Tematyka: k-pop, yaoi, bezdomność, nocowanie na dworcu, nieprzyjemne wspomnienia, tragiczne dzieciństwo, problemy wewnętrzne, atak dziecka, upadające papierosy
Ostrzeżenia: wulgaryzmy, papierosy!!!oneoneone111
Wyobraźcie sobie, że gdzieś tam istnieje opuszczone miasto a'la Nowy Jork z "Jestem Legendą", wokół spadają odłamki walącej się areny z "Igrzysk Śmierci", obok ziemia rozstępuje się, wszystko zalewa lawa, a pośrodku tego rozpierdolu stoicie wy.
Jak ludzie nazwaliby osobę, która miałaby taką... nieprzyjemność? Że targa nią rozpacz, żal, skrucha, gniew, cokolwiek? Nie. Powiedzieliby, że znalazła się w czarnej dupie.
Dokładnie jak ja.
Mimo tego, iż ma poetyczna część duszy wygrała z prozaiczną, wciąż nie mogłem inaczej określić swojego położenia. Bo jak ładnie, dosadnie i szybko przedstawić fakt, że miałem przed sobą wizję wspaniale spędzonej nocy na głównym dworcu w Seulu?
Bolało mnie wszystko. Dosłownie. Po dramatycznej ucieczce sprzed samochodu udało mi władować się w śmietnik, wywrócić na chodniku i potrącić rowerzystę. Szczerze mówiąc, to on potrącił mnie, ale ze względu na nikłe w porównaniu do niego obrażenia mogłem się nazwać agresorem. Bez przesady, przypominanie sobie w myślach, iż jest się ciotą, dobiłoby każdego. Oczywiście nie jestem nią. To była po prostu... złota myśl. Sentencja godna Pałlo Kołalo.
- Mogę usiąść?
A, jeszcze jeden szczegół. Znajdowałem się okutany w cienką bluzę na ławce pośrodku Dworca Seulskiego. Drobnostka, naprawdę. Jedynie zajebiście wiało, zimiło i ludziło. Mówiąc bardziej skomplikowanie, ciągle otwierane drzwi wpuszczały do środka wiatr, marzłem jak europejska turystka w łagrze, a wokół mnożyli się poprzez pączkowanie ludzie maści i płci wszelakiej.
Jeden z nich właśnie do mnie podszedł.
- O ile nie zamierzasz mnie obrabować - odparłem chłodno.
Niska, ciemnowłosa nastolatka pokiwała skrytą pod kapturem głową i usiadła na drugim skraju MOJEJ ławki. Dlaczego to zrobiła? Przecież mnóstwo ławek było pustych. Spodobałem się jej? Była agentką obcego wywiadu? Zamierzała zdetonować bombę?
Niemal niezauważalnie kiwała się do przodu i do tyłu, mrucząc coś pod nosem. Nie, żebym ją obserwował. Po prostu... zwracała uwagę. Tym swoim mruczeniem, którego nie było słychać, rzecz jasna.
- Masz chorobę sierocą? - zagadnąłem konwersacyjnie.
Pokręciła głową.
- Uciekłaś z domu?
Mógłbym się założyć, że przewróciła oczami.
- Masz problemy z chłopakiem?
- Z dziewczyną.
Ok, jednak można mnie zaskoczyć.
Przesiadłem się bliżej niej. Nie wiedziałem, dlaczego ryzykowałem ujawnienie, ale z jakiegoś dziwnego powodu miałem wielką chęć wysłuchania historii życia dziewczyny. Babcia zawsze powtarzała, że odziedziczyłem po niej geny starej plotkary.
Uchyliła kawałek kaptura, by zmierzyć moją zacną osobę. Chyba wypadłem pozytywnie, bo po chwili westchnęła z przeszywającą serce boleścią.
- Mnie facet wyrzucił z domu - cokolwiek powiesz i tak będziesz w lepszej sytuacji niż ja - rzekłem oschle.
Poprawiła kaptur.
- Mnie zdradza - odparła z wyższością.
- Poprawka: mnie wywalił z domu z powodu zdrady. JEGO zdrady.
Wyciągnęła z kieszeni papierosy. Rozejrzałem się po sali, by upewnić się, iż na horyzoncie nie widać żadnego policjanta i wziąłem od niej szluga. Wolałem nie zostać przyłapanym na paleniu w miejscach publicznych z osobą niepełnoletnią.
- Dobra, masz gorzej - przyznała po chwili milczenia. - Ale ja zamierzałam jej się oświadczyć i w ogóle, i...
Papieros wypadł mi z rąk. Podniosłem go z ziemi, cicho przeklinając pod nosem. Zgasł. Wsunąłem go sobie do ust, przysunąłem zapalniczkę i próbowałem zapalić. Chyba robiłem to wyjątkowo nieudolnie, bo podała mi swojego. Jako prawdziwy i męski mężczyzna zignorowałem jej nędzną podstawioną pod nos fajkę.
- Ile ty masz właściwie lat? - zapytałem ze zdziwieniem.
Wypuściła dym w moją stronę. Udało się, udało się, udało się! Jednak umiałem używać zapalniczki!
- Trzydzieści jeden.
JAPIERDOLĘCZEMUZNOWUWYPADŁEŚMIZRĘKIPIEPRZONYPAPIEROSIE?!
- Trzydzieści jeden... - powtórzyłem. Nawet nie schyliłem się po szluga. Niech leży i cierpi bez ciepła moich rąk, a co! - Nie wierzę.
Roześmiała się dźwięcznie i jakoś tak... znajomo. Czyżbyśmy się znali? Naprawdę czy z widzenia?
- Dobra, nieważne. - Machnąłem ręką. - Niezależnie od tego, ile masz lat, porada brzmi tak samo: daj jej w ryj.
Odsunęła się z przestrachem. Zaczęła odruchowo skubać rękaw bluzy.
- Ale wiesz, ja nie wiem, czy ona naprawdę mnie zdradza... Po prostu tak mi się wydawało, bo...
Wstałem, by ustawić się w pozie godnej przemawiającego mędrca.
- Czy ty OSZALAŁAŚ?! - zawołałem na cały dworzec. - Uciekłaś od swojej kobiety, bo coś ci się wydaje? A co jeżeli jej też się coś wydaje i zerwie z tobą?! - Złapałem się pod boki. - Natychmiast powinnaś do niej iść, tępa idiotko!
Odwróciła głowę.
- Sam jesteś tępym idiotą.
Taaak, jeżeli ona ma trzydzieści lat, to ja od dawna odpieprzam piruety w rodzinnym grobowcu.
- Masz do niej iść. Teraz. JUŻ. - Usiadłem obok niej. - Albo przynajmniej idź ode mnie, bo twoje podejście mnie wkurwia.
Oparła się o moje ramię. Zdążyłem już zapomnieć, jak... miło się czuje, kiedy kobieca głowa dotyka kości ramiennej. Męskie głowy są mniej przyjemne w dotyku - takie twarde, ociosane i zazwyczaj pozbawione długich włosów. Heteroseksualni faceci istotnie nie są tak głupi, jak myślałem.
- Po prostu się boję - powiedziała wreszcie. - Boję się, że jak wrócę, to ona...
- Ale, kocie - mówiłem do niej tonem, jakim zazwyczaj zwracałem się do swoich zwierząt - lepiej wiedzieć czy nie wiedzieć?
- Nie wiedzieć - odparła natychmiast.
I weź tu, człowieku, żyj z taką niewiastą. Jednak to geje są mądrzejsi.
- Ok, inaczej. Co jeżeli wcale cię nie zdradza, tylko siedzi teraz i się zamartwia? Albo jeszcze dopowiada sobie, że to ty ją teraz zdradzasz?
Podniosła się gwałtownie. Nie powiedziałem niczego nowego, czego nie wykrzyczałem parę minut temu, ale widocznie niektórym trzeba coś długo powtarzać. Przytuliła się do mnie, zanim zdążyłem cokolwiek wydukać, i odsunęła się równie gwałtownie. Złapała moją rękę, wyciągnęła z kieszeni długopis i bezczelnie zaczęła pisać. Jestem w stanie zrozumieć różne formy zaznaczania swojej własności, ale co, kurwa...?
- Jak nie znajdziesz domu do jutra, to dzwoń. Zostawiam ci pieniądze na coś ciepłego. - Przytuliła mnie ponownie. - Dziękuję za wszystko.
Odbiegła, zanim zdążyłem zaszczycić ją jakoś elokwentną, spontaniczna mową na pożegnanie. Albo nawet czterosylabową wypowiedzią, której przekazałbym, że NIE JESTEM bezdomnym. Spojrzałem na dłoń. Dzięki niebiosom, tym razem nie miałem w dłoni szluga. Gdybym miał, prawdopodobnie dołączyłby do swojego spoczywającego na ziemi brata.
Na skórze zostawiła mi swój adres i numer telefonu San Dara Park.
Czyżby powalenie torbą z ubraniami zostało mi już wybaczone?
Bolało mnie wszystko. Dosłownie. Po dramatycznej ucieczce sprzed samochodu udało mi władować się w śmietnik, wywrócić na chodniku i potrącić rowerzystę. Szczerze mówiąc, to on potrącił mnie, ale ze względu na nikłe w porównaniu do niego obrażenia mogłem się nazwać agresorem. Bez przesady, przypominanie sobie w myślach, iż jest się ciotą, dobiłoby każdego. Oczywiście nie jestem nią. To była po prostu... złota myśl. Sentencja godna Pałlo Kołalo.
- Mogę usiąść?
A, jeszcze jeden szczegół. Znajdowałem się okutany w cienką bluzę na ławce pośrodku Dworca Seulskiego. Drobnostka, naprawdę. Jedynie zajebiście wiało, zimiło i ludziło. Mówiąc bardziej skomplikowanie, ciągle otwierane drzwi wpuszczały do środka wiatr, marzłem jak europejska turystka w łagrze, a wokół mnożyli się poprzez pączkowanie ludzie maści i płci wszelakiej.
Jeden z nich właśnie do mnie podszedł.
- O ile nie zamierzasz mnie obrabować - odparłem chłodno.
Niska, ciemnowłosa nastolatka pokiwała skrytą pod kapturem głową i usiadła na drugim skraju MOJEJ ławki. Dlaczego to zrobiła? Przecież mnóstwo ławek było pustych. Spodobałem się jej? Była agentką obcego wywiadu? Zamierzała zdetonować bombę?
Niemal niezauważalnie kiwała się do przodu i do tyłu, mrucząc coś pod nosem. Nie, żebym ją obserwował. Po prostu... zwracała uwagę. Tym swoim mruczeniem, którego nie było słychać, rzecz jasna.
- Masz chorobę sierocą? - zagadnąłem konwersacyjnie.
Pokręciła głową.
- Uciekłaś z domu?
Mógłbym się założyć, że przewróciła oczami.
- Masz problemy z chłopakiem?
- Z dziewczyną.
Ok, jednak można mnie zaskoczyć.
Przesiadłem się bliżej niej. Nie wiedziałem, dlaczego ryzykowałem ujawnienie, ale z jakiegoś dziwnego powodu miałem wielką chęć wysłuchania historii życia dziewczyny. Babcia zawsze powtarzała, że odziedziczyłem po niej geny starej plotkary.
Uchyliła kawałek kaptura, by zmierzyć moją zacną osobę. Chyba wypadłem pozytywnie, bo po chwili westchnęła z przeszywającą serce boleścią.
- Mnie facet wyrzucił z domu - cokolwiek powiesz i tak będziesz w lepszej sytuacji niż ja - rzekłem oschle.
Poprawiła kaptur.
- Mnie zdradza - odparła z wyższością.
- Poprawka: mnie wywalił z domu z powodu zdrady. JEGO zdrady.
Wyciągnęła z kieszeni papierosy. Rozejrzałem się po sali, by upewnić się, iż na horyzoncie nie widać żadnego policjanta i wziąłem od niej szluga. Wolałem nie zostać przyłapanym na paleniu w miejscach publicznych z osobą niepełnoletnią.
- Dobra, masz gorzej - przyznała po chwili milczenia. - Ale ja zamierzałam jej się oświadczyć i w ogóle, i...
Papieros wypadł mi z rąk. Podniosłem go z ziemi, cicho przeklinając pod nosem. Zgasł. Wsunąłem go sobie do ust, przysunąłem zapalniczkę i próbowałem zapalić. Chyba robiłem to wyjątkowo nieudolnie, bo podała mi swojego. Jako prawdziwy i męski mężczyzna zignorowałem jej nędzną podstawioną pod nos fajkę.
- Ile ty masz właściwie lat? - zapytałem ze zdziwieniem.
Wypuściła dym w moją stronę. Udało się, udało się, udało się! Jednak umiałem używać zapalniczki!
- Trzydzieści jeden.
JAPIERDOLĘCZEMUZNOWUWYPADŁEŚMIZRĘKIPIEPRZONYPAPIEROSIE?!
- Trzydzieści jeden... - powtórzyłem. Nawet nie schyliłem się po szluga. Niech leży i cierpi bez ciepła moich rąk, a co! - Nie wierzę.
Roześmiała się dźwięcznie i jakoś tak... znajomo. Czyżbyśmy się znali? Naprawdę czy z widzenia?
- Dobra, nieważne. - Machnąłem ręką. - Niezależnie od tego, ile masz lat, porada brzmi tak samo: daj jej w ryj.
Odsunęła się z przestrachem. Zaczęła odruchowo skubać rękaw bluzy.
- Ale wiesz, ja nie wiem, czy ona naprawdę mnie zdradza... Po prostu tak mi się wydawało, bo...
Wstałem, by ustawić się w pozie godnej przemawiającego mędrca.
- Czy ty OSZALAŁAŚ?! - zawołałem na cały dworzec. - Uciekłaś od swojej kobiety, bo coś ci się wydaje? A co jeżeli jej też się coś wydaje i zerwie z tobą?! - Złapałem się pod boki. - Natychmiast powinnaś do niej iść, tępa idiotko!
Odwróciła głowę.
- Sam jesteś tępym idiotą.
Taaak, jeżeli ona ma trzydzieści lat, to ja od dawna odpieprzam piruety w rodzinnym grobowcu.
- Masz do niej iść. Teraz. JUŻ. - Usiadłem obok niej. - Albo przynajmniej idź ode mnie, bo twoje podejście mnie wkurwia.
Oparła się o moje ramię. Zdążyłem już zapomnieć, jak... miło się czuje, kiedy kobieca głowa dotyka kości ramiennej. Męskie głowy są mniej przyjemne w dotyku - takie twarde, ociosane i zazwyczaj pozbawione długich włosów. Heteroseksualni faceci istotnie nie są tak głupi, jak myślałem.
- Po prostu się boję - powiedziała wreszcie. - Boję się, że jak wrócę, to ona...
- Ale, kocie - mówiłem do niej tonem, jakim zazwyczaj zwracałem się do swoich zwierząt - lepiej wiedzieć czy nie wiedzieć?
- Nie wiedzieć - odparła natychmiast.
I weź tu, człowieku, żyj z taką niewiastą. Jednak to geje są mądrzejsi.
- Ok, inaczej. Co jeżeli wcale cię nie zdradza, tylko siedzi teraz i się zamartwia? Albo jeszcze dopowiada sobie, że to ty ją teraz zdradzasz?
Podniosła się gwałtownie. Nie powiedziałem niczego nowego, czego nie wykrzyczałem parę minut temu, ale widocznie niektórym trzeba coś długo powtarzać. Przytuliła się do mnie, zanim zdążyłem cokolwiek wydukać, i odsunęła się równie gwałtownie. Złapała moją rękę, wyciągnęła z kieszeni długopis i bezczelnie zaczęła pisać. Jestem w stanie zrozumieć różne formy zaznaczania swojej własności, ale co, kurwa...?
- Jak nie znajdziesz domu do jutra, to dzwoń. Zostawiam ci pieniądze na coś ciepłego. - Przytuliła mnie ponownie. - Dziękuję za wszystko.
Odbiegła, zanim zdążyłem zaszczycić ją jakoś elokwentną, spontaniczna mową na pożegnanie. Albo nawet czterosylabową wypowiedzią, której przekazałbym, że NIE JESTEM bezdomnym. Spojrzałem na dłoń. Dzięki niebiosom, tym razem nie miałem w dłoni szluga. Gdybym miał, prawdopodobnie dołączyłby do swojego spoczywającego na ziemi brata.
Na skórze zostawiła mi swój adres i numer telefonu San Dara Park.
Czyżby powalenie torbą z ubraniami zostało mi już wybaczone?
***
Oczywiście nie zamierzałem do niej dzwonić. Pomijając już fakt, że byłem gwiazdą i gdyby nie nielojalność przyjaciół połączona z brakiem dostępu do konta, powinienem nie mieć problemów z pieniędzmi, to na dodatek byłoby to przyznanie do porażki. Upadlające przyznanie się do porażki. Babcia zawsze mówiła, że nie wolno w życiu liczyć na nikogo prócz siebie. Musiała mieć rację. Mądrości życiowe starszych ludzi nie powstawały przecież z powietrza.
Mój telefon dzwonił nieprzerwanie od godziny. Jong Hyun. Za każdym razem konsekwentnie odrzucałem. Skoro raz mnie nie chciał, powtarzałem sobie, kuląc się z zimna, to ja go nie chcę teraz. Niech się pieprzy.
- Ty też czekasz na mamę?
Poczułem się jak w jakiejś jebanej "Opowieści wigilijnej". Zmienić nazwę na "Opowieść dworcową", zamiast duchów wstawić pozbawione radości duszyczki i, kurwa, gotowe.
Przede mną stało okutane w kurtkę dziecko. Typowy okaz pacholęcia z nieobecną mamusią i próbującym zastąpić ją tatusiem. Ilość szalików oplecionych wokół szyi małego była naprawdę imponująca.
- Nie. Czekam na jakiegoś miłego pana, który by mnie stąd zabrał, przytulił i już nigdy nie wypuścił.
Zabrzmiało to żałośniej, niż planowałem, ale chłopiec chyba się nie przejął.
- A ja czekam na mamę.
Pokiwałem głową. Tyle to zdążyłem usłyszeć.
- Mamy nie ma od miesiąca - rzekł zdecydowanie za dojrzałym głosem. - Tato powiedział, że mama poszła do nieba. Ale to niemożliwe, bo do nieba idą ludzie, jeżeli umarli, prawda?
Nie odpowiedziałem. Dziecko nieświadomie przypomniało mi moje dzieciństwo. I ciągłe wypytywanie babci, kiedy wrócą rodzice. Zacisnąłem ręce na oparciu ławki i odetchnąłem głęboko. Idź sobie, mały, po prostu sobie idź.
- Czy mama umarła? - Patrzył prosto na mnie. Jego duże, ciemne oczy błyszczały. Nietrudno było sobie wyobrazić, jak zbierają się w nich łzy.
- Nie. - Pokręciłem z wysiłkiem głową. - Ona odeszła. Odeszła tam, gdzie... odlatują latawce. Teraz może z nimi latać i łapać wszystkie, które przez przypadek wypuścisz. Kiedyś, jak wyłapie ich dużo, wróci do domu, żeby ci je odnieść.
Maluch przygryzł wargę. Wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym pokiwał głową. Bez pytania usiadł mi na kolanach. Pozbawiony możliwości protestowania jedynie objąłem chłopca w pasie, by nie doprowadzić do ewentualnego upadku.
Milczeliśmy.
Dopóki jakiś debil nam nie przerwał.
- Ki Bum, co... Co ty tu robisz? I to z dzieckiem?
Odwróciłem głowę, by ujrzeć bardzo zaskoczonego Jo Kwona. Oczywiście, ten człowiek praktycznie zawsze był bardzo zaskoczony, ale teraz był bardzo, bardzo, bardzo zaskoczony. Niespecjalnie mnie to dziwiło.
Mężczyzna usiadł obok mnie, wciąż nie zmieniając wyrazu twarzy. Nigdy nie uważałem go za specjalnie urodziwego, ale po pewnym incydencie związanym z imprezą, alkoholem i niespodziewanym przebudzeniem w łóżku, musiałem przestać tak myśleć. Skoro się z nim przespałem, nie mogłem go obrażać, by tym samym nie urazić swojego gustu.
- Kto to jest? - odezwał się wtulony we mnie dzieciak. Chyba był niespecjalnie ucieszony nowym towarzyszem.
- To, mój drogi - westchnąłem ciężko - jest człowiek, który myśli, że mógłby mnie stąd zabrać, przytulić i nigdy nie wypuścić.
- Nie. Czekam na jakiegoś miłego pana, który by mnie stąd zabrał, przytulił i już nigdy nie wypuścił.
Zabrzmiało to żałośniej, niż planowałem, ale chłopiec chyba się nie przejął.
- A ja czekam na mamę.
Pokiwałem głową. Tyle to zdążyłem usłyszeć.
- Mamy nie ma od miesiąca - rzekł zdecydowanie za dojrzałym głosem. - Tato powiedział, że mama poszła do nieba. Ale to niemożliwe, bo do nieba idą ludzie, jeżeli umarli, prawda?
Nie odpowiedziałem. Dziecko nieświadomie przypomniało mi moje dzieciństwo. I ciągłe wypytywanie babci, kiedy wrócą rodzice. Zacisnąłem ręce na oparciu ławki i odetchnąłem głęboko. Idź sobie, mały, po prostu sobie idź.
- Czy mama umarła? - Patrzył prosto na mnie. Jego duże, ciemne oczy błyszczały. Nietrudno było sobie wyobrazić, jak zbierają się w nich łzy.
- Nie. - Pokręciłem z wysiłkiem głową. - Ona odeszła. Odeszła tam, gdzie... odlatują latawce. Teraz może z nimi latać i łapać wszystkie, które przez przypadek wypuścisz. Kiedyś, jak wyłapie ich dużo, wróci do domu, żeby ci je odnieść.
Maluch przygryzł wargę. Wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym pokiwał głową. Bez pytania usiadł mi na kolanach. Pozbawiony możliwości protestowania jedynie objąłem chłopca w pasie, by nie doprowadzić do ewentualnego upadku.
Milczeliśmy.
Dopóki jakiś debil nam nie przerwał.
- Ki Bum, co... Co ty tu robisz? I to z dzieckiem?
Odwróciłem głowę, by ujrzeć bardzo zaskoczonego Jo Kwona. Oczywiście, ten człowiek praktycznie zawsze był bardzo zaskoczony, ale teraz był bardzo, bardzo, bardzo zaskoczony. Niespecjalnie mnie to dziwiło.
Mężczyzna usiadł obok mnie, wciąż nie zmieniając wyrazu twarzy. Nigdy nie uważałem go za specjalnie urodziwego, ale po pewnym incydencie związanym z imprezą, alkoholem i niespodziewanym przebudzeniem w łóżku, musiałem przestać tak myśleć. Skoro się z nim przespałem, nie mogłem go obrażać, by tym samym nie urazić swojego gustu.
- Kto to jest? - odezwał się wtulony we mnie dzieciak. Chyba był niespecjalnie ucieszony nowym towarzyszem.
- To, mój drogi - westchnąłem ciężko - jest człowiek, który myśli, że mógłby mnie stąd zabrać, przytulić i nigdy nie wypuścić.
Yaaaaah, nowy rozdział! Nareszcie! Czudny jest po prostu ale tak długie przerwy w dodawaniu nowych notek jets irytujące.
OdpowiedzUsuń