Pairing: Lee Joon x Onew (MBLAQ; SHINee)
Tematyka: kpop, shounen-ai, choroby psychiczne, depresja, próba samobójcze
Ostrzeżenia: zaburzenia depresyjne
Od Autorken słówken kilka: Sztoby wszystko ładnie wyjaśnić ludziom, którzy o tym nie wiedzą - Lee Joon cierpiał na zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Onew natomiast wciąż choruje na depresję (co jest bardzo zabawne, biorąc pod uwagę jego okrutnie wesoły image). Tak gwoli ścisłości.
Nie mam kompletnego pojęcia, czy mogę w ogóle ten fik nazwać szołnen-aiem. Jeżeli się skupi na niektórych sformułowaniach, gestach można go za takowy uznać.
Chyba.
Dziękuję za uwagę.
Onew zacisnął
palce na żelaznej barierce. Odetchnął głęboko. Nie bał się
wysokości, nie bał się wody. Nie bał się też skoku. Stał,
blady i tak spokojny, jakby już znajdował się w ramionach śmierci,
a nie dopiero planował w nie wpaść.
Ubrany
w ulubiony jasny płaszcz wyróżniał się spośród otchłani nocy.
Ustawione w równym rzędzie lampy nie rozświetlały ciemności. Nie
wiedział na co czeka, przecież nie istniało coś takiego jak
najwłaściwszy moment. Jego psychiatra z pewnością stwierdziłby,
że się waha, ale tym razem nie miałby racji. Był pewien.
Kiedyś
w jakimś autodestrukcyjnym, dramatycznym geście uzależnił się od
alkoholu i papierosów. Przecież coś wreszcie musiało mu
zaszkodzić, prawda? Dopiero kilka miesięcy temu zorientował się,
że był idiotą. W końcu cóż za atrakcja jest umierać na raka,
nie lepiej zaznać przyjemności latania?
Nikt
nigdy nie zakwestionował tego, iż siłę człowiekowi daje jego
słabość pamięci. Jak inaczej mógłby podnosić się po porażce,
być w stanie wstać po przeżyciu tylu cierpień? Gdyby nie
zapominał, nie ryzykowałby opuszczenia łóżka. Każda noc była
dla niego błogosławieństwem, ścierającym ślady po dziennych
niepowodzeniach. Problem Onew polegał na tym, że nie sypiał. I
pamiętał. Wszystko. Zapominalscy ludzie nazywali to depresją.
Wyciągnął
rękę w stronę ciemnego sklepienia. Chciał zapomnieć. O
wszystkim. Skoczyć, przejść przez te drzwi prowadzące... daleko
stąd. Na zewnątrz. Nie wiedział, co to znaczy. Wiedział tylko, że
nie chce być tutaj.
Wychylił
się nieznacznie. Nie patrzył w dół. Skupił się na bezgwiezdnym
niebie, ciemniejszym niż woda, w której miał za moment zniknąć.
Poprawił długi, czarno-biały szalik.
Kiedy
siedział w pustym pokoju, słuchając niedotyczących go rozmów
dobiegających zza ścian, błagał, by jego rozpacz minęła. Teraz
próbował ją odnaleźć w najgłębszych zakamarkach duszy, bo nie
czuł nic. Był spokojny, ale nie był to prawdziwy spokój, tylko
taki przesycony obojętnością i odrętwieniem. Myślał, że gdy
przyjdzie tutaj, coś w nim pęknie, coś się stanie, ale... Nic
takiego nie nadeszło. Był równie pusty w środku jak wczoraj,
przedwczoraj, tydzień wcześniej, zawsze.
Stopa
nie natrafiła na grunt. Onew zachwiał się. Ostatnim przypływem
instynktu samozachowawczego przytrzymał się barierki. Odetchnął
głęboko. Nie mógł już czekać. Choć raz musiał coś zrobić
szybciej, chociażby po to, by nie stracić woli śmierci. Podniósł
drugą nogę.
Koniec,
pomyślał.
Nie
wiedział, czy wszyscy odczuwają to tak samo. Chwilę, w której
podłoże znika, umysł uwalnia się spod tyranii myślenia, a
ciało... Ciało nagle zostaje zamknięte w czyichś silnych
ramionach.
-
Nie skacz, Jinki. Tu jest za płytko.
Onew
wzdrygnął się. Nie rozumiał jeszcze tego, co zaszło, jego umysł
znajdował się na dnie rzeki. Powoli zaczynał pojmować całą
sytuację; czuł ciepło drugiego ciała, analizował głos.
Odwrócił głowę, by spojrzeć w twarz trzymającej go osoby.
Lee
Changsun, znany jako Lee Joon. Wcielenie plag egipskich, kwintesencja
wszystkiego, czego nienawidził. Samozwańczy ratownik dusz ludzkich.
Cierpiący na zaburzenia dwubiegunowe najbardziej irytujący i
zarazem nachalny byt we wszechświecie. Jego najlepszy przyjaciel.
-
Co ty tu robisz? - syknął Onew, gdy odzyskał głos. - Jest druga
nad ranem.
Joon
wzruszył ramionami.
-
Wierzysz w cuda?
-
Tak. Ale nie dzisiaj.
Joon
wybuchnął śmiechem. Cofnął się kilka kroków, ciągle go nie
puszczając. Jego dłonie trzęsły się, choć noc nie należała do
chłodnych. Naprawdę bał się, że Onew desperacko wyrwie się i
wskoczy do rzeki? To byłaby naprawdę śmieszna śmierć. Onew czuł
niechęć do pompatycznych samobójstw, ale nawet mu zależało na...
oprawie. Inaczej nie przyszedłby w nocy na most i nie próbowałby z
niego skoczyć, tylko zainwestowałby w sznur.
Joon
nie tylko odciągnął go od przepaści, ale też postawił do pionu
i zaczął ciągnąć jak psa, prowadząc za szalik. Musiało to
wyglądać idiotycznie, ale Joon nie był osobą, która przejmowała
się takimi rzeczami. A Onew było wszystko jedno.
…
W
środku bar prezentował się o wiele lepiej niż na zewnątrz. Nie
był to żaden wykwintny lokal ani tak lubiany przez gwiazdy
elegancki klub, w którym mogli się równie wytwornie najebać.
Zwykła pijalnia wypełniona zapachem zmieszanych alkoholi, stukaniem
przybrudzonych szklanek i dźwiękiem Sonny-moon For Two Rollinsa.
Onew był pewien, że Joon wybrał ten lokal, gdy usłyszał muzykę.
Nie, nie dlatego, że lubił tę piosenkę, pewnie nawet jej nie
znał. Raczej sądził, że Onew się spodoba.
Zamówili
piwo, znaleźli wolny stolik, usiedli naprzeciwko siebie. Onew z
rozbawieniem spostrzegł, że Joon przełknął ślinę. Wyglądał
jak student na rozmowie kwalifikacyjnej.
-
No więc... - zaczął mężczyzna. - No.
Onew
pokiwał głową z politowaniem. W jakiś chory sposób uwielbiał
ten moment. Rozmówca próbował nawiązać do jego stanu,
jednocześnie kierując się wskazówkami mądrych tego świata,
którzy zabraniali bezpośrednio pytać się o przyczyny samobójstwa,
depresję. Zastanawiał się, jak Joon będzie próbował zacząć
rozmowę; wszystkie przewidywane scenariusze niezmiernie go bawiły.
-
Próbowałeś skoczyć z mostu.
Wyprostował
się bezwiednie. Co to było za subtelne nawiązanie?! Nigdy nie
uważał Joona za wybitnie inteligentną jednostkę, ale spodziewał
się, że... Przecież on także był leczony! Powinien znać na
pamięć wszystkie formułki, jakie wygłaszali w stosunku do niego
psychiatrzy, by teraz karmić nimi Onew.
-
Twoje zdolności dedukcyjne jak zwykle prezentują się na
zadziwiającym poziomie.
Nie
był z natury sarkastyczny. Dawno temu przeczytał tę formułkę i
za jej pomocą zamykał zazwyczaj usta namolnym, irytującym go
ludziom. Zapomniał jednak, jak bardzo namolny potrafił być Joon.
-
Chcesz popełnić samobójstwo. - Mężczyzna odstawił nienaruszony
kufel piwa na blat.
-
Gratuluję – odparł sucho. - Coś jeszcze?
- Jak to „coś
jeszcze”?! - parsknął. - Chcesz się zabić!
Onew
odchylił się na krześle. Niech przestanie. Co go to obchodzi? To
nie jest jego sprawa. Powinien pocieszyć go w szczery, beznadziejny
sposób, wygłosić kilka banalnych formułkach, którymi starałby
się przekazać, jak bardzo się o niego martwi i odejść w swoją
stronę. Tak jak reszta.
Onew
nie wątpił, że kiedy pozostanie obojętny, Joon da sobie spokój.
Nie miał sił rozmawiać. Nigdy nie miał.
Kiedyś
próbował mówić coś o sobie. Że boli go uśmiechanie, że nie
potrafi wstać z łóżka. Słyszał, że to nic nadzwyczajnego, że
każdy przeżywa coś takiego. Albo że przejdzie, że tylko skończy
się zima, jesień, wiosna, lato i wszystko będzie w porządku.
On i
jego rozmówcy nigdy nie mówili o tym samym. Obaj mogli nazywać to
"depresją", ale łączyła ich jedynie terminologia. Onew
próbował opowiedzieć o pustce towarzyszącej w każdym momencie, o
dniach spędzonych na wpatrywaniu się szarą, brudna ścianę, z
której dawno temu pospadały obrazy, a on nie potrafił, nie był w
stanie podnieść ich z podłogi. Jego rozmówca natomiast myślał o
tragikomicznej melancholii, syndromie Wertera, konwencjonalnej
rozpaczy. Więc Onew przestawał mówić. Napinał mięśnie twarzy,
by zmusić się do uśmiechu, przytakiwał pokornie i odchodził.
Mieli rację. Nie piętrzyły się przed nim żadne przeszkody, nie
było prowadzących donikąd ścieżek ani sytuacji bez wyjścia - to
on był słaby. Inni przecież żyli normalnie, nie narzekali więcej
niż powinni i wydawali się szczęśliwi.
-
Wytłumacz mi, co się dzieje.
Onew
pokręcił głową.
-
Nic. - Nie kłamał.
Joon
przechylił się przez stół. Był wściekły, choć starał się to
maskować; zdradzały go oczy. Onew poprawił szalik. Było za
gorąco, ale nie zamierzał go zdejmować. Odetchnął głęboko,
lekceważąc wyczekujące spojrzenie przyjaciela.
-
Nieprawda. Nie może „nic” się nie dziać. - Joon naprawdę
wierzył w to, co mówił. - Nie odpowiadaj jak kobieta, Jinki,
jesteś na to za stary.
-
Jestem też za stary na użalanie się nad sobą.
Tamten
skrzywił się ostentacyjnie. Przez chwilę milczał. Bruzda na jego
czole pogłębiła się nieznacznie. Onew wiedział, że brzmi to
idiotycznie, ale podobało mu się to. Od początku ich znajomości
bruzda nie powiększyła się ani też nie zmniejszyła, mimo starań
wizażystek mężczyzny. W zmieniającej się bez ostrzeżenia
rzeczywistości, o ironio, zmarszczka na czole Joona była jedynym
stałym elementem wszechświata.
Joon
podniósł się niespodziewanie. Podrapał się po głowie, jakby
lekko zdziwiony swoją nagłą inicjatywą. Kilkanaście sekund
zajęło mu wzięcie się w garść. Podał Onew rękę i uśmiechnął
się w tak absurdalnie przekonujący sposób, że Onew niemal
uwierzył w prawdziwość tego grymasu.
-
Zabieram cię do domu – oznajmił Joon.
Czyli jednak
dał sobie spokój.
…
Pomalowany
na biało apartamentowiec wyróżniał się spośród reszty
budynków. Joon nigdy nie posądzał się o zapędy aspołeczne, ale
teraz potrafił zrozumieć fanów tworzenia graffiti. Wszystko było
za białe, za jasne, za mało urozmaicone.
-
Powinienem o czymś wiedzieć? - zapytał, gdy wchodzili po klatce
schodowej. Nie przeszkadzała mu cisza – między innymi dlatego tak
zaprzyjaźnił się z Onew – ale w tym miejscu wydawała mu się
przerażająca. - O jakiejś czekającej kochance z dzieckiem,
czekającym kochanku z dzieckiem, czekających kochance i kochanku
z...
Onew
zatkał mu usta. Nie odpowiedział, tylko bardzo wymownie pokręcił
oczami. Zawsze był zwolennikiem minimalizmu.
Drzwi
nie zaskrzypiały, próg był idealnie czysty, mieszkanie wyglądało
jak wyrwane z katalogu. Jego właściciel raczej w nim bywał, nie mieszkał. Albo, jak przekonał się po chwili Joon, nie wychodził
poza pokój.
Sypialnia
była jedynym pomieszczeniem, w jakim zauważył ślady istnienia
człowieka. Wszędzie leżały ubrania Onew tworzące ścieżkę
kończącą się przed jego szafą. Joon w normalnej sytuacji
zaryzykowałby żart z ukrywającą się w niej kochanką, ale to nie
była normalna sytuacja.
Opadł
na łóżko, które natychmiast się pod nim zapadło. Prawdopodobnie
któraś z części odmówiła współpracy, lecz Onew nie wyglądał
na chętnego, by coś z tym zrobić. Jedynie usiadł po turecku na
ziemi.
-
Changsun, poznaj ścianę, ściano poznaj Changsuna – odezwał się
nagle, wskazując dłonią wymienione obiekty.
Joon
powstrzymał parsknięcie. To nie było zabawne. Nie tym razem.
-
Poznajesz mnie ze ścianą? - Uniósł brwi.
- Przyjaciół
się poznaje.
Na to nie miał odpowiedzi.
Rozłożył
się na łóżku. Choć próbował skupić się na czymś innym, za
każdym razem jego wzrok spoczywał na „przedstawionej” mu
właśnie ścianie. Znajdowała się dokładnie naprzeciwko wezgłowia
łóżka. Okropna – brudna, pozbawiona ozdób – w jakiś dziwny
sposób nie pozwalała się ignorować. To na nią każdego poranka
patrzył Onew. Nic dziwnego, że zwariował.
Nie,
nie zwariował. Był nieszczęśliwy. Wbrew temu co sądził Onew,
Joon wiedział, co to znaczy. Po kilku latach niemal nie pamiętał
już o spędzonych w zamkniętych pokojach godzinach, żałosnym,
bezsensownym płaczu i setkach tabletek. Kojarzył jedynie mgliste
obrazy, słowa nieznanych ludzi i kolejne diagnozy. Leczenie choć
jeden raz nie zawiodło, nie czuł już tego co Onew. Ale rozumiał.
Usiadł
i odwrócił się plecami do ściany. Naprzeciwko ujrzał lustro.
Ogromne, zajmujące niemal połowę ściany. Nie widział, czy było
zdobione – całe obramowanie i większość powierzchni zwierciadła
było zapełnione zdjęciami. Na wszystkich znajdował się
uśmiechnięty lub roześmiany Onew. Joon zmarszczył brwi. Po co
tyle fotografii? Przecież niemal nie można było dostrzec swojego
odbicia. Nagle zrozumiał.
O
to chodziło.
Zaklął
głośno, kompletnie ignorując niestosowność sytuacji. Zeskoczył
z łóżka, stanął naprzeciwko mężczyzny, złapał go pod pachy i
zmusił do wstania.
-
Piwo – rzekł pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy. -
Napijmy się piwa.
Szczere
zdziwienie na twarzy Onew sprawiło, że wybuchnął śmiechem.
…
Czerń za oknem przechodziła w szarość. Siedzieli
w kuchni w milczeniu i pili kolejne piwa, patrząc na wszystko z
wyjątkiem siebie. Cisza nie była wymuszona, obaj się na nią
zgodzili. Onew nie wiedział, czy Joon był nią skrępowany, nie
obchodziło go to. Nie cieszył się z towarzystwa mężczyzny - nie
cieszył się z niczego od zbyt długiego czasu - ale jego obecność
w dziwny, urojony uspokajała go. Nie czuł się bezpieczny, raczej
na moment wyrwany z pola walki. Joon nie zajął całej pustki, lecz
teraz, w tej chwili, Onew miał wrażenie, że nie jest sam wśród
nicości.
Odetchnął
z ulgą, słysząc spokojny oddech śpiącego mężczyzny. Nie wiedział
dlaczego poczuł się lepiej, w końcu tamten mu nie przeszkadzał. Ale teraz nie musiał
z nim rozmawiać, nie musiał się kontrolować. Obecność Joona
działa na niego kojąco, jednak wolał, kiedy mężczyzna był
cicho. Nie przeszkadzał. Tak jak teraz.
Podniósł
się z cichym westchnieniem i zamarł. Na szafce naprzeciwko leżał
nóż. Świecił się złowieszczo, zachęcająco. Onew wiedział, że
to idiotyczne, żałosne. Filmowe wręcz. Przecież normalni ludzie
nie widzą sardonicznych uśmiechów ostrzy, kiedy je omijają.
Normalni ludzie nie chcą...
Podszedł
bliżej. Wbrew temu co sądzili inni, nie mógł ot tak powstrzymać
swoich myśli, powstrzymać się od wyobrażania swojej śmierci. One
nim panowały, wydawały się mu wręcz przeciwstawiać, jakby były
zewnętrznymi bytami.
Chwycił
nóż, bo przecież nie mógł tak dalej, chciał już uciec, uciec
od tego wszystkiego, by po chwili rzucić nim o ścianę i opaść na
podłogę, tuląc samego siebie.
Niech
ktoś przyjdzie. Obejmie. Pomoże.
Ale
kto miał to zrobić? Był sam. Wiedział o tym.
Uświadomił
sobie, jak bardzo się myli dopiero po chwili, kiedy Joon przeklął,
uderzając stopą o nogę krzesła.
Przychodzi.
Obejmuje. Nie pomaga.
…
-
Widzimy się jutro, prawda? - Uśmiechnął się ciepło. - Też w
nocy?
Onew
przytaknął. Chciał tylko wrócić do łóżka i zapomnieć o
wewnętrznym przymusie. Zdawał sobie sprawę, że nie zrobi ani
tego, ani tego.
-
Na moście, tam wiem jak dojechać – odrzekł chłodno.
Joon
pokiwał głową. Nachylił się ku niemu, ale Onew odsunął się i
bez słowa zamknął drzwi. Wszystko, co dobre, było przecież tylko
przejściowe. Po co miałby się starać?
…
Joon
szedł powoli, próbując wyglądać męsko i dystyngowanie. Wątpił,
by osiągnął zamierzony efekt, ale musiał jakoś zagłuszać w
sobie chęć pobiegnięcia na most. Gdyby Onew zobaczył, jak
biegnie, z pewnością by go wyśmiał. Nie, nie odezwałby się. Po
prostu uniósłby brwi i spojrzał mu prosto w oczy. A wtedy w jego
głowie zabrzmiałby komunikat: „Wyglądasz jeszcze gorzej niż
zwykle, Changsun”. Wolał tego uniknąć.
Widok
znajomego szeregu latarni sprawił, że przyspieszył kroku. Z
absurdalnym zdziwieniem spostrzegł, iż krajobraz w ogóle się nie
zmienił. Wszystko zostało na swoim miejscu. Tak jak powinno.
Uśmiechnął
się mimowolnie. Nie ustalili godziny, nie określili na jakim
dokładnie moście, ale i tak był pewien, że zobaczą się w tym
samym momencie. W filmach nie przepadał za nagłymi, rozwiązującymi
wszelkie problemy zbiegami okoliczności, lecz w życiu uwielbiał je
za samo istnienie.
Księżyc
świecił jasno, gdy wkroczył w ciszę mostu. Podmuch zimnego wiatru sprawił, że się wzdrygnął. Dotąd spokojny, teraz
starał się jak najciszej stawiać stopy. Rozejrzał się, nie
powstrzymując pełnego zawodu jęku. Jeszcze go nie było.
Usiadł
na ławce, przy której poprzedniego dnia zobaczył Onew. Wiedział,
że to ona – jako jedyna była pomalowana na jasny kolor. Od razu wyciągnął telefon,
by sprawdzić ewentualne nieodebrane połączenia. Niczego nie było.
Schował
komórkę i irracjonalnie wyciągnął zegarek. Miał wrażenie,
jakby wszystkie wskazówki zamarły. Kolejne sekundy mijały
nienaturalnie powoli. Czekał, chociaż nie wiedział na co.
Strzepnął
rękaw, ukrywając tarczę zegarka. Jeszcze raz omiótł wzrokiem
otoczenie. Tym razem spostrzegł coś, czego przedtem nie zauważył.
Mały, pozornie nieistotny szczegół, który sprawił, że wstrzymał oddech.
Na
żelaznej barierce leżał przewieszony czarno-biały szalik.