poniedziałek, 10 sierpnia 2015

SM Youth Detention Center - rozdział XIV

Pairing: HunHan
Ostrzeżenia: gejowe wyznania, przekleństwa, papierosy
Także ten tego: Tak strasznie Was podziwiam, że jeszcze nie rzuciliście tego opowiadania w cholerę. Serio, ledwo patrzę sobie w oczy po takim opóźnieniu. I nie, to nie jest obietnica poprawy, jestem mistrzem przekraczania dedlajnów.


Teoretycznie powinienem polegać na instynkcie i próbować uciec. Praktycznie nie było nawet takiej możliwości. Nie byłem tępą cycatą bohaterką z horrorów, naprawdę rozumiałem, dlaczego nie powinno się spierdalać do budynków, piwnic czy na piętra. Jasne, okna stanowiły jakieś wyjście, ale nie teraz. Nie w sytuacji, kiedy stałem tak blisko Minho, wręcz na wyciągnięcie ręki.
- Naprawdę nie ma żadnego dorosłego? - Powiesił kurtkę na wieszaku i wszedł do mieszkania.
Nie było po co zaprzeczać, tym bardziej, że Minho wyglądał, jakby był gotowy przeszukać mieszkanie. Cofnąłem się do salonu. Wbrew pozorom to nie było tylko tchórzostwo, zwyczajnie tam znajdowały się rzeczy, których mógłbym użyć do ewentualnej samoobrony. Jak między innymi urocza, stojąca tuż obok mnie lampka ze szklanym kloszem. Idealnym do rozjebania na głowie.
- Wyglądasz na zaskoczonego. - Minho usiadł na kanapie naprzeciwko. - Wyglądasz na zaskoczonego, a przecież sam najpierw do mnie przyszedłeś.
Co nie miało żadnego związku, ale w tej chwili moja pewność siebie nie była na tyle wysoka, bym to zauważył. Precyzyjnie ujmując, oscylowała w okolicach zera. 
- Siadaj. - Minho wskazał fotel obok. - Zastanawiałem się nad waszą wizytą. To było całkiem odważne, że przyszliście. Nie zakładałem, że aż tak ci zależy.
Wpatrywałem się w niego w oczekiwaniu przez kilkanaście sekund. Milczał. Ja także. Przynajmniej dopóki nie pojąłem, o co mu chodzi. Chciał jakiejś reakcji. Tylko co niby miałem powiedzieć? Zacisnąłem usta w wąską linię.
- Po przemyśleniu tego wszystkiego muszę się z tobą zgodzić – podjął więc temat. - Lepiej załatwić wszystko polubownie, prawda? Wcale nie musisz być problemem, możemy się, z braku lepszego słowa, dogadać.
Parsknąłem głośno. 
- Co rozumiesz przez „dogadać”?
Minho machnął dłonią, jakby odganiał irytującą muchę. Pewnie za coś takiego mnie uważał. Był, kurwa, w zajebistym błędzie.
- Oczywiście, mógłbym cię pobić, ale to niczego by nie zmieniło – całkowicie zignorował moje pytanie. - Wręcz przeciwnie, poczułbyś się jeszcze bardziej zmotywowany do zabawy w bohatera. A tego nie chcemy, Luhan. Ani ty, ani ja.
- My nie chcemy? - sarknąłem. - My? Nie mam pojęcia, czy istnieje chociaż jedna rzecz, której chcemy obaj. Szczególnie, jeżeli chodzi o...
- Ależ oczywiście, że istnieje, opanuj patos – przerwał mi bezceremonialnie. - Nie przyszedłem się tutaj z tobą pierdolić, tylko uświadomić jedną rzecz. Po raz kolejny: nie powinieneś mieszać, skoro zaraz nas opuszczasz.
Znowu. Byłem pewien, że uderzy właśnie w to. Na jego miejscu sam bym tak zrobił. Nie mogłem zaoponować, po prostu tak wyglądała rzeczywistość.
- To nie ma znaczenia – skłamałem gładko. - Nie jesteś cholernym tlenem, Sehun po prostu będzie sobie radził bez ciebie.
- Jesteś pewien? - Z ust nie znikał mu kpiący uśmiech. - Bo ja nie wiem, czy wytrzyma chociaż te trzy miesiące. Nawet z tobą jako obrońcą przed całym złem świata.
Żachnąłem się, ale nie przyszła mi do głowy żadna riposta. Wierzyłem Sehunowi i w Sehuna, jednak...
- Czego ode mnie chcesz?
- Tego, co zawsze, Luhan. - Uśmiechnął się zaskakująco sympatycznie. Dobra, musiałem przyznać, że mnie także bawiła monotematyczność tych rozmów. - Tylko nieco milszą i bardziej racjonalną drogą. Jak przystało na cywilizowane warunki świata poza zakładem poprawczym.
Kurwa, jeżeli to nie była groźba, to powinienem się zapisać na warsztaty dla paranoików. Tylko że to oczywiście była groźba. Nie, żebym nie przywykł.
- Nie.
Odmówiłem jak zawsze. Ale tym razem nie było tak jak zawsze. To było jak cholerne wypowiedzenie wojny na oficjalnym szczycie po kilkuletnich przepychankach medialnych. Inaczej mówiąc, teraz mogłem się spodziewać prawdziwego wpierdolu.
Minho nie ukrył zdziwienia, zresztą chyba nie dbał o kamuflowanie emocji. Patrzył na mnie, jakbyśmy zobaczyli się po raz pierwszy w życiu. Omiótł wzrokiem moją twarz, całą sylwetkę, wszystko. Wydawało się, że próbuje pojąć, jaki błąd popełnił, co powiedział nie tak. A przede wszystkim – jakim cudem śmiałem odmówić.
- Nie? - powtórzył, ale nie było w tym fałszywej słodyczy ani groźby, tylko lekka dezorientacja.
- Nie – powtórzyłem, tym razem mój głos brzmiał o wiele pewniej.
- To ma jakieś nieidiotyczne uzasadnienie?
Oczywiście, że miało. Po pierwsze Sehun nie był rzeczą, co do której posiadania mogłem debatować z innym ludźmi. Po drugie gdybym nawet potraktował go przedmiotowo, prawdopodobnie i tak zrobiłby wszystko według swojego uznania. Jasne, miałem na niego wpływ, niedawno zauważyłem jak ogromny, ale nie przeceniałem swoich możliwości. Po trzecie prędzej strzeliłbym sobie w łeb, niż chociaż rozważył istnienie wszechświata, w którym Minho dotyka Sehuna. Po czwarte miałem inny plan. Po piąte po prostu nie. Po szóste chuj Minho w dupę. Po siódme po prostu, kurwa, nie. Nie do sześcianu.
Rzecz jasna, nie wypowiedziałem tego na głos. Jedynie wzruszyłem ramionami. Mistrzyni Nonszalancjo, powitaj nowego czeladnika.
Nagłe szarpnięcie poderwało mnie z fotela. Minho pochylał się nade mną, trzymając za koszulkę. Cóż, mój instynkt nie spodziewał się niczego innego. Świadomość nieuchronności losu jednak niespecjalnie pomagała - nogi i tak zmiękły mi w kolanach, kark oblał pot.
- Chyba nie masz pojęcia, co właśnie zrobiłeś, dzieciaku - Minho uśmiechnął się szyderczo.
Serce skoczyło na bungee z gardła do jamy brzusznej. Czekałem na uderzenie, już próbowałem rozplanować samoobronę, przypomnieć meble, na których leży cokolwiek, co może się przydać. Nie, żebym się łudził, że mam jakiekolwiek szanse w starciu z umięśnionym, wyższym o głowę facetem.
Nagle poczułem, jak mnie puszcza, uderzyłem biodrem o podłokietnik i wylądowałem na ziemi. Stukot butów, kliknięcie zamykanych drzwi. Żadnego ataku, gróźb, drwin. Głośno wypuściłem powietrze. Zabawne, tym cholernym razem naprawdę wiedziałem, co robię.


***


Powrót. Za dwa dni. Nawet krócej, trzydzieści sześć godzin. Mieliśmy być w poprawczaku przed ósmą rano, a teraz właśnie dochodziła dziewiętnasta trzydzieści. We wszystkich książkach i filmach, z jakimi w życiu miałem do czynienia, bohaterowie narzekali na wolno przesuwające się wskazówki zegara – ja miałem za to wrażenie, że każda minuta jest równa sekundzie, że zaraz zamrugam i będę już jechał do tej cholernej placówki.
Dzisiaj Sehun u mnie nocował. Wolałbym spędzić z nim więcej czasu przed samym wyjazdem – byłoby to pewnie jedynie męczące i głupie, ale miałem tendencję do sentymentalnych akcji – ale rodzice nie wyrazili zgody. Całkowicie ich rozumiałem. Gdybym miał wysyłać moje dziecko gdzieś na kolejne trzy miesiące, też wolałbym z nim spędzić ostatni wieczór.
Do teraz nie mogłem zrozumieć, dlaczego kiedykolwiek się na nich wkurwiałem. Pewnie była to kwestia długiej rozłąki, spojrzałem na naszą relację z innej perspektywy, ale... Byli naprawdę zajebiści. Nawet teraz zostawili nam wolny dom na noc. Choć mogłem dać głowę, że na ten pomysł wpadł tata, mama wciąż o niczym nie wiedziała. I zamierzałem zrobić wszystko, by dowiedziała się jak najpóźniej.
- Chodźmy stąd, nudzę się. - Sehun nie podzielał mojego entuzjazmu. Albo cieszył się wolnym mieszkaniem, tylko nie chciał tego dać po sobie poznać. Tak jak zawsze.
- Na zewnątrz jest jeszcze gorzej, sezon zakupowy – zauważyłem logicznie.
- Chcę wyjść.
- Nie zjedliśmy jeszcze kolacji.
- Tak jak i połowa dzieci w Afryce, świat jest na to przygotowany. - Wywrócił oczami. - Chodź.
Podniosłem się niechętnie. Nie chciałem wychodzić, na miejscu mieliśmy wszystko. I to bez żadnej kontroli, było po prostu perfekcyjnie. Tylko co właściwie mogłem zrobić? Zignorowałby protesty, puszczenie go samego nawet nie przeszło mi przez myśl. Ze swoimi zdolnościami przetrwania Sehun zapewne zgubiłby się na pierwszym skrzyżowaniu.
- Gdzie chcesz iść? - zapytałem z wręcz namacalną irytacją.
Nie wyczuł jej albo doskonale udawał.
- Gdzieś, gdzie o tej porze nie będzie ludzi.
Opanowałem rozdrażnienie, nie miałem wyboru. Wściekanie się na Sehuna zazwyczaj nie przynosiło żadnego efektu. A naprawdę ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłem, była bójka z nim.
Ruszyliśmy na plac zabaw – jedyne miejsce, które o tej porze na pewno było opustoszałe. Szczególnie przy takiej pogodzie.
Deszcz był zimny i rzadki, więc nie przejmowałem się, że nie miałem na sobie cieplejszych ubrań. Bluza Sehuna była jeszcze lżejsza od mojej, ale on nigdy specjalnie nie przejmował się temperaturami. Zadrżał jednak, kiedy znaleźliśmy się w polu rażenie wiatru. Nie miał kieszeni w spodniach, więc tylko zacisnął palce, zupełnie jakby to mogło pomóc w ogrzaniu się. Wyciągnąłem dłoń, a on niemal natychmiast ją chwycił. Przesunąłem palcami po jego skórze – mogłem mieć zaburzoną percepcję, ale wydawała się całkiem ciepła. Aczkolwiek nie zamierzałem narzekać.
Zatrzymaliśmy się dopiero na samym placu, by usiąść na którejś z mokrych ławek. Nie przejmowaliśmy się wodą, która moczyła nam dżinsy. Stojąca nieopodal fontanna była podświetlona; krople wyglądały jak wielokolorowe światełka.
- Dalej nie chcesz wracać? - zapytałem przekornie.
- Nie – odpowiedział poważnie. - Nie wygląda tak źle, jak myślałem.
Otworzyłem usta, lecz zagłuszył mnie szum opon sunących po mokrym asfalcie.
Deszcz stawał się coraz bardziej intensywny. Woda uderzała o plastikową powierzchnię ławki, wystukując cichy rytm, a potem rozpryskiwała się obok naszych stóp. Jeżeli jeszcze nie byliśmy kompletnie przemoczeni, za parę chwil miało się to zmienić.
- Za to pada o wiele gorzej, niż się spodziewałem – sarknąłem.
Sehun parsknął głośno.
- Jesteś chujowy. Trochę entuzjazmu.
Wzruszyłem ramionen.
- To naprawdę nie jest jakaś zajebista atrakcja. Na każdym osiedlu jest takich mnóstwo. Wystarczy, że wyjdziesz z domu i przejdziesz kilka kroków.
- I kiedy to niby zrobię? Za dwa lata? - Zaśmiał się, ale nie było w tym nawet cienia wesołości.
Nie odpowiedziałem. Milczeliśmy i, co zaskakujące, nie było to niezręczne ani sztywne. Było zwyczajnie smutne. Milczeliśmy, bo nie potrafiliśmy znaleźć rozwiązania, nie chciałem wygłaszać pustych frazesów w stylu: „wszystko będzie dobrze”. Bo nic na to nie zapowiadało.
Wzdrygnąłem się, jednak nie byłem specjalnie zaskoczony, kiedy popchnął mnie na oparcie ławki. Przysunął twarz, lecz zaraz po tym znieruchomiał, to ja musiałem wykonać pierwszy ruch. Całowaliśmy się gwałtownie i chaotycznie, ostrożnie i głęboko, chwilami nawet robiliśmy to powoli. Nie miałem pojęcia, jak długo tam siedzieliśmy, ale kiedy w końcu się odsunęliśmy, Sehun uśmiechnął się.
- Wracajmy, czuję wodę w gaciach.
Wspaniale. Naprawdę wspaniale, że to powiedział, bo już prawie zaczynało się robić romantycznie. A przecież nie mieliśmy czasu na takie bzdury.


***


To było trochę pojebane, lecz nie czułem żalu, wracając do ośrodka. Jasne, nienawidziłem tego miejsca. Byłem w nim zamknięty, miałem Minho i gang młodocianych przestępców nad głową, a lekcje nie były wcale mniej nudne niż zajęcia w normalnych szkołach. Tylko że jednocześnie miałem tutaj kilku przyjaciół. I Sehuna. I ciągle się coś działo, chyba w jakiś masochistyczny sposób spodobała mi się dawka adrenaliny, którą aplikował mój organizm, gdy musiałem uciekać przed wpierdolem. W gruncie rzeczy czułem się niemal, jakbym wracał do jakiejś mugolskiej odmiany Hogwartu. Tato nazwał to syndromem sztokholmskim.
Na miejscu miałem zaledwie kilka minut, by pożegnać się z rodzicami. W tamtej chwili żałowałem, że zaspałem. Kiedy już stanęliśmy przed poprawczakiem, różnice pomiędzy tym miejscem a Szkołą Magii i Czarodziejstwa stały się zaskakująco widoczne.
Strażnicy znowu mnie zbadali, przeszukali, zabrali kilka rzemyków, których oczywiście zapomniałem zdjąć. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że przetrwają kolejne trzy miesiące w magazynie.
- Siema, Lu! - Ktoś klepnął mnie w tył głowy.
Nie musiałem się odwracać, sprawca był oczywisty. Pomimo piekącego bólu – uderzenie było dość mocne – uśmiechnąłem się, gdy Tao stanął naprzeciwko mnie. Wyglądał jak zawsze, uśmiechał się jak zawsze, pewnie był też tak samo przerażający. Szczęśliwie już dawno straciłem instynkt samozachowawczy i komplenie tego nie wyczuwałem.
- Jak przepustka? - zapytałem uprzejmie.
- Zajebiście, matka wciąż uważa, że to wszystko nie jest moją winą – parsknął. - Chce mnie stąd wyciągnąć, na razie zmusiła ich do przeprowadzenia na mnie jakichś testów. Nie wiem, jaki to ma sens i ile musiała za to dać w łapę, ale... W zasadzie mnie to jebie.
Skinąłem głową. Obaj wiedzieliśmy, że nie chce wychodzić. Nie, dopóki wciąż siedzi tu Kris. Poza tym przy całych swoich odpałach Tao posiadał jakąś tam zdolność racjonalnej oceny sytuacji. Jego matka mogła mieć więcej pieniędzy niż Sknerus McKwacz, jednak za pewne rzeczy nie dało się zapłacić. Prawomocny wyrok to prawomocny wyrok.
Odeszedł bez pożegnania, zostałem sam pośrodku korytarza. Może nie w znaczeniu dosłownym, wokół kręciło się mnóstwo ludzi, ale niekoniecznie chciałem z nimi rozmawiać. Ani w ogóle widzieć.
Ruszyłem do pokoju z kompletem takich samych ubrań i przedmiotów w dłoni, czułem wręcz chropowatość „munduru” przez torbę. Jak mogłem kiedykolwiek porównać do miejsce do jebanego Hogwartu?!
Sypialnia, o ile dało się tak nazwać to pomieszczenie, wyglądała zaskakująco... obco bez porozrzucanych wszędzie rzeczy Sehuna. Teraz półki były puste, na łóżkach leżała jedynie biała pościel, w szafie znajdował się tylko podstawowy zestaw ubrań i przybory do higieny osobistej. Dokładnie takie jak moje.
Odłożyłem wszystko i natychmiast ruszyłem na dach. Skoro na miejscu były rzeczy Sehuna, on sam też musiał gdzieś siedzieć. Prawdopodobieństwo, że znajdował się na dachu przekraczało sto procent.
Pomyliłem się minimalnie, natknąłem się na niego stojącego na schodach. Prowadzących na dach, rzecz jasna. Na mój widok przełknął ślinę.
- Nie jestem w stanie tam wyjść – oznajmił.
- Co? - Zmarszczyłem brwi, nie do końca widząc jakikolwiek powód.
- Nie jestem w stanie tam wyjść bez papierosa.
Westchnąłem ciężko. Potrafiłem to zrozumieć, przynajmniej szczątkowo. Przez niego wpadłem w nałóg, jednak nie byłem nawet w połowie tak uzależniony jak on. Teraz nie umiałem sobie przypomnieć, ile mógł wypalić w ciągu dnia, ale zdecydowanie nie była to jednocyfrowa liczba. Czasami wręcz zastanawiałem się, czy Minho w ogóle opłaca się taki układ – Sehun potrzebował mniej więcej pięciu-sześciu paczek tygodniowo, szczególnie odkąd zaczął dawać mi papierosy.
Sam próbowałem rzucić podczas pobytu u rodziców, poza tym poszedłem na fajkę rano, więc nie czułem jakiejś specjalnej potrzeby. Sehun za to wyglądał, jakby był gotów wyskoczyć przez okno.
- Ktoś na pewno przemyca, porozmawiam z Tao i ogarniemy – próbowałem włożyć w swoje słowa możliwe tyle przekonania, ile się dało. To nie tak, że wątpiłem w sam pomysł, wszystko było wykonalne, zwyczajnie wątpiłem w nasze portfele. Ceny na takim rynku musiały być zajebiście wysokie. - Zaangażuj ojca, żeby wysłał ci więcej pieniędzy. O wiele więcej pieniędzy.

***


W pokoju zastałem zarówno Tao, jak i Krisa. Przez parę sekund miałem wrażenie, że od któregoś dostanę w mordę, wyglądali na zajebiście wkurwionych. Po tym, jak usiedli po dwóch stronach pomieszczenia mogłem jedynie wywnioskować, że się pokłócili. Choć oczywiście wolałem niczego pochopnie nie stwierdzać, z nimi nigdy nie było nic wiadomo.
Tao obiecał załatwić papierosy, lecz nie był w stanie powiedzieć żadnych konkretów odnośnie do ceny. To już samo w sobie było złą zapowiedzią. Jeżeli Tao, cholerny Tao, którego za przerażającego szaleńca uważali niemal wszyscy, nie potrafił czegoś ot tak załatwić... Wolałem się nie wgłębiać.
Gdy opowiedziałem im o Minho, zareagowali zgodnie z przypuszczeniami. Inaczej mówiąc, byli po prostu wściekli – przynajmniej Tao na pewno był, Kris niemal się nie odzywał. Ale wyglądał na niezadowolonego, to mi wystarczyło.
Co bynajmniej nie zmieniało faktu, że martwiłem się. Dwa tygodnie w pustym poprawczaku nie odbiłyby się dobrze na żadnej psychice. Kris wyglądał o wiele lepiej niż przed naszym wyjazdem, lecz wciąż wydawał się bardzo wycofany. Chciałem z nim porozmawiać, zapytać o wszystko, jednak... W obecności Tao czułbym się niezręcznie. Dlatego nie wspomniałem o tym ani słowem.

***


Czatując przed gabinetem Kaia, czułem się jak bohater. Chuja bohater, superbohater. Jak męska wersja Czarnej Wdowy – szybki jak przecinak, zwinny jak jaszczurka, urodzony superszpieg. Gdybym nie znajdował się w poprawczaku, już leciałbym przefarbować się na rudo.
- Dzień dobry.
Podskoczyłem, przyprawiony niemal o zawał serca. Kai stał za mną, wyraźnie rozbawiony. Okej, może jednak nie byłem Czarną Wdową. Za to psycholog wreszcie przestał przypominać ducha – cienie pod oczami nie zniknęły, lecz bez wątpienia wróciła mu pewność siebie.
- Dzień dobry – odpowiedziałem kwaśno.
Kai poprawił pasek skórzanej torby, przewieszonej przez ramię, i podszedł do drzwi gabinetu. Wybrał kombinację kodową, pomieszczenie stanęło otworem. Zachęcił mnie gestem do wejścia. Nie było sensu protestować.
- Mogę cię o coś zapytać? - Opadł ciężko na fotel, ostatnią resztą dobrego wychowania powstrzymując się od położenia nóg na biurku. - Dlaczego stałeś za tamtą doniczką?
Mógł sobie darować, naprawdę. Nie dość, że przyłapał mnie w tak idiotycznym miejscu, to... Właściwie skąd miałem wiedzieć, że pójdzie innym korytarzem niż zwykle?!
- Dobra, inaczej. - Wyciągnął na blat kilkanaście teczek, foliowek i złączonych spinaczem kartek. - Dlaczego chcesz ze mną porozmawiać?
Okej, na to mogłem odpowiedzieć.
- Muszę wiedzieć, czym Minho cię szantażuje. Jakieś nagrania, zdjęcia, cokolwiek?
Szczęka Kaia wyglądała, jakby zaraz miała przeżyć bliskie spotkanie z podłogą. Możliwe, że byłem odrobinę zbyt bezpośredni. Chyba powinienem jakoś wprowadzić go w temat? Albo dłużej owijać w bawełnę?
- Skąd ty niby...? - Powoli wrócił do wykładania rzeczy, starał się sprawiać wrażenie nieporuszonego.
- Błagam cię – sarknąłem. - Byłeś wystarczająco jasny na dachu. Poza tym rozmawiałem z nim.
- R-rozmawiałeś? - wykrztusił.
- Tak można to nazwać. - Skinąłem głową. - W każdym razie nie zaprzeczył.
Kai wpatrywał się we mnie, jakbym właśnie zstąpił do jego gabinetu w postaci chleba i wina. Albo jakby nie miał słów na moją głupotę.
- Czy ja kilka tygodni temu nie zabroniłem tobie się w to mieszać? - Odchylił się na fotelu, spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek.
- Tu nie chodzi o to, czego mi zabroniłeś, a czego nie, to jest...
- Czy nie zabroniłem? - przerwał mi chłodno.
- Jakie to ma znaczenie? - Zacisnąłem zęby. - On nie jest wcale taki...
- Zadałem pytanie, Luhan.
- Zabroniłeś – warknąłem, zirytowany.
- Więc dlaczego mnie nie posłuchałeś? - Odgarnął włosy z czoła. - Nie przyjechałeś tutaj, żeby rozwiązywać takie sprawy. Ani żeby w ogóle brać w nich udział, rozumiesz? Powinieneś się tutaj uczyć zrozumienia swoich błędów. Resocjalizować. To takie trudne?
Przełknąłem ślinę. Protekcjonalizm, z jakim mnie traktował, był... Nie umiałem tego nazwać. Czułem wściekłóść, lecz nawet ona ustępowała wszechobecnemu rozczarowaniu. Byłem pewien, że mnie wysłucha. Że może i nie pomoże, ale wysłucha, poprawi błędy w planie. Nie uzna za nieodpowiedzialnego dzieciaka, który miesza się w sprawy dorosłych.
Wyszedłem.


***


- Nie wierzę, że naprawdę chcesz to zrobić. - Lay potrząsnął głową.
Dojechał dzień później, zatrzymali go dłużej w szpitalu na jego własną prośbę. Nic dziwnego, nie chciałem tu wracać na swoim miejscu, na jego tym bardziej. Niby miałem przejebane ze względu na Minho i D.O, ale tak naprawdę mógłbym przeżyć te trzy miesiące, unikając ich. Lay będzie musiał je spędzić na podlizywaniu się gangowi i szmuglowaniu dragów. Chociaż to drugie mógłby sobie darować, i tak miał już przejebane.
- Ja też nie. - Kris podniósł wzrok znad książki. - Jesteś za inteligentny na takie plany, to zwyczajne samobójstwo.
- A dla mnie to brzmi zajebiście. - Tao przeciągnął się głośno. - Serio, z chęcią pomogę ci rozjebać pokój tego tępego chuja.
Nie powstrzymałem uśmiechu. Aprobata Tao niekoniecznie oznaczała, że plan był spójny i nie miał logistycznych dziur, ale potrzebowałem pomocy. Nie mogłem zrobić tego wszystkiego sam.
- Jasne, a potem on urwie ci jaja. - Sehun odpalił papierosa.
Siedzieliśmy w naszym pokoju, zebrani na naradę wojenną. Zwołałem ją bez najmniejszej zapowiedzi na przerwie obiadowej, odrywając ich od talerzy. Dosłownie. Nic dziwnego, że byli wkurwieni. Irytację potęgował jeszcze Lay, którego przyprowadziłem bez żadnego uprzedzenia. Nikt poza mną go nie znał. I nikt mu nie ufał.
- Jeżeli wszystko ogarniemy, to nikt się w ogóle nie dowie, że my to zrobiliśmy. - Oparłem głowę na nodze Sehuna; idioci zajęli wszystkie łóżka, argumentując to prawem gościnności, więc musiałem siedzieć na podłodze.
- Ale po chuj ci to właściwie? - Sehun wyjątkowo nie próbował mnie odsunąć, za bardzo skupiony na zdobytej cudem fajce.
- To... skomplikowane. - Przygryzłem wargę.
Zbiorowe westchnienie. Nikt nie wyglądał na przekonanego, tylko na twarzy Tao nie pojawiły się żadne wątpliwości. Potrzebowałem ich pomocy, więc dlaczego nie mogli mi po prostu zaufać? Nieważne, jak nierealistycznie to wszystko wyglądało.
Otworzyłem usta, by wyrzucić to wszystko z siebie, lecz Lay uciszył mnie machnięciem ręki. Zaczerwienił się, gdy wszystkie oczy spoczęły na nim. Nie przywykł do wzbudzania aż takiego zainteresowania.
- Stary, my wszyscy chcemy ci pomóc, łapiesz? - Przechylił się ku mnie. - Przynajmniej ja chcę, nie mówię przecież w imieniu wszystkich gości. Ale... Posłuchaj, jak to brzmi z naszej strony. Chcesz, żebyśmy się włamali do pokoju jebanego Minho, żebyś mógł zabrać coś, o czym nie możesz nam powiedzieć, żebyś mógł zrobić coś, o czym też nie możesz nam powiedzieć. Brzmi zachęcająco!
- Tak! - Tao był konsekwentnym zwolennikiem rozpierdolu.
- Nie. - Kris tym razem nie oderwał się od książki.
Reszta się nie odezwała. Zajebiście. Plan pozbycia się Minho miałby paść na pierwszym etapie? Chuja. Najwyżej będę musiał zrobić wszystko sam.


***


Siedziałem z Sehunem na dachu, aż słońce zaczęło chować się za horyzontem. Mieliśmy nie zrywać się z zajęć, tym bardziej, że pozbyłem się naszego parasola ochronnego, ale... Chyba byłem zbyt zrezygnowany, żeby się ruszać. A Sehun zwyczajnie odzwyczaił się od uczęszczania gdziekolwiek.
Pył i kurz wirował wokół nas w promieniach żółci i różu, światła miasta migotały na tle ciemniejącego miasta. Było zimno, o wiele za zimno jak na nasze ubrania, lecz nie chcieliśmy nawet myśleć o powrocie do pokoju.
Kiedy próbowałem położyć się na plecach, uderzyłem głową o jakiś kamień. Podniosłem go, niesłusznie podirytowany. Uczucie to jednak zniknęło natychmiast, gdy zorientowałem się, co właśnie trzymam.
- Ej, napiszmy coś tutaj! - zawołałem niespodziewanie ożywiony, wymachując kawałkiem kredy.
Sehun nie wyciągnął dłoni z kieszeni spodni. Znowu nie miał papierosów - został mu dosłownie ostatni - więc był jeszcze bardziej drażliwy i labilny niż normalny.
- To debilne.
- Wcale nie! - zaperzyłem się.
Na potwierdzenie swoich słów zacząłem przesuwać kredą po betonie. Sehun nie ruszył się z miejsca; gdy na moment oderwałem się od pracy, napotkałem jego pełne politowania spojrzenie. Uśmieszek zniknął mu z ust, gdy zaprezentowałem dzieło.
SEHUN JEST SZTYWNYM DUPKIEM – widniało dumnie naprzeciwko mnie, gotowe głosić dobrą nowinę przypadkowym wędrowcom. 
Nie minęła sekunda, a Sehun wyrwał mi kredę.
LUHAN TO ZDZIECINNIAŁY POJEB – znaki były na tyle kształtne i równe, że nie powstrzymałem się przed pełnym uznania skinięciem głowy. Czyżby Sehun odkrył w sobie jakiś talent?
- Popatrz – wstałem, by mieć lepszy widok – istnieje całkiem niezłe prawdopodobieństwo, że tylko to po nas zostanie. Wiesz, jak lodowce się wreszcie roztopią, zaleje całą ziemię i ludzie będą żyć tylko na dachach. Te napisy to prawie nasze dziedzictwo.
- Kiedyś ich zdjęcia będą wisieć w muzeum narodowym. - Pokiwał głową. - Będa pokazywane jako ślady, że kiedyś istniało życie. Ciekawe, jak będą to kiedyś odczytywać. Pewnie jak jakieś jebane wypowiedzenie wojny.
- Albo jak wyznania miłości – palnąłem.
- Ni chuja, nawet naukowcy nie mają aż tak bujnej wyobraźni.
- A szkoda.
Nie spodziewałem się, że zapadnie taka cisza. To było bardziej idiotyczne niż sugestywne. Niż jakiekolwiek. Sehun nie zaśmiał się ani nie skomentował. Nie zapalił wsadzonego do ust papierosa, tylko stał. Wyglądał na zagubionego, był w jakiś sposób podobny do dzieci porzuconych na przystankach. Niezwykle wyrośniętych dzieci z fajką w zębach.
Wyciągnąłem zapalniczkę, by ulżyć mu choć w tym. Nie odsunął się, tak jak zazwyczaj czynił odruchowo. I wtedy całkowicie bezmyślnie doszedłem do wniosku, że mam dość. Mam dość tego milczenia, półsłówek i tego całego pierdolenia. Zrozumiałem, że przychodzą takie momenty, kiedy trzeba mówić wprost, by otrzymać jasną odpowiedź. To był jeden z nich.
Pocałowałem Sehuna w kącik spierzchniętych ust, uważając, by nie zahaczyć przypadkowo o papierosa. Przymknąłem oczy, gdy zaatakował gryzący dym. 
- Sehun – powiedziałem cicho, tak cicho, że niemal przekroczyłem granicę pomiędzy mówieniem a szeptem. - Sehun, chyba jestem w tobie zakochany.

13 komentarzy:

  1. Jak zawsze - genialne. Całuję autorskie rąsie.

    OdpowiedzUsuń
  2. WŁAŚNIE SIĘ DOWIEDZIAŁAM
    ----------------->
    https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/c2/3d/01/c23d0103fa5d4792613e66e6f1fffb6d.jpg
    upierdol mu głowę luhan!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooooooo! ooooo! oooooo! how sweet! <3 (to odnośnie końcówki XD)

    powiem tyle: choćby miało się palić, choćby mieli wyłączyć fejsbuka, choćbym miała mieć na obiad wątróbkę - nie ugnę się! dopóki nie zobaczę napisu "THE END" będę czekać na kolejne rozdziały :D

    Pozdrawiam serdecznie i niech moc HunHana będzie z Tobą :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Yah dzięki i czekam na następny~~
    Jestem super ciekawa jak to się skończy <3

    OdpowiedzUsuń
  5. W jedno popołudnie nadrobiłam rozdziały i... wow. Uwielbiam ich historię. Kocham postać Sehuna całym sercem i duszą (o ile coś takiego istnieje), a cały ten poprawczakowy klimat w pewien chory sposób mnie zachwyca. Może to dlatego, że kręcą mnie takie popieprzone rzeczy, a może po prostu masz niesamowity talent to przyciągnięcia uwagi czytelnika. Anyways~ czekam na kolejny rozdział (który mam nadzieję pojawi się prędko!), ale sama też jestem mistrzynią przekraczania deadline'ów więc pewnie nawet nie będę się gniewała, jeśli reakcję Sehuna na owe wyznanie poznam za dłuższy okres czasu XD

    yehetasshole.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja pizdacze. Tak, wiem, poetycko. To uczucie, kiedy czytasz i masz rozjebke zamiast mózgu, bo Sehun to pizdeczka, sori. Prawda boli.
    Teraz sobie zacytuję, bo mogę "przez parę sekund miałem wrażenie, że od któregoś dostanę w mordę, wyglądali na zajebiście wkurwionych." ..... you made my day
    " Tao był konsekwentnym zwolennikiem rozpierdolu." tutaj oficjalnie zaczęłam kwiczeć do komputera.
    Luhan nosi kiecke w tym związku i ja to czuje :"") moje dziecko.
    Weny~~

    OdpowiedzUsuń
  7. rany
    piękne
    cudowne
    i w ogóle
    kckc

    OdpowiedzUsuń
  8. o mój boże czytam to od dzisiaj i wieeeeelbie <3 piękne

    OdpowiedzUsuń
  9. O BOŻE TEN KONIEC.
    Tak bardzo się stęskniłam i boże luhan to life goal w tym ff!

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wiem co mam napisać xD Ale chcę coś napisać xD Więc... Czytanie tego opowiadania było moją ulubioną rozrywką przez ostatnie dni, to jest genialne, nigdy nie czytałam czego takiego, a już na pewno nie z HunHanem w rolach głównych <3 Życzę Ci dużo czasu i weny do pisania, bo jesteś do tego stworzona <3 Love

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wgl, jestem debilem, że zaczęłam ogarniać tego bloga dopiero z tydzień temu, chociaż mam go w subskrypcjach od jakiś dwóch lat. Debil roku- to ja. Musisz więc szybko dodać kolejny rozdział, bo jak nie to stracę wątek i znowu zaniedbam tego bloga na jakiś rok, co najmniej XD #TruePrawda

      Usuń
  11. AAAA <3
    Chce kolejne rozdziały, chceeeeeee, proszeeeeeeeee
    Fick wyjebany w kosmos i wgl brak słów, mózg na ścianie
    Lovki, więcej takich *.*

    OdpowiedzUsuń