wtorek, 18 lutego 2014

Czarno-biały szalik


Pairing: Lee Joon x Onew (MBLAQ; SHINee)
Tematyka: kpop, shounen-ai, choroby psychiczne, depresja, próba samobójcze
Ostrzeżenia: zaburzenia depresyjne
Od Autorken słówken kilka: Sztoby wszystko ładnie wyjaśnić ludziom, którzy o tym nie wiedzą - Lee Joon cierpiał na zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Onew natomiast wciąż choruje na depresję (co jest bardzo zabawne, biorąc pod uwagę jego okrutnie wesoły image). Tak gwoli ścisłości. 
Nie mam kompletnego pojęcia, czy mogę w ogóle ten fik nazwać szołnen-aiem. Jeżeli się skupi na niektórych sformułowaniach, gestach można go za takowy uznać.
Chyba.
Napisane pod wpływem hillarowskiej poezji.
Dziękuję za uwagę.


Onew zacisnął palce na żelaznej barierce. Odetchnął głęboko. Nie bał się wysokości, nie bał się wody. Nie bał się też skoku. Stał, blady i tak spokojny, jakby już znajdował się w ramionach śmierci, a nie dopiero planował w nie wpaść.

Ubrany w ulubiony jasny płaszcz wyróżniał się spośród otchłani nocy. Ustawione w równym rzędzie lampy nie rozświetlały ciemności. Nie wiedział na co czeka, przecież nie istniało coś takiego jak najwłaściwszy moment. Jego psychiatra z pewnością stwierdziłby, że się waha, ale tym razem nie miałby racji. Był pewien.

Kiedyś w jakimś autodestrukcyjnym, dramatycznym geście uzależnił się od alkoholu i papierosów. Przecież coś wreszcie musiało mu zaszkodzić, prawda? Dopiero kilka miesięcy temu zorientował się, że był idiotą. W końcu cóż za atrakcja jest umierać na raka, nie lepiej zaznać przyjemności latania?

Nikt nigdy nie zakwestionował tego, iż siłę człowiekowi daje jego słabość pamięci. Jak inaczej mógłby podnosić się po porażce, być w stanie wstać po przeżyciu tylu cierpień? Gdyby nie zapominał, nie ryzykowałby opuszczenia łóżka. Każda noc była dla niego błogosławieństwem, ścierającym ślady po dziennych niepowodzeniach. Problem Onew polegał na tym, że nie sypiał. I pamiętał. Wszystko. Zapominalscy ludzie nazywali to depresją.

Wyciągnął rękę w stronę ciemnego sklepienia. Chciał zapomnieć. O wszystkim. Skoczyć, przejść przez te drzwi prowadzące... daleko stąd. Na zewnątrz. Nie wiedział, co to znaczy. Wiedział tylko, że nie chce być tutaj.

Wychylił się nieznacznie. Nie patrzył w dół. Skupił się na bezgwiezdnym niebie, ciemniejszym niż woda, w której miał za moment zniknąć. Poprawił długi, czarno-biały szalik.

Kiedy siedział w pustym pokoju, słuchając niedotyczących go rozmów dobiegających zza ścian, błagał, by jego rozpacz minęła. Teraz próbował ją odnaleźć w najgłębszych zakamarkach duszy, bo nie czuł nic. Był spokojny, ale nie był to prawdziwy spokój, tylko taki przesycony obojętnością i odrętwieniem. Myślał, że gdy przyjdzie tutaj, coś w nim pęknie, coś się stanie, ale... Nic takiego nie nadeszło. Był równie pusty w środku jak wczoraj, przedwczoraj, tydzień wcześniej, zawsze.

Stopa nie natrafiła na grunt. Onew zachwiał się. Ostatnim przypływem instynktu samozachowawczego przytrzymał się barierki. Odetchnął głęboko. Nie mógł już czekać. Choć raz musiał coś zrobić szybciej, chociażby po to, by nie stracić woli śmierci. Podniósł drugą nogę.

Koniec, pomyślał.

Nie wiedział, czy wszyscy odczuwają to tak samo. Chwilę, w której podłoże znika, umysł uwalnia się spod tyranii myślenia, a ciało... Ciało nagle zostaje zamknięte w czyichś silnych ramionach.

- Nie skacz, Jinki. Tu jest za płytko.

Onew wzdrygnął się. Nie rozumiał jeszcze tego, co zaszło, jego umysł znajdował się na dnie rzeki. Powoli zaczynał pojmować całą sytuację; czuł ciepło drugiego ciała, analizował głos. Odwrócił głowę, by spojrzeć w twarz trzymającej go osoby.

Lee Changsun, znany jako Lee Joon. Wcielenie plag egipskich, kwintesencja wszystkiego, czego nienawidził. Samozwańczy ratownik dusz ludzkich. Cierpiący na zaburzenia dwubiegunowe najbardziej irytujący i zarazem nachalny byt we wszechświecie. Jego najlepszy przyjaciel.

- Co ty tu robisz? - syknął Onew, gdy odzyskał głos. - Jest druga nad ranem.

Joon wzruszył ramionami.

- Wierzysz w cuda?

- Tak. Ale nie dzisiaj.

Joon wybuchnął śmiechem. Cofnął się kilka kroków, ciągle go nie puszczając. Jego dłonie trzęsły się, choć noc nie należała do chłodnych. Naprawdę bał się, że Onew desperacko wyrwie się i wskoczy do rzeki? To byłaby naprawdę śmieszna śmierć. Onew czuł niechęć do pompatycznych samobójstw, ale nawet mu zależało na... oprawie. Inaczej nie przyszedłby w nocy na most i nie próbowałby z niego skoczyć, tylko zainwestowałby w sznur.

Joon nie tylko odciągnął go od przepaści, ale też postawił do pionu i zaczął ciągnąć jak psa, prowadząc za szalik. Musiało to wyglądać idiotycznie, ale Joon nie był osobą, która przejmowała się takimi rzeczami. A Onew było wszystko jedno.




W środku bar prezentował się o wiele lepiej niż na zewnątrz. Nie był to żaden wykwintny lokal ani tak lubiany przez gwiazdy elegancki klub, w którym mogli się równie wytwornie najebać. Zwykła pijalnia wypełniona zapachem zmieszanych alkoholi, stukaniem przybrudzonych szklanek i dźwiękiem Sonny-moon For Two Rollinsa. Onew był pewien, że Joon wybrał ten lokal, gdy usłyszał muzykę. Nie, nie dlatego, że lubił tę piosenkę, pewnie nawet jej nie znał. Raczej sądził, że Onew się spodoba.

Zamówili piwo, znaleźli wolny stolik, usiedli naprzeciwko siebie. Onew z rozbawieniem spostrzegł, że Joon przełknął ślinę. Wyglądał jak student na rozmowie kwalifikacyjnej.

- No więc... - zaczął mężczyzna. - No.

Onew pokiwał głową z politowaniem. W jakiś chory sposób uwielbiał ten moment. Rozmówca próbował nawiązać do jego stanu, jednocześnie kierując się wskazówkami mądrych tego świata, którzy zabraniali bezpośrednio pytać się o przyczyny samobójstwa, depresję. Zastanawiał się, jak Joon będzie próbował zacząć rozmowę; wszystkie przewidywane scenariusze niezmiernie go bawiły.

- Próbowałeś skoczyć z mostu.

Wyprostował się bezwiednie. Co to było za subtelne nawiązanie?! Nigdy nie uważał Joona za wybitnie inteligentną jednostkę, ale spodziewał się, że... Przecież on także był leczony! Powinien znać na pamięć wszystkie formułki, jakie wygłaszali w stosunku do niego psychiatrzy, by teraz karmić nimi Onew.

- Twoje zdolności dedukcyjne jak zwykle prezentują się na zadziwiającym poziomie.

Nie był z natury sarkastyczny. Dawno temu przeczytał tę formułkę i za jej pomocą zamykał zazwyczaj usta namolnym, irytującym go ludziom. Zapomniał jednak, jak bardzo namolny potrafił być Joon.

- Chcesz popełnić samobójstwo. - Mężczyzna odstawił nienaruszony kufel piwa na blat.

- Gratuluję – odparł sucho. - Coś jeszcze?

- Jak to „coś jeszcze”?! - parsknął. - Chcesz się zabić!

Onew odchylił się na krześle. Niech przestanie. Co go to obchodzi? To nie jest jego sprawa. Powinien pocieszyć go w szczery, beznadziejny sposób, wygłosić kilka banalnych formułkach, którymi starałby się przekazać, jak bardzo się o niego martwi i odejść w swoją stronę. Tak jak reszta.
Onew nie wątpił, że kiedy pozostanie obojętny, Joon da sobie spokój. Nie miał sił rozmawiać. Nigdy nie miał.
Kiedyś próbował mówić coś o sobie. Że boli go uśmiechanie, że nie potrafi wstać z łóżka. Słyszał, że to nic nadzwyczajnego, że każdy przeżywa coś takiego. Albo że przejdzie, że tylko skończy się zima, jesień, wiosna, lato i wszystko będzie w porządku.
On i jego rozmówcy nigdy nie mówili o tym samym. Obaj mogli nazywać to "depresją", ale łączyła ich jedynie terminologia. Onew próbował opowiedzieć o pustce towarzyszącej w każdym momencie, o dniach spędzonych na wpatrywaniu się szarą, brudna ścianę, z której dawno temu pospadały obrazy, a on nie potrafił, nie był w stanie podnieść ich z podłogi. Jego rozmówca natomiast myślał o tragikomicznej melancholii, syndromie Wertera, konwencjonalnej rozpaczy. Więc Onew przestawał mówić. Napinał mięśnie twarzy, by zmusić się do uśmiechu, przytakiwał pokornie i odchodził.
Mieli rację. Nie piętrzyły się przed nim żadne przeszkody, nie było prowadzących donikąd ścieżek ani sytuacji bez wyjścia - to on był słaby. Inni przecież żyli normalnie, nie narzekali więcej niż powinni i wydawali się szczęśliwi.

- Wytłumacz mi, co się dzieje.

Onew pokręcił głową.

- Nic. - Nie kłamał.

Joon przechylił się przez stół. Był wściekły, choć starał się to maskować; zdradzały go oczy. Onew poprawił szalik. Było za gorąco, ale nie zamierzał go zdejmować. Odetchnął głęboko, lekceważąc wyczekujące spojrzenie przyjaciela.

- Nieprawda. Nie może „nic” się nie dziać. - Joon naprawdę wierzył w to, co mówił. - Nie odpowiadaj jak kobieta, Jinki, jesteś na to za stary.

- Jestem też za stary na użalanie się nad sobą.

Tamten skrzywił się ostentacyjnie. Przez chwilę milczał. Bruzda na jego czole pogłębiła się nieznacznie. Onew wiedział, że brzmi to idiotycznie, ale podobało mu się to. Od początku ich znajomości bruzda nie powiększyła się ani też nie zmniejszyła, mimo starań wizażystek mężczyzny. W zmieniającej się bez ostrzeżenia rzeczywistości, o ironio, zmarszczka na czole Joona była jedynym stałym elementem wszechświata.

Joon podniósł się niespodziewanie. Podrapał się po głowie, jakby lekko zdziwiony swoją nagłą inicjatywą. Kilkanaście sekund zajęło mu wzięcie się w garść. Podał Onew rękę i uśmiechnął się w tak absurdalnie przekonujący sposób, że Onew niemal uwierzył w prawdziwość tego grymasu.

- Zabieram cię do domu – oznajmił Joon.

Czyli jednak dał sobie spokój.




Pomalowany na biało apartamentowiec wyróżniał się spośród reszty budynków. Joon nigdy nie posądzał się o zapędy aspołeczne, ale teraz potrafił zrozumieć fanów tworzenia graffiti. Wszystko było za białe, za jasne, za mało urozmaicone.

- Powinienem o czymś wiedzieć? - zapytał, gdy wchodzili po klatce schodowej. Nie przeszkadzała mu cisza – między innymi dlatego tak zaprzyjaźnił się z Onew – ale w tym miejscu wydawała mu się przerażająca. - O jakiejś czekającej kochance z dzieckiem, czekającym kochanku z dzieckiem, czekających kochance i kochanku z...

Onew zatkał mu usta. Nie odpowiedział, tylko bardzo wymownie pokręcił oczami. Zawsze był zwolennikiem minimalizmu.

Drzwi nie zaskrzypiały, próg był idealnie czysty, mieszkanie wyglądało jak wyrwane z katalogu. Jego właściciel raczej w nim bywał, nie mieszkał. Albo, jak przekonał się po chwili Joon, nie wychodził poza pokój.

Sypialnia była jedynym pomieszczeniem, w jakim zauważył ślady istnienia człowieka. Wszędzie leżały ubrania Onew tworzące ścieżkę kończącą się przed jego szafą. Joon w normalnej sytuacji zaryzykowałby żart z ukrywającą się w niej kochanką, ale to nie była normalna sytuacja.

Opadł na łóżko, które natychmiast się pod nim zapadło. Prawdopodobnie któraś z części odmówiła współpracy, lecz Onew nie wyglądał na chętnego, by coś z tym zrobić. Jedynie usiadł po turecku na ziemi.

- Changsun, poznaj ścianę, ściano poznaj Changsuna – odezwał się nagle, wskazując dłonią wymienione obiekty.

Joon powstrzymał parsknięcie. To nie było zabawne. Nie tym razem.

- Poznajesz mnie ze ścianą? - Uniósł brwi.

- Przyjaciół się poznaje.

Na to nie miał odpowiedzi.

Rozłożył się na łóżku. Choć próbował skupić się na czymś innym, za każdym razem jego wzrok spoczywał na „przedstawionej” mu właśnie ścianie. Znajdowała się dokładnie naprzeciwko wezgłowia łóżka. Okropna – brudna, pozbawiona ozdób – w jakiś dziwny sposób nie pozwalała się ignorować. To na nią każdego poranka patrzył Onew. Nic dziwnego, że zwariował.

Nie, nie zwariował. Był nieszczęśliwy. Wbrew temu co sądził Onew, Joon wiedział, co to znaczy. Po kilku latach niemal nie pamiętał już o spędzonych w zamkniętych pokojach godzinach, żałosnym, bezsensownym płaczu i setkach tabletek. Kojarzył jedynie mgliste obrazy, słowa nieznanych ludzi i kolejne diagnozy. Leczenie choć jeden raz nie zawiodło, nie czuł już tego co Onew. Ale rozumiał.

Usiadł i odwrócił się plecami do ściany. Naprzeciwko ujrzał lustro. Ogromne, zajmujące niemal połowę ściany. Nie widział, czy było zdobione – całe obramowanie i większość powierzchni zwierciadła było zapełnione zdjęciami. Na wszystkich znajdował się uśmiechnięty lub roześmiany Onew. Joon zmarszczył brwi. Po co tyle fotografii? Przecież niemal nie można było dostrzec swojego odbicia. Nagle zrozumiał.

O to chodziło.

Zaklął głośno, kompletnie ignorując niestosowność sytuacji. Zeskoczył z łóżka, stanął naprzeciwko mężczyzny, złapał go pod pachy i zmusił do wstania.

- Piwo – rzekł pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy. - Napijmy się piwa.

Szczere zdziwienie na twarzy Onew sprawiło, że wybuchnął śmiechem.




Czerń za oknem przechodziła w szarość. Siedzieli w kuchni w milczeniu i pili kolejne piwa, patrząc na wszystko z wyjątkiem siebie. Cisza nie była wymuszona, obaj się na nią zgodzili. Onew nie wiedział, czy Joon był nią skrępowany, nie obchodziło go to. Nie cieszył się z towarzystwa mężczyzny - nie cieszył się z niczego od zbyt długiego czasu - ale jego obecność w dziwny, urojony uspokajała go. Nie czuł się bezpieczny, raczej na moment wyrwany z pola walki. Joon nie zajął całej pustki, lecz teraz, w tej chwili, Onew miał wrażenie, że nie jest sam wśród nicości.

Odetchnął z ulgą, słysząc spokojny oddech śpiącego mężczyzny. Nie wiedział dlaczego poczuł się lepiej, w końcu tamten mu nie przeszkadzał. Ale teraz nie musiał z nim rozmawiać, nie musiał się kontrolować. Obecność Joona działa na niego kojąco, jednak wolał, kiedy mężczyzna był cicho. Nie przeszkadzał. Tak jak teraz.

Podniósł się z cichym westchnieniem i zamarł. Na szafce naprzeciwko leżał nóż. Świecił się złowieszczo, zachęcająco. Onew wiedział, że to idiotyczne, żałosne. Filmowe wręcz. Przecież normalni ludzie nie widzą sardonicznych uśmiechów ostrzy, kiedy je omijają. Normalni ludzie nie chcą...

Podszedł bliżej. Wbrew temu co sądzili inni, nie mógł ot tak powstrzymać swoich myśli, powstrzymać się od wyobrażania swojej śmierci. One nim panowały, wydawały się mu wręcz przeciwstawiać, jakby były zewnętrznymi bytami.

Chwycił nóż, bo przecież nie mógł tak dalej, chciał już uciec, uciec od tego wszystkiego, by po chwili rzucić nim o ścianę i opaść na podłogę, tuląc samego siebie.

Niech ktoś przyjdzie. Obejmie. Pomoże.

Ale kto miał to zrobić? Był sam. Wiedział o tym.

Uświadomił sobie, jak bardzo się myli dopiero po chwili, kiedy Joon przeklął, uderzając stopą o nogę krzesła.

Przychodzi. Obejmuje. Nie pomaga.




- Widzimy się jutro, prawda? - Uśmiechnął się ciepło. - Też w nocy?

Onew przytaknął. Chciał tylko wrócić do łóżka i zapomnieć o wewnętrznym przymusie. Zdawał sobie sprawę, że nie zrobi ani tego, ani tego.

- Na moście, tam wiem jak dojechać – odrzekł chłodno.

Joon pokiwał głową. Nachylił się ku niemu, ale Onew odsunął się i bez słowa zamknął drzwi. Wszystko, co dobre, było przecież tylko przejściowe. Po co miałby się starać?





Joon szedł powoli, próbując wyglądać męsko i dystyngowanie. Wątpił, by osiągnął zamierzony efekt, ale musiał jakoś zagłuszać w sobie chęć pobiegnięcia na most. Gdyby Onew zobaczył, jak biegnie, z pewnością by go wyśmiał. Nie, nie odezwałby się. Po prostu uniósłby brwi i spojrzał mu prosto w oczy. A wtedy w jego głowie zabrzmiałby komunikat: „Wyglądasz jeszcze gorzej niż zwykle, Changsun”. Wolał tego uniknąć.

Widok znajomego szeregu latarni sprawił, że przyspieszył kroku. Z absurdalnym zdziwieniem spostrzegł, iż krajobraz w ogóle się nie zmienił. Wszystko zostało na swoim miejscu. Tak jak powinno.

Uśmiechnął się mimowolnie. Nie ustalili godziny, nie określili na jakim dokładnie moście, ale i tak był pewien, że zobaczą się w tym samym momencie. W filmach nie przepadał za nagłymi, rozwiązującymi wszelkie problemy zbiegami okoliczności, lecz w życiu uwielbiał je za samo istnienie.

Księżyc świecił jasno, gdy wkroczył w ciszę mostu. Podmuch zimnego wiatru sprawił, że się wzdrygnął. Dotąd spokojny, teraz starał się jak najciszej stawiać stopy. Rozejrzał się, nie powstrzymując pełnego zawodu jęku. Jeszcze go nie było.

Usiadł na ławce, przy której poprzedniego dnia zobaczył Onew. Wiedział, że to ona – jako jedyna była pomalowana na jasny kolor. Od razu wyciągnął telefon, by sprawdzić ewentualne nieodebrane połączenia. Niczego nie było.

Schował komórkę i irracjonalnie wyciągnął zegarek. Miał wrażenie, jakby wszystkie wskazówki zamarły. Kolejne sekundy mijały nienaturalnie powoli. Czekał, chociaż nie wiedział na co.

Strzepnął rękaw, ukrywając tarczę zegarka. Jeszcze raz omiótł wzrokiem otoczenie. Tym razem spostrzegł coś, czego przedtem nie zauważył. Mały, pozornie nieistotny szczegół, który sprawił, że wstrzymał oddech.

Na żelaznej barierce leżał przewieszony czarno-biały szalik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz