Pairing: SeKai
(EXO)
Tematyka (dla całej
serii): mjełości młodych
gniewnych, spotkania po latach, walka o prawa LGBT, trochę
niezdrowego fanatyzmu i zdrowej obojętności
Ostrzeżenia:
przekleństwa, homofobia
otoczenia, Sehun jest głupi
Zaplecze historyczne
(jak to poważnie brzmi, borze szumiący): jak
prawie wszyscy wiedzą w Korei dalej jest dość duży problem z
homofobią, w latach 90 było jeszcze lepiej. aczkolwiek właśnie
wtedy powstawały wszystkie organizacje działające na rzecz mniejszości i właśnie to będzie stanowiło tło całego
opowiadania. amen, koniec zanudzania.
Wakacje, 1991
Tamtego wieczora znalazłem
się w piekle.
W sensie niedosłownym, choć niemniej dramatycznym. Termometr wahał się pomiędzy koszmarem a gotowaniem białka, ledwie dało się oddychać. Nikt normalny nie wysuwał nawet nosa spoza wypełnionych wentylatorami domów. Nikt, poza nami.
Byliśmy zwykłą paczką znajomych, normalną grupą chłopaków. Nie mieliśmy żadnej specjalnej nazwy, w końcu nie chcieliśmy być gangsterami. Kojarzyli nas głównie po Kyungsoo, któremu powierzchowność bardzo niskiego dzieciaka nie przeszkadzała we wdawaniu się z każdą możliwą bójkę, oraz Baekhyunie. A konkretniej po tym, że jego rodzice dorobili się niewyobrażalnej kasy i opłacało się z nim trzymać. Reszta składała się z mniej bądź bardziej bezimiennych facetów, którzy wyczuli dobry moment na przyłączenie się do paczki. Byłem jednym z nich.
W zasadzie jednak nieco różniłem się od pozostałych. Nie w wydumany, typowy dla wierzących we własną oryginalność nastolatków sposób, tylko naprawdę. Właściwie nie miałem pojęcia, dlaczego w ogóle się ze mną zadają. Ani ja z nimi. Nie kwestionowałem łączących nas więzów, zwyczajnie większość z nich opierała się na piciu i uciekaniu od obowiązków. Zwykle sprowadzało się to do grupowych wagarów. Ja natomiast miałem słabą głowę, starałem się nie wybijać przed szereg i przed wakacjami odebrałem stypendium za niezwykłe wyniki w nauce. Nie mieliśmy zupełnie nic wspólnego. Oni chyba również nie wiedzili, jakim cudem się przyjaźnimy. Ale nikt o tym nie mówił. Cóż, może każda grupa potrzebowała kogoś takiego.
Kolejny normalny dzień wakacji. W planach mieliśmy zgarnięcie jakiegoś gościa, pójście z nim gdziekolwiek i zmarnowanie całego wieczoru. Choć raczej nie na piciu, Kyungsoo musiał wcześniej wracać do domu.
Nie przejmowałem się celem, po prostu podążałem za grupą. Chłopak, który miał do nas dołączyć, był jakimś bliższym znajomym Kyungsoo. Nikt więc nawet nie ośmielił się kwestionować jego uczestnictwa w spotkaniu, mimo że musieliśmy dla niego zapierdalać przez pół miasta. W ukropie. Pot spływał nam po karkach, plecach, czołach. Jedynie Kyungsoo jakoś się trzymał, lecz on zawsze wydawał się odporny na warunki pogodowe. Gdyby zobaczył nas jakiś amerykański rysownik, z pewnością zainspirowany naszym widokiem stworzyłby komiks o marszu zombie, arcydzieło gatunku.
Chłopak siedział na krawężniku obok McDonalda , skryty w cieniu drzew. Jeżeli przed chwilą cała grupa ledwo tłumiła pretensje za przejście takiego kawałka, teraz nie było po tym śladu. Nowy był po prostu... po prostu cool. Wbrew temu, co powtarzał zafiksowany na punkcie makaronizmów nauczyciel koreańskiego, tylko to słowo było w stanie oddać moje odczucia. Chłopak miał farbowane czerwone włosy, doskonale prezentujące się w zestawieniu z jego ciemną skórą, strój godny surfera ze Słonecznego Patrolu i deskorolkę. Nawet na siedząco nie ściągał z niej nóg. Słowem – popisywał się. Atencyjnie próbował zaszpanować, dokładnie tak określił to przedtem Kyungsoo.
Nikomu to nie przeszkadzało. Moi przyjaciele gapili się z błyszczącymi oczami na jego kolorowe włosy, deskorolkę, niego samego, a mnie to zwyczajnie nie obchodziło.
Chłopak przywitał się z Kyungsoo, potem rzucił parę zabawnych uwag – tak przynajmniej wywnioskowałem po śmiechu reszty – i podniósł się z miejsca. Oczywiście podjechał do nas na deskorolce.
- Czyli dzisiaj skatepark, a jutro plaża? - zapytał. Nawet jego głos brzmiał wyluzowanie, choć mówił zdecydowanie za cicho.
Nie słyszałem przedtem o niczym takim, ale wszyscy pokiwali głowami.
- Tylko na plażę gdzieś popołudnu, nie możemy przegapić naszego Sehuna w akcji – parsknął Baekhyun, wskazując mnie palcem.
Nowy po raz pierwszy spojrzał bezpośrednio na mnie. Uśmiechnął się półgębkiem, lecz nie było w tym złośliwości, raczej zaciekawienie. Mimo to odwróciłem wzrok, debilnie zażenowany. Naprawdę mogli sobie darować.
Pomimo kpin przyjaciół nie uważałem swojej roboty za coś wstydliwego. Każdy sposób wakacyjnego dorabiania był dobry, poza tym... Lubiłem być ratownikiem. W zamian za siedzenie na plaży dostawałem całkiem niezłe pieniądze, płacili o niebo lepiej niż w sklepach. No i jasne, oddelegowano mnie na jakieś zapomniane rewiry, bo byłem tylko dzieciakiem, ale... Czasami coś się działo. Czułem zajebistą satysfakcję za każdym razem, kiedy wylegiwanie się na piasku w przeciągu jednej chwili zmieniało się w interwencję. Szczerze mówiąc, byłem wtedy zwyczajnie dumny. Ale nie mogłem tego powiedzieć tej wiecznie kwestionującej, sztucznie zdystansowanej bandzie.
Nikt szczęsliwie nie drążył tematu, więc po wypaleniu kilku papierosów wróciliśmy do włóczenia się. Tym razem w cieniu i jak najbliżej zbiorników wodnych. Nowy jechał obok na deskorolce, rozmawiał swobodnie ze wszystkimi.
Odwiedziliśmy parę domów, chłopaki wzięli sprzęt. Nawet ja pożyczyłem od Kyungsoo stary BMX jego brata – nie umiałem i nie chciałem na tym jeździć, ale przyjście na skatepark bez żadnego sprzętu równało się byciu ciotą. A to była ostatnia rzecz, której pragnąłem.
W trakcie jazdy pojąłem, jak bardzo nie potrafię tego obsługiwać. Może nie lądowałem raz po raz twarzą na betonie, ale co podjazd drżałem o swoje życie. Całkiem słusznie. Po godzinie miałem na ciele więcej siniaków niż pieprzyków.
Nowy też okazał się nie być takim mistrzem, na jakiego usiłował pozować. Z dziwną satysfakcją obserwowałem każdy jego upadek. Przynajmniej dopóki nie zdałem sobie sprawy, że nikt poza mną tego nie zauważa i nie piętnuje. Chłopak nawet wywracał się z jakimś dziwnym tanecznym wdziękiem, a potem podniosił się ze śmiechem. Reszta śmiała się z nim, nie z niego.
To było frustrujące.
Zrezygnowałem z jeżdżenia równo po kolejnej godzinie, wręcz odliczałem czas. Miałem dość. Byłem zgrzany i zmęczony, mimo że temperatura gwałtownie spadła. Chciałem tylko napić się czegokolwiek, wyłożyć na trawie i zdechnąć.
Stanąłem przed automatami, próbując zrealizować przynajmniej pierwszą część planu. Ilość pieniędzy w moich kieszeniach zdecydowanie temu nie sprzyjała. Gorączkowo szukałem drobniaków, marząc o cudzie, w którym automat wydawałby picie za ładny uśmiech i czyste zęby. Maszyna pozostała jednak nieubłagana. Dopóki ktoś nie dorzucił brakującej reszty.
- Teraz zacznij się modlić, żeby nie połknął, bo więcej nie mam. - Nowy wyszczerzył się szeroko.
Odpowiedziałem zdawkowym uśmiechem, bardziej zmieszany niż wdzięczny. Wybrałem względnie neutralny światopoglądowo napój, wyciągnąłem i od razu podałem chłopakowi.
- Masz prawo do 40% - oznajmiłem.
- Super. Gdybym tylko jeszcze wiedział, ile to jest. - Pociągnął łyk.
- Puszka ma 200 mililitrów, więc skoro 10% wynosi 20, to logcznie 40%...
Przerwał mi parsknięciem.
- To był żart.
Zamrugrałem, wybity z rytmu. Żart. Żart, jasne. Już drugi raz tego dnia poczułem się jak kompletny idiota.
- Jestem Jongin – nie dał mi sformułować odpowiedzi.
- Sehun. - Uścisnąłem jego dłoń.
- Wiem, panie ratowniku.
Znowu się zaczerwieniłem. Jongin roześmiał się dźwięcznie i wrócił do reszty, zostawiając mnie z pragnieniem rozjebania głowy o pobliską ścianę.
W sensie niedosłownym, choć niemniej dramatycznym. Termometr wahał się pomiędzy koszmarem a gotowaniem białka, ledwie dało się oddychać. Nikt normalny nie wysuwał nawet nosa spoza wypełnionych wentylatorami domów. Nikt, poza nami.
Byliśmy zwykłą paczką znajomych, normalną grupą chłopaków. Nie mieliśmy żadnej specjalnej nazwy, w końcu nie chcieliśmy być gangsterami. Kojarzyli nas głównie po Kyungsoo, któremu powierzchowność bardzo niskiego dzieciaka nie przeszkadzała we wdawaniu się z każdą możliwą bójkę, oraz Baekhyunie. A konkretniej po tym, że jego rodzice dorobili się niewyobrażalnej kasy i opłacało się z nim trzymać. Reszta składała się z mniej bądź bardziej bezimiennych facetów, którzy wyczuli dobry moment na przyłączenie się do paczki. Byłem jednym z nich.
W zasadzie jednak nieco różniłem się od pozostałych. Nie w wydumany, typowy dla wierzących we własną oryginalność nastolatków sposób, tylko naprawdę. Właściwie nie miałem pojęcia, dlaczego w ogóle się ze mną zadają. Ani ja z nimi. Nie kwestionowałem łączących nas więzów, zwyczajnie większość z nich opierała się na piciu i uciekaniu od obowiązków. Zwykle sprowadzało się to do grupowych wagarów. Ja natomiast miałem słabą głowę, starałem się nie wybijać przed szereg i przed wakacjami odebrałem stypendium za niezwykłe wyniki w nauce. Nie mieliśmy zupełnie nic wspólnego. Oni chyba również nie wiedzili, jakim cudem się przyjaźnimy. Ale nikt o tym nie mówił. Cóż, może każda grupa potrzebowała kogoś takiego.
Kolejny normalny dzień wakacji. W planach mieliśmy zgarnięcie jakiegoś gościa, pójście z nim gdziekolwiek i zmarnowanie całego wieczoru. Choć raczej nie na piciu, Kyungsoo musiał wcześniej wracać do domu.
Nie przejmowałem się celem, po prostu podążałem za grupą. Chłopak, który miał do nas dołączyć, był jakimś bliższym znajomym Kyungsoo. Nikt więc nawet nie ośmielił się kwestionować jego uczestnictwa w spotkaniu, mimo że musieliśmy dla niego zapierdalać przez pół miasta. W ukropie. Pot spływał nam po karkach, plecach, czołach. Jedynie Kyungsoo jakoś się trzymał, lecz on zawsze wydawał się odporny na warunki pogodowe. Gdyby zobaczył nas jakiś amerykański rysownik, z pewnością zainspirowany naszym widokiem stworzyłby komiks o marszu zombie, arcydzieło gatunku.
Chłopak siedział na krawężniku obok McDonalda , skryty w cieniu drzew. Jeżeli przed chwilą cała grupa ledwo tłumiła pretensje za przejście takiego kawałka, teraz nie było po tym śladu. Nowy był po prostu... po prostu cool. Wbrew temu, co powtarzał zafiksowany na punkcie makaronizmów nauczyciel koreańskiego, tylko to słowo było w stanie oddać moje odczucia. Chłopak miał farbowane czerwone włosy, doskonale prezentujące się w zestawieniu z jego ciemną skórą, strój godny surfera ze Słonecznego Patrolu i deskorolkę. Nawet na siedząco nie ściągał z niej nóg. Słowem – popisywał się. Atencyjnie próbował zaszpanować, dokładnie tak określił to przedtem Kyungsoo.
Nikomu to nie przeszkadzało. Moi przyjaciele gapili się z błyszczącymi oczami na jego kolorowe włosy, deskorolkę, niego samego, a mnie to zwyczajnie nie obchodziło.
Chłopak przywitał się z Kyungsoo, potem rzucił parę zabawnych uwag – tak przynajmniej wywnioskowałem po śmiechu reszty – i podniósł się z miejsca. Oczywiście podjechał do nas na deskorolce.
- Czyli dzisiaj skatepark, a jutro plaża? - zapytał. Nawet jego głos brzmiał wyluzowanie, choć mówił zdecydowanie za cicho.
Nie słyszałem przedtem o niczym takim, ale wszyscy pokiwali głowami.
- Tylko na plażę gdzieś popołudnu, nie możemy przegapić naszego Sehuna w akcji – parsknął Baekhyun, wskazując mnie palcem.
Nowy po raz pierwszy spojrzał bezpośrednio na mnie. Uśmiechnął się półgębkiem, lecz nie było w tym złośliwości, raczej zaciekawienie. Mimo to odwróciłem wzrok, debilnie zażenowany. Naprawdę mogli sobie darować.
Pomimo kpin przyjaciół nie uważałem swojej roboty za coś wstydliwego. Każdy sposób wakacyjnego dorabiania był dobry, poza tym... Lubiłem być ratownikiem. W zamian za siedzenie na plaży dostawałem całkiem niezłe pieniądze, płacili o niebo lepiej niż w sklepach. No i jasne, oddelegowano mnie na jakieś zapomniane rewiry, bo byłem tylko dzieciakiem, ale... Czasami coś się działo. Czułem zajebistą satysfakcję za każdym razem, kiedy wylegiwanie się na piasku w przeciągu jednej chwili zmieniało się w interwencję. Szczerze mówiąc, byłem wtedy zwyczajnie dumny. Ale nie mogłem tego powiedzieć tej wiecznie kwestionującej, sztucznie zdystansowanej bandzie.
Nikt szczęsliwie nie drążył tematu, więc po wypaleniu kilku papierosów wróciliśmy do włóczenia się. Tym razem w cieniu i jak najbliżej zbiorników wodnych. Nowy jechał obok na deskorolce, rozmawiał swobodnie ze wszystkimi.
Odwiedziliśmy parę domów, chłopaki wzięli sprzęt. Nawet ja pożyczyłem od Kyungsoo stary BMX jego brata – nie umiałem i nie chciałem na tym jeździć, ale przyjście na skatepark bez żadnego sprzętu równało się byciu ciotą. A to była ostatnia rzecz, której pragnąłem.
W trakcie jazdy pojąłem, jak bardzo nie potrafię tego obsługiwać. Może nie lądowałem raz po raz twarzą na betonie, ale co podjazd drżałem o swoje życie. Całkiem słusznie. Po godzinie miałem na ciele więcej siniaków niż pieprzyków.
Nowy też okazał się nie być takim mistrzem, na jakiego usiłował pozować. Z dziwną satysfakcją obserwowałem każdy jego upadek. Przynajmniej dopóki nie zdałem sobie sprawy, że nikt poza mną tego nie zauważa i nie piętnuje. Chłopak nawet wywracał się z jakimś dziwnym tanecznym wdziękiem, a potem podniosił się ze śmiechem. Reszta śmiała się z nim, nie z niego.
To było frustrujące.
Zrezygnowałem z jeżdżenia równo po kolejnej godzinie, wręcz odliczałem czas. Miałem dość. Byłem zgrzany i zmęczony, mimo że temperatura gwałtownie spadła. Chciałem tylko napić się czegokolwiek, wyłożyć na trawie i zdechnąć.
Stanąłem przed automatami, próbując zrealizować przynajmniej pierwszą część planu. Ilość pieniędzy w moich kieszeniach zdecydowanie temu nie sprzyjała. Gorączkowo szukałem drobniaków, marząc o cudzie, w którym automat wydawałby picie za ładny uśmiech i czyste zęby. Maszyna pozostała jednak nieubłagana. Dopóki ktoś nie dorzucił brakującej reszty.
- Teraz zacznij się modlić, żeby nie połknął, bo więcej nie mam. - Nowy wyszczerzył się szeroko.
Odpowiedziałem zdawkowym uśmiechem, bardziej zmieszany niż wdzięczny. Wybrałem względnie neutralny światopoglądowo napój, wyciągnąłem i od razu podałem chłopakowi.
- Masz prawo do 40% - oznajmiłem.
- Super. Gdybym tylko jeszcze wiedział, ile to jest. - Pociągnął łyk.
- Puszka ma 200 mililitrów, więc skoro 10% wynosi 20, to logcznie 40%...
Przerwał mi parsknięciem.
- To był żart.
Zamrugrałem, wybity z rytmu. Żart. Żart, jasne. Już drugi raz tego dnia poczułem się jak kompletny idiota.
- Jestem Jongin – nie dał mi sformułować odpowiedzi.
- Sehun. - Uścisnąłem jego dłoń.
- Wiem, panie ratowniku.
Znowu się zaczerwieniłem. Jongin roześmiał się dźwięcznie i wrócił do reszty, zostawiając mnie z pragnieniem rozjebania głowy o pobliską ścianę.
***
Byłem na plaży
od rana. Musiałem zajmować się dzieciakami z wycieczek, małymi
wrzeszczącymi stworzeniami, które jednocześnie przedstawiały
szeroki wachlarz patologicznych zachowaniach. Ale nie zamierzałem
ich upominać, w końcu nie byłem wychowawcą. Dbałem tylko o to,
żeby się nie potopiły. W feworze chlapnięć, krzyków i rzutów
ręcznikami całkowicie zapomniałem o „odwiedzinach”
paczki.
Kiedy jednak wreszcie się pojawili, nie pozwolili mi zaniedbać się nawet na moment.
- Tonę! - wołał zanurzony po kolana Kyungsoo, teatralnie wymachując rękami. - Gdzie mój ratownik na białym koniu, kiedy go potrzeba?
Całe towarzystwo wybuchnęło śmiechem. Nie dziwiłem się, sam pewnie reagowałbym tak samo. Niestety, w obecnej sytuacji skupiałem się tylko na dziękowaniu ludzkości za niską frekwencję na plaży – w zasięgu wrzasków Kyungsoo znajdowało się góra kilkadziesiąt osób. I wszystkie wydawały się mieć na tyle rozwinięte poczucie humoru, by nie dzwonić do zarządu ze skargami na ratownika.
Próbowałem ich ignorować, jednak nie w na tyle ostentacyjny sposób, by zapragnęli mi się odpłacić. Śmiałem się z głośnych żartów, które rzucali w moją stronę, lecz w ogóle na nich nie patrzyłem. Przynajmniej do momentu, kiedy nie usłyszałem syku otwieranego piwa.
- Chłopaki – podszedłem do nich – nie tutaj, wywalą mnie z roboty.
Wzruszyli ramionami. Nigdy nie brali moich ostrzeżeń na poważnie, czemu teraz miałoby być inaczej?
- Usiądź lepiej z nami. - Baekhyun poklepał miejsce obok siebie.
- Mówię poważnie – olałem go.
Kyungsoo wywrócił oczami, parę osób kazało mi się wyluzować. Przebiegłem wzrokiem po okolicy – otwarcie pijący nastolatkowie zaczęli wzbudzać zainteresowanie.
- Jak nie wyrzucicie tego piwa, to was będę musiał zgłosić – oznajmiłem chłodnym, rzeczowym tonem.
Baekhyun uniósł brwi. Grożenie policją może było ciosem poniżej pasa, lecz nie miałem innego wyboru.
- Jasne, mięczaku – sarknął Kyungsoo i pierwszy ruszył ku wyjściu z plaży.
Cała paczka podążyła za nim, kurwiąc pod nosem na moje sztywniactwo. Wiedziałem, że nie chcieli, żebym stracił pracę, pewnie zrobili to tylko by mnie rozdrażnić, ale... Puściły mi nerwy. Miałem dość takich sytuacji. Odwalali takie akcje zdecydowanie za często, parę interwencji powinno przemówić im do rozumu. Co nie zmieniało faktu, że potraktowałem ich zbyt obcesowo. Teraz jednak nie miałem ani siły, ani chęci, by cokolwiek odkręcać.
Opadłem na piasek, niemal dokładnie na miejscu, które przed chwilą wskazywał mi Baekhyun. Może faktycznie przesadzałem? Zamiast jednak bawić się w surową samoocenę, wgapiłem się w wodę przede mną.
Nigdy nie rozumiałem, dlaczego twierdzi się, iż morze uspokaja. Łagodzi obyczaje, skłania do refleksji, przywodzi wspomnienia. Wpatrywałem się w fale i chuja nie potrafiłem tego dostrzec. Wciąż byłem wściekły. Co prawda, pojawiły się wyrzuty sumienia, lecz w gruncie rzeczy tylko potęgowały złość. Porwisty, północny wiatr również nie niósł ze sobą żadnego potrzebnego do uspokojenia ciepła. Słyszałem, jak coraz większe masy ludzkie opuszczają plażę w ucieczce przed zimnem. Sam nie mogłem tego zrobić. I to też dodatkowo mnie wkurwiało.
W pierwszym odruchu prawie uderzyłem człowieka, który przysiadł obok.
- Serio powinieneś wyluzować. - Jongin uniósł ręce.
Odetchnąłem głęboko. Wydawało mi się, że poszedł z innymi, więc co tutaj, do jasnej cholery, robił? Sądząc po przewieszonym przez ramię ręczniku i nierównym oddechu, musiał zmienić zdanie w ostatniej chwili.
- Masz wybadać, czy dalej jestem wkurwiony? - parsknąłem bez wesołości.
- Może.
Milczeliśmy przez chwilę. A potem Jongin sięgnął do swojego plecaka i bez zastanowienia wyjął butelkę piwa. Otworzył ją zębami, zanim zdążyłem zareagować.
Na chwilę zamarłem, wpatrując się w niego bezmyślnie. Wreszcie jedynie parsknąłem. Chyba nie potrafiłem na nowo przywołać tamtej wściekłości.
- Naprawdę? - wycedziłem.
Jongin uśmiechnął się od ucha do ucha. Nie wyglądał, jakby był w pełni świadomy swojego czynu. Może nawet należałby mu się z tego tytułu mniejszy wyrok. Jedynie dekapitacja, bez uprzednich tortur.
- Teraz ty możesz wypić 40%. - Rzucił mi butelkę.
Złapałem ją niepewnie, obracając w dłoni. Gdy miało się już piwo w rękach, grzechem byłoby je upuścić. Co nie sprawiało, że nie zamierzałem go wyrzucić. Bo zamierzałem. Usiłowałem się podnieść, lecz Jongin błyskawicznie pochwycił kołnierz mojej kamizelki ratownika. Straciłem równowagę.
Chwilę później leżałem krzyżem na piasku. Z pewnością czułbym się jak składający śluby kleryk, gdyby nie piwo rozlewające się powoli wzdłuż mojego uda. Przeszkadzał też odrobinę dziki śmiech Jongina, zachęcający do jak najszybszego wprowadzenia w życie planu uduszenia go.
Kiedy jednak wreszcie się pojawili, nie pozwolili mi zaniedbać się nawet na moment.
- Tonę! - wołał zanurzony po kolana Kyungsoo, teatralnie wymachując rękami. - Gdzie mój ratownik na białym koniu, kiedy go potrzeba?
Całe towarzystwo wybuchnęło śmiechem. Nie dziwiłem się, sam pewnie reagowałbym tak samo. Niestety, w obecnej sytuacji skupiałem się tylko na dziękowaniu ludzkości za niską frekwencję na plaży – w zasięgu wrzasków Kyungsoo znajdowało się góra kilkadziesiąt osób. I wszystkie wydawały się mieć na tyle rozwinięte poczucie humoru, by nie dzwonić do zarządu ze skargami na ratownika.
Próbowałem ich ignorować, jednak nie w na tyle ostentacyjny sposób, by zapragnęli mi się odpłacić. Śmiałem się z głośnych żartów, które rzucali w moją stronę, lecz w ogóle na nich nie patrzyłem. Przynajmniej do momentu, kiedy nie usłyszałem syku otwieranego piwa.
- Chłopaki – podszedłem do nich – nie tutaj, wywalą mnie z roboty.
Wzruszyli ramionami. Nigdy nie brali moich ostrzeżeń na poważnie, czemu teraz miałoby być inaczej?
- Usiądź lepiej z nami. - Baekhyun poklepał miejsce obok siebie.
- Mówię poważnie – olałem go.
Kyungsoo wywrócił oczami, parę osób kazało mi się wyluzować. Przebiegłem wzrokiem po okolicy – otwarcie pijący nastolatkowie zaczęli wzbudzać zainteresowanie.
- Jak nie wyrzucicie tego piwa, to was będę musiał zgłosić – oznajmiłem chłodnym, rzeczowym tonem.
Baekhyun uniósł brwi. Grożenie policją może było ciosem poniżej pasa, lecz nie miałem innego wyboru.
- Jasne, mięczaku – sarknął Kyungsoo i pierwszy ruszył ku wyjściu z plaży.
Cała paczka podążyła za nim, kurwiąc pod nosem na moje sztywniactwo. Wiedziałem, że nie chcieli, żebym stracił pracę, pewnie zrobili to tylko by mnie rozdrażnić, ale... Puściły mi nerwy. Miałem dość takich sytuacji. Odwalali takie akcje zdecydowanie za często, parę interwencji powinno przemówić im do rozumu. Co nie zmieniało faktu, że potraktowałem ich zbyt obcesowo. Teraz jednak nie miałem ani siły, ani chęci, by cokolwiek odkręcać.
Opadłem na piasek, niemal dokładnie na miejscu, które przed chwilą wskazywał mi Baekhyun. Może faktycznie przesadzałem? Zamiast jednak bawić się w surową samoocenę, wgapiłem się w wodę przede mną.
Nigdy nie rozumiałem, dlaczego twierdzi się, iż morze uspokaja. Łagodzi obyczaje, skłania do refleksji, przywodzi wspomnienia. Wpatrywałem się w fale i chuja nie potrafiłem tego dostrzec. Wciąż byłem wściekły. Co prawda, pojawiły się wyrzuty sumienia, lecz w gruncie rzeczy tylko potęgowały złość. Porwisty, północny wiatr również nie niósł ze sobą żadnego potrzebnego do uspokojenia ciepła. Słyszałem, jak coraz większe masy ludzkie opuszczają plażę w ucieczce przed zimnem. Sam nie mogłem tego zrobić. I to też dodatkowo mnie wkurwiało.
W pierwszym odruchu prawie uderzyłem człowieka, który przysiadł obok.
- Serio powinieneś wyluzować. - Jongin uniósł ręce.
Odetchnąłem głęboko. Wydawało mi się, że poszedł z innymi, więc co tutaj, do jasnej cholery, robił? Sądząc po przewieszonym przez ramię ręczniku i nierównym oddechu, musiał zmienić zdanie w ostatniej chwili.
- Masz wybadać, czy dalej jestem wkurwiony? - parsknąłem bez wesołości.
- Może.
Milczeliśmy przez chwilę. A potem Jongin sięgnął do swojego plecaka i bez zastanowienia wyjął butelkę piwa. Otworzył ją zębami, zanim zdążyłem zareagować.
Na chwilę zamarłem, wpatrując się w niego bezmyślnie. Wreszcie jedynie parsknąłem. Chyba nie potrafiłem na nowo przywołać tamtej wściekłości.
- Naprawdę? - wycedziłem.
Jongin uśmiechnął się od ucha do ucha. Nie wyglądał, jakby był w pełni świadomy swojego czynu. Może nawet należałby mu się z tego tytułu mniejszy wyrok. Jedynie dekapitacja, bez uprzednich tortur.
- Teraz ty możesz wypić 40%. - Rzucił mi butelkę.
Złapałem ją niepewnie, obracając w dłoni. Gdy miało się już piwo w rękach, grzechem byłoby je upuścić. Co nie sprawiało, że nie zamierzałem go wyrzucić. Bo zamierzałem. Usiłowałem się podnieść, lecz Jongin błyskawicznie pochwycił kołnierz mojej kamizelki ratownika. Straciłem równowagę.
Chwilę później leżałem krzyżem na piasku. Z pewnością czułbym się jak składający śluby kleryk, gdyby nie piwo rozlewające się powoli wzdłuż mojego uda. Przeszkadzał też odrobinę dziki śmiech Jongina, zachęcający do jak najszybszego wprowadzenia w życie planu uduszenia go.
Plan został
skazany na niepowodzenie, kiedy potknąłem się i upadłem po raz
drugi. Tym razem podniosłem się powoli, ze wszystkich sił starając
się nie podążyć w ślady Jezusa na Drodze Krzyżowej.
- Wylałeś piwo – zauważył jakże spostrzegawczo Jongin.
Drań nawet nie próbował ukryć, że przed chwilą popłakał się ze śmiechu. Łzy wciąż czaiły się w kącikach jego oczu, z ust nie zniknął uśmieszek.
Nie skomentowałem. Otrzepałem ubranie, przetarłem dłonią mokre od piwa udo i bez ostrzeżenia złapałem siedzącego Jongina za nogę. W przeciągu sekundy rozbawienie w jego oczach zamieniło się w zaskoczenie, a wreszcie w strach, gdy zorientował się, dokąd go ciągnę.
A ponoć koreańskie morze wcale nie jest najpiękniejsze na świecie.
Jongin najpierw nie ruszał się, obdarzając mnie pełnym politowania wzrokiem. Im bliżej jednak byliśmy celu, tym bardziej darł się, wyrywał i kopał. Nie ustąpiłem. Mógł być silniejszy, bardziej wysportowany i zwinniejszy, jednak miałem już za duże doświadczenie we wciąganiu do wody. Przede wszystkim należało odpowiednio chwycić, reszta działa się sama.
Pierwsza fala rozpryskała się tuż przed nim. Odchylił nogi, byleby tylko uniknąć zmoczenia. Ach, jakże naiwna była jego nieznajomość nieuchronności losu. Druga fala zachlapała go całego, tę jednak przyjął z minimalną godnością. Woda była zimna, ledwo przekonałem sam siebie, że naprawdę aż tak zależy mi na cierpieniu tego gnojka. Ruszyłem w głąb morza, by zmusić Jongina do kompletnego zanurzenia się. Jeżeli istniała zemsta doskonała, to właśnie ją wymierzałem.
Puściłem jego nogę – jedyną częścią ciała, która w tym momencie wystawała znad wody. Tak właśnie powinno to wyglądać: on, pokonany, spoczywający wśród wodorostów i ja, tryumfator, stojący dumnie niczym...
Do czasu.
Wciągnął mnie pod wodę tak nagle, że nie zdążyłem zaczerpnąc powietrza. Pierwsza myśl brzmiała: zimno. Druga i trzecia też. Umysł podsyłał mi wspaniałą wizję ucieczki na plażę, jednak ręka Jongina zaciskająca się na moim nadgarstku skutecznie to utrudniała. Szarpnąłem się. Zero efektu. Ponownie. Ten sam wynik.
Jongin zbliżył się, nasze twarze znajdowały się dokładnie przeciwko siebie. Musiałem mieć idiotyczną minę, bo na mój widok z jego ust uciekły miliony bąbelków. Rzuciłem się na niego, wydając bojowy okrzyk – kompletnie niesłyszalny pod wodą i zabierający mi tylko resztki zapasów tlenu, lecz wciąż zagrzewający do walki. Nie wymierzyłem, zderzyliśmy się. Szczęka uderzyła o szczękę, staliśmy się jedną wielką plątaniną kończyn, a na swoich ustach poczułem...
Gwałtownie odbiłem się stopami od dna, wyskoczyłem na powierzchnię. Ociekający wodą musiałem wyglądać jak szczur uciekający z otwartego kanału. Wymachując na wszystkie strony rękami i nogami, dotarłem na ląd.
Szczęśliwie nie było wielu świadków mojej sromotnej porażki, plaża wyludniła się jeszcze bardziej. Mało osób miało więc okazję zobaczyć, jak z wody wychodzi Jongin. Ja tego nie przegapiłem.
Mogłem patrzeć, jak przeciąga się, jak delikatnie zaznaczone mięśnie jego klatki piersiowej napinają się, jak na wskroś kiczowate światło zachodzącego słońca podkreśla zawiadiackie promyki w jego oczach, jak odrzuca płomiennie czerwone włosy wystudiowanym gestem. Jego ruchy wyglądały bardzo teatralnie, pewnie to ćwiczył. Nie było w tym nic złego, wszyscy sprawdzali swoje pozy przed lustrem i dopasowywali do tych uznawanych za najbardziej pociągające. Robili wszystko, dosłownie wszystko, żeby tylko zaimponować dziewczynom. Jonginowi pewnie też na tym zależało.
Tylko że ja nie byłem dziewczyną.
Odwróciłem wzrok jak spłoszony prawiczek, przyłapany przez matkę na onanizowaniu się do Pameli Anderson. Gorzej, że nawet cholerna Pamela wydawała mi się mniej... Mniej jaka?
- Jesteś mi winien piwo, sir Ratowniku – rzucił, wycierając włosy z ręcznik.
- Teraz pracuję.
- Kiedy ci je dawałem, jakoś to nie było problemem.
Nie mogłem zaprzeczyć, więc wzruszyłem ramionami.
- O której kończysz? - nie dał się zbyć.
- Gdzieś za godzinę.
- Poczekam.
- Wylałeś piwo – zauważył jakże spostrzegawczo Jongin.
Drań nawet nie próbował ukryć, że przed chwilą popłakał się ze śmiechu. Łzy wciąż czaiły się w kącikach jego oczu, z ust nie zniknął uśmieszek.
Nie skomentowałem. Otrzepałem ubranie, przetarłem dłonią mokre od piwa udo i bez ostrzeżenia złapałem siedzącego Jongina za nogę. W przeciągu sekundy rozbawienie w jego oczach zamieniło się w zaskoczenie, a wreszcie w strach, gdy zorientował się, dokąd go ciągnę.
A ponoć koreańskie morze wcale nie jest najpiękniejsze na świecie.
Jongin najpierw nie ruszał się, obdarzając mnie pełnym politowania wzrokiem. Im bliżej jednak byliśmy celu, tym bardziej darł się, wyrywał i kopał. Nie ustąpiłem. Mógł być silniejszy, bardziej wysportowany i zwinniejszy, jednak miałem już za duże doświadczenie we wciąganiu do wody. Przede wszystkim należało odpowiednio chwycić, reszta działa się sama.
Pierwsza fala rozpryskała się tuż przed nim. Odchylił nogi, byleby tylko uniknąć zmoczenia. Ach, jakże naiwna była jego nieznajomość nieuchronności losu. Druga fala zachlapała go całego, tę jednak przyjął z minimalną godnością. Woda była zimna, ledwo przekonałem sam siebie, że naprawdę aż tak zależy mi na cierpieniu tego gnojka. Ruszyłem w głąb morza, by zmusić Jongina do kompletnego zanurzenia się. Jeżeli istniała zemsta doskonała, to właśnie ją wymierzałem.
Puściłem jego nogę – jedyną częścią ciała, która w tym momencie wystawała znad wody. Tak właśnie powinno to wyglądać: on, pokonany, spoczywający wśród wodorostów i ja, tryumfator, stojący dumnie niczym...
Do czasu.
Wciągnął mnie pod wodę tak nagle, że nie zdążyłem zaczerpnąc powietrza. Pierwsza myśl brzmiała: zimno. Druga i trzecia też. Umysł podsyłał mi wspaniałą wizję ucieczki na plażę, jednak ręka Jongina zaciskająca się na moim nadgarstku skutecznie to utrudniała. Szarpnąłem się. Zero efektu. Ponownie. Ten sam wynik.
Jongin zbliżył się, nasze twarze znajdowały się dokładnie przeciwko siebie. Musiałem mieć idiotyczną minę, bo na mój widok z jego ust uciekły miliony bąbelków. Rzuciłem się na niego, wydając bojowy okrzyk – kompletnie niesłyszalny pod wodą i zabierający mi tylko resztki zapasów tlenu, lecz wciąż zagrzewający do walki. Nie wymierzyłem, zderzyliśmy się. Szczęka uderzyła o szczękę, staliśmy się jedną wielką plątaniną kończyn, a na swoich ustach poczułem...
Gwałtownie odbiłem się stopami od dna, wyskoczyłem na powierzchnię. Ociekający wodą musiałem wyglądać jak szczur uciekający z otwartego kanału. Wymachując na wszystkie strony rękami i nogami, dotarłem na ląd.
Szczęśliwie nie było wielu świadków mojej sromotnej porażki, plaża wyludniła się jeszcze bardziej. Mało osób miało więc okazję zobaczyć, jak z wody wychodzi Jongin. Ja tego nie przegapiłem.
Mogłem patrzeć, jak przeciąga się, jak delikatnie zaznaczone mięśnie jego klatki piersiowej napinają się, jak na wskroś kiczowate światło zachodzącego słońca podkreśla zawiadiackie promyki w jego oczach, jak odrzuca płomiennie czerwone włosy wystudiowanym gestem. Jego ruchy wyglądały bardzo teatralnie, pewnie to ćwiczył. Nie było w tym nic złego, wszyscy sprawdzali swoje pozy przed lustrem i dopasowywali do tych uznawanych za najbardziej pociągające. Robili wszystko, dosłownie wszystko, żeby tylko zaimponować dziewczynom. Jonginowi pewnie też na tym zależało.
Tylko że ja nie byłem dziewczyną.
Odwróciłem wzrok jak spłoszony prawiczek, przyłapany przez matkę na onanizowaniu się do Pameli Anderson. Gorzej, że nawet cholerna Pamela wydawała mi się mniej... Mniej jaka?
- Jesteś mi winien piwo, sir Ratowniku – rzucił, wycierając włosy z ręcznik.
- Teraz pracuję.
- Kiedy ci je dawałem, jakoś to nie było problemem.
Nie mogłem zaprzeczyć, więc wzruszyłem ramionami.
- O której kończysz? - nie dał się zbyć.
- Gdzieś za godzinę.
- Poczekam.
***
Tak się
zaczęło.
Jongin każdego wieczoru czekał na mnie przed wyjściem na deptak. Za pierwszym razem było to względnie zrozumiałem – wisiałem mu alkohol, drugi i trzeci usprawiedliwił nadmiarem czasu, a potem... Po prostu przestałem go pytać. Nieważne było, dlaczego właściwie przychodził. Liczyło się, że to robił.
Chuja, tak naprawdę cały czas próbowałem zrozumieć jego motywy. Był głośnym, otwartym gościem, którego centrum życia stanowiła jazda na pieprzonej deskorolce. Dlaczego w ogóle się ze mną zadawał? O ile w przypadku mojej paczki to pytanie aż tak mnie nie dręczyło, tu stanowiło palącą kwestię. Dlaczego wybierał czekanie na mnie nad spotykanie się z innymi? Kiedy zrezygnował z wyjazdu z chłopakami, nie wytrzymałem. Był tu nowy, nie powinien odmawiać tak łatwo. Nie chciał się zintegrować? Niby powiedział, że mieszka gdzieś indziej, że jest tu tylko u dziadków na wakacjach, lecz nie zachowywał się jak ktoś, kto w ogóle nie przejmuje się opinią grupy. Zresztą pozostawał jeszcze Kyungsoo, z którym ponoć się przyjaźnił. Z nim też nie chciał spędzać czasu?
Zapytałem o to.
- Jesteś ciekawszy od nich razem wziętych. - Wzruszył ramionami. - Nawet kiedy tylko brudzisz się keczupem.
Jedliśmy wtedy frytki, więc natychmiast zacząłem się gorączkowo wycierać. Na serwetce nie pojawiła się jednak żadna plama. Jongin jedynie się roześmiał.
- Nie możesz tak wierzyć we wszystko, co mówię.
Próbowałem.
Jongin każdego wieczoru czekał na mnie przed wyjściem na deptak. Za pierwszym razem było to względnie zrozumiałem – wisiałem mu alkohol, drugi i trzeci usprawiedliwił nadmiarem czasu, a potem... Po prostu przestałem go pytać. Nieważne było, dlaczego właściwie przychodził. Liczyło się, że to robił.
Chuja, tak naprawdę cały czas próbowałem zrozumieć jego motywy. Był głośnym, otwartym gościem, którego centrum życia stanowiła jazda na pieprzonej deskorolce. Dlaczego w ogóle się ze mną zadawał? O ile w przypadku mojej paczki to pytanie aż tak mnie nie dręczyło, tu stanowiło palącą kwestię. Dlaczego wybierał czekanie na mnie nad spotykanie się z innymi? Kiedy zrezygnował z wyjazdu z chłopakami, nie wytrzymałem. Był tu nowy, nie powinien odmawiać tak łatwo. Nie chciał się zintegrować? Niby powiedział, że mieszka gdzieś indziej, że jest tu tylko u dziadków na wakacjach, lecz nie zachowywał się jak ktoś, kto w ogóle nie przejmuje się opinią grupy. Zresztą pozostawał jeszcze Kyungsoo, z którym ponoć się przyjaźnił. Z nim też nie chciał spędzać czasu?
Zapytałem o to.
- Jesteś ciekawszy od nich razem wziętych. - Wzruszył ramionami. - Nawet kiedy tylko brudzisz się keczupem.
Jedliśmy wtedy frytki, więc natychmiast zacząłem się gorączkowo wycierać. Na serwetce nie pojawiła się jednak żadna plama. Jongin jedynie się roześmiał.
- Nie możesz tak wierzyć we wszystko, co mówię.
Próbowałem.
***
Szliśmy ulicą,
dochodziła dopiero szesnasta. Wyjątkowo miałem dzień urlopu, więc
od razu ściągnąłem do siebie Jongina. On wolne miał zawsze. I nigdy
nie nudziło go włóczenie.
To znaczy ja nazywałem to „włóczeniem”, Jongin wolał określać to mianem wycieczki krajoznawczej. Utrzymywał, że dawno tu nie był i potrzebuje przewodnika. Moja nominacja była naturalną koleją rzeczy.
- Zaczynamy. - W bejsbolówce, krótkich spodenkach i plecakiem na jednym ramieniu naprawdę mógł uchodzić za turystę.
- Droga wycieczko, witamy na zadupiu! - zawołałem dziarsko. - Na prawo nie ma nic, a na lewo nie ma nic jeszcze bardziej.
Pokręcił z dezaprobatą głową i ruszył przed siebie. Dogoniłem go dopiero na przejściu dla pieszych, orientował się w terenie o wiele lepiej, niż zapewniał.
To znaczy ja nazywałem to „włóczeniem”, Jongin wolał określać to mianem wycieczki krajoznawczej. Utrzymywał, że dawno tu nie był i potrzebuje przewodnika. Moja nominacja była naturalną koleją rzeczy.
- Zaczynamy. - W bejsbolówce, krótkich spodenkach i plecakiem na jednym ramieniu naprawdę mógł uchodzić za turystę.
- Droga wycieczko, witamy na zadupiu! - zawołałem dziarsko. - Na prawo nie ma nic, a na lewo nie ma nic jeszcze bardziej.
Pokręcił z dezaprobatą głową i ruszył przed siebie. Dogoniłem go dopiero na przejściu dla pieszych, orientował się w terenie o wiele lepiej, niż zapewniał.
- Widocznie powołano cię do większych rzeczy
niż pomaganie zbłąkanym wędrowcom – westchnął z bólem.
- To
znaczy do jakich?
- Do budki ratowniczej.
Zaśmiał się z własnego dowcipu, ja jedynie wywróciłem oczami. Moja praca, czerwony strój i gwizdek stanowiły permanentny temat żartów. Z jakiegoś powodu te wymyślane przez Jongina irytowały mnie znacznie mniej. Chyba uważałem je za zbyt pocieszne i nieszkodliwe.
- Poproś tę wrzeszczącą kobietę o wskazanie drogi. - Złapał mnie nagle za nadgarstek. - Tylko nie wkurwij jej jeszcze bardziej.
Dałem się popchnąć – nie wiedziałem, czy zdezorientowała mnie absurdalna treść prośby, czy przejmujące ciepło palców Jongina. Byłem beznadziejnym przypadkiem, jeżeli chodziło o ustalanie priorytetów.
- Przepraszam – zacząłem nieśmiało.
- Czego? - warknęła kobieta.
Była otyłą, ewidentnie zbliżającą się do wieku emerytalnego kobietą. Sądząc po bojowej postawie, należała do tego gatunku osób, które nie radziły sobie z własnymi problemami i były gotowe obwiniać za nie cały świat. Agresywnie obwiniać. Wrażenie to wzmacniała jeszcze ręka zaciśnięta na różowej parasolce – legendarnym atrybucie starszych pań. Jego właścicielka wydawała się wyjątkowo skłonna do zdzielenia mnie nim przez łeb.
Przełknąłem ślinę.
- Mogłaby mi pani powiedzieć, jak dojść do urzędu miasta?
- A po co ci to? Co tam będziesz robił, dzieciaku? - Jej oczy zwęziły się podejrzliwie.
- N-nie mam pojęcia, proszę pani.
Naprawdę nie był mistrzem improwizacji.
Twarz kobiety poczerwieniała, jej usta rozwarły się szeroko, jednak zostałem odciągnięty, nim usłyszałem, co sądzi o bezczelności młodego pokolenia.
- Do budki ratowniczej.
Zaśmiał się z własnego dowcipu, ja jedynie wywróciłem oczami. Moja praca, czerwony strój i gwizdek stanowiły permanentny temat żartów. Z jakiegoś powodu te wymyślane przez Jongina irytowały mnie znacznie mniej. Chyba uważałem je za zbyt pocieszne i nieszkodliwe.
- Poproś tę wrzeszczącą kobietę o wskazanie drogi. - Złapał mnie nagle za nadgarstek. - Tylko nie wkurwij jej jeszcze bardziej.
Dałem się popchnąć – nie wiedziałem, czy zdezorientowała mnie absurdalna treść prośby, czy przejmujące ciepło palców Jongina. Byłem beznadziejnym przypadkiem, jeżeli chodziło o ustalanie priorytetów.
- Przepraszam – zacząłem nieśmiało.
- Czego? - warknęła kobieta.
Była otyłą, ewidentnie zbliżającą się do wieku emerytalnego kobietą. Sądząc po bojowej postawie, należała do tego gatunku osób, które nie radziły sobie z własnymi problemami i były gotowe obwiniać za nie cały świat. Agresywnie obwiniać. Wrażenie to wzmacniała jeszcze ręka zaciśnięta na różowej parasolce – legendarnym atrybucie starszych pań. Jego właścicielka wydawała się wyjątkowo skłonna do zdzielenia mnie nim przez łeb.
Przełknąłem ślinę.
- Mogłaby mi pani powiedzieć, jak dojść do urzędu miasta?
- A po co ci to? Co tam będziesz robił, dzieciaku? - Jej oczy zwęziły się podejrzliwie.
- N-nie mam pojęcia, proszę pani.
Naprawdę nie był mistrzem improwizacji.
Twarz kobiety poczerwieniała, jej usta rozwarły się szeroko, jednak zostałem odciągnięty, nim usłyszałem, co sądzi o bezczelności młodego pokolenia.
Jongin zaciskał
palce na mojej ręce i biegł, biegł jakby goniła go Liga
Sprawiedliwych z Flashem na czele. Siłą rzeczy musiałem za nim
nadążać.
Zatrzymaliśmy się niespodziewanie parę ulic dalej, dysząc jak zepsuty silnik spalinowy. Nie miałem pojęcia, co właściwie się stało, ale Jongin uśmiechał się, więc widocznie nie było powodów do zmartwień.
- Wyciągnij ręce.
Posłuchałem bezwiednie. Po chwili znalazł się na nich portfel. Cały różowy, idealnie pasujący do parasolki. Otworzyłem szeroko usta.
- Okradłeś ją – byłem błyskotliwy jak zawsze.
- Ty też. - Jongin pokiwał głową. - Zostałeś wspólnikiem w zbrodni, kiedy zapytałeś ją o drogę.
Parsknąłem. Wcale nie wydawało mi się to złe, zasady wpojone przez rodziców straciły znaczenie. Pomimo chujowego usposobienia kobieta nie zasługiwała na coś takiego, może miała w portfelu dokumenty i właśnie zrujnowaliśmy jej plany, może nosiła przy sobie wszystkie wypłacone z konta pieniądze? Pieprzyć to. Wolałem śmiać się z Jonginem.
- Może powinniśmy współpracować na stałe? - zaproponował.
- Też tak sądzę.
- Wiesz – mrugnął konspiracyjnie – jutro zamierzam zrabować pizzę w restauracji naprzeciwko twojego domu. Może tam pomożesz mi w napadzie?
Skinąłem głową. To wszystko brzmiało strasznie zobowiązująco, po raz pierwszy gdzieś się u m ó w i l i ś m y. Nigdy przedtem niczego nie ustalaliśmy, po prostu czekał na mnie po pracy albo odwiedzaliśmy się nawzajem.
Parę godzin później, pomiędzy błądzeniem między kinem a deptakiem, Jongin wymówił się innym spotkaniem.
Dopiero przy pożegnaniu puścił moją rękę.
Zatrzymaliśmy się niespodziewanie parę ulic dalej, dysząc jak zepsuty silnik spalinowy. Nie miałem pojęcia, co właściwie się stało, ale Jongin uśmiechał się, więc widocznie nie było powodów do zmartwień.
- Wyciągnij ręce.
Posłuchałem bezwiednie. Po chwili znalazł się na nich portfel. Cały różowy, idealnie pasujący do parasolki. Otworzyłem szeroko usta.
- Okradłeś ją – byłem błyskotliwy jak zawsze.
- Ty też. - Jongin pokiwał głową. - Zostałeś wspólnikiem w zbrodni, kiedy zapytałeś ją o drogę.
Parsknąłem. Wcale nie wydawało mi się to złe, zasady wpojone przez rodziców straciły znaczenie. Pomimo chujowego usposobienia kobieta nie zasługiwała na coś takiego, może miała w portfelu dokumenty i właśnie zrujnowaliśmy jej plany, może nosiła przy sobie wszystkie wypłacone z konta pieniądze? Pieprzyć to. Wolałem śmiać się z Jonginem.
- Może powinniśmy współpracować na stałe? - zaproponował.
- Też tak sądzę.
- Wiesz – mrugnął konspiracyjnie – jutro zamierzam zrabować pizzę w restauracji naprzeciwko twojego domu. Może tam pomożesz mi w napadzie?
Skinąłem głową. To wszystko brzmiało strasznie zobowiązująco, po raz pierwszy gdzieś się u m ó w i l i ś m y. Nigdy przedtem niczego nie ustalaliśmy, po prostu czekał na mnie po pracy albo odwiedzaliśmy się nawzajem.
Parę godzin później, pomiędzy błądzeniem między kinem a deptakiem, Jongin wymówił się innym spotkaniem.
Dopiero przy pożegnaniu puścił moją rękę.
***
Wbrew
zapowiedziom nie spotkaliśmy się w restauracji, Jongin przyszedł
do mnie koło piętnastej. Odmówił natychmiastowej ewakuacji do
mojego pokoju i został w jadalni. Matka kazała mi zorganizować
„jakieś napoje dla kolegi”, musiałem zostawić ich
samych.
Kiedy wróciłem, usłyszałem śmiechy. Zajrzałem do pokoju, nie do końca pewien, czego powinienem się spodziewać. Ani Jongin, ani matka nie zauważyli, zbyt skupieni na rozmowie. Chyba go polubiła, w przeciwieństwie do reszty moich kolegów. Pewnie wydał się jej dobrym chłopcem. Ciekawe, jak zareagowałaby, gdyby dowiedziała się, jak zdobył pieniądze, za które zamierzał postawić mi pizzę.
Nie pozwoliła na porwanie Jongina, wysłała mnie do kuchni. Podczas szukania jakichkolwiek przekąsek słyszałem, jak rozmawiają o marzeniach, brzmieli zaskakująco poważnie.
Gdy matka usłyszała, że rodzice Jongina rzucili w cholerę pracę i osiedli na farmie, przyznała się do marzenia o tym samym. Na pytanie o jego pragnienia Jongin powiedział, że przede wszystkim nie chciałby końca wakacji. Matka roześmiała się i dodała, że ja na pewno marzę o tym samym. Oczywiście, nie myliła się. Nie miała jedynie pojęcia, że nie wynikało to z niechęci do szkoły czy lenistwa. Po prostu każdy dzień do końca wakacji przybliżał widmo wyjazdu Jongina. Odliczałem je z nienawiścią, nie potrafiłem zapomnieć o nieuchronnym upływie czasu. Minuty, sekundy z Jonginem stawały się coraz cenniejsze; chwile, kiedy byliśmy osobno, zaczynały wydawać mi się marnowaniem czasu.
Matka nie wiedziała o tym wszystkim. On tak.
Kiedy wróciłem, usłyszałem śmiechy. Zajrzałem do pokoju, nie do końca pewien, czego powinienem się spodziewać. Ani Jongin, ani matka nie zauważyli, zbyt skupieni na rozmowie. Chyba go polubiła, w przeciwieństwie do reszty moich kolegów. Pewnie wydał się jej dobrym chłopcem. Ciekawe, jak zareagowałaby, gdyby dowiedziała się, jak zdobył pieniądze, za które zamierzał postawić mi pizzę.
Nie pozwoliła na porwanie Jongina, wysłała mnie do kuchni. Podczas szukania jakichkolwiek przekąsek słyszałem, jak rozmawiają o marzeniach, brzmieli zaskakująco poważnie.
Gdy matka usłyszała, że rodzice Jongina rzucili w cholerę pracę i osiedli na farmie, przyznała się do marzenia o tym samym. Na pytanie o jego pragnienia Jongin powiedział, że przede wszystkim nie chciałby końca wakacji. Matka roześmiała się i dodała, że ja na pewno marzę o tym samym. Oczywiście, nie myliła się. Nie miała jedynie pojęcia, że nie wynikało to z niechęci do szkoły czy lenistwa. Po prostu każdy dzień do końca wakacji przybliżał widmo wyjazdu Jongina. Odliczałem je z nienawiścią, nie potrafiłem zapomnieć o nieuchronnym upływie czasu. Minuty, sekundy z Jonginem stawały się coraz cenniejsze; chwile, kiedy byliśmy osobno, zaczynały wydawać mi się marnowaniem czasu.
Matka nie wiedziała o tym wszystkim. On tak.
***
Wpierdalaliśmy
radośnie pizzę na wynos, gdy Jongin znienacka podniósł się z
piasku i pobiegł do wolnostojącego sklepu. Obserwowałem przez
szybę, jak gestykuluje, wyraźnie dekoncentrując sprzedawcę. Nie
słyszałem, co mówił, zresztą nie wnikałem w to – ciepła
pizza była o wiele bardziej fascynująca. Przynajmniej dopóki
sponsor posiłku nie pociągnął mnie nagle za kucyk.
Wzniosłem oczy ku niebu. Jeżeli to była sugestia, że powinienem ściąć włosy, zamierzałem całkowicie ją zignorować. Dłoń Jongina przebiegła po moich przydługich kosmykach, dochodząc aż do karku. Przeszły mnie dreszcze.
- Sprzedawca zarzekał się, że to najlepsze czerwone wino do zrobienia wrażenia na dziewczynie. - Pomachał mi przed nosem butelką.
- Nie jestem dziewczyną – zauważyłem chłodno.
- Dzięki Bogu - Jongin wyjął znikąd dwa plastikowe kubeczki – przecież inaczej nie chciałbym zrobić na tobie wrażenia.
Parsknąłem w ser, Jongin jednak mi nie zawtórował. Kiedy spojrzałem na niego, wydał mi się nagle... rozczarowany? Zamrugałem, skonfundowany, lecz jedynie pokręcił głową i zaczął opowiadać o najnowszym filmie, który zobaczył. Do końca wieczoru w powietrzu jednak pozostało coś, co kazało mi czuć nieuzasadnioną ulgę, kiedy wreszcie się pożegnaliśmy. Pewnie czegoś nie zrozumiałem.
Wzniosłem oczy ku niebu. Jeżeli to była sugestia, że powinienem ściąć włosy, zamierzałem całkowicie ją zignorować. Dłoń Jongina przebiegła po moich przydługich kosmykach, dochodząc aż do karku. Przeszły mnie dreszcze.
- Sprzedawca zarzekał się, że to najlepsze czerwone wino do zrobienia wrażenia na dziewczynie. - Pomachał mi przed nosem butelką.
- Nie jestem dziewczyną – zauważyłem chłodno.
- Dzięki Bogu - Jongin wyjął znikąd dwa plastikowe kubeczki – przecież inaczej nie chciałbym zrobić na tobie wrażenia.
Parsknąłem w ser, Jongin jednak mi nie zawtórował. Kiedy spojrzałem na niego, wydał mi się nagle... rozczarowany? Zamrugałem, skonfundowany, lecz jedynie pokręcił głową i zaczął opowiadać o najnowszym filmie, który zobaczył. Do końca wieczoru w powietrzu jednak pozostało coś, co kazało mi czuć nieuzasadnioną ulgę, kiedy wreszcie się pożegnaliśmy. Pewnie czegoś nie zrozumiałem.
***
Ojciec pewnego
dnia zażartował, że zachowuję się jakby Jongin był moją
dziewczyną. Przy nim.
Nie wydawał się ani trochę obrażony, to ja się wkurwiłem. Jongin nie był moją dziewczyną, ja nie byłem jego. Obaj byliśmy pierdolonymi facetami. To między nami... to było coś innego.
Nie wydawał się ani trochę obrażony, to ja się wkurwiłem. Jongin nie był moją dziewczyną, ja nie byłem jego. Obaj byliśmy pierdolonymi facetami. To między nami... to było coś innego.
Coś
nienormalnego, jak nazwała naszą relację matka podczas którejś
kłótni o czas, jaki spędzałem poza domem. Puszczałem to mimo
uszu. Do końca wakacji pozostały tylko dwa tygodnie, nie miałem
czasu na przepychanki z rodzicami. Musiałem widywać się z
Jonginem.
***
Dworzec
autobusowy znajdował się blisko plaży, nadmorski wiatr objął nas
szerokim, chłodnym tchnieniem. Ławki znajdowały się na górce, z
nich można było zobaczyć całe miasto. Wszystkie spiętrzone domy
i iglice, u góry czyste i ostre, na dole zatarte trawnikową
zielenią. Kwietniki ułożono w kształt przypominający rzekę,
pochylające się rośliny przypominały fale morskie, jakby
marszczyły się nie pod wpływem bryzy, a drobnych pasm prądów.
Albo może
wcale tak nie było. Może po prostu mieszkającemu nad morzem
człowiekowi wszystko kojarzy się z wodą.
Jongina w ogóle nie interesowało morze ani kwiaty. Miał wyjeżdżać następnego dnia, pewnie obchodziło go tylko znalezienie odpowiedniego autobusu, którym mógłby wrócić do domu. Właśnie po to tu przyszliśmy.
On jednak nie sprawdzał terminów odjazdów, siedział ze mną na ławce i wpatrywał się przed siebie. Zastygł w skupieniu, nie wiedziałem, czy powinienem mu przeszkadzać.
- Wcale nie muszę jutro wyjeżdżać – odezwał się niespodziewanie. - Albo możemy obaj pojechać, tylko we dwóch. Uciec gdzieś daleko.
Potrząsnąłem głową. Teraz brzmiał naprawdę niedorzecznie, nie powinien tyle rozmyślać.
- Pojutrze zaczyna się szkoła. A ty musisz wracać do domu.
Zacisnął szczękę, jego oczy zwęziły się nieznacznie. Uraziłem go, to pewne. Nie potrafiłem tylko pojąć czym.
- Chcesz, żebym już wracał? - zapytał cicho.
Parsknąłem. Gdyby wiedział, jak długo tej nocy gryzłem poduszkę, by nie było słychać mojego płaczu, nie zadawałby takich kretyńskich pytań. Ale nie miał o tym pojęcia. Nie chciałem, żeby miał.
- Nie – odpowiedziałem zdawkowo.
- Będziesz za mną tęsknić? Jak już pojadę. Będziesz chciał, żebym wrócił?
- Będę.
- Jak długo będziesz tęsknił? Przez dzień? Tydzień? Miesiąc?
Z trudem udało mi się przełknąć ślinę, miałem gulę w gardle.
- Cały czas.
Przechylił głowę w bok. Przypominał dzieciaka sprawdzającego wytrzymałość swojego nowego samochodzika, chyba wręcz fascynowała go moja stabilność.
Jongina w ogóle nie interesowało morze ani kwiaty. Miał wyjeżdżać następnego dnia, pewnie obchodziło go tylko znalezienie odpowiedniego autobusu, którym mógłby wrócić do domu. Właśnie po to tu przyszliśmy.
On jednak nie sprawdzał terminów odjazdów, siedział ze mną na ławce i wpatrywał się przed siebie. Zastygł w skupieniu, nie wiedziałem, czy powinienem mu przeszkadzać.
- Wcale nie muszę jutro wyjeżdżać – odezwał się niespodziewanie. - Albo możemy obaj pojechać, tylko we dwóch. Uciec gdzieś daleko.
Potrząsnąłem głową. Teraz brzmiał naprawdę niedorzecznie, nie powinien tyle rozmyślać.
- Pojutrze zaczyna się szkoła. A ty musisz wracać do domu.
Zacisnął szczękę, jego oczy zwęziły się nieznacznie. Uraziłem go, to pewne. Nie potrafiłem tylko pojąć czym.
- Chcesz, żebym już wracał? - zapytał cicho.
Parsknąłem. Gdyby wiedział, jak długo tej nocy gryzłem poduszkę, by nie było słychać mojego płaczu, nie zadawałby takich kretyńskich pytań. Ale nie miał o tym pojęcia. Nie chciałem, żeby miał.
- Nie – odpowiedziałem zdawkowo.
- Będziesz za mną tęsknić? Jak już pojadę. Będziesz chciał, żebym wrócił?
- Będę.
- Jak długo będziesz tęsknił? Przez dzień? Tydzień? Miesiąc?
Z trudem udało mi się przełknąć ślinę, miałem gulę w gardle.
- Cały czas.
Przechylił głowę w bok. Przypominał dzieciaka sprawdzającego wytrzymałość swojego nowego samochodzika, chyba wręcz fascynowała go moja stabilność.
- Ale i tak nie
chcesz ze mną uciec?
Gorączkowo potrząsnąłem głową.
- Chcę – warknąłem, w momentach słabości reagowałem agresją. - Chcę, ale to nie jest...
Jego usta znalazły się na moich, nie dokończyłem. Miał miękkie wargi. Chociaż wydawał się dokładnie ogolony, czułem lekkie drapanie jego zarostu na brodzie. Drażniło, ale nie protestowałem. Nie protestowałem też, kiedy dotknął opuszkami palców mojej skóry tuż za uchem, a potem przesunął, dalej i dalej, aż do karku. Wzdłuż kręgosłupa przebiegły ciarki, zaskoczenie, które nie pozwalało się rozluźnić, zniknęło. Otworzyłem usta, wpuściłem jego język. Nie wiedziałem, co mógłbym jeszcze zrobić. Cała sytuacja wydawała się oderwana od rzeczywistości, w ogóle trudna do pojęcia. A jednocześnie dziwnie właściwa. Pasowała – ja do niego pasowałem, on do mnie też. Wszystko pasowało. Jakby było tu już od dawna, a nie dopiero od kilkudziesięciu sekund. Jongin był tym, czego brakowało – odpowiednią temperaturą, dotykiem, smakiem, zapachem. Nie byłem już zdezorientowany, nie chciałem niczego zmieniać, nie brakowało mi oddechu. Czułem się pewnie, jakoś cholernie spokojnie, kiedy Jongin przysunął się jeszcze bliżej, choć myślałem przed chwilą, że nie jest to możliwe.
A potem dłoń Jongina wylądowała na moich włosach, pociągnięcie za kucyk sprawiło, że otworzyłem oczy. Dopiero wtedy zauważyłem spojrzenia ludzi wokół. Na przystanku było może z pięć osób, wszyscy patrzyli na nas. Z zaciekawieniem, zdziwieniem, ale też odrazą. Przede wszystkim odrazą. To było jak uderzenie. Uderzenie potężnym, stalowym młotem. To wszystko, to, co robiliśmy było... niewłaściwe, dziwne...
- Przestań – Odsunąłem się gwałtownie. - To nienormalne – przypomniałem sobie słowa matki.
Jongin przez moment tylko się na mnie patrzył, szybkie reagowanie nie było jego najmocniejszą stroną. Po chwili wokół jego ust pojawił się uparty grymas, sugerujący, że tak łatwo nie ustąpi.
Postanowiłem mu to ułatwić.
Zerwałem się z ławki i natychmiast skierowałem w dół ulicy. Włosy opadły mi na kark, gumka musiała zostać w dłoni Jongina. Nie odwróciłem się. A on za mną nie pobiegł.
Gorączkowo potrząsnąłem głową.
- Chcę – warknąłem, w momentach słabości reagowałem agresją. - Chcę, ale to nie jest...
Jego usta znalazły się na moich, nie dokończyłem. Miał miękkie wargi. Chociaż wydawał się dokładnie ogolony, czułem lekkie drapanie jego zarostu na brodzie. Drażniło, ale nie protestowałem. Nie protestowałem też, kiedy dotknął opuszkami palców mojej skóry tuż za uchem, a potem przesunął, dalej i dalej, aż do karku. Wzdłuż kręgosłupa przebiegły ciarki, zaskoczenie, które nie pozwalało się rozluźnić, zniknęło. Otworzyłem usta, wpuściłem jego język. Nie wiedziałem, co mógłbym jeszcze zrobić. Cała sytuacja wydawała się oderwana od rzeczywistości, w ogóle trudna do pojęcia. A jednocześnie dziwnie właściwa. Pasowała – ja do niego pasowałem, on do mnie też. Wszystko pasowało. Jakby było tu już od dawna, a nie dopiero od kilkudziesięciu sekund. Jongin był tym, czego brakowało – odpowiednią temperaturą, dotykiem, smakiem, zapachem. Nie byłem już zdezorientowany, nie chciałem niczego zmieniać, nie brakowało mi oddechu. Czułem się pewnie, jakoś cholernie spokojnie, kiedy Jongin przysunął się jeszcze bliżej, choć myślałem przed chwilą, że nie jest to możliwe.
A potem dłoń Jongina wylądowała na moich włosach, pociągnięcie za kucyk sprawiło, że otworzyłem oczy. Dopiero wtedy zauważyłem spojrzenia ludzi wokół. Na przystanku było może z pięć osób, wszyscy patrzyli na nas. Z zaciekawieniem, zdziwieniem, ale też odrazą. Przede wszystkim odrazą. To było jak uderzenie. Uderzenie potężnym, stalowym młotem. To wszystko, to, co robiliśmy było... niewłaściwe, dziwne...
- Przestań – Odsunąłem się gwałtownie. - To nienormalne – przypomniałem sobie słowa matki.
Jongin przez moment tylko się na mnie patrzył, szybkie reagowanie nie było jego najmocniejszą stroną. Po chwili wokół jego ust pojawił się uparty grymas, sugerujący, że tak łatwo nie ustąpi.
Postanowiłem mu to ułatwić.
Zerwałem się z ławki i natychmiast skierowałem w dół ulicy. Włosy opadły mi na kark, gumka musiała zostać w dłoni Jongina. Nie odwróciłem się. A on za mną nie pobiegł.
***
Wstałem bardzo
późno, nie dało się już tego nawet nazwać „rankiem”. I tak
podziwiałem się, że w ogóle do tego doszło. Byłem absolutnie
wyczerpany.
Śniadanie smakowało inaczej, kiedy nie musiałem się spieszyć na żadne spotkanie. Nie miałem już planów, wręcz nie mogłem się doczekać rozpoczęcia szkoły. Czegokolwiek, byleby tylko zająć myśli.
Po powrocie z pracy matka poinformowała mnie, że Jongin przyszedł przed samym wyjazdem, w okolicach ósmej. Że chciał się jeszcze pożegnać, ale nie pozwoliła mnie obudzić. Kiedy skinąłem jedynie głową zamiast rzucić się jej do gardła, obdarzyła mnie radosnym, pełnym nieskrywanej ulgi uśmiechem. Chyba uważała, że wreszcie wszystko się skończyło, że problem zniknął wraz z Jonginem.
I miała całkowitą rację.
Wróciłem do szkoły, do normalnego życia. Znalazłem dziewczynę. Nie chodziłem już na plażę, uczyłem się do egzaminów. Podczas następnych wakacji nie bawiłem się w bycie ratownikiem, wolałem wychodzić z kumplami. Odbyłem służbę wojskową zaraz po liceum, tak jak robili to wszyscy. Potem już więcej nie zapuściłem włosów. Poszedłem na dobre studia w Seulu, tam znalazłem kolejną dziewczynę. Wszystko było idealne. Rodzice byli dumni, dziewczyna zadowolona, profesorowie pełni podziwu. Ja też byłem szczęśliwy. Chyba.
Śniadanie smakowało inaczej, kiedy nie musiałem się spieszyć na żadne spotkanie. Nie miałem już planów, wręcz nie mogłem się doczekać rozpoczęcia szkoły. Czegokolwiek, byleby tylko zająć myśli.
Po powrocie z pracy matka poinformowała mnie, że Jongin przyszedł przed samym wyjazdem, w okolicach ósmej. Że chciał się jeszcze pożegnać, ale nie pozwoliła mnie obudzić. Kiedy skinąłem jedynie głową zamiast rzucić się jej do gardła, obdarzyła mnie radosnym, pełnym nieskrywanej ulgi uśmiechem. Chyba uważała, że wreszcie wszystko się skończyło, że problem zniknął wraz z Jonginem.
I miała całkowitą rację.
Wróciłem do szkoły, do normalnego życia. Znalazłem dziewczynę. Nie chodziłem już na plażę, uczyłem się do egzaminów. Podczas następnych wakacji nie bawiłem się w bycie ratownikiem, wolałem wychodzić z kumplami. Odbyłem służbę wojskową zaraz po liceum, tak jak robili to wszyscy. Potem już więcej nie zapuściłem włosów. Poszedłem na dobre studia w Seulu, tam znalazłem kolejną dziewczynę. Wszystko było idealne. Rodzice byli dumni, dziewczyna zadowolona, profesorowie pełni podziwu. Ja też byłem szczęśliwy. Chyba.
Sierpień,
1997
Dochodziła
piąta, na ulicy nie było niemal nikogo. Szczerze mówiąc, jedynym
dźwiękiem w tej opuszczonej przez Boga i ludzi dzielnicy było
stukanie kółek mojej walizki.
Wyleciałem
na zbity pysk. Dumny i blady. No i z podbitym okiem. Znowu. Po raz...
trzeci? A przecież dopiero zaczął się semetr zimowy. Nie mogłem
ewakuować się do rodzinnej miejscowości, musiałem przecież,
kurwa, studiować.
Najgorsze było to, że nie potrafiłem pojąć, dlaczego zawsze tak kończyły się moje próby bycia czyimś współlokatorem. Nie mogłem sobie nic zarzucić – nie robiłem wielkich imprez, sprzątałem, nawet czasami gotowałem. Może jedynie czasem za bardzo narzekałem. I nie umiałem się zamknąć. Ale to nie był powody, żeby czynić mnie cholernym bezdomnym!
Przyłożyłem dłoń do skroni. W tej chwili miałem trzy opcje – nocowanie u znajomych, dziewczyny albo bezpośredni i niezapowiedziany atak na mieszkanie Chena. Praktycznie jednak tylko ostatni wariant wchodził w grę. Znajomi mieli mnie dość – to u nich mieszkałem podczas ostatniego semestru – a dziewczyna... Boa może i była starsza o kilka lat, silna, niezależna i tak dalej, ale jej rodzice nie zaprzestali odwiedzin. I gdyby przyłapali nas razem w mieszkaniu, byliby gotowi mnie zabić. Już i tak wystarczyło, że jej ojciec groził mi przy każdym spotkaniu.
Wybór Chena nasuwał się więc sam. Postanowiłem jednak raz w życiu popisać się dobrymi manierami i zadzwoniłem przed przyjazdem. Niestety, nie docenił uprzejmości, jaką był telefon o świcie.
Najgorsze było to, że nie potrafiłem pojąć, dlaczego zawsze tak kończyły się moje próby bycia czyimś współlokatorem. Nie mogłem sobie nic zarzucić – nie robiłem wielkich imprez, sprzątałem, nawet czasami gotowałem. Może jedynie czasem za bardzo narzekałem. I nie umiałem się zamknąć. Ale to nie był powody, żeby czynić mnie cholernym bezdomnym!
Przyłożyłem dłoń do skroni. W tej chwili miałem trzy opcje – nocowanie u znajomych, dziewczyny albo bezpośredni i niezapowiedziany atak na mieszkanie Chena. Praktycznie jednak tylko ostatni wariant wchodził w grę. Znajomi mieli mnie dość – to u nich mieszkałem podczas ostatniego semestru – a dziewczyna... Boa może i była starsza o kilka lat, silna, niezależna i tak dalej, ale jej rodzice nie zaprzestali odwiedzin. I gdyby przyłapali nas razem w mieszkaniu, byliby gotowi mnie zabić. Już i tak wystarczyło, że jej ojciec groził mi przy każdym spotkaniu.
Wybór Chena nasuwał się więc sam. Postanowiłem jednak raz w życiu popisać się dobrymi manierami i zadzwoniłem przed przyjazdem. Niestety, nie docenił uprzejmości, jaką był telefon o świcie.
***
Pół
godziny później ciągnąłem walizkę w zupełnie przeciwnym,
nieznanym kierunku. Chen chyba naprawdę nie chciał mnie widzieć –
w przeciągu paru godzin załatwił mi nowe mieszkanie.
Mój nowy współlokator nazywał się Chanyeol, potrzebował usilnie kogoś do dzielenia czynszu i był pod tym względem kompletnie zdesperowany. Co poniekąd gwarantowało, że raczej tak szybko mnie nie wyrzuci. Poza tym nie dowiedziałem się niczego konkretnego – facet nie odebrał żadnego z czterech telefonów, to Chen podał mi adres.
Zwyczajne, może nieco odrapane drzwi były uchylone, więc wtargnąłem bez pukania. Zapas dobrych manier zmarnowałem na Chena.
Mieszkanie... Możliwe, że było duże. Możliwe również, że wszystkie ściany ozdobiono dziełami sztuki, na podłogę ktoś zrzucił arras, a wokół rozrzucił diamenty. Nie byłem w stanie tego stwierdzić, po prostu fizycznie nie miałem jak.
Wszędzie byli ludzie.
Zajmowali niemal każdy metr kwadratowy, stłoczeni niczym emigranci w bagażnikach przemytników. Siedzieli wśród porozrzucanych rzeczy, opierali się o ściany, kilka osób tańczyło do stojącego w kącie starego, niemal antycznego odbiornika. Jedynym obszarem, gdzie stężenie ludziny wydawało się nieco mniejsze, była kuchnia. W tamtym pomieszczeniu wszyscy zgromadzili się przy leżącym na ziemi białym płótnie. Mieli farby w dłoni, kłócili się. Szybkie przebiegnięcie wzrokiem po reszcie osób potwierdziło moje przypuszczania – albo wtargnąłem do jamy studentów ASP, albo do kwatery głównej jakichś nawiedzonych aktywistów. W obu przypadkach lepiej byłoby się ewakuować.
Nikt nie zwracał na mnie uwagi, a ja nawet nie wiedziałem, jak wygląda ten cały Chanyeol, więc postanowiłem poczekać. Odłożyłem walizkę w zawalonym kartonami pokoju, który prawdopodobnie miał potem zostać moją sypialnią, i ruszyłem na balkon. Kierowałem się najstarszą na świecie zasadą, że najbardziej chętni do pomocy są palacze. Zazwyczaj działała.
- Aha – usłyszałem, gdy tylko opuściłem przepełniony duchotą salon i znalazłem się na zewnątrz – czyli ja mam to wszystko zrobić? Znowu chcesz mnie wykorzystać?
Oparłem się o barierkę balkonu. Tutaj przynajmniej było w miarę pusto. Dwóch facetów i jedna dziewczyna, tyle towarzystwa mogłem znieść. Wyciągnąłem powoli papierosa, przyglądając się nieznajomym. Goście byli ubrani dość swobodnie, jedynie w podkoszulki i dżinsy, dziewczyna natomiast miała na sobie zapiętą pod szyję białą bluzkę i galową spódnice. Była ładna, nawet bardzo. Podobnie siedzący naprzeciwko niej chłopak – drugiego nie widziałem, stał do mnie tyłem.
- Twoje krzywdzące słowa ranią niczym miecze! - Ten wyższy, którego twarz widziałem, dramatycznie złapał się za serce. - To po prostu wiara w twoje możliwości dyplomatyczne, panno Seulgi.
- Jasne, jasne – nie dała się przekonać. - Jak to kiedyś powiedziałeś, Jongin? - Odwróciła się do drugiego. - „Gdzie pedał nie może, tam lesbę pośle”? Nawet nie myślcie, że na mnie to zadziała.
Nieświadomie uniosłem brwi. Lesbę? Ta dziewczyna była lesbijką? Jakim cudem? Wyglądała całkiem normalnie, nie miała krótkich włosów ani męskich ubrań. No i przecież była ładna. Chociaż może czegoś nie zrozumiałem, może to był po prostu któryś z hermetycznych żartów. W zasadzie to nie miało znaczenia, i tak bym nie wnikał.
Podszedłem do nich z niezapalonym papierosem w ustach.
- Sorry, macie może ogień?
Oczywiście miałem swoją zapalniczkę w kieszeni. To była dość stara zagrywka, ale nie mogłem zanegować jej skuteczności. Dzielenie się ogniem łączyło ludzi od czasów prehistorycznych.
Mój nowy współlokator nazywał się Chanyeol, potrzebował usilnie kogoś do dzielenia czynszu i był pod tym względem kompletnie zdesperowany. Co poniekąd gwarantowało, że raczej tak szybko mnie nie wyrzuci. Poza tym nie dowiedziałem się niczego konkretnego – facet nie odebrał żadnego z czterech telefonów, to Chen podał mi adres.
Zwyczajne, może nieco odrapane drzwi były uchylone, więc wtargnąłem bez pukania. Zapas dobrych manier zmarnowałem na Chena.
Mieszkanie... Możliwe, że było duże. Możliwe również, że wszystkie ściany ozdobiono dziełami sztuki, na podłogę ktoś zrzucił arras, a wokół rozrzucił diamenty. Nie byłem w stanie tego stwierdzić, po prostu fizycznie nie miałem jak.
Wszędzie byli ludzie.
Zajmowali niemal każdy metr kwadratowy, stłoczeni niczym emigranci w bagażnikach przemytników. Siedzieli wśród porozrzucanych rzeczy, opierali się o ściany, kilka osób tańczyło do stojącego w kącie starego, niemal antycznego odbiornika. Jedynym obszarem, gdzie stężenie ludziny wydawało się nieco mniejsze, była kuchnia. W tamtym pomieszczeniu wszyscy zgromadzili się przy leżącym na ziemi białym płótnie. Mieli farby w dłoni, kłócili się. Szybkie przebiegnięcie wzrokiem po reszcie osób potwierdziło moje przypuszczania – albo wtargnąłem do jamy studentów ASP, albo do kwatery głównej jakichś nawiedzonych aktywistów. W obu przypadkach lepiej byłoby się ewakuować.
Nikt nie zwracał na mnie uwagi, a ja nawet nie wiedziałem, jak wygląda ten cały Chanyeol, więc postanowiłem poczekać. Odłożyłem walizkę w zawalonym kartonami pokoju, który prawdopodobnie miał potem zostać moją sypialnią, i ruszyłem na balkon. Kierowałem się najstarszą na świecie zasadą, że najbardziej chętni do pomocy są palacze. Zazwyczaj działała.
- Aha – usłyszałem, gdy tylko opuściłem przepełniony duchotą salon i znalazłem się na zewnątrz – czyli ja mam to wszystko zrobić? Znowu chcesz mnie wykorzystać?
Oparłem się o barierkę balkonu. Tutaj przynajmniej było w miarę pusto. Dwóch facetów i jedna dziewczyna, tyle towarzystwa mogłem znieść. Wyciągnąłem powoli papierosa, przyglądając się nieznajomym. Goście byli ubrani dość swobodnie, jedynie w podkoszulki i dżinsy, dziewczyna natomiast miała na sobie zapiętą pod szyję białą bluzkę i galową spódnice. Była ładna, nawet bardzo. Podobnie siedzący naprzeciwko niej chłopak – drugiego nie widziałem, stał do mnie tyłem.
- Twoje krzywdzące słowa ranią niczym miecze! - Ten wyższy, którego twarz widziałem, dramatycznie złapał się za serce. - To po prostu wiara w twoje możliwości dyplomatyczne, panno Seulgi.
- Jasne, jasne – nie dała się przekonać. - Jak to kiedyś powiedziałeś, Jongin? - Odwróciła się do drugiego. - „Gdzie pedał nie może, tam lesbę pośle”? Nawet nie myślcie, że na mnie to zadziała.
Nieświadomie uniosłem brwi. Lesbę? Ta dziewczyna była lesbijką? Jakim cudem? Wyglądała całkiem normalnie, nie miała krótkich włosów ani męskich ubrań. No i przecież była ładna. Chociaż może czegoś nie zrozumiałem, może to był po prostu któryś z hermetycznych żartów. W zasadzie to nie miało znaczenia, i tak bym nie wnikał.
Podszedłem do nich z niezapalonym papierosem w ustach.
- Sorry, macie może ogień?
Oczywiście miałem swoją zapalniczkę w kieszeni. To była dość stara zagrywka, ale nie mogłem zanegować jej skuteczności. Dzielenie się ogniem łączyło ludzi od czasów prehistorycznych.
Siedzący
chłopak natychmiast wyciągnął zapalniczkę, pozostali nawet się
do mnie nie odwrócili. Uśmiechnąłem się z nieco przesadzoną
wdzięcznością.
- Dzięki. - Zapaliłem papierosa. - A przy okazji możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę Chanyeola?
Zapytany uśmiechnął się od ucha do ucha. Dopiero teraz zauważyłem, jak odstające są. Dziwnym trafem jednak nie wyglądało to źle.
- To ja. - Odebrał swój ogień. - A ty...?
- Sehun. Ponoć mam być twoim nowym współlokatorem.
W tej chwili stojący wreszcie uznali mnie za kogoś interesującego, oboje odwrócili się od barierki. Zauważyłem kątem oka, że wpatrują się we mnie intensywnie, zapewne oczekując przedstawienia i standardowej wymiany uprzejmości. Widocznie obserwowanie widoków z balkonu jednak nie było wcale takie fajne. Postanowiłem się odwdzięczyć tym samym – patrzyłem tylko na Chanyeola, nie poświęciłem im nawet ułamka spojrzenia.
-
To świetnie, o ile nie przeszkadzają ci tłumy. Mamy tu chwilowy
zapieprz, w końcu próbujemy się formować, co nie?- Dzięki. - Zapaliłem papierosa. - A przy okazji możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę Chanyeola?
Zapytany uśmiechnął się od ucha do ucha. Dopiero teraz zauważyłem, jak odstające są. Dziwnym trafem jednak nie wyglądało to źle.
- To ja. - Odebrał swój ogień. - A ty...?
- Sehun. Ponoć mam być twoim nowym współlokatorem.
W tej chwili stojący wreszcie uznali mnie za kogoś interesującego, oboje odwrócili się od barierki. Zauważyłem kątem oka, że wpatrują się we mnie intensywnie, zapewne oczekując przedstawienia i standardowej wymiany uprzejmości. Widocznie obserwowanie widoków z balkonu jednak nie było wcale takie fajne. Postanowiłem się odwdzięczyć tym samym – patrzyłem tylko na Chanyeola, nie poświęciłem im nawet ułamka spojrzenia.
Nie miałem
pojęcia, o czym mówi, ale pokiwałem głową. I uśmiechnąłem się
wyrozumiale. Przepraszam, powtórzcie, jakim cudem Akademia Filmowa
ciągle nie przyznała mi Oscara?
- Dobra, świetnie, przestańcie się w siebie wreszcie wgapiać. - Dziewczyna pociągnęła mnie za ramię, bym wreszcie wstał. Nie miała żadnego szacunku, może faktycznie była lesbijką? - Kang Seulgi, prawie mi miło.
Odpowiedziałem jedynie niegrzecznym skinieniem głowy. Gdyby moi rodzice to zobaczyli, pewnie dostaliby wylewu. Ale ja nie zamierzałem być uprzejmy względem tej dziwnej kobiety.
- Oh Sehun, mi też.
Gdy przeniosłem wzrok na stojącego obok niej faceta, upuściłem zapaloną fajkę, w jednej chwili rujnując nogawkę spodni za 250 tysięcy wonów.
Czerwone włosy zniknęły, zastąpione nierzucającym się w oczy brązem. Jedynie fryzura pozostała ta sama – każdy kosmyk kierował się w inną stronę, nadając Jonginowi wygląd roztrzepanego dzieciaka. Tym razem jednak była to robota żelu i lakieru, nie natury.
W okolicach ust mogłem dojrzeć niezwykle cienkie, delikatne linie zmarszczek. Nie wyglądały raczej na oznakę nagłego starzenia czy wyczerpania życiem, pewnie po prostu za dużo się uśmiechał.
- Aż tak źle? - Wyszczerzył się Jongin i, Boże, jego usta wciąż układały się tak samo, wciąż wyglądały tak samo, pewnie nie straciły też swojej miękkości. - Kim Jongin, miło mi.
O kurwa.
Nie poznał mnie.
- Dobra, świetnie, przestańcie się w siebie wreszcie wgapiać. - Dziewczyna pociągnęła mnie za ramię, bym wreszcie wstał. Nie miała żadnego szacunku, może faktycznie była lesbijką? - Kang Seulgi, prawie mi miło.
Odpowiedziałem jedynie niegrzecznym skinieniem głowy. Gdyby moi rodzice to zobaczyli, pewnie dostaliby wylewu. Ale ja nie zamierzałem być uprzejmy względem tej dziwnej kobiety.
- Oh Sehun, mi też.
Gdy przeniosłem wzrok na stojącego obok niej faceta, upuściłem zapaloną fajkę, w jednej chwili rujnując nogawkę spodni za 250 tysięcy wonów.
Czerwone włosy zniknęły, zastąpione nierzucającym się w oczy brązem. Jedynie fryzura pozostała ta sama – każdy kosmyk kierował się w inną stronę, nadając Jonginowi wygląd roztrzepanego dzieciaka. Tym razem jednak była to robota żelu i lakieru, nie natury.
W okolicach ust mogłem dojrzeć niezwykle cienkie, delikatne linie zmarszczek. Nie wyglądały raczej na oznakę nagłego starzenia czy wyczerpania życiem, pewnie po prostu za dużo się uśmiechał.
- Aż tak źle? - Wyszczerzył się Jongin i, Boże, jego usta wciąż układały się tak samo, wciąż wyglądały tak samo, pewnie nie straciły też swojej miękkości. - Kim Jongin, miło mi.
O kurwa.
Nie poznał mnie.
No popatrz, czasem twoje obsesje przynoszą coś dobrego!
OdpowiedzUsuńPoza złym doborem bohterów, Kai wyglada lepiej mokry niż Sehun. Ale poza tym jest ok i JEZU wreszcie jakiś nieirytujący, pozbwiony niepotrzebnego pierdolenia pierwszy pocałunek, chyle czoła.
Tylko weź, laska, nie odwlekaj tego (bo poprawczak!!!!), bo znowu ci sie odechce kontynuować. A ja dalej pamiętam moją wojnę domową i zombie apokalipsę.
Ostrzeżenia: [...] Sehun jest głupi - oplułam monitor XD
OdpowiedzUsuńSupi jak zawsze, tylko ta tematyka mi trochę powagą powiewa, więc się boję jakichś prześladowań czy coś. Ale niech Kai broni swojego Sehuna i wszystko będzie dobrze! Tylko niech go najpierw pozna :D
Ah, to się zapowiada genialne! Sehun nieakceptujący swojej orientacji seksualnej? Mistrzostwo świata! Czekam na part 2 ♥ Weny i powodzenia! ♥
OdpowiedzUsuńhttp://yehetasshole.blogspot.com/
JA JEBIE!
OdpowiedzUsuńNo ja chyba to kocham xD
I ta końcówka. Kocham takie coś, że kończysz coś czytać z myślą "Pierdolę, nie wierzę" xD Sehun ratownik, gej który który głeboko wierzy, że nim nie jest, to życie. <3
W ogóle uwielbia, Kaia xDD Jak Ty to robisz, że postacie przez Ciebie wykreowane są takie zajebiste? :D
Czekam na kontynuacje tego, bo to będzie coś, ja to czuję!
Ja naprawdę nie czytam żadnych innych polskich ff oprócz Twoich i serio, wow. Nigdy tego nie będę żałować. A to ff jest cudowne. Masz taki zajebisty styl pisania, że inni to przy Tobie doniczki. Swoją drogą, chyba powinnam napisać książkę jak sprowadzić doniczki na dobrą drogę, bo czasem ich głupota zabijają, tak.
OdpowiedzUsuńCzekam na drugą część. Tylko nie karz mi czekać długoooooooo, proszę.
bosze nie dość że SeKai moje drugie OTP to jeszcze walka o prawa LGBT i to że sehun jest anty homo - zawrzesz w tym opo WSZYSTKO co najbardziej lubię w ff, po prostu ten rozdział był tak cudowny ♥ czekam na kolejne dwa, ale bosze tak mi się podoba, że nie wiem nawet jak to wyrazić słowami XD po prostu to ff zawrze wszystkie rzeczy które najbardziej lubię w ff ♥ jeszcze smut po drodze to wgl awansuje do najlepszych rzeczy ktore czytalam XD bo czuję się jakby to opo było pisane pode mnie wręcz XD
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i liczę, że 2 i 3 rozdział nastapi szybko ♥