uwarunkowane przeszłością
    czekam na drugą część :3
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. I co ja mam teraz myśleć?
    Wcześniej go nienawidziłam i życzyłam wszystkiego, co najgorsze, a teraz?
    Teraz prowadzę wewnętrzną walkę duchową czego ja cholera chcę. Bo już kuźwa sama nie wiem, czy chcę nieczystego związku Minho i Sehuna czy mojego hunhana, w którym się tutaj zakochałam.
    Jestem prawie pewna, że Minho coś czuje do Sehna, nie jest obojętny wobec niego, sam fakt, że nie chciał pozwolić na to, żeby ktokolwiek poza nim go w ogóle ruszał... A z drugiej strony to, co wykiełkowało między hunhanem to cudo i cholera oboje ciężko na to pracowali... SEHUN, TY ROZPIERDALACZU LUDZKICH SERC! :<<
    Co ja mam sobie myśleć........................ ://////
    W takich sytuacjach to mnie zadowoliłby chyba trójkąt XD aczkolwiek, ja lubię sobie czasem poczytać jak autorzy ficzków ranią moich biasów, a co mi tam, popłakać nad cudzym losem :///
    Nie wiem, co będzie gorsze czy jak całkowicie zranisz Minho, czy Luhana.
    Czy w tym wszystkim wspominałam, że kocham twój styl pisania?
    dziękuję, za zniszczenie całego światopoglądu i idę czekać na następny rozdział czegokolwiek, co napiszesz. ;-;

    OdpowiedzUsuń
  5. Oficjalnie nadal nie lubie Minho, bo Luhan XD
    Propozycja Sehuna spowodowała że sfermentowałam, bo to było dziwne ;;;;;
    weny~~
    /Miyuki (͡° ͜ʖ ͡°)

    OdpowiedzUsuń
  6. Super opowiadanie, ale chciałam zapytać ile planujesz jeszcze rozdziałów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. myślę, że ze speszjalami zmieszczę się w 25. i skończę opowiadanie do końca roku, bo w końcu ileż można <:

      Usuń
  7. Mówiłam już, że Cię kocham?

    OdpowiedzUsuń